Błękit sprawiedliwości: Zabójczyni marzeń

   Shot napisany na urodziny Naff. Czyli na październik. Jednak postanowiłam się nim podzielić. Nie jest sprawdzony, ale jakoś nie czuję chęci na korektę.
_______________________________________



   Czasami nie spodziewamy się poznać kogoś dziwnego, czasami spotykamy wariatów na każdym kroku. Takie wrażenie odnosiłem, chodząc do liceum, w pracy zdarzają się takie momenty. Ale czy jest się czemu dziwić? Jestem detektywem nowojorskiej policji, codziennie spotykam nietypowych ludzi, często psychopatów i sadystów. Zawód, który wykonuję, wymusił na mnie stanie się kimś podobnym do psychopaty, bym mógł zrozumieć ich sposób myślenia. Udało mi się to i dzięki temu mój zespół ma tak dobre wyniki. Może nie jesteśmy najlepsi w mieście, ale niewiele brakuje nam do czołówki. Myślę, że potrzebujemy jakiegoś bodźca, który obudziłby w nas chęć szukania morderców zawsze i wszędzie bez zwracania uwagi na zmęczenie.
   Jest piękny wiosenny dzień. Dzień z tych, kiedy jest ciepło, by biegać i spacerować po Central Parku, ale nie na tyle ciepło, by gonić budkę z lodami czy też wchodzić po kostki do fontanny. Nowojorczycy kręcą się po tym miejskim placu zieleni, oddychają świeżym powietrzem i uśmiechają. Odrobinę zwalniają ze swoim życiem, powoli dostrzegają piękno świata, którego nie widzieli podczas zimy. Idę ścieżką i staram się nie przypominać sobie o tym, jak to było spacerować tutaj wraz z Sheilą. Od naszego rozstania minęło już trochę czasu, jednak pamięć o naszym związku wciąż jest świeża. Miałem mieć żonę, a zostałem sam. Przez to uciekam w pracę, a w dzień podobny do tego, kiedy to żadne zgłoszenie o morderstwie nie wpłynęło do kapitana bądź któregoś z kolegów-detektywów, jestem pozbawiony wypełniającego godziny zadania. Cztery ściany mieszkania mnie przytłaczały, dlatego wybrałem się tutaj z nadzieją, że jakoś zniosę godziny nicnierobienia.
   Idę ścieżką, starając się omijać wzrokiem zakochane pary, bardziej skupiam się na wybuchach śmiechu dzieci spędzających czas na placu zabaw pod czujnym okiem rodziców. Przechodzę pod liściastym baldachimem i skręcam w stronę jeziora, by tam szukać dla siebie miejsca.
   Dostrzegam ją właściwie przez przypadek. Jedynie zajmowana przez nią ławka ma na tyle przestzeni, bym się na niej zmieścił. Podchodzę bliżej, przyglądam się dziewczynie i czuję narastający niepokój. Ma długie, brązowe włosy z rudymi, a nawet czerwonymi refleksami. Ubrana w jasnoróżową sukienkę siedzi wyprostowana, wręcz sztywna, a spojrzenie jej błękitnych - podobnych do moich - oczu utkwione jest w jakimś punkcie w oddali. Blada cera sugeruje anemię albo inną chorobę. Zaczynam się martwić o nastolatkę.
   - Przepraszam - odzywam się, przystając w odpowiedniej odległości. - Mogę się dosiąść?
   Podnosi na mnie wzrok, który w dalszym ciągu wydaje mi się nieobecny, delikatnie opuszcza głowę w dół i unosi z powrotem, dając mi przyzwolenie. Niepewnie siadam na drugim końcu ławki, zachowując odpowiedni dystans. Zerkam na dziewczynę - nie wygląda na więcej niż siedemnaście lat, jednocześnie odnoszę wrażenie, że ma w sobie jeszcze coś z dziecka. Pewnie brzmię jak pedofil, ale przez pracę mam dziwny zwyczaj oceniania ludzi przy pierwszym spotkaniu na podstawie ich zachowania. Kursy podczas nauki na Akademii zrobiły swoje.
   - Wszystko w porządku? - zagaduję niebieskooką, którą wpatruje się w dal. - Nie wygląda pani najlepiej.
   Troska nieznajomych najczęściej odbierana jest jako próba wtargnięcia do cudzego życia, rzadko kiedy odbiera się ją jako czysty odruch serca. Jednak dziewczyna chyba coś we mnie dostrzegła, skoro odpowiada na moje pytanie i nie jest to zwykłe, ciche burknięcie, która ma dać do zrozumienia, bym się odczepił.
   - Nic nie jest w porządku. - Jej głos jest trochę zachrypnięty, jakby dawno się nie odzywała albo właśnie mówiła za dużo. - Zabiłam kogoś.
   Nie spodziewałem się takiej bezpośredności. W ogóle nie spodziewałem się takich słów. Jak mam się do nich odnieść? To jakiś głupi żart nastolatki? Zerkam na towarzyszkę, jest tak poważna, jakby właśnie nie siedziała w słoneczny dzień w parku, a brała udział w ceremonii pogrzebowej.
   Czyli musi mówić prawdę.
   Przełykam ślinę. Nagle czuję, że nasza dwójka nie należy do świata, gdzie wszyscy cieszą się z pięknej pogody. Trafiliśmy do rzeczywistości alternatywnej pełnej szarości, smutku i bólu.
   - Jak to kogoś zabiłaś? - pytam cicho dziewczynę, patrzę na jej profil.
   Zerka na mnie nieznacznie.
   - Normalnie. Po prostu. Z zimną krwią.
   Jestem wstrząśnięty. Do tej pory nie spotkałem nikogo, kto tak bezprolemowo przyznał się do popełnionej zbrodni. Zazwyczaj podejrzanych trzeba łamać groźbami czy też kłamstwami o wydaniu przez osoby wiedzące. Tutaj jest przyznanie się do winy, wręcz spowiedź. Coś rzadko spotykanego na co dzień w mojej pracy.
   Pochylam się odrobinę w stronę dziewczyny, jednocześnie nie naruszając zbytnio jej przestrzeni osobistej. Jestem zaciekawiony, pozostaję jednak obojętny. Profesjonalizm przede wszystkim. Nie mogę pozwolić, by nastolatka się mnie wystraszyła, wątpię, by wiedziała, że ma do czynienia z detektywem.
   - Jak masz na imię?
   Bo lepiej będzie, jak się poznamy, czyż nie?
   Niebieskooka patrzy na mnie niepewnie.
   - Madlene.
   - Jestem Logan. - Wyciągam w jej stronę rękę. - Miło mi cię poznać. - Kiwa lekko głową, nie przekonała się do mnie na tyle, by się rozgadać. - Jak to się stało? - pytam cicho. W końcu to o morderstwo tu chodzi.
   - Nóż wbity prosto w serce.
   Bezpośredość uderza we mnie po raz kolejny. Nie jestem pewien, jak powinienem podejść do tego wszystkiego. Spacerowałem po parku, spotkałem dziwnie zachowującą się dziewczynę, która wyznała mi bez większego problemu, że kogoś zabiła, a teraz dodatkowo mogę sądzić, że dokonała tego z zimną krwią godną seryjnego mordercy, psychopaty. Nie wiem, jak się odnieść do tego wszystkiego, nie mam odpowiedniego przeszkolenia, a intuicja w tej chwili milczy. Co robić?
   - Jak do tego doszło?
   Motyw nie zawsze jest oczywisty. W przypadku zaplanowanego ataku wszystkie szczegóły są przemyślane i dopracowane, drogi ucieczki stworzone. Podczas obrony własnej działa instynkt. Sposób często mówi wiele o mordercy, pomaga w stworzeniu profilu. Czekam więc na odpowiedź, zastanawiając się jednocześnie, jak moi koledzy zareagują na taką sprawę. Będę musiał zabrać dziewczynę na szesnasty posterunek, to nie podlega żadnej dyskusji. Mam tylko nadzieję, że pójdzie dobrowolnie, mimo wszystko nowojorczycy nie reagują przyjaźnie na jawne przejawy przemocy w biały dzień, nie w Central Parku.
   - Powiedziałam jej, że wyjeżdżamy. - Głos Madlene jest wyzuty z uczuć, jakby relacjonowała coś niczym komentator w telewizji. - Była załamana, nie chciała tego. A później to się stało.
   Nie jest to pełna opowieść, wiem to, ale czy powinienem ciągnąć ją za język? Przecież mogę to zrobić, kiedy będziemy siedzieć w pokoju przesłuchań na komisariacie.
   - Dlaczego to zrobiłaś?
   Niebieskie oczy wypełnione są łzami, malinowe usta drżą. Nie zniosę jej płaczu, nie nadaję się do takich sytuacji, nigdy nie nadawałem. Ale teraz nie mogę wyjść, to nie jest tak jak zawsze.
   - Chciałam tylko, by poznała prawdę, a nie musiała pakować się nagle, o niczym nie mając pojęcia. To zabolałoby ją bardziej.
   Coś mogłoby zaboleć bardziej niż nóż wbity prosto w serce? Wątpię.
   - Teraz pewnie siedzi w pokoju i płacze w poduszkę. - Madeline pociąga nosem, ale nie daje łzom popłynąć. - I tuli się przy tym do wielkiego pluszowego królika.
   Zdezorientowany zerkam na dziewczynę.
   - Jak to płacze? Mówiłaś, że kogoś zabiłaś!
   Niebieskie oczy patrzą na mnie uważnie, usta dziewczyny zaś wykrzywiają się w podkówkę. Teraz to ona wygląda, jakby za chwilę miała mi tu wybuchnąć płaczem. Nie jestem na to gotowy, ale muszę wiedzieć, o co tu tak naprawdę chodzi.
   - Bo zabiłam! Zabiłam marzenie mojej małej siostry o nauce w szkole muzycznej! - Pojedyncza łza płynie po bladym policzku nastolatki. - Przekonałam ją do wyprowadzki z Nowego Jorku. - Pociąga nosem i zerka na mnie, milczę, chcę usłyszeć więcej. Wzdycha cicho. - Nasz tata dostał awans w korporacji, w której pracuje. Wiąże się to jednak z przeprowadzką do Chicago. Powiedziałam Trish, że będzie lepiej, jak wszyscy zabierzemy się z nim. Kiwnęła tylko głową, gdy usłyszała, jak mówię "no to wyjeżdżamy". Była tym załamana, ale chyba to do niej dotarło. Teraz przeze mnie cierpi.
   Ramiona dziewczyny unoszą się, gdy zaczyna szlochać. Czy nie zdaje sobie sprawy, że w taką pogodę mało kto nosi kurtkę, której kieszenie pewnie przechowują chusteczki? Szukam po kieszeniach spodni, dziwnym trafem natrafiam na niezużytą paczkę, wyciągam ją w stronę niebieskookiej.
   - Proszę.
   Chwyta ją, wyciąga jedną chusteczkę, suszy oczy - wie, że się rozmazała? - po czym głośno wydmuchuje nos. Czuję się jak niańka, ale cóż, taka rola przypadła mi dzisiaj w udziale. Zdecydowanie wolę łapać morderców niż wysłuchiwać i pocieszać nastolatki przejmujące się błahostkami, które uznają za swoje największe dramaty.
   - Już lepiej? - pytam, spoglądając w jej twarz.
   - Odrobinę. - Otacza się ramionami, chusteczkę chowając w zaciśniętej pięści. - Nie wiem, co teraz robić. Od kilku miesięcy namawiała rodziców na zapisanie, a gdy wreszcie jej się udało, musi stąd wyjechać. Jestem okropną starszą siostrą, prawda?
   - Nie - odpowiadam szybko. - Nie jesteś. Nadal myślisz o dobru rodziny, prawda? Dlatego chcesz, byście wszyscy pojechali do Chicago.
   Naprawdę tak uważam. Widzę po sobie, że to ja byłem zły. Spowodowałem, że ja i Mia, moja siostra, nie mamy pełnej rodziny, co odrobinę się na niej odbija. A żeby zapełnić luki w sercu, lata na przemian do Francji i do Seattle. Za to ja powinienem się obwiniać.
   Na twarzy dziewczyny pojawia się cień uśmiechu.
   - Serio?
   Kiwam potakująco głową.
   - Serio. Dbasz, by rodzina się nie rozłączyła, to dobrze o tobie świadczy. A co do Trish i jej marzenia - może porozglądaj się już teraz za jakąś szkołą muzyczną w Chicago? Z pewnością znajdziesz ich kilka. Porozmawiaj o tym z rodzicami. Jeśli już raz się zgodzili, przekonanie ich, że twoja siostra powinna spełnić swoje marzenie w nowym miejscu, nie powinno być trudne.
   Śnieżnobiały uśmiech rozjaśnia tę śliczną, dziewczęcą twarz, odpowiadam na niego.
   - Dziękuję! - Nastolatka wyrzuca ręce w górę i zaczyna piszczeć. To się dopiero nazywa huśtawka nastrojów zmieniająca się niczym w kalejdoskopie. - Uratował mnie pan przed śmiertelną nienawiścią! Dziękuję!
   Zarzuca mi ręce na szyję, całuje w policzek, po czym podrywa się z ławki i puszcza biegiem ścieżką w stronę jednego z wielu wyjść.
   - Dziękuję! - krzyczy. - Powodzenia, Logan!
   Obserwuję, jak osóbka ubrana w balerinki i bladoróżową sukienkę mknie przed siebie z radością. Nie wiem, czy to było prawdziwe, czy miałem jedynie do czynienia ze zjawą, ale nie dbam teraz o swoje zdrowie psychiczne. To była dziwna przygoda, ale uśmiecham się. Patrzę przed siebie i dostrzegam krążącego w majestatycznym locie ptaka. Trudno jest mi z tej odległości powiedzieć, co to za gatunek, ale przypomina białego gołębia. Znak pokoju.
   - Madlene - szepczę. - Oby twoje życie było piękne, nieważne gdzie się znajdziesz.
   Siedzę na ławce jeszcze trochę, gwar rozmów w końcu zaczyna mnie drażnić, więc podnoszę się i ruszam z powrotem do mieszkania. Mam poczucie, że wykonałem dzisiaj kawał dobrej roboty, choć nie zawitałem na posterunek.
   Bo pomóc tak właściwie możemy zawsze. Wystarczy tylko dostrzec tę jedną osobą na ławce.

1 komentarz:

  1. O jej, jakie to jest ładne. Logan-pocieszyciel nastolatek.
    <3
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń

Komentarze mile widziane :)