Barcelońska rozgrywka

     W zeszłym roku umówiłyśmy się z Laurie, że wspólnie coś napiszemy. Tak oto powstała Barcelońska rozgrywka. Pisana w dwóch częściach, by pierwsza miała premierę w Biały Dzień, czyli urodziny Prawa Wściekłości, i by druga miała premierę dzisiaj - w końcu mijają cztery lata, jak zaczęłam pisać  historię Rogan.
     Choć od kilku miesięcy nie napisałam już dla nich rozdziału, nadal są w moim sercu i pozostaną w nim na zawsze.
     Wszystkiego najlepszego, moi kochani! <3






     Barcelona. Piękne miasto położone tuż nad morzem z dziewiętnastowieczną architekturą, która przyciąga turystów z całego świata. Cieszące oczy budynki samego Gaudiego oraz stworzony przez niego park Guell to istny raj dla każdego estety. Wielu przybywa tutaj, by śladami Daniela Sempere odkryć Cmentarz Zapomnianych Książek. Inni wędrują tu, by zażyć katalońskiego życia bądź stanąć na murawie Camp Nou i podziwiać stadion, gdzie to ukochani piłkarze pokazują swoją siłę. Jednak trafiają się osoby, które mogą mieć dziwny, prawie irracjonalny powód, by przybyć do tego hiszpańskiego miasta. Jedną z tych osób była Roseann Henderson, której marzeniem było stanąć przed fontanną Castell de Montjuic o dwudziestej drugiej wieczorem, wsłuchać się w płynącą z licznych głośników muzykę i podziwiać grę świateł na spływającej wodzie. Można by sądzić, że to marzenie nie będzie łatwe do spełnienia, jednak Rose nie musiała się martwić – wyszła za mąż za odpowiedniego mężczyznę, który niespodziewanie zabrał ją, trójkę ich dzieci oraz swoją młodszą siostrę w rejs do Hiszpanii. Przycumowali zaledwie kilka godzin temu, a pani Henderson już czuła łzy pod powiekami, wzruszona tym gestem. I nawet płacz najmłodszego dziecka, półrocznej Isabelle, nie mógł popsuć jej humoru.

– Jak tu pięknie! – zachwyciła się Rose po raz kolejny, gdy pchając przed sobą wózek ze śpiącą na razie Isabelle, przemierzała w towarzystwie męża, szwagierki i bliźniaków centrum miasta. – Aż nie wiem, co mogę powiedzieć.
– To nic nie mów – wysyczał Logan, jej mąż, walcząc z synem o dostęp do swoich nóg. Trzylatek przytulał się do jego lewego uda tak rozpaczliwie, że mężczyzna prawie tracił czucie w nodze. – Zamiast tego może poszukasz dla nas jakiegoś miejsca, gdzie siądziemy? Mam już dość tej wycieczki – wycedził cicho, biorąc starszego z bliźniaków na ręce. – Patrick, uspokój się albo za chwilę wrócisz do morza.
Malec przeraził się słowami swojego rodzica i uspokoił. Nie uśmiechało mu się spotkanie z tą dziwnie falującą rzeczą, której się bał w przeciwieństwie do siostry – Lily Henderson ciągnęła swoją ciotkę Mię w stronę przeciwną do tej, gdzie zmierzali.
– Ciocia, do wody! – wykrzyczała, na co jej tymczasowa opiekunka westchnęła głęboko.
– Nie teraz, Lil – wyszeptała, również zmęczona już tą eskapadą, brunetka. – Za chwilę będą lody, nie chcesz ich?
Do uszu Rose dotarły słowa szwagierki, dlatego też zaczęła rozglądać się za jakąś kawiarnią. Dość szybko dojrzała przytulnie wyglądający lokal z kilkoma stolikami na zewnątrz osłoniętych przed dającym się już we znaki słońcem przez parasole.
– Co powiesz na to miejsce? – zwróciła się do męża, wskazując dłonią kawiarnię.
Logan westchnął.
– Mnie to obojętnie, po prostu gdzieś usiądźmy.
Znając marzenia swojej ukochanej żony, chciał spełnić po kolei je wszystkie. Małżeństwo i trójka dzieci było już odhaczone, teraz spełniał to najpoważniejsze z nich. Dobrze, że ostatnio udało mu się przez głupi fart wygrać pewną sumkę w loterii, inaczej z rejsem do Barcelony musiałby poczekać aż do dwudziestej piątej rocznicy ślubu. O ile nie dłużej.
Rose poprowadziła rodzinę do jednego ze stolików. Przysunęła do niego wózek z budzącą się powoli Isabelle, dosunęła dwa krzesła, by wszyscy mogli usiąść razem, po czym z uśmiechem zajęła dla siebie miejsce.
– Bajecznie – powiedziała, a w jej oczach lśniły iskierki szczęścia.
– W końcu chwila spokoju – wyszeptał Logan, a siostra mu przytaknęła. Kiedy małżeństwo zaproponowało jej wspólną wyprawę, myślała, że będzie musiała jedynie zajmować się bratankami, a w tym miała już przecież wprawę. Odrobinę się pomyliła, ale obiecała sobie nie okazywać słabości – chciała, by jej ukochana szwagierka przez cały czas się uśmiechała. Zasługiwała na odrobinę szczęścia.
– No dobrze. – Mężczyzna klasnął lekko w dłonie i spojrzał na starsze dzieci. – To na jakie smaki macie ochotę?
– Ciekolada! – wykrzyknęła Lily, prawie śliniąc się na samą myśl o zimnym smakołyku. – I truskafka!
– Ja ciem wanilię i bakalię – powiedział zdecydowanie Patrick, zerkając przy tym na mamę, która uśmiechnęła się do niego. Zauważył, że lubi ona ten drugi smak, dlatego się na niego zdecydował, by móc oddać jej bakalie, których nie znosił. Taki był mądry ten trzylatek.
Logan także się uśmiechał. Dobrze wiedział, co wybiorą jego dzieci, bo dość szybko znalazły dla siebie ulubione smaki. Przynajmniej będą one nimi przez jakiś czas. Zapisał w pamięci, by poprosić o odrobinę mniejsze porcje dla tej dwójki, co by się nic nie roztopiło, bo to skutkowałoby płaczem bliźniąt. Po tym zwrócił się w stronę siostry.
– A co dla ciebie?
– Poproszę miętę. – Decyzja Mii także nie była dla niego zaskoczeniem, pod tym względem również była bardzo lojalna. – Tylko miętowe.
– Zapisałem. Kochanie?
Spojrzał na Rose, która z zachwytem podziwiała przechodzących obok ludzi. Właśnie przyglądała się parze gejów, którzy w różowych koszulkach trzymali się za ręce i zmierzali w stronę Las Ramblas.
– Rose? – Spróbował zwrócić na siebie jej uwagę. – Jakie chcesz lody?
– Weź mi wodę, Izzy powinna się napić.
Brunet westchnął. Oczywiście, jego żona nie myślała o sobie nawet podczas najlepszej podróży swojego życia. Wiedział, że na razie nie zmieni ona zdania. Przysiągł sobie, że kiedy wróci, zapyta ją ponownie, w końcu nie powinna zrezygnować z przyjemności jedzenia ulubionych słodyczy.
Ruszył do środka lokalu, gdzie przy kasie odrobinę zardzewiałym hiszpańskim złożył zamówienie. Dopiero po zapłaceniu uświadomił sobie, że nie da rady donieść czterech rożków do stolika, dlatego wrócił na chwilę do stolika, by poprosić o pomoc. Bliźnięta ochoczo ruszyły za nim, bo pomoc tacie oznaczała, że szybciej będą mogli zacząć jeść. Co za dzieciaki.
Kiedy czworo Hendersonów zajadało się ze smakiem helados, a najmłodsza z nich posłusznie uzupełniała płyny, Rose także nabrała ochoty na lody. Spojrzała na męża, ten także zwrócił na nią swoje spojrzenie.
– Co jest? – zapytał.
– Też chcę lody.
– Przyniosę.
Uniosła dłoń i uśmiechnęła się.
– Nie trzeba, pójdę sama. W końcu chcę z kimś porozmawiać na poziomie, bo z twoim hiszpańskim to ci trochę nie idzie, skarbie.
Logan przybrał minę oburzonego tymi słowami, sekundę później pochylił się ku żonie i pocałował ją w policzek.
– Tylko nie zagiń nam w akcji
– Dobrze.
Szatynka weszła do kawiarni, dość szybko dokonała zakupu swojego ulubionego smaku. Uśmiechnięta wzięła się za konsumpcję, patrząc przez witrynę na zewnątrz na swoją rodzinę. Czuła ciepło w sercu, widząc tak bardzo kochane przez siebie osoby przy jednym stole.
Jednak dość szybko ten nastrój ją opuścił, bo właśnie wśród tłumu przechodzących dojrzała parę, która kilka lat wcześniej napsuła jej sporo krwi. Aż zaklęła pod nosem.
Szare spojrzenie pięknej brunetki odwróciło się na Rose, jakby jego właścicielka wyczuła, że są obserwowani. Uśmiech pojawił się na ustach kobiety, gdy rozpoznała panią Henderson.
– Nie masz ochoty na lody? – zapytała swojego jasnowłosego towarzysza.
Fabio spojrzał na Elenę, nie wiedząc, co ją znowu napadło. Wyglądała na rozbawioną czymś, czego on jeszcze nie dostrzegł.
– Pięciolatka? – mruknął bez przekonania.
– Nudziarz z ciebie, Fabio. – Zaśmiała się i pociągnęła go do kawiarni.
Nie sądziła, że z trudem ugrany urlop w Barcelonie przyniesie tak ciekawą sytuację. Członkowie mafii rzadko mogli sobie pozwolić na swobodę i chwile relaksu, a już na pewno nie zabójcy ich poziomu. Włoska Rabbia, elitarny oddział na usługach rodziny Tovarro zajmował się wieloma pozornie niemożliwymi do rozwiązania sprawami, wzbudzając strach zarówno wrogów, jak i sojuszników. Nie uchroniło ich to przed ryzykiem utraty życia w zamachu czy akcie zemsty, więc nigdy nie mogli całkowicie porzucić ostrożności.
Jednak i oni byli ludźmi i potrzebowali czasu dla siebie. Zwłaszcza po ostatnich, dość ciężkich zadaniach, od których wiele zależało. Co prawda sytuacja nadal była nerwowa, wszystko mogło się zmienić w przeciągu chwili, ale Elena postawiła na swoim i wymusiła na szefie urlop dla siebie i Fabia, którego już od dawna zamierzała zabrać do Barcelony. Żyła w tym mieście przez kilka lat, stało się dla niej drugim domem i chciała się nim podzielić z Furpią, który dość często narzekał, że partnerka nie opowiada mu o latach, które spędziła poza rodziną. Przynajmniej na parę dni mogli zapomnieć o swoich obowiązkach i cieszyć się normalnym życiem.
Elena posłała Fabia po porcje lodów, sama zaś podeszła do Rose z uprzejmym uśmiechem na ustach.
– Cóż za niespodzianka, panno Bennett. A tak, pani Henderson – przywitała się.
Szatynka patrzyła na Włoszkę, zaciskając usta. Cały jej dobry humor nagle się ulotnił. Szybko zasiadła z powrotem na swoim miejscu przy rodzinie, nie spuszczała przy tym wzroku z pary. Logan także przypatrywał się tej dwójce, wyczuwał, że to spotkanie wytrąciło z równowagi jego żonę. Usadowił się tak, by swoim ciałem zakryć choć jedno z dzieci – te były tak skupione na obcych ludziach, że całkowicie straciły zainteresowanie lodami, a gaworząca do tej pory Isabelle ucichła. Jedynie Mia nie bardzo wiedziała, co się dzieje, ale wolała się nie odzywać – w końcu mniej się wie, to można się lepiej wyspać.
– Buenos dias, panno Salevannov – przywitała się Rose, nie zapominając o dobrym wychowaniu. – Panie Furpia. – Kiwnęła głową blondynowi, który z porcją lodów dla towarzyszki właśnie przystanął przy stoliku. – Co państwa tu sprowadza? Urlop czy może kolejne zlecone morderstwo?
Elena odebrała lody, jakby nie wyczuwając napiętej atmosfery wywołanej ich pojawieniem się.
– Urlop – odpowiedziała spokojnie. – O tej porze Barcelona jest naprawdę pięknym miastem, choć tłumy turystów potrafią doprowadzić do szału.
Jej spojrzenie przesunęło się po najmłodszych członkach rodziny Hendersonów, uśmiech z jej twarzy nie zszedł ani na chwilę i trudno było powiedzieć, o czym właśnie pomyślała.
– Widzę, że macie się dobrze, a nawet lepiej niż dobrze. Dzieci powinny podróżować z rodzicami, to otwiera je na świat, choć też rodzi pewne niebezpieczeństwo.
Rose zmroziło. Dobrze pamiętała, jak bystra była Elena, jak skutecznie manipulowała policjantami i udawała, że jest niewinna. Nie mogła pozwolić na to, by Włoszka skupiła się na jej dzieciach, przecież mogła chcieć wyrządzić im krzywdę! W końcu nigdy nie wiadomo, co chodzi zawodowemu zabójcy po głowie.
– Nie wszystkich jednak na to stać w porównaniu do dzieci mafii. Pani pewnie często jeździła jako dziecko z rodzicami po świecie, czyż nie?
Na moment uśmiech Eleny zbladł. Poczuła, jak nieznacznie Fabio łapie ją za łokieć, ale nie odezwał się ani słowem. Oboje mieli świadomość, jak drażliwy jest to temat.
– Żałuję, ale nie miałam tej przyjemności – odparła Salevannov tylko nieco chłodniejszym tonem niż chwilę wcześniej, ale szybko odzyskała rezon. – Miło jednak zobaczyć, że nie wszystkich ograniczają takie rzeczy jak pieniądze czy samotność. – Uśmiechnęła się ponownie.
Rose chciała na to odpowiedzieć, ale zdenerwowanie sprawiło, że jedynie wygięła usta w dziwnym grymasie. Czuła się niepewnie, bała się o rodzinę, dlatego postanowiła zakończyć to spotkanie.
– Coś nas łączy poza kolorem oczu – zauważyła, po czym szybko dodała, by nie dać Elenie szansy na odpowiedź: – Życzę państwu udanego urlopu. Mam nadzieję, że wrócicie do siebie z miłymi wspomnieniami.
Salevannov zaśmiała się krótko.
– I wzajemnie, pani Henderson.
Skinęła przy tym głową w stronę reszty jej rodziny, uśmiechając się łagodnie do dzieci. Po tym spojrzała na Fabia. Ten zrozumiał przesłanie i bez dodatkowego słowa wyszli z kawiarni. Dopiero wtedy Furpia się odezwał:
– Naprawdę nie mogłaś dać sobie na wstrzymanie?
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Dobrze wiesz. Drażniłaś się z nią.
– Może troszeczkę. – Zaśmiała się. – Lubię ją.
Tylko pokręcił głową. Nie był z tego nieplanowanego starcia zadowolony, bo mieli odpocząć, a nie grać w jakieś gierki. Dodatkowo jeszcze te dzieciaki. Lepszej okazji nie mogła sobie znaleźć, naprawdę. A przecież mogli zostać w hotelu, to nie był taki zły pomysł.
Rose odprowadziła parę wzrokiem. Gdy zniknęli wśród grupy turystów z Japonii, odetchnęła głęboko i pochyliła głowę, by mogła do niej spłynąć krew. Była pewna, że zbladła podczas tej jakże uprzejmej wymiany zdań, a przecież nie chciała niepokoić najbliższych.
Kiedy ona wpatrywała się w trotuar, Logan wstał z miejsca, wytarł twarze dzieci, które mogły już zapomnieć o jedzeniu lodów – te spłynęły im po palcach – po czym uklęknął przed żoną.
– Wszystko w porządku? – zapytał, starając się dostrzec cokolwiek na twarzy ukochanej, co nie udawało mu się przez opadające brązowe włosy kobiety. – Rose?
Słysząc swoje imię wypowiedziane przez męża, podniosła głowę i spojrzała na niego, a do jej oczu napłynęły łzy.
– Nie, nie jest w porządku. – Brunet pocałował ją w policzek, chcąc dodać jej otuchy. – Proszę, czy możemy już wracać?
Cała radość dwudziestosześciolatki zniknęła. Wyglądała jak zagubiona nastolatka, która nagle się czegoś przestraszyła. Ten widok dotknął mężczyznę, który nie zważając na to, że dzieci zaczynają głośno przypominać o swojej obecności, przytulił do siebie żonę.
– Już dobrze – wyszeptał do jej ucha. – Wracajmy.
Spojrzał na siostrę, która dobrze zrozumiała ten niewerbalny przekaz i zajęła się doprowadzaniem Patricka i Lily do porządku. W kilka minut Hendersonowie byli gotowi do powrotu do hotelu, gdzie tak niedawno zostawili swoje bagaże. Ich plan zwiedzania miasta uległ zmianie, Logan zmodyfikował atrakcje przygotowane na kolejny dzień, ale udało mu się ustalić grafik tak, by wieczorem zabrać rodzinę pod Castell de Montjuic. Mocno wierzył w to, że żadne wydarzenie nie zmieni tego zamiaru.
Po rozpakowaniu, wykąpaniu dzieci i ułożeniu ich do łóżek – musiała powstrzymać Patricka i Lily od rękoczynów i przysiąc, że oboje mają po równej połówce łóżka do dyspozycji –  Rose przysiadła na łożu małżeńskim i westchnęła, a siedząca na jej kolanach Isabelle patrzyła na nią uważnie błękitnymi oczami swojego ojca. Kobieta czuła się przybita całą podróżą do Barcelony i spotkaniem z włoskimi zabójcami, wmawiała sobie, że nie powinni tu przypływać, że to wszystko jej wina, a swoim złym nastrojem zniszczy humor wszystkim. Tak zatopioną w swoich myślach zastał ją Logan wychodzący właśnie z przylegającej do pokoju łazienki. Przez chwilę obserwował szatynkę chwiejącą się z boku na bok, co podziałało na najmłodszą Hendersonównę – usnęła szybko w objęciach matki – i westchnął. Dobrze widział, że wydarzenie sprzed kilku godzin odbiło się na jej nastroju.
Powoli zbliżył się do największej damy swojego serca. Robił to po cichu, by nie zbudzić śpiących i pewnie śniących od kilkudziesięciu minut bliźniaków. Przysiadł na łóżku i pocałował Rose w policzek, czym zwrócił na siebie jej uwagę.
– O, to tylko ty – wyszeptała, bledsza niż zwykle.
– Wszystko w porządku? – zapytał, przyglądając się jej badawczo.
– Nie bardzo – przyznała, kładąc córkę pośrodku łóżka i otulając ją przywiezionym z Nowego Jorku kocykiem, bez którego Isabelle zapewne nie wyruszyłaby w taką podróż. – Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek ich spotkamy.
– Ja też nie. Ale nie martw się tym, kochanie. Prawdopodobieństwo, że spotkamy ich ponownie w tym mieście jest bardzo małe. Uwierz mi.
Chciała, naprawdę chciała mu wierzyć, jednak niepokój w jej sercu nie pozwolił na to. Dlatego następnego dnia była nadzwyczaj czujna, ostrożna i bardzo nie przypominała siebie, co odrobinę zaniepokoiło i w mniejszym stopniu zdenerwowało Logana. Rozumiał, że żona martwi się o to, czy jej rodzina będzie bezpieczna podczas tego urlopu, ale odrobinę przesadzała.
Westchnął kolejny raz w przeciągu pół godziny – tyle bowiem minęło, kiedy tego przedpołudnia po sutym śniadaniu udali się na przechadzkę po uroczo magicznym Parku Güell stworzonym przez Gaudiego. Kiedy starał się skupić na widoku drzewek oliwnych, panoramie miasta i rozmowach w wielu językach, jego życiowa partnerka kurczowo trzymała wózek z Isabelle i nie spuszczała oka z dwójki starszych pociech. To zakrawało już o paranoję jego zdaniem.
– Ej - dotknął jej ramienia, na co podskoczyła nieznacznie. – Wszystko jest dobrze, Rose, uspokój się więc.
Kiwnęła tylko głową, nic nie odpowiadając. Bała się, że gdzieś wśród tłumu kryje się para zabójców i tylko czeka na chwilę jej nieuwagi, by doprowadzić do tragedii. Nie potrafiła cieszyć się widokiem, słońcem ani tym, że wieczorem spełnione zostanie jedno z jej marzeń. Nie potrafiła, bo jej duch był bardzo niespokojny, a intuicja mówiła, że coś się może tego dnia wydarzyć.
Do Parku Güell mógł wejść każdy, kto żywił taką potrzebę i nie miał nic przeciwko wydaniu kilku euro na bilet. Prawie nieograniczony czas na oglądanie nietuzinkowej architektury można było naprawdę dobrze spożytkować. To dlatego do tego miejsca zawsze, prawie codziennie w okresie letnich wakacji, zmierzały tysiące turystów. Jednym z plusów ich obecności było to, że łatwo można było wmieszać się w tłum. Wystarczyło jedynie założyć okulary słoneczne i czapkę z daszkiem, co nie budziło się niczyich podejrzeń – w końcu na takim słońcu każdy chronił się przed udarem – a dodatkowo odrobinę zmieniało rysy twarzy, co było przydatne podczas dokonywania niewielkich kradzieży z portfeli turystów lub też obserwowania kogoś. A tym właśnie zajmował się stojący przy jednym z drzewek wysoki mężczyzna w białym t-shircie i bermudach w kolorze burzowego nieba. Śledził wzrokiem pewną rodzinę i myślał nad tym, jak zadać im cierpienie, by naprawdę je poczuli. Uśmiechnął się pod nosem zadowolony ze swojego planu zniszczenia życia poważanego nowojorskiego detektywa. Wiedział, że wykorzysta swoją szansę, gdy ta się nadarzy, wystarczyło tylko być cierpliwym, a wszystko się uda.

Elena obserwowała Fabia, który śmiesznie marszczył nos przez sen. Najwyraźniej światło słoneczne zaczynało mu przeszkadzać, ale nie zamierzał się poddać. Kobieta uśmiechnęła się na to jego lenistwo. Co prawda nie spali do późna zajęci bardziej przyjemnymi sprawami, ale dawno minęło już południe i zaczynała się nudzić.
W końcu szare spojrzenie Fabia spojrzało na nią zaspane i dość niezadowolone. Zaśmiała się na ten widok.
– To spojrzenie jest jakieś perwersyjne – mruknął.
– Zdaje ci się.
– Chyba jednak nie.
Szybkim ruchem złapał ją za rękę i przyciągnął do namiętnego pocałunku. Zachichotała, dłoń wsuwając pod pościel. Gwałtowny ruch Fabia jasno powiedział jej, że osiągnęła swój cel. Nie spodziewała się jednak, że partner obróci ją i zawiśnie nad nią z szelmowskim uśmiechem na ustach.
– Chyba ci jeszcze mało, małolato – stwierdził.
– Chętnie wyszłabym już na spacer – odparła. – W okolicach pałacu Montjuic ma być dość ciekawa wystawa. Chcę ją zobaczyć.
Fabio skrzywił się wymownie. Gdy usłyszał, że dostali pozwolenie na urlop, sądził, że spędzą go w łóżku. Przez tę całą aferę mieli ostatnio dla siebie tak mało czasu, że nie widzieli się przez ponad tydzień. Jak srodze się mylił. Elena postanowiła wywieźć go do Barcelony i ciągać po całym mieście, jakby nie mieli nic innego do roboty.
– Co to za mina? Najpierw marudzisz, że nie opowiadam o okresie sprzed powrotu do Włoch, a teraz nie masz ochoty słuchać.
– Mogę posłuchać w łóżku – odparł.
– Zboczeniec – prychnęła. – Jeszcze zdążysz mnie zamęczyć.
– No dobra – skapitulował, widząc jej minę. Ostatnie, czego chciał, to, żeby się obraziła, bo nie da się w ogóle dotknąć. – Pójdziemy na śniadanie, a potem pod ten twój zamek.
– Cieszę się, że się rozumiemy. – Obdarzyła go namiętnym pocałunkiem, pomijając kwestię tego, że to raczej czas na obiad. – Ale najpierw musimy się wykąpać.
Fabio wyszczerzył zęby. Nim Elena wstała, wziął ją na ręce i zaniósł do łazienki, by mogli miło rozpocząć dzień.
Na śniadanie wybrali jedną z wielu ulubionych knajpek Eleny. Dobry humor ich nie opuszczał, dogryzali sobie, Furpia nawet pozwolił sobie na kilka zaczepek, które partnerce nie odpowiadały w miejscu publicznym. Na nic jednak zdały się upominania, bo mężczyzna robił, co chciał. Dawno już nie spędzali w ten sposób czasu, za czym tęsknił. Może dlatego pozwalał jej na te ustępstwa, choć miał całkiem inne plany.
Miło było patrzeć na odprężoną, uśmiechającą się Elenę. To mu przypomniało dawne czasy, gdy byli dzieciakami, a kobieta nie kryła się za maskami. Znał ją prawdziwą i teraz z czystym sumieniem mógł powiedzieć, że cieszy się z powrotu do Barcelony. Znała to miasto i je kochała, choć z pewnością nie wiązała z nim swojego życia. Nawet tłum pod pałacem jej nie irytował, nie zwracała też uwagi na spojrzenia mężczyzn, których przyciągały długie, opalone nogi odsłonięte przez krótką sukienkę wiązaną na szyi. Zresztą Fabio szybko ich przepłaszał, dając do zrozumienia, że kobieta jest z nim.
– Chyba załapiemy na się na pokaz świateł, jeśli tu trochę zmarudzimy – stwierdziła Elena, lawirując pomiędzy turystami.
– Może po prostu powiedz, że specjalnie się nie śpieszyłaś, co?
– Nie wiem, o co mnie oskarżasz – odparła śpiewnie.
– Ty już wiesz, małolato. – Złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie, nim jakiś mężczyzna ją potrącił. – Cholerni turyści.
Elena nie zwróciła na to uwagi, choć ręki nie oswobodziła. Przyzwyczaiła się, że o tej porze w parku robi się coraz tłoczniej. Mieli jeszcze parę chwil do pokazu, więc zdąży zabrać Fabia w swoje ulubione miejsce, skąd doskonale będzie widać całe wydarzenie.
Złe przeczucie nie opuszczało Rose nawet wtedy, gdy z rodziną jadła pełen warzyw obiad w hotelowej stołówce. Nie złościła się na syna, gdy zrzucił z talerza groszek, nie ochrzaniła starszej córki, gdy ta wrzuciła marchewkę na talerz swojego taty, o Isabelle chyba w ogóle zapomniała, wpatrzona w wychodzące na baseny okno. Była nieobecna myślami podczas wspólnego przesiadywania na plaży, co nieomal nie skończyło się odpłynięciem Patricka w dużym kole w stronę Afryki. Logan nie wiedział już, co robić, by ukochana przestała się martwić, a ponownie cieszyła z hiszpańskiej przygody. Obiecał sobie gorąco, że wieczorem zapomni ona na dobre o spotkaniu Fabia i Eleny, a skupi się na nim i na ich rodzinie. Bo czy przy magicznej fontannie coś może pójść nie tak?
Wieczór naprawdę był wyjątkowy. Każde z Hendersonów ubrane było dość odświętnie – nawet mała Elle pozwoliła cioci Mii ubrać się w pudrową sukieneczkę i biały sweterek, choć podczas spaceru pod zamek nie wydawała się być zadowolona ze swojego stroju i usilnie starała się pozbyć białych skarpetek ze swoich stóp. Dopiero interwencja matki na nią podziałała.
Słysząc zapowiadany pokaz, Hendersonowie przepchnęli się do przodu, by znaleźć się bliżej fontanny. Logan przeklnął na siebie w myślach, bo zamiast znaleźć miejsce na schodach pod zamkiem, poprowadził rodzinę na plac. No cóż, mówi się trudno. Tylko teraz musiał zadbać, by bliźniaki miały dobry widok, a raczej nie weźmie obojga na swoje plecy, bo któreś z nich spadnie. Zerknął na Rose. Może ona wzięłaby Lily na ręce? Ach, dlaczego przywiódł tu wszystkich? Mógł zabrać tylko żonę, przecież Mia poradziłaby sobie z wszystkimi bratankami, prawda?
Szatynka nie zauważyła, że coś dręczy jej męża, zapatrzona w fontannę, wsłuchana w pierwsze takty muzyki od samego Disneya, a serce w jej piersi rosło. Oto jej marzenie właśnie się spełnia! Była tym zaaferowana do tego stopnia, że nie poczuła nawet, kiedy z uścisku jej dłoni wyrwała się dłoń Lily. Także Logan i Mia zapatrzyli się na kolorowe światła, dali porwać taktom z “Zaplątanych”, a Isabelle ziewnęła lekko i oddała się w ręce Morfeusza kołysana do snu nieznanymi jeszcze przez siebie instrumentalnymi melodiami.
Gdzie więc stracili się Lily i Patrick? Dlaczego nagle odłączono ich od rodziny?
Pewien mężczyzna w okularach przeciwsłonecznych na nosie i bejsbolówce na głowie postanowił się nimi zająć. Początkowo dzieci wyrywały się, ale że był silniejszy, musiały się poddać i być posłuszne, choć były przerażone, a okrzyki: “mama! tata!” zamarły na ich ustach.
Pierwsza z magicznego letargu ocknęła się Mia, którą zaniepokoił spokój wokół siebie. Dobrze znała starsze dzieci brata, wiedziała, że dość szybko się nudzą i w głośny sposób domagają uwagi, a teraz było bardzo cicho. Rozejrzała się na boki, obeszła małżeństwo, spodziewając się znaleźć ciemnowłose dzieci tuż przy ich nogach, ale to nic nie dało – Patrick i Lily zniknęli!
Przełknęła ślinę, a do jej oczu napłynęły łzy. Cholera, co mam teraz zrobić?, pomyślała.
Logan wyczuł czyjąś obecność za plecami, zerknął na siostrę i uniósł brew.
– Mia, co jest?
– Ekhem, nie no, nic… – Brunetka starała się wymyślić coś, by nie za szybko przekazać wiadomość. Może się pomyliła? Może rodzeństwo po prostu poszło się gdzieś przejść albo usiąść na jednej z wielu ławek. – Tylko… nigdzie nie widzę Lily i Patricka – wyszeptała tak cicho, że prawie zagłuszyła ją muzyka.
– Co? Słucham? – Logan zbladł, rozejrzał się wokół siebie i zaklął. – Gdzie oni są?
– Nie wiem. – Pierwsze łzy spłynęły po policzkach Mii. – Naprawdę nie wiem.
Dopiero końcówka tej konwersacji “obudziła” Rose. Spojrzała na męża i szwagierkę odrobinę niewidzącym wzrokiem, szybko jednak doszła do siebie, widząc, jak bardzo oboje zbledli.
– Co jest? – zapytała i spojrzała w dół na wózek, gdzie Isabelle słodko sobie spała. Następnie zerknęła wokół siebie. – Gdzie Lily i Patrick?
Logan i Mia wymienili zaniepokojone spojrzenia, po czym mężczyzna odezwał się:
– Kochanie… Oni chyba zniknęli.
Nie czekała na jakiekolwiek wyjaśnienia, popchnęła wózek z córką w stronę Mii, po czym rzuciła się biegiem przed siebie. Rozpychała się łokciami wśród tłumu, nawoływała imion dzieci, pytała wokół, czy ktoś widział tą dwójkę, nikt jednak nie mógł jej pomóc. Nikt nie dostrzegł mężczyzny pakującego młodych Hendersonów do czarnego suva zaparkowanego przy drodze na skraju placu. Uśmiechnął się pod nosem, po czym zawrócił, by dokonać jeszcze jednej rzeczy – odwrócić od siebie uwagę, a skierować ją na parę Włochów, którzy stali po przeciwnej do Rose stronie placu i wpatrywali się w fontannę.
Fabio oparł podbródek na ramieniu partnerki, starając się nie pokazywać po sobie znudzenia całą tą “atrakcją”. Nic nie mówił, skoro Elena tak bardzo chciała mu to pokazać. Nie spodziewał się jednak, że dostanie od kobiety z łokcia.
– Za co to było? – oburzył się, prostując.
– Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie nie obmacywał publicznie? – warknęła po włosku na tyle głośno, żeby przebić się przez muzykę.
– To nie ja.
Elena zmarszczyła brwi, nie wierząc mu.
– A niby kto? Łapy precz.
Odsunęła się od niego i weszła w tłum, nie przejmując się wołaniem partnera, żeby zaczekała. Była zła, że nie potrafił się jeszcze przez chwilę opanować.
Jej rozmyślenia na temat partnera przerwał głośny okrzyk gdzieś z boku.
– TY! – Rozpoznała go, tylko jedna szarooka osóbka mogła się tak unieść. – Salevannov!
Odwróciła się lekko i ujrzała zmierzającą w swoją stronę Rose Henderson. Uśmiechnęła się złośliwie, na końcu języka miała już przygotowane kpiące powitanie, ale nie zdołała nawet zaczerpnąć głębiej powietrza, kiedy Amerykanka doskoczyła do niej i sprzedała jej liścia w twarz.
– Ty suko! – grzmiała Rose. – Jak mogłaś?! Gdzie są moje dzieci? Gdzie je wywiozłaś?
Przez ułamek sekundy Elena była w szoku po tym ataku, ale odzyskała spokój, przyglądając się rozwścieczonej kobiecie.
– Chyba nie do końca rozumiem, co ma pani na myśli, pani Henderson – odpowiedziała. – Nie mam pojęcia, gdzie są pani dzieci.
– Nie rozumiesz? Nie masz pojęcia? – Głos Rose przepełniony był jadem, z jej jasnych i bardzo ładnych oczu spływały łzy. – Ktoś je porwał, do cholery, a nie znam nikogo, kto czułby do mnie jakąkolwiek urazę, poza tobą.–  Jej nemezis, Stoker, był już martwy, nikogo innego do tej pory nie musiała się lękać. – Więc mów, gdzie one są!
Tuż obok szatynki zjawił się jej mąż. Lekko dyszał, patrzył na parę Włochów – Fabio także właśnie do nich dołączył, chowając telefon do kieszeni – z mieszanką uczuć, od chłodu po błaganie.
– Wybaczcie jej, ale nasze dzieci zaginęły. Nie wiemy, gdzie się podziewają, gdzie poszły. Nie widzieliście ich może gdzieś tutaj?
Elena westchnęła, ale wyraz jej twarzy się nie zmienił.
– Naprawdę nie wiem, za kogo nas pani ma, pani Henderson. Chyba ostatnim razem wyraziłam się jasno, że rodziny nowojorskich policjantów są poza naszym zainteresowaniem, skoro nie zagrażają naszym bliskim.
Spojrzała na Fabia, który gniewnie marszczył brwi. Nachylił się do jej ucha i powiedział coś cicho po włosku, czego Hendersonowie nie mogli dosłyszeć. Kiwnęła głową.
– Wygląda jednak na to, że nie tylko państwu ktoś próbuje stanąć na odcisk – dodała. – Możemy sobie więc pomóc.
Słowa Eleny nie dotarły do Rose, która nagle zamarła w miejscu, czym przeraziła męża. Logan szybko zamknął ją w ciasnych objęciach i zaczął kołysać. Szatynka patrzyła przed siebie prawie martwym wzrokiem i szeptała jedynie:
– Zaginęły… zaginęły...
Detektyw Henderson spojrzał na Furpię i jego partnerkę.
– Pomóżcie nam – wyszeptał, a w jego błękitnych oczach czaiły się strach i bezradność. – Proszę.
Diabły Rabbii nie miały zbyt wielkiego wyboru. Oboje skinęli głowami, zgadzając się na współpracę z amerykańskim małżeństwem.
Tak oto zaczęła się barcelońska rozgrywka, która miała odcisnąć swoje piętno na obu parach. Która miała pokazać, że czasami naprawdę możemy nie dać sobie rady w walce z nieznanym przeciwnikiem, a strach nie jest tylko przejawem słabości, lecz motorem dla odwagi.
Barcelona zasypiała, a wiatr niósł śmiech pewnego mężczyzny w okularach przeciwsłonecznych i bejsbolówce na głowie. Gra właśnie się rozpoczęła.

*

Wystarczy jedno zdarzenie, aby piękny, romantyczny wieczór zamienił się w pełny niepewności koszmar zmieniający plany tak nagle, że nie jesteśmy w stanie tego przewidzieć. Złośliwy los rękoma innych odbiera nam tak cenny czas odpoczynku, niekiedy z trudem zdobyty, i przypomina o sobie z drwiącym uśmiechem. Nie ma innego wyjścia, jak zmierzyć się z konsekwencjami jego wyboru, by odzyskać spokój.
Zaginięcie starszych dzieci Hendersonów nie tylko im popsuło urlop. Również Elena i Fabio spędzający kilka dni w Barcelonie musieli zmienić plany zwłaszcza po informacji, że ktoś ukradł ze strzeżonego parkingu motocykl należący do Furpii, co rozwścieczyło mężczyznę. Nie po to załatwiał transport ukochanej maszyny, żeby jakiś gnojek teraz się nią woził po mieście. Wolałby dorwać tego idiotę zamiast uganiać się za dzieciakami Hendersonów, ale Elena już się zgodziła pomóc, sądząc, że te sprawy są ze sobą powiązane.
Wysłała go po sprzęt, a sama odeskortowała do hotelu Amerykanów, którzy nadal byli w szoku. Mia miała zająć się półroczną Isabelle, Logan nakłonić Rose do odpoczynku, zaś Elena rozsiadła się w fotelu i przez kilka chwil rozmawiała po francusku przez telefon, oczekując dołączenia partnera. Im szybciej zaczną działać, tym większe szanse powodzenia.
Gdy ona rozmawiała, Logan starał się uspokoić szatynkę i zatrzymać ją w pokoju, co nie było łatwe nawet dla niego. Wstrząśnięta i śmiertelnie przerażona Rose nie potrafiła nad sobą zapanować, nie docierały do niej słowa męża. Po głowie tłukło jej się jedynie, że jej dzieci są w tej chwili w ogromnym niebezpieczeństwie, a ona nie ma pojęcia, co robić. Nie zważając na silne ramiona mężczyzny, który na chwilę chciał ją w nich schować i wyrwać z tej sytuacji, wyminęła go, wyszła z pokoju i przystanęła w małym saloniku, który posiadał każdy pokój w tym hotelu. Jej wzrok powędrował ku siedzącej w fotelu ulokowanym bliżej kominka Elenie, a w jej wnętrzu pojawił się gniew. Gniew skierowany ku kobiecie, która nie tak dawno temu napsuła jej wiele krwi.
Teraz też nie miała powodu, by jej ufać. Panna Salevannov była dla niej wrogiem od pierwszego spotkania, nie potrafiła zdobyć się na to, by spojrzeć na nią inaczej. Mimo że były do siebie dość podobne, wiedziała, że trudno będzie nawiązać z nią jakąkolwiek nić porozumienia. W przeciwieństwie do Eleny nigdy nie chciała decydować o czyimś życiu, bycie członkiem mafii ją przerażało, a myśl, że Włoszka może mieć coś wspólnego z uprowadzeniem jej dzieci, doprowadzała ją do furii. Nie dopuszczała do siebie myśli, że może być inaczej, nigdy nie zdołałaby w to uwierzyć.
– Rose, zaczekaj. – Jej mąż stanął tuż za nią w wejściu do salonu i położył dłoń na jej ramieniu. – Nie traktuj jej źle, cokolwiek chcesz zrobić. Ona i Furpia mogą nam pomóc.
– Albo zrujnować nasz świat doszczętnie – wycedziła szatynka przez zaciśnięte zęby. – Dam sobie radę, tylko daj mi chwilę, by z nią porozmawiać.
Nie płakała już. Wszystkie łzy zostały wylane, teraz nosiła w sobie jedynie gniew i chęć dopadnięcia tego, kto porwał jej dzieci. A jeśli była to Elena Salevannov, to dobrze – będzie mogła uderzyć ją już teraz, w tym hotelowym pokoju.
Poczuła na ramieniu dłoń męża. Logan dostrzegł grę uczuć na jej twarzy, widział, że coś knuje. Nie mógł pozwolić, by przejęły nad nią kontrolę.
– Dobrze. Ale pamiętaj, masz z nią tylko porozmawiać i powiedzieć, że zgłosimy ich zaginięcie na policji. Jeśli nie zacznie protestować, co mogłoby ją zdradzić, że ma w tym swój udział, zaproponuj jej pójście z nami. Zrozumiałaś?
Nie chciała wierzyć, że El może być niewinna, jednocześnie nie chciała denerwować detektywa. Westchnęła więc tylko cicho.
– Tak, zrozumiałam. A teraz mi zaufaj i przesuń się.
Mężczyzna spełnił jej prośbę, nie spuszczał z niej oka, kiedy podchodziła do zajmowanego przez Włoszkę fotela. Ta skończyła już rozmowę, zerknęła tylko na godzinę, po czym schowała telefon i spojrzała na zbliżajacą się Rose. Na jej twarzy gościł spokój, bo choć była zaniepokojona całą sytuacją, nie zamierzała tego pokazywać przed Amerykanami. Teraz, gdy ktoś rzucił im wyzwanie, nie opuści gardy ani na moment.
Uniosła lekko brew, oczekując słów, które miała jej do przekazania szatynka.
– Przepraszam, Eleno, ale czy… możemy przez chwilę porozmawiać? Tak bez skakania sobie do gardeł i bycia wrednymi? Naprawdę nie mam sił na jakiekolwiek kłótnie.
Nie była tyle zmęczona, co poważnie przerażona całą zaistniałą sytuacją. Fakt, nie był to pierwszy raz, kiedy nieznajomy osobnik zaburzał porządek jej świata – wspomnienia Jamiego Stokera, który dwukrotnie usiłował ją zabić, a także przekabacić Logana na swoją stronę, wciąż były dobrym źródłem koszmarów – ale nie sądziła, że nastąpi powtórka z rozrywki. Może innym wydawało się, że jest silna, niewiele osób wiedziało, jak krucha bywa, kiedy ktoś grozi jej najbliższym, ludziom, których kocha najmocniej na świecie. Bała się, że jej dzieciom nie grozi tylko niebezpieczeństwo z rąk porywacza, ale też i pewna śmierć – nie potrafiła nie myśleć o tym, że ktoś jest w stanie pozbawić te dwa urocze szkraby ich krótkiego życia.
Za każdym razem, kiedy myślała o Lily i Patricku, do jej oczu napływały łzy. Próbowała wziąć się w garść, stojąc przed Salevannov i czekając na jej odpowiedź, ale zbytnio jej to nie wychodziło. Przez chwilę żałowała, że kazała mężowi dać chwilę jej i Włoszce. Jednak potrzebowała jego bliskiej obecności, to byłoby dla niej idealnym wsparciem.  
– Oczywiście – odparła Elena, wskazując Rose, żeby również usiadła. – Co prawda raczej radziłabym, aby na razie się pani spróbowała przespać, ale rozumiem, że w tej chwili tak racjonalny argument nie ma prawa bytu.
Nie było w jej głosie ani grama drwiny, raczej coś na kształt współczucia. Może nie miała dzieci, ale wiedziała, jak to jest, gdy członkowi rodziny grozi niebezpieczeństwo. Trudno wtedy zachować spokój i działać bez emocji. Pewnie sama wyglądałaby podobnie, gdyby chodziło o kogoś naprawdę jej bliskiego, choć wiedziała, że Fabio czy inni członkowie jej rodziny mają większe szanse, by samodzielnie się obronić niż bliźniaki Hendersonów.
– Czym mogę w takim razie pani służyć? – dodała.
– Proszę pomóc nam odnaleźć Lily i Patricka. Zgłosimy ich zaginięcie czy też porwanie na policji, ale najpierw chcielibyśmy sami poszukać jakiś śladów bądź tropów. Poczekamy z tym do świtu, to oczywiste, ale chciałabym wiedzieć, że mam w pani wsparcie ten jeden raz. – Choć próbowała być silna, jedna łza spłynęła z prawego oka, a kolejna szykowała się do podobnej podróży. Zawstydzona okazywaniem uczuć Rose szybko otarła oczy rękawami szarego swetra. – Jak dobrze zna pani miasto? Słyszałam, że mieszkała tu pani jakiś czas.
Po niesatysfakcjonującym zakończeniu sprawy, kiedy to El i diabły Rabbii wymknęły się z rąk nowojorskich detektywów, Roseann poświęciła trochę czasu na szukaniu informacji o tej mafii. Przekopała się przez masę artykułów, zajrzała nawet w archiwa włoskich urzędów, byle tylko coś odnaleźć. Teraz, w obecności Salevannov, nie czuła się aż tak słaba jak wówczas w Stanach.
– Całkiem nieźle. Jak zapewne pani pamięta, studiowałam tutaj i nawet przez chwilę współpracowałam z wydziałem zabójstw. Barcelona jest spora, ale jest kilka miejsc, do których można zawęzić poszukiwania. Jednak nie sądzę, żeby bieganie po mieście w środku nocy w czymś nam pomogło. – Uśmiechnęła się i spojrzała na Fabia, który właśnie dotarł. – Sprzęt gotowy?
– A spodziewałaś się czegoś innego, małolato? – mruknął. – Twój sługa już pracuje?
– Zwarty i gotowy. Aż się palił do tej roboty. Musisz go kiedyś poznać.
Furpia prychnął i odłożył torbę obok fotela, w którym siedziała rozbawiona Elena. Doskonale wiedział, że dla niej to niezły ubaw, skoro jego niemal szlag trafia.
– A skoro sługa pracuje nad monitoringiem, my możemy stworzyć listę osób, które byłyby w stanie nam dokuczyć w czasie urlopu – dodała Salevannov. – Pani Henderson?
Roseann przyglądała się tej krótkiej wymianie zdań między diabłami i zdziwiło ją to, jak wredni wobec siebie są. Odrobinę przypominali jej ją samą i Logana z czasów, kiedy oboje starali się nie dopuścić do siebie uczuć, którymi nawzajem zaczęli się darzyć. Również się uśmiechnęła, choć nie był to uśmiech podobny do tego, który przywdziała na usta Elena.
– Zdaję sobie sprawę z tego, że pod osłoną nocy nic nie zdziałamy, dlatego chciałam, byśmy zaczęli z samego rana. – Spojrzała na Włoszkę. – Jeśli ma pani jakieś sugestie albo pewne informacji od tego tak zwanego sługi – tu zerknęła przelotnie na Fabia – proszę mi powiedzieć. Logan już przegląda informacje na temat ostatnich porwań w Barcelonie. Jeśli to pani nie przeszkadza, chciałabym, byśmy zaczęli tworzyć tę listę. Muszę się dowiedzieć, dlaczego ktoś zdobył się na wkurzenie naszej czwórki.
Włosi spojrzeli na siebie i jednocześnie uśmiechnęli. Ten gest oznaczał tylko jedno – porywacz już miał przerąbane. Fabio podał Elenie jej laptopa, sam usiadł z drugim na dywanie przy jej kolanach.
– No to zaczynamy – stwierdził Furpia.

*

Kiedy kobiety na chwilę zawiesiły broń, zaczęły współpracować i rozmyślać nad tym, jakie działania podjąć, by odnaleźć Lily i Patricka, w innej części miasta, na wzgórzu przed morzem, w starej sali fabryki, gdzie światło docierało tylko przed południem przez wysoko wstawione okienka, mężczyzna w czapce z daszkiem i okularami słonecznymi na nosie wpatrywał się w dwójką dzieci, które odwzajemniały jego spojrzenie. Jednak u nich widoczne było przerażenie i łzy, u niego – tego, któremu przyjemność dało ich porwanie – zastanowienie i politowanie. Zastanawiał się, co zrobił nie tak. Był szczerze zdziwiony, że do tej pory – a było już bliżej świtu niż środka nocy – nikt się po dzieci nie zjawił. A przecież nie uciekł tak daleko z tymi bachorami! Jak to możliwe, że szanowany amerykański detektyw jeszcze nie ruszył z odsieczą?!
– Scheisse – wysyczał pod nosem. – Co to jest, do kurwy nędzy? Wasi rodzice jeszcze nie zaczęli za wami tęsknić?
W jego głosie dało się wyczuć mieszankę różnych akcentów, jakby sam nie do końca wiedział, jaką narodowość reprezentuje. Dzieciaków to i tak nie obchodziło; w główkach obu bliźniąt zaczęła zagnieżdżać się panika, coraz to nowsze łzy napływały do szarych oczu, usta przybrały kształt małych podkówek, a strach coraz bardziej zaciskał na tych drobnych ciałkach swoje czarne macki.
Mężczyzna dostrzegł, co takiego dzieje się z dziećmi, westchnął głośno i ponownie soczyście zaklął. Zaaferowany tym, by swój plan samego porwania zrealizować w stu procentach i podczas samego jego aktu nie dać się nikomu zapamiętać, coby nie było świadków, nie skupił się wystarczająco na tym, by zadbać o bachory. Właściwie w starym magazynie przechowywał dla nich jedynie mleko w kilku butelkach, wziął też ze sobą paczkę pieluch, które wraz z małymi Hendersonami przewiózł w tę część Barcelony swoim rozklekotanym samochodem. Nie przyszło mu do głowy, by zabierać coś jeszcze; teraz wychodziło na jaw, że tak właściwie nic nie wiedział na temat opiekowania się dziećmi.
Co nie oznaczało, że nie wie, jak wyrządzić im krzywdę. Miał już co nieco na sumieniu i wpisane w kartotekę. Fakt, nikogo jeszcze nie zabił, ale tortury miał opanowane prawie po mistrzowsku. Wiedział, jak używać skalpela, które punkty na ciele dotykać, jak podpalać skórę i jak wyginać kości, by ofiara czuła jedynie ból rozrywania. Może podobne działania nie były tym, co powinien wypróbować na dzieciach, ale mógł je przecież nastraszyć jeszcze bardziej.
Rozkosznie rozradowany tą myślą przykucnął przed bliźniętami, które przywiązane do małych krzesełek sznurem przestały już wierzgać, a szykowały się do potężnego płaczu, uśmiechnął się do nich i odezwał zachrypniętym głosem:
– Spokojnie, moje piękne maluchy. Moja zabawa dopiero się zaczyna – zaśmiał się i sięgnął do kieszeni dżinsowej kurtki, a ostrze małego sztyletu zalśniło w odrobinie padającego do środka magazynu światła.

*

Świt wyznaczał czas, kiedy to podjęte miały zostać ustalone wcześniej dwa kroki: powiadomienie policji oraz sprawdzanie miejsc z listy. Do pierwszego zadania wyznaczeni zostali – a jakżeby inaczej – młodzi rodzice, para Włochów zaś miała wrócić pod magiczną fontannę i rozpocząć poszukiwania w terenie. W tym czasie Isabelle wraz ze swoją ciotką miały pozostać w hotelu i czekać na telefon, a nuż porywacz skontaktuje się z nimi w sprawie możliwego okupu. Logan zostawił jej swoją komórkę, zabrał za to tę siostry – jeśli porywacz wiedział, czyje dzieci porwał, raczej zależałoby mu na możliwości porozmawiania z rodzicem niż z dalszym członkiem rodziny.
Rozmowa na posterunku przebiegła dokładnie tak, jak spodziewała się tego Rose. Wraz z mężem została zasypana pytaniami wylatującymi z ust posterunkowego tak szybko, że kobieta musiała robić także za tłumacza dla Amerykanina, który nie zdołał na czas wyłapywać kolejnych słów policjanta.
Hendersonowie spędzili w burym budynku służb ponad godzinę, opisując wszystko tak, jak zapamiętali, wymęczeni przez nieprzespaną noc i ślęczeniem nad ekranami sprzętów elektronicznych. Nic więc dziwnego, że kiedy tylko znaleźli się z powrotem na rozgrzanej do czerwoności ulicy, Logan głośno i przeciągle westchnął.
– Mój Boże, co to było za okropieństwo. – Powoli rozmasował sobie obolały kark. – Czy ten policjant naprawdę myśli, że tylko sobie wymyśliliśmy to porwanie? Nienormalny jakiś czy co?
Henderson był mocno podenerwowany tym, że nie wzięto tej opowieści całkowicie na poważnie. Oczywiście, przyjęto zawiadomienie, spisano zeznania i zapewniono, że odpowiedni zespół już się bierze do pracy, ale czy można było ufać hiszpańskiej władzy? Czasami miał problem, by ufać kolegom po fachu w swoim rodzinnym mieście.
Rose słuchała męża tylko jednym uchem, za bardzo pogrążona we własnych myślach i powoli dająca zanurzyć się rozpaczy. Wzdrygnęła się, kiedy Henderson otoczył ją ramieniem.
– Hej, wszystko będzie dobrze – zapewnił ją udawanie spokojnym głosem. – Mamy takie wsparcie, że przed południem będziemy tulić nasze dzieci z powrotem, zobaczysz.
Kobieta nie podzielała jego zdania, czuła, że za porwaniem kryje się coś więcej niż tylko zrobienie z nich ofiar ku cudzej uciesze, nie umiała jednak odkryć, o co naprawdę chodzi.
– Właśnie tego wsparcia się boję – wyznała cicho. – A co, jeśli Elena i Fabio wystawią nas do wiatru i wrócę szybciej z urlopu do Włoch? Pomyślałeś o tym?
Logan patrzył prosto w oczy ukochanej, a widząc w nich potężny smutek i strach, czuł, jak powoli pęka mu serce. Wiedział, że Włosi mogą ich wykiwać, sam zastanawiał się, czy naprawdę mogą na nich liczyć, ale nadzieja w jego sercu była zdecydowanie większa od wątpliwości, które trapiły jego żonę.
Objął ją i przytulił do siebie mocno.
– Rose, ufasz mi?
To był ich dialog. Pytanie o zaufanie stanowiło rdzeń ich związku.
– Ufam.
– To zaufaj także im. W końcu są naszą najbardziej zabójczą deską ratunku.
Odrobinę uspokojona także przytuliła się do męża i głęboko zaczerpnęła powietrza, posyłając w niebo modlitwę, by jej dzieci znalazły się jak najszybciej, obojętnie z czyją pomocą.
Fabio upił łyk kawy z papierowego kubka i skrzywił się wymownie. Siedząca obok na ławce Elena spokojnie przeglądała zdjęcia wysłane przez Speedy’ego, hakera, z którym współpracowała i którego w żartach nazywała “sługą”. Przy okazji przegryzała jeszcze ciepłego rogalika pachnącego pomarańczami i cynamonem.
– Ani motoru, ani pieprzonych gówniarzy – mruknął Furpia. – Olać Hendersonów, niech se radzą sami. W końcu są nieźli w te klocki.
– Raz, nie zajmują się porwaniami, dwa, to nie ich teren – odparła spokojnie. – Trzy, nie zaryzykuję reputacji, bo jesteś niewyspany.
Prychnął rozwścieczony. Całą noc ślęczeli nad przygotowaniami, a i tak musieli poczekać, aż haker przebije się przez całą bazę danych. Do tego Hendersonowie uparli się, żeby pójść na policję, co mu się w ogóle nie podobało. Co prawda Elena znała tego cholernego taniego podrywacza Bordo, ale jeśli Amerykanie coś o nich nieodpowiedniego chlapną, to oni będą mieli przerąbane. Takie kłopoty były naprawdę uciążliwe dla mafii.
– Ufasz im? – zapytał. – Że nas w to nie wrobią?
– Dlaczego mieliby to robić? Zależy im na odnalezieniu dzieci, a bez nas nie dadzą rady. Sądzę, że oboje są tego świadomi. Zanim pieski się za to wezmą, bliźniaki będą już z tatą i mamą. – Uśmiechnęła się drapieżnie. – Wygląda na to, że Speedy’emu udało się znaleźć kryjówkę naszego porywacza. Chyba naprawdę czas pójść z nim na tę kawę.
– Jeszcze czego – prychnął zirytowany. – Będziesz się szlajać po Paryżu z jakimś przychlastem.
Zaśmiała się wdzięcznie na ten zazdrosny ton. Wiedziała, że dokładnie tak zareaguje, ale w ogóle się tym nie przejmowała. Dla Fabia każdy niezwiązany z nią więzami krwi czy powiązaniami rodzinnymi mężczyzna był potencjalnym zagrożeniem, jakby nie wierzył, że Elena jest mu w pełni wierna.
– Ten przychlast znalazł twój ukochany motor – przypomniała. – Odrobina wdzięczności się należy.
– Mogę podziękować tobie – odparł. – W naszej sypialni.
– Przyjemności zostaw na później. Teraz jedziemy po dzieciaki i twoją zabaweczkę.
Fabio wyszczerzył zęby niczym drapieżnik na polowaniu. Kubki z niedopitą kawą wylądowały w najbliższym koszu na śmieci, para Włochów zaś nie traciła czasu i na wynajętych motorach według wskazówek od Speedy’ego dotarła w okolice opuszczonej kilka lat wcześniej nadmorskiej fabryki, w której do niedawna przetwarzano owoce morza, a teraz stała się kryjówką naprzykrzającego się im porywacza.
Bliżej podeszli już na własnych nogach, by uniknąć zbędnego hałasu. Furpia zrezygnował z szukania stanowiska snajperskiego – budynek raczej będzie mu to utrudniał – a nie wiedzieli jeszcze, co zastaną w środku.
– Nie dzwonisz do Hendersonów? – zapytał cicho, nim weszli do środka.
– Będą tylko przeszkadzać. Zresztą ich sprawiedliwość może na tym ucierpieć. – Uśmiechnęła się słodko.
– Czasami straszna z ciebie suka – stwierdził.
Stłumiła chichot i gestem przekazała mu wstępny plan działania. Oboje zapoznani już z rozkładem budynku wsunęli się do środka z bronią w ręku i rozdzielili się tak, aby pozostać w zasięgu w razie potrzeby.
W tym samym czasie młode małżeństwo wróciło do hotelu i czekało na jakiekolwiek informacje od diabłów bądź barcelońskiej policji. Niestety, telefony milczały, a to doprowadzało Roseann na skraj wytrzymałości. Dreptała po pokoju w tę i z powrotem. Mia obserwowała ją ze swojego miejsca w fotelu i kołysała w rękach Isabelle, zaś Logan stał przy oknie i wyglądał z góry na miasto, które miało dać spełnienie marzeniom jego żony. Jego plan, by je spełnić, w miarę się powiódł, szkoda tylko, że przy okazji tak wiele się zepsuło.
– Wiedziałam – wysyczała szatynka. – Wiedziałam, że nie możemy im tak do końca zaufać. – Zerknęła na męża. – Jestem prawie pewna, że udało im się zawężić liczbę możliwych miejsc do minimum i właśnie któreś z nich przetrząsają. Co za pieprzeni egoiści.
– Rose, spokojnie, nie wyrażaj się tak przy dziecku. – Detektyw zbliżył się do ukochanej i położył jej dłonie na ramionach. – Nawet jeśli jest tak, jak mówisz, ręczę za nich, że się z nami skontaktują.
Spojrzenie szarych oczu było niezwykle twarde i nie pasowało do tego łagodnego oblicza.
– Skąd możesz to wiedzieć?
– Bo Salevannov i Furpia to część mafii, a dla niej nic nie liczy się równie mocno, co rodzina i honor. Jeśli przyrzekli nam, a sama słyszałaś, jak to robią, dopełnią danego nam słowa. Musimy tylko uzbroić się w cierpliwość.
Rose prychnęła.
– Cierpliwość to teraz ostatnie, z czym jest mi po drodze. – Podeszła do okna, pozwoliła mężowi przytulić się od tyłu. Ciężar jego ciemnowłosej głowy oddziaływał na jej ramię, jednocześnie dawał poczucie, że tak wygląda ich rzeczywistość w tym momencie. Do oczu znowu napłynęły im łzy. – Ja po prostu odchodzę od zmysłów, nie mając zielonego pojęcia o tym, co się dzieje z Lily i Patrickiem. Co, jeśli są głodni, a nie dostali nic do jedzenia? Albo do picia? Co, jeśli chodzą z mokrymi pampersami? Logan, one muszą być przerażone na śmierć!
Nastrój kobiety był naprawdę podły, detektyw wiedział, że nie może mu się poddać, inaczej oboje pogrążą się w rozpaczy, a pod wpływem tak silnej emocji mogą podjąć jakąś pochopną decyzję. Nakazał więc sobie zachować zdrowy rozsądek i przez chwilę być tym zupełnie rozważnym w ich związku.
– Jeśli jest tak, jak mówisz, to przyrzekam ci – kimkolwiek jest ich porywacz, skończy z obitą mordą i będzie żałował, że w ogóle się urodził. Zrozumiałaś? Sprawiedliwość go dopadnie, kochanie, już ja się o to postaram.
Wojowniczy duch to było to, co należało tchnąć w Roseann; jedynie jej mąż wiedział doskonale, kiedy użyć odpowiednich słów, by obudzić w niej pragnącego prawdy i pokoju wojownika. Tak jak teraz. Kobieta obróciła się w jego objęciach i uśmiechnęła w sposób, który nie wskazywał niczego dobrego. Tak uśmiechała się zawsze, kiedy wpadała na to, kto jest zabójcą. Uwielbiał ją taką widzieć, choć głośno by tego nie przyznał.
– W takim razie spróbuj wyśledzić Salevannov. Nie pozwolę, by zakończyła walkę, zanim dotrzemy na miejsce.
– Już się robi, skarbie. – Logan także się uśmiechnął i pocałował ją w czoło. – Misja “deser po obiedzie jemy z bliźniakami” rozpoczęta.
Podszedł do laptopa i wziął się do wypełniania rozkazu ukochanej. Nadszedł moment, kiedy to porywacz małych Hendersonów powinien się zacząć bać. Oto siedziało mu na ogonie czworo niebezpiecznych ludzi, którzy ani myśleli tańczyć tak, jak ten im zagra. Szkoda, że nie zdał sobie z tego na czas sprawy, może wyszedłby z całej zabawy w lepszym kawałku.

*

Stary magazyn wciąż śmierdział morzem i skorupiakami. Komuś nieprzyzwyczajonemu do tego zapachu mogło się zrobić niedobrze. Wprawdzie Lily i Patrick rzadko bywali z rodzicami w pobliżu zatoki, mimo to przez czas swojego krótkiego żywota zdołali się dowiedzieć, co to wielka woda, i oboje trzymali się nieźle, choć od ich porwania i dostarczenia w to miejscu minęło już pół dnia. Z ich porywaczem było trochę gorzej. Za każdym razem, kiedy zmieniał swoje położenie, na nowo czuł ten potworny smród. Małym Hendersonom zbytnio on nie przeszkadzał, dzieci przespały dobre kilka godzin zmęczone nagłym płaczem i głodem. Podczas swego leżakowania zostały przebrane w czyste pieluchy – porywacz nie miał serca, by truć się dodatkowo odorem dziecięcego gówna. Tego by już raczej nie zniósł.
Opadł na podłogę, wzdychając ciężko. Nie spodziewał się, że może być tak trudno po porwaniu, nic nie szło zgodnie z jego planem. Fakt, jego plan nie był jakoś wyjątkowo rozbudowany, ale nie widział w nim żadnych skaz. Miał porwać dzieciaki, zwabić tutaj ich rodziców, sprowokować tego nowojorskiego detektywa do postrzału i wezwać gliny, by posądzić bruneta o popełnienie przestępstwa, by został tutaj dłużej, by mógł go inwigilować dla swojej firmy. Dlaczego już przy drugim kroku wszystko zaczęło się walić?
Jaka szkoda, że nie wiedział, iż Hendersonowie mają wsparcie. Bardzo solidne i żądne krwi wsparcie.
Elena zerknęła na Fabia, który szedł równolegle do niej po drugiej stronie hali. Wyszczerzył do niej zęby, gdy tylko to spostrzegł, po czym na powrót skupił uwagę na otoczeniu. Kobieta zresztą zrobiła to samo. Przetrząsnęli już spory fragment opuszczonej fabryki, ale nadal nie znaleźli bliźniaków czy motocykla, o porywaczu nie wspominając. Brakowało im podglądu na pomieszczenia, jednak system monitoringu od dawna nie działał i nawet Speedy nie potrafił go uruchomić. Musieli zdać się na własne siły.
Fabio zatrzymał się przy uchylonych drzwiach. Poczekał, aż Elena do niego dołączy, starając się dostrzec w półmroku, co znajduje się w kolejnym pomieszczeniu. Dopiero, gdy partnerka ustawiła się tak, aby go ubezpieczyć, pchnął drzwi i zajrzał do środka. Trafił do krótkiego korytarzyka, który kończył się kolejnymi drzwiami, co nieco go zirytowało. Dopiero po chwili usłyszał jakiś dźwięk, co go zaalarmowało. Oboje z Eleną starali się rozpoznać ten hałas i z każdą chwilą byli coraz bardziej pewni, że za kolejnymi drzwiami jest jakiś człowiek.
Ostrożnie podeszli bliżej, żeby nie spłoszyć przeciwnika. Co prawda nie mieliby problemów, żeby odstrzelić mu łeb, gdyby zasłonił się którymś z dzieciaków, ale zależało im na czystej robocie. Bez komplikacji.
Przez brudne okienko ledwo zobaczyli mężczyznę w czapce i okularach przeciwsłonecznych, a także dwójkę znajomych maluchów. Facet nie wyglądał na uzbrojonego, ale pewności nie mieli. Czekanie jednak niczego nie załatwi.
– Powoli – powiedziała bezgłośnie Elena.
Fabio jedynie kiwnął głową i zbliżył się do drzwi, żeby je otworzyć. Miał nadzieję, że nie zaskrzypią i będą mogli wejść, nie alarmując przeciwnika. Zresztą był pewny, że Salevannov zdejmie go, jeśli tylko pojawi się problem.
Porywacz, za bardzo skupiony na swoich myślach i przeklinaniu siebie za bycie idiotą częściej niż normalni ludzie byli, z pewny opóźnieniem zdał sobie sprawę z nagłego ożywienia dzieci. Nie wiedział, dlaczego Patrick zaczął się wiercić i wierzgać nogami na swoim krzesełku, nie wiedział, dlaczego Lily nabiera powietrza do małych płuc, by solidnie sobie krzyknąć. Tak na dobrą sprawę to porywacz właśnie teraz pokazywał swoją głupotę.
Obrócił się, kiedy usłyszał dźwięk obcasów odbijający się od posadzki, jego oczy wybałuszyły się, kiedy ujrzał młodą ciemnowłosą kobietę i towarzyszącego jej muskularnego mężczyznę. Przełknął ślinę, kiedy dojrzał broń w ich rękach, bezwładnie opadł na kolana. Znaleźli go. Cholera, jakim cudem? Przecież nie pozostawił za sobą żadnych śladów!
– Cóż za urocza scena prosto z taniego serialu o psiarni – stwierdziła Elena, uśmiechając się łagodnie do bliźniaków. Wiedziała, że broń w ręce nieco psuje efekt, ale to w końcu dzieci policjanta, więc może nie będą aż tak przestraszone. – Tylko, że my na psiarnię jesteśmy za dobrzy.
– Kim jesteście? – wyszeptał mężczyzna, którego opuściły wszelkie siły. – Jak się tutaj dostaliście?
– Kim? – powtórzyła z rozbawieniem Elena. – Wściekłością naszej rodziny, którą postanowiłeś wkurzyć. Czy może się mylę? Czyżbyś znalazł się tu przypadkiem z tymi maluchami? – Wskazała na bliźniaki. – I pewnie nie wiesz, kim są ani jak się tu znalazły, co?
Było słychać w jej głosie pogardę dla jego idiotycznego zachowania. Może nie spodziewali się godnego przeciwnika, ale kogoś przynajmniej odrobinę wartego ich uwagi, a mężczyznę przed sobą nazwałaby ciepłymi kluchami. Naprawdę, cała noc z głowy przez jakiegoś pionka.
– A my jesteśmy tymi, którzy są wkurzeni najbardziej – odezwał się głos za plecami mężczyzny.
Ten, zaskoczony, odwrócił się i pobladł na widok kolejnej pary. Logan Henderson szedł w jego stronę z wyciągniętą przed sobą bronią, tuż za nim podążała istna chmura burzowa nazywana Rose. Gdyby to było możliwe, głupi porywacz właśnie padałby martwy pod wpływem jej spojrzenia. Nie miała jednak takich zdolności, dlatego wywołała jedynie jeszcze większą bladość i nagłą chęć wycofania się z tego przeklętego magazynu.
Logan zerknął w stronę diabłów, jego mina mówiła jasno, że nie jest zadowolony z zaistniałych okoliczności.
– Chyba mieliście dać nam znać, jak tylko na coś wpadniecie – zauważył. – Szukanie was poprzez satelity i monitoring nie było najprzyjemniejszym zadaniem na ten ranek.
Elena zaśmiała się niewinnie.
– Szczegóły, detektywie Henderson – odparła niefrasobliwie. – Szczegóły, choć chyba powinnam panu pogratulować, że tak szybko nas pan znalazł – dodała z lekką drwiną, po czym spojrzała na porywacza. – Dla kogo pracujesz? I lepiej nie kłam, bo wątpię, żeby pani Henderson była tak wyrozumiała, jak my będziemy. – Uśmiechnęła się złowróżbnie.
Miała rację – Rose nie wyglądała jak ktoś, kto pozwoli mu odejść jakby nigdy nic, o nie. Właściwie to jedynie przez chwilę Rose się hamowała, jedynie przez sekundy była spokojna, a były to sekundy, których potrzebowała, by podbiec do porywacza i używając całej swojej siły, przywalić mu w twarz najlepszym prawym sierpowym. Usłyszała lekki gwizd podziwu, nie to było jednak dla niej ważne. Ważniejsza była prawda i sprawiedliwość, tylko ich pragnęła poza trzymaniem na nowo dzieci w ramionach.
– Odpowiedz na pytanie! – rozkazała krzykiem. – Odpowiedz albo doprawię cię z drugiej strony i to tak, że cię matka rodzona nie pozna!
Pełen złych wspomnień z podobnymi krzykami w roli głównej porywacz opadł na kolana i zaniósł się przeraźliwym płaczem. Był on tak głośny, że nawet bliźnięta spojrzały na niego z dziecięcym zdziwieniem. Do tej pory myślały, że to ich płacz wywołuje jakiekolwiek reakcje u rodziców, dziwnie było patrzeć na to, jak mama pochyla się nad tym panem, kiedy tata właśnie rozwiązuje więzy na rączkach i przytula je do siebie. Fabio i Elena spojrzeli po sobie, gdy tylko przeciwnik wybuchnął płaczem, po czym Furpia zaczął się drwiąco śmiać.
– O ja pierdolę – wykrztusił.
Elena schowała broń, również chichocząc. Tego się nie spodziewała. Za to Rose, od kiedy tylko dotarli z Loganem taksówką w tę część miasta, zaczęła podejrzewać, że porywacz to nie typowy kryminalista z sadystycznymi skłonnościami. Wybrał miejsce położone dość na widoku, w bliskim sąsiedztwie części zabudowanej miasta. Gdyby był kimś więcej niż pospolitym złodziejem i kanciarzem, bardziej zastanowiłby się nad miejscem docelowym. Już sam sposób, w jaki porwał dzieci, wzbudził w niej wątpliwość, czy mają do czynienia z poważnym przeciwnikiem – jedynie ci naprawdę początkujący w tej materii brali się za uprowadzenie w tłumie ludzi. Fakt, wychodziło to najczęściej i było bardzo trudne do zakończenia, ale kiedy organizowało się podobne przestępstwo, zazwyczaj dbano o dobry transport i lokalizację. Tutaj było to nieprzemyślane. Lepiej dla niej i Logana, dzieci były z nimi szybciej, niż mogłoby być w przypadku innej osoby.
– Dla kogo pracujesz? – zagrzmiała. – Kto nakazał ci wykonać to zadanie?
Nie zapytała: “kto cię wynajął?”, bo mężczyzna nie wyglądał jej na zabójcę i wolnego strzelca, raczej na kogoś, kto pochwycił w dłonie nie do końca ukształtowaną ideę i za szybko wcielił ją w życie.
Mężczyzna zaczął się powoli uspokajać po szlochu, ostatnie łzy wypływały z jego oczu, kiedy podniósł głowę i spojrzał Rose w twarz.
El Círculo. Dla nich pracuję. Kilka miesięcy temu natrafiliśmy na informacje o nim – wskazał dłonią na detektywa – przyjrzeliśmy się jego sprawom i postanowiliśmy go sprawdzić. Zgłosiłem się na ochotnika, by porwać te dzieci, zmusić go i ciebie do przyjścia tutaj, wywołania małej bójki, sprowadzenia policji i osadzenia go w areszcie, byśmy mogli poznać go bliżej tu na miejscu, w Hiszpanii, i wciągnąć w nasze szeregi. Jest kimś, kto byłby dla nas naprawdę cennym pracownikiem. To miało się udać, dlaczego więc oni tu są?! – zapytał wystraszonym głosem, spoglądając w stronę Salevannov i Furpii.
Roseann westchnęła, po czym zrobiła to, czego chciała – uderzyła mężczyznę w drugi policzek, czym powaliła go na podłogę, a następnie podeszła do męża i bliźniąt, które ucałowała i mocno wyściskała.
– Wow – wyszeptał w jej stronę Logan. – Tego się nie spodziewałem. Niezły cios, kochanie.
Szatynka uśmiechnęła się, po czym przejęła oboje dzieci na swoje ramiona.
– Dziękuję. A czy teraz możesz go zakuć? Chyba wypadałoby, by barcelońska policja wysłuchała, jakiego idiotę ma w swoim mieście.
Gdy tylko Rose odeszła od napastnika, zbliżyła się do niego Elena z zimnym spojrzeniem. Nawet Fabio nie do końca wiedział, co jej chodzi po głowie.
– Proszę, proszę. Nie sądziłam, że El Círculo mają tak kiepskich ludzi w swoich szeregach – syknęła, sięgając ponownie po broń. – Wątpliwe, żeby mieli za tobą płakać zwłaszcza, że zadania nie wykonałeś.
Wymierzyła do niego, ale powstrzymała się, spoglądając na Hendersonów. Skrzywiła się, to nie było dobre miejsce na egzekucję. Kopnęła mężczyznę.
– Wstawaj – rozkazała zimno. – Tę imprezę opuszczamy.
Porywacz-głupek patrzył na nią żywo przerażony. Kiedy dotarły do niego jej słowa, zaczął wycofywać się, szurając nogami i prawie łamiąc sobie łokcie, chcąc jak najszybciej się oddalić, nie tracąc przy tym ciemnowłosej z oczu.
Logan przyglądał się tej sytuacji rozbawiony.
– Salevannov, niech będzie pani bardziej uprzejma, ja chcę tylko zakuć go w kajdanki, nie zmusić do nagłego ataku serca ze strachu.
Elena zerknęła jedynie na detektywa.
– Nie ma pan pojęcia, czyje zainteresowanie wzbudził – odparła chłodno, patrząc z odrazą na porywacza. – I lepiej, żeby ta wiedza nie była panu więcej potrzebna. A ty wstawaj, trochę godności, na wszystkie świętości – prychnęła zniesmaczona.
Porywacz, widząc, że kobieta nie da mu spokoju, spasował i niezgrabnie podniósł się z twardej nawierzchni podłogi. Ledwie stanął chwiejnie na nogach, a już miał zapinane kajdanki na nadgarstkach. Henderson obejrzał się na parę Włochów.
– Czy któreś z was może zadzwonić po gliny? Wybaczcie mi, ale nie mam zupełnego prawa, by aresztować tego gościa.
Fabio skrzywił się wymownie i spojrzał na rozzłoszczoną partnerkę. Chyba detektyw nie zdawał sobie sprawę, jak bardzo ją właśnie wkurzył.
– El?
Schowała broń, powstrzymując się od bluzgu przekleństw, który bardziej pasowałby do Furpii. Ten nadal nie wiedział, co tak naprawdę ją wzburzyło, ale może dowiedzieć się tego później, gdy już będą sami.
– Nic tu po nas – stwierdziła. – Dzieci są bezpieczne, więc czas odzyskać twoją zabawkę.
Rzuciła porywaczowi spojrzenie mówiące, że to jeszcze nie koniec, po czym odwróciła się i ruszyła ku wyjściu, ignorując prośbę Logana.
Ten westchnął tylko i spojrzał na żonę.
– Kochanie?
Rose szybko pojęła, co ma zrobić. Powoli opuściła bliźnięta na dół – te chwyciły ją za nogi i ani myślały puszczać materiał letnich spodni – po czym wyciągnęła z kieszeni komórkę, wybrała numer i w krótkich słowach wyjaśniła, dlaczego dzwoni.
Niespełna piętnaście minut później podjechał najbliższy patrol. Po przesłuchaniu Amerykanów wpakowano porywacza, którym okazał się Alejandro Soler, młodszy specjalista do spraw rekrutacji, do radiowozu i wywieziono na posterunek, gdzie usłyszał zarzuty. Lily i Patrick zostali przebadani przez ratownika z karetki, która przyjechała tuż za policją. Żadne z nich nie odniosło żadnych ran, mogły więc wrócić do hotelu razem z rodzicami, gdzie czekały na nich stęsknione ciocia i siostra. Barcelońskie wakacje Hendersonów wróciły na te tory, którymi powinny iść cały czas. Nikt się jednak nie spodziewał, że zanim powrócą do Stanów, będą musieli zmierzyć się z jeszcze jedną sytuacją. Na szczęście nie była ona taka zła, jak można by się spodziewać, znając jej uczestników. Choć najlepszą też nie była. Taki już jest los, lubi mieszać w życiu każdego i czyni to, jak chce, nic się na to nie poradzi.

*

– Czy nawet do domu nie możemy dotrzeć normalnie? – zapytała podenerwowana Rose, dostrzegając znajomą ciemnowłosą kobietę. – Czy naprawdę muszą wylatywać tego samego dnia co my?
Rozdrażnienie w jej głosie odrobinę bawiło detektywa taszczącego większość bagażu. W przeciwieństwie do żony miał bardzo dobry humor, którego nikt nie mógł mu zniszczyć. Nawet widok Salevannov i Furpii biegnących przez terminal nie mógł sprawić, by Logan Henderson porzucił radość, która zagościła w jego sercu podczas tego urlopu.
– A mówiłam ci, byśmy wracali tak, jak przybyliśmy. Statkiem. Przecież Isabelle może nie przetrwać tego lotu!
Brunet spojrzał na swoją najmłodszą pociechę usadowioną w chuście na jego klatce piersiowej, która odwzajemniła spojrzenie oczami o tym samym kolorze i zagaworzyła cicho.
– Wydaje mi się, że jest zadowolona.
Roseann westchnęła.
– Że też nawet ty jesteś przeciwko mnie.
Detektyw szturchnął ją lekko biodrem, przez co lekko zakołysała wózkiem z bliźniętami.
– Dobrze wiesz, że nigdy nie jestem przeciwko tobie. Po prostu w przeciwieństwie do ciebie wszędzie chcę widzieć pozytywy. Jak na przykład to, że wracamy do Nowego Jorku w terminie i całą naszą sześcioosobową rodzinką. Czy to nie czyni cię szczęśliwą?
Szatynka spojrzała na bratową, która z nosem spuszczonym na kwintę szła za nią niczym cień, i przygryzła wargę. Nadal pamiętała łzy Mii i jej przeprosiny, kiedy wrócili z dziećmi z posterunku. Amerykanka wciąż wyrzucała sobie, że nie upilnowała bratanków podczas magicznego wieczoru, a przecież gdyby nie jej pomoc przy pilnowaniu Isabelle, kto wie, czy szybko dotarliby do bliźniaków. Fakt, pomogli im w tym Elena i Fabio, ale to Mia była dla niej kimś ważnym, nie te włoskie diabły.
– Chyba masz rację – zgodziła się z mężem. – Nie powinnam zaprzątać sobie głowy sprawami, które tylko wpływają niekorzystnie na moje nerwy. Od teraz będę się skupiać na tym, co mnie raduje.
Logan uśmiechnął się lekko, pochylił i ucałował jej skroń.
– Bardzo dobra decyzja, kochanie. A teraz pośpieszmy się, właśnie wywołują nasz lot.
*

Fabio przyglądał się Elenie, która czytała stronę książki już którąś minutę. Przynajmniej tak to wyglądało, ale wiedział, że to nie powieść zaprząta jej głowę.
– Czym cię wkurzył ten cały Krąg? – zapytał.
W pierwszej chwili go nie usłyszała. Dopiero, gdy ją szturchnął, wróciła ze świata swoich myśli.
– Co?
El Círculo. Co ci zrobili? – powtórzył, powoli tracąc cierpliwość.
– To nic godnego uwagi. – Uśmiechnęła się do niego i odłożyła książkę na bok. – Nie musisz się tym martwić.
Pochyliła się nad nim i pocałowała go, prowokując do zaczepek. Nie kazał się długo prosić, skoro jutro o tej porze będą w dwóch różnych miejscach we Włoszech. Jednak dopiero później będzie pomstować na durnego szefa, który ściągnął ich szybciej z urlopu, wypłosze, którym się wydaje, że mogą podskakiwać rodzinie Tovarro, tajemnicze El Círculo, które tak zdenerwowało Elenę i Hendersonów, którzy musieli zakłócić im urlop porwaniem ich gówniarzy. Teraz to nie było ważne.
Ważny był spokój, który zagościł wśród obu par. Musieli się go trzymać, bo los mógł chcieć ich jeszcze kiedyś wykorzystać. Kiedyś, gdy nadejdzie odpowiednia ku temu chwila. Po prostu kiedyś.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mile widziane :)