Prezent urodzinowy od Laurie

   Nigdy bym nie pomyślała, że ktoś zechce napisać shot ff o Rozważnej. A jednak.
   Dziękuję z całego serca kochanej Laurie za napisanie i uczynienie mi tak fantastycznego prezentu na drugie urodziny Tej Nieskończoności. Kocham Cię, wiesz? :*
   To wspaniała historia, za którą ja wystawiam mocne 8 na 10. I to ja tworzę kryminał? Zaczęłam wątpić :D This is amazing! La fabulosa relato!

   Gdyby ktoś chciał poznać Elenę bardziej, zapraszam do lektury Nasz Prima Aprilis.
   Gdyby ktoś chciał znać datę tej sprawy, to piszę, że ja sama umiejscawiam ją gdzieś pomiędzy sprawą lutową  a marcową.
____________________________________________________________


   Włochy, baza Rabbii

   Niemal w całym domu było słychać awanturę pomiędzy Fabiem a Michelle’em. Francuz jak zwykle próbował wytrącić jasnowłosego z równowagi i to udało mu się doskonale w zaledwie pięć minut. Słowa szybko przestały im wystarczać i w ruch poszła broń. Kule i noże na przemian zdobywały przewagę, przeszkadzając innym mieszkańcom w codziennych zajęciach. Lukas, wysoki szatyn o jadowicie zielonych oczach, aż zeskoczył z sofy, kiedy wbiły się w nią cztery noże. Magazyn, który czytał, nie miał tyle szczęścia i został przybity do oparcia.
   Chwilę później jeden z noży wbił się w ścianę tuż przy głowie siedzącej na parapecie Eleny. Wszyscy zamarli w napięciu. To był jeden z tych dni, kiedy czarnowłosej należało schodzić z drogi dla własnego szeroko pojętego dobra. Łatwo było ją sprowokować i nigdy nie było do końca wiadomo, co zrobi. Nawet Fabio, który przecież znał się z nią niemal od kołyski i tolerował wszystkie jej odchyły, ze wzajemnością zresztą, w taki dzień pozostawiał ją w spokoju. Chyba najlepiej wiedział, jak potrafi być nieprzyjemna w takich chwilach.
   Zaznaczyła stronę w książce, którą czytała, odwróciła spojrzenie najpierw na nóż, potem na brązowowłosego Francuza, który przełknął nerwowo ślinę, chowając za siebie dłoń trzymającą identyczne narzędzie zbrodni co to w ścianie. Jakby to miało mu cokolwiek pomóc – tylko on w Rabbii był typowym nożownikiem.
   Nic nie powiedziała i przeniosła spojrzenie na Fabio, który odwzajemnił je bez większego strachu. Przez moment mierzyli się nimi, a atmosfera zgęstniała jeszcze bardziej, choć żadne nie wykazywało morderczych skłonności w stosunku do tego drugiego.
   W drzwiach stanęła przelękniona służąca, na którą nikt nie zwrócił uwagi. Ona sama wolała być w tej chwili w innej części domu, gdzie nie groziła jej śmierć z ręki mieszkańców, którym mogło się nie spodobać dosłownie wszystko.
   - Panienko Eleno, panie Fabio, pan Cesare kazał państwa zawołać do siebie – powiedziała cicho.
   Jej głos był słyszalny w całym salonie bez większych problemów, co było niemal cudem. Cóż, wszyscy i tak skupieni byli na Elenie, która wciąż pojedynkowała się z Fabiem na spojrzenia.
Służąca wycofała się, gdy książka została odłożona na parapet. Wolała nie sprawdzać, co zabójczyni zamierza, bo to mogło źle się dla niej skończyć.
   Elena bez słowa wyminęła pozostałych członków Rabbii i ruszyła na górę ciekawa, o co chodzi. Fabio dogonił ją na schodach, uprzednio warcząc na Michelle’a, że ma przerąbane. Nie wymienili ani słowa, żadne nie zapukało, tylko od razu weszli do gabinetu szefa.
   Brunet podniósł spojrzenie znad wypełnianych dokumentów, ale zaraz do nich wrócił, jakby niezainteresowany ich obecnością.
   - Jest dla was robota – powiedział, wskazując teczkę leżącą na skraju biurka.
   Elena pierwsza dorwała papiery i przejrzała je pobieżnie. Fabio spojrzał jej przez ramię zaciekawiony, bo szef rzadko wysyłał ich gdzieś razem. Ewentualnie robił jako wsparcie dla czarnowłosej. Najwyraźniej Cesare wolał nie ryzykować, że w czasie misji ich uwagę przykuje coś innego, skoro byli ze sobą blisko.
   - Mogłabym to spokojnie sama załatwić – odezwała się szarooka.
   - Jedziecie razem.
   - Twierdzisz, że sobie nie poradzę?
   - To nie jest nasz teren działania. Macie to porządnie załatwić. Jakieś pytania?
   Elena jeszcze raz spojrzała na cel podróży. Uśmiechnęła się, gdy na coś wpadła.
   - Możemy to zrobić po swojemu, prawda?
   - Co chcesz zrobić? – zapytał Cesare.
   Po jej minie widział, że kobieta ma już jakiś plan, który chce wprowadzić w życie. Potrafiła być równie okrutna jak niewinna i było to w niej dość intrygujące.
   - Poprosić o pomoc sprawiedliwość – uśmiechnęła się psotnie.
   - Tylko nie nawalcie.
   - Wyślemy ci pocztówkę, szefie.
   Wyszła z dokumentami wyraźnie rozbawiona. Czekała ich niezła zabawa, a ona dawno nie miała porządnej rozrywki i zaczęła się już nudzić. Poza tym chciała sprawdzić, ile jest prawdy w tym, co słyszała. To będzie interesujące.

   Nowy Jork

   Pogoda nie była najlepsza, zbierało się na deszcz, może nawet na burzę. Ciemne chmury zasnuły niebo nad Manhattanem, sprawiając, że temperatura, nie najwyższa zresztą, jeszcze się obniżyła. Mieszkańcy miasta musieli opatulić się w kurtki i płaszcze, zaopatrzyć w parasole, a wielu z nich zamiast spaceru wybrało różne środki lokomocji, co uczyniło korki jeszcze większymi niż zwykle.
Nie była to najlepsza pogoda na spacer po Central Parku. Nie dość, że zimno, to na jednej z latarni czekała bardzo nieprzyjemna niespodzianka. Przekonała się o tym pewna dziewczyna, która jak co rano wyprowadzała swojego psa, nim ruszyła do pracy. Niedługo później miejsce to zaroiło się od policjantów i otoczone zostało żółtą taśmą.
   Taki widok zastała niewysoka szatynka o szarych oczach opatulona w jasny płaszczyk. Jej botki na wysokim obcasie lekko stukały o asfalt alejki, kiedy śpieszyła ku czekającemu na nią brunetowi o oczach niczym pogodne niebo. Uśmiechnął się lekko na powitanie, gdy się zbliżyła.
   - Szybko dotarłaś – stwierdził. – Susan już czeka.
   - Chodźmy.
   Podeszli do miejsca znalezienia ciała. Nadal wisiało za nogi na latarni tak, aby oboje mogli je obejrzeć. Obok czekała patolog – kobieta średniego wzrostu o włosach pofarbowanych na rudo.
   - Dzień dobry, Rosie – przywitała się z nowoprzybyłą.
   - Dzień dobry, Sue. Co mamy? – odparła szatynka, spoglądając na ciało.
   Mężczyzna około trzydziestu lat o czarnych włosach, ciemnej karnacji z szeroką blizną ciągnącą się od lewego ucha przez policzek aż do nasady nosa. Na gardle miał czerwoną, cienką pręgę, którą początkowo można było uznać za efekt uduszenia. Jednak po bliższym przyjrzeniu się można było zobaczyć, że w rzeczywistości gardło tego człowieka zostało poderżnięte.
   - Zgon nastąpił około drugiej w nocy. Będę dokładniej wiedziała po sekcji. Do tego są widoczne ślady tortur – patolog wskazała na dłonie luźno zwisające ku ziemi.
   W obu brakowało paznokci i widoczne były złamania niemal wszystkich kości. Gdy kobieta zsunęła odrobinę mankiet koszuli, dostrzegli ślady krępowania na nadgarstku.
   - Wiesz, czym zadano tę ranę? – szatynka wskazała na gardło.
   Nie wyglądało to na działanie typowym nożem. To było coś cieńszego.
   - Nie jestem pewna. Możliwe, że jakiś sznurek, żyłka.
   - Tortury i gardło poderżnięte żyłką... Brzmi jak robota profesjonalisty – stwierdził brunet.
   - Profesjonalista wieszający swoją ofiarę w widocznym miejscu? – zapytała Rose. – To trochę dziwne.
   Spoglądała na swojego towarzysza z zastanowieniem. Sprawa już wydawała jej się niejednoznaczna i inna niż te, z którymi zwykle mieli do czynienia. Będzie wymagała od nich sporo pracy, ale nie z takimi już dawali sobie radę. Byli w końcu najlepszym zespołem detektywów w Nowym Jorku, odkąd dołączyła do nich młoda konsultantka, Roseann Bennett – dziewczyna o nieprzeciętnym umyśle, która już w wieku szesnastu lat zdała maturę, a na koncie miała dyplom z psychologii, zaś kolejny, z genetyki, niemal na ukończeniu. Jej partner i lider zespołu, Logan Henderson jako jeden z najmłodszych ukończył Akademię i już wcześniej miał na koncie sukcesy, ale w parze z Rose wskaźnik rozwiązanych spraw gwałtownie wzrósł.
   - Na pewno nie zginął tutaj. Nie znaleźliśmy też śladów świadczących o przeniesieniu ofiary – dodał detektyw, czując, że to nie będzie takie proste.
   - Wiemy, kim jest ofiara?
   Na razie zostawili myśl o tak dziwnym zachowaniu mordercy. Zebrane dowody w końcu i na to odpowiedzą.
   - Susan, możesz zabrać ciało – skinął rudowłosej doktor Parish i wraz z Rose ruszył w kierunku ławki, na której siedział świadek. – W kieszeni miał paszport. Pablo Amoretti, trzydzieści jeden lat, Włoch.
   Świadkiem była drobna blondyneczka w czarnych spodniach i szarym, ciepłym płaszczyku. Co chwilę przecierała duże, niebieskie oczy i pociągała nosem, nie mogąc się uspokoić. Obok niej siedział wilczur, którego smycz trzymała kurczowo w dłoni.
   Tuż obok stali dwaj pozostali członkowie zespołu: Adam Chase, wysoki blondyn o zielonych oczach i sympatycznym uśmiechu oraz ciemnooki brunet o ciemnej karnacji, Diego Gomez.
   - Detektyw Henderson, panna Bennett, konsultantka – przedstawił ich Logan.
   - Natalie Sherwood – dziewczyna próbowała wziąć się w garść.
   - Pani znalazła ciało?
   - To nasza codzienna, poranna trasa – wyjaśniła blondynka. – O tej porze nie ma tu nikogo, ta część parku jest opustoszała, więc White może się wybiegać. Puściłam go na chwilę. Pobiegł w tamtą stronę i zaczął strasznie szczekać. Ten człowiek już tam wisiał.
   Stłumiła w sobie płacz. Cała sytuacja musiała nią porządnie wstrząsnąć. Nie codziennie przecież znajduje się ciało. Wilczur, wyczuwając nastrój swej pani, położył łeb na jej kolanach. Pogłaskała go bezwiednie.
   - Znała pani ofiarę? – zapytał Logan.
   - Nie, nie przypominam go sobie.
   - Nikt się tu nie kręcił? Nikogo pani nie widziała?
   - Nie, było pusto.
   - Dobrze, trzeba będzie spisać pani zeznania.
   - To konieczne? – zapytała dziewczyna. – Nie chciałabym zostawiać White’a.
   - Spokojnie, pupil może pojechać z panią na posterunek – Logan posłał jej uspokajający uśmiech.

   Jeden z najdroższych apartamentów w Plazie, jeszcze nie prezydencki, ale niemal o tym samym standardzie. Przepych i luksus już na korytarzu, ale miejsce, do którego zmierzali Logan i Rose, było jeszcze bardziej bogate. To tu mieli znaleźć kobietę, z którą niedługo przed śmiercią rozmawiał denat. Mieli nadzieję, że dowiedzą się czegoś, co naprowadzi ich na rozwiązanie tej sprawy.
   Czekali kilka chwil. Drzwi w końcu się otworzyły i stanęła w nich kobieta jedynie w czarnym szlafroku i na bosaka. Musiała być kilka centymetrów wyższa od Rose, która w obcasach teraz dorównywała jej wzrostem. Miała figurę modelki i lekko opaloną skórę. Długie, czarne włosy były w lekkim nieładzie, jakby ich właścicielka dopiero wstała. Nieco owalna twarz o delikatnych rysach i prostym nosie była niemal bez skazy, choć nic nie wskazywało na to, by nakładała makijaż. Malinowe, drobne usta wykrzywiły się w lekkim, uprzejmym uśmiechu, a szare oczy zlustrowały dwójkę gości czujnym spojrzeniem.
   - W czym mogę pomóc? – zapytała, nie kryjąc włoskiego akcentu.
   - Detektyw Henderson z wydziału zabójstw, panna Bennett, konsultantka – przedstawił ich Logan, pokazując odznakę. – Elena Salevannov, prawda?
   - Tak, o co chodzi?
   - Chcielibyśmy porozmawiać. Możemy zająć chwilę?
   Kobieta przez kilka sekund jakby się wahała, po czym otworzyła szerzej drzwi.
   - Proszę – odsunęła się, żeby ich wpuścić. – Ubierz się – rzuciła po włosku.
   Nie była w apartamencie sama. Gdy wprowadziła ich do saloniku, na sofie dostrzegli mężczyznę o jasnych, przydługawych nieco włosach i szarych, czujnych oczach. Był dużo bledszy od swej towarzyszki, w przeciwieństwie do niej bardziej ubrany, choć biała koszula pozostawała rozpięta. Zmierzył gości przenikliwym spojrzeniem i zapytał po włosku:
   - Co to za jedni?
   - Policja.
   - Już coś przeskrobałaś, małolato? – uśmiechnął się bezczelnie.
   - A jak sądzisz? – rzuciła mu powłóczyste spojrzenie. – Zachowuj się.
   - Nie rozkazuj mi, małolato. Źle się to dla ciebie skończy.
   - Wróć za tysiąc lat z takimi tekstami – prychnęła, po czym przeszła na angielski: - Detektyw Henderson, panna Bennett, a to mój towarzysz, Fabio Furpia.
   Rose obserwowała ich przez całą wymianę zdań, nie zdradzając się z tym, że rozumie, co mówią. To tylko łagodna sprzeczka kochanków – tak się zachowywali, a dodatkowo jasnowłosy nieznacznym ruchem nogi próbował wsunąć coś pod sofę, na której siedział. Najwyraźniej im przerwali, ale żadne z nich nie czuło się tym skrępowane. Fabio siedział wygodnie z odkrytym, umięśnionym torsem, Elena dosiadła się do niego, nadal mając na sobie tylko czarny szlafrok i zakładając nogę na nogę. Musiała być bardzo pewna siebie.
   - W czym możemy pomóc państwu z wydziału zabójstw? – zapytała brunetka, mierząc oboje uważnym spojrzeniem.
   - Chodzi o Pablo Amorettiego. Rozmawiała z nim pani wczoraj wieczorem – powiedział spokojnie Logan.
   Kobieta zmarszczyła brwi, patrząc na niebieskookiego, po czym pokręciła lekko głową.
   - Nie przypominam sobie takiego faktu – odparła.
   - Bilingi potwierdzają rozmowę o 21:37.
   - Nie znam nikogo o nazwisku Pablo Amoretti, detektywie Henderson – wyjaśniła. – Musiała zajść jakaś pomyłka.
   To ich zaskoczyło. Żadne z nich nie dostrzegło u kobiety podenerwowania czy oznak kłamstwa. Zresztą jej towarzysz również siedział rozluźniony, co było w tym wypadku dość zaskakujące. Skoro byli kochankami, a tak to wyglądało, raczej nie byłby zadowolony, że Elena rozmawia o tej porze z innym mężczyzną. Chyba, że o tym wiedział albo...
   - A pan, panie Furpia?
   - Pierwszy raz słyszę to nazwisko. Poza tym nie dotykam telefonu Eleny – odparł spokojnie.
   - Są państwo pewni?
   - Oczywiście, detektywie – odparła Elena. – Mój telefon nie został również skradziony, więc najwyraźniej zaszła jakaś pomyłka.
   Logan wyciągnął z kieszeni zdjęcie przestawiające ofiarę i położył je przed parą Włochów na szklanym stoliku.
   - Więc nie rozpoznają państwo tego mężczyzny?
   Elena zamrugała jakby nerwowo, Fabio tylko zerknął, po czym rozparł się wygodniej na sofie.
   - To Marco Silvartani – odparła kobieta.
   - Jest pani absolutnie pewna? – zapytał Logan.
   - Oczywiście. Znamy się od kilku lat. Marco niedawno osiedlił się tu na stałe. Dlaczego państwo o niego pytają? Stało się coś?
   - Przykro mi to mówić, ale pan Silvartani został wczoraj w nocy zamordowany – poinformował Logan.
   Elena spojrzała na niego złowrogo.
   - Pan sobie kpi, detektywie Henderson? – zapytała wyraźnie wzburzonym głosem.
   Jednak na jej obliczu nie było widać zbyt wielu oznak szoku. Nawet oczy stały się na nowo spokojne i czujne, jakby chciała ukryć swoje odczucia związane z tą informacją.
   - Nie, proszę pani. Ten mężczyzna miał przy sobie paszport na nazwisko Pablo Amoretti. Stąd moje wcześniejsze pytanie.
   Włosi spojrzeli na siebie, ale nic nie powiedzieli, po czym Elena zwróciła się do Logana:
   - Tak, rozmawiałam z nim wczoraj wieczorem. Umówiliśmy się na dzisiaj na kolację.
   - Był czymś podenerwowany? Niespokojny?
   - Nie, niczego takiego nie słyszałam w jego głosie. Jak zwykle trzymały się go żarty. Mówił o jakiejś restauracji, strasznie ją zachwalał. „Darcy’s” chyba.
   Rose zamrugała nerwowo. Kompletnie nie spodziewała się takiej informacji, ale mógł to być tylko zbieg okoliczności, że ich ofiara jadała w restauracji jej wujka. Uspokoiła się, nie chcąc wzbudzać podejrzeń u ich rozmówców. Coś jej się nie zgadzało, choć jeszcze nie wiedziała, co.
   - Jak dobrze znali państwo ofiarę? – zapytał Logan.
   - Jedynie zawodowo. Przez chwilę pracował w tej samej firmie, jakiś czas temu odszedł, ale czasami załatwiał drobne przysługi dla szefa. Miał nam pomóc przy nowym kontrakcie. Stąd nasz przyjazd do Nowego Jorku – wyjaśniła Elena.
   - Aż trzy dni wcześniej? – zapytała Rose.
   To było coś dziwnego. Wiedzieli, że przylecieli wcześniej, więc dlaczego nie umówili się z nim już wtedy? Po co to zwlekanie? Przy tym ta dwójka była jakaś dziwna, intuicja podpowiadała szatynce, żeby im nie ufać.
   - Silvartani jest... znaczy był bardzo kapryśny – odezwał się milczący dotąd Fabio. – Był dobry w tym, co robił, ale przekonanie go do czegoś zawsze zajmowało wieki. Poza tym miał nieznośną manierę przedkładania pierdół nad meritum sprawy. Dziwny typek.
   - Miał tu kogoś?
   - Nic nam o tym nie wiadomo. Jeśli chodzi o kobiety, to nie traktował ich poważnie. To się chyba nie zmieniło – odparła z przekąsem Elena.
   - Co państwo robili wczorajszej nocy? – zapytał Logan.
   - Po rozmowie z Marco oglądaliśmy wypożyczony film, a potem poszliśmy spać.
   - Kłamczucha – rzucił po włosku Fabio.
   - Czepiasz się szczegółów, kretynie.
   - Uważaj na słowa, małolato. Bo pożyczę od niego kajdanki.
   - I tak nie wiesz, do czego służą – zaśmiała się drwiąco.
   - Co to był za film? – zapytała Rose, przerywając im zaczepki.
   - „Zmierzch”.
   - I nikt z państwa nie opuszczał hotelu?
   - Nie, od tamtej pory siedzimy w apartamencie. Można to sprawdzić. Czy pan nas o coś podejrzewa, detektywie Henderson?
   - To standardowe pytanie.
   - Oczywiście. Zważywszy na fakt, że niewiele wiecie o Marco. Jestem ostatnią osobą, o której wiecie, że się z nim kontaktowała, więc mogę być główną podejrzaną na ten moment – uśmiechnęła się lekko wyzywająco. – Mam dyplom z kryminologii Uniwersytetu Barcelońskiego, więc proszę nie robić ze mnie idiotki, detektywie Henderson.
   - Nie chciałem niczego pani sugerować, panno Salevannov.
   - W pełni to rozumiem. Jak zginął Marco? To był napad?
   - Nie, został zamordowany z innego powodu. Poderżnięto mu gardło.
   Logan widział, że Elenę kusi, aby zapytać o szczegóły, ale tych nie zamierzał zdradzać, a ona się powstrzymała.
   - Gdybyśmy mogli pomóc jakoś w śledztwie, proszę pytać – powiedziała tylko.
   - Na razie dziękujemy. To tyle w tej chwili.
   - W porządku. Odprowadzę państwa.
   - Nie trzeba. Poradzimy sobie – Logan posłał kobiecie uśmiech i z Rose wyszli z apartamentu.
   
   Oboje mieli nadzieję, że Adam i Diego coś znaleźli, bo na razie nie posunęli się w śledztwie zbyt daleko, jeśli w ogóle. Dopiero na posterunku mogli sprawdzić prawdziwą tożsamość ofiary. To była zaskakująca informacja, rzadko zdarzały się takie przypadki. Tym razem mieli do czynienia z dość wyjątkową sprawą. Logan powiedziałby, że wręcz mafijną.
   Na miejsce dotarli pierwsi, ale nie zdążyli nawet uzupełnić tablicy o zdobyte dane, kiedy pojawiła się para detektywów.
   - Czego się dowiedzieliście? – zapytał Logan.
   - Mieszkanie jest prawie puste. Żadnych rzeczy osobistych prócz ubrań, trochę opakowań po jedzeniu na wynos. Mieszkał sam, sąsiedzi twierdzą, że rzadko bywał w domu i nikogo nie przyprowadzał. Nikt też go nie odwiedzał – odparł Chase. – Nie wiedzą, czy gdzieś pracował.
   - Nasza ofiara nie nazywa się Pablo Amoretti, ale Marco Silvartani. Dzwoniłem już do Susan, ma sprawdzić odciski w bazie. 
   Rose oparła się o biurko i spoglądała na tablicę. Coś jej się nie zgadzało. Nie ufała tej kobiecie. Na początku zachowanie Włoszki było w porządku, jak u przypadkowego świadka, który nie ma nic do ukrycia. Informacja o śmierci współpracownika nie zrobiła na niej zbyt wielkiego wrażenia, owszem, zareagowała, ale dość obojętnie. Zachowywała się wręcz za spokojnie. Do tego to obrzucanie się złośliwościami po włosku z kochankiem. Powinni się tak zachowywać w czasie przesłuchania? Jakby w ogóle się nie przejmowali, że rozmawiają z funkcjonariuszami prawa. Dla nich to było zabawne? Czy może wyreżyserowali całą scenę specjalnie dla nich? Po co? Mają w tym jakiś interes? Nie wyglądało na to, żeby kłamali w jakiejkolwiek sprawie. Elena odpowiadała spokojnie, patrząc Loganowi w oczy. Owszem, szybko wyciągnęła wnioski, że jest kluczowym świadkiem na ten moment i potencjalną podejrzaną, ale argument, że ma dyplom z kryminologii, wszystko by wyjaśniał.
   Zbyt dużo zbiegów okoliczności. Prawdopodobnie ich morderca był profesjonalistą, ale ofiarę zostawił w widocznym miejscu, żeby łatwo było ją znaleźć. Wyzwanie? Dla kogo? Dla nich czy kogoś innego? Druga tożsamość ofiary. Po co? Coś chciał ukryć? Niedawno przybyła para Włochów, którzy są powiązani z ofiarą. Oboje za spokojni. Do tego Elena zna się na ich robocie. Spokojna, inteligentna i zdystansowana, ale też pewna siebie i frywolna. Ani przez chwilę nie pokazywała, że sytuacja jest dla niej niekomfortowa. Wstydu nie ma? Czy może próbowała tym samym odwrócić ich uwagę od swojego zachowania? Nie była pewna.
   - Logan, co myślisz o tej dwójce? – zapytała.
   - O Salevannov i Furpii? – kiwnęła głową. – Wyglądają, jakby przyjechali się tu bawić, a nie pracować.
   - Śmierć Silvartaniego zbytnio ich nie ruszyła. Nawet jeśli nie znali się zbyt dobrze z ofiarą, to ich reakcje były zbyt słabe.
   - Może ich to nie interesuje – wzruszył ramionami.
   Jego to też trochę niepokoiło, ale nie tak jak Rose. W swojej karierze miał do czynienia z różnymi ludźmi. Może ukryli przed nimi swoje reakcje, może nie poczuli się tym zbytnio dotknięci. Mogła to być też inna kwestia. Według Eleny denat nie traktował kobiet poważnie, a sposób, w jaki to powiedziała, mógł oznaczać, że coś pomiędzy nimi kiedyś zaszło i miała mu to za złe. W takim wypadku mogła czuć pewną satysfakcję z jego śmierci, co nie czyniło jej od razu mordercą, choć odrobinę do tego zbliżało.
   Postanowił dokładnie sprawdzić tę dwójkę, nim przyjdą raporty od koronera i z laboratorium. To mogło im ułatwić pracę. Do tego musieli znaleźć miejsce zbrodni, co też spowodowałoby, że sprawa pójdzie dużo szybciej do przodu.
   - Nie uwierzycie – odezwał się jakiś czas później Diego.
   - Co masz?
   - Marco Silvartani jest poszukiwany listem gończym przez Interpol. To płatny morderca na usługach mafii.
   Tego się nie spodziewali. Jednak dane w bazie nie kłamały. Ich ofiara była poszukiwana w Europie pod zarzutem pracy dla mafii i co najmniej pięciu morderstw we Włoszech, Francji i Hiszpanii, a także podejrzewana o kilkanaście następnych.
   - Pytanie, czy nasi Włosi o tym wiedzieli – odezwała się Rose.
   Miała coraz gorsze przeczucia wobec tej sprawy. Zresztą chwilę później przyszły ekspertyzy z laboratorium. Paszport znaleziony przy ofierze był fałszywy. Poza tym nic nie wskazywało, gdzie i kto go zamordował.
   - Podejrzewasz ich? – zapytał Logan.
   - Coś mi się w nich nie podoba.
   - Sprawdziłem ich alibi – odezwał się Chase. – Rzeczywiście wypożyczyli „Zmierzch” około rozmowy z denatem. Nagrania z monitoringu hotelu i okolic również potwierdzają, że przez całą noc byli w apartamencie.
   - Wygląda na to, że są czyści.
   - Mimo to musimy ich zapytać o Silvartaniego – powiedziała Rose.

   Susan nie miała dla nich najlepszych wieści. Potwierdziła tożsamość ofiary, tortury oraz narzędzie zbrodni – sznurek lub żyłka. Nie znalazła jednak żadnych śladów, które mogłyby pchnąć śledztwo do przodu. Na ubraniu ofiary był tylko kurz i pyłki z Central Parku, nic, co by mówiło o miejscu zbrodni. W ranie też nic nie zostało. Rzeczywiście robota profesjonalisty, który nie popełnia błędów. Zastanawiające było tylko to, dlaczego ciało zostało podrzucone do parku. To nie było typowe zachowanie. Czyżby ten profesjonalny zabójca został psychopatą? Może na taki wniosek było za wcześnie, ale to by tłumaczyło zostawienie ciała w Central Parku.
   Po powrocie na posterunek na Logana i Rose czekała rozmowa z parą Włochów, którzy jak dotąd byli ich jedynymi świadkami, od których mogli się czegoś dowiedzieć. Oboje przyszli dosłownie pięć minut przed nimi i czekali w pokoju socjalnym. Zdążyli się już rozgościć, płaszcze przewiesili przez oparcie sofy, sami siedzieli dość spokojnie. Elena bawiła się w zastanowieniu naszyjnikiem, przesuwając go po łańcuszku. Nie wyglądało to na objaw zniecierpliwienia czy nerwów. Fabio natomiast przeglądał coś na ekranie swojego smartphone’a. Schował go, gdy Henderson i Bennett weszli do pomieszczenia.
   - Dziękujemy, że państwo przyjechali – odezwał się Logan.
   - Nam również zależy na rozwiązaniu tej sytuacji. Śmierć Marco utrudni kilka rzeczy – odparła spokojnie Elena.
   - Wiedzieli państwo o profesji Silvartaniego? – zapytała Rose.
   - Co ma pani na myśli, panno Bennett?
   - Marco Silvartani był płatnym mordercą na usługach mafii poszukiwanym przez Interpol.
   Fabio wybuchł śmiechem, a Elena spojrzała na nich jak na idiotów również wyraźnie rozbawiona.
   - To jakiś żart? – zapytała.
   - Nie, panno Salevannov – Logan przesunął wydruk w ich stronę. – To fakt.
   Włosi spojrzeli na list gończy z Interpolu nadal z niedowierzaniem.
   - Kurwa, dlatego zwiał do Stanów – warknął po włosku Fabio.
   Już mu nie było do śmiechu, w jego szarych oczach zapłonęła wściekłość. Wyglądał tak, jakby miał ochotę wstać i coś rozwalić. Dopiero dłoń Eleny położona na jego własnej pozwoliła mu trochę ochłonąć.
   - Mówi się, że we Włoszech jak w Japonii mafia przeniknęła wszędzie i steruje wieloma miejscami – powiedziała spokojnie czarnowłosa, patrząc na zdjęcie Silvartaniego. – Nie sądziłam jednak, że to prawda. Podejrzewam, że nawet szef nie wiedział o prawdziwej twarzy Marco.
   - Czym dokładnie zajmował się Silvartani, gdy z państwem pracował? – zapytał Logan.
   - Nie znam szczegółów, bo pracowaliśmy razem przy tylko dwóch zleceniach. Był strategiem sprzedaży – wyjaśniła Elena. – Nigdy nie zachowywał się w podejrzany sposób. Nikt nie narzekał... – na moment przerwała, po czym uśmiechnęła się z politowaniem. – No tak, skoro był profesjonalistą, nie mogliśmy wiedzieć. Oszukiwanie to normalna sprawa dla takich jak on.
   - Znawczyni – parsknął po włosku Fabio.
   - Zamilcz – warknęła na niego, po czym spojrzała na Logana i Rose. – Szef na pewno będzie chciał znać prawdę. Skoro Marco był profesjonalnym zabójcą, zabić go mógł tylko inny profesjonalista.
   - Skąd ten wniosek? – zapytała Bennett.
   Uważnie obserwowała zachowanie Włochów, zwłaszcza Eleny. Kobieta zachowywała się nad wyraz spokojnie, dotąd pozwoliła sobie na pokazanie jedynie kilku emocji. Tak jakby się kontrolowała. Pytanie, dlaczego. Co ukrywała pod tym spokojem?
   - Nie jest to chyba nic dziwnego, prawda? – Elena odwzajemniła spojrzenie. – Profesjonaliści zwykle nie pozwalają sobie na błędy. Detektyw Henderson powiedział, że Marco poderżnięto gardło i nie był to napad. Dodając to tego jego prawdziwą profesję, jednoznacznie można powiedzieć, że to robota innego profesjonalisty. Najwyraźniej Marco był dla kogoś niewygodny. Dziwi mnie tylko, że znaleźliście ciało. Zwykle po sobie sprzątają.
   - Brzmi pani, jakby chciała prowadzić własne śledztwo – stwierdził Logan.
   - Nie pchaj się w to, małolato – mruknął po włosku Fabio.
   - Tak się składa, że pracę dyplomową pisałam właśnie o płatnych mordercach – zignorowała swojego towarzysza. – Nie podoba mi się to, że Marco nas oszukiwał. Mógł zaszkodzić firmie. Poza tym nie można pozwolić, aby osoba, która go zabiła, uniknęła kary za swoje czyny. Chciałabym pomóc w miarę swoich możliwości, detektywie Henderson. Wierzę, że moja wiedza może się przydać przy rozwiązaniu tej sprawy.
   Ta deklaracja trochę ich zaskoczyła. Elena wyglądała na naprawdę zdeterminowaną i gotową do pomocy, Fabio tylko prychnął, gdy zamilkła.
   - Czemu studiowała pani kryminologię, panno Salevannov? – zapytał Logan.
   - Wpływ przeczytanych i pooglądanych w dzieciństwie kryminałów – uśmiechnęła się. – Chyba to wyrobiło we mnie pewne poczucie sprawiedliwości. Niestety po przedwczesnej śmierci ojca ktoś musiał zająć jego stanowisko. Nie mam rodzeństwa, a firma jest bardzo rodzinna, więc ten obowiązek przypadł mnie. To było ważne dla taty, więc nie mogłam postąpić inaczej. Kryminologia to taka moja zachcianka, którą udało się spełnić. Rozumiem, że jest pan nieufny wobec mojej deklaracji, ale myślę, że referencje od profesora Morrettiego z Uniwersytetu Barcelońskiego i detektywa Nikolasa Bordo z barcelońskiego wydziału zabójstw rozwieją wszelkie wątpliwości.
   - Pomoc z pewnością się przyda, ale sama pani rozumie, że nie mogę ujawniać szczegółów śledztwa cywilom.
   - Oczywiście. Byłby to akt nieprofesjonalizmu z pańskiej strony, o który pana nie podejrzewam, detektywie Henderson – posłała mu nieco dwuznaczny uśmiech.
   - Proszę tu poczekać.
   Logan i Rose wyszli i przez chwilę obserwowali parę przez szybę w drzwiach. Włosi o czymś rozmawiali, brunetka postukała partnera w czoło, coś mu chyba tłumacząc, ten tylko przewrócił oczami i rozparł się wygodniej na sofie.
   - Co o nich myślisz? – zapytał Logan.
   Widział, że Rose nie do końca odpowiada ta cała sytuacja. Przez cały czas uważnie obserwowała brunetkę, jakby szukała w jej zachowaniu dowodu oszustwa.
   - Nie ufam tej kobiecie. Coś ukrywa. Poza tym nie wygląda na taką, która odrzuciłaby własne plany na rzecz zobowiązań.
   - Włosi są rodzinni.
   - Nie pasuje do tego wzorca. Jest zbyt pewna siebie, przekonana, że to ona ma zawsze rację. Drwi sobie z Furpii, kiedy ma na to ochotę, tak jakby ona rządziła w tym związku. Poza tym mamy za dużo zbiegów okoliczności. Włoski, płatny morderca, tych dwoje, jej studia i ta praca dyplomowa. Tak jakby wszystko było ułożone pod tę sprawę.
   - Nie mamy żadnych dowodów, Rose. To są tylko przypuszczenia – westchnął.
   - Wiem, ale dopuszczenie ich do śledztwa to chyba za dużo – odparła ze złością. 
   Od początku ta sprawa nie szła tak, jak powinna. W rzeczywistości stali w miejscu. Brakowało kluczowych dowodów, miejsca zbrodni, podejrzanych. Ta dwójka miała alibi, a jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że są w to jakoś zamieszani.
   - Sprawdźmy ich najpierw, potem porozmawiam z kapitanem i zobaczymy, co z tym będzie – zdecydował w końcu Logan.
   Ufał Rose, zresztą jemu też coś nie grało, ale na razie niewiele mogli w tym kierunku zrobić. Wiedział jednak, że Bennett dostrzeże każdy błąd Włochów, który będzie świadczyć przeciwko nim. Może trzymanie ich blisko nie jest takim głupim pomysłem?
   Sprawdzenie referencji Eleny oraz życiorysów obojga trochę trwało. Nie było w ich przeszłości niczego niepokojącego, obecnie też można było ich wziąć za normalnych, przeciętnych ludzi. Żadnych problemów z prawem, szaleństw czy afer. Do tego wiele sukcesów z czasów szkolnych, ale też zawodowych. Ludzie sukcesu.
   Rose co jakiś czas zaglądała nieznacznie do socjalnego sprawdzić, co porabiają ich świadkowie. Nic jednak nie wskazywało na większą zmianę w zachowaniu. Albo byli czujni przez cały czas i dalej grali albo to było u nich normalne.
   Kapitan pozwolił wtajemniczyć Elenę w szczegóły śledztwa za sprawą informacji o jej sukcesach jako praktykantki w zespole Nikolasa Bordo, który zachwalał kobietę i ubolewał nad tym, że wróciła do Włoch zamiast zostać na stałe w barcelońskiej policji. Jej wiedza o płatnych mordercach mogła ruszyć sprawę i na taką konsultację mogli się zgodzić.
   - Panno Salevannov, zapraszam do biura. Mam zgodę na udzielenie pani informacji dotyczących śledztwa w zamian za pomoc w określeniu sprawcy.
   - Rozumiem, detektywie Henderson.
   - A co ze mną? – mruknął Fabio.
   - Nie miałeś jakiegoś spotkania? – zapytała Elena. – Chyba, że jesteś mi tu niezbędny.
   - Żebym miał się tu nudzić? Obejdzie się. Ty lubisz się w to bawić. Chyba, że mam zostać? – spojrzał na Logana.
   - Nie, nie musi pan zostawać na posterunku, panie Furpia. Dziękuję za poświęcony czas.
   Fabio wzruszył ramionami, mruknął coś po włosku i poszedł. Elena uśmiechnęła się nieco zakłopotana.
   - Przepraszam za niego. Pojęcie manier jest mu obce.
   - Nic się nie stało. Zapraszam.
   Zaprowadził ją do biura, gdzie Rose studiowała dane naniesione na tablicę. Szatynka spojrzała na Włoszkę, zastanawiając się, co dokładnie od niej usłyszą. Zamierzała złapać ją na każdej nieścisłości, która ukaże jej prawdziwe intencje.
   - Ciało Marco Silvartaniego znaleziono w Central Parku powieszone na latarni za nogi. Nie jest to jednak miejsce zbrodni. Na ciele doktor Parish znalazła ślady tortur, gardło zaś poderżnięto czymś bardzo cienkim, możliwe, że sznurkiem lub żyłką – poinformował Elenę Logan.
   - Mogę zobaczyć raport koronera? – zapytała.
   - Oczywiście.
   Chase podał jej właściwą teczkę. Czarnowłosa bardzo uważnie przeczytała jej zawartość, obejrzała też rozpiskę na tablicy, przy której stała Rose.
   - Tak, jak mówiłam wcześniej, to robota profesjonalisty. Miejscem zbrodni zapewne jest jakiś opuszczony magazyn – odezwała się kilka minut później.
   - Takich miejsc w Nowym Jorku jest bardzo dużo – zauważył Diego. – Sprawdzenie wszystkich zajmie tygodnie.
   - I tak pewnie niczego byśmy nie znaleźli – odparła Włoszka.
   - Dlaczego? – zapytała Rose.
   - Wie pani, dlaczego na listach gończych najczęściej są snajperzy?
   - Jakie to ma znaczenie?
   - Proszę odpowiedzieć.
   - Nigdy się nad tym nie zastanawiałam – odparła Bennett. – Płatni mordercy są zwykle powiązani z przestępczością zorganizowaną, my zajmujemy się zabójstwami.
   - Snajperzy w większości to bałaganiarze. Owszem, każdy płatny zabójca ma jakiś swój znak rozpoznawczy, po którym można poznać jego „dzieło”. Jednak prawdziwi profesjonaliści to czyściochy. Ci rzadko trafiają na listy gończe albo są na nich tylko bardzo szczątkowe informacje. Snajperzy zwykle w pośpiechu zostawiają łuski, a jak wiadomo, to na nich zwykle zostają odciski palców i potem baza jest pełna właśnie nich. Nasz morderca jest czyściochem, a wręcz pedantem. Z raportu doktor Parish wynika, że nie zostawił na ciele i ubraniu żadnych śladów świadczących o jego tożsamości. Co ze sznurem, na którym powieszono Marco? – spojrzała po detektywach.
   - Nie ma śladów naskórka. Można go kupić w wielu miejscach bez żadnych problemów – odparł Chase, sięgając do ekspertyzy.
   - Analiza zapachów? – Logan pokręcił głową. – Na to teraz już za późno. To nic. Jednak skoro ciało zostało uprzątnięte, możemy śmiało założyć, że to samo stało się z miejscem zbrodni.
   - Jedno mnie zastanawia. Dlaczego ciało zostało powieszone w parku? To chyba nie jest normalne.
   - Ma pan rację, detektywie Henderson. Możliwe, że to jakiś rodzaj wiadomości. Może dla zleceniodawców Marco, może dla kogoś innego. Nie zrobił tego jednak bez powodu. To samo, jeśli chodzi o tortury. Najwyraźniej próbował uzyskać od Marco jakieś informacje. Może dane zleceniodawców, może jakieś sekrety, może... – zawahała się na moment: - Znaleźliście broń należącą do Marco?
   - Nie, mieszkanie jest czyste.
   - Na pewno nie trzymał jej na wierzchu, to nieprofesjonalne. Równie dobrze mógł ją trzymać poza domem. Morderca mógł chcieć uzyskać do niej dostęp. Jest jeszcze możliwość, że chciał dostęp do jego kont bankowych, ale taka operacja jest dużo bardziej ryzykowna. Łatwo to namierzyć, więc wątpię w tę opcję.
   - Mógł go torturować bez powodu – odezwała się Rose.
   - Wątpię, panno Bennett. Większość płatnych morderców wykonuje swoją robotę szybko. Wtedy jest mniejsze ryzyko wykrycia. I nie mówię tu o policji, ale o potencjalnym przeciwniku.
   - Jak znajdziemy mordercę? – zapytał Chase. – Mamy trochę mało dowodów.
   - Ale mamy jego znak rozpoznawczy – uśmiechnęła się Elena.
   - Jaki? – Meksykanin spojrzał na nią z niezrozumieniem.
   - Ranę. Gardło zostało poderżnięte żyłką.
   - To tylko możliwość – zauważył Logan.
   - Według raportu doktor Parish rana jest czysta i równa, zadana czymś w rodzaju sznurka lub żyłki. To drugie jest bardziej ostre, ale mimo to nadal nie jest to prosta sztuka. Jak pan myśli, detektywie Henderson, ilu ludzi na świecie potrafi coś takiego?
   - Najwyżej kilku.
   - No właśnie. Warto więc zajrzeć do bazy Interpolu, czy nie mają jakiś informacji na ten temat.
   - Dlaczego akurat Interpolu? – zapytała Rose.
   Nie podobało jej się, że Elena nadal jest taka pewna siebie. Zachowywała się trochę, jakby to oni weszli na jej podwórko, nie odwrotnie.
   - Panno Bennett, Marco był poszukiwany przez Interpol. Działał na terenie Europy, więc bardzo prawdopodobne jest, że przysłano kogoś za nim właśnie z Europy. Logicznym jest więc przejrzenie w pierwszej kolejności bazy Interpolu – uśmiechnęła się nieco pobłażliwie.
   Wiedziała, że Rose ją sprawdza. Widziała to w jej spojrzeniu pełnym nieufności i ostrożności wobec swojej osoby, ale w ogóle się tym nie przejmowała. To było normalne, że nie ufa się nowopoznanej osobie, która wchodzi w czyjeś kompetencje.
   Szatynka poczuła gniew. Miała wrażenie, że ta kobieta się z nią bawi, ale niczego nie mogła jej zarzucić, a tym bardziej udowodnić. Wszystko szło płynnie, potrafiła wyjaśnić kwestie, które od początku zaprzątały im głowy. Owszem, część problemów pewnie sami zaczęliby rozwiązywać w najbliższym czasie, ale ta para Włochów nadal była niepokojącym problemem. Nie było śladów świadczących, że kłamią, mogli rzeczywiście nie wiedzieć, że ich współpracownik był płatnym mordercą, to się zdarza. Mimo to sama ich obecność sprawiała, że Rose nie mogła oprzeć się wrażeniu, że sprawa idzie w stronę, w którą nie powinna. Tak jakby była przez kogoś sterowana.
   - Sądzi pani, że morderca jest jeszcze w Nowym Jorku? – zapytał Logan.
   - Nie wiem, detektywie Henderson, ale gdybanie raczej nie pomoże go złapać, prawda?
   - Mamy coś – odezwał się Chase parę minut później. – Rzeczywiście Interpol poszukuje mordercy specjalizującego się w podrzynaniu gardeł żyłką. Nazywa się Eric Cabrera. Od dwóch lat nie było o nim słychać ani słowa.
   - Mamy jego zdjęcie?
   - Tylko portret pamięciowy. Niezbyt zresztą dokładny.

   Poszukiwanie płatnego mordercy, który mógł opuścić już miasto, a może nawet kraj, nie było proste. Wszystkie służby zostały postawione w stan gotowości, choć mogło to potrwać dni, tygodnie, a może nawet nigdy go nie znajdą. Taka możliwość również istniała i nie była bardzo nieprawdopodobna. W końcu mieli do czynienia z zawodowcem. Nikt z zespołu Hendersona nie był pewny, czy uda im się pozytywnie zakończyć tę sprawę. Na razie mogli tylko czekać na jakieś wieści i jednak spróbować znaleźć miejsce zbrodni. Owszem, wzięli pod uwagę słowa Eleny, że nic tam nie znajdą, ale musieli podjąć choćby próbę. Brakowało im punktu zaczepienia. Wszelkie ślady zostały usunięte, a sam kształt rany to jednak trochę za mało do aktu oskarżenia. Wiele godzin pewnie bezsensownie zmarnują, przeglądając taśmy z monitoringu miejskiego, ale może będą mieli szczęście.
   Zwykły zbieg okoliczności sprawił, że dostali zgłoszenie o pojawieniu się Erica Cabrery na jednej ze stacji benzynowych. Zobaczył go patrol i wraz ze wsparciem pochwycili podejrzanego. Został on przewieziony na szesnasty posterunek na przesłuchanie. W jego torbie znaleziono potencjalne narzędzie zbrodni ze śladami krwi. Analiza miała potwierdzić, czy należy ona do ofiary.
Eric Cabrera był niskim, czarnowłosym mężczyzną o brązowych oczach. Niczym szczególnym się nie wyróżniał, można było przeoczyć go w tłumie. Jego zachowanie również nie odbiegało od norm. Nawet teraz, w pokoju przesłuchań, nie wykazywał żadnych oznak zdenerwowania sytuacją. Siedział wygodnie rozparty na krześle i wystukiwał „Dla Elizy” o blat stolika.
   Rose obserwowała go zza weneckiego lustra. Cabrera raczej nie wiedział, że tam jest, ani razu nie spojrzał w jej stronę całkowicie rozluźniony. Przesłuchanie miało się zacząć dopiero, gdy przyjdzie ekspertyza z laboratorium.
   - Jak tam? – zapytał Logan, gdy wszedł do pomieszczenia.
   - Nie wygląda na szczególnie przejętego czy zdenerwowanego. Gdybym spotkała go na ulicy, nie pomyślałabym, że jest mordercą.
   - Jak większość zabójców.
   - Racja. Są już wyniki?
   - Tak. Tym razem się nie wywinie.
   - Idziemy?
   - Rose, zostań tutaj. Nieczęsto mamy do czynienia z płatnymi mordercami, a nie chcę cię narażać. Przesłucham go z Adamem.
   - W porządku.
   Co prawda, było jej to odrobinę nie w smak, ale Henderson miał rację. Musieli uważać. Zresztą stąd też mogła wiele zauważyć, co ułatwi postawienie zarzutów.
   Kilkanaście minut później Cabrera nadal uparcie milczał, choć ekspertyza wykazała, że znaleziona przy nim żyłka została użyta do zabicia Marco Silvartaniego. Wyglądał tylko na zdziwionego, kiedy Logan mu to oznajmił, ale nie powiedział ani słowa.
   Pukanie oderwało Rose od obserwacji. W drzwiach przystanął Gomez z dość zakłopotaną miną.
   - Mamy gościa.
   - Gościa? – zapytała.
   - Chce z tobą rozmawiać.
   Rose wyszła za Meksykaninem do biura ciekawa, o co chodzi. Z zaskoczeniem przyjęła, że osobą, która na nią czeka, jest Elena. Włoszka uśmiechnęła się na jej widok.
   - Co pani tutaj robi, panno Salevannov?
   - Byłam ciekawa, czy coś się ruszyło w sprawie śmierci Marco. Dla nas to również niezwykle ważne, panno Bennett.
   - Ujęliśmy sprawcę. Miał przy sobie narzędzie zbrodni, więc jest po wszystkim.
   - Przyznał się do winy?
   - Nic nie powiedział.
   Elena westchnęła, zerkając w stronę pokoju przesłuchań. Wyglądało to na ciekawość z jej strony.
   - Typowe. Pewnie sądzi, że się wywinie.
   - Nie ma takiej możliwości. Dowód jest na tyle kluczowy, że nawet bez miejsca zbrodni to dla niego koniec.
   W tym momencie Cabrera został wyprowadzony z pokoju przesłuchań. Spojrzał na obie kobiety, które przyglądały mu się w milczeniu, stojąc obok siebie. Jego oczy na moment rozszerzyły się w zaskoczeniu.
   - Rabbia – syknął.
   Elena uśmiechnęła się krótko tak, aby nikt więcej tego nie zauważył. Posłała mu zimne, usatysfakcjonowane spojrzenie łowcy, który dopadł swoją ofiarę. Chwilę później w jej oczach znów był spokój.
   - Niech sprawiedliwości stanie się zadość – powiedziała.
   - I stanie się – odparła Rose, zastanawiając się, o co mu chodziło.
   - No to będę się zbierać – głos Eleny wyrwał ją z zamyślenia. – Mam już wszystkie odpowiedzi, które mogłam tutaj zdobyć.
   - Wyjeżdżają państwo?
   - Owszem, jutro wieczorem. Sprawa, po którą zostaliśmy tutaj przysłani, będzie musiała zostać inaczej załatwiona, więc nic tu po nas, a Fabio już tęskni do włoskiego słońca. Miło było panią poznać, panno Bennett.
   Skinęła detektywom i nieśpiesznie wyszła usatysfakcjonowana tym, co zobaczyła. To był koniec tej sprawy.

   Wieczór Rose spędziła na przeszukiwaniu informacji. Ciekawiło ją, co kryło się pod słowem „rabbia”, które wypowiedział sprawca przy wyjściu z pokoju przesłuchań. Według Logana było to jedyne, co powiedział w czasie pobytu na posterunku. Nie uzyskali motywu czy nazwiska zleceniodawcy, jeśli takowy istniał. Raczej się nigdy nie dowiedzą, gdyż Cabrera popełnił samobójstwo w swojej celi. W mankiecie koszuli miał igłę z trucizną, której u niego nie zauważyli. Trwało dochodzenie w tej sprawie.
   Niczego nie znalazła. To włoskie słowo oznaczało wściekłość, ale w żaden sposób nie mogła go powiązać z parą Włochów, która stała się ich jedynymi świadkami, a czuła, że jest tu jakaś zależność. Jednak zero informacji czy nawet pogłoski, kompletnie nic, żadnego śladu, o co mogło mu wtedy chodzić.
   Dość niespodziewanie zadzwonił telefon. Nie wyciszała go, więc sięgnęła po niego niemal od razu, sądząc, że to Logan. Myliła się jednak. Numer był obcy.
   - Bennett, słucham?
   - Witam, panno Bennett. Z tej strony Elena Salevannov.
   - Skąd ma pani ten numer? – zapytała zaniepokojona.
   - Stosunkowo łatwo było go zdobyć. Jest coś, o czym chciałabym pani powiedzieć. Mam nadzieję, że nie przerywam, prawda?
   - Nieszczególnie.
   - Cieszę się.
   - Co ma mi pani do powiedzenia?
   - Eric Cabrera nie zabił Marco Silvartaniego.
   - To jakiś żart? – Rose nie była pewna, jak interpretować tę informację.
   - Nie, to fakt.
   - Dowody jasno wskazywały na niego.
   Po drugiej stronie usłyszała rozbawiony chichot. Włoszka dobrze słyszała rozdrażnienie w głosie szatynki.
   - Został wrobiony i pani dobrze wie przez kogo, panno Bennett – odparła rozbawiona.
   Rose aż się podniosła z miejsca. Wiedziała, że nie wolno im ufać, ale nie miała dowodów świadczących o tym, że kłamią. Przez to nic nie mogła zrobić.
   - Dlaczego pani mi to mówi? – zapytała przez zęby.
   - Cóż, przyznam, że chciałam chociaż usłyszeć pani reakcję, panno Bennett – odparła rozbawiona. – Podejrzewała nas pani od samego początku, patrzyła na ręce, próbowała złapać nas na jakiejś nieścisłości, ale i tak nie może pani nic zrobić. Sprawa została zamknięta, sprawca popełnił samobójstwo w areszcie, a my osiągnęliśmy swoje cele.
   - Cele?
   - Owszem, chcieliśmy się ich pozbyć. Zaszkodziliby wielu ludziom, gdyby nadal żyli.
   - Dlaczego w ten sposób?
   - Dla zabawy – odparła szczerze. – Chciałam zobaczyć, jak sobie z tym poradzicie. Naprawdę świetnie się bawiłam, widząc, jak próbuje nas pani rozgryźć – zaśmiała się. – Tak się pani na tym skupiła, że nie zauważyła prostych faktów. Nie sądzi pani, panno Bennett, że to dziwne, że Cabrera dał się tak łatwo złapać i to jeszcze z narzędziem zbrodni w torbie? Profesjonalista popełniający taki podstawowy błąd?
   - Dlaczego akurat my?
   - Nie wy, ale pani, panno Roseann Bennett. Jest pani ciekawa, a ja lubię ciekawych ludzi. Zdolna, inteligentna, utalentowana. Zespół Logana Hendersona wiele zyskał na współpracy z panią i grzechem było tego nie zobaczyć. Ta sprawa była dla was – zaśmiała się. – Pewnie się pani zastanawia, co z naszym alibi. Jeśli pani sprawdzi, dowie się pani, że w Plazie była jakiś czas temu awaria systemu monitoringu. Nadal nie wszystko jeszcze działa, jak powinno, ale o tym władze hotelu nikomu nie mówią.
   - To wasza sprawka?
   - Nie, my to tylko wykorzystaliśmy. Do tego wystarczy znać martwe strefy kamer i przejścia dla pracowników i voila, jesteśmy niewidzialni – zachichotała. – Reszta już była prościzną.
   Rose była wściekła. Wiedziała, po prostu wiedziała, że coś z nimi jest nie tak, a i tak wodzili ją za nos, a teraz Włoszka sobie z niej kpi. Płatna zabójczyni, która urządziła sobie zabawę, bo się jej nudzi.
   - Myśli pani, że to ujdzie waszej dwójce na sucho? – wycedziła przez zęby.
   - Ma na nas pani dowody, panno Bennett? – zaśmiała się. – Potrafi pani odróżnić prawdę od kłamstwa?
   - Ty...
   - Spokojnie, panno Bennett. Przecież obie strony dostały to, czego chciały, a sprawiedliwości stało się zadość.
   - Nie kpij sobie – warknęła Rose. – Nie wiesz, czym jest sprawiedliwość.
   Elena przestała chichotać na chwilę i zimnym głosem powiedziała:
   - Owszem, panno Bennett, wiem, czym jest sprawiedliwość. Nasza sprawiedliwość. Pani sprawiedliwość też nie ucierpiała. Naprawdę, byłybyśmy dobrymi przyjaciółkami – dodała rozbawionym głosem.
   - Nigdy w życiu – wycedziła przez zęby szatynka.
   - Proszę nigdy nie mówić nigdy, panno Bennett. Nie wie pani, co przyniesie los.
   - Ty również. Kiedyś powinie ci się noga.
   - Możliwe. Takie jest już życie. Ulotne i kruche, ale pełne przyjemności. Na przykład dobre jedzenie w „Darcy’s”. Pani wujek ma naprawdę szczęście w życiu.
   - Nawet się do nich nie zbliżaj – Rose podniosła głos przestraszona.
   Elena zaśmiała się jeszcze bardziej rozbawiona.
   - Oj, panno Bennett. Nie jestem żadnym diabłem i nie zabijam byłych policjantów, którzy nie są dla mnie i mojej rodziny żadnym zagrożeniem. Proszę się nie martwić. Jest coś, o co chciałaby pani zapytać?
   Rose miała warknąć, że nie, ale postanowiła wykorzystać tę okazję.
   - Czym jest rabbia?
   - Elitą. Wściekłością naszej rodziny, która dosięgnie każdego wroga. Nieważne, gdzie się schowa. Miło było panią poznać, a teraz porozmawiać, ale czas się pożegnać. Arrivederci, signorina Bennett – rozłączyła się.
   Fabio przyglądał się rozbawionej Elenie w milczeniu, gdy ta rozmawiała z Rose. Dawno nie widział jej w tak dobrym humorze, a zimny uśmiech goszczący na jej twarzy sprawiał, że czuł nieprzyjemne ciarki na plecach.
   - Czasami zapominam, jak wyrachowaną suką potrafisz być – westchnął, gdy wyciągnęła kartę SIM z telefonu. – Diablica pod skórą anioła.
   - O co ci chodzi, Fabio? – zapytała niewinnie.
   - Naprawdę musiałaś do niej zadzwonić?
   - Fabio, zwycięstwo bez nagrody to nie zwycięstwo – odparła, uśmiechając się do niego. – Wyobraź sobie tylko jej wkurzoną minę – zaczęła się śmiać.
   - Sadystka.
   Posłała mu całusa i wrzuciła zniszczoną kartę SIM do kosza. Rose mogła ich szukać, ile chciała, ale tym razem musiała pogodzić się z przegraną. Nie zawsze mogła być najlepsza.

1 komentarz:

  1. Łuhu, niezłe :D Zakochałam się w tym <3 A Elena to od razu mam skojarzenia z panią Robinson, od Christiana Greya (sorry Cleo huehue). Zimna, wyrachowana suka - no "identyko" :D
    Poza tym cała ta sprawa poprowadzona genialnie. Wiedziałam, że z nimi jest coś nie tak (brawo kobieto), tylko że ja to mogę mieć pewność, że maczali w tym swoje paluchy, niestety Rosie musiała to jeszcze udowodnić. To się nazywa parszywy los policjanta, wiesz, że ktoś jest winny, ale bez dowodów gówno zrobisz za przeproszeniem. Szkoda, że nie nagrała tej rozmowy przez telefon. Miałaby przyznanie się. A tak swoją drogą, to trzeba mieć kuźwa tupet, zadzwonić do prowadzącego sprawę (jednego z prowadzących) i mu tak grać na nosie. Zresztą, jakby się głębiej zastanowić, to od początku to robiła w sumie. Pewna siebie, przemądrzała menda :D Jeszcze ten koleś, co się powiesił w celi. Fakt, że on też nie był aniołkiem, ale kurcze, to jednak człowiek. Czego się łajza wtrącała? I tak by go złapali, ale może gdyby nie wiedział, kto go wrobił, to ciągle by żył? A sprawiedliwość tak czy siak by go dosięgła w końcu. Podejrzewam :)
    No cóż, w śledztwach tak też bywa - trzeba się liczyć z tym, że czasem nie da się więcej zrobić. Ale oliwa zawsze sprawiedliwa, więc Eleno: miej się na baczności :D Może Rosie się jeszcze odegra na Tobie, nic nie stoi na przeszkodzie, że Cię kiedyś złapała, znowu się spotkacie, ale Rosie utrze Twojego nosa tym razem :P
    PS. Cudowny prezent, jestem zachwyconą tą historią. Gratulacje Laurie, już Cię cholera lubię huehue. Chciałabym mieć takie pomysły, rewelacyjnie to zrobiłaś <3

    OdpowiedzUsuń

Komentarze mile widziane :)