czwartek, 4 lipca 2013

06 Case- November

Siedzę przy biurku wpatrzona w okno. Spoglądam na Lennox Avenue i obserwuję tę garstkę ludzi, których nie zmogła pogoda. Mój laptop się przegrzewa. Na ekranie Gerard Butler śpiewający o swej miłości do Christine. Podciągam kolana pod brodę. Albo moje krzesło obrotowe ma za duże siedzenie albo James ma rację i znowu schudłam. Wzdycham. W uszach nadal dźwięczy mi jego dzisiejszy wywód o moim niejedzeniu. A przecież jem tyle, co zawsze.  Po prostu przez pracę w NYPD i tylko jeden wieczór w "Darcy's" wróciłam do treningów u Marka i znowu ćwiczę trzy razy w tygodniu. Bycie konsultantką policji jest jednoznaczne z posiadaniem kondycji. Biorę udział w większości akcji w terenie, z czego chłopcy mają świetny ubaw. Jakby zapomnieli, że to dzięki mojemu kopniakowi z półobrotu zatrzymaliśmy mordercę nowojorskiej sprzątaczki.
Do mojego pokoiku na półpiętrze wchodzi James.
- Ogoliłbyś się wreszcie- mówię zgryźliwie.- Czy Clarze nie przeszkadza twoja szczecina?
Wujek patrzy na mnie spode łba. Chyba nie ma dzisiaj humoru. Co tu się dziwić, Kelly rozbiła pięć szklanek, trzy talerze (jeden spadł jej z tacy wraz z jedzeniem) i oblała klienta sokiem. I to wszystko w przeciągu zaledwie jednej godziny.
- A powiem ci, że nie narzeka- odgryza się.- Coś ci przyniosłem.
Wiem. Czuję chrupkie pieczywo, sos ziołowy i orzechy. O, kurczak. Nagle czuję się głodna.
- Chwila, czy ty mi przyniosłeś panini?
- Tak- James stawia przede mną talerz z jeszcze parującymi bagietkami. I moją ulubioną sałatką.
- Dziękuję- cmokam go w policzek.- Ale chyba zdajesz sobie sprawę, która godzina?
- Pół do dziesiątej, wiem, ale pomyślałem, że może zgłodniałaś. Twój brzuch zawsze domaga się jedzenia podczas oglądania filmów- uśmiecha się do mnie łagodnie.
Biorę pierwszy kęs. Ser pięknie się ciągnie, sok z pomidorów płynie mi po brodzie.
- Pyszne jak zawsze- chwalę. James przygląda mi się, jak pochłaniam wszystko w pięć minut.
- Cieszę się, że ci smakuje. A jak dzisiejsza zapiekanka makaronowa?
- Jeśli chcesz mnie zmuszać do jedzenia, to jesteś na dobrej drodze. Dobrze wiesz, że ją uwielbiam. Zostało jeszcze?
- Tak, trochę jest.
- To jutro przybiegam ze szkoły i chcę ją widzieć na stole- śmieję się. Wujek też. Widzę jak się odpręża.
- Skoro masz aż tak duży apetyt, to dlaczego twoja waga pokazuje siedem kilogramów mniej?- zaś zaczyna.
- Nie siedem, tylko pięć. To chyba przez te treningi u Marka.
- Możliwe. Ile dzisiaj kazał ci biegać?
- Piętnaście kilometrów na bieżni. I to nie on kazał, tylko Henderson. W ogóle mój spadek wagi to po części twoja wina.
- Moja?
- Tak, twoja. To ty poleciłeś Marka kapitanowi Jones'owi, przez co ten go zatrudnił w policyjnej siłowni.
- Ale Rose, przecież cztery lata temu, jak u niego ćwiczyłaś, to tak nie chudłaś.
- Bo ćwiczyłam kopniaki i ciosy, nie policyjny trening.
- Masz rację, przepraszam.
- Nie masz za co. Tylko chcę, byś mi uwierzył. Nie planowałam schudnąć. Nadal kocham jedzenie, tylko teraz mam więcej okazji, by spalić kalorie.
- Dobrze, już dobrze, wierzę ci- uśmiecham się do blondyna, a on odwzajemnia uśmiech.
- Wujku, czy mogę ci zadać pytanie, skoro już tak rozmawiamy?
- Jasne- dawno nie mówiłam do niego 'wujku'.- O co chodzi, Rae?
- Tylko nie Rae- mówię z uśmiechem. Mój pseudonim z dzieciństwa to kolejne z miłych wspomnień, które przez te wszystkie lata gromadziłam w pamięci jak najcenniejsze skarby.
- Hm, tak sobie myślę. Jesteś z Clarą już ponad cztery lata. Nie uważasz, że już czas na kolejny krok?
- Co masz na myśli?
James poznał Clarę cztery lata temu, w czerwcu, w szpitalu, dokładnie w rocznicę najgorszego dnia mojego życia, mojego pierwszego końca świata. On, postrzelony w udo, dochodził do siebie po ciężkiej operacji. Ona, odwiedzająca ojca po udarze. Pomyliła salę i weszła pod 43 zamiast pod 34. Byłam świadkiem tego spotkania. Właśnie rozmawiałam z wujkiem o mojej maturze, gdy Clara wparowała do naszej sali trajkocząc coś o jakieś cukierni. Na jej widok Jamesa zamurowało. Widziałam to. Trafiło go jak grom z jasnego nieba.
Clara, niższa ode mnie długowłosa blondynka o ciemnoniebieskich oczach, jest śliczna jak anioł. I bardzo mądra. Od otwarcia "Darcy's"  jest naszą menadżerką i mniej więcej od tego czasu dziewczyną Jamesa. Trochę długo. Dla mnie za długo.
- Może byś się jej oświadczył?
Zamiera. Nie spodziewał się takiego pytania.
- Rose, to nie jest takie proste.
- Ależ jest. Kochasz ją, prawda? I chcesz z nią być na zawsze, tak?
- Tak.
- To w czym tu problem?
- Boję się, Rose. Boję się, że Clara mnie odrzuci i nie przyjmie oświadczyn.
- Nie masz się czego bać, wujku. Przyjmie je.
- A skąd ty taka pewna?
- Hm, no wiesz, kiedy kobieta opowiada, że chce, by jej dziecko miało urodę po tacie, a na pytanie 'jak ma wyglądać?' odpowiada, że ma być ślicznym blondynkiem o czekoladowych oczach, to sprawa jest chyba jasna, czyż nie?
Uśmiech Jamesa to w tej chwili największy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam na jego twarzy. Jego oczy jeszcze nigdy nie wyrażały takiego szczęścia.
- Clara chce mieć ze mną dzieci? Naprawdę o tym rozmawiałyście?
- Naprawdę. Jej zegar biologiczny tyka. No i Christina ma już dwójkę, a to Clara jest starszą siostrą. Nie masz na co czekać.
- Ale niby kiedy miałbym się oświadczyć?
- To proste pytanie. W Boże Narodzenie. U babci Maddy. Joe i Gwen też są do niej zaproszenia, więc nie ma problemu. Rodzice obu stron będę świadkami tego pięknego wydarzenia. Klękniesz przy choince, zapytasz Clarę, czy chce być twoją żoną, ona ze łzami w oczach odpowie 'tak' , założysz jej pierścionek, pocałujecie się i będziecie najszczęśliwszymi ludźmi pod słońcem.
 James tuli mnie do siebie, jest wzruszony. Wydaje mi się, że jest gotowy zmienić stan cywilny.
- Skąd ci przychodzą takie pomysły do głowy, co Rosie?- całuje mnie w czoło.
- Jestem w połowie McLeen, mam to we krwi- odpowiadam z uśmiechem. James wypuszcza mnie z objęć i kieruje się ku drzwiom.
- A więc Boże Narodzenie?
- Boże Narodzenie.
 - Kończ film. Charlotte się wścieknie, jak nie dostarczysz jutro recenzji.
- Napisałam ją już po pięćdziesięciu minutach filmu.
- Dobranoc, Rose.
- Dobranoc.
James z pustym talerzem wychodzi z mojego pokoju. Zostaję sama. Ścienny zegar pokazuje dziesiątą. Zostało mi pół godziny filmu. Muszę je obejrzeć.
Naciskam 'play' na ekranie. Gerard śpiewa dalej. Próbuję się skupić na filmie, ale nie mogę. Dopiero teraz odczuwam zmęczenie całym dniem. Opieram łokieć o blat biurka i nie wiem, kiedy, ale zasypiam.



                                                                    *



Budzę się wypoczęta. I z odciskiem klawiatury na policzku. Zerkam na zegarek. Ósma piętnaście. O cholera. Spóźnię się. Biorę szybki prysznic. Dobrze, że ciuchy przygotowałam sobie już wczoraj. Zakładając bluzkę uświadamiam sobie, że nie obejrzałam do końca filmu. Cholera. James ma rację. Charlotte, przewodnicząca uniwersyteckiego klubu filmowego i poza mną jedyna tam dziewczyna, wybrała nam na ten tydzień do obejrzenia i napisania recenzji film "Upiór w operze" z Butlerem w głównej roli.
Nie to, że nie lubię musicali, bo je uwielbiam, trzy razy w roku jestem na Broadway'u, ale nie ta wersja. Wolałabym tę z 1991 r., bardziej mi odpowiada. Nie jest aż tak znana, ale dla mnie lepsza.
Chowam recenzję do torby. Wspinam się po schodach na piętro do kuchni, gdzie krząta się James.
- Dlaczego mnie nie obudziłeś?- pytam z wyrzutem.- Teraz się spóźnię.
- Nie spóźnisz się, Rose, jest dopiero pół do dziewiątej. A tak w ogóle, dzień dobry.
- Dzień dobry- burczę.
- Jak się spało na klawiaturze?- dotykam policzka. Przecież ślad powinien już zejść.
- Widziałem, jak spałaś.
- Co? Kiedy? Która to była godzina?
- Nie gorączkuj się tak, Rose. To było o piątej nad ranem.
Siadam przy blacie. James kładzie przede mną parującą kawę i dwa tosty. Jem. Przygląda mi się. Nie obchodzi mnie to. Jestem zła. Po skończeniu posiłku odnoszę talerz, wypijam jeszcze ciepłą kawę i  schodzę na dół.
- O której wrócisz?- o, martwi się. Albo znów chce pogadać.
- Koło ósmej. Po zajęciach mam filmówkę i siatkę- o ile Henderson czegoś nie wymyśli.
Wychodzę tylnymi drzwiami i naszym zaułkiem kieruję się na ulicę. Mam piętnaście minut, zdążę. Mój rekord w ogarnięciu się. Wow.
Idąc zaczynam myśleć o Loganie. Od kiedy pracujemy razem, staram się tego nie robić, ale teraz, mając przed sobą zasnuty chmurami Manhattan, myśli pojawiają się znikąd.
Oprócz tego gestu wtedy w samochodzie, gdy rozdzielała nas śpiąca Mercedes, a mimo to ściskał mi dłoń, nie wydarzyło się między nami nic. Wydawało mi się, że do niego dotarłam, a on na nowo się odseparował. Znowu zwraca się do mnie tylko po nazwisku, jedyne gesty w stosunku do mnie to uściśnięcie dłoni na dzień dobry. Tyle i nic. Chyba kapitan się pomylił.
Jestem tak zaaferowana Loganem, że nie wiem, kiedy docieram na uczelnię. Wracam do rzeczywistości dopiero na korytarzu uniwersytetu. Ktoś mnie woła.
- Rose Bennett!
Odwracam się w stronę dobiegającego mnie głosu i widzę biegnącego ku mnie profesora Evans. Znowu źle zawiązał krawat. Evans jest jednym z najmłodszych wykładowców, ma 40 lat i uwielbia filmy. To on założył nasze koło i jest jego opiekunem.
Podbiega do mnie.
- Dzień dobry, profesorze,
- Dzień dobry. Rose- łapie oddech. Chyba nie ma aż tak dobrej kondycji, jak myślałam.
- Czy coś się stało?
- Dlaczego nie odbierasz telefonu?
- Słucham?- nie spodziewałam się pytania. Wyciągam telefon z torby. No tak, wyłączyłam go wczoraj, by nikt mi nie przeszkadzał w oglądaniu. Włączam go.
- Dzwonili z 16 komisariatu, mają kolejną sprawę- mam 15 nieodebranych połączeń. Ciekawe, ile od Hendersona. Nigdy nie dzwoni z komórki, w przeciwieństwie do Adama i Diego, zawsze z posterunku.
- Czy pan Clously wie?
- Oczywiście, Rose, poinformowałem go zaraz po telefonie. Już cię usprawiedliwia. Masz pozdrowić kapitana Jonesa. A teraz już leć. 2453 Broadway.
- Już lecę. Dziękuję!
- Chyba o czymś zapomniałaś.
- Tak?
- Recenzja.
Wyjmuję kartkę z torby i podaję mężczyźnie. Uśmiecha się do mnie.
- Panie profesorze, gdybym miała się dzisiaj nie pojawić na kółku, przeprosi pan ode mnie Charlotte i chłopaków?
 - Oczywiście, Rose. Zrozumieją.
- Dziękuję. 2453 Broadway?- kiwa głową.- Do widzenia.
Puszczam się biegiem szkolnym korytarzem. Nie mam czasu brać taksówki, przebiegnę się. Po coś mam te treningi.
Gdzie ona jest? Susan niedługo weźmie ciało. Co za nieodpowiedzialność.
- Dodzwoniłeś się do niej?- pytam Adama. Kręci głową. Cholera.
Podbiega Diego. Może ona ma jakieś informacje o Rose.
- Dostałem esemesa od Rosie. Będzie w przeciągu pięciu minut.
- Świetnie. Powiedz Sue, żeby jeszcze poczekała.
Jestem zły na szatynkę. W co ona pogrywa? Przez pięć tygodni była taka punktualna, a teraz co? Mam ochotę w coś lub kogoś uderzyć, ale muszę się opanować. Zamykam oczy i biorę pięć relaksacyjnych oddechów. Już lepiej.
Jeszcze trochę i będę na miejscu. 2453 Broadway. Była tu już tyle razy. I spodziewam się, kto będzie naszym "ciałem".
Witam się z sierżantem Stanley'em, który prowadzi mnie do moich kolegów.
- Cześć wam- witam się z nimi. Logan patrzy na mnie przelotnie i znów wraca do przeglądania papierów.
- Cześć, Rose- Adam i Diego, jak zwykle, ściskają mi dłoń z uśmiechami. Gdyby nie ich towarzystwo, chyba bym ześwirowała z Hendersonem.
- Dlaczego nie odbierałaś telefonów, Bennett, i byłaś poza zasięgiem?- mój ton jest ostry i dobrze. Nie pozwolę sobie na niekompetencję w moim zespole.
- Wyłączyłam go wczoraj wieczorem i zapomniałam włączyć. Przepraszam. To się już nie powtórzy- to takie dziwne uczucie, kajać się przed Loganem. Wydaje mi się, że jemu sprawia przyjemność pastwienie się nade mną.
- A cóż takiego wczoraj robiłaś, że musiałaś wyłączyć telefon? Czyżby randka?- drwi sobie ze mnie Logan.
Widzę ostrzegawcze spojrzenie Chase'a, ale nic mnie to nie obchodzi. Chcę, by wiedziała, że jestem na nią zły i nie pochwalam jej zachowania.
- Nie, nie miałam randki. Musiałam obejrzeć film, a nie chciałam, by ktokolwiek mi przeszkadzał- Henderson prycha. Obiecuję, że któregoś dnia mu przywalę i to jeszcze mocniej niż cztery lata temu, tak, że z odciskiem mojej ręki będzie chodził przez miesiąc.
- A jaki film?- pyta Adam. On i Diego zdążyli mnie już trochę poznać i zaprzyjaźniliśmy się. Poznałam Grace, żonę Adama, podczas jednego z karaoke, gdy przyszli spróbować. Diego poznał Kate. Chyba wpadła mu w oko. W każdym bądź razie moi kumple poznali moich przyjaciół. Pablo z Adamem odkryli, że łączy ich zamiłowanie do koszykówki. Cieszę się, że ważne dla mnie osoby z dwóch światów się polubiły.
- "Upiór w operze". Lubię ten musical, ale nie w wersji z Butlerem.
- Tak się składa, że to ulubiony film Mii- po co on się wtrąca? Nie mam ochoty z nim gadać, ale mam wielką ochotę mu odpyskować.
- To powiedz swojej siostrze, że ma tak samo zły gust do filmów, jak jej brat do kobiet.
Gdyby mógł być bazyliszkiem, już byłabym martwa. Jego wzrok mówi jedno. Przegięłam. I to ostro.
Nie moja wina, że widziałam go już z trzema kobietami od kiedy z nim pracuję. A każda z nich to jeszcze większa lalunia.
- Po przyjeździe na komisariat czeka na ciebie raport do napisania, Bennett. Na pięć stron- jego głos jest pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Jak mogłaś? Możesz sobie obrażać mnie, ale nie Mię. Nie znasz jej.
Kieruje się do gabinetu dyrektora teatru muzycznego. O nie! Czyżby...?
Idę za nim czując coraz większy niepokój.
Wchodzę do gabinetu i zamieram. Mężczyzna leży na podłodze na brzuchu. Jego biała koszula jest zakrwawiona. Dostrzegam trzy rany postrzałowe. Ubieram rękawiczki podane mi przez Diego i kucam przy ciele. Zespół Susan oznaczył już miejsce zbrodni. Przyglądam się ciału jeszcze chwilę, po czym prostuję.
- Dzień dobry Susan- witam się z panią patolog.
- Dzień dobry, Rose- ściska mi dłoń i się przysuwa.- Co zrobiłaś, że Logan jest jak rozjuszona osa?
- Nie odbierałam telefonów, bo miałam wyłączoną komórkę, a przed chwilą obraziłam jego i jego siostrę.
- Oj, dziewczyno. Lepiej uważaj, Logan to pamiętliwy młodzieniec.
- Ja też- zerkam w stronę bruneta. Patrzy na mnie z niekrytym gniewem. Odwracam wzrok.
Podchodzi do mnie Gomez.
- Ofiara to...- uprzedzam go. Wiem dobrze, kto leży martwy na dywanie.
- Caleb Adams, lat 37, żonaty z Amy Bres, bezdzietny, dyrektor Theatr Music of Broadway od roku. Postrzelony trzykrotnie z odległości czterech metrów. Stał za biurkiem, gdy morderca pojawił się w progu. Chciał podejść do tej osoby, ale został postrzelony. Morderca upewnił się, że Caleb nie żyje, po czym przejrzał dokumenty leżące na biurku. Kto znalazł ciało?
- Jego asystent, Tom Hardy.
- Morderca usłyszał zbliżającego się Toma i uciekł przez okno zostawiając skrawek materiału przy futrynie. Pominęłam coś?
Chłopcy i Sue patrzą na mnie z uśmiechami. Logan ma twarde spojrzenie. Nie odwracam wzroku.
- Świetne rozpoznanie, Rosie- chwali mnie kobieta.
- Dziękuję, Sue.
- To już się robi nudne- mówi Diego.- Od kiedy jest z nami, stała się Sherlockiem Holmes'em na obcasach. Odbiera nam całą radość ze sprawy... Ałć! Za co?- Adam daje mu porządną sójkę w bok, a ja pokazuję ciemnemu język. Widzę, jak Logan przewraca oczami. Spokojnie, Rose, oddychaj.
Jak dzieci. Stare wygi zachowujące się jak dzieci. A Rose... Chyba powinienem być wobec niej mniej pobłażliwy. Przecież nie miała takiego dzieciństwa jak każde normalne dziecko. Postaram się być dla niej milszy, ale nie dziś. Za bardzo zalazła mi dzisiaj za skórę.
- Poproś Toma, by pojechał z wami na komisariat złożyć zeznania. Czy ktoś poinformował jego żonę?
- Tak, będzie czekała na szesnastce.
- No to jedźmy także. Diego, weź dokumenty z zeznaniami aktorów ze sobą. Godzina czekania na pannę Bennett chociaż nie poszła na marne- ton Hendersona przyprawia mnie o ciarki.
Spuszczam głowę. Powinnam przeprosić za moje zachowanie, ale Logan szybko mija mnie w drzwiach. Wychodzę za nim z budynku. Nie chcę z nim jechać, ale Diego i Adam właśnie odjeżdżają. Nie mam wyjścia.
- Bennett- jego głos jest ostry i naglący.
Potulnie wsiadam do samochodu. Ruszamy.
Wyciągam z torby zeszyt i długopis, piszę  na kartce jedno słowo
                                                     PRZEPRASZAM
i odwracam zeszyt w stronę bruneta, a on... nawet nie zerka. To boli. Jak mam nawiązać z nim dobre relacje, skoro jest taki?
Chowam rzeczy do torby i odwracam się w stronę okna.
Po moim policzku płynie pojedyncza łza.



                                                                       *



Łza.
Jedna  łza.
 A czuję się, jakbym ją uderzył.
Widziałem napis. Wybaczyłem, ale byłem obojętny jak kamień.
Obserwuję ją, gdy robię kawę. Siedzi przy biurku Gomeza i potulnie spisuje raport. Wygląda jak mała dziewczynka niesłusznie ukarana. Powinienem być łagodniejszy, tak bardzo chciałbym ją poznać i być dla niej przyjacielem.
Ona jest moją przyjaciółką, tak mi się wydaje. Nigdy nie okazała dezaprobaty, jest zawsze obok, z czujnym okiem i otwartym umysłem zaczęła przebijać się przez mój mur. Lubię ją i to bardzo.
A ona mnie nienawidzi.
 Wyciągam telefon, wybieram numer i czekam. Odbiera po trzecim sygnale.
- Cześć, braciszku! Co słychać? 
- Cześć, Mia. Miło mi cię słyszeć- uśmiecham się. Rozmowa z siostrą zawsze działa na mnie kojąco.
- Ciebie również. Co się stało?
- A czy coś się musiało stać? Ot tak, dzwonię sobie do młodszej siostry. Jesteś już w NY?
- Tak, przyleciałam dziś rano, jestem w hotelu przy CP. Mów, o co chodzi. Dobrze wiem, kiedy chcesz pogadać.
Wzdycham. Poza Mią nikt mnie dobrze nie zna. Chciałbym, by to się wkrótce zmieniło.
- Bo wiesz, chodzi o... no...
-Chodzi o Rose- skąd ona to wie?
- Tak.
- Znowu coś jej zrobiłeś?
- Tak- wyczuwam, że jest zła.
- Mów.
- Nie mogę teraz. Wpadniesz do mnie koło ósmej? Mam amorki.
-Oczywiście.To do zobaczenia.
- Pa- rozłączam się. Dobrze wiem, że Mia zruga mnie za to, jaki byłem w stosunku do Rose, ale tego potrzebuję.
Nie zauważyłem, kiedy weszła. Stoi ze spuszczoną głową, jak zbity pies. Gdy podnosi na chwilę oczy, moje serce zamiera. Tyle smutku w jej pięknych oczach.
I to ja go spowodowałem.
Nienawidzę siebie za to.
Słyszę jego rozmowę. Z kobietą. Zaprasza ją do siebie. Mam nadzieję, że rozmawiał z siostrą, przynajmniej tak wygląda.
- Przepraszam, że tak bez pukania, ale nie chciałam przerywać twojej rozmowy z siostrą.
- Skąd wiesz, że rozmawiałem z Mią?
- To widać- uśmiecham się lekko.- Rozluźniasz się, uśmiechasz, mówisz swobodnym tonem, a w twoich oczach pojawiają się takie złote iskierki.
Kiedy to zauważyłaś? Patrzy na mnie. Ma te iskierki. I te niebo. Cholera, Rose, opamiętaj się!
- W każdym razie przyniosłam ci raport. Zajął mi siedem stron.
Logan bierze go do ręki, przegląda go, a ja mu się przypatruję. Wygląda świetnie.
- Dobrze, zaniosę go kapitanowi- patrzy na mnie.- Dziękuję.
Kiwam głową i odwracam się ku drzwiom, by wyjść.
Nie! Nie odchodź, Rose. Przepraszam! Przepraszam za to, że jestem takim dupkiem!
Nagle, w progu, prawie zderzając się ze mną, pojawia się Gomez.
- Przyszła żona denata, Amy Bers. Jest w pokoju nr 2.
- Powiedz jej, że już idziemy- Logan wydaje polecenie po czym patrzy na mnie.- Gotowa?
Uśmiecham się blado.
- Zawsze.



                                                                                    *



- Pani Bers, jestem detektyw  Logan Henderson, a to nasza konsultantka, psycholog Rose Bennett- Logan ściska Amy dłoń. Czekam, co ona mu powie.
- Miło mi, panie Henderson. Z Rose już się znamy- Logan dziwnie na mnie patrzy. Teraz moja kolej.
- Witaj, Amy- ściskam je dłoń.- Jak się czujesz?
- Jestem załamana, Rosie. To wszystko stało się tak nagle. Był jeszcze taki młody, mógł tyle zrobić. A tu w ułamku sekundy go nie ma- Amy płacze. Podaję jej chusteczki i ściskam ją za dłoń. Tylko tak mogę jej okazać moją empatię będąc w pracy.
- Wiem, Amy. Ale musisz się teraz skupić i odpowiedzieć na kilka pytań. Czy twoim zdaniem, Caleb miał w ostatnim czasie jakiś wrogów? Czy ktoś mu zagrażał?
- Oczywiście, że tak- Logan zaczyna notować.- Za kilka tygodni ma się odbyć premiera "Kotów". Caleb był członkiem jury wybierającego obsadę. Wśród aktorów na pewno jest ktoś, komu ich wybór się nie spodobał. Na przykład Madeline Bonson.
- Madeline nie dostała głównej roli?- jestem w lekkim szoku.
- Madeline Bonson?- Logan pytająco unosi brew.
- Później ci powiem- zbywam go.
- Madeline była zła, ale dostała inną rolę. Niektórzy nie dostali nic.
- Mogli mieć motyw- mówi Logan.- Wyślę Adama do Hardy'ego po listę aktorów- notuje to sobie.- Pani Bers, czy coś się zmieniło w zachowaniu męża?
- Nie, nic nie zauważyłam. Caleb zawsze wracał z pracy późno, ostatnio później niż zwykle, ale to przez próby. Nadal był radosny mimo pewnych problemów finansowych.
- Jakich problemów finansowych?- przyznaję, podejście Logana do podejrzanych, świadków czy rodziny to cecha, którą bardzo u niego lubię. Zawsze uda mu się wyciągnąć z przesłuchiwanych ważne i użyteczne informacje.
- Nie powiedział. Ale wydaje mi się, że jest to związane z tą premierą. Może któryś ze sponsorów chciał się wycofać albo dać mniej, nie wiem. Spytajcie Toma, jego asystenta. Powinien wiedzieć.
- Zapytamy go, pani Bers, na pewno.
- Amy, zważając na wasze wcześniejsze problemy, muszę cię o coś zapytać- wolę jej nie atakować bezpośrednio.
- Oczywiście, Rose. Tak bardzo nam pomogłaś, że chętnie się odwdzięczę.
- Czy w ciągu tego czasu, od kiedy mnie już nie odwiedzacie, czy Caleb... miał kochankę?
- Nie, Rose, na pewno nie. Dzięki tobie mamy...,  mieliśmy to już za sobą- czuję, jak trudno jest jej pogodzić się ze śmiercią męża.
- Dziękuję za poświęcony nam czas, pani Bers- Logan ściska dłoń kobiety. Wychodzimy z pokoju.
- Będę cię informowała na bieżąco, Amy. Nadal mam twój numer.
- Dziękuję, Rose. Znowu.
Przytula mnie do siebie. Oddaję uścisk. Logan odprowadza ją do windy. Wzdycham. Nie ma to , jak jedna praca wkracza w drugą.
- Bennett, możemy porozmawiać?- głos Hendersona nie jest już tak beznamiętny jak rano, ale wciąż nie jest to jego normalny głos.
- Oczywiście, szefie. O co cho...- dzwoni mój telefon.- Przepraszam bardzo, ale czy mogę odebrać? To ważne.
- Proszę bardzo.
- Dziękuję- uśmiecham się delikatnie. On także się uśmiecha. Przypomina mi siebie podczas naszego zderzenia.
Odchodzę na bok i odbieram telefon.
- Cześć, Rose- to Pablo, a Logan zabrania mi telefonów prywatnych w pracy, chyba, że za zgodą, a Pablo musi dzwonić do mnie do pracy z każdą moją nową sprawą. Dobrze, że skłamałam, że to ważna rozmowa, inaczej z pewnością czekała by mnie kara.
- Dzień doby, panie Martinez- dobrze, że chłopak wie, o co chodzi.
- Dzwonię, by spytać, czy dacie sobie na pewno  radę ze sprzętem w sobotę.
- Oczywiście, proszę pana. Proszę się o nic nie martwić. Wszystko jest w porządku.
- Ok, no to życz mi szczęścia.
- Życzę miłego weekendu z żoną i do zobaczenia w poniedziałek. Do widzenia, panie Martinez.
Pablo wybiera się na weekend z Mary do jej rodziców. Muszą przecież poznać chłopaka swojej jedynej córki.
- Na razie, Rose.
Rozłączam się. Logan przez prawie całą moją rozmowę mi się przeglądał. Przestał na chwilę, by sprawdzić coś w komputerze. Po tym patrzył z tajemniczym uśmieszkiem. Dziwne.
- To tylko klient Jamesa. Miał umówiony catering na przyjęcie w sobotę, ale wczoraj okazało się, że wyjeżdża z żoną za miasto do jej rodziny.
- Niezłe kłamstwo, Bennett. Jak się miewa Pablo, twój niby- nie- chłopak?
- Ja tylko... skąd to wiesz?
- Jestem detektywem, sprawdziłem twoje billingi. Kolejny raport do napisania- jesteś świnią, Henderson. Patrzę na niego. Moja twarz nie wyraża żadnych emocji.
- Albo nie, kolejne 15 km do przebiegnięcia na bieżni u Marka, jutro- teraz to on przesadza. Jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, ile już mam na głowie. Dodatkowy trening to dla mnie cios poniżej pasa. Rozumiem, że jest tu moim szefem i to on narzuca mi treningi, ale teraz to przesadził. I to o wiele za dużo.
Zaciskam usta w cienką kreskę, dłonie w pięści. Byle nie wybuchnąć. Czuję łzy pod powiekami. Nie będę płakać, nie przy nim. Bądź silna, Rose! 
Widzę łzy w jej oczach. Znowu. Powinienem udać się na terapię, najlepiej taką dla drani bezustannie raniących najwspanialsze dziewczyny na świecie.
Przełykam łzy. Rozluźniam mięśnie. Myślę o kwiatach. To mnie uspokaja.
- O czym chciał pan ze mną rozmawiać?- przyjmuję najgrzeczniejszy ton, jakiego używam w rozmowach z nieznajomymi. Jest nim lekko zaskoczony.
- Skąd znasz Amy Bers?- spodziewałam się pytania.
- Podczas trzeciego rokosemestru psychologii przyjmowałam ją i jej męża. Przez pół roku przychodzili do mnie, do Kennit S.P., na terapię małżeńską. Caleb przez rok zdradzał żonę z jedną z broadway'owskich aktorek, gdy był jeszcze asystentem ówczesnego dyrektora. A jeśli chcesz wiedzieć, skąd znam Madeline Boston, to była ona moją nauczycielką gry na pianinie, zanim zaczęła robić karierę na Broadway'u.
Logan kiwa głową, ale nic nie mówi.
- To wszystko? Bo, jeśli mogę, chciałabym wracać na uczelnię.
- Proszę bardzo, nie mam innych pytań.
Z pewnością opuściłabym 16 komisariat w ciągu minuty gdyby nie Adam z iskierkami w oczach i tajemniczym uśmiechem.
- Musicie to zobaczyć.
Wraz z Loganem podążam do gabinetu Jonesa, który też tam jest, w towarzystwie Diega, Adama i gościa z technicznego.
- Poprosiłem Hardy'ego o taśmy z monitoringu na korytarzu przed gabinetem Adamsa. Przejrzałem je i chyba mam naszego mordercę- Diego jest z siebie dumny.
Zbliżam się do telewizora, by mieć lepszy widok.
- Susan oceniła czas zgonu na siódmą trzydzieści dzisiaj rano- technik ustawia czas na siódmą dwadzieścia sześć.- Patrzcie.
Na ekranie pojawia się Caleb. Otwiera gabinet i znika za drzwiami. Widać jeszcze paru ludzi idących korytarzem, ale nic, co mogłoby wzbudzić niepokój. Logan się denerwuje.
- Tu nic nie ma.
- Cii- uciszam go.- Czekaj.
 Nagle na ekranie pojawia się dziwna postać z nienaturalnymi rysami twarzy. Czyżby maska?
- Daj zbliżenie- proszę technika, który w trzy stuknięcia w klawiaturę spełnia moją prośbę.
Słyszę, jak za mną Logan wciąga powietrze. Nie ma wątpliwości. To człowiek w masce. Zakrywa nią większą część twarzy.
- No to panno Bennett, z tej sprawy chyba robi się musical, czyż nie?
Spoglądam na Hendersona z pogardą, po czym znowu patrzę w ekran. Wiem, skąd pochodzi maska.



Upiór w operze.



--------------------------------------------------------------------------------
Cześć Wam!
Oto rozdział szósty, wstęp do kolejnej sprawy. Jestem z niego bardzo dumna :)
Co dziwne, nie oddaje on mój obecny stan ducha, jak to było w poprzednich rozdziałach, ni mniej bardzo mi się podoba.
I hope you like it!
Co do kolejnego rozdziału, nie mam zarysu fabuły, tylko jakieś przebłyski, ale postaram się je sklecić w jakąś sensowną całość. Powinnam go dodać do końca przyszłego tygodnia.
Przepraszam za wszelkie literówki.

Miłego czytania! :)





2 komentarze:

  1. Czy mówiłam Ci jak bardzo kocham relacje James-Rose? :) Lubię, kiedy mam wrażenie, że są bardziej przyjaciółmi niż tylko członkami rodziny. ;)
    Widzę, że szykuje się nowa, ciekawa sprawa. Nie mogę się doczekać!
    A Logan ma rację, powinien się udać na jakąś terapię i to szybko! W tym rozdziale nieźle przesadził. Czasami mam ochotę go przytulić i powiedzieć, że wszystko się ułoży, ale teraz chciałabym tylko mu przyłożyć. Momentami jest nie do zniesienia! Dobra, chyba za bardzo się uniosłam. ;)
    Czekam na nowy rozdział <3 Kiedy się mniej więcej pojawi? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że rozdział Ci się podoba :)
      Mnie także podoba się tekst o terapii. Nie wiem, skąd ja go wzięłam.
      Co do relacji James-Rose, to jest zamierzone ukazanie ich relacji jako przyjacielskich i ojcowsko-córkowskich.
      A siódemka najwidoczniej pojawi się w przyszły piątek :)

      Usuń

Komentarze mile widziane :)