niedziela, 14 lutego 2016

78d I got all I need when I got you



Człowiek czasem ma już dość uciekania (...) Świat staje się bardzo mały, kiedy nie masz gdzie się podziać. 

   24 marca 2011 r.

   Przeczuwał coś. Spodziewał się podobnego kroku z mojej strony. Wiedział, że kiedyś go zostawię, pójdę sama przed siebie, ucieknę, zaszyję się gdzieś, gdzie nie dosięgnie mnie wzrok innych. Gdyby było inaczej, nie pozwoliłby mi odejść tak łatwo i szybko. Walczyłby, bo ma duszę wojownika. Ale dał mi przestrzeń, bym była sobą. Zna mnie tak dobrze. Czy da radę przyjąć mnie z powrotem, gdy dojdę do siebie? Boję się, że nie starczy mu na to sił.
   Nie chcąc się poddać smutkowi, który zagościł w mojej duszy, włączam płytę, którą dostałam kilka dni temu od narzeczonego. Miks piosenek, które poprawiają mi humor, jak i tych, które nie pomagają na wyleczenie się z dołka. Takich także potrzebuję. Jadę wśród ciemności, wsłuchując się w znane sobie słowa, pamiętając dźwięki i roniąc łzy. Coraz bliżej północy, coraz bliżej granicy stanów. Coraz bliżej celu.

   25 marca 

   Świt. Jasna zapowiedź kolejnego dnia. Dnia, który może przynieść wszystko, drastycznie zmienić bieg historii. Ktoś dzisiaj umrze, ktoś się narodzi. Ktoś zmieni stan cywilny, ktoś się rozwiedzie. Ktoś się dowie o ciąży, ktoś inny o śmiertelnej chorobie. Dwie skrajności jednego dnia.
   Jak się spodziewałam, będę musiała zatankować. Cztery godziny temu zatrzymałam się na stacji, ale by zdrzemnąć się na chwilę w samochodzie, a nie po zrobienie zapasów. Potrzebuję czegoś do jedzenia - paczka krakersów zniknęła, gdy przejeżdżałam przez Ohio. Potrzebuję cukru i kofeiny. Żałuję, że do tej kwestii zbytnio nie podeszłam, myśląc nad tym wyjazdem, ale pośpiech zrobił swoje. Miałam dość miasta, chciałam je jak najszybciej opuścić po pożegnaniu.
   Brakuje mi towarzystwa. Dźwięki muzyki zaczynają nużyć i usypiać, a nie planuję wjechać w żadne drzewo na jakimś odludziu. Jadąc z kimś, rozmawiając, lepiej mi się kieruje. Ale chyba dobrze, że jadę sama, mogę głośno myśleć.
   Widzę stację, zajeżdżam na nią. Tankuje, kupuję batony muesli i wodę mineralną w butelce, pięciolitrowy baniak wydaje mi się przesadą. Chcę jak najszybciej ruszyć dalej, ale kasjer nie ma zamiaru mi w tym pomóc. Powoli przejeżdża przedmiotami po czytniku, jego wzrok jest pusty, mam ochotę krzykiem zmusić go do wyrzucenia gumy, którą tak namiętnie żuje.
   - Czy to wszystko? - pyta ospale.
   - Tak, wszystko.
   Trochę gotówki pochowałam po kieszeniach spodni i kurtki, by nic mnie nie zaskoczyło, szybko wyciągam banknot, gdy chłopak podaje należność transakcji. Myślałam, że swoją reakcją wywołał u niego jakiś impuls, by także się pośpieszył. Jeszcze nigdy nie widziałam, by ktoś tak długo wydawał resztę.
   - Życzę miłego dnia!
   Nawet jego pozdrowienie brzmi jak dobranoc. Skoro taka pora mu nie służy, dlaczego zatrudnił się na całodobowej stacji? Znanie swoich predyspozycji naprawdę ułatwia życie.
   Pakuję się z powrotem do samochodu, żuję jeden z batonów i jadę dalej. W przeciągu sześciu godzin powinnam dotrzeć do hotelu. Podoba mi się perspektywa wzięcia prysznica, nie jestem typem obozowicza, choć podczas wyjazdów z wolontariatu do Ameryki Łacińskiej bywało różnie.
   Kiedy mogę, dodaję gazu. Obserwuję zmieniający się krajobraz, przemykam wzrokiem po połaciach odległych pól. Jakby ktoś wrzucił mnie na chwilę w inny świat, gdzie spokój i natura stanowią o wszystkim, co istnieje. Rozluźniam się i aż do dotarcia do recepcji hotelu nie myślę o tym, co mnie prześladuje.
   Melduję się, proszę o obiad do pokoju na czwartą. Zajmuję pokój, biorę kąpiel i zasypiam otulona puchem. Sen daje odpoczynek, gwałtownie przerywa go pukanie do drzwi.
   Odziana w szlafrok otwieram.
   - Dzień dobry, obsługa. Przywiozłem pani posiłek.
   - Proszę. Dziękuję.
   Nikt nie zadaje zbędnych pytań. Jestem gościem, klientem. Nie obchodzę nikogo i czuję się z tym dobrze. Powoli przełykam makaron, siedząc na łóżku i wsłuchując się w dźwięki miasta wpadające do pokoju przez otwarte okno.
   Wiosna nie przyszła tak łatwo, w powietrzu nadal czuć zimę, a chmury wiszące dość nisko grożą wydaniem na świat kolejnych płatków śniegu.
   Wyciągam z torby telefon i włączam go.
   Żadnej wiadomości, żadnej próby kontaktu.
   Spodziewałam się tego.
   Pozwalam morzu łez wydostać się na zewnątrz, a płaczliwy krzyk odbija się od ścian.

   26 marca 
  
   Idę spokojnym krokiem, wtapiam się w otoczenie, kryję wzrok przed spojrzeniem innych. Są tu tacy, co mogą mnie rozpoznać, aja nie pragnę kontaktu z nikim poza jedną osobą, która milczy. Myślałam, że zadzwoni, będzie szukał.
   Mam nadzieję, że chociaż on nie stracił wiary w nas.
   Przede mną majaczy plac, na który zmierzam. Uśmiecham się pod nosem. Chcę, by wszystko było dla mnie jasne. Jeśli to się dzisiaj nie wydarzy, nie wrócę jutro.
   Przechodzę przez bramę i przystaję na chwilę. Większość ludzi odczuwa tu melancholię i nostalgię, ja dotykam historii, które nie były moim udziałem. Mijam kolejne nagrobki, przyglądam się datom, które od czasu do czasu się na nich pojawiają. Znam ścieżki na tym cmentarzu, a mimo to za każdym razem znajduję coś innego.
   Kryję się pod jednym z drzew i rozglądam wokół. Poza mną jest tu jeszcze zgarbiony staruszek. Ubrany w brązowy płaszcz patrzy na tablicę, z tej odległości mogę dostrzec jego blady, smutny uśmiech. Zapewne tu leży jego ukochana żona. Podziwiam małżeństwa, które trwają aż do śmierci. Chciałabym, byśmy razem z Loganem też się do nich zaliczali.
   Docieram w miejsce, gdzie wylałam niejedną łzę. Zieleń pod moimi stopami mówi, że to pora wiosny. Pamiętam, jak stojąc tu jako dziesięciolatka, życzyłam sobie, by nagle z ziemi wyrosła ręka. Zombie mnie przerażały, ale rodziców mogłam mieć z powrotem nawet w takiej postaci. Nie chciałam być sierotą. To był dla mnie najgorszy ze wszystkich scenariuszy. Nigdy nie byłam tak samotna jak w dniu pogrzebu rodziców otoczona rodziną i sąsiadami.
   Nie chcę pamiętam tamtych łez. Nie po tylu latach, gdy przyszłość nie wygląda źle.
   Staję nad grobem Alice i Williama Bennettów, uśmiecham się.
   - Cześć, mamo. Cześć, tato. Muszę wam powiedzieć o czymś niezwykle ważnym...

   27 marca godz. 08:02 A.M.

   Siedzę w samochodzie i obserwuję dom. Obecnie są w nim dwie osoby: kobieta i jej najmłodsze dziecko. Właśnie zastanawiam się, jak musi wyglądać mój stary pokój, gdy wychodzą. To dla mnie znak, że pora pożegnać się z tym miastem.
   Zapuszczam silnik, rzucam ostatnie spojrzenie miejscu, w którym się wychowałam i ruszam w drogę powrotną. Żegnam Wisconsin z nadzieją, że wrócę tu z kimś jeszcze. Z kim, komu opowiem moją historią.
    Wracam tam, gdzie moje miejsce, z niepokojem przenikającym do każdej komórki mojego ciała. Boję się, że nie zastanę tego, co opuściłam. Jeżeli coś się zmieniło, może to mieć złe skutki.
   Zerkam na telefon podczas pierwszego postoju. Nic. Żadnego nieodebranego połączenia, żadnych wiadomości. Czyżby się nie martwił?

   godz. 07:48 P.M.
   
   Jest ciemno. Słyszę dźwięki dobiegające z mieszkań sąsiadów, gdy wspinam się do góry, torba ciąży mi na ramieniu. Nie powinno tak być, nie kupowałam żadnych pamiątek.
    Reszta kofeiny krąży w moim organizmie, nie działa już, czuję powoli atakujące zmęczenie. Nie mogę mu się poddać. Nie wiem, z czym przyjdzie mi się zmierzyć po drugiej stronie drzwi.
   Przekręcam klucz w zamku i wchodzę do środka, nasłuchując. Nie wiem, co będzie: obecność czy nie. Oba warianty dostarczą mi bólu.
   Odstawiam torbę w przedpokoju, nie ściągając kurtki, przechodzę do kuchni. Dotykam miejsca na ścianie, gdzie uderzył Logan. Nie umiem wyobrazić sobie, jaką złość czuł, kiedy odeszłam bez wyjaśnienia. Mogę jedynie modlić się, by zechciał mnie wysłuchać teraz, gdy wszystko sobie poukładałam w głowie.
   Przytaję w kuchni, dostrzegam jego czarną czuprynę. Siedzi na kanapie w salonie, ale nie ogląda telewizji. Po prostu siedzi, może nad czymś rozmyśla? Może nad tym, że kolejna kobieta chce go wystawić przed ślubem?
   Czynię krok naprzód, słyszy to, odwraca się w moją stronę, niebieskie oczy są pełne bólu i smutku. Przełykam ślinę. W drodze wymyśliłam kilkanaście scenariuszy tego, co mu powiem, teraz nie znajduję w głowi żadnych odpowiednich słów.
   - Cześć. - Najprostsze przywitanie może być najlepszym w tej sytuacji. - Wróciłam i... Przepraszam.
   Wstaje, patrząc na mnie, po czym rusza do swojego pokoju, zatrzaskuje głośno drzwi. Po moim policzku płynie łza. Wolałabym krzyki, to pozostawienie mnie samej sobie budzi we mnie jeszcze większe poczucie winy. Wiem, że nie wyjdzie szybko z pomieszczenia. Co mam robić? Najlepiej rozpakować się, ubrania w większości i tak mam w szafie w dawnym pokoju Mii.
   Rozpakowanie nie zajmuje tyle czasu, ile bym chciała, choć niektóre czynności i tak przeciągam, by upłynęło więcej minut. Przystaję przy drzwiach sypialni, nie dochodzi zza nich żaden dźwięk. Zaczynam się dodatkowo martwić. Dotykam klamki, naciskam na nią, ale drzwi ani drgną. Kładę na nich dłoń.
   - Logan - szepczę, ale bez odzewu. - Przepraszam
   Idę do kuchni, gdzie wstawiam wodę na herbatę. Na zewnątrz panuje mrok, który przez ostatnie tygodnie budzi mój niepokój. Czai się w nim coś, co zechce nam zaszkodzić, ale nie wiem co to. Łyżeczka zielonej herbaty trafia do zaparzacza. Opieram się o blat, patrzę na to przytulne gniazdko i boję się, że zostanę z niego wyrzucona. Mój los zależy teraz od bruneta, ja już postanowiłam.
   Do drugiego kubka wrzucam torebkę czarnej herbaty i zalewam wrzątkiem. Nie słodzę. Biorę głęboki wdech, chwytam za uszka naczyń i zmierzam do pokoju mężczyzny. Drzwi w dalszym stopniu mogą być zamknięte, wtedy będę pukać stopą tak długo, aż niebieskooki mi nie otworzy.
   Łokciem napieram na klamkę, która tym razem mi ulega. Najwidoczniej przez szmer w kuchni nie usłyszałam przekręcanego klucza. Niepewnie stawiam kolejne kroki, wchodzę do małego królestwa. Logan siedzi na brzegu łóżka, kryje twarz w dłoniach. Odkładam kubki na biurko i podchodzę do mężczyzny, zajmuję miejsce obok niego. Nie jestem jednak dość blisko, ręce trzymam przy sobie. Jakbyśmy byli dwójką nieznanych sobie osób.
   Nie zniosę ciszy między nami, nie chcę, by Logan wniósł mur, przez który nie pozwoli mi przejść, ale nie wiem, jakie działania podjąć, by temu zapobiec.
   - Zrobiłam ci herbatę.
   Banały nie uratują naszego związku. Nienawidzę siebie.
   Niebieskooki odrywa dłonie od twarzy i patrzy na mnie, po raz pierwszy w życiu widzę, jak płacze; łzy tworzą na jego pięknym licu ścieżki. Nigdy nie wydawał mi się tak bezbronny jak teraz. Sama mam ochotę się rozkleić. Doprowadziłam do sytuacji, z której nie umiem wybrnąć.
   - Logan...
   Podnoszę dłoń, by go dotknąć, ale zatrzymuję się w połowie drogi. Nie mam prawa tego robić, jeśli on ponownie nie wyrazi zgody.
   - Dlaczego? - pyta, badając moją twarz. - Tylko tyle chcę wiedzieć. Dlaczego?
   Łza wydobywa się z kącika, leci w dół, spada na moją rękę.
   - Dlatego, że zaczęłam się bać. Bać tego, że przyszłość niczym mnie nie zaskoczy. Że nastąpi stagnacja, praca nie będzie sprawiała satysfakcji, a małżeństwo... Nie byłam pewna, czy go chcę.
   Ociera twarz, prostuje się i wzdycha.
   - Mogłaś powiedzieć to wprost. Jak długo o tym myślałaś?
   - Od urodzin.
   Kręci głową.
   - Wystarczyło powiedzieć. Przecież wiesz, że dam ci czas. Nie musimy brać ślubu w tym roku.
   Pozwoli mi na wybór, choć oboje dobrze wiemy, co czuje. Już raz został sam, nie pozwolę mu znowu być opuszczonym, dlatego chwytam jego dłoń, gdy próbuje wstać, i ściskam mocno.
   - Nie. Nie chcę więcej czasu. - Uśmiecham się delikatnie. - Byłam u rodziców. Musiałam im powiedzieć, że za kilka miesięcy wychodzę za mąż za wspaniałego mężczyznę, którego kocham całym sercem. I że jestem szczęśliwa. Mam dobrą pracę, przyjaciół i ciebie. Nie powinnam przejmować się wiekiem czy też natrętnymi myślami.
   Powoli wyswobadza rękę z uścisku, wstaje i podchodzi do biurka, pije herbatę. Czekam na jakieś słowo.
   - Byłem u Jamesa. - Wzdycha. - Od razu chciałem cię szukać. Ale nie chciałem mieszać w to innych. Tylko do twojej rodziny mogłem się zwrócić. Dowiedziałem się, że robiłaś tak już wcześniej.
   - Zgadza się. Dwa razy. Uciekłam do Middleton, gdy miałaś piętnaście lat i rok przed naszym spotkaniem. Miałam dosyć szkoły i potrzebowałam chwili oddechu. Pakowałam się, brałam oszczędności i wsiadałam do autobusu. Znikałam na trzy dni, by wrócić w lepszym nastroju. James się nie martwił, bo nocowałam u babci. - Dźwigam się i podchodzę do detektywa. - Przepraszam cię, powinnam powiedzieć lub zadzwonić...
   Odstawia kubek i przyciąga mnie do siebie, otacza ramionami. Wdycham zapach jego wody kolońskiej i zaczynam płakać.
   - Wszystko dobrze - szepcze, gdy obejmuję go na wysokości pasa. - Gdybyś nie wróciła do jutra, szukałbym cię. Zjeździłbym cały kraj, byle tylko znowu mieć cię przy sobie. Obiecałem, że nikomu cię nie oddam. Nie uwolnisz się ode mnie. Tylko proszę - zaufaj mi i bądź szczera. Zawsze.
   Patrzę w kochane niebo.
   - Ufam ci i będę mówiła o wszystkim. Przyrzekam.
   Całuje mnie, sprawiając, że wszystko wydaje się być na swoim miejscu. Mimo to śpię w dawnym pokoju Mii. Wyczułam cień złości w głosie mężczyzny, moje przeprosiny nie rozwiązały wszystkiego. Nie liczę na przebaczenie tak szybko, dlatego jestem zaskoczona, kiedy Logan wślizguje się do łóżka.
   - Nie pozwolę ci odejść, będę cię strzegł nawet podczas snu.
   Jego oczy błyszczą w mroku. Nie pozwolę destrukcyjnym myślom zatruć mojego umysłu. Nie mam się czego obawiać.
   - Mam wszystko, czego potrzebuję, kiedy ma ciebie - mówię cicho, wtulając się w narzeczonego.

   28 marca 

   Z uśmiechem na twarzy wpatrujemy się w gotowe zaproszenia, Logan otacza mnie od tyłu ramionami i całuje w policzek.

Roseann Elizabeth Bennett i Logan Matthew Henderson pragną zaprosić Państwa na swój ślub 7. października 2011 roku. 


_______________
Cytat: Fermin Romero de Torres [w]: Więzień nieba, Zafon C.R.


Zapraszam do lektury mojej nowej opowieści
Nigdy nie zapomnij

10 komentarzy:

  1. O rany :o Jakie to piękne <3 Na żaden bardziej rozbudowany komentarz mnie teraz nie stać *-*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju nareszcie Rosie wróciła! I 7 października mają ślub.... jak moi rodzice! :D niektóre daty, które pojawiają się na Twoim blogu są dla mnie ważne :) dziwneee...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te daty mogą być zbiegiem okoliczności.
      Cieszę się, że się podoba :)

      Usuń
  3. Byłam pewna, że Rose wróci. Nie sądziłam jednak, że w ten sposób uargumentujesz jej niespodziewany wyjazd. No cóż, Logan ma prawo się złościć. Pewnie też byłabym zła na jego miejscu. Ważne, że jest już dobrze.
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od początku takie miały być argumenty.
      Dziękuję za komentarz! :)

      Usuń
  4. Jestem rozdarta po tym rozdziale. Z jednej strony ciesze się jak głupia, że Rosie wróciła i mimo wszystko Rogan wciąż żyje. Z drugiej jednak strony tak jakoś dziwnie krótka była ich rozłąka... No powiem szczerze, że spodziewałam się czegoś dłuższego i jakoś tak bardziej wstrząsającego. Mimo wszystko ciesze się, że jest w miarę happy end po tej rozłące. Mam jakieś dziwne przeczucie, że mimo wszystko nie masz zamiaru długo tego tak zostawić, ale najprawdopodobniej to tylko podpowiedzi mojego totalnie zrytego mózgu po przeczytaniu opowiadania koleżanki ... Długa historia.
    Ściskam i czekam na nn :*
    ~ Alex

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje przeczucie może być dobre. Może.
      Przeżyli już jedną kilkumiesięczną rozłąkę, nie chciałam się powtarzać.
      Dziękuję za komentarz! :)

      Usuń
  5. Przez chwilę miałam wrażenie, że Rose ma nadzieję, że jak wyjedzie to Logan zaraz będzie wydzwaniał, pisał SMS-y, prosił by wróciła i tak dalej. A ja się bardzo cieszę, że tego nie robił! Dał jej czas, pokazał, że potrafi bez niej wytrzymać (chociażby w domu szalał, to telefonu nie wykonał:D) i to mnie chyba usatysfakcjonowało. W ogóle to cieszę się, że ta rozłąka nie była długa. Spodziewałam się jakiegoś większego kryzysu, a tu w sumie jeden wyjazd, kilka godzin nieobecności i tyle. Kamień z serca! Mogę zrozumieć, że nagle dopadły ją wątpliwości, że potrzebowała ciszy i spokoju, oderwania się od tego wszystkiego, ale jakby uciekła na dłużej, to chyba miałabym ochotę ją rozszarpać.
    Trochę mi brakuje męskości w Loganie xD On jest taki idealny... troskliwy, wrażliwy, spokojny, traktuje Rose jak takiego słonika z porcelany. Kurde, czemu on się na nic nie wkurza, czemu wszystko zawsze rozumie, czemu mu wszystko ciągle odpowiada... Jest taki zbyt idealny, serio:D
    Ale rozdział mi się bardzo podobał. Świetnie to wszystko opisałaś no i to miła odmiana, że w całości poświęciłaś tę część im;)
    Lecę do kolejnego! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się cieszę, że do niej nie wydzwaniał i nie pisał, bo by mnie takim zachowaniem zawiódł. Chciała czas, to jej go dał.
      Zgadzam się, Henderson jest zbyt idealny, ale wady mogą jeszcze wyjść w kolejnych rozdziałach.
      Dziękuję za komentarz! :*

      Usuń

Komentarze mile widziane :)