Mój limit szczęścia chyba już niedługo się skończy, pomyślałam, przekraczajac próg restauracji. James już stał przy barze.
- Rose, jak zawsze punktualna i bez tchu.
A jak ty byś się czuł po biegu przez zatłoczony Nowy Jork?, przemknęło mi przez myśl.
- Ważne, że dotarłam na czas. Daj mi tylko chwilkę, a się ogarnę- oddech zaczął mi się uspokajać. James popatrzył na mnie z czułością. Najlepszy szef na świecie.
Tak właściwie jest inaczej niż głoszą głupiutkie studentki z Columbii. James nie jest moim chłopakiem. Jest przystojny z tą swoją blond czupryną, ale ja nigdy nie myślałam o nim w tej kategorii. Nie chodzi nawet o różnicę wieku, ale nienaturalne i niemoralne jest wiązanie się z własnym wujem. To podchodzi pod kazirodztwo.
Tak, James McLeen, przystojny, 36-letni blondyn o ciemnych oczach to mój wujek. Ukochany, jedyny, młodszy brat mojej mamy. Jako jedyny z całej rodziny podjął się opieki nad sierotą, mimo, że był tak młody. Za to, że mnie przygarnął, będę mu wdzięczna do końca życia.
- Pablo, napijesz się czegoś?- proponuje James mojemu przyjacielowi.
- Nie, dzięki. Muszę jeszcze coś załatwić- patrzy na mnie z niemym pytaniem na ustach.
- Jest w bibliotece- odpowiadam.
- Dzięki- cmoka mnie w policzek i już go nie ma.
- Już dobrze, mogę brać się do pracy- moje serce uspokoiło się na tyle, że mogłam stanąć za barem.
- Dobrze, tylko jeszcze jedno, Rose- mówi James.
- Tak?
- Bransoletki- wskazuje ręką mój lewy nadgarstek.
Patrzę w dół. No przecież. Mam na nadgarstku pięć bransoletek z koralików. Nic nie może mi przeszkadzać w pracy.
- Idę do siebie je ściągnąć- wskazuję głową na drzwi do naszego mieszkania. James kiwa potakująco głową. Otwierając drzwi czuję delikatny podmuch wiatru z ulicy i słyszę głos Jamesa witającego gościa.
- Ben Jones! Jaki miło cię widzieć.
*
Schodząc na dół już tylko z dwoma rzemykami na nadgarstku i włosami związanymi w kok, nie słyszę głośnej rozmowy tak, jak zawsze prowadzili ją wujek i kapitan Jones.
- Mówię ci, James, widok był masakryczny. Nawet Logan odwrócił wzrok. Nie da się długo patrzeć na to ciałko. Nie wiem, jak Susan poradzi sobie z autopsją- usłyszałam Jonesa.
Najwidoczniej 16 Departament Policji w Nowym Jorku boryka się z naprawdę okrutnym morderstwem. Podchodzę do baru i miło witam się z kapitanem.
- Dzień dobry, kapitanie Jones- mówię z miłym uśmiechem.
- Rose! Witaj, kochane dziecko. Może ty zdołasz nam pomóc? -widać, że ta sprawa naprawdę go martwi.
- Ja? Ale niby jak? Przecież nie jestem policjantką.
- Ale masz bystry umysł. W dodatku dyplom z psychologii i studiujesz genetykę. Może ci się uda.
Taa, dwa lata psychologii i już dyplom. Jestem bossem, myślę zgryźliwie.
- Jak wygląda postępowanie i kogo dotyczy morderstwo?- mój profesjonalizm zabiera głos. Dzięki ci, Kennit S.P., za osiemnaście miesięcy pratyki.
- Dzisiaj rano, około siódmej dwadzieścia, młoda Latynoska zauważyła coś dziwnego leżącego w zaułku przy 42 Wschodniej. Ciało należy do 3.5-letniego chłopca. Przyczyna śmierci wydaje się oczywista. Doktor Parish znalazła odciski uduszenia. Potwierdzi to sekcja zwłok.
- Ale?- pytam. Czuję, że jest coś wiecej.
- Ale jest coś, czego nie umiemy wytłumaczyć. Ręce i nogi dziecka byly dziwnie powykręcane. Mam na myśli palce. W dodatku brzuch w pewnym miejscu po prawej stronie jest lekko zapadnięty, jakby brakowało organu. Nie ma żadnych śladów po operacjach, nie wiemy też, dlaczego jego kończyny tak wyglądają.
Kapitan skończył swój wywód i patrzył na mnie z nadzieją. James zaś z zainteresowaniem. Westchnęłam w duchu.
- Wydaje mi się, że mogę Wam pomóc, kapitanie.
- Dzięki Bogu! Wiedziałem, że tyle lat z wujem odkryją twoje kryminalistyczne zdolności.
- Mam tylko jedną prośbę.
- Tak?
- Muszę zobaczyć ciało.
*
Jeszcze migdy nie byłam w prosektorium. Tak, wiem, że studiuję naukę medyczną. Nigdy nie byłam w TAKIM prosektorium. W takim współpracującym z instytucją państwową chroniącą obywateli.
Nasze, columbiańskie jest dużo mniejsze. Pociesza mnie fakt, że jestem przyzwyczajona do zapachu towarzyszącego pracy tutaj.
Droga z Lennnox Avenue do prosektorium przy Harlem Hospital Center, mimo że prosta, strasznie mi się dłużyła. Jechaliśmy 6 minut, wiem, bo patrzyłam na zegarek, ale dla mnie ciągnęło się, jakbyśmy jechali przynajmniej pół godziny.
James nie chciał mnie puścić. Twierdził, że jestem za młoda na taki widok.
- Rose, masz dopiero dwadzieścia lat.
- Twoją poharataną nogę widziałam, a byłam młodsza.
To zamkneło mu buzię. Nie mając więcej argumentów, pozwolił mi pojechać z kpt. Jones'em. Czasami bywa wobec mnie zbyt opiekuńczy, ale nie dziwię mu się. Nadal widzi we mnie zagubioną dziesięciolatkę, której trzeba wskazać drogę.
Nie chciałam zostawiać go samego w restauracji, na szczęście pojawili się Bobby i Clara, więc mogłam pojechać.
W drodze zastanawiałam się, jak będzie wyglądało ciało. Pewnie już przykryte. Doktor Parish miała dość czasu, by dokonać sekcji. Ciekawe, jak to zniosła.
Wchodzę do sali tuż za Jones'em.
- Witaj, Susan.
- Dzień dobry, Benjaminie- po czerwonych obwódkach wokół oczu poznaję, że płakała.- Już jestem po. To było straszne.
- Wyobrażam to sobie- kapitan po przyjacielsku klepie doktor Parish po ramieniu.
- A któż to taki?- Susan wreszcie mnie dostrzega.
- To panna Rose Bennett, siostrzenica Jamesa. Może nam pomóc w sprawie- przedstawia mnie Jones.
Wymieniam z panią doktor uścisk dłoni. Jej jest dość silny patrząc na jej drobną postać.
- Bardzo mi miło, Rose.
- Mnie również, proszę pani.
- Ach, mów mi Susan. Czym się zajmujesz?
- Jestem studentką trzeciego roku genetyki i rozwoju, proszę pa..., znaczy Susan.
- Ma także dyplom z psychologii- wtrąca się Ben.
- Naprawdę?- Susan wydaje się zaskoczona.- A ile masz lat, dziecko?
- W marcu skończyłam dwadzieścia.
- I już masz jeden tytuł? Jak to się...- nie dane jej jest skończyć. Ben spieszy z wyjaśnieniami.
- Nasza Rosie to prawdziwa mądrość i inteligencja. Wyobraź sobie, że w wieku 5 lat władała nie tylko angielskim, ale i hiszpańskim! W obu umiała czytać i pisać, tak więc Alice i Will posłali ją do szkoły rok wcześniej- na dźwięk imion moich rodziców robi mi się ciepło koło serca. Mama i tata.
Ben ciągnie dalej.
- Zaprowadzili ją do szkoły na testy, a z nich jasno wynikało, że Rose jest za mądra na pierwszą klasę. Tak więc w wieku 5 lat chodziła do drugiej klasy z siedmiolatkami. Maturę zdała z wyróżnieniem w wieku 16 lat.
- Ben, to rozumiem. Ale jak ze studiami z psychologii? Powinnaś w tym roku zrobić magistra, a już go masz- doktor Parish zwraca się bezpośrednio do mnie.
- Rozpoczęłam studia w wieku 16 lat. Z egzaminu wstępnego wyniknęło, że bardzo szybko przyswajam wiedzę, tak więc stałam się częścią programu "Mój umysł. Mój zawód". W ciągu jednego semestru miałam za zadanie opanować materiał z całego roku. Udało się. Skończyłam studia szybciej.
- A czy masz jakieś doświadczenie?
- Tak, przez osiemnaście miesięcy, czyli od drugiego semestru czy też roku, podejmowałam praktykę w Kennit S.P.
- Rozumiem. Teraz studiujesz genetyke, tak?- Przytakuję.- A nie chciałaś tych studiów prowadzić w takim samym trybie?
- Nie. Postanowiłam studiować normalnie. Pozwoli mi to na nawiązanie głębszych relacji z kolegami z roku. Na psychologii nie było to możliwe- po mojej odpowiedzi brzmi cisza.
Susan i Ben wpatrują się we mnie. Ben z niekrytym podziwem. Miny Susan nie umiem rozszyfrować. Pod jej wzrokiem rumienię się. W końcu przerywa ciszę.
- No, no, no. Pieknie. Dwadzieścia lat i już tyle osiągnełaś. Gratuluję.
- Dziękuję.
- Mówiłem ci, istny naukowy diament- słyszę, jak Jones szepcze jej do ucha.
- Przepraszam, ale czy nie przyjechaliście obejrzeć ciała?- mogę odetchnąć. Wreszcie zrobimy to, po co przyjechaliśmy.
- Jeszcze chwilę, Susan. Chłopaki mają do nas zaraz dołączyć- chłopaki? A tak, trzech policjantów, najlepszy zespół detektywistyczny. Jones wspomniał o nich w samochodzie.
- Dobrze, Ben. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli długo na nich czekać.
Nagle słyszymy dźwięk pośpiesznie otwieranych drzwi.
- Kapitanie, już jestem. Przepraszam za spóźnienie. Chase i Gomez dołączą do nas niedługo. Znaleźli trop. Kto to jest?- miły męski głos pyta kapitana. Skąd ja go kojarzę? tłucze mi się w głowie.
Wiem, że chodzi o mnie. Odwracam się do drzwi i... zamieram. On także jest zaskoczony moim widokiem.
O matko.
Te oczy.
O nie, to on...
Logan.
-----------------------------------------------------------------------------
Cześć!
Jest rozdział drugi. Wiem, że nie za dużo się dzieję, ale pierwszą sprawę panny Bennett mam zamiar trochę pociągnąć, by było wiadomo, o co w całym opowiadaniu będzie chodzić.
Tak, jak pisałam pod wcześniejszym rozdział, chapter 3 pojawi się albo w niedzielę albo po weekendzie.
Jeżeli są jakieś literówki, to przepraszam. Tablet się buntuje.
Miłego czytania! :)
- Rose, jak zawsze punktualna i bez tchu.
A jak ty byś się czuł po biegu przez zatłoczony Nowy Jork?, przemknęło mi przez myśl.
- Ważne, że dotarłam na czas. Daj mi tylko chwilkę, a się ogarnę- oddech zaczął mi się uspokajać. James popatrzył na mnie z czułością. Najlepszy szef na świecie.
Tak właściwie jest inaczej niż głoszą głupiutkie studentki z Columbii. James nie jest moim chłopakiem. Jest przystojny z tą swoją blond czupryną, ale ja nigdy nie myślałam o nim w tej kategorii. Nie chodzi nawet o różnicę wieku, ale nienaturalne i niemoralne jest wiązanie się z własnym wujem. To podchodzi pod kazirodztwo.
Tak, James McLeen, przystojny, 36-letni blondyn o ciemnych oczach to mój wujek. Ukochany, jedyny, młodszy brat mojej mamy. Jako jedyny z całej rodziny podjął się opieki nad sierotą, mimo, że był tak młody. Za to, że mnie przygarnął, będę mu wdzięczna do końca życia.
- Pablo, napijesz się czegoś?- proponuje James mojemu przyjacielowi.
- Nie, dzięki. Muszę jeszcze coś załatwić- patrzy na mnie z niemym pytaniem na ustach.
- Jest w bibliotece- odpowiadam.
- Dzięki- cmoka mnie w policzek i już go nie ma.
- Już dobrze, mogę brać się do pracy- moje serce uspokoiło się na tyle, że mogłam stanąć za barem.
- Dobrze, tylko jeszcze jedno, Rose- mówi James.
- Tak?
- Bransoletki- wskazuje ręką mój lewy nadgarstek.
Patrzę w dół. No przecież. Mam na nadgarstku pięć bransoletek z koralików. Nic nie może mi przeszkadzać w pracy.
- Idę do siebie je ściągnąć- wskazuję głową na drzwi do naszego mieszkania. James kiwa potakująco głową. Otwierając drzwi czuję delikatny podmuch wiatru z ulicy i słyszę głos Jamesa witającego gościa.
- Ben Jones! Jaki miło cię widzieć.
*
Schodząc na dół już tylko z dwoma rzemykami na nadgarstku i włosami związanymi w kok, nie słyszę głośnej rozmowy tak, jak zawsze prowadzili ją wujek i kapitan Jones.
- Mówię ci, James, widok był masakryczny. Nawet Logan odwrócił wzrok. Nie da się długo patrzeć na to ciałko. Nie wiem, jak Susan poradzi sobie z autopsją- usłyszałam Jonesa.
Najwidoczniej 16 Departament Policji w Nowym Jorku boryka się z naprawdę okrutnym morderstwem. Podchodzę do baru i miło witam się z kapitanem.
- Dzień dobry, kapitanie Jones- mówię z miłym uśmiechem.
- Rose! Witaj, kochane dziecko. Może ty zdołasz nam pomóc? -widać, że ta sprawa naprawdę go martwi.
- Ja? Ale niby jak? Przecież nie jestem policjantką.
- Ale masz bystry umysł. W dodatku dyplom z psychologii i studiujesz genetykę. Może ci się uda.
Taa, dwa lata psychologii i już dyplom. Jestem bossem, myślę zgryźliwie.
- Jak wygląda postępowanie i kogo dotyczy morderstwo?- mój profesjonalizm zabiera głos. Dzięki ci, Kennit S.P., za osiemnaście miesięcy pratyki.
- Dzisiaj rano, około siódmej dwadzieścia, młoda Latynoska zauważyła coś dziwnego leżącego w zaułku przy 42 Wschodniej. Ciało należy do 3.5-letniego chłopca. Przyczyna śmierci wydaje się oczywista. Doktor Parish znalazła odciski uduszenia. Potwierdzi to sekcja zwłok.
- Ale?- pytam. Czuję, że jest coś wiecej.
- Ale jest coś, czego nie umiemy wytłumaczyć. Ręce i nogi dziecka byly dziwnie powykręcane. Mam na myśli palce. W dodatku brzuch w pewnym miejscu po prawej stronie jest lekko zapadnięty, jakby brakowało organu. Nie ma żadnych śladów po operacjach, nie wiemy też, dlaczego jego kończyny tak wyglądają.
Kapitan skończył swój wywód i patrzył na mnie z nadzieją. James zaś z zainteresowaniem. Westchnęłam w duchu.
- Wydaje mi się, że mogę Wam pomóc, kapitanie.
- Dzięki Bogu! Wiedziałem, że tyle lat z wujem odkryją twoje kryminalistyczne zdolności.
- Mam tylko jedną prośbę.
- Tak?
- Muszę zobaczyć ciało.
*
Jeszcze migdy nie byłam w prosektorium. Tak, wiem, że studiuję naukę medyczną. Nigdy nie byłam w TAKIM prosektorium. W takim współpracującym z instytucją państwową chroniącą obywateli.
Nasze, columbiańskie jest dużo mniejsze. Pociesza mnie fakt, że jestem przyzwyczajona do zapachu towarzyszącego pracy tutaj.
Droga z Lennnox Avenue do prosektorium przy Harlem Hospital Center, mimo że prosta, strasznie mi się dłużyła. Jechaliśmy 6 minut, wiem, bo patrzyłam na zegarek, ale dla mnie ciągnęło się, jakbyśmy jechali przynajmniej pół godziny.
James nie chciał mnie puścić. Twierdził, że jestem za młoda na taki widok.
- Rose, masz dopiero dwadzieścia lat.
- Twoją poharataną nogę widziałam, a byłam młodsza.
To zamkneło mu buzię. Nie mając więcej argumentów, pozwolił mi pojechać z kpt. Jones'em. Czasami bywa wobec mnie zbyt opiekuńczy, ale nie dziwię mu się. Nadal widzi we mnie zagubioną dziesięciolatkę, której trzeba wskazać drogę.
Nie chciałam zostawiać go samego w restauracji, na szczęście pojawili się Bobby i Clara, więc mogłam pojechać.
W drodze zastanawiałam się, jak będzie wyglądało ciało. Pewnie już przykryte. Doktor Parish miała dość czasu, by dokonać sekcji. Ciekawe, jak to zniosła.
Wchodzę do sali tuż za Jones'em.
- Witaj, Susan.
- Dzień dobry, Benjaminie- po czerwonych obwódkach wokół oczu poznaję, że płakała.- Już jestem po. To było straszne.
- Wyobrażam to sobie- kapitan po przyjacielsku klepie doktor Parish po ramieniu.
- A któż to taki?- Susan wreszcie mnie dostrzega.
- To panna Rose Bennett, siostrzenica Jamesa. Może nam pomóc w sprawie- przedstawia mnie Jones.
Wymieniam z panią doktor uścisk dłoni. Jej jest dość silny patrząc na jej drobną postać.
- Bardzo mi miło, Rose.
- Mnie również, proszę pani.
- Ach, mów mi Susan. Czym się zajmujesz?
- Jestem studentką trzeciego roku genetyki i rozwoju, proszę pa..., znaczy Susan.
- Ma także dyplom z psychologii- wtrąca się Ben.
- Naprawdę?- Susan wydaje się zaskoczona.- A ile masz lat, dziecko?
- W marcu skończyłam dwadzieścia.
- I już masz jeden tytuł? Jak to się...- nie dane jej jest skończyć. Ben spieszy z wyjaśnieniami.
- Nasza Rosie to prawdziwa mądrość i inteligencja. Wyobraź sobie, że w wieku 5 lat władała nie tylko angielskim, ale i hiszpańskim! W obu umiała czytać i pisać, tak więc Alice i Will posłali ją do szkoły rok wcześniej- na dźwięk imion moich rodziców robi mi się ciepło koło serca. Mama i tata.
Ben ciągnie dalej.
- Zaprowadzili ją do szkoły na testy, a z nich jasno wynikało, że Rose jest za mądra na pierwszą klasę. Tak więc w wieku 5 lat chodziła do drugiej klasy z siedmiolatkami. Maturę zdała z wyróżnieniem w wieku 16 lat.
- Ben, to rozumiem. Ale jak ze studiami z psychologii? Powinnaś w tym roku zrobić magistra, a już go masz- doktor Parish zwraca się bezpośrednio do mnie.
- Rozpoczęłam studia w wieku 16 lat. Z egzaminu wstępnego wyniknęło, że bardzo szybko przyswajam wiedzę, tak więc stałam się częścią programu "Mój umysł. Mój zawód". W ciągu jednego semestru miałam za zadanie opanować materiał z całego roku. Udało się. Skończyłam studia szybciej.
- A czy masz jakieś doświadczenie?
- Tak, przez osiemnaście miesięcy, czyli od drugiego semestru czy też roku, podejmowałam praktykę w Kennit S.P.
- Rozumiem. Teraz studiujesz genetyke, tak?- Przytakuję.- A nie chciałaś tych studiów prowadzić w takim samym trybie?
- Nie. Postanowiłam studiować normalnie. Pozwoli mi to na nawiązanie głębszych relacji z kolegami z roku. Na psychologii nie było to możliwe- po mojej odpowiedzi brzmi cisza.
Susan i Ben wpatrują się we mnie. Ben z niekrytym podziwem. Miny Susan nie umiem rozszyfrować. Pod jej wzrokiem rumienię się. W końcu przerywa ciszę.
- No, no, no. Pieknie. Dwadzieścia lat i już tyle osiągnełaś. Gratuluję.
- Dziękuję.
- Mówiłem ci, istny naukowy diament- słyszę, jak Jones szepcze jej do ucha.
- Przepraszam, ale czy nie przyjechaliście obejrzeć ciała?- mogę odetchnąć. Wreszcie zrobimy to, po co przyjechaliśmy.
- Jeszcze chwilę, Susan. Chłopaki mają do nas zaraz dołączyć- chłopaki? A tak, trzech policjantów, najlepszy zespół detektywistyczny. Jones wspomniał o nich w samochodzie.
- Dobrze, Ben. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli długo na nich czekać.
Nagle słyszymy dźwięk pośpiesznie otwieranych drzwi.
- Kapitanie, już jestem. Przepraszam za spóźnienie. Chase i Gomez dołączą do nas niedługo. Znaleźli trop. Kto to jest?- miły męski głos pyta kapitana. Skąd ja go kojarzę? tłucze mi się w głowie.
Wiem, że chodzi o mnie. Odwracam się do drzwi i... zamieram. On także jest zaskoczony moim widokiem.
O matko.
Te oczy.
O nie, to on...
Logan.
-----------------------------------------------------------------------------
Cześć!
Jest rozdział drugi. Wiem, że nie za dużo się dzieję, ale pierwszą sprawę panny Bennett mam zamiar trochę pociągnąć, by było wiadomo, o co w całym opowiadaniu będzie chodzić.
Tak, jak pisałam pod wcześniejszym rozdział, chapter 3 pojawi się albo w niedzielę albo po weekendzie.
Jeżeli są jakieś literówki, to przepraszam. Tablet się buntuje.
Miłego czytania! :)
Zaciekawiłaś mnie tymi rozdziałami! Widzę, że szykuje się naprawdę interesujące opowiadanie. Cieszę się, że jednak założyłaś bloga. :)
OdpowiedzUsuńA teraz coś zupełnie z innej beczki... Mam wrażenie, że Pablo zostanie moim ulubionym bohaterem. :) Plus czuję niewytłumaczalną sympatię do Jamesa i Rose. O Loganie już nie wspomnę! ;)
Nie mam pojęcia jak wytrzymam do następnego rozdziału. Piszę to wszystko całkowicie szczerze.
Ze zniecierpliwieniem czekam na nn. :)
Dzięki :*
OdpowiedzUsuńTo Twoja "wina", że blog powstał.
Cieszę się, że moi bohaterowie budzą w Tobie sympatię.
Mam nadzieję, że kolejne rozdziały także Cię zainteresują.
Cześć jestem Sheii z filweb. Podoba mi się twoje opowiadanie i z chęcią będę je czytać. Nazwisko Parish kojarzy mi się z serialem "Castle" oraz te wyliczenia lat zejścia się Ricka i Beckett. Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów i na poeno będę czytać je z przyjemnośćią
OdpowiedzUsuńNazwisko Parish pochodzi z "Castle", przecież pisałam, że ten serial był moją inspiracją :D
UsuńCieszę się, że opowiadanie ci się podoba :)
Mam nadzieję, że zdążysz do poniedziałku przeczytać te już opublikowane rozdziały i z przyjemnością przeczytasz 9. :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się twoje opowiadanie. Podoba mi się sztuczka z tym filmem puszczonym w teatrze, gdy wspominali zmarłego dyrektora. Rose jest wspaniała, a jej współpraca z Loganem bardzo jest podobna do wsółpracy Ricka i Kate. Logan jak Beckett raz jest miły dla swojej nowej partnerki, raz wydaje się, że nie znosi jej. Świetnie umiesz trzymać napięcie. Nie mogę doczekać się dziesiątej części.
Dziękuję Ci bardzo za ten miły komentarz :*
UsuńOo jeju morderstwa dzieci są najgorsze. Jeszcze to jest jakieś dziwne.
OdpowiedzUsuńRose to naprawdę geniusz. Nie ma wątpliwości że rozwiąże tę sprawę.
No i proszę Logan policjantem. I teraz będą razem pracować tak? Uh lecę czytać dalej
Hej masz to może na wattpadzie? ?
OdpowiedzUsuńCześć.
UsuńRozważna jest tylko na bloggerze, nie planuję przenosić ją na wattpad.
Pozdrawiam.