Nadzieja ma skrzydła, przysiada w duszy i śpiewa pieśń bez słów,
która nigdy nie ustaje, a jej najsłodsze dźwięki słychać nawet podczas wichury.
Emily Dickinson
Nie no, to są chyba jakieś żarty. Przecież czuję się dobrze, nie mam jakichkolwiek objawów odmrożenia. Muszę jechać.
- James, proszę cię. Czuję się dobrze. Ubiorę się ciepło, obiecuję. Pozwól mi jechać!
- Rose, przecież wczoraj prawie zamarzłaś na śmierć! Byłaś wychłodzona, nieomal doszło do martwicy stopy! Poza tym wyjeżdżamy dzisiaj do Wisconsin, zapomniałaś?
- Oczywiście, że nie. Właśnie ze względu na wyjazd chciałabym jeszcze skoczyć na posterunek, by życzyć wszystkim wesołych świąt, a przy okazji mogę pomóc w dokończeniu sprawy. To tylko jedno przesłuchanie z udowodnieniem winy. Proszę cię, wujku! Chociaż na trzy godziny! Potem możemy spokojnie jechać do Middleton.
James patrzy na mnie badawczo, a ja robię swoją najbardziej niewinną minkę. Sprawdzony patent, zawsze na niego działa.
- Proszę, por favor, bitte!
- Dobrze, już dobrze, pod jednym warunkiem.
- Jakim?- jestem tak szczęśliwa, że się zgodził, że spełnię każdą jego prośbę.
- Osobiście cię tam zawiozę, a za trzy godziny odbiorę wraz z Clarą, dobrze?
- Dobrze- uśmiecham się. Odwzajemnia gest.
- A spakowałaś się już?
- Tak, walizka jest już na schodach, czeka tam od szóstej rano.
- To ile godzin ty dzisiaj spałaś?
- Jakieś pięć? Coś koło tego.
- Rose!
- Pośpię w drodze do babci, obiecuję! Możemy już jechać na 16?
- Tak, chodźmy. Ale jak tylko przesłuchanie się przedłuży, to naprawdę zabronię ci pracy w policji.
Wywracam tylko oczami.
Wiem, że żartuje.
Kocha sprawiedliwość tak jak ja, jest dumny z mojej współpracy z NYPD i zrobi wszystko, by mnie z niej nie wyrzucono.
Jedziemy. Mój ostatni pobyt na 16 w tym roku.
I może w ogóle.
Może to już będzie koniec mojej policyjnej przygody.
I pozostaje mi jedynie tęsknić.
Za moim niebem.
***
Co ona tu robi? Powinna siedzieć w domu i odpoczywać przed podróżą.
Mimo wczorajszego wygląda przepięknie. Zima jej służy. Te rumieńce.
Tak bardzo chciałbym je ucałować.
- Dzień dobry, Bennett- wita mnie Henderson.- Co cię tu sprowadza?
- Jeśli nie chcesz mojej pomocy, to sobie pójdę. Co tam, że pół godziny błagałam na kolanach byłego detektywa o puszczenie mnie tutaj. Do widzenia- odwracam się i z powrotem zmierzam ku windzie.
Logan śmieje się, dogania mnie, chwyta za rękę i odwraca ku sobie.
- Czekaj, Rose. Zostań, proszę- patrzy mi w oczy.- Cieszę się, że przyszłaś.
Przenika mnie ciepło jego dłoni. Przyjemnie.
Patrzę w mój błękit.
- Ja też się cieszę- uśmiecham się delikatnie.- Kiedy mają się pojawić Mierdew i rodzeństwo Zurbow?- szybko przechodzę do sprawy. Jeszcze chwila patrzenia w złote niebo, a bym się roztopiła.
- Niedługo. Na pewno nie przegapimy ich wejścia.
- Elena przyjedzie sama?- pytam. Nikt z trójki nie wie, co planujemy. Kobieta nie może się spotkać z bratem i jego gorylem pod żadnym pozorem, zanim nie umieścimy rodzeństwa w jednym pokoju.
- Diego czeka na nią przy wejściu, poinformuje nas o jej przybyciu.
- Gdzie dokumentacja?
- Na moim biurku.
Podaje mi akta, przeglądam je pobieżnie, po czym głęboko oddycham. Słyszę komórkę szefa.
- Elena już tu jest. Gotowa?
Wygładzam żakiet.
- Zaczynajmy.
***
- Panie Mierdew, gdzie był pan we wtorek, między 22 a 1 w nocy?
- Już wam mówiłem, byłem z Peterem w klubie!- krzyczy mężczyzna.
- To dziwne, bo pod paznokciem znaleźliśmy kawałek skóry z pańskim DNA.
- Mylicie się.
- Nie wydaje mi się- pora na mnie.- Już wcześniej dusił pan ludzi i odurzał ich narkotykami, prawda?
- Nie wiem, o czym mówisz, suko.
- Uważaj- broni mnie brunet?- za obrazę możesz dostać wyższą karę. Ale co tam, pewnie i tak dostaniesz dożywocie, o ile się nie przyznasz.
- Nic na mnie nie macie.
- DNA się nie myli. I twoja kartoteka też nie- wyciągam ciężkie działo.- A co z Irkuckiem w 2007 roku i Anną Vondrackovą? Mam ci przypomnieć?
Mężczyzna blednie i zaczyna się łamać.
- To... był wypadek, trochę mnie poniosło!
- Poniosło? To dlatego wyemigrowałeś do USA?
- Tak. Poznałem tu Petera, to on mi pomógł.
- Co zrobiłeś Refiusowi? Dlaczego go zabiłeś?- pyta mój szef.
Aleksander patrzy na nas i milczy.
- Anna Vondrackova...- szepczę. Wiem, że go zdenerwuję.
Ale nie aż tak.
Mężczyzna robi się czerwony i wprost krzyczy, zeznając, jakby w swoim zeznaniu chciał wyładować złość ostatnich miesięcy.
- Nie szanował Eleny! Unikał jej, traktował jak powietrze! A ona była w nim zakochana!
- A ty jesteś w niej- stwierdzam.
Przez chwilę nic nie mówi. A później znowu krzyczy.
- Zrobiłem to dla niej! Powinien być dla niej miły!
- Czy to ty pobiłeś go na tydzień przed śmiercią?
Rosjanin chyba wyrzucił już z siebie całą wściekłość, bo mówi zdecydowanie spokojniej.
- Tak. Zaczaiłem się na niego, gdy wychodził po obejrzeniu domu przez klientów. Oberwał, bo w ten dzień na naradzie zarządu nie zgodził się na podwyżkę dla Eleny, a ona tak ciężko pracowała.
- Co się wydarzyło w noc morderstwa?- zmierzamy ku najważniejszemu.
- Elena powiedziała mi, gdy do niej zadzwoniłem, Mark podliczył cenę zakładu i spłaconą część długu i stwierdził, że spłacił już całość. Dał jej te papierki i powiedział, że skoro dług spłacony to powinna odejść z pracy. To mnie rozsierdziło na całego. Dowiedziałem się, że Mark zamyka tej nocy biuro. Poszedłem w odwiedziny z piwem. Chciałam pogadać, przemówić mu do rozumu, że nie powinien zwalniać Eleny. Podczas otwierania piwa wsypałem mu do butelki trochę amfy, nie patrzył w moim kierunku. Był nieugięty. Wściekłem się. Zacząłem go dusić, próbował się bronić, zadrapał mnie, uciekł schodami ewakuacyjnymi, głupio, że akurat na dach. Dorwałem go, ponownie dusiłem, a potem zrzuciłem. Uciekłem tą samą drogą, schowałem w zaułku, a gdy usłyszałem nadjeżdżające radiowozy, poszedłem w stronę domu, nikt mnie nie widział. Nie żałuję, że to zrobiłem.
- Skąd wziął się strój Świętego Mikołaja?- pytam.
- Miał go już na sobie, gdy do niego przyszedłem. Pewnie go przymierzał dla dzieciaka, w końcu za dwa dni Gwiazdka.
- Którą ty spędzisz w areszcie, czekając na wyrok- podsumowuje Logan, po czym opuszczamy pokój.
Dzięki nam kolejny morderca trafi za kratki.
Gloria justice!
***
-Świetna robota- mówi Logan naszemu zespołowi.
Szczerzymy się jak głupki.
- Kolejna sprawa rozwiązana. Sam sporządzę raport. Dziękuję za wasz wkład. Dobranoc.
Brunet odchodzi, a ja z Gomezem i Chase'em przybijamy sobie piątki jak dzieci.
- Brawo dla nas!- śmieję się, a mężczyźni mi wtórują.
Po chwili znowu jesteśmy znowu poważni, jak na dorosłych ludzi przystało.
- No to chyba będziemy się zbierać- Adam zerka na swój zegarek.- Jestem umówiony z Grace za pół godziny.
Uśmiecham się.
- Nie ma sprawy, idźcie. Ja muszę jeszcze zajrzeć do kapitana.
- Dobrze, czyli musimy się pożegnać? Może już na zawsze?- pyta Diego smutnym głosem.
- Tak, niestety- też nie jestem zbytnio zadowolona.
- Chodź tu- Gomez rozpościera ramiona, a ja wpadam w nie jak mała dziewczynka.
- Wesołych Świąt- mówię.
- Tobie też, Rose. I szczęśliwego Nowego Roku.
Tak samo żegnam się z Adamem. Przez te trzy miesiące naprawdę się zaprzyjaźniliśmy.
Mężczyźni powoli odchodzą w stronę windy, gdy przypominam sobie o prezentach.
- Poczekajcie!- chwytam torebkę i do nich podbiegam.- Zapomniałam, to dla was.
Wręczam im małe paczuszki, w obu są małe breloki z reniferem i św. Mikołajem.
- To taki podarunek ode mnie w podzięce za to, ze pozwoliliście mi ze sobą pracować. Dziękuję.
- Przyjemność po naszej stronie.
Jeszcze raz się żegnamy, czekam, aż zamkną się za nimi drzwi, po czym wracam do biurka Logana. Siadam na jego fotelu, przecież go tu nie ma.
Nie słyszę jak wraca, staram się nie zasnąć siedząc bez ruchu.
- Rose?
Prawie podskakuję.
- Tak?
- Przyszła pani Refius z synem i bratem. Chcą ci podziękować.
Idę za nim zachodnim korytarzem. Widzę Annabeth, Lucasa, który trzyma pod pachą znany mi samochodzik, i Thomasa, który na mój widok szeroko się uśmiecha.
- Pani Bennett, dziękuję!- mówi wdowa i mocno mnie przytula.
Odwzajemniam uścisk, po czym zostaję uściskana przez dziewięciolatka.
- Dziękuję, pani Rose. Tata nadal jest ze mną- wzruszają mnie te słowa.
- Cieszę się, Lucas. Radzisz sobie. Jestem z ciebie dumna.
Na koniec dziękuje mi Lefroy.
- Dziękujemy za pani pomoc. Jesteśmy wdzięczni za złapanie mordercy. Teraz spokojnie możemy pożegnać Marka.
- To moja praca- odpowiadam. Szkoda, że już się kończy.
- Panno Bennett, możemy porozmawiać na osobności?- pyta.
Zerkam na Logana, który kiwa głową.
- Oczywiście. Proszę za mną.
Ciekawe, czego od ciebie chce.
Prowadzę Lefroy'a do pokoju z automatem do kawy.
- O czym chciał pan porozmawiać?
- Skoro sprawa już się zakończyła, a morderca Marka trafi za kratki, to może zechciałaby się pani ze mną umówić?- jestem zaskoczona jego bezpośredniością.
Patrzę w jego oczy i nic nie czuję. Żadnej chemii.
Lepiej zranić go teraz niż gdybym później miał uznać mnie za największą jędzę.
- Przykro mi, panie Lefroy, ale muszę odmówić. Staram się nie łączyć życia osobistego z zawodowym w żadnym aspekcie. Gdybyśmy się poznali w innych okolicznościach, pewnie bym się z panem umówiła. W tym wypadku muszę podziękować za zaproszenie. Przykro mi.
- Rozumiem. Jest pani wierna swoim zasadom. Szkoda, że nie wyszło. Ale za to spróbowałem- uśmiecha się i podchodzi bliżej.- Miło mi było panią poznać, panno Bennett.
- Mnie również panie Lefroy.
Brunet nachyla się ku mnie i całuje w policzek, po czym patrzy mi w oczy, odwraca się i odchodzi.
- Do widzenia- mówię wpatrzona w jego plecy.
Jestem oszołomiona tym pocałunkiem, w dodatku dociera do mnie, że Logan przyglądał się całej tej scenie.
Ma skrzyżowane ramiona, a na twarzy maskę.
Wzdycham i chcę do niego podejść, gdy otwierają się drzwi w głębi korytarza, w których pojawia się głowa Bena.
- Rose, mogłabyś teraz do mnie zajrzeć?
Przenoszę z powrotem wzrok na Logana i szepczę bezgłośnie "Przepraszam", po czym idę do gabinetu kapitana.
***
- Siadaj, proszę.
Potulnie siadam na moim stałym miejscu w gabinecie. Jones ma ciepły uśmiech na twarzy, który koi moje nerwy.
- O której James ma po ciebie podjechać?
Zerkam na ścienny zegar.
- Za dwadzieścia minut. Mniej więcej.
- No to będę się streszczał. Przez trzy miesiące współpracy z tobą nasz współczynnik rozwiązanych spraw odniósł skok o 20 %, przy czym twoja edukacja na tym nie ucierpiała.
- Zgadza się.
- Więc w takim razie to jedynie formalność. Zarząd także nie ma żadnych obiekcji. Roseann Bennett, czy zechcesz nadal być naszą konsultantką? Przynajmniej do czasu dyplomu?
Słucham? Mam tu pracować na pół etatu jeszcze przez półtora roku?
Uśmiecham się do kapitana.
- Z przyjemnością.
Odwzajemnia uśmiech.
- Proszę, podpisz tu.
Podaje mi umowę i długopis. Pobieżnie ją czytam, nie dostrzegam nic podejrzanego, podpisuję i oddaję kartkę mężczyźnie.
Ben wstaje, ja również się podnoszę.
Wyciąga ku mnie dłoń, którą ściskam.
- Cieszę się, że nadal stanowimy zespół.
- Ja też się cieszę, kapitanie.
Opuszczam gabinet z bijącym sercem i na miękkich nogach. Więc mam po co wracać do Nowego Jorku w styczniu.
Logan siedzi przy biurku i pisze raport. Siadam na krześle naprzeciw. Zerka na mnie.
- Czego chciał kapitan?
- Chyba nie musisz wiedzieć wszystkiego, prawda?
- Bennett, jestem twoim szefem. I tak się dowiem.
- Więc nie muszę ci mówić.
Wzdycha i odkłada długopis.
- To może powiesz mi, co chciał Lefroy?
- Przecież nas obserwowałeś, powinieneś słyszeć.
- Za bardzo się skupiłem na zabijaniu go wzrokiem, by was słyszeć.
Co to ma znaczyć? Czyżby był zazdrosny?
- Nic takiego, zaprosił mnie tylko na randkę.
Oczy Logana robią się bardziej niebieskie, a usta zaciskają się w kreskę.
- Kiedy?
- Nigdy. Odmówiłam.
Jest w szoku, widzę to.
- Dlaczego?
- Był wmieszany w sprawę, poza tym już ci mówiłam, że nie jest w moim typie. Wolałam zranić go teraz niż czekać, aż wyzna mi miłość, a ja musiałabym mu wtedy powiedzieć "Sorry, kolego, ale ty mi się nawet nie podobasz".
Na twarzy Logana pojawia się delikatny uśmiech.
- Nie wydaje mi się, żebyś była aż taką zołzą.
- Zdziwiłbyś się.
Śmieje się, a mnie raduje się serce, że nie muszę się z nim jeszcze rozstawać.
Zerkam na zegarek.
- Chyba musiałabym się powoli zbierać, James za chwilę po mnie przyjedzie.
Brunet wstaje i idzie po mój płaszcz. Kochany dżentelmen.
- Dziękuję- mówię, gdy pomaga mi go założyć.
- To ja dziękuję za owocne trzy miesiące. Szkoda cię tracić. Miło mi się z tobą pracowało.
- Ciekawe, czy to samo powiesz mi za półtora roku.
- Słucham?
- Podpisałam przed chwilą umowę na czas nieokreślony. Zarząd nie chce się mnie jeszcze pozbyć.
W jego oczach pojawiają się złote iskierki, a kąciki ust unoszą do góry.
- To wspaniale, Rose!
Nie wiem, kiedy ląduję w jego ramionach i wdycham zapach jego wody kolońskiej, a właściwie się nim upajam.
Oddaję mu uścisk. Tkwimy tak przez kilka sekund, po czym Logan delikatnie mnie puszcza. Nadal uśmiecha się całym sobą.
- Ja też się cieszę- czuję wibracje w kieszeni dżinsów.- Ale muszę już iść, James przyjechał.
- Rozumiem. Idź.
Wyciągam z torby prezent dla bruneta- kulkę ze śniegiem, a niej widok na Manhattan od strony zatoki.
- To dla ciebie. Z podziękowaniem za wszystko.
- Dziękuję, Rose, ale ja nic dla ciebie nie mam.
- Nie trzeba, Logan. Dałeś trochę koloru do mojego życia, to wystarczy.
Podchodzę bliżej, wspinam się na palce i całuję go w policzek.
- Wesołych Świąt, Logan- patrzę w moje niebo.
- I szczęśliwego Nowego Roku, Rose- patrzę w moją szarość.
Wsiadam do windy i zanim zamkną się za mną drzwi, macham mojemu przyjacielowi.
Każdy ma szansę.
Zerkam na zegarek. Siedemnasta. Mam nadzieję, że jeszcze nie śpi.
Znajduję w kontaktach jej numer i naciskam zieloną słuchawkę.
Pierwszy sygnał.
W salonie Mia i ojciec przekomarzają się. Uśmiecham się. Cieszę się, że przyjechał.
Drugi sygnał.
- Haloł?- słyszę jej głos po raz pierwszy od czterech lat.
Biorę głęboki wdech.
- Cześć, mamo, tu Logan. Wesołych Świąt.
- Logan? Tak się cieszę, że wreszcie dzwonisz! Wesołych Świąt, synku. Tęskniłam za tobą.
Rose ma rację, jak zawsze. Każdy zasługuje na szansę.
- Ja za tobą też mamo. Bardzo
Choinka jest tak pięknie ustrojona.
W oczach babci i rodziców Clary, Jeo'ego i Gwenny, dostrzegam łzy wzruszenia.
James klęczy przed Clarą z czerwonym pudełeczkiem. Powoli je otwiera, a naszym oczom ukazuje się piękny pierścionek z brylantem.
- Claro Marisso Castello, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Jestem dumna z wujka. Dał radę z formułką. Teraz to tylko z górki.
- Tak!
I już. Po wszystkim.
Zdobyłam kolejną rodzinę. Jestem szczęśliwa.
Składam gratulacje narzeczonym, odchodzę na bok i piszę do przyjaciół SMSa.
Szykuj się na wesele!
Wesołych Świąt!
Dostanie go nawet Logan.
I dobrze.
Wyglądam przez okno na rozgwieżdżone niebo, wszędzie tak samo piękne, ale...
Moje niebo zostało w Nowym Jorku.
Na szczęście, niedługo znowu je zobaczę.
-------------------------------------------------------------------------------
Cześć!
Oto rozdział 12 "Wiara, będzie lepiej".
Nie jest tak długi, jak poprzednie, ale mnie się podoba. Skupiłam się na części obyczajowej, bo takie było moje założenie.
Mam nadzieję, że się spodoba :)
Przepraszam za wszelkie literówki.
Miłej lektury :)
Enjoy it! <3
Jm pierwsza! :D
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny! :*
Tak czytałam i myślałam, że serio odchodzi z komisariatu a później że jeszcze półtora roku i takie ufff, że zostaję xd
Zazdrosny Logan ♥
I wesele bd i wtedy Logan bd tańczył i świętował z Rose? Heh :D
Czekam na następny rozdzialik :D
Cieszę się, że Ci się podoba :)
UsuńCo do wesela, mogę jedynie zdradzić, że będzie się działo ;)
Dziękuję za komentarz :*
Wspaniały rozdział. Ta zazdrość Logana. Znów mam przed oczmi Kate i Ricka. Jesteś genialna. Cieszę się, że Logan nie miał nic przeciwko pozostaniu Rose, jak Beckett w wypadku Castle'a. Gratulacje. A ta scena u kapitana wspaniała. Ciesze sięteż z tego iż Logan da szanse matce. Brak mi słów. Dziękuje ci z całego serca, że publikujesz swoje opowiadanie. Wiele sprawia mi radości czytanie każxego rozdziału.
OdpowiedzUsuńJestesś Wielka
Twój komentarz sprawił, że się zarumieniłam, poważnie.
OdpowiedzUsuńTwoje słowa są pięknym prezentem dla mnie DZISIAJ.
Ty również masz talent, wierz mi.
Dziękuję za Twój komentarz :*
Jaki piękny rozdział :') Choć mamy wrzesień, to i tak poczułam tę świąteczną atmosferę. :) Nie ma słów, żebym mogła powiedzieć, jak bardzo mi się podobał.
OdpowiedzUsuńZazdrość Logana, jego telefon do matki, zaręczyny Clary i Jamesa, przedłużenie umowy z Rose ... To dla mnie zdecydowanie za dużo! ;)
Rozdział jest naprawdę wspaniały. :)
To dla Ciebie za dużo? Jeszcze tyle rzeczy się zdarzy, że nie wiem, czy dasz radę tyle ogarnąć ;)
UsuńDzięki za komentarz :*
Teraz pora, byś Ty się wzięła do roboty :D