Drugi rozdział sprawy. Diego zaskakuje, choć szkoda, że nie inteligencją.
I już wiadomo, na co uwagę zwraca Logan u kobiet. Ech.
___________________________________
Szpitale nie są miejscami, do których chodzimy z radością. No chyba że właśnie idziemy w odwiedziny do kogoś, kto wraca do zdrowia. Celem wizyty może być także chęć pożegnania już na zawsze. Wielu ludzi, przechodząc obok budynku szpitala, czuje przechodzące dreszcze lub dziwny chłód. Nie wiedząc o tym, dostrzegają cień śmierci wiszący nad budynkiem niczym chmura klątwy. Spoglądają w jego stronę i czują niepokój, bo odór śmierci dociera do ich duszy. Znane są przypadki osób, którzy oglądając "Dr. House'a", gryzły nieświadomie palce. I to nie w wyniku głębokiego zainteresowania serialem.
Nawet doświadczeni detektywi mają problem z pobytem w szpitalu. Wynika to z tego, że najczęściej odwiedzają to miejsce, gdy ląduje w nim świadek lub podejrzany. Przez kilka miesięcy członkowie zespołu detektywa Hendersona nie musieli oczekiwać wieści od lekarza, czy mogą bez problemów zadać kilka pytań osobom, które ich interesują. Nadszedł czas i na to. Logan Henderson czekał przed drzwiami na blok operacyjny i co jakiś czas odzywał się do żony Andy'ego Stillera, by dodać jej otuchy i nie pozwolić na pogrążenie się w ciemnych myślach. Zawał mężczyzny oceniony został jako poważny, niebieskooki siedział w szpitalu, dopóki nie usłyszał, że pacjent wyjdzie z tego i że za kilka - najwidoczniej trzy - dni będzie na tyle przytomny, by móc zeznać. Detektywi Chase i Gomez szukali na listach zaginionych kogoś, kto przypominałby ofiarę. Choć trudno rozpoznać na zdjęciach kogoś, kto oberwał kulkę i zaczął się rozkładać. Patolog Susan Parish powoli zaczęła badania nad ciałem, Rose z przyjaciółkami zajmowała się wstępnymi przygotowaniami do ślubu. Co mnie jednak wtedy interesowało? Mason Zeek. Jeszcze nie wiedział, że ciało zostało odnalezione.
Nawet nie wiedział, że ktoś martwy leży w jego piwnicy.
Świat pełen jest niespodzianek.
Co robił ten mężczyzna wyglądający jak typowy bibliotekarz? Nic takiego. Jeżeli można powiedzieć tak o tym, że w chwili, gdy inni interesujący nas bohaterowie byli zajęci, on nie pracował, nie jechał, nigdzie nie zmierzał. Siedział po turecku w ciemnym pokoju z zasuniętymi roletami, wpatrzony w ciemno-białą, powiększoną fotografię przedstawiającą uśmiechniętą kobietę o lekko skośnych oczach i długich za ramiona włosach. Patrząc na nią, bez wątpienia można powiedzieć, że to Azjatka. Bardzo ładna Azjatka. Nie odrywał wzroku od jej twarzy, nie dostrzegał kwiatów ustawionych przed zdjęciem ani dwóch zapalonych świec. Wyglądał jak człowiek pogrążony w głębokim transie. Tkwił w tej samej pozycji godzinę. Przez godzinę nie poruszył się ani o milimetr, wpatrując w twarz ukochanej kobiety.
Gdy jego rozum ponownie dał o sobie znać, powstał z siadu, krzywiąc się nieznacznie na dźwięk rozprostowanych stawów. Zgasił świece dwoma dmuchnięciami, dotknął fotografii, po czym bezszelestnie opuścił ten pokój pozbawiony mebli. Zatrzasnął za sobą drzwi, przekręcił klucz i wyszedł z niewysokiego budynku mieszkalnego. Stojąc przed nim i spoglądając w zachmurzone niebo, myślał o pozostawionym za sobą Nowym Jorku i o tym, że nie potrafi całkowicie uciec od tego miasta. Kilka dni temu spakował najważniejsze rzeczy, ugadał się z gościem od pajęczyn i autem ruszył przed siebie. Dotarł do granicy z Kanadą, ale nie opuścił stanu, w którym się wychował i stał dorosłym. Zbyt wiele się z nim wiązało. To tutaj ją poznał, spacerując po Staten Island. Była podobna pogoda, ale na chodnikach zalegała grubsza warstwa śniegu. Szła z naprzeciwka, poślizgnęła się i w jednej chwili znalazła w jego ramionach. Przyjrzał jej się i poczuł, jak serce w nim zamiera, a później rusza niczym wypuszczony na wolność mustang. Dla niego była to miłość od pierwszego wejrzenia. Jednak szybko się przekonał, że to jednostronne. Przez miesiące cieszył się z platonicznego uczucia, którym go obdarzyła, ale powoli zaczynało mu to nie wystarczać. Dlatego opuścił metropolię. Ale od jej twarzy nie chciał się uwolnić.
Niebo zaczęło wypuszczać z siebie płatki śniegu gotowe osiąść na każdej powierzchni, która na to pozwoli. Mason uśmiechnął się do siebie.
- Coś się zmieni - wymruczał cicho. - Zmieni i to może zaważyć na życiu wielu.
Zasiadł do samochodu, zapuścił silnik i włączył się do ruchu. Jechał przed siebie, nie domyślając się, że nowojorska policja ma go na swoim celowniku.
I nie tylko ona.
I już wiadomo, na co uwagę zwraca Logan u kobiet. Ech.
___________________________________
Lepiej jest zapalić świecę niż przeklinać ciemność.
Wujkowi Thomasowi
w dniu urodzin.
Pamiętamy i tęsknimy!
w dniu urodzin.
Pamiętamy i tęsknimy!
[*]
Szpitale nie są miejscami, do których chodzimy z radością. No chyba że właśnie idziemy w odwiedziny do kogoś, kto wraca do zdrowia. Celem wizyty może być także chęć pożegnania już na zawsze. Wielu ludzi, przechodząc obok budynku szpitala, czuje przechodzące dreszcze lub dziwny chłód. Nie wiedząc o tym, dostrzegają cień śmierci wiszący nad budynkiem niczym chmura klątwy. Spoglądają w jego stronę i czują niepokój, bo odór śmierci dociera do ich duszy. Znane są przypadki osób, którzy oglądając "Dr. House'a", gryzły nieświadomie palce. I to nie w wyniku głębokiego zainteresowania serialem.
Nawet doświadczeni detektywi mają problem z pobytem w szpitalu. Wynika to z tego, że najczęściej odwiedzają to miejsce, gdy ląduje w nim świadek lub podejrzany. Przez kilka miesięcy członkowie zespołu detektywa Hendersona nie musieli oczekiwać wieści od lekarza, czy mogą bez problemów zadać kilka pytań osobom, które ich interesują. Nadszedł czas i na to. Logan Henderson czekał przed drzwiami na blok operacyjny i co jakiś czas odzywał się do żony Andy'ego Stillera, by dodać jej otuchy i nie pozwolić na pogrążenie się w ciemnych myślach. Zawał mężczyzny oceniony został jako poważny, niebieskooki siedział w szpitalu, dopóki nie usłyszał, że pacjent wyjdzie z tego i że za kilka - najwidoczniej trzy - dni będzie na tyle przytomny, by móc zeznać. Detektywi Chase i Gomez szukali na listach zaginionych kogoś, kto przypominałby ofiarę. Choć trudno rozpoznać na zdjęciach kogoś, kto oberwał kulkę i zaczął się rozkładać. Patolog Susan Parish powoli zaczęła badania nad ciałem, Rose z przyjaciółkami zajmowała się wstępnymi przygotowaniami do ślubu. Co mnie jednak wtedy interesowało? Mason Zeek. Jeszcze nie wiedział, że ciało zostało odnalezione.
Nawet nie wiedział, że ktoś martwy leży w jego piwnicy.
Świat pełen jest niespodzianek.
Co robił ten mężczyzna wyglądający jak typowy bibliotekarz? Nic takiego. Jeżeli można powiedzieć tak o tym, że w chwili, gdy inni interesujący nas bohaterowie byli zajęci, on nie pracował, nie jechał, nigdzie nie zmierzał. Siedział po turecku w ciemnym pokoju z zasuniętymi roletami, wpatrzony w ciemno-białą, powiększoną fotografię przedstawiającą uśmiechniętą kobietę o lekko skośnych oczach i długich za ramiona włosach. Patrząc na nią, bez wątpienia można powiedzieć, że to Azjatka. Bardzo ładna Azjatka. Nie odrywał wzroku od jej twarzy, nie dostrzegał kwiatów ustawionych przed zdjęciem ani dwóch zapalonych świec. Wyglądał jak człowiek pogrążony w głębokim transie. Tkwił w tej samej pozycji godzinę. Przez godzinę nie poruszył się ani o milimetr, wpatrując w twarz ukochanej kobiety.
Gdy jego rozum ponownie dał o sobie znać, powstał z siadu, krzywiąc się nieznacznie na dźwięk rozprostowanych stawów. Zgasił świece dwoma dmuchnięciami, dotknął fotografii, po czym bezszelestnie opuścił ten pokój pozbawiony mebli. Zatrzasnął za sobą drzwi, przekręcił klucz i wyszedł z niewysokiego budynku mieszkalnego. Stojąc przed nim i spoglądając w zachmurzone niebo, myślał o pozostawionym za sobą Nowym Jorku i o tym, że nie potrafi całkowicie uciec od tego miasta. Kilka dni temu spakował najważniejsze rzeczy, ugadał się z gościem od pajęczyn i autem ruszył przed siebie. Dotarł do granicy z Kanadą, ale nie opuścił stanu, w którym się wychował i stał dorosłym. Zbyt wiele się z nim wiązało. To tutaj ją poznał, spacerując po Staten Island. Była podobna pogoda, ale na chodnikach zalegała grubsza warstwa śniegu. Szła z naprzeciwka, poślizgnęła się i w jednej chwili znalazła w jego ramionach. Przyjrzał jej się i poczuł, jak serce w nim zamiera, a później rusza niczym wypuszczony na wolność mustang. Dla niego była to miłość od pierwszego wejrzenia. Jednak szybko się przekonał, że to jednostronne. Przez miesiące cieszył się z platonicznego uczucia, którym go obdarzyła, ale powoli zaczynało mu to nie wystarczać. Dlatego opuścił metropolię. Ale od jej twarzy nie chciał się uwolnić.
Niebo zaczęło wypuszczać z siebie płatki śniegu gotowe osiąść na każdej powierzchni, która na to pozwoli. Mason uśmiechnął się do siebie.
- Coś się zmieni - wymruczał cicho. - Zmieni i to może zaważyć na życiu wielu.
Zasiadł do samochodu, zapuścił silnik i włączył się do ruchu. Jechał przed siebie, nie domyślając się, że nowojorska policja ma go na swoim celowniku.
I nie tylko ona.
****
Nigdy do tej pory nie wróciłem ze szpitala w tak podłym nastroju. Nawet wizyty u matki po chemioterapii, nawet wizyta u Rose, kiedy to wyznała mi, że mnie nie pamięta, nie wymęczyła mnie mentalnie jak to. Stiller został zoperowany, gotów do rozmów będzie dopiero za kilka dni. To wydłuży nasze śledztwo o cenny czas, co bez wątpienia obudzi w zespole frustrację i irytację. Oczywiście, do pory tej rozmowy możemy badać tropy, grzebać w przeszłości Zeeka, odszukać rodzinę denata, gdy Susan ustali jego tożsamość, ale tego jednego, najważniejszego zeznania będzie nam brakować do pełnej satysfakcji.
Docieram na posterunek z topniejącym śniegiem na ramionach. Akurat teraz przez miasto przechodzi mała śnieżyca. Bo jak przychodzi pech, to od razu w kilku odsłonach. Jasno oświetlony korytarz nęci, ciepło otula niczym koc. To czas, kiedy siedzenie w budynku zamkniętym i klimatyzowanym to najlepszy pomysł. Chyba że jest się pasjonatem zimowych sportów, wtedy śnieg nie przeszkadza, a dostarcza ogrom frajdy. Kieruję się do biura, po drodze ściągając szalik i mierzwiąc wilgotne włosy. Chyba powinienem posłuchać Rose także w sprawie noszenia czapki. Kurde, przecież to w końcu zima! Czasami dobija mnie fakt, że bywam idiotą.
- Cześć - odzywam się, ściągając kurtkę i zajmując miejsce przy swoim biurku. - Z Andy'm musimy poczekać kilka dni, więc zacznijmy od czegoś innego. Znaleźliście coś o Zeeku albo macie coś o denacie? Sue coś znalazła?
Adam i Diego wymieniają spojrzenia, przez chwilę nie patrzą w ekrany.
- Cześć. - Blondyn odchrząkuje, przez dłuższy czas nie używał strun głosowych. - Na które pytanie odpowiedzieć jako pierwsze?
- Ja to zrobię. - Diego opiera się o stół. - O denacie jeszcze nic nie mamy, bo Parish nie dzwoniła. Zeek u wujka Google ma jeden artykuł z biografią, nie wydaje się jednak kimś, kto mógłby zabić. Ale co my wiemy o mordercach?
Wyciąga w moją stronę plik kartek, ruszam po nie, bo przecież moje mięśnie jeszcze nie stężały. Zerkam na dokumenty i wracam do siebie.
- Udało się ustalić, gdzie jest Mason Zeek?
Diego przewraca oczami, naprawdę jest nie w humorze. Rozumiem, że jest mu ciężko po rozstaniu, ale chyba wie, że nie powinien złych emocji przynosić ze sobą do pracy, bo one mogą wprowadzić nieciekawą atmosferę do zespołu.
- Według rejestracji samochodu odnalezionej w miejskiej liście i danych GPS obecnie przebywa w pobliżu Nowego Jorku. Nie wiemy, jaki jest powód jego wyjazdu, bo nikt nie odpowiedział na to pytanie.
Loguję się na komputerze i zerkam na ciemnookiego.
- Czyli rozmawialiście z sąsiadami, tak?
Meksykanin patrzy na mnie jak na typowego debila.
- Naprawdę tak myślisz? - prycha, po czym wstaje i wychodzi, odprowadzam go wzrokiem, a Adam wraca do stukania w klawiaturę.
- Nie będę pytał, czy ma zły humor, bo to widać. Ale o powód chyba też nie zapytam, bo mnie odrzuci najdłuższym i najchłodniejszym spojrzeniem w historii spojrzeń.
Blondyn wyczuł mój żart, ale nie wywołał on u mężczyzny uśmiechu.
- Wracając wczoraj ode mnie z kolacji, gdzie zjadł makaron zapiekany a la Grace Chase, spotkał Kate w towarzystwie jakiegoś kolesia.
- Zna go?
Kręci głową, ale nie odrywa wzroku od ekranu.
- Nie, ale powiedział, że był kurewsko przystojny. - Nie spodziewałbym się takiego słownictwa u blondyna, patrzę na niego, zerka na mnie i wzrusza ramionami. - Spokojnie, to był tylko cytat.
Ale cytowanie takich słów w jego ustach brzmi niespotykanie dziwnie. Chwytam w ręce dokumenty i czytam o Zeeku. Facet nie wydaje się być jakimś psychopatą. Doktorat z filozofii na Columbii, pracownik socjalny, stypendysta, praktykant na Uniwersytecie Nowojorskim. Za czasów studenckich doradca zawodowy. Niezłe doświadczenie, za to pewnie życie towarzyskie u niego leży.
Może to nieodpowiednie, ale skoro na ten moment nie mamy szansy rozpocząć śledztwa jak zwykle, mogę skorzystać z niekonwencjonalnych źródeł informacji, jakimi dla detektywów są portale społecznościowe. Wchodzę do internetu, wpisuję adres i loguję się na Facebook'a. Kiedy kapitan Jones się o tym dowie - a to się stanie, bo jesteśmy kontrolowani w tym zakresie - to pewnie mnie przechrzci. Mam powiadomienia, ale nie one mnie teraz interesują. Wpisuję Mason Zeek w miejsce wyszukiwania znajomych i czekam na rezultat. Kilka osób, trzy ze stanu Nowy Jork. Słuchając swojej intuicji, klikam w tego, który nie posiada zdjęcia profilowego. Takie ukrywanie ma swoją nazwę w psychologii społecznej, Bennett mi o tym opowiadała. Wchodzę w informacje, a później oglądam tablicę. Nie zajmuje mi to wiele czasu, bo za dużo na niej nie jest. Odnoszę wrażenie,że założył konto tylko dlatego, że ktoś to zrobił. Takie to przecież powszechne.
Diego wraca z kubkiem kawy i jakiś taki przybity. Obcowanie z nim przypomina mi ostatnio przebywanie w pobliżu miny. Tylko że ja nie jestem saperem, nie wiem jak działać, by nie doprowadzić do eksplozji. Obserwuję go, a kiedy wyczuwa moje spojrzenie, udaję, że czytam dokumenty. Cisza panująca w biurze jest przejmująca. Jakby ktoś umarł.
- Logan - odzywam się blondyn - czy sprawdzałeś może sąsiadów przed wejściem na miejsce zbrodni?
To mój zły nawyk od początku pracy detektywa.
- Oczywiście.
- Znalazłeś wśród nich kogoś, kto przykuł twoją uwagę?
Zastanawiam się przez chwilę. Jeśli założymy, że cała grupa gapiów, których zauważyłem przed domem, to sąsiedzi Zeeka, to w ich gronie była pewna postać.
- Tak. Kobieta, która z nikim nie rozmawiała, a jedynie obserwowała budynek. Jakiś metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, czarny płaszcz, czerwone włosy do ramion i okulary. Mogła mieć jakieś trzydzieści lat. Stała odrobinę z tyłu, nie wiem, czy przysłuchiwała się towarzyszom, raczej patrzyła na pracę techników.
Chase wertuje kartki, po czym unosi jedną do góry.
- To ona?
Podnoszę się z krzesła i podchodzę do biurka kolegi, podaje mi papier, spoglądam na fotografię kobiety, którą kilka godzin temu widziałem. Czerwone włosy ma na nim nieco krótsze, ale to bez wątpienia ona. Dopiero teraz widzę jej oczy. Szare. Jak skała. W przeciwieństwie do oczu mojej narzeczonej, w tych nie widać ciepła, a chłód przenikający ciało osoby patrzącej na nią. Królowa lodu, takie skojarzenie pojawia się w mojej głowie. Zerkam na nazwisko.
- Chloé Lila. To chyba nie jej prawdziwe, co nie?
- Nie - odzywa się Diego, patrzący w naszą stronę i pijący kawę. - Naprawdę nazywa się Chloé McCarthy, wychowała się na Brooklynie, w wieku siedemnastu lat rzuciła szkołę i została profesjonalną tekściarką, na czym dorobiła się niemałych pieniędzy.
Otwieram usta, wiedza ciemnookiego jest duża, co jest do niego niepodobne.
- Wow. Wiesz o niej tyle, bo jesteś fanem jej piosenek? - pytam zaciekawiony.
- Nie. - Odkłada kubek na blat. - To moja była dziewczyna.
W tym momencie zabił mi klina. Nie chodzi o to, że nie wyobrażam sobie kogoś takiego u boku Meksykanina, przecież jest on przystojny w opinii wszystkich pań na szesnastym posterunku, ale o to, że nie miałem o tym zielonego pojęcia, a pracujemy razem od lat i się przyjaźnimy. Prawdą więc jest, że każdy ma swoje sekrety.
- Wow. - Nie jestem w stanie powiedzieć nic innego.
- Chyba cię przytkało. - Adam puszcza mi oczko, Diego bez uśmiechu wypina do przodu pierś. - Masz skretyniałą minę, Hen.
Dawno nie słyszałem tego przezwiska, ale wywołuje ono u mnie mały uśmiech. Hen to oczywiście skrót od nazwiska, który po pierwszy został wypowiedziany po maratonie Gwiezdnych wojen numer jeden, miał przywodzić na myśl pewnego bohatera pierwszej trylogii. Rose o nim nie wie, przynajmniej tak mi się wydaje.
- Jestem zaskoczony - tłumaczę. - Myślałem, że Gi nie ma przed nami tajemnic.
- Przede mną nie ma. - Uśmiech Adama rośnie. No tak, poznali się wcześniej i mieli więcej czasu na zapoznanie. - Nie rozmawialiśmy z sąsiadami dokładnie, właśnie powinni się zjeżdżać. - Zerka na zegar. - Jest ich ośmioro. Jak się dzielimy?
Dobrze pamiętam, że gdy ja przesłuchiwałem byłą dziewczynę, nie skończyło się to najlepiej. Kątem oka dostrzegam zaciśnięte usta Gomeza. Waha się, ale raczej nie popełni mojego błędu, zna jego konsekwencje.
- Poproszę o kogoś starszego. Słuchanie o kotach jakieś starej panny chyba mi nie zaszkodzi.
Adam podchodzi do niego.
- Masz tę dwójkę.
Sądząc po minie ciemnookiego detektywa, jest zadowolony z przydziału. Blondyn pochodzi do mnie. Z czystego matematycznego rachunku wiem, że czeka mnie rozmowa z trzema osobami. Dam radę.
- Proszę, bierzesz Chloé.
- Dlaczego? - pytam kolegę.
- Bo czerwonowłose kobiety chyba cię lubią.
Wraca na miejsce z kpiącym uśmiechu, a Diego prawie kładzie się na blacie, z jego gardła wydobywa się niemy śmiech. Ten przytyk był mocny, wręcz mistrzowski.
- To nie moja wina, że Smith wciąż zachowuje się jak zakochana nastolatka w moim towarzystwie.
Detektywi wymieniają ze sobą spojrzenia.
- Taak, na pewno.
Wzdycham ciężko. Naprawdę nie robię nic, by czerwonowłosa pomocnica Susan mogła się poczuć jak adorowana przeze mnie kobieta. Jestem dla niej miły, bo dla wszystkich pracowników szesnastki, jak i członków grup pomocniczych, staram się taki być. To jej umysł coś sobie wyobraża, nazbyt interpretuje.
- Wiesz co? - Gomez szturcha przyjaciela, gdy ten przystaje obok jego biurka. - Chyba jednak powinniśmy zamówić mu tę koszulkę. - Wybuch śmiechu.
- Jaką koszulkę? - pytam zaintrygowany.
- Z napisem na plecach głoszącym: Zbieram na wesele, moja narzeczona wybrała Wersal. - Uśmiecham się. - Nosiłbyś ją do pracy i na miejsca zbrodni, może by nasza niedoszła pani patolog dała ci wtedy spokój.
Nie odpowiadam, zbieram dokumenty, sięgam po notes i długopis, w które zaopatrzyła mnie przed Gwiazdką Bennett, i biorę głęboki wdech, by w pełni zakończyć przygotowanie do rozmów.
- Patrz na niego. - W głosie Gomeza słyszę odrobinę złośliwości. - Znowu ma ten uśmiech na twarzy.
Przystaję przy wejściu.
- O co ci znowu chodzi?
Meksykanin unosi dłonie do góry w geście kapitulacji, Adam parska śmiechem.
- O nic. Tylko twoja reakcja na słowo narzeczona staje się już trochę nudna, wiesz?
Przewracam oczami.
- To żadna reakcja.
- Nie - zgadza się ze mną ciemnowłosy. - To uśmiech istnego psychopaty. Naprawdę nie dotarło do ciebie, że będziesz się hajtał z naszą kochaną Rosie?
- Dotarło w chwili, gdy wybierałeś numer do pastora - odgryzam się koledze. - Idę, rezerwuję czwórkę. Miejsce na tablicy jest?
- Oczywiście, szefie!
- To brać się do roboty. Migiem!
Docieram na posterunek z topniejącym śniegiem na ramionach. Akurat teraz przez miasto przechodzi mała śnieżyca. Bo jak przychodzi pech, to od razu w kilku odsłonach. Jasno oświetlony korytarz nęci, ciepło otula niczym koc. To czas, kiedy siedzenie w budynku zamkniętym i klimatyzowanym to najlepszy pomysł. Chyba że jest się pasjonatem zimowych sportów, wtedy śnieg nie przeszkadza, a dostarcza ogrom frajdy. Kieruję się do biura, po drodze ściągając szalik i mierzwiąc wilgotne włosy. Chyba powinienem posłuchać Rose także w sprawie noszenia czapki. Kurde, przecież to w końcu zima! Czasami dobija mnie fakt, że bywam idiotą.
- Cześć - odzywam się, ściągając kurtkę i zajmując miejsce przy swoim biurku. - Z Andy'm musimy poczekać kilka dni, więc zacznijmy od czegoś innego. Znaleźliście coś o Zeeku albo macie coś o denacie? Sue coś znalazła?
Adam i Diego wymieniają spojrzenia, przez chwilę nie patrzą w ekrany.
- Cześć. - Blondyn odchrząkuje, przez dłuższy czas nie używał strun głosowych. - Na które pytanie odpowiedzieć jako pierwsze?
- Ja to zrobię. - Diego opiera się o stół. - O denacie jeszcze nic nie mamy, bo Parish nie dzwoniła. Zeek u wujka Google ma jeden artykuł z biografią, nie wydaje się jednak kimś, kto mógłby zabić. Ale co my wiemy o mordercach?
Wyciąga w moją stronę plik kartek, ruszam po nie, bo przecież moje mięśnie jeszcze nie stężały. Zerkam na dokumenty i wracam do siebie.
- Udało się ustalić, gdzie jest Mason Zeek?
Diego przewraca oczami, naprawdę jest nie w humorze. Rozumiem, że jest mu ciężko po rozstaniu, ale chyba wie, że nie powinien złych emocji przynosić ze sobą do pracy, bo one mogą wprowadzić nieciekawą atmosferę do zespołu.
- Według rejestracji samochodu odnalezionej w miejskiej liście i danych GPS obecnie przebywa w pobliżu Nowego Jorku. Nie wiemy, jaki jest powód jego wyjazdu, bo nikt nie odpowiedział na to pytanie.
Loguję się na komputerze i zerkam na ciemnookiego.
- Czyli rozmawialiście z sąsiadami, tak?
Meksykanin patrzy na mnie jak na typowego debila.
- Naprawdę tak myślisz? - prycha, po czym wstaje i wychodzi, odprowadzam go wzrokiem, a Adam wraca do stukania w klawiaturę.
- Nie będę pytał, czy ma zły humor, bo to widać. Ale o powód chyba też nie zapytam, bo mnie odrzuci najdłuższym i najchłodniejszym spojrzeniem w historii spojrzeń.
Blondyn wyczuł mój żart, ale nie wywołał on u mężczyzny uśmiechu.
- Wracając wczoraj ode mnie z kolacji, gdzie zjadł makaron zapiekany a la Grace Chase, spotkał Kate w towarzystwie jakiegoś kolesia.
- Zna go?
Kręci głową, ale nie odrywa wzroku od ekranu.
- Nie, ale powiedział, że był kurewsko przystojny. - Nie spodziewałbym się takiego słownictwa u blondyna, patrzę na niego, zerka na mnie i wzrusza ramionami. - Spokojnie, to był tylko cytat.
Ale cytowanie takich słów w jego ustach brzmi niespotykanie dziwnie. Chwytam w ręce dokumenty i czytam o Zeeku. Facet nie wydaje się być jakimś psychopatą. Doktorat z filozofii na Columbii, pracownik socjalny, stypendysta, praktykant na Uniwersytecie Nowojorskim. Za czasów studenckich doradca zawodowy. Niezłe doświadczenie, za to pewnie życie towarzyskie u niego leży.
Może to nieodpowiednie, ale skoro na ten moment nie mamy szansy rozpocząć śledztwa jak zwykle, mogę skorzystać z niekonwencjonalnych źródeł informacji, jakimi dla detektywów są portale społecznościowe. Wchodzę do internetu, wpisuję adres i loguję się na Facebook'a. Kiedy kapitan Jones się o tym dowie - a to się stanie, bo jesteśmy kontrolowani w tym zakresie - to pewnie mnie przechrzci. Mam powiadomienia, ale nie one mnie teraz interesują. Wpisuję Mason Zeek w miejsce wyszukiwania znajomych i czekam na rezultat. Kilka osób, trzy ze stanu Nowy Jork. Słuchając swojej intuicji, klikam w tego, który nie posiada zdjęcia profilowego. Takie ukrywanie ma swoją nazwę w psychologii społecznej, Bennett mi o tym opowiadała. Wchodzę w informacje, a później oglądam tablicę. Nie zajmuje mi to wiele czasu, bo za dużo na niej nie jest. Odnoszę wrażenie,że założył konto tylko dlatego, że ktoś to zrobił. Takie to przecież powszechne.
Diego wraca z kubkiem kawy i jakiś taki przybity. Obcowanie z nim przypomina mi ostatnio przebywanie w pobliżu miny. Tylko że ja nie jestem saperem, nie wiem jak działać, by nie doprowadzić do eksplozji. Obserwuję go, a kiedy wyczuwa moje spojrzenie, udaję, że czytam dokumenty. Cisza panująca w biurze jest przejmująca. Jakby ktoś umarł.
- Logan - odzywam się blondyn - czy sprawdzałeś może sąsiadów przed wejściem na miejsce zbrodni?
To mój zły nawyk od początku pracy detektywa.
- Oczywiście.
- Znalazłeś wśród nich kogoś, kto przykuł twoją uwagę?
Zastanawiam się przez chwilę. Jeśli założymy, że cała grupa gapiów, których zauważyłem przed domem, to sąsiedzi Zeeka, to w ich gronie była pewna postać.
- Tak. Kobieta, która z nikim nie rozmawiała, a jedynie obserwowała budynek. Jakiś metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, czarny płaszcz, czerwone włosy do ramion i okulary. Mogła mieć jakieś trzydzieści lat. Stała odrobinę z tyłu, nie wiem, czy przysłuchiwała się towarzyszom, raczej patrzyła na pracę techników.
Chase wertuje kartki, po czym unosi jedną do góry.
- To ona?
Podnoszę się z krzesła i podchodzę do biurka kolegi, podaje mi papier, spoglądam na fotografię kobiety, którą kilka godzin temu widziałem. Czerwone włosy ma na nim nieco krótsze, ale to bez wątpienia ona. Dopiero teraz widzę jej oczy. Szare. Jak skała. W przeciwieństwie do oczu mojej narzeczonej, w tych nie widać ciepła, a chłód przenikający ciało osoby patrzącej na nią. Królowa lodu, takie skojarzenie pojawia się w mojej głowie. Zerkam na nazwisko.
- Chloé Lila. To chyba nie jej prawdziwe, co nie?
- Nie - odzywa się Diego, patrzący w naszą stronę i pijący kawę. - Naprawdę nazywa się Chloé McCarthy, wychowała się na Brooklynie, w wieku siedemnastu lat rzuciła szkołę i została profesjonalną tekściarką, na czym dorobiła się niemałych pieniędzy.
Otwieram usta, wiedza ciemnookiego jest duża, co jest do niego niepodobne.
- Wow. Wiesz o niej tyle, bo jesteś fanem jej piosenek? - pytam zaciekawiony.
- Nie. - Odkłada kubek na blat. - To moja była dziewczyna.
W tym momencie zabił mi klina. Nie chodzi o to, że nie wyobrażam sobie kogoś takiego u boku Meksykanina, przecież jest on przystojny w opinii wszystkich pań na szesnastym posterunku, ale o to, że nie miałem o tym zielonego pojęcia, a pracujemy razem od lat i się przyjaźnimy. Prawdą więc jest, że każdy ma swoje sekrety.
- Wow. - Nie jestem w stanie powiedzieć nic innego.
- Chyba cię przytkało. - Adam puszcza mi oczko, Diego bez uśmiechu wypina do przodu pierś. - Masz skretyniałą minę, Hen.
Dawno nie słyszałem tego przezwiska, ale wywołuje ono u mnie mały uśmiech. Hen to oczywiście skrót od nazwiska, który po pierwszy został wypowiedziany po maratonie Gwiezdnych wojen numer jeden, miał przywodzić na myśl pewnego bohatera pierwszej trylogii. Rose o nim nie wie, przynajmniej tak mi się wydaje.
- Jestem zaskoczony - tłumaczę. - Myślałem, że Gi nie ma przed nami tajemnic.
- Przede mną nie ma. - Uśmiech Adama rośnie. No tak, poznali się wcześniej i mieli więcej czasu na zapoznanie. - Nie rozmawialiśmy z sąsiadami dokładnie, właśnie powinni się zjeżdżać. - Zerka na zegar. - Jest ich ośmioro. Jak się dzielimy?
Dobrze pamiętam, że gdy ja przesłuchiwałem byłą dziewczynę, nie skończyło się to najlepiej. Kątem oka dostrzegam zaciśnięte usta Gomeza. Waha się, ale raczej nie popełni mojego błędu, zna jego konsekwencje.
- Poproszę o kogoś starszego. Słuchanie o kotach jakieś starej panny chyba mi nie zaszkodzi.
Adam podchodzi do niego.
- Masz tę dwójkę.
Sądząc po minie ciemnookiego detektywa, jest zadowolony z przydziału. Blondyn pochodzi do mnie. Z czystego matematycznego rachunku wiem, że czeka mnie rozmowa z trzema osobami. Dam radę.
- Proszę, bierzesz Chloé.
- Dlaczego? - pytam kolegę.
- Bo czerwonowłose kobiety chyba cię lubią.
Wraca na miejsce z kpiącym uśmiechu, a Diego prawie kładzie się na blacie, z jego gardła wydobywa się niemy śmiech. Ten przytyk był mocny, wręcz mistrzowski.
- To nie moja wina, że Smith wciąż zachowuje się jak zakochana nastolatka w moim towarzystwie.
Detektywi wymieniają ze sobą spojrzenia.
- Taak, na pewno.
Wzdycham ciężko. Naprawdę nie robię nic, by czerwonowłosa pomocnica Susan mogła się poczuć jak adorowana przeze mnie kobieta. Jestem dla niej miły, bo dla wszystkich pracowników szesnastki, jak i członków grup pomocniczych, staram się taki być. To jej umysł coś sobie wyobraża, nazbyt interpretuje.
- Wiesz co? - Gomez szturcha przyjaciela, gdy ten przystaje obok jego biurka. - Chyba jednak powinniśmy zamówić mu tę koszulkę. - Wybuch śmiechu.
- Jaką koszulkę? - pytam zaintrygowany.
- Z napisem na plecach głoszącym: Zbieram na wesele, moja narzeczona wybrała Wersal. - Uśmiecham się. - Nosiłbyś ją do pracy i na miejsca zbrodni, może by nasza niedoszła pani patolog dała ci wtedy spokój.
Nie odpowiadam, zbieram dokumenty, sięgam po notes i długopis, w które zaopatrzyła mnie przed Gwiazdką Bennett, i biorę głęboki wdech, by w pełni zakończyć przygotowanie do rozmów.
- Patrz na niego. - W głosie Gomeza słyszę odrobinę złośliwości. - Znowu ma ten uśmiech na twarzy.
Przystaję przy wejściu.
- O co ci znowu chodzi?
Meksykanin unosi dłonie do góry w geście kapitulacji, Adam parska śmiechem.
- O nic. Tylko twoja reakcja na słowo narzeczona staje się już trochę nudna, wiesz?
Przewracam oczami.
- To żadna reakcja.
- Nie - zgadza się ze mną ciemnowłosy. - To uśmiech istnego psychopaty. Naprawdę nie dotarło do ciebie, że będziesz się hajtał z naszą kochaną Rosie?
- Dotarło w chwili, gdy wybierałeś numer do pastora - odgryzam się koledze. - Idę, rezerwuję czwórkę. Miejsce na tablicy jest?
- Oczywiście, szefie!
- To brać się do roboty. Migiem!
****
Siedzi przede mną z obojętnym wyrazem twarzy, zdystansowana, patrzy bacznie chłodnym wzrokiem. Też jestem obojętny, bo tego wymaga ode mnie zawód. Wchodząc do pokoju, tylko zerknąłem na kobietę, teraz mogę się jej dokładniej przyjrzeć. Jest szczupła, ale nie nabita, więc ze sportem nie ma pewnie za wiele do czynienia. Czarna bluzka podkreśla jej biust, ale nie eksploatuje go dekoltem. Jej strój jest prosty i skromny, patrząc na nią, nie widzę kogoś, kto może nosić miano gwiazdy, a normalną kobietę.
- Panno McCarthy - zwracam się do niej jej prawnym nazwiskiem - dzisiaj rano w domu pani sąsiada, Masona Zeeka, odnaleziono zwłoki. Chciałbym się dowiedzieć, czy zauważyła pani coś dziwnego w pobliżu jego domu w ostatnim czasie?
Wygląda na człowieka, który rzetelnie odpowie na każde moje pytanie bez zbędnego owijania w bawełnę. To pozwala mi mieć nadzieję, że dość szybko dotrę do potrzebnych informacji.
- A czy rozmawiał pan z innymi mieszkańcami uliczki zbrodni, detektywie?
Nadzieja nadzieją, ale mogę się mylić.
- Nie, jest pani moim pierwszym rozmówcą.
- To bardzo dobrze. - Poprawia się na krześle. - Wcześniej dowie się pan, co jest istotne. - Zaintrygowała mnie, widzi to na mojej twarzy, uśmiecha się odrobinę zadziornie. - Raz w tygodniu od dwóch miesięcy, najczęściej w czwartki, przed dom Zeeka podjeżdżał duży, czarny van, stał przed nim przez jakieś dwie godziny popołudniu lub wieczorem, po czym odjeżdżał.
Zapisuję te informacje w notesie, oczekuję więcej i wiem, że Chloé coś jeszcze ciekawego powie.
- Nikt z niego nie wychodził, przez cały czas zajmował miejsce po drugiej stronie, ktoś chyba Zekka obserwował.
- A czy Mason wychodził z domu podczas tych wizyt?
Czerwonowłosa pochyla się do przodu, patrzy mi prosto w oczy, zadziorny uśmiech rozszerza się w mroczny, przełykam ślinę. McCarthy mogłaby być aktorką, świetnie kontroluje mimikę jak na moje niewyrobione oko.
- To jest najlepsze w tej sprawie, detektywie. Czarny wóz przyjeżdżał zawsze, gdy Zeek szedł do pracy na swoją zmianę. Jest ochroniarzem w centrum handlowym na dolnym Manhattanie. - Unoszę brew, nie daję wiary jej słowom. - Tak, wiem, nie wygląda na mięśniaka i ma wykształcenie wyższe, ale posiada również czarny pas w aikido i jeszcze jeden w innej sztuce walki. Poza tym ochroniarzowi płacą więcej niż instruktorowi czy wykładowcy, a się zbytnio nie narobi.
Powoli rysuje się przed nami obraz prawdziwego Masona Zeeka, człowieka z krwi i kości, a nie ducha. Możemy zacząć o niego pytać gdzieś indziej niż na zamieszkałej ulicy.
- O które centrum handlowe chodzi?
- Crystal House*.
- Dziękuję. - Kolejna informacja zostaje zapisana w notesie. - Chyba dość dobrze go pani zna.
Zerkam na Chloé, ona tylko nonszalancko wzrusza ramionami.
- Poznaliśmy się trochę bliżej podczas integracyjnego pikniku na początku lata. To takie typowe wydarzenie dla przedmieścia. Zamyka się ulicę dla ruchu, rozkłada drewniane stoły i ławy, zamawia ludzi od waty cukrowej, malowania twarzy i baloniarzy. Każdy coś przygotowuje i kładzie na stół, jest też barbecue. Ma to być swoista okazja do poznania się, zacieśnienia sąsiedzkich więzi. Nie licząc młodych małżeństw z dziećmi, ja i Zeek nie mamy tu nikogo w zbliżonym do nas wieku, więc oczywistym było, że wylądujemy na jednej ławie i będziemy rozmawiać.
- Spotykaliście się? - To rutynowe pytanie w takich przypadkach, więc McCarthy powinna je tak odebrać.
Kręci przecząco głową.
- Dobrze się dogadywaliśmy, ale brak między nami chemii, która umożliwiłaby większą zażyłość. Jesteśmy po prostu dobrymi znajomymi.
- Rozumiem.
Nie w każdej nowej znajomości między osobnikami różnej płci należy doszukiwać się romansów, inaczej wszędzie widzielibyśmy ludzi w związkach. Pcham rozmowę dalej.
- Ma pani numer Zeeka?
- Oczywiście.
Podaje mi go, współpraca z nią jest naprawdę przyjemna.
- Widziała pani ten czarny samochód, więc albo przechodziła pani choć raz obok niego, albo siedziała w domu w czasie obserwacji.
- Zgadza się.
- Czym się pani wówczas zajmowała?
- Siedziałam w swoim małym studio, które mieści się na lewo od wejścia do domu. Mam w nim szeroki parapet, na którym lubię siedzieć, szukając inspiracji do pisania tekstów. Mam wtedy wyłączone światło, ciemność ma w sobie coś intrygującego. To idealny punkt obserwacyjny.
- W jakiej odległości są rozmieszczone latarnie na pani ulicy?
- Co dwadzieścia metrów, tak mi się wydaje. Od siebie do Masona mam cztery latarnie. Ale akurat samochód stawał tak, by latarnie go nie oświetlały.
- Udało się może pani dostrzec numery rejestracyjne?
- To chyba samochód z New Jersey. Widziałam tylko początek.
- Czy widziała pani, by ktoś przyjechał do Masona w odwiedziny w ostatnim czasie?
- Nie, nie widziałam nikogo obcego w domu.
Zapisuję także i to. Wszystkie informacje przekazane mi prze czerwonowłosą pomogą nam w poszukiwaniu Zeeka.
- Dziękuję pani za poświęcony mi czas.
- Nie ma za co, detektywie. Jeśli to wam pomoże, to się cieszę.
Uśmiecha się do mnie bez żadnej złośliwości czy kpiny. Odwzajemniam to. Opuszczamy pokój, odprowadzam ją do windy. Czekając na nią, zerka na mnie niepewnie.
- Detektywie, mogę zadać panu odrobinę prywatne pytanie?
Do tej pory wydawała się spokojna i opanowana, teraz zaś wygląda jak nastolatka, która boi się wyśmiania.
- Czy detektyw Diego Gomez jest teraz w pracy?
Z pewnością coś o nim wie, zazwyczaj informacje o byłych partnerach jakoś do nas docierają, w tym przypadku jest podobnie.
- Tak, właśnie przeprowadza rozmowy z innymi sąsiadami Zeeka. - Robi lekko zdziwioną minę. - Jest członkiem mojego zespołu.
Zdziwienie zastąpione zostaje przez cień rozczarowania. McCarthy zdaje sobie sprawę z tego, że Meksykanin uniknął rozmowy z nią świadomie.
- Może to i lepiej - mówi cicho.
Pojawia się winda, kobieta wchodzi do środka, uśmiecha się do mnie smutno.
- Mam dla pana radę, detektywie. - Przytrzymuję dłonią drzwi, chcę jej wysłuchać. - Prawda o tym morderstwie może kryć się w ciemności. Radzę dobrze sprawdzić miejsce zbrodni. Do widzenia. - Naciska przycisk pierwszego piętra, odsuwam się.
- Dziękuję. - Tylko tyle udaje mi się powiedzieć, zanim oddzieli nas metalowa ściana.
Słowa tekściarki mnie zaintrygowały, będę musiał wysłać Phila do domu Zeeka, może coś im wcześniej umknęło.
Kolejne dwie rozmowy nie są aż tak owocne. Jedna z rozmówczyń to starsza pani, właścicielka trzech psów i pary papug. Mówi dużo, ale nie na temat. Do tej pory sądziłem, że takie osoby, które zawodowo nie są już aktywne, mają dość wolnego czasu, by bawić się w żywy monitoring. Stereotypy stereotypami, ale naprawdę wolałbym usłyszeć o czarnym vanie z sąsiedniego stanu niż o tym, jakie jedzenie podaje się maltańczykom albo o robieniu na drutach.
Druga osoba to kobieta przed czterdziestką, bizneswoman, która w domu spędza praktycznie tylko weekendy. Jedyna ciekawostka to to, że raz mijała ten tajemniczy samochód i widziała, że siedziała w niej dwójka mężczyzn, jeden łysy. Niestety, za mało czasu, by się przyjrzeć, stworzenie portretów pamięciowych jest niemożliwe.
Odrobinę wyzuty z energii wracam do biura, notatki lądują na stole z cichym łoskotem. Moi koledzy zajęci są pracą: Adam wciąż z kimś rozmawia, Diego zaś z istnym namaszczeniem uderza w klawiaturę, jego wzrok prześlizguje się po ekranie tam i z powrotem, obok kubka z zapewne zimną już kawą leżą jakieś dokumenty. Podchodzę bliżej niego, nie dostrzega mnie. Odchrząkuję. Mężczyzna podskakuje.
- Logan, ogarnij się, zakochańcu jeden!
Śmieję się z niego.
- Wybacz. Dowiedziałeś się czegoś?
- Tak, mam tutaj wyniki autopsji naszego trupa, Susan udało się ustalić jego tożsamość po zębach. - Podaje mi dokument. - Konsultowała się też ze znajomym antropologiem sądowym, który potwierdził czas zgonu na środowy późny wieczór.
Przeczesuję wzrokiem papier.
- Josh Akima - czytam, zerkam na ciemnookiego. - Japończyk?
- W połowie, matka Amerykanka. Znalazłem jego siostrę, już ją poinformowałem, akurat jest w mieście, niedługo powinna przyjechać.
Do biura wchodzi Chase, cicho podśpiewuje.
- Co tam? - pyta, zajmując swoje stałe miejsce.
- Wiemy już, kim jest ofiara.
Podchodzę do niego i podaję mu dokument.
- Jego siostra tu przyjedzie, ktoś z nią porozmawia. - Opieram się o jego biurko. - Coś wyszło z tych rozmów?
- Interesującego? Nic.
- Za to u mnie dwukrotnie wspomniano o czarnym vanie.
Blondyn patrzy na mnie, wstaje, przechodzi na tył pomieszczenia i wyjeżdża na środek z naszą najlepszą przyjaciółką - białą tablicą, chwyta mazak i uśmiecha się zawadiacko.
- To lećmy z tym.
Nie zważając na Diego, który krzywo się uśmiecha, nanosimy na ściankę wszystkie zdobyte informacje, wieszamy zdjęcie denata i tworzymy oś czasu, zaznaczamy prognozę zgonu. Zajmuje nam to prawie godzinę, ale patrząc na nasze dzieło, czuję satysfakcję i pokłady energii, które powinny wystarczyć do zakończenia tej sprawy.
Zerkam przez okno na miasto, mrok powoli spowija budynki, dochodzi siedemnasta, latarnie otrzymują sygnał, by działać. Mógłbym podziękować kolegom za dzisiejszy wkład, ale wciąż czekamy na rodzinę denata i szukamy miejsca pobytu Zeeka. Dopóki nie rozjaśni się żadna z tych kwestii, nie opuścimy posterunku.
Gdy rozlega się pukanie we framugę, całą trójką obracamy się w stronę wejścia. Funkcjonariusz przyprowadził do nas młodą kobietę o azjatyckich rysach, z widocznie zaczerwionymi od płaczu oczami.
- Jestem Natalie Akima - przedstawia się, gdy zajmuje miejsce naprzeciwko mnie. - To mojego brata zamordowano.
- Nasze wyrazy współczucia.
- Dziękuję. - Pociąga nosem. - Chciałabym wiedzieć, co mu się przytrafiło.
Potakuję.
- Oczywiście. Czy chce pani przejść do osobnego pokoju?
- Nie, zostańmy tutaj. Gdybym wyszła na korytarz, pewnie bym stąd uciekła.
- Rozumiem. - Rozkładam przed sobą notatki. - Pański brat został znaleziony martwy dzisiaj rano przez czyściciela pajęczyn w domu Masona Zeeka. - Dostrzegam jej zdziwienie i szok. - Wszystko w porządku? Zna go pani?
Nie dane jest jej odpowiedzieć, pukanie rozlega się ponownie, do biura wchodzi średniego wzrostu mężczyzna w okularach.
- Przepraszam. Detektyw Henderson? - Kiwam głową, robi dwa kroki do przodu. - Jestem... - Jego wzrok natrafia na kobietę. - Natalie?
Zanim którykolwiek z nas zdąży zareagować, skośnooka rzuca się na nowoprzybyłego z pazurami. Czerwona pręga zdobi jego policzek, wypełnia się ona krwią, a on patrzy na kobietę z niedowierzaniem.
- Zabiłeś go - syczy kobieta. - Teraz ja zabiję ciebie!
Rzuca się na niego ponownie, a jej krzyk wstrząsa całym posterunkiem.
__________________________________
* nazwa fikcyjna utworzona dla tego rozdziału.
- Panno McCarthy - zwracam się do niej jej prawnym nazwiskiem - dzisiaj rano w domu pani sąsiada, Masona Zeeka, odnaleziono zwłoki. Chciałbym się dowiedzieć, czy zauważyła pani coś dziwnego w pobliżu jego domu w ostatnim czasie?
Wygląda na człowieka, który rzetelnie odpowie na każde moje pytanie bez zbędnego owijania w bawełnę. To pozwala mi mieć nadzieję, że dość szybko dotrę do potrzebnych informacji.
- A czy rozmawiał pan z innymi mieszkańcami uliczki zbrodni, detektywie?
Nadzieja nadzieją, ale mogę się mylić.
- Nie, jest pani moim pierwszym rozmówcą.
- To bardzo dobrze. - Poprawia się na krześle. - Wcześniej dowie się pan, co jest istotne. - Zaintrygowała mnie, widzi to na mojej twarzy, uśmiecha się odrobinę zadziornie. - Raz w tygodniu od dwóch miesięcy, najczęściej w czwartki, przed dom Zeeka podjeżdżał duży, czarny van, stał przed nim przez jakieś dwie godziny popołudniu lub wieczorem, po czym odjeżdżał.
Zapisuję te informacje w notesie, oczekuję więcej i wiem, że Chloé coś jeszcze ciekawego powie.
- Nikt z niego nie wychodził, przez cały czas zajmował miejsce po drugiej stronie, ktoś chyba Zekka obserwował.
- A czy Mason wychodził z domu podczas tych wizyt?
Czerwonowłosa pochyla się do przodu, patrzy mi prosto w oczy, zadziorny uśmiech rozszerza się w mroczny, przełykam ślinę. McCarthy mogłaby być aktorką, świetnie kontroluje mimikę jak na moje niewyrobione oko.
- To jest najlepsze w tej sprawie, detektywie. Czarny wóz przyjeżdżał zawsze, gdy Zeek szedł do pracy na swoją zmianę. Jest ochroniarzem w centrum handlowym na dolnym Manhattanie. - Unoszę brew, nie daję wiary jej słowom. - Tak, wiem, nie wygląda na mięśniaka i ma wykształcenie wyższe, ale posiada również czarny pas w aikido i jeszcze jeden w innej sztuce walki. Poza tym ochroniarzowi płacą więcej niż instruktorowi czy wykładowcy, a się zbytnio nie narobi.
Powoli rysuje się przed nami obraz prawdziwego Masona Zeeka, człowieka z krwi i kości, a nie ducha. Możemy zacząć o niego pytać gdzieś indziej niż na zamieszkałej ulicy.
- O które centrum handlowe chodzi?
- Crystal House*.
- Dziękuję. - Kolejna informacja zostaje zapisana w notesie. - Chyba dość dobrze go pani zna.
Zerkam na Chloé, ona tylko nonszalancko wzrusza ramionami.
- Poznaliśmy się trochę bliżej podczas integracyjnego pikniku na początku lata. To takie typowe wydarzenie dla przedmieścia. Zamyka się ulicę dla ruchu, rozkłada drewniane stoły i ławy, zamawia ludzi od waty cukrowej, malowania twarzy i baloniarzy. Każdy coś przygotowuje i kładzie na stół, jest też barbecue. Ma to być swoista okazja do poznania się, zacieśnienia sąsiedzkich więzi. Nie licząc młodych małżeństw z dziećmi, ja i Zeek nie mamy tu nikogo w zbliżonym do nas wieku, więc oczywistym było, że wylądujemy na jednej ławie i będziemy rozmawiać.
- Spotykaliście się? - To rutynowe pytanie w takich przypadkach, więc McCarthy powinna je tak odebrać.
Kręci przecząco głową.
- Dobrze się dogadywaliśmy, ale brak między nami chemii, która umożliwiłaby większą zażyłość. Jesteśmy po prostu dobrymi znajomymi.
- Rozumiem.
Nie w każdej nowej znajomości między osobnikami różnej płci należy doszukiwać się romansów, inaczej wszędzie widzielibyśmy ludzi w związkach. Pcham rozmowę dalej.
- Ma pani numer Zeeka?
- Oczywiście.
Podaje mi go, współpraca z nią jest naprawdę przyjemna.
- Widziała pani ten czarny samochód, więc albo przechodziła pani choć raz obok niego, albo siedziała w domu w czasie obserwacji.
- Zgadza się.
- Czym się pani wówczas zajmowała?
- Siedziałam w swoim małym studio, które mieści się na lewo od wejścia do domu. Mam w nim szeroki parapet, na którym lubię siedzieć, szukając inspiracji do pisania tekstów. Mam wtedy wyłączone światło, ciemność ma w sobie coś intrygującego. To idealny punkt obserwacyjny.
- W jakiej odległości są rozmieszczone latarnie na pani ulicy?
- Co dwadzieścia metrów, tak mi się wydaje. Od siebie do Masona mam cztery latarnie. Ale akurat samochód stawał tak, by latarnie go nie oświetlały.
- Udało się może pani dostrzec numery rejestracyjne?
- To chyba samochód z New Jersey. Widziałam tylko początek.
- Czy widziała pani, by ktoś przyjechał do Masona w odwiedziny w ostatnim czasie?
- Nie, nie widziałam nikogo obcego w domu.
Zapisuję także i to. Wszystkie informacje przekazane mi prze czerwonowłosą pomogą nam w poszukiwaniu Zeeka.
- Dziękuję pani za poświęcony mi czas.
- Nie ma za co, detektywie. Jeśli to wam pomoże, to się cieszę.
Uśmiecha się do mnie bez żadnej złośliwości czy kpiny. Odwzajemniam to. Opuszczamy pokój, odprowadzam ją do windy. Czekając na nią, zerka na mnie niepewnie.
- Detektywie, mogę zadać panu odrobinę prywatne pytanie?
Do tej pory wydawała się spokojna i opanowana, teraz zaś wygląda jak nastolatka, która boi się wyśmiania.
- Czy detektyw Diego Gomez jest teraz w pracy?
Z pewnością coś o nim wie, zazwyczaj informacje o byłych partnerach jakoś do nas docierają, w tym przypadku jest podobnie.
- Tak, właśnie przeprowadza rozmowy z innymi sąsiadami Zeeka. - Robi lekko zdziwioną minę. - Jest członkiem mojego zespołu.
Zdziwienie zastąpione zostaje przez cień rozczarowania. McCarthy zdaje sobie sprawę z tego, że Meksykanin uniknął rozmowy z nią świadomie.
- Może to i lepiej - mówi cicho.
Pojawia się winda, kobieta wchodzi do środka, uśmiecha się do mnie smutno.
- Mam dla pana radę, detektywie. - Przytrzymuję dłonią drzwi, chcę jej wysłuchać. - Prawda o tym morderstwie może kryć się w ciemności. Radzę dobrze sprawdzić miejsce zbrodni. Do widzenia. - Naciska przycisk pierwszego piętra, odsuwam się.
- Dziękuję. - Tylko tyle udaje mi się powiedzieć, zanim oddzieli nas metalowa ściana.
Słowa tekściarki mnie zaintrygowały, będę musiał wysłać Phila do domu Zeeka, może coś im wcześniej umknęło.
Kolejne dwie rozmowy nie są aż tak owocne. Jedna z rozmówczyń to starsza pani, właścicielka trzech psów i pary papug. Mówi dużo, ale nie na temat. Do tej pory sądziłem, że takie osoby, które zawodowo nie są już aktywne, mają dość wolnego czasu, by bawić się w żywy monitoring. Stereotypy stereotypami, ale naprawdę wolałbym usłyszeć o czarnym vanie z sąsiedniego stanu niż o tym, jakie jedzenie podaje się maltańczykom albo o robieniu na drutach.
Druga osoba to kobieta przed czterdziestką, bizneswoman, która w domu spędza praktycznie tylko weekendy. Jedyna ciekawostka to to, że raz mijała ten tajemniczy samochód i widziała, że siedziała w niej dwójka mężczyzn, jeden łysy. Niestety, za mało czasu, by się przyjrzeć, stworzenie portretów pamięciowych jest niemożliwe.
Odrobinę wyzuty z energii wracam do biura, notatki lądują na stole z cichym łoskotem. Moi koledzy zajęci są pracą: Adam wciąż z kimś rozmawia, Diego zaś z istnym namaszczeniem uderza w klawiaturę, jego wzrok prześlizguje się po ekranie tam i z powrotem, obok kubka z zapewne zimną już kawą leżą jakieś dokumenty. Podchodzę bliżej niego, nie dostrzega mnie. Odchrząkuję. Mężczyzna podskakuje.
- Logan, ogarnij się, zakochańcu jeden!
Śmieję się z niego.
- Wybacz. Dowiedziałeś się czegoś?
- Tak, mam tutaj wyniki autopsji naszego trupa, Susan udało się ustalić jego tożsamość po zębach. - Podaje mi dokument. - Konsultowała się też ze znajomym antropologiem sądowym, który potwierdził czas zgonu na środowy późny wieczór.
Przeczesuję wzrokiem papier.
- Josh Akima - czytam, zerkam na ciemnookiego. - Japończyk?
- W połowie, matka Amerykanka. Znalazłem jego siostrę, już ją poinformowałem, akurat jest w mieście, niedługo powinna przyjechać.
Do biura wchodzi Chase, cicho podśpiewuje.
- Co tam? - pyta, zajmując swoje stałe miejsce.
- Wiemy już, kim jest ofiara.
Podchodzę do niego i podaję mu dokument.
- Jego siostra tu przyjedzie, ktoś z nią porozmawia. - Opieram się o jego biurko. - Coś wyszło z tych rozmów?
- Interesującego? Nic.
- Za to u mnie dwukrotnie wspomniano o czarnym vanie.
Blondyn patrzy na mnie, wstaje, przechodzi na tył pomieszczenia i wyjeżdża na środek z naszą najlepszą przyjaciółką - białą tablicą, chwyta mazak i uśmiecha się zawadiacko.
- To lećmy z tym.
Nie zważając na Diego, który krzywo się uśmiecha, nanosimy na ściankę wszystkie zdobyte informacje, wieszamy zdjęcie denata i tworzymy oś czasu, zaznaczamy prognozę zgonu. Zajmuje nam to prawie godzinę, ale patrząc na nasze dzieło, czuję satysfakcję i pokłady energii, które powinny wystarczyć do zakończenia tej sprawy.
Zerkam przez okno na miasto, mrok powoli spowija budynki, dochodzi siedemnasta, latarnie otrzymują sygnał, by działać. Mógłbym podziękować kolegom za dzisiejszy wkład, ale wciąż czekamy na rodzinę denata i szukamy miejsca pobytu Zeeka. Dopóki nie rozjaśni się żadna z tych kwestii, nie opuścimy posterunku.
Gdy rozlega się pukanie we framugę, całą trójką obracamy się w stronę wejścia. Funkcjonariusz przyprowadził do nas młodą kobietę o azjatyckich rysach, z widocznie zaczerwionymi od płaczu oczami.
- Jestem Natalie Akima - przedstawia się, gdy zajmuje miejsce naprzeciwko mnie. - To mojego brata zamordowano.
- Nasze wyrazy współczucia.
- Dziękuję. - Pociąga nosem. - Chciałabym wiedzieć, co mu się przytrafiło.
Potakuję.
- Oczywiście. Czy chce pani przejść do osobnego pokoju?
- Nie, zostańmy tutaj. Gdybym wyszła na korytarz, pewnie bym stąd uciekła.
- Rozumiem. - Rozkładam przed sobą notatki. - Pański brat został znaleziony martwy dzisiaj rano przez czyściciela pajęczyn w domu Masona Zeeka. - Dostrzegam jej zdziwienie i szok. - Wszystko w porządku? Zna go pani?
Nie dane jest jej odpowiedzieć, pukanie rozlega się ponownie, do biura wchodzi średniego wzrostu mężczyzna w okularach.
- Przepraszam. Detektyw Henderson? - Kiwam głową, robi dwa kroki do przodu. - Jestem... - Jego wzrok natrafia na kobietę. - Natalie?
Zanim którykolwiek z nas zdąży zareagować, skośnooka rzuca się na nowoprzybyłego z pazurami. Czerwona pręga zdobi jego policzek, wypełnia się ona krwią, a on patrzy na kobietę z niedowierzaniem.
- Zabiłeś go - syczy kobieta. - Teraz ja zabiję ciebie!
Rzuca się na niego ponownie, a jej krzyk wstrząsa całym posterunkiem.
__________________________________
* nazwa fikcyjna utworzona dla tego rozdziału.
Cudowny (jak zawsze)!
OdpowiedzUsuńI co jeszcze powiedzieć? Piszesz świetnie i każdy rozdział jest tak samo wciągający, więc musiałabym kopiować wcześniejsze komentarze, a to jest bez sensu.
Więc co? Weny życzę i pozdrawiam.
Cieszę się, że się podoba :)
UsuńNadrobione.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że te wstawki z narracją trzecioosobową naprawdę służą tym rozdziałom. Stały się dużo barwniejsze. W poprzednim już na początku dostaliśmy odpowiedni klimat, a kontrast ze sceną Rogan jest ogromny. Za to wielki plus.
Miło będzie przeczytać dłuższą sprawę, to jakaś odskocznia od tego, co było do tej pory. Już widać, że będzie bardziej skomplikowana, więc tylko czekać na ciąg dalszy. Sam Zeek jest taki trochę dziwny, ale sama na początku tego rozdziału zdradziłaś, że to nie on jest mordercą, skoro nie wiedział o ciele. Początkowo myślałam, że stanie się kimś szczególnym dla śledztwa, ale też z tej nieodwzajemnionej miłości kimś niebezpiecznym. Koniec rozdziału jednak trochę to komplikuje. W końcu pojawił się na posterunku, a raczej by tego nie zrobił, gdyby był w coś zamieszany. Chociaż... Tak, znowu zaczynam kombinować, bo i ten czarny van plus pół japońskie rodzeństwo tworzy w mojej głowie szaloną teorię, której chyba nie powinnam zdradzać. Rezolutnie więc powiem tylko, że była Diego też mi coś podejrzanie wygląda. I to jej ostatnie zdanie. Czegoś im nie powiedziała? Czy może jest w to zamieszana? Coś mi się widzi, że to nie był jej pojedynczy występ.
Dobra, zanim skończę to moje próżne gadanie, wspomnę jeszcze o pozostałych wątkach. Kate i Diego się rozstali? Buu, a na taką szczęśliwą parę wyglądali. No cóż, nie zawsze musi być happy end. Diego, błaźnie nasz kochany, trzymaj się.
Myśl Logana, że czasami jest idiotą - moja reakcja "wow, Logan zauważył, że czasami jest idiotą". Tak, wiem, ale musiałam. Inaczej nie potrafię.
No i jeszcze to planowanie ślubu. Moim zdaniem trochę przesada, dopiero się zaręczyli, a tu już wszystko od razu. Chociaż to Mia.
Pozdrawiam serdecznie
Laurie
Powiem Ci, że mam podobne odczucia do tego trzecioosobowego narratora ;)
UsuńTa sprawa będzie długa. Będzie. I wszelkie teorie w Twojej głowie pewnie się namnożą.
Chyba będzie wzmianka, dlaczego tak właściwie ta dwójka się rozstała.
A Mia jest Mią, trzeba z tym żyć.
Dziękuję za komentarz! :*
Logan od razu założył, że właściciel domu nie wie, że znajduje się w nim trup. A może wie, może sam ma z tym coś wspólnego? To trochę wątpliwe, że zabił człowieka i zostawił go u siebie w piwnicy, ale w gruncie rzeczy możliwe, więc nie rozumiem czemu Logan nie bierze tego pod uwagę ani trochę.
OdpowiedzUsuńW ogóle dziwny jest ten cały Manson. To zdanie o zmianach wywołało we mnie pewien niepokój. A to, że nie tylko policja ma go na celowniku - jeszcze większy. Coś czuję, że ten facet wplątał się w niezłe gówno. Może ten trup to zwykła pomyłka i to Manson miał zginąć w swoim domu? Nie wiem, możliwe, że za bardzo kombinuję, ale wolno mi;D
Następny akapit nieco mnie... zastanowił. Powiem szczerze, nie podobało mi się to, co powiedział Logan. Jeśli wizyta u jakoś tam faceta wymęczyła go bardziej niż chemioterapia matki i wizyty u ukochanej Rose to ja nie mam pytań.
"Czasami dobija mnie fakt, że bywam idiotą." - uwielbiam, hahahahahha Ale się uśmiałam z tego zdania;D
"czerwonowłose kobiety chyba cię lubię" - lubiĄ
Zastanowiło mnie to, co powiedziała Chloe odnośnie pracy ochroniarza. W sumie nie wiem jak jest w Ameryce (więc może nie powinnam się odzywać), ale w Polsce ochroniarz dostaje marne pieniądze, które wykładowcy do pięt nie dorastają. No, ale tak jak mówię, nie wiem jak jest w Ameryce;D Co do tej Chloe to mam mieszane uczucia. Wydaje się być sprytną kobietą, taką rezolutną i potrafiącą sobie poradzić. No i przede wszystkim jej zeznania coś jednak do sprawy wniosły. W sumie ja też bym się przyglądała takiemu tajemniczemu samochodowi, który stoi non stop pod domem sąsiada i tu jej się nie dziwię. Kobiety to ciekawskie stworzenia :D Natomiast zupełnie nie rozumiem tego zdania "prawda może kryć się w ciemnościach, radzę dobrze sprawdzić miejsce zbrodni". To zabrzmiało jakby coś wiedziała na temat tego morderstwa, albo nie powiedziała śledczym wszystkiego. Ja po takim stwierdzeniu raczej bliżej przyjrzałabym się całej tej Chloe. No bo skąd ona niby może wiedzieć takie rzeczy? W ogóle to ciekawa jestem czy ta sprawa wpłynie jakoś na Diego. Może znowu zaczną się spotykać? :D W sumie skoro jest sam, dopiero po zerwaniu to jakieś odreagowanie mogłoby mu się przydać. Co prawda nie wchodzi się podobno dwa razy do tej samej rzeki, no ale... ;D
Końcówka mnie zastanowiła. Dlaczego ta kobieta tak się rzuciła na faceta? Czyżby to był ten Manson? Szybko dokonała osądu, ale nie dziwię się. W końcu jest roztrzęsiona.
Pozdrawiam! ;***
Przyznam, że cała sprawa może być pełna niedociągnięć, musisz mi to wybaczyć.
UsuńLogan jest dziwny ostatnimi czasy, nie wiem, co on myśli.
Dziękuję za wyłapanie, zaraz poprawię.
Miej swoje teorie, miej :D Przekonamy się, czy coś udało Ci się przewidzieć.
Żadnych spoilerów! :P
Dziękuję za komentarz! :*