sobota, 10 października 2015

72 I'm not a innocent

   Rozdział zaczęty jeszcze na urlopie, kiedy to się uspokoiłam i nabrałam dystansu. Teraz widzę, jak bardzo rozwałkowałam sprawę, stąd moje małe zniechęcenie. Ale jestem przy zakończeniu tej sprawy, więc brawa dla mnie. Wy możecie poczuć się odrobinę znużeni komplikacjami i masą rozmów, ale czasami tak trzeba. UWAGA! - pewnie jest masa nieścisłości, ale nie miałam już nerwów na merytoryczną poprawę całej sprawy.
   Mam wrażenie, że Mason to sierota. Poważnie.
   Nie wiem nic o giełdach, więc przyjmijcie to wszystko jako jedną wielką fikcję.

__________________________________

Im niewinniejsza i pobożniejsza mina, tym większy drań.


Kochanej Naff
w dniu urodzin.
Wszystkiego najlepszego,
droga Mad!
Powodzenia we wszystkim!
<3
You're one in a million!









      Nie każdy dobrze znosi krzywdy wyrządzone przez innego człowieka. Ale są one już codziennością, cierpienie wpisało się na stałe w ten świat. Jednak krzywda wyrządzona przez najbliższych to prawdziwy cios, którego nie da się zapomnieć, wypędzić w głąb podświadomości. Jest to chwila zestawienia osoby, którą się kochało, z osobą, która oszukiwała i skrzywdziła. Cała dobroć znika z horyzontu, panuje mrok, ogrom bólu oraz złości zalewa cierpiącego. Poczucie krzywdy dość często wzbudza także agresję, człowiek pozwala wyjść na zewnątrz złej stronie siebie. Często też to, że ktoś został skrzywdzony, sprawia, że dla własnego dobrego samopoczucia osoba cierpiąca zadaje ból komuś innemu. Krąg cierpiących się rozszerza, jak i grupa agresorów. Myśl o przebaczeniu puka do drzwi mózgu, ale zostaje stłumiona przez negatywne emocje rządzące człowiekiem. Należy jak najszybciej wyrwać się z tego destrukcyjnego stanu, inaczej życie całkowicie się zmieni.
     Siedzę w tym samym pokoju, w którym rozmawiałem z Chloé, teraz moim towarzyszem tutaj jest osobnik z plastrem na twarzy. Ledwo co udało się nam oderwać od niego rozjuszoną Natalie Akimę, blondwłosy detektyw zabrał ją do pokoju socjalnego, a ja opatrzyłem okularnika. W tej chwili siedzi przede mną z pustym wzrokiem utkwionym w blacie metalowego stołu. Jasnobrązowe, krótkie włosy wyglądają na uczesane. To chyba jedyna porządnie wyglądająca cecha w jego wyglądzie. Cera jest szara, cienie pod oczami widoczne, usta bladoróżowe, czarna koszula wymięta. Jakby wrócił z dalekiej podróży i nie miał czasu się odświeżyć. Zmizerowany i wyciszony nie posiada już tej energii, z którą wkroczył do naszego biura. Człowiek przegrany przez życie.
     Poprawiam się na miejscu i patrzę na mężczyznę, czekam, aż coś powie. To on wparował na komisariat z jakąś sprawą, powinien się jakoś wytłumaczyć, a nie milczeć. Rozumiem, został zaatakowany i teraz jest w szoku, ale to nie przesłuchanie, bym miał go zarzucać pytaniami i cisnąć teoriami na temat tego, w czym i jak zawinił.
     Wzdycham cicho. Możemy tak siedzieć godzinami, ale to nie ułatwi śledztwa, a wydłuży je w czasie jeszcze bardziej. A ja nie mam zamiaru chodzić po mieszkaniu sfrustrowany pracą, będzie to groziło uderzeniem patelnią. Rose znalazła już sposoby na moje złe humory.
     Okularnik odchrząkuje i unosi wzrok, wreszcie mogę ocenić kolor jego tęczówek na zielono-szare. Patrzy na mnie, waha się, ale w końcu zaczyna mówić.
     - Nazywam się Mason Zeek. - Zaczyna się świetnie. Nie poruszam się choćby o milimetr. - Dzisiaj rano w moim domu miało się odbyć sprzątanie piwnicy z pajęczyn. Usługę tę zleciłem firmie Clean&Care. Jej właściciel, Andy Stiller, spotkał się ze mną trzy dni temu rano u mnie, gdzie to wyjaśniłem mu cel korzystania z usługi. Jednak dzisiaj zamiast sprzątania odbyło się spotkanie sił policyjnych i medycznych, gdyż znaleziono trupa. Poinformowała mnie o tym przez SMSa moja sąsiadka, Chloé Lila, kilka godzin temu. Dlatego wróciłem do Nowego Jorku szybciej, niż planowałem. 
     Pochylam się do przodu i opieram o blat.
     - To dziwne - odzywam się. - Pani McCarthy, czy też Lila, podała mi pański numer, dzwoniłem do pana kilkakrotnie, ale pan nie odebrał.
     - Wyciszyłem komórkę na czas powrotu, a telefon schowałem do torby, by nikt nie przeszkadzał, przepraszam.
     Nie reaguję. Nie mnie powinny dotyczyć przeprosiny, mężczyzna nic mi nie uczynił. Przecież w końcu siedzimy twarzą w twarz, a to wystarczy, by coś się w śledztwie ruszyło.
     - Gdzie pan był przez ostatnie dwa, a właściwie trzy dni? - pytam.
     - Pojechałem do rodzinnego domu, gdzie nikt by mnie nie szukał. - Unoszę brew, nie bardzo wiem, o co szatynowi chodzi. - Wszyscy moi znajomi uważają, że jestem nowojorczykiem, ale to nieprawda. - Dostrzega dezaprobatę na mojej twarzy, wzdycha cicho. - Tak było lepiej. Przez całe życie szukałem swojego miejsca, a gdy trafiłem na grupę ludzi, która zechciała mnie do siebie przyjąć, nie mogłem od nich odstawać.
     No tak, chęć posiadania znajomych, niebycie wyklętym społecznie weryfikuje priorytety, własne ja odsuwane jest na daleki plan. Odnoszę wrażenie, że w dzisiejszych czasach nie istniejemy po to, by przejść przez przygodę, jaką jest bez wątpienia życie, ale po to, by inni ludzie nas dostrzegli i mówili o nas w samych superlatywach. Altruizm zanikł, występuje miejscowo, teraz światem rządzą pieniądze i znajomości. To, kim tak naprawdę jesteś, nie ma właściwie znaczenia. Na własne życzenie stajemy się marionetkami w rękach innych, bo panicznie obawiamy się samotności. Z każdą chwilą świat jest coraz bliżej autodestrukcji.
     Przechylam głowę delikatnie w prawo, bacznie wpatruję się w swojego rozmówcę. Postawą przypomina mi jakieś drobne stworzenie, a nawet robaka, który zdając sobie sprawę z własnej małości, czeka na śmierć. Porównanie dość brutalne, ale tak to wygląda.
     - A czy mogę wiedzieć, gdzie ten dom się znajduje? Wolałbym to potwierdzić.
     Bez sprzeciwu kiwa potakująco głową. Jakby już nic go nie obchodziło. Podejrzewam, że to nagłe spotkanie z Natalie pozbawiło go energii, przecież nie tak wygląda przedstawiciel grupy ochroniarskiej sporego obiektu.
     - Oczywiście. 76 Danbury Street, Islip.
     Zapisuję adres, wyślę tam Diega, przyda mu się jakieś małe badanie w terenie, Choć będę je musiał podać jako jutrzejsze, dzisiaj niewiele zdziała, sam dojazd zabrałby mu trochę cennego czasu.
     - Panie Zeek, kiedy ostatni raz kontaktował się z panem Joshua Akima? - pytam obojętnym tonem. - Jaka relacja was łączyła?
     Mason poprawia okulary na nosie, czarne oprawki mocno kontrastują z jego cerą.
     - Poznaliśmy się dwa lata temu przez Natalie. - Streszcza mi chwilę pierwszego spotkania z kobietą, która dzisiaj go zraniła; brzmi nader romantycznie, przesłodzenie. - Josh był idealnym partnerem do rozmów na przeróżne tematy. Dość szybko się zaprzyjaźniliśmy, od kilku miesięcy myśleliśmy nawet o założeniu spółki. Josh jest - zawiesza się na chwilę, z trudem przełyka fakt, że o kumplu powinien już raczej mówić w czasie przeszłym - był z wykształcenia ekonomistą, chciał prowadzić biznes prognozowy dla giełd, które nie dostały się na Wall Street.On posiadał niezbędną wiedzę, ja - dzięki spadkowi po ciotce - dość spory kapitał. Pracował nad biznesplanem dla nas, chciał zacząć na jesieni. - Łamie mu się głos, pozwalam się pozbierać, doświadczenie nauczyło mnie, że cierpliwość podczas podobnych rozmów naprawdę popłaca.
     Szatyn zerka w bok, co może niepokoić. Wydaje mi się, że za chwilę przerwie tę konwersację, bo emocje go przytłoczą, ale ludzie potrafią walczyć ze swoimi słabościami. Wzdycha ciężko, po czym podejmuje przerwany wątek.
     - Zadzwonił do mnie w poniedziałek, był radosny, dało się to usłyszeć w jego głosie. Miał już plan, wycenę początkowych kosztów, był gotowy do zakładania formy. Myślałem, że dzwoni po to, by usłyszeć moją aprobatę, ale nie o to chodziło.
     Zainteresowany poprawiam się na krześle, nie spuszczając wzroku z Zeeka.
     - Dzwonił, bo zaczął się bać. Przez cały poprzedni tydzień czuł, że ktoś go śledzi, dwukrotnie udało mu się ukradkiem dojrzeć czarny van. Był przekonany, że siedzący w nim ludzie go obserwują.      - Przestraszyło to pana?
     - Tak! Mój przyjaciel być może stał się celem złych ludzi, na moim miejscu każdy by się zmartwił.
     Splatam dłonie, pochylam się do przodu.
     - A czy głównym powodem nie było to, że pana także śledzili? Chyba obaj zaszliście ludziom z vana porządnie za skórę.
     Wybałusza na mnie oczy, blednie, przypomina poważnie chorego anemika.
     - Detektywie, o czym pan mówi? - Jego głos robi się piskliwy, mam wrażenie, że jednego dnia będę świadkiem dwóch zawałów.
     - Według tego, co powiedziała mi pana dobra znajoma, Chloé Lila, od kilku tygodni dość regularnie pod pana domem meldował się czarny van. Jeden raz udało jej się dojrzeć kierowcę i pasażera, ale trwało to za krótko, by mogła ich opisać rysownikowi. Ale kilkukrotnie ich zauważyła.
     Zeek jest zaskoczony.
     - Niczego takiego nie zauważyłem. Wychodzę do pracy po południu, nie raz wracam nad ranem prawie nieprzytomny, nie zwracam zbytnio uwagi na otoczenie, pewnie więc ich przegapiłem.
     Albo też oni ginęli w mroku. Nasi nieznajomi przyjaciele chyba naprawdę stanowią dla niego zagadkę. Czyli udało im się rozpracować jego plan dnia. Ale skoro obserwowali jego dom pod jego nieobecność, to nie o ochroniarza musiało im chodzić. Więc o co?
     - Czy w pana domu było coś cennego, co mogłoby stanowić potencjalny łup dla włamywaczy?
     Zastanawia się przez chwilę.
     - Nie, raczej nie. Nie mam żadnych kosztowności, biżuterię po śmierci ciotki dostała w spadku jej córka, która mieszka w Dakocie Południowej.
     - Może Josh coś u pana przechowywał?
     - Wątpię. Gdy ostatnim razem był u mnie, jego wizyta trwała dziesięć minut, które spędziliśmy w kuchni. Wypił jedynie kawę i pojechał na lotnisko. Leciał do Japonii spotkać się z chorym ojcem i Natalie. Wrócił do miasta tydzień później, zadzwonił do mnie w ostatni poniedziałek, a teraz jest martwy.
     Kryje twarz w dłoniach. Po raz pierwszy głośno nazwał fakt. Ale musiało do tego dojść. Lepiej szybciej przejść przez wszystkie fazy niż tkwić w pierwszej - wypieraniu - przez lata.
     - A Natalie? - pytam, bacznie mu się przyglądając. - Bywała u pana?
     Chyba trafiłem w jego słaby punkt. Raczej na pewno. Spuszcza wzrok, rumieni się niczym nastolatek.
     - Czasami wpadała na kawę i pogawędkę, raz nocowała, ale do niczego między nami nie doszło. - Niczego nie sugerowałem, a on tłumaczy się niczym winny. - Byliśmy tylko przyjaciółmi. - Oficjalnie pewnie tak, ale wyraźnie widzę, że z jego strony było też coś więcej. Człowieka zakochanego da się rozpoznać. - Nie widziałem jej od kilku miesięcy, załatwiała sprawy związane z firmą ojca w Japonii, to z nią wiązała swoją przyszłość, nie ze Stanami. - Słyszę smutek w jego głosie. Najwidoczniej Mason nie zdobył się na chwilę otwartości i nie powiedział kobiecie, jak wiele ona dla niego znaczy. - Byłem pewien, że pozostał nam jedynie kontakt mailowy. Nie wiedziałem nawet, że zjawiła się w mieście, Josh o tym nie wspomniał.
     Czyli przyjaciele mieli przed sobą tajemnice. Skąd ja to znam? Ale sekrety Diega nie stwarzają zagrożenia dla mojego życia. Przynajmniej taką mam nadzieję.
     - Czy któreś z nich miało kiedykolwiek problem z prawem? - Nie dotarłem do informacji o tym, że ktoś z rodzeństwa Akima posiada kartotekę, a to może być istotne.
     - Joshua został zatrzymany w ubiegłym roku za przekroczenie prędkości, ale nie było to więcej niż dziesięć mil na godzinę, dostał jedynie pouczenie.
     No tak, czasami trafi się funkcjonariusz, który wciąż pamięta o tym, że nawet w pracy pozostaje człowiekiem.
     - A może prowadził jakieś podejrzane interesy?
     - Nic mi o tym nie wiadomo.
     Czyli dochodzimy do martwego punktu, kiedy to mamy wiele informacji, ale nie dostrzegamy ich treści.
     Zerkam na zegarek, siedzimy tu już od godziny, powoli zaczynam czuć nieprzyjemne pulsowanie w głowie. To chyba dobra pora na małą przerwę.
     - Nie mam więcej pytań - odzywam się. - Dziękuję panu za poświęcony mi czas.
     Kiwa głową, patrzy na mnie niepewnie.
     - Czy mógłbym zostać na posterunku jeszcze trochę? Chciałbym porozmawiać z Natalie, a wątpię, by mi się to udało poza tym budynkiem.
     Ciekawe, czy ona chce rozmawiać z tobą. Poza tym nie mam pewności, czy Adamowi udało się ją uspokoić. Ale skoro Mason nie ma się zbytnio gdzie podziać - jego dom wciąż pozostaje miejscem zbrodni pod obserwacją - niech rozgości się tutaj na kilka godzin.
     - Nie ma problemu, wskażę panu pokój, gdzie będzie pan mógł na nią poczekać. Zaraz obok niego jest automat z kawą i przekąskami, gdyby pan zgłodniał.
     - Dobrze. Dziękuję.
     Opuszczamy obaj pokój przesłuchań, wskazuję mu socjalny, gdzie może posiedzieć, po czym zmierzam do bufetu. Potrzebuję kawy jak niczego innego. Z kubkiem w dłoni wychodzę z pomieszczenia i prawie wpadam na Rosie. Przypomina mi to nasze spotkanie na ulicy ponad dwa lata temu, które tym razem - na moje szczęście - nie kończy się kawą wylaną na koszulę.
     - O, hej. - Szatynka odsuwa się na bezpieczną odległość, by nie kusić losu. - Coś czułam, że własnie teraz będziesz pił kawę.
     - Cześć. - Patrzę na nią zaskoczony jej widokiem na posterunku. - Co ty tutaj robisz?
     - Ben do mnie dzwonił. - Zakłada pasmo włosów za ucho. - Ponoć Adam może mieć małe problemy z uspokojeniem osoby związanej ze śledztwem, mam ją postraszyć swoim psychologicznym autorytetem, może to powali ją na kolana.
     Uśmiecham się, dowcip kobiety jest wyszukany i pasuje do sytuacji.
     - Zostałaś wprowadzona?
     - Tak, Diego pobawił się w nauczyciela i wbił mi do głowy wszystkie potrzebne informacje, teraz sprawdza bilingi denata i stara się ustalić, co robił dobę przed śmiercią. - Czyli cała ostatnia środa została wzięta pod lupę. Szatynka patrzy na mnie i lekko marszczy nos. - Jakieś wieści ze szpitala?
     O Andym dowiedziała się pewnie na samym początku swojej nauki, ciemnooki detektyw się spisał.
     - Jest po operacji, do końca tego dnia powinien się wybudzić, ale o przesłuchaniu go możemy marzyć najwcześniej za trzy dni.
     Kiwa głową ze zrozumieniem, kucyk brązowych włosów delikatnie podskakuje.
     - Dobrze, że w ogóle. - Bo należy zawsze szukać pozytywnych stron sytuacji. - Okay, idę do nich. Myślisz, że powinnam się obawiać tej kobiety?
     - Lepiej miej się na baczności, próbowała wydłubać oczy innemu związanemu ze sprawą.
     Krzywi się lekko.
     - Przyjęłam. - Podaje mi teczkę, którą przez czas rozmowy trzymała w dłoni. - Proszę. To wyniki badań toksykologicznych, które Susan podesłała dziesięć minut temu, Diego kazał ci je przekazać.
     - Okay, dzięki. - Posyła mi ciepły uśmiech, po czym odwraca się i zmierza do pokoju, gdzie powinna być Natalie.
     - Hej! - krzyczę za nią, zerka na mnie przez ramię. - Wracamy do domu razem?
     Tym razem uśmiecha się złośliwie.
     - Zastanowię się.
     Staje przed odpowiednimi drzwiami, przyjmuje swoją minę pokerzystki i wchodzi do środka, a ja życzę jej w myślach powodzenia. Idę do biura pomóc koledze. Nie chcę tkwić za długo w martwym punkcie.


****


     Radę Logana, by spodziewać się ataku, wzięłam sobie do serca. Od chwili wejścia do pokoju zachowuję dystans, badam teren. Adam siedzi w fotelu i uporczywie wpatruje się w kobietę o azjatyckich rysach, która krąży po pokoju niczym pies, który wyczuł zapach kiełbasy i teraz próbuje ją znaleźć.
     - Dzień dobry - odzywam się z wyuczoną tonacją, która nie ma przestraszyć, a wzbudzić ufność u odbiorcy. Zbliżam się do blondyna, kobieta przystaje w miejscu i patrzy na mnie podejrzliwie czarnymi jak smoła oczami. - Nazywam się Rose Bennett, jestem psychologiem, chciałabym z panią porozmawiać.
     - Natalie Akima. - Ma przyjemny, dźwięczny głos. - Jestem siostrą waszej ofiary i bardzo bym chciała, byście wszyscy szli do diabła.
     Agresja wywołana przez złość jest irracjonalna, ale gdy się pojawi, nie należy prosić o uspokojenie się, bo to tylko zaognia sytuację. Proszenie o spokój dowodzi, że osoba ta nie tylko nie panuje nad swoimi nerwami. Denerwuje się jeszcze bardziej, bo nie chce uwierzyć w to, że nie ma nad sobą kontroli. Najlepiej nic wtedy nie mówić ani nie podejmować żadnych działań, emocje w osobniku opadną same. Chyba że mamy do czynienia z osobą, której życiowym motorem napędowym jest złość, wtedy zalecam oddalić się na bezpieczną odległość.
     Siadam na kanapie i kiwam głową Adamowi, z wyraźną ulgą podnosi się z miejsca i wychodzi. Przez to, że będziemy w pomieszczeniu tylko my dwie, istnieje większa szansa, że kobieta mi zaufa i się przede mną otworzy. Albo też spróbuje, nigdy nic nie wiadomo. Nie byłaby pierwsza. Ponawia swój spacer, nabija mile jak mężczyzna na porodówce oczekujący szczęśliwego rozwiązania, a ja wygodnie się rozsiadam i czekam.
     - Czego pani chce? - warczy Natalie, zerkając na mnie.
     - Już mówiłam - porozmawiać.
     Prycha, nie przerywa ruchu, to jej sposób na pozbycie się agresji, bardzo dobre rozwiązanie. Wysiłek fizyczny dostarczy endorfin, zmniejszy adrenalinę i odrobinę zmęczy. Nie wiem, czy kobieta jest w pełni świadoma tego, co robi, ale właśnie jej organizm walczy z tym, co mu zagraża, chroni komórki. Ciało ludzkie jest niesamowite.
     - Niby o czym chce pani rozmawiać?
     - O pogodzie - odpowiadam spokojnie. - O tym, co sądzi pani p nowojorskich władzach i komunikacji. - Natalie zatrzymuje się, obraca w moją stronę i patrzy jak na wariatkę. - Albo o cenie mieszkań w centrum Manhattanu. Co nie zmienia faktu, że najbardziej interesuje mnie, jak się pani czuje i co wie o biznesie brata.
     Ponownie prycha, zbliża się do fotela, który jeszcze pamięta kształt pośladków Adama, patrzy na mnie z kpiną, ale w jej oczach czai się także smutek i ogromny ból.
     - Jak się teraz czuję?! - Śmieje się histerycznie, co brzmi trochę jak łkanie. - Jestem zła, cholernie zła, przerażona i smutna! - Nie wytrzymuje, zajmuje miejsce w fotelu i wybucha płaczem. - Mój jedyny brat został zamordowany, najwidoczniej doszło do tego w domu naszego przyjaciela, który dziwnym trafem nie był u siebie przez ostatnie dni! To jakaś paranoja!
     Ociera twarz grzbietem dłoni, przesuwam w jej stronę opakowanie chusteczek. I uwierzyć, że musiałam swego czasu przekonywać detektywów, że są one potrzebne w każdym pokoju socjalnym. Natalie wyciąga jedną i osusza twarz, zauważam, że nie ma makijażu. Geny uczyniły z niej naturalną piękność, osobę przykuwającą uwagę niecodzienną urodą. Jej cera jest jasna, czysta bez przebarwień, godna pozazdroszczenia. Choć i tak wolę swoją bladość.
      - Chciał założyć biznes z Masonem, mieli umiejętności i pieniądze, wszystko było już prawie dopięto na ostatni guzik, a teraz to pozostanie w strefie marzeń. - Jej akcent jest dość słyszalny, ale dobrze radzi sobie z angielskim. - Muszę poinformować tatę. - Kryje twarz w dłoniach. - Jest poważnie chory, cierpi na międzybłoniaka opłucnej*. Taka wieść może pogorszyć jego stan. - Boi się. Istnieje ryzyko, że Joshua nie będzie jedyną osobą, którą przyjdzie jej pochować w najbliższym czasie.
     - A czy Josh na coś chorował? - pytam, pochylając się lekko do przodu, pokazując zainteresowanie.
     Kręci głową.
     - Nie, był zdrowy jak ryba. Odrobinę za bardzo zapracowany, ale jego pracoholizm można tłumaczyć pochodzeniem.
     No tak, racja. Ileż to stereotypów można przypisać danemu krajowi.
     - Jak długo jest pani w Stanach?
     - Przylecieliśmy tydzień temu. Wróciłam do pracy w agencji PR, a brat zajmował się swoją pracą w korporacji.
     - Kim był z zawodu?
     - Maklerem ekonomistą, dość dobrze orientował się na giełdzie, raz nawet kupił akcję.
     Nie wiem, czy to intuicja, ale mam wrażenie, że warto zbadać ten trop.
     - Mieliście ze sobą dobry kontakt?
     - Tak, dobrze się dogadywaliśmy, choć czasem próbował mi matkować. Uważał, że trzy lata różnicy czynią go moim opiekunem i obrońcą, miło było wiedzieć, że jest ktoś, komu mogę się wyżalić.
     Uśmiecham się delikatnie. To właśnie tego brakowało mi w dzieciństwie - towarzysza, który zawsze byłby obok i który bezwzględnie by mnie kochał.
     - A Mason? Jak się poznaliście?
     - Może to zabrzmi dziwnie, ale po prostu poślizgnęłam się na oblodzonym chodniku i wpadłam na niego.
     Mój uśmiech odrobinę się poszerza. Skąd ja to znam?
     Opowiada mi o swojej znajomości z ochroniarzem, zapoznaniu go z Joshem. Nie ma w niej nic nadzwyczajnego albo budzącego podejrzenia, więc przekażę kolegom jedynie wątpliwości co do kupionej przez Akimę akcji.
     Natalie uspokoiła się, czyli odniosłam zamierzony od wejścia efekt. Zdobyłam informacje, okazałam cierpliwość i wyszłam z tego bez szwanku, moje policzki wciąż są całe. Kobieta wzdycha i zerka na mnie.
     - Przepraszam za mój wybuch.
     - Nie ma za co.
     - Po prostu nadal w to nie wierzę.
     - Rozumiem panią bardzo dobrze.
     Nasze tragedie są podobne, choć ona jest dorosła i z pewnością poradzi sobie z żałobą lepiej niż dziesięcioletnia sierota. Ciemnooka podnosi się z miejsca.
     - Proszę wybaczyć, ale odrobinę mam dość tego miejsca.
     - Nie szkodzi. Dziękuję za poświęcony mi czas.
     W kącikach jej ust czai się uśmiech, ale nie ma co liczyć na pokazanie się w całej okazałości, nie w tych okolicznościach.
     - Proszę przeprosić ode mnie kolegów, musieli się ze mną trochę użerać.
     - Pewnie teraz sobie z tego żartują.
     Zbliża się do drzwi, idę za nią, nie mam po co siedzieć tu dłużej. Wychodzimy na korytarz.
     - Dziękuję za wysłuchanie.
     Uśmiecham się do niej, odwraca się i idzie w stronę wind, gdy otwierają się drzwi z innego pomieszczenia, z którego wychodzi brązowowłosy mężczyzna w okularach.
     - Natalie!
     Czyli to jest Mason Zeek, opatrunek na jego twarzy rzuca się w oczy. Omija mnie i podchodzi do kobiety, chwyta ją za łokieć, kobieta nieznacznie się odsuwa, on coś jej mówi. Postanawiam zostawić ich samych, mają o czym porozmawiać, raczej uda im się spokojnie opuścić posterunek. Idę do biura, gdzie detektywi okupują białą tablicę, pewna jej część nosi już na sobie ślady pisaków.
     - Cześć - odzywam się, podchodząc do nich, zgodnie kiwają mi głowami, żaden nie zaszczyca mnie spojrzeniem. - Co mamy?
     Ponowne zgodne kiwnięcie głowami. Zastanawiam się, czy nie użyć na nich chwytu profesora Snape'a **, ale brakuje mi na to jednej ręki. Przystaję obok Logana i wpatruję się w skarb informacji zapisanych krzywym pismem Diega.
    - Dopisałabym jeszcze pod tropy wykupioną na giełdzie akcję.
    W jednym momencie mężczyźnie zerkają na mnie z uniesionymi brwiami. U każdego jest to lewa brew. Za dużo czasu przebywają w swoim towarzystwie, zdecydowanie. Powoli zamieniają się w syjamskich braci behawioralnych, ot co.
     - Bennett, o czym pani mówi? - Brunet uśmiecha się do mnie, ale nie odwzajemniam tego. Może i jego ton jest żartobliwy, ale formalność, oficjalność w jego pytaniu przypominają mi czasy, kiedy to między nami w przyjacielskiej relacji nie układało się najlepiej. Wciąż potrafię wyobrazić sobie te uczucia, które wówczas mną targały. Mężczyzna wyczuwa, że coś jest nie tak, pochyla się nade mną z troską w oczach. - Wszystko w porządku? Dowiedziałaś się czegoś?
     Kiwam potakująco głową.
     - Tak. Natalie opowiedziała mi co nieco o swojej relacji z bratem, był ekonomistą i maklerem, raz kupił jakieś akcje, co mnie zastanowiło, bo według niej nie zrobił tego ponownie.
     Chigi wymienia spojrzenia, Logan nie odrywa wzroku od mojej twarzy.
     - Diego - zwraca się do kolegi - sprawdziłeś może życiorys Joshuy Akimy?
     - Tak. Ale może to przeoczyłem.
     Siada do biurka, jego palce ruszają w dziki taniec na klawiaturze, wzrok śledzi życie na ekranie niczym starsza pani swoją ulubioną telenowelę.
     - Mam. - Czyta coś. - Tak, w zeszłym roku w marcu Akima kupił akcje na giełdzie. I do tego znalazł wspólnika.
     - Masona? - pytam, podchodząc do miejsca pracy Meksykanina.
     - Nie. - Stuka w klawiaturę, porusza myszką, stajemy we trójkę za jego plecami. - To zupełnie ktoś inny.
     Zerkam nad ramieniem mężczyzny, mój wzrok przykuwa fotografia mężczyzny o gęstych włosach w kolorze blond, niebieskich oczach i kpiącym uśmiechu. Ubrany w skrojony na miarę garnitur, który z pewnością do tanich nie należy, emanuje taką pewnością siebie, że mam wrażenie, iż podczas wykonywania tego zdjęcia uważał się za pana całego świata. Tuż za nim stoi dwóch rosłych, muskularnych, łysych facetów z okularami przeciwsłonecznymi na nosach i założonymi z przodu rękami. Przy nich Mason Zeek to marny ochroniarz, oceniając po wyglądzie.
     - Kto to? - pyta Logan, szukając podpisu gdzieś pod zdjęciem.
     Gomez zjeżdża na dół artykułu i czyta na głos:
     - Romain Żewłakov, magnat naftowy z Rosji.
     Niespodziewanie powiększa tekst, po czym wstukuje kod dla okna policyjnej bazy danych, przepisuje tam nazwisko, czeka na rezultat, po czym wykrzykuje:
     - Wiedziałem!
     Wymieniam spojrzenie z Loganem.
     - Niby o czym? - pytamy zgodnie.
     - Że ta sprawa bez udziału rosyjskiej mafii nie będzie całkowicie kompletna.
_________________________
   Cytat George'a Christopha Lichtenberga
   * złośliwy nowotwór płuc; szacunkowa zachorowalność 1/120000 osób
   ** mowa o scenie, kiedy to prof. Snape pcha w dół głowy Rona i Harry'ego



8 komentarzy:

  1. Nie mam dzisiaj teorii. Zwalę to jednak na mój nieco smutnawy humor, który nie opuszcza mnie mimo zajęcia się już innymi sprawami niż zakończenie pewnego etapu w pisarskim życiu.
    Wiele informacji, choć podejrzewam, że niewiele z nich przyda się detektywom. Jak zwykle. Końcówka daje pewien trop. Nie ma to jak wciągnąć Japończyków w sprawę z rosyjską mafią:P
    Więcej ze mnie dziś nie wyciągniesz. Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powiem nic, czy Twoje podejrzenia są uzasadnione, wyjdzie w kolejnych rozdziałach.
      Mam nadzieję, że smutnawy humor już Cię opuścił.
      Dziękuję za komentarz! :*

      Usuń
  2. Hej :)
    Szczerze mówiąc nie mam dziś humoru na długie komentarze, więc może po prostu wypisze ci to, na co zwróciłam uwagę ;)
    Wyobraziłam sobie przez moment Rosie z patelnią i uciekającego Logana ... Piękny widok xd
    "Dowcip kobiety jest wyszukany i pasuje do sytuacji" - czy tylko mi się wydaje, czy w jakiś sposób pochwaliłas samą siebie za Dowcip? ;)
    Co Rosie ma w sobie, że zawsze wyciągnie ten ważny szczegół? Chłopaki się na pracowali a ona przyszła, chwilę pogadala z kobietą i znalazła trop ...
    To się nazywa mieć szczęście.
    Mimo nadmiaru informacji rozdział na prawdę mi się bardzo podoba ;)
    Czekam na nn
    Ściskam mocno :*
    ~ Alex ♡_♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rosie jest dobrą manipulatorką, dlatego radzi sobie z wyciąganiem informacji w dość wyszukany i subtelny sposób.
      Cieszę się, że przypadł Ci do gustu :)
      Dziękuję za komentarz! :*

      Usuń
  3. Ach, dopiero dziś udało mi się tu dotrzeć ;____; ale dotarłam! I dziękuję za życzonka oraz dedykację <3 a ten obrazek łiiiiii! Oczywiście wiesz, że na razie nie nadrobię rozdziałów, ale od czwartku do piątku będzie trochę lżej, bo nie ma żadnych urodzin, nauki też nie zapowiada się wiele (oby), więć... postaram się c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naff, naprawdę nie musisz na gwałt nadrabiać wszystkich zaległości w ciągu dwóch dni! Nie oczekuję tego! Czytaj na spokojnie. A za życzenia i dedykację nie dziękuj, to drobiazg ;)

      Usuń
  4. Zacznę od 'ale'
    Napisałaś 'kilometry na godzinę' w jednym miejscu. Jesteśmy w USA, więc mile na godzinę (mph- miles per hour).
    Potem odnośnie Nathalie, że nabija kilometry. Nabija mile.

    Rose lubi swoją bladość... kurde też bym chciała. Jestem blada jak trup, tylko że ja tego nienawidzę. A na solarium nie pójdę, bo szkoda mi skóry. Rosie, wymień mi plusy, może też polubię;D

    Od czego by tu zacząć... Może od tego, że rosyjska mafia wiele wyjaśnia, ale też nie do końca. Pasuje na pewno do czarnego vana, do śledzenia i zabójstwa. Nie rozumiem tylko (na razie) co ma wspólnego z tym wszystkim Manson. Pewnie wiele, skoro ci ludzie wystawali pod jego domem. No bo rola Akimy wydaje się być prosta. Wszedł w interesy z szemranymi ludźmi, coś nie poszło (albo im się znudził, tak tez się zdarza) i wylądował w piwnicy. Tylko zastanawia mnie dlaczego u Mansona w piwnicy i dlaczego go obserwowali. Czyżby już od jakiegoś czasu wiedzieli, że zabiją Akimę i że zrobią to w domu Mansona? Może dlatego obserwowali kiedy w domu bywa, a kiedy nie. Ale to z drugiej strony trochę bez sensu:D Bo jak mieliby wtedy zwabić tam Akimę... Za dużo zachodu. Nie, ta teoria jest zupełnie bez sensu. Ale widzisz, coś powstaje, coś mi się w głowie rodzi. A dzieje się tak dlatego, że mamy jakieś informacje, śledztwo trwa, ciągle wychodzą na wierzch nowe brudy. Dlatego lubię dłuższe śledztwa. Bo lubię sama coś pokombinować, a przy krótkich nie mam na to za bardzo możliwości:D
    Bardzo podobało mi się jak przekazałaś emocje Natalie. To było bardzo wiarygodne, bardzo prawdziwe i smutne. Cóż, to najgorszy punkt pracy detektywa/śleczego/policjanta - rozmowa z bliskimi ofiary lub informowanie ich o zgonie. Parszywy orzech do zgryzienia;/ Dobrze, że Rose udało się do niej dotrzeć. Uspokoiła się, unormowała emocje i dzięki temu może będzie w stanie spokojnie pogadać z Mansonem. A kto wie, może wspólna tragedia ich do siebie zbliży? Manson jest ewidentnie zauroczony, może Natkę też to trafi?:D
    Czekam na kolejny i pozdrawiam serdecznie! ;**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazwyczaj pamiętam o różnicach między nami a Amerykanami. Zazwyczaj, ale nie zawsze, więc dziękuję za wyłapanie tego. Już poprawiłam.
      Ja też mam małe 'ale'! Imię Zeeka to Mason, a nie Manson. To jest różnica.
      Ciekawie kombinujesz, muszę powiedzieć :D Ale nie zdradzę, ile z tego się okaże prawdą, wyjdzie w kolejnych rozdziałach.
      Dziękuję za komentarz! :*

      Usuń

Komentarze mile widziane :)