sobota, 26 grudnia 2015

76 Eksperyment numer zero


     Cześć Wam w drugi dzień świąt. Mam nadzieję, że spędzacie ten czas pełni radości w gronie rodziny, a uśmiechy nie znikają z Waszych twarzy. Jak minęła Wigilia? Nie przejedliście się? Przez ostatnie tygodnie przygotowywałam się do walki ze świątecznym obżarstwem i ponownie wyszłam zwycięsko z tej walki, jestem dumna z siebie :D A jak prezenty? U mnie były trafione ;)

     Miłej lektury!
______________________


Sekret wart jest tyle, ile warci są ludzie, przed którymi powinniśmy go strzec.
   
     O tajemnicach można powiedzieć wiele. Że każdy jakąś ma. że niektóre istnieją tylko dlatego, że ludzie boją się konsekwencji powiedzenia prawdy. Inne zaś istnieją, bo zło należy w jakiś sposób ukryć. Ludzie posiadają tajemnice, bo czasami lepiej im się z nimi żyje. Zapominają jednak, że część ich sekretów dotyczy także innych ludzi i może zmienić ich życie.
     Dan Abrams, nasza ofiara-samobójca, także najwidoczniej miał tajemnicę, którą odkryliśmy przez przypadek. Albo też on nie wiedział, że policja ma możliwość prześledzenia jego transakcji i rozmów telefonicznych. Dziwię się tylko, że kontaktowano się z nim z numeru oficjalnego laboratorium. Skoro był częścią eksperymentu - a był, czego doktor Morgan dała wyraz - to nie powinno być bardziej... tajemnicze?
     Siedzę w biurze i zastanawiam się, czy to naprawdę konieczne. Jeśli nie, chętnie pojadę do swojej drugiej-pierwszej pracy i będę udawać w niej, że coś robię. Na posterunku cały czas jestem pod czyimś czujnym spojrzeniem, co dekoncentruje i przez co czuję się nieswojo. Detektywi potrafią bardzo szybko wyczuć, że coś jest nie tak, nie mam zbytnio ochoty odpowiadać na pytania kolegów. Otwarłam się rano przed Loganem, bo to najbliższa mi osoba na świecie, ale przecież nie mogę robić przed każdym napotkanym na korytarzu czy chodniku człowiekiem. Odrobinę godności jeszcze mam.
     Patrzę na tablicę, której Diego już nawet nie chowa do kąta, tak często jest ostatnio potrzebna. Nadal chętnie przyjmuje kolejne informacje. Ciekawe czy wie, że za jakiś czas zapis mazaków nie będzie schodził, a tylko ją obrzydzi do tego stopnia, aż jedynym miejscem, gdzie będzie mile widziana, zostanie śmietnik? Biedna tablica. Nie wiem, czy ktokolwiek dba o to, by służyły jak najdłużej, na posterunku taki konserwator tablic by się przydał.
     W pomieszczeniu jest jeszcze tylko Adam, który przeszukuje stronę internetową laboratorium Mediax, liczy, że coś tam znajdzie na temat zagadkowego eksperymentu. Wątpię, by mu się powiodło, podobnych rzeczy nie wypisuje się w sieci. No chyba że jest się idiotą.
     Do biura wchodzi Logan, uśmiecha się triumfalnie. Oho, ktoś tu uzyskał zgodę na odwiedziny. Znając życie, to ja będę osobą towarzyszącą w tej misji. Wprost kipię z nadmiaru entuzjazmu, nie marzę o niczym innym, jak o rozmowie z naukowcami. Moje znużenie sięga coraz bliżej sufitu. Dobrze, że trzymam je w dość wygodnym pokoju, inaczej już dawno wychynęłoby mackami na korytarz.
     Czuję na sobie spojrzenie detektywa, ale czuć nie znaczy reagować. Wciągnięcie mnie w sprawę zapewne miało mi pomóc pozbyć się nadmiaru pesymistycznych myśli, ale niestety - nic z tego. Nie tym razem. Za bardzo przeżywam swoje ostatnie urodziny. Chyba potrzebuję odpoczynku od tego wszystkiego.
     - Rose? - Brunet kładzie mi dłoń na ramieniu. - Wszystko w porządku?
     Przecież widzi, że nie. Dobrze wie, że za chwilę skłamię. Nie przejmie się tym, bo znajdzie później okazję, by wyciągnąć ze mnie prawdę.
     - Nie, wszystko OK. - Uśmiecham się sztucznie, nie odwzajemnia tego.
     - Dostałem zgodę - oznajmia. - Chcesz pojechać ze mną?
     Zastanawiam się przez chwilę. Mogłabym mu odpowiedzieć, że nie jestem już takim konsultantem jak dawniej i powinien zabrać któregoś z chłopaków, ale potrzebuję świeżego powietrza.
     - Jasne. Chodźmy.
     Zarzucam na ramiona kurtkę, a szyję okrywam szalikiem w kolorze miejskiego dymu. W ogóle ubrana jestem pod humor, w czerń i odcienie szarości. Przypominam chorego. Mam się tak pokazać w dużym laboratorium nieznanym sobie ludziom? Nie ma sprawy.
     Logan przepuszcza mnie w przejściu, czuję na sobie jego uważny wzrok. Wiem, że czeka mnie rozmowa, ale nie mam zamiaru przed nią uciekać, chcę zażyć swój lek, a tylko brunet może mi go podarować.
     Początkowo jedziemy w zupełnej ciszy, ale gdy tylko sygnalizator łapie nas na czerwonym, mój partner wykorzystuje okazję.
     - Nadal się dręczysz? - zagaja. - Myślałem, że po porannej pogawędce wszystko będzie już dobrze.
     Zerka na mnie, jeszcze raz czuję, że mogę powierzyć mu każdą swoją myśl, a on nigdy nie wykorzysta ich przeciwko mnie.
     - Też tak sądziłam, ale najwidoczniej oboje się myliliśmy. - Wyglądam przez okno, a w gardle tworzy mi się gula, która pojawia się zawsze, gdy nie radzę sobie ze sobą. - Możliwe, że to mały kryzys, za jakiś czas powinno mi przejść.
     Brunet pochyla się i całuje mnie w policzek.
     - Jakby co, jestem obok, możesz na mnie liczyć.
     - Wiem.
     Zielone światło. Jesteśmy coraz bliżej celu, mój żołądek zaciska się. Powinnam uciec.
     I zrobię to, gdy tylko rozwiążemy tę sprawę.
     Bez względu na wszystko.


****


     Czasami odnosimy wrażenie, że choć kontakt w dorosłym życiu nieco się rozluźnił, nadal jesteśmy dość dobrze poinformowani o życiu naszego rodzeństwa. Wiemy, gdzie spędzali ostatnie wakacje, o sprzedanym samochodzie czy przeprowadzce do innego, większego mieszkania, bo poprawiła się sytuacja finansowa. Tak właściwie to tylko złudzenie. Nie wiemy o problemach naszych bliskich, bo nie mamy czasu lub ochoty, by zadzwonić i zapytać: co słychać? Pamiętamy o urodzinach i rocznicach, ale tak wypada. Żyjemy swoim życiem w swojej własnej rodzinie, o tą, w której się wychowaliśmy, nie dbamy już tak bardzo. Dlatego możemy być wielce zaskoczeni pewnymi wydarzeniami.
     Carly Adams siedzi sztywno, nie zwraca uwagi na zajmującego miejsce obok ojca, zbyt pochłonięta słuchaniem detektywów. Kosmyk czarnych włosów przyczepił jej się do ust, ale tego nie dostrzega. Wpatruje się z niedowierzaniem w ciemnowłosego mężczyznę, który mówi o tym, jak zginął jej jedyny brat. Nie wierzy, bo kto by dał wiarę tak absurdalnym słowom? Nie wiadomo czy to morderstwo, czy samobójstwo? Czy tak trudno to stwierdzić? I o jakim eksperymencie mówi ten Latynos, do cholery?
     - Nasz szef oraz współpracująca z nami psycholog pojechali do laboratorium potwierdzić obecność Dana w, być może nielegalnym, przedsięwzięciu.
     Kobieta kręci głową. To pewnie jakiś sen. Ostatnimi czasy często chodziła niewyspana, ale w przypadku młodszej salowej nie było to niczym dziwnym. Nocne dyżury odbijają się na każdym pracowniku szpitala niezależnie od pełnionej funkcji.
     - Gdzie jest jego ciało?
     Mężczyzna o przyprószonych siwizną włosach i zaciętym wyrazie twarzy patrzy bacznie na funkcjonariuszy. Można by sądzić po jego postawie, że przyjął do wiadomości smutne wieści, ale Adam Chase miał już do czynienia z wieloma rodzajami ludzi, by wiedzieć, że w duchu, w środku samego siebie pan Adams właśnie krzyczy z rozpaczy. Stracił syna, który nie pozostawił po sobie potomka. Nazwisko z jego linii przepadnie, a nie tego pragnął.
     - Jest w Zakładzie Medycyny Sądowej, nasza patolog dokonuje sekcji zwłok, by ocenić, czy Dan nie był pod wpływem jakiś substancji w chwili śmierci.
     - Nie mógłby być - odzywa się Carly. - Kiedy je dostaniemy?
     - Gdy wszystkie badanie zostaną przeprowadzone i poznamy ich wyniki. Najpóźniej pojutrze. Tak mi się wydaje.
     Pan Adams kiwa głową i ociera łzę z policzka. Do tej pory nachodziły go myśli o pogrzebie, ale swoim, nie dziecka. Los po raz kolejny pokazał mu, jak bardzo niesprawiedliwy bywa.
     Żałoba może pojawić się niczym duch. Osiada na sercu i oblega je swoimi mackami, więzi, zalewając ten mięsień niszczącymi łzami. Człowiek musi przez nią przejść, ale każdy robi to własnym rytmem. Pośpiech nie sprzyja w pozbyciu się tej zmory, tego demona wkradającego się w życie. Z nim nawet przeciętna egzystencja zamienia się mało ważną. Należy przejść przez żałobę i wrócić do dawnego siebie, inaczej z serca pozostanie niewzruszony kamień.
     - Kiedy ostatni raz Dan się z wami kontaktował?
     Carly wymienia spojrzenie z ojcem. Czy powinna powiedzieć, że podczas ostatniej rozmowy pokłóciła się odrobinę z bratem? Że nakrzyczała na niego, bo dawno ich nie odwiedzał i nie dbał o ojca, który coraz bardziej nie domagał? Rozumiała, że ma swoje życie w Nowym Jorku, ale myślała, że po powrocie z wojny zechce na nowo zbliżyć się do rodziny. Człowiek bywa omylny w sprawach, które bardzo go dotyczą.
     - Dzwonił w ubiegłą niedzielę - odzywa się Charles, przecierając czoło. - Lakonicznie opowiedział o tym, co u niego słychać. Mówił, że sklep powoli wychodzi na prostą po małym kryzysie. Że klientów jest więcej, przez co odzyskał dobry humor. Wspominał też, że dobrze układa mu się z Joyce, ma nadzieję na coś poważniejszego.
     Kobieta wzdryga się lekko. Do tej pory nie poznała wybranki brata, wątpi, by ktoś taki w ogóle istniał. Jednak spojrzenie ciemnowłosego detektywa o zagadkowym uśmiechu każe jej myśleć co innego.
     - Znacie może pełne nazwisko tej Joyce? - pyta Diego, w którego głowie powoli kwitnie pierwsza teoria tej sprawy.
     - To jakaś doktor - wyjaśnia Adams - Nie pamiętam nazwiska.
     - Morgan - wyrywa się brunetce, która gani samą siebie w duchu, nie chce przecież wyjść przed Latynosem na jakąś roztrzepaną. - Nazywa się Joyce Morgan, pracuje w jakimś instytucie na Manhattanie.
     Detektywi wymieniają ze sobą porozumiewawcze spojrzenie.
     - Przepraszam - mówi Chase, po czym wychodzi z pokoju. Musi poinformować szefa o zeznaniu Carly i prosić o zwrócenie uwagi na zachowanie pani doktor. Może Rose zauważy w nim coś świadczącego o bliższej relacji naukowiec z denatem.
     Carly patrzy za blondynem, po czym przenosi wzrok na Gomeza i rumieni się lekko. Obecność mężczyzny chyba ją peszy, a w tych okolicznościach to raczej nieodpowiednie.
     - Czy Dan mówił o  innych problemach? - pyta ciemnooki, jego rozmówcy zaprzeczają ruchem głowy. - Co było powodem kryzysu w biznesie? - dopytuje.
     Charles Adams wzdycha cicho. Stara się ukryć znużenie, ale to nie wychodzi mu za dobrze. W tym momencie chciałby obnosić się ze swoją żałobą. Diego dostrzega stan mężczyzny i mówi sobie, że to już ostatnie pytanie do rodziny. Resztę faktów mogą odkryć sami, w końcu są detektywami.
     - Trzy miesiące temu doszło do kradzieży - podejmuje ojciec denata. - Skradziono przedmioty warte kilka tysięcy dolarów. Dan był załamany. Do tej pory sklep cieszył się szacunkiem, a po tym incydencie poczuł się wyśmiewany, bo nie dopilnował interesu. To go bardzo zabolało.
     - Rozumiem, że kradzież zgłoszono?
     - Oczywiście - prycha Carly. - Policjanci zajęli się tym należycie i to tak dobrze, że po dziś dzień nie złapano złodzieje ani nie odzyskano tych rzeczy. Mogę się założyć, że zostały oddane na złom i spieniężone tuż pod nosem glin!
     Jej głos pełen jest dezaprobaty. Kobieta za późno zdaje sobie sprawę z sensu słów, które wypowiedziała. Właśnie negatywnie oceniła pracę funkcjonariuszy policji, a przecież siedzący nie tak daleko detektyw jest jednym z nich. Oczy Carly robią się duże, a ona sama postanawia już nic więcej nie mówić. Nie chce skompromitować się w oczach tego przystojnego mężczyzny jeszcze bardziej.
     - Czy wiecie, kto prowadził postępowanie w sprawie tej kradzieży? - Sceptyczny wyraz twarzy Meksykanina każe sądzić, że zbytnio nie wziął słów kobiety do siebie. To w końcu tylko jej opinia.
     - Młodszy sierżant Roger.
     Diego zapisuje to nazwisko. Będzie musiał przedzwonić na odpowiedni posterunek i poprosić o kopie akt, ale to nie powinno zająć zbyt dużo czasu.
     - To na razie wszystko - mówi. - Dziękuję za poświęcony nam czas.
     Koniec rozmowy. Charles podnosi się z miejsca ze stęknięciem, Carly idzie tuż za nim. Przed wyjściem z pokoju rzuca detektywowi ostatnie spojrzenie.
     - Do widzenia - mówi cicho i znika na korytarzu.
     Jest przekonana, że zbłaźniła się przed mężczyzną, za co ma ochotę sama się spoliczkować. Nie wie, co myśli o niej Diego.
     A on uważa, że już dawno nie miał do czynienia z tak dziwną krewną zmarłego i że bardzo intryguje go, dlaczego tak się zachowała.
     Zastanawia się, czy czasem nie wpadł jej w oko.
     Odrobina niepewności nie zaszkodzi.


****


    Widok laboratorium nie zaskakuje mnie. Trzypiętrowy budynek przypominający instytut na kampusie. W środku ściany jasnego koloru, cisza i specyficzna woń, do której przywykłam już w swojej pracy. Spokojnie podchodzimy do recepcji, gdzie meldują się pracownicy, goście i wizytatorzy z zewnątrz. Logan przywdziewa na twarz swój wyćwiczony uśmiech detektywa na służbie, mój wyraz twarzy nie zmienia się. Nie zamierzam być sztuczna, odbiera się to gorzej niż obojętność.
     - Dzień dobry. - Ton głosu jest uprzejmy, nie dziwię się więc, że dziewczyna po drugiej stronie podnosi głowę. Obserwuję, jak jej oczy robią się większe. No tak, przecież widzi przystojniaka. - Jestem detektyw Logan Henderson - pokazuje odznakę - a to Rose Bennett. Jesteśmy umówieni z doktor Morgan.
     Kobieta kiwa głową i chwyta za telefon.
     - Za chwilę ją poinformują o pańskim przybyciu. Proszę chwilę zaczekać.
     Odchodzimy na bok, mężczyzna zerka na mnie.
     - Czujesz się jak u siebie? - pyta z zadziornym uśmiechem, nie reaguję na niego. 
     - Czuję się, jakbym nagle została rzucona w dwa światy jednocześnie. Dziwnie.
     Widzę, że brunet chce powiedzieć coś jeszcze, ale właśnie słyszę czyjeś kroki, odwracam się w kierunku, z którego dochodzą. Ku nam idzie wysoka kobieta o mysich włosach związanych w koński ogon. Kołysze się on na boki podczas chodu, co daje lekko komiczny efekt. Piwne oczy spoglądają na nas czujnie, otoczone gęstymi rzęsami. Pani doktor jest ładna, emanuje też pewną charyzmą, człowiek czuje do niej respekt.
     - Dzień dobry - uśmiecha się do nas. - Jestem doktor Joyce Morgan. Proszę za mną.
     Nie wydaje się być załamana naszą obecnością. Podczas przerwanej rozmowy przez telefon wyczułam jej szok, słyszałam początek szlochu. Najwidoczniej zdołała się już względnie pozbierać, by odpowiedzieć na nasze pytania.
     Idziemy za nią do jej gabinetu. Przed przyjazdem tutaj nie sprawdziłam jej referencji, nie wiem, kim jest w hierarchii laboratoryjnej, ale pewnie kimś ważnym, skoro ma swój własny pokój. By być na jej poziomie, musiałabym się dalej uczyć, a szczerze mówiąc, wolę płacić swoje rachunku niż znowu siedzieć w bibliotece.
     Niewielkie pomieszczenie, gdzie jedynym sprzętem jest biurko, trzy krzesła i komoda, kojarzy mi się z pokojem lekarza w szpitalu psychiatrycznym, gdzie mała ilość mebli eliminuje ryzyko zaatakowania czymś przez pacjenta czy też demolki. Joyce wskazuje nam miejsca. Wolałabym postać, ale to może zostać przyjęte za brak kultury. Siadam i patrzę na kobietę. Nie czuję do niej sympatii, raczej ogromny dystans, choć jesteśmy do siebie podobne.
     - Usłyszenie o śmierci pana Adamsa było ciosem - odzywa się naukowiec. - Jak do tego doszło?
     Ciekawość jest rzeczą ludzką, ale czy nie pamięta już, co mi powiedziała? Dan był eksperymentem. Być może to ona jest odpowiedzialna w jakimś stopniu za jego odejście na wieki.
     - Wjechał czołowo w ciężarówkę, zginął na miejscu - tłumaczy uprzejmym głosem Logan, ja jestem tu tylko obserwatorem.
     - Mój Boże! - Joyce unosi dłoń do ust, jej reakcja jest autentyczna, niewymuszona. W chwili, gdy usłyszała fakty od detektywa, w pełni pojęła wagę sytuacji. - To straszne! Dan nie wyglądał na kogoś, kto targnąłby się na swoje życie. Czy to on na pewno wjechał w ten samochód?
     Logan przytakuje ruchem głowy.
     - Z zeznań świadka wynika, że podczas porannej przejażdżki rowerowej nagle zmienił kierunek, zjechał na ulicę i ruszył pod prąd. Nie miał zbyt wielkich szans na przeżycie.
     Doktor kiwa głową i głośno pociąga nosem. Podejrzewam, że była w dobrej relacji z denatem. Choć niekoniecznie wpływało to na atmosferę w pracy. Czasami nie wolno pozwolić sobie na zbytnią zażyłość.
     - Pani doktor, w rozmowie z panną Bennett - mężczyzna wskazuje mnie dłonią - powiedziała pani coś, że nie żyje eksperyment numer zero. - Milczy przez chwilę, by zbudować napięcie. - Co takiego miała pani na myśli?
     Morgan jest wyraźnie zmieszana i niepewna. Sądzę, że to, co powinna nam powiedzieć, jest ściśle tajne i wypadałoby mieć zgodę kogoś większego niż kapitan Jones. Czyżby FBI było znowu potrzebne? Chętnie znowu zobaczę Matta, będzie okazja do poproszenia go na świadka.
     - Żebym mogła to państwu przekazać, musi się tu pojawić ktoś jeszcze. A wy nie możecie powiedzieć o tym komuś, kto nie pracuje przy tym śledztwie. Rozumiecie mnie państwo?
     Wymieniam spojrzenie z Loganem. Jak to dobrze, że jesteśmy narzeczeństwem, możemy rozmawiać o tej sprawie, gdziekolwiek będzie nam to odpowiadało. Nie chcę być nieuprzejma, więc w dalszym stopniu się nie odzywam, Henderson poradzi sobie podczas tej konwersacji.
     - Rozumiemy i zastosujemy się do tego - mówi pewnym głosem.
     Naukowiec oddycha z wyraźną ulgą. Chyba jeszcze nigdy nie była w podobnej sytuacji. Kiedyś musi być ten pierwszy raz. Choć niektórzy - prawdziwi szczęściarze - nie dostępują nawet tego.
     - Dobrze. Za chwilę generał powinien do nas dołączyć.
     Ponownie wymieniam spojrzenie z detektywem. Mamy mieć do czynienia z wysoko postawionym wojskowym? Tego jeszcze nie było.
     - Doktor Morgan, proszę mi powiedzieć, jak ważny jest ten eksperyment, którego Dan był częścią? - Logan jest zaciekawiony.
     W tym momencie drzwi się otwierają, do gabinetu wchodzi wysoki, barczysty mężczyzna o przystrzyżonych na jeża siwiejących włosach, surowym wyrazie twarzy, przenikliwym spojrzeniu szarych oczu, ubrany w mundur. Przystaje przy nas, po czym przechodzi dalej i staje za biurkiem po prawicy Joyce.
     - Bardzo ważny, detektywie. - Jego głos jest władczy, nieznoszący sprzeciwu. - To tajny projekt rządowy dla amerykańskiej armii. Już poinformowałem Departament Bezpieczeństwa i inne odpowiednie organy o waszym udziale. Proszę o jedno: zróbcie swoje i zapomnijcie o tym, czego się tutaj dowiedzieliście.
     Patrzę na generała, mam wielką ochotę zwrócić mu uwagę, że się nam nie przedstawił, a wypadałoby.
     - Detektywie Henderson, panno Bennett - to generał Abraham Lucas, dowódca osiemnastego pułku, nadzoruje nasze badania, był odpowiedzialny za rekrutację ochotników.
     - Wśród jakiego środowiska ich szukaliście? - pytam. Uznaję, że wreszcie mam się po co odezwać. Bo wiem, czego chcę się dowiedzieć. Po coś w końcu tu przyjechałam. - Pewnie mieliście jakieś wytyczne.
     Doktor i generał wymieniają spojrzenie. Tak, potrafię połączyć obecność wojskowego i cel eksperymentu na szczeblu rządowym. Czasami odkrywamy to, co ukryte, bez większego problemu.
     - Sprawdzaliśmy byłych żołnierzy pod kątem ich wytrzymałości. Chodziło też o dyscyplinę. Ich udział zapewniał powodzenie - wyjaśnia Lucas.
     - Na czym polegał eksperyment? - drążę dalej. By w pełni ruszyć ze śledztwem, potrzebujemy wszelkich potrzebnych szczegółów.
     - Wypróbowaliśmy pewne serum.
     - Jakie? - Bez ogólników, proszę
     Morgan wzdycha. Przecież wie, że jesteśmy już wplątani w jej badania, lepiej, by niczego nie ukrywała.
     - Serum kontrolujące. Sprawdzaliśmy, czy możliwe jest sprawowanie władzy, kontroli nad organizmami ochotników, by reagowały zgodnie z naszymi rozkazami.
     - Armia idealna - zauważam.
     - Takie było założenie - mówi głośno generał. Chyba nie przypadło mu do gustu moje prawie dziennikarskie wypytywanie. Ma do czynienia z detektywem i byłym konsultantem, powinien się tego spodziewać. - Dwudziestu byłych żołnierzy zostało zwerbowanych do tego projektu i objętych ochroną.
     Która w przypadku Dana Abramsa nie zadziałała, skończył martwy.
     - Czy wszczepiliście im czipy identyfikujące? - pyta Logan. Wyniki sekcji zwłok należy powiązać z eksperymentem, to oczywiste.
     - Tak. - Joyce nadal czuje się nieswojo. Pewnie wśród probówek i komputerów monitorujących jest dopiero sobą. - W nich było też to serum.
     - Czyli próbowaliście stworzyć w pełni kontrolowaną armię, która miałaby chronić Stany Zjednoczone. Dlaczego ludzie? - pytam. - Dlaczego nie stworzycie robotów, którymi byście sterowali za pomocą serum? Nie byłoby ofiar, bo roboty nikogo nie osierocą, a z tego, co wiem, posiadają układ nerwowy, którym można by manipulować.
     Moje dociekania podchodzą pod wścibskość, ale czy mam coś do stracenia? Wątpię. Jeśli swoimi pytaniami dam komuś do myślenia, to nie będzie źle. Choć jednocześnie swoją postawą mogę pokazać, że trzeba na mnie uważać, bo jeszcze przez przypadek odkryję coś naprawdę ściśle tajnego.
     Zerkam na Logana, uśmiecha się nieznacznie. Nie przeszkadza mu, że przejęłam stery nad rozmową, wie, że dokądś nas nią doprowadzę.
     - Ponieważ pochłonęłoby zdecydowanie więcej pieniędzy. - No tak, pieniądze ważniejsze od ludzkiego życia. Jakie to smutne. - Poza tym rządowi zależy na czasie. - Generał Lucas piorunuje mnie wzrokiem, chyba powoli staję się jego wrogiem. Jakoś mi to nie przeszkadza. - Wstępne wyniki powinny być zatwierdzone w połowie tego roku. A trochę do nich brakuje.
     Przebija przez niego cień frustracji, nad którym jeszcze panuje, ale to kwestia czasu. Żołnierze może i są zdyscyplinowani, ale zbyt często mają do czynienia z przemocą, by się jej w żaden sposób nie poddać.
     - Jak wielu ochotników poddano eksperymentowi? - zadaję kolejne pytanie. Generał wspomniał o dwudziestce, ale nie zapewnił, że wszyscy podołali pierwszym próbom. - Zazwyczaj grupy badawcze są dwie, by mieć porównanie.
     Morgan unosi lekko kącik ust. Trafił przecież swój na swego.
     - Po dziesięć osób do każdej z grup. Podzieliliśmy ich według stopnia wytrzymałości, by sprawdzić możliwości. Jeśli dwie osoby miały podobne statystyki, trafiały do dwóch grup z podobnym numerem. Niestety, o wynikach nie mogę państwu powiedzieć.
     - W której z nich był Dan?
     - W pierwszej, gdzie trafiła większa liczba ponadprzeciętnych. Był w niej najlepszy. - Joyce szybko mruga. Jakby nie chciała dać popłynąć łzom. - Znosił działanie serum jak nikt inny z obu grup. Dlatego nazwaliśmy go eksperymentem numer zero. Był najcenniejszy, a jego rezultaty najistotniejsze.
     Więcej ich nie będzie.
     - Czy zaszedł komuś za skórę? Miał z kimś utarczki?
     Generał i naukowiec wymieniają spojrzenie.
     - Wentworth Cardle - Morgan podaje nazwisko. - W zeszłym tygodniu doskoczył do Dana i go uderzył. Nie udało się nam ustalić, o co poszło. Byli razem w grupie. Teraz będziemy musieli zawiesić badanie, potrzebujemy nowego ochotnika.
     Joyce nie jest zadowolona z takiego obrotu sprawy, Lucas zaciska usta. Czas. Przelatuje im przez palce. Tak bywa.
     - Poproszę o adres tego Cardle. - Logan podnosi się z miejsca. - Ruszamy ze śledztwem.


****


     Wiele szczegółów życia codziennego umyka ludziom, choć nie do końca człowiek zdaje sobie z tego sprawę. Puszcza mimo uszu słowa, które w przyszłości mogłyby mieć kolosalne znaczenie. Nie zwraca uwagi na drobne gesty, jak na przykład uśmiech mijanej na ulicy osoby. Nie widzi wyciągniętej bezinteresownie ręki, gdy wpadnie w tarapaty. Ignoruje dary otrzymywane od najbliższych, biorąc je za nic nieznaczące przedmioty. A one mogę okazać się niebywale cenne. Jak na przykład list dołączony do kartki urodzinowej może dać odpowiedzi w śledztwie o morderstwo.
     Carly Adams wysiada niepewnie z windy na szóstym piętrze. Była tu zaledwie kilka godzin wcześniej, ale to miejsce wywołuje u niej lekkie dreszcze. Czuje się jak w jaskini strasznego stwora, który tylko czeka na jej nieprzemyślany ruch, by ją pożreć. Oddycha płytko, a serce bije jej szybciej. Jest gorzej niż przy pierwszym oddaniu krwi po ukończeniu szkoły. Jako osoba dorosła powinna umieć poradzić sobie w takiej sytuacji, ale posterunek policji nie budzi w niej dobrych uczuć. Uspokój się!, nakazuje sobie i czyni krok naprzód. Zmierza do biura zespołu detektywa Hendersona. Ma cichą, irracjonalną nadzieję, że spotka w nim detektywa Gomeza. Wydaje się być bardziej ludzkim od swojego przełożonego. Dziwna myśl u kogoś, kto właściwie nie miał do czynienia z Loganem. Poza tym Meksykanin, jej zdaniem, ma w sobie coś intrygującego. Jego uśmiech jest ujmujący, poruszył jej serce podczas rozmowy. Chętnie zobaczy go jeszcze raz.
     Przystaje przy wejściu i bierze głęboki wdech. Nie powinna ponownie wyjść przed nim na idiotkę. Delikatnie puka we framugę i wychyla się lekko. Dostrzega blondyna siedzącego przy biurku i patrzącego na nią.
     - Dzień dobry - Carly odzywa się cicho i przechodzi przez próg. - Jestem Carly Adams. Prowadzicie sprawę śmierci mojego brata. Byłam tu rano, ale znalazłam w domu coś, co chciałam państwu pokazać.
     Detektyw Chase uśmiecha się do kobiety.
     - Wiem, kim pani jest. Zapraszam.
     Adams zapomniała, że z nim także rozmawiała, za bardzo skupiona była na ciemnowłosym mężczyźnie. Gdyby teraz to sobie uświadomiła, pewnie spaliłaby cegłę niczym nastolatka. Ale tego nie zrobiła. Lepiej dla niej.
      Wchodzi wgłąb pomieszczenia i dostrzega Diega pracującego przed białą tablicą, na której wisi zdjęcie jej brata. Nie wie, skąd je mają, ale są detektywami - ich pracą jest szukanie informacji. Obserwuje, jak mężczyzna zaznacza na osi czasu przybliżoną godzinę zgonu Dana. W oczach brunetki pojawiają się łzy. Smutek rozlewa się po jej ciele, dociera do każdej komórki. Przełyka ślinę. Nie pozwoli sobie na płacz, nie tutaj.
     - Dzień dobry. - Meksykanin posyła jej delikatny, kojący uśmiech. - W czym możemy pomóc, panno Adams?
     Podoba jej się, jak wymawia jej nazwisko, ładnie brzmi w jego ustach. Jakby była kimś ważnym.
     - Przypomniałam sobie o czymś. - Szuka w torebce kartki, która dała jej do myślenia. - Dwa tygodnie temu dostałam od Dana kartkę urodzinową wraz z listem. Pisał w nim, że jego problemy już znikają, choć śledztwo zostało zamknięte z powodu braku efektów. Zdradził, że zadzwonił do niego sponsor chcący nawiązać współpracę. Wydaje mi się, że warto go zidentyfikować.
     Podaje kartkę Diego, ich palce się stykają, Carly czuje ciepło przechodzące przez jej dłoń w górę. Gdyby serce mogło być osobnym bytem, westchnęłoby teraz z tej małej dozy rozkoszy, z której detektyw nie zdaje sobie sprawy. Wczytuje się w kartkę, po czym oddaje przyjacielowi do wglądu. 
     - Czy w jakiejś rozmowie nie zdradził może nazwiska tego sponsora?
     - Nie. Ten list to jedyny raz, kiedy o nim usłyszałam. Wątpię, by ojciec coś wiedział na ten temat.
     - A pani siostra? - pyta Adam.
     - Edith? Nie, rok temu wyjechała do Afryki w ramach wolontariatu, nie wie zbyt wiele o tym, co się u nas dzieje.
     Chase patrzy na kartkę, decyduje się jeszcze raz sprawdzić bilingi. Jeden numer powtarzał się dość często i powiązany jest z pewną firmą.
     Diego uśmiecha się do Clary.
     - Dziękuję za pani przyjście i informację. Jeśli coś odkryjemy, powiadomimy panią.
     - Dobrze. Do widzenia.
     Wychodzi z biura z poczuciem małej satysfakcji. Pomogła trochę. Szkoda tylko, że nie zaprosiła detektywa na kawę. Zrobi to następnym razem. Bo następny raz będzie.
     Opuszcza budynek policji i zmierza do domu. Smutek czai się nadal w jej sercu, ale jest też i nadzieja.
     Nadzieja na dobrą przyszłość.
      
_________________________________
Cytat:  Daniel Sempere [w]: Cień wiatru,  C.R. Zafon.




10 komentarzy:

  1. Budowanie armii z pomocą serum kontrolującego? Dobra, nie będę się wypowiadać na ten temat. Mogłoby to nie być zbyt miłe, a nie o to przecież chodzi.
    Powoli mamy jakiś obraz sytuacji, tropy do sprawdzenia i kilka teorii. Podejrzewam, że ktoś po prostu wykorzystał serum, żeby upozorować samobójstwo. Kto i po co? Podejrzanego nie wytypowałam. Jeszcze.
    Diego rzeczywiście błyszczy, choć sam nie jest tego świadomy. A może jest? Tego nam nie zdradziłaś, ale może to początek czegoś nowego. Zobaczymy.
    Podoba mi się ta zabawa narracją. Rozwijasz się, to pewne. Część Rose brzmi trochę zbyt ponuro jak na nią, ale zważywszy na kryzys tożsamości (tak to umownie nazwijmy) jest to jak najbardziej na miejscu. Część trzecioosobowa skupiona nie na bohaterach, których znamy, ale na jednym ze świadków. Chwalić.
    Korektę zrobić, jak będzie czas.
    Czekam na ciąg dalszy.
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale dlaczego nie chcesz się wypowiedzieć? Jestem chętna wysłuchać każdych słów, choć moje ideologie mogą się różnić.
      Mnie też się podoba ta narracja trzecioosobowa, daje większy wgląd w sprawę, poza tym dobrze mi się ją pisze.
      Kryzys tożsamości - sama tak to określam.
      Korekta zrobiona po świętach, ale pewnie coś jeszcze może się trafić.

      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam! :)

      Usuń
  2. O Boże, wchodzę tutaj wczoraj, patrzę na ilość rozdziałów i omal się nie poddaję... ale uwaga, wciąż tutaj jestem! :D
    Nie wiem od czego zacząć, jak to wszystko zebrać do kupy. Nie jestem dobra w pisaniu komentarzy, niestety, taka już jestem. Ale dobra, spróbujmy.
    Rose ma problem. Sama ze sobą. Czuje się zagubiona, nie wie sama co ma zrobić ze swoim życiem. Ktoś musi jej pomóc, a póki co jedynym kandydatem jest według mnie Logan.
    Do opisania mam wiele, jednak nie wiem jak się za to zabrać... Będę się starała wpadać regularnie, jak tylko zobaczę info o nowej notce. Historia jest ciekawa, w pewien sposób utożsamiam się z Rose.
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie,
    ~Brave


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ilość rozdziałów jest powalająca, to prawda, dlatego cieszę się, że ktoś próbuje nadrobić to wszystko ;)
      Wystarczy kilka słów, nie liczę na komentarze w postaci esejów (choć takie też się zdarzają).
      Wiele osób może się z Rosie utożsamiać, o to po części chodziło.

      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam! :)

      Usuń
  3. Witam :)
    Nie umiem pisać komentarzy. To dosyć frustujące i dlatego prawie wcale tego nie robię. Ostatnio postanowiłam przeczytać wszystkie rozdziały od początku i muszę przyznać, że jest widoczny naprawdę duży postęp :D Pewnie to dla Ciebie żadna nowina, ale bardzo chciałam wyrazić jakoś swoje uznanie.
    Co do rozdziału, ta sprawa mnie intryguje, a serum wygląda interesująco :D
    Czyżby Rose dopadł kryzys wieku średniego? xd
    Tyle. Jestem pod wrażeniem długości tego co skleciłam :o
    Dziękuję za uwagę i ostrzegam, że tu wrócę :D
    Pozdrówki,
    Scary

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że sprawa Cię zaintrygowała. Miło wiedzieć, że czytelnikom naprawdę się podoba to, co piszę :)
      Nie, nie kryzys wieku średniego, skoro w opowiadaniu skończyła dopiero dwadzieścia trzy lata. Raczej kryzys tożsamości. Chwilowo nie wie, kim tak naprawdę jest i co powinna robić, ale to minie ;)

      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam! :)

      Usuń
  4. Hej;*
    Na wstępie uprzedzę, że jestem w pracy pisząc komentarz, więc może się okazać, że opublikuję go urywając w połowie zdania. To będzie znaczyło, że szef wrócił i muszę dokończyć potem;D (nie tracąc tego co zdążyłam już napisać).
    Zacznę do tego, że bardzo mnie zachowanie Rose. Widzę, że jest zdecydowana na ucieczkę i trochę nie rozumiem dlaczego. Układa im się dobrze, Logan jest jej oddany do szaleństwa, a ona chce zwiać. Przed nim, przed ślubem czy przed czym? Złapała ją trema przedślubna czy chodzi o coś innego? W sumie jest mloda, może nie być gotowa na małżeństwo. Ale typem latawicy albo imprezowiczki też nie jest, wiec stabilizacja powinna byc tym, czego pragnie. A może w ogóle tu nie chodzi o ślub? Może jej zły humor wynika z kompletnie innych pobudek? Nie mam pojęcia! Stawiam na ślub, ale niecierpliwie oczekuję na wyjaśnienie tego wszystkiego.
    Zaskoczyło mnie, że informacje na temat Dana były tak lipnie strzeżone. Tzn, że ta lekarka od razu się wygadała (wtedy przez telefon), że jest eksperymentem, teraz że bez żadnego 'ale' opowiedzieli detektywom w czym Dan uczestniczył itp. Myślałam, że bedą tego bardziej strzec. Z jednej strony dobrze, że wszystko wyjaśnili, bo przyajmniej wiemy na czym stoimy, a z drugiej... trochę dziwne mi się to wydaje;D A co jeśli ktoś przy pomocy tego serum (o ile dobrze zrozumiałam) specjalnie tak pokierował Danem, żeby auto go potrąciło? Jest to w ogóle możliwe?:D
    Czyżby tej Adams spodobał się Dieguś? Cóż, jest zamieszana w sprawę, nie wiem czy mogą się spotykać... Ale z drugiej strony, mogliby. Szkoda faceta, ciągle taki samotny;/
    Pozdrawiam i czekam na kolejny! ;*
    Zaintrygowałaś mnie tym Danem;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szef Cię nie przyłapał? Ruda, nie ryzykuj tak dla jednego komentarza! Nie jestem tego warta!
      Może właśnie dlatego, że jest tak dobrze, Rosie przeżywa kryzys tożsamości? Wszystko się wyjaśni w swoim czasie.
      O to chodziło, by Joyce straciła rezon i się wygadała, choć nie powinna. Poza tym jest powód, dlaczego tak się zachowała, ale o nim w dalszych rozdziałach.
      Na wszystkie pytania odpowiedzi się znajdą :D Czy Diego i panna Adams będą flirtować? Nie wiem.

      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam! :*

      Usuń
    2. Nie przyłapał, uszło mi płazem, hah;D

      Usuń

Komentarze mile widziane :)