sobota, 16 stycznia 2016

77 Future without control


Nic i nikt nie dostaje już drugiej szansy, chyba żeby poczuć wyrzuty sumienia.

Laurie
w dniu urodzin.
Wszystkiego najlepszego,
wiele weny
i dużo miłości do Ruiza!
<3 




     Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak wiele można wynieść ze zwykłej rozmowy. A co dopiero z rozmowy detektywów i psychologa. Nazwiska to coś mogącego odmienić lub znacznie przyśpieszyć przebieg śledztwa. Mogą też być drogą donikąd, ale przecież warto sprawdzić każdy trop.
     Powiązanie między doktor Joyce Morgan i Danem Adamsem, byłym żołnierzem-ochotnikiem, eksperymentem numer zero.
     Joseph Roger, młodszy sierżant zajmujący się sprawą kradzieży w sklepie Adamsa.
     Wentworth Cardle, członek eksperymentu.
     Nieznany sponsor.
     Nie wiemy, dokąd doprowadzi nas to szukanie, ale czy zdobywanie wiedzy jest czymś złym? Wątpię. Raczej zbogaca w sposób, w jaki nie robi to nic innego.
     Adam zajął się prześledzeniem billingów denata, Logan uzupełnia tablicę o informacje zebrane podczas rozmowy, a ja staram się stworzyć jak najbardziej logiczną teorię mogącą wyjaśnić to morderstwo. Diego utknął u Phila - wierzy w odnalezienie istotnych rzeczy na ekranie. Gdyby nowojorski monitoring naprawdę był tak dobry, jak podczas konferencji mówił o nim burmistrz, większość zbrodni rozwiązanych zostałoby jedynie na podstawie nagrań. Ale tak nie jest.
     Wskazówką dla nas może być list Dana do siostry. Szczerze zdziwił mnie widok własnoręcznie napisanego tekstu z treścią przeznaczoną dla konkretnego odbiorcy - to mejle królują w dzisiejszym świecie - ale miło wiedzieć, że ludzkość nie odeszła jeszcze całkowicie od zakorzenionej przez wieki tradycji. Przeczytałam całość, nawet zapisałam sobie na kartce możliwe słowa-klucze, które Diego dołączył do materiałów tablicy. Wzmianka o poprawie sytuacji nam obojgu wydała się intrygująca, należało ją sprawdzić. Nie ma w liście rzeczy zbyt intymnych. Jakby Dan wiedział, że trafi on nie tylko w ręce Carly. Czyżby coś przeczuwał? Albo ogólnikowo w ładnych słowach informował o swoim życiu. Być może taki układ powzięli Adamsowie, by nadal tworzyć rodzinę. Każdy sposób, który działa, jest dobry.

      Nie powiem za wiele o Joyce. Rozmawiamy, zdarza się nam razem wypić kawę podczas przerw w pracy. Cieszę się, że zatrudniłem się dodatkowo jako magazynier w laboratorium. To dobra pensja do przychodu ze sklepu, a i Peter ma okazję wykazać się swoją znajomością wszelkiego żelastwa. Nie powiem, bym rozpoczynał związek, ale po ostatnich tygodniach nareszcie wiem, że jest dobrze. Wszystko jakoś się układa. Po ciężkich czasach muszą przyjść te lepsze, czyż nie?

     W głowie zapadł mi cytat z pewnej czytanej kiedyś książki: wytrawny kłamca wie, że najlepszym kłamstwem jest zawsze prawda podana z pominięciem najistotniejszych kwestii.* W tym przypadku nie pominięto najważniejszego, ale zastąpiono je innym zagadnieniem. Kłamstwo pozostaje jednak kłamstwem, a z niego raczej nic dobrego nie wyniknie poza pajęczą siecią iluzji i nieporozumień.
     - Myślisz, że Diego może nadal podobać się kobietom?
     Spoglądam na blondyna z uniesioną brwią, Logan wchodzący do biura z dwoma kubkami kawy nie bardzo wie, skąd to pytanie i ta mina.
     - Dlaczego o to pytasz?
     Zamyśla się nad czymś.
     - Mam wrażenie, że siostra naszego denata zauroczyła się naszym kolegą.
     Wymieniam spojrzenie z Loganem.
     - Chyba żartujesz - mówimy zgodnie. Ludzie w najbliższym otoczeniu wiedzą, że mamy zbyt podobnie skonstruowane mózgi i łączy nas więź, przez co czasami zdarzają nam się podobne chórki.
     - Tylko mówię, co widziałem - broni się Chase. - Taki cielęcy wzrok nie jest zbyt często widywany wśród krewnych ofiary.
     Od rozstania Meksykanina z moją przyjaciółką, która miesiąc temu wyjechała do Kansas do pracy, minęło kilkanaście tygodni. Diego zawsze szybko odnajdywał się w żeńskim gronie, dobrze wie, co powiedzieć, by zwrócić na siebie uwagę i ją zatrzymać. Poza tym jest przystojny, ma sposobność wpaść jakiejkolwiek damie w oko.
     - Uważam, że może - odpowiadam.
     - Tylko nie w godzinach pracy - dodaje brunet z rozbrajającym uśmiechem, chichoczę. Dobry humor pomaga przechodzić lepiej przez śledztwa. - Znalazłeś coś?
     Adam wstaje zza biurka i rozciąga się.
     - Tak. Wiem, kto nawiązał współpracę ze sklepem żeliwnym Adamsa. Metalworld Company, firma produkująca zbrojenia. Najwidoczniej jej prezes odkrył w sobie filantropijne zapędy. Albo skarbówka pogroziła mu ostrzegawczo palcem. W każdym razie chyba powinniśmy z nim pogadać.
     Podaje szefowi wydruk, a ja upijam łyk przyniesionej przez Logana kawy. Nie jest ona za mocna, co mnie cieszy - jest za późno, by się wspomagać kofeiną.
     - To będzie twoje jutrzejsze zadanie. I Diega.
     - A wy co będziecie jutro robić? - pyta Chase, unosząc brew, robiąc znaczącą minę. Wymieniam spojrzenie z niebieskookim. - W sensie w pracy. Wasze życie prywatne mnie nie interesuje. Ale zaproszenie na ślub chcę.
     Pokazuję blondynowi język, a brunet klepie go po ramieniu.
     - To bądź grzeczniejszy. Ona tworzy listę gości, a wierz mi, ma pewne restrykcyjne kryteria.
     Uśmiech na twarzy zielonookiego lekko gaśnie, a ja upijam kolejne łyki napoju. Pierwszy dzień śledztwa dobiega końca. Mamy pełen obraz tego, jak doszło do zbrodni. Dzięki sekcji oraz wiedzy o eksperymencie i sytuacji z Cardle'm możemy stwierdzić, że jest to sprawa o morderstwo. Prześledziliśmy ostatnią dobę życia mężczyzny. Wiemy, że rowerowa przejażdżka była jego zwyczajem, o czym morderca niewątpliwie wiedział. Musiał znać go na tyle dobrze, by wiedzieć, którymi ulicami Manhattanu jeździł. Mamy naprawdę dużo. Teraz należy zweryfikować, czego mogli chcieć ludzie, których Dan Adams napotkał na swojej drodze.
     - Pojedziemy do laboratorium - odpowiadam na wcześniejsze pytanie kolegi. - Jako że to sprawa rządowa, lepiej będzie, gdy to my będziemy szukać tam informacji. Doktor Morgan nas zna, generał Lucas kojarzy nasze twarze i szczerze nie cierpi, poza tym mamy już wyrobione identyfikatory. Nie róbmy sobie i im większej roboty niż potrzeba.
     Blondyn śmieje się pod nosem.
     - A Rosie jak zwykle dba o innych. Uważaj, Logan, bo ci kiedyś otworzy schronisko dla bezdomnych w mieszkaniu.
     - Ty lepiej uważaj, by nie być pierwszym z nich - odgryzam się Adamowi i przybijam piątkę z narzeczonym.
     - Dobra riposta. - Logan całuje mnie w czubek głowy. - A Diego to chyba już całkowicie przepadł, czyż nie?
     Jakby wyczuwając, że o nim mowa, ciemnooki wchodzi do biura, w prawej ręce trzymając kartę z kadrem z monitoringu.
     - Cześć, mam coś.
     Patrzymy uważnie, gdy podchodzi do nas i kiwa na Adama, by się zbliżył. Tworzymy krąg wzajemnej adoracji, pochylamy się nad drukiem i zasłaniając sobie nawzajem, patrzymy na osobnika w kapturze, który ze złośliwym uśmiechem obserwuje śmierć Dana Adamsa. Przynajmniej domyślam się, że na to właśnie patrzy - kadr został powiększony, by objąć miejsce, gdzie stał mężczyzna, ale dopasowuję kamienicę, przed którą stoi, do tej znajdującej się blisko miejsca zbrodni.
     - Wiemy, kto to? - pyta Logan, a Diego kręci przecząco głową.
     - Phil wrzucił go do przeszukiwania bazy, na razie brak wyników, ale gdy tylko na coś trafi, da nam znać.
     - Dobrze - szef kiwa głową. - To chyba na dzisiaj wszystko. Wynoście się stąd, a jutro wróćcie z nowymi siłami. Dobranoc.
     Chigi salutują.
     - Tak jest, sir!
     Śmieję się pod nosem. Ta mała doza władzy czasami wychodzi z Logana i pokazuje, jakim lubi być tyranem. Na początku naszej znajomości odstraszała mnie, bo nie wiedziałam, że to tylko mała cząstka niego. A później się w nim zakochałam i żadna jego twarz nie jest mi straszna.
     Mężczyźni wychodzą, sięgam po kurtkę, Logan zarzuca mi szalik na szyję.
     - Jak się czujesz? - pyta, otaczając mnie ramieniem. Wychodzimy z biura, gasząc za sobą światło, i wchodzimy do pustej windy.
     - Trochę lepiej - odpowiadam szczerze. Brunet dobrze wie, że lepiej nie oznacza, że wszystko wróciło do normy.
     Przyciąga mnie do siebie i przytula, kładę głowę na jego ramieniu.
     - Jakiekolwiek demony teraz cię dręczą, możesz mi o nich powiedzieć, pomogę ci je pokonać.
     - Dziękuję. - Całuję go krótko. - Ale najpierw rozwiążmy tę sprawę. Mam małą teorię. Chcesz ją usłyszeć?


****


     Od rana detektywi pracują intensywnie. Po przedstawieniu teorii panny Bennett - morderstwa z zazdrości lub zemsty - zaczęto patrzeć na powiązanych pod innym kątem. Rose i Logan udali się do laboratorium, zaś Chigi pozostali na posterunku i czekali na pojawienie się sponsora, którym okazał się Lincoln Carter, znany przedsiębiorca, średnio do dwa lata podejrzany o defraudacje. Jak wspomniał Adam, szanowny pan biznesmen najwidoczniej postanowił pokazać otoczeniu, jakim to dobrym człowiekiem naprawdę jest. Mydlenie oczu w chwili zagrożenia - przewidywalny schemat u ludzi bojących się odpowiedzialności.
     Carter zjawia się pół godziny po zapowiedzianej porze. Przez ten czas detektywi otrzymali całkowite wyniki sekcji zwłok denata i wiedzą już, kim jest postać z nagrania - baza wykazała, że to Wentworh Cardle, inny ochotnik eksperymentu, z którym i tak zespół musi porozmawiać. Rozmowy nie są najbardziej lubianą częścią śledztw, ale niezbędną, nie da się jej przeskoczyć.
     Lincoln Carter to czterdziestolatek o ułożonych, farbowanych na skroniach czarnych włosach, zielonych kocich oczach, ubrany w drogi garnitur i swoją postawą głoszący, że w tym świecie jest kimś. Wyniosłe spojrzenie, sztuczny uśmiech na twarzy od razu zrażają detektywów. Postanawiają jak najszybciej uporać się z tym jegomościem, a później zająć ciekawszymi rzeczami.
     Siedzą w pokoju przesłuchań - Chigi do socjalnych zapraszają tylko członków rodzin zamordowanych - i mierzą się nawzajem wzrokiem. Pierwsze pytanie, jak i wyjaśnienia, powinny pojawić się ze strony funkcjonariuszy. Adam odchrząkuje.
     - Panie Carter, wczoraj rano pański... - trudno jest nazwać jego relację z denatem, ale blondynowi udaje się jakoś wybronić - podopieczny, Dan Adams, zginął podczas zderzenia z ciężarówką. Mając pewne zeznania i wyniki, podejrzewamy, że został zamordowany.
     - Mój Boże! - Przedsiębiorca jest zaskoczony. - Nie wiedziałem o tym. Dzwoniłem wczoraj do sklepu i na prywatny numer Dana, ale nikt nie odbierał.
     Historia nie poznała jeszcze trupa zdolnego do odbierania telefonów. Jeszcze.
     - Kiedy ostatni raz rozmawialiście? - pyta Gomez.
     - Przed weekendem. Dzwoniłem z zapytaniem, czy doszło do planowanej transakcji. Miały przyjść nowe części do płotów. Zapłaciłem za nie, chciałem dostać kopię faktury, by wcielić ją do ksiąg.
     Brzmi, jakby Carter naprawdę przejmował się księgowością swojej firmy, jak i podopiecznego. Jednak detektywi podchodzą do tych pięknych słów z dystansem. W końcu Lincoln już nieraz podejrzany był o składanie fałszywych oświadczeń finansowych. Lepiej dla niego byłoby w ogóle nie mówić o pieniądzach. Ale skoro to o nie chodziło w przypadku Adamsa...
     - Spotykali się panowie tylko na stopie zawodowej czy może zaprzyjaźniliście się? Jak długo się znaliście?
     - Trzy miesiące. Od początku tego roku sklep Dana był pod moją opieką. Chciałem się z nim zaprzyjaźnić, ale był trudny w takich kontaktach normalnych, ludzkich. Nie mówił za wiele, w ogóle zachowywał się, jakby w dalszym ciągu był na wojnie.
     Detektywi wymieniają spojrzenia. Wiadomo, dlaczego wzięto go do eksperymentu - dyscyplina wyróżnia byłych żołnierzy w gronie cywili. Dawnych nawyków nie da się łatwo wyplenić, czasami jest to niemożliwe.
     - Czyli znał pan przeszłość Adamsa?
     - Oczywiście. Moi asystenci zrobili badanie, kto wymaga pomocy, sprawdzali, skąd wynikały problemy. Dan miał problem z przystosowaniem się do życia zwykłego człowieka. Odnosiłem wrażenie, że nadal czuje się jak na froncie.
     Wojna mogła stanowić jego prawdziwą rzeczywistość, a ten świat być alternatywnym, w którym Dan nie broni pokoju, ale go niszczy w jakiś sposób. Może dlatego się do nich zgłosił? Nieliczni wiedzieli o planowanym przez Medixum Labs badaniu nad serum.
     - Może nam pan powiedzieć, jakie to problemy ze sklepem miał Adams? Wziął go pan pod swoje skrzydła przed czy po włamaniu i kradzieży?
     - Tydzień przed. Dopiero co założyliśmy monitoring nad wejściem, wewnątrz już po napadzie. Jego problemem była niewypłacalność. Brakowało mu pieniędzy na opłacenie dostawców. Nie chciał sprzedać sklepu - stworzył go od podstaw, był jego pomysłem na życie po powrocie. Nie mogłem patrzeć na to, jak spada. Moi asystenci obserwowali go przez kilka tygodni, zanim się z nim spotkałem twarzą w twarz. Chciałem mieć całkowity obraz jego sytuacji, by ruszyć z pomocą. Zawierzył nie temu człowiekowi, co trzeba. Jego wspólnik go wykiwał. Po pierwszym roku zaczął okradać konto firmy, trzy miesiące temu ulotnił się całkowicie z wszystkimi pieniędzmi. To był cios poniżej pasa.
     Lincoln Carter odpowiada na pytania rzetelnie i wyczerpująco. Chce pokazać, jakim to jest dobrym obywatelem gotowym do pomocy w ujęciu sprawcy. Jego zachowanie jest odrobinę podejrzane, ale ani Adam, ani Diego nie planują rozpoczynać dodatkowego śledztwa. Któregoś roku urząd skarbowy w końcu go dopadnie.
     - Wie pan, jak nazywa się ten wspólnik? - Chase dzierży ołówek nad dobrze zapisaną kartką notesu. Czasami czuje się przez to jak za czasów studiów, gdy wykładowcy nadawali super szybki przebieg zajęć i trzeba było wszystko notować z prędkością bliską prędkości światła.
     - Tak, to Peter Birdman.
     Blondyn zapisuje to nazwisko i stwierdza, że to już wszystko, czego wraz z partnerem chcieli się od przedsiębiorcy dowiedzieć. Wstaje z miejsca.
     - Dziękujemy za poświęcony nam czas. Jeśli czegoś się dowiemy lub będziemy mieli do pana więcej pytań, odezwiemy się.
     - Oczywiście. - Carter wyciąga dłoń w stronę mężczyzny. - Chcę wiedzieć, kto zabił biednego Dana. - Adam ściska mu dłoń, Diego robi to samo. - Mam nadzieję, że znajdziecie go, panowie, szybko. Do widzenia.
     Wychodzi z pokoju przesłuchań, detektywi patrzą za nim.
     - Podejrzany gość. - Gomez rozciąga się lekko. - Informujemy skarbówkę?
     - Nie. - Adam kręci głową. - Sami się za niego zabiorą w odpowiednim czasie. Teraz zadzwońmy do księgowej Adamsa. Wykazy transakcji mogą nam coś ciekawego powiedzieć.
     Detektywi biorą się do dalszej pracy. Chase uzyskuje zgodę na widzenie się z osadzonym w więzieniu Peterem Birdmanem - okradł nie tylko Dana Adamsa, ale i kilku innych właścicieli małych firm, sprawiedliwość dopadła go pod koniec stycznia - a Diego wykonuje powierzone zadanie i czeka na faks od księgowej Adamsa. Na razie wszystko idzie dobrze, a to zapowiada tylko jedno - nadchodzą komplikacje.


****


     Zbyt ciasno związałam włosy, czuję początki bólu głowy. Poza tym nie mam zbytnio ochoty na bycie w laboratorium, ale mus to mus. Skoro biorę udział w tej sprawie, to chcę ją doprowadzić do końca. Choć wolałabym siedzieć u siebie.
     Doktor Morgan wprowadza nas do części badawczej laboratorium. Narzucony fartuch odrobinę utrudnia mi ruch - w mojej pracy są one zdecydowanie wygodniejsze.
     Albo tylko tak sobie wmawiam.
     Mijamy kilku mężczyzn, każdy z nich ma na sobie ciemne bojówki i koszulki w kolorze khaki. Zerkają na nas przelotnie, ale nie są to zaciekawione spojrzenia, których można by się spodziewać, ale należące do osób, które dochodzą do siebie po jakimś wydarzeniu. Idziemy dalej za Joyce, która dzisiaj wydaje mi się bardzo nerwowa, sądząc po tym, jak brutalnie obchodzi się z własną kartą, prawie ją łamiąc przy spotkaniu z czytnikiem. Nie wie, co się wczoraj wydarzyło po naszym wyjściu, ale musiało to wyprowadzić kobietę z równowagi i to porządnie.
     - Zapraszam tutaj. - Kobieta uchyla przed nami drzwi do ogromnej hali. - Pokażę państwu, jak mniej więcej działamy.
     Zerka gdzieś za nas, jakby bała się, że ktoś nas śledzi lub obserwuje.
     - Czy coś się stało? - pyta detektyw, Morgan kręci głową.
     - Nie, nic. Proszę.
     Przechodzimy przez próg, rozglądam się po pomieszczeniu. Na środku po obu stronach ustawione są łóżka zajmowane przez ochotników, krzątający się obok lekarze podają im dożylnie jakieś substancje. Przechodzą mnie dreszcze. Lekarski błękit kojarzy mi się z pobytem w szpitalu, a tego nie wspominam najlepiej. Za łóżkami poza kardiomonitorami są szklane tafle, za którymi naukowcy kontrolują funkcje życiowe byłych żołnierzy.
     Czuję się, jakby nagle wrzucono mnie w inny, a jednocześnie znajomy świat. W swojej pracy nie mam do czynienia z ludzkimi grupami porównawczymi, jeśli już się tym zajmuję, podstawowe badania przeprowadzam na białych myszach. Może to i mało humanitarne - organizacje ekologiczne i ochrony środowiska grożą nam pozwami - ale żeby móc pomagać ludziom, należy sprawdzić, czy ten sposób pomocy w ogóle może istnieć.
     - Tędy.
     Skręcamy w prawo, przechodzimy przez drzwi i wchodzimy do pomieszczenia monitorującego.
     - Proszę tutaj usiąść. - Joyce wskazuje nam krzesła za naukowcami. - Dowiecie się zaraz, na czym polega ten eksperyment.
     Zajmujemy miejsca i patrzymy na pracę laborantów. Wokół panuje cisza, ale nie jest ona przyjemna, raczej złowroga. Siedzę jak na szpilkach. Jeden z naukowców wstaje, przenosi się na mały kokpit i włącza mikrofon.
     - Zaczynamy! Eksperyment dwieście dwa, dzień sto osiemnasty. Podać serum!
    Lekarze po drugiej stronie szyby wykonują rozkaz, aplikują ochotnikom wskazaną dawkę, po czym ustawiają się w rzędzie i opuszczają halę. Byli żołnierze ustawiają się w szereg, w przeciągu kilku minut ich oczy tracą blask, twarze wyraz. Każdy z nich wygląda w tej chwili jak kopia następnego sąsiada. Oto patrzę na armię ludzi-robotów. Ten sam co wcześniej naukowiec wydaje polecenie:
     - W lewo zwrot!
     Pełna synchronizacja mężczyzn zaskakuje mnie. Zerkam na monitory kontrolne obserwuję zmiany zachodzące w mózgu każdego z ochotników.
     - Rozumiem, że serum wyłącza obszar odpowiedzialny za emocje, ale wspomaga obszar odpowiedzialny za koncentrację?
     Patrzę na doktor Morgan, kiwa głową.
     - Zgadza się.
     Wielu rzeczy człowiek się domyśla z samych obserwacji, nie potrzebna jest szersza wiedza z zakresu anatomii i neurologii. Wystarczy za grupę porównawczą wziąć samego siebie i dojść do tego, co zmienia się u obiektów badawczych.
     Czuję za sobą czyjąś obecność. Kogoś, kto porusza się niepostrzeżenie, wyćwiczony w cichym atakowaniu ofiary.
     - Czyżby sama zajmowała się pani podobną pracą, panno Bennett?
     Zerkam przelotnie na generała Lucasa, uśmiecha się kpiąco kącikiem ust. Jako główny kontrolujący musiał się zjawić w tym pomieszczeniu.
     - Poza byciem psychologiem jestem także genetykiem - odpowiadam, kątem oka rejestrując Logana przewracającego oczami z miną znowu się zacznie zachwyt nad młodym wiekiem i porządnym wykształceniem, odrobinę poprawia mi to nastrój. - Również prowadzę badania, ale z innego zakresu i nie na ludziach.
     Abraham przystaje przy doktor Morgan, byśmy razem z detektywem mogli go widzieć. Pani naukowiec wydaje się być nagle spięta. Jakby tak bliska obecność wojskowego niosła ze sobą jakieś zagrożenie. W mojej głowie rodzi się podejrzenie, że po naszym wczorajszym wyjściu między tą dwójką doszło do pewnego rodzaju starcia. Ze względu na sprawę warto byłoby odkryć, o co poszło. A musiało to być coś poważnego, skoro wstrząsnęło kobietą.
     Przez godzinę obserwujemy, jak grupa wykonuje polecenia. Nie dzieje się nic, co mogłoby stanowić o nienormalności tej fazy eksperymentu. Co prowadzi do znudzenia, mimo to trzymam się twardo. Dano nam szansę zobaczyć, że podobne badania nie stanowią zagrożenia w sposób, w jaki pokazują to obywatelom media, by zasiać w nich lęk.
     Odzywa się telefon Logana, skruszony przeprasza nas i odchodzi na bok, Lucas odprowadza go wzrokiem. Mieliśmy wyłączyć telefony, ale detektyw tego nie zrobił - w każdej chwili może być potrzebny na posterunku, generał musi to zrozumieć.
     Odrobinę się niepokoję. Chigi musieli coś odkryć, skoro skontaktowali się z szefem. Coś poważnego, skoro samo poinformowanie kapitana nie wystarczyło.
     Niebieskooki wraca, ale nie siada z powrotem na krześle. Spoglądam na niego, zaciska usta i stara się nie dać po sobie poznać, że coś wytrąciło go z równowagi. Generał zna się jednak na ludziach i trafnie diagnozuje postawę mojego partnera.
     - Czy coś się stało, detektywie? - pyta z miną niewiniątka, co z jego posturą i aurą daje odrobinę przerażający efekt. - Chyba nie macie kolejnego trupa, co?
     Jego żart jest bardzo nie na miejscu, Joyce patrzy na mężczyznę karcąco.
     - To się jeszcze okaże.
     Odpowiedź Hendersona zbija generała z tropu. Brunet pochyla się i szepcze mi do ucha:
     - Wentworth Cardle był na miejscu zdarzenia. Kimberly nie mogła go widzieć, bo stał za ciężarówką, ale miejskie kamery nie pozostawiają złudzeń - Cardle jest naszym trzecim świadkiem.
     Przenoszę wzrok na szybę, szukam osobnika, który nosiłby na twarzy cień emocji odciskający się na licu osoby widzącej nie tak dawno straszne rzeczy.
     - Detektywie? - Doktor Morgan wyczuwa, że coś jest nie tak. - O co chodzi?
     Patrzę na ochotników, ale nic nie dostrzegam. Podnoszę się z miejsca i podchodzę bliżej szklanej tafli, po czym przesuwam się w stronę mikrofonu i jednym ruchem staję się jego panią, naukowiec, któremu go odebrałam, patrzy na mnie zdziwiony.
     - Cardle - mówię głośno i wyraźnie. - Wystąp do przodu!
     Może to niegrzeczne przejmować nagle czyjąś rolę i naruszać plan eksperymentu, ale poza wyodrębnieniem jednostki z ochotników nic złego w badaniu nie uczynię.
     - Co pani robi, panno Bennett? - Generał przybiera srogi ton, ale on na mnie nie działa. Mężczyzna nie ma nade mną jurysdykcji, odpowiadam jedynie przed kapitanem Jonesem.
     - Zabieramy podejrzanego - oznajmia Logan, który dobrze wie, co robię. - Czy jest tu jakiś odosobniony pokój, gdzie moglibyśmy z nim porozmawiać?
     Morgan wymienia niechętnie spojrzenie z generałem. Czyżby nie chcieli pozwolić nam na przeprowadzenie śledztwa? To może się na nich odbić. Logan ma prawo odesłać sprawę do federalnych, a wtedy eksperyment pewnie zostałby zawieszony na długo, co niosłoby za sobą dodatkowe koszty.
     - Zaprowadzę państwa - oferuje Joyce. - Odłączcie eksperyment numer trzy - wydaje polecenie.
     Patrzę, jak Wentworth wyzwala się spod działania serum. Ma krótkie blond włosy, szerokie barki i przeszywa spojrzeniem wodnistych oczu. Wygląda przeciętnie, krzywy nos - efekt złamania, pewnie podczas bójki - czyni jego twarz srogą. Nie wyróżnia się, a to idealna otoczka do czynienia zła.
     - Went, podejdź do wyjścia C i zaczekaj tam na mnie.
     Były żołnierz spełnia rozkaz, choć nie ma przy tym zbyt ciekawej miny. Właściwie to jest ona przerażająca przez szeroki, złośliwy uśmiech, który wywołuje u mnie ciarki. Przechodzimy z panią doktor do tego samego wyjścia, Cardle nie jest zbytnio zaskoczony naszym widokiem - dobrze wie, kim jesteśmy i nie robi to na nim wrażenia.
     - Went, to detektyw Henderson i Rose Bennett, są tutaj w związku ze śmiercią Dana.
     - A właściwie ze względu na pewne zdarzenie - dopowiada Cardle, puszczając do mnie oczko. - Kamery były pomocne?
     Joyce nie bardzo rozumie, co się dzieje. Odnoszę wrażenie, że poza laboratorium jest ona bardzo zagubioną osobą. Może to ją połączyło z Adamsem? Mam nadzieję, że detektywi zdołali rozeznać się w ich relacji, a tablica zapełniła się nowymi informacjami.
     - Panie Cardle - niebieskooki zbliża się do numeru trzy - proszę z nami.
     Morgan zaprowadza nas do maleńkiego pokoju, uspokajam ją, że nic złego się nie przydarzy, a Went zostanie odstawiony z powrotem, gdy tylko rozmowa zostanie zakończona. Nie do końca mi wierzy, ale musi mi zaufać. Nie zrobimy nic, co mogłoby ją obciążyć większą ilością pracy przy eksperymencie.
     Kobieta wychodzi, a Logan każde blondynowi zasiąść za niskim stolikiem. Cardle siada, nie spuszczając ze mnie wzroku.
     - Nie wiedziałem, że w policji macie takie ładne kobiety. Da się pani zaprosić na kawę?
     W odpowiedzi unoszę tylko lewą dłoń, oczko pierścionka odbija światło w pomieszczeniu. Cardle rozumie niewerbalny komunikat.
     - W takim razie winszuję. To musi być szczęściarz.
     Zerkam na Logana, który uśmiecha się złośliwie pod nosem. Czy jest szczęściarzem? Nie wiem, ale jeszcze mnie z mieszkania nie wykopał.
     - Panie Cardle, co pan robił na miejscu zbrodni?
     Went uśmiecha się krzywo.
     - Sprawdzałem teorie Dana o tym, że ktoś z kamienicy obserwuje go podczas przejażdżek. Muszę przyznać, że ładna ta dziewczyna. Szkoda, że nie będą mieli szansy się poznać.
     - Dlaczego widząc śmierć kolegi, uśmiechał się pan?
     Pytanie zadane bez owijania w bawełnę dają szybszy i pożądany efekt. Tak jest i tym razem.
     - Bo wiedziałem, że on go wreszcie dopadnie.
     Wymieniam spojrzenie z detektywem.
     - Kto taki? - pytam cicho.
     - Ten, który groził Danowi, że go zabije, bo ten posiadł wiedzę, której nie powinien poznać.
     Czyli to mamy jasne. Zadanie śmierci z premedytacją. Tylko jak znaleźć mordercę? Nad serum pracuje kilkudziesięciu ludzi.
     Nagle do naszych uszu dociera krzyk. Wypadamy za drzwi, w korytarzu natykamy się na doktor Morgan, klęczy na podłodze, patrzy na nas oczami pełnymi łez.
     - Pomocy - prosi cicho, a z jej brzucha wypływa coraz więcej krwi. - Proszę, ratujcie moje dziecko. Mojego małego Dana.
     Wymieniam spojrzenie z Loganem. Czas komplikacji właśnie nadszedł.
   

Było, ale ja uwielbiam wracać...

_____________________________
Cytat: Nuria Monfort, [w]: Cień wiatru, Zafon C.R., wyd.2. - Warszawa : MUZA S.A, 2013
* Daniel Sempere, [w]: Więzień nieba, Zafon C.R., wyd.2. - Warszawa : MUZA S.A., 2013


Gdyby ktoś chciał na bieżąco wiedzieć o nowych rozdziałach,
zapraszam do polubienia mojego fanpage'a, za każdym razem
 pojawiają się notki promujące.


6 komentarzy:

  1. Dziękuję bardzo za dedykację, życzenia i "Wyznanie Pomazańca".
    Wrzuciłaś w ten rozdział naprawdę dużo informacji, mam wrażenie, że więcej niż zazwyczaj. Szczerze mówiąc, nadal nie jestem pewna rozwiązania, choć moim głównym podejrzanym jest generał. Jakoś nie wzbudza mojej sympatii, a jedynie podejrzenia. Trudno mi jednak przewidzieć, co może wydarzyć się dalej.
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dużo informacji może namieszać w głowach detektywów i czytelników, a taki był zamysł.
      Dziękuję za komentarz! :*

      Usuń
  2. Hej :)
    Zgadzam się z przedmówcą odnośnie ilości informacji. Jest tego naprawdę sporo.
    Riposty Rose jaj zwykle są bezbłędne xD
    Troska Logana jest bardzo słodka. Najpiękniejszy był fragment, jak ten cały Cardle chciał zaprosić Rose na kawę. Po prostu widziałam przed sobą minę Logana, który cieszył się z tego, że jest nad nim wyżej xD
    Jakoś nie za bardzo wiem, kim może być zabójca, wiec mam nadzieje, że szybko minie mi czas do następnego rozdziału xD
    życzę weny :*
    Ściskam
    ~ Alex

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W mojej głowie we wspomnianym przez Ciebie momencie Logan wygląda po prostu słodko. Stwierdziłam, że potrzebuję takiego momentu w tym rozdziale.
      Dziękuję za komentarz! :*

      Usuń
  3. Przeczytałam już dawno, ale nie skomentowałam od razu i widać tego efekty... Ale nie ważne, jestem i się wypowiem.
    Też byłabym zaskoczona, widząc list. W tych czasach mało kto sięga o papier. O wiele łatwiej napisać SMS-a albo zadzwonić. Ewentualnie wysłać maila. Listy kojarzą mi się tylko z żołnierzami, albo staruszkami, którzy żyją jeszcze starą datą. To rzeczywiście może zastanawiać.
    " - Ty lepiej uważaj, by nie być pierwszym z nich - odgryzam się Adamowi i przybijam piątkę z narzeczonym.
    - Dobra riposta. - Logan całuje mnie w czubek głowy. " - bardzo mi się podobał ten fragment;D Rose i Logan to nie tylko jak narzeczeństwo, ale też para kumpli:D
    W ogóle bardzo podoba mi się to, że Logan nie narzuca się Rose i nie oczekuje od niej, że zaraz wyśpiewa wszystko, co ją męczy. Jest cierpliwy, nie wymaga zwierzać i cierpliwie czeka, aż sama będzie chciała gadać. Świetny z niego facet, żeby tylko nie dostał po dupie;)
    Jakoś mnie ten Lincoln nie przekonuje do siebie... Niby nie ma w nim nic złego i zastanawiającego. Był raczej skory do pomocy, nie wzbudzał podejrzeń. Ale jak ktoś nie wzbudza podejrzeń, to ja zawsze g podejrzewam. Z zasady.

    Hm.. Zachowanie Rose trochę mnie... zaskoczyło? To nie jest dobre słowo, ale na tę chwilę nie mogę znaleźć lepszego określenia. Nie wypada chyba, żeby aż tak bardzo się udzielała... To Logan powinien kazać Wentowi wystąpić, a nie ona. W mojej ocenie trochę się wybija przed szereg.
    " - W takim razie winszuję. To musi być szczęściarz.
    Zerkam na Logana, który uśmiecha się złośliwie pod nosem. " - hahaha uwielbiam;D
    Małego Dana? Więc Joyce jest w ciąży? Hm... ciekawe, ale nie wiem czy istotne dla sprawy. Raczej zakręciłabym się bardziej koło tego serum, tym bardziej po tym, co powiedział Went. Nie wywarł na mnie dobrego wrażenia. Taki był... zastanawiający xD
    Na koniec jeszcze powiem, że bardzo podoba mi się cała ta otoczka wokół serum. Świetnie to wymyśliłaś! ;)
    Pozdrawiam! ;**
    A w najbliższym czasie wpadnę na 78.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z dobrą blogerową koleżanką wymieniam ze sobą listy i muszę przyznać, że to coś niesamowitego.
      Rogan miało być nie tylko parą, ale także najlepszymi przyjaciółmi, cieszę się, że mi wyszło :3
      Logan to w ogóle zachowuje się cudownie, taki jego urok.
      Czasami Bennett się wywyższa i nie przestrzega zasad.
      Cieszę się, że pomysł przypadł Ci do gustu ;)
      Dziękuję za komentarz! :*

      Usuń

Komentarze mile widziane :)