Dziękuję za wspólne trzy lata! <3
Zażenowanie jest uczuciem niemierzalnym, ale tak naprawdę czasem można wyczuć jego ciężar.
Może się wydawać, że łatwo przyjdzie zatajenie prawdy. Wystarczy jedynie wymyślić jak najbardziej prawdopodobną historię i skryć tę faktyczną pod jej dywanem. To jednak tak nie działa, potrzebna jest dodatkowa sprawa. Tak jak obraz potrzebuje ramy, by dobrze prezentować się na ścianie, tak kłamstwo potrzebuje kogoś lub czegoś, co pomoże w procesie mydlenia oczu. W przypadku Sienny tej otoczki zabrakło. Eric Vaughn może poświadczyć o tym, co robiła w pewnym czasie podczas wernisażu. Jej wersja została podkopana. Pora unieść dywan.
Dzień powoli się kończy, prezes Vaughn&Sims Company opuścił posterunek dość szybko, czego się po nim nie spodziewałem. Chyba wzmianka o Rose odrobinę popsuła mu humor. Mimo to nie odetchnąłem z ulgą. Nie wiem, czy szatyn nie zechce nas czymś zaskoczyć.
Siedzę w biurze i staram się dodzwonić do Sienny Katić. Chcę ją poprosić o kolejną wizytę. Dzisiaj już na to trochę za późno, jutro będziemy do dyspozycji cały dzień, wystarczy się wstępnie umówić. Tylko trzeba telefon odebrać.
- Coś nie tak? - pyta mnie Adam, rzucając mi spojrzenie znad notatek dotyczących tej sprawy. - Masz nieciekawą minę.
Po raz trzeci naciskam przycisk czerwonej słuchawki i wzdycham. Nie lubię, kiedy coś prostego zmienia swój status na przynajmniej średnio trudne.
- Katić nie odbiera, a to trochę podejrzane. Masz może gdzieś zapisany jej adres?
Blondyn wertuje papiery, baczny wzrok szuka potrzebnej informacji. To do niego należało ustalenie miejsce zamieszkania. Zazwyczaj mężczyzna jest pedantem, jednak i u niego może pojawić się kryzys.
- Mam. - Odczytuje dane. - To na Long Islands.
Wzdrygam się. Mieliśmy już kiedyś świadka w tej dzielnicy. Okazał się mordercą. Tutaj nie musi być podobnie, ale kto wie, jak potoczy się to śledztwo? Chyba tylko Bóg. Ewentualnie jakieś medium.
- Dzięki. Chcesz jechać do niej ze mną czy mam poprosić Gomeza?
Zastanawia się przez chwilę, a ja odwracam się w stronę wejścia, słysząc czyjeś kroki. Jestem zaskoczony widokiem Rose. Jak zwykle wygląda pięknie, lekko zaokrąglony brzuszek jest widoczny pod lekką, skórzaną kurtką, którą tak lubi. Podchodzę do niej.
- Cześć, co ty tutaj robisz?
Całuję ją w usta na powitanie.
- Hej. Dostałam esemesa z nieznanego numeru, że mam zjawić się na posterunku. Nie miałam co robić w mieszkaniu, więc postanowiłam to sprawdzić.
Chase podchodzi do nas i ściska kobietę.
- Witaj, Rose.
- Cześć, Adam. Nie przeszkodziłam wam w niczym?
Wymieniam spojrzenie z kolegą. Chwilowo mamy zastój, który występuje chyba przy każdej sprawie, więc pojawienie się szatynki w niczym go nie opóźni.
- Nie. O co chodzi z tym esemesem?
- Nie wiem. - Bennett wzrusza ramionami. - Chyba ktoś robi sobie ze mnie żarty.
Na korytarzu rozlegają się czyjeś sprężyste kroki. Rozpoznajemy ten dźwięk - tylko Diego potrafi tak chodem zamanifestować swoją obecność. Ciemnowłosy detektyw wchodzi do biura z dużym bukietem różowych tulipanów.
- Ej, Logan, to przyszło do... - Spogląda na nas znad kwiatów, zatrzymuje się raptownie, dostrzegając byłą konsultantkę. - Rose. To chyba należy do ciebie.
Szatynka patrzy na kolegę z uniesioną brwią, nie dziwię się, że podejrzewa jakiś dowcip. Niechętnie przyjmuje kwiaty, nie ma przy tym zbyt ciekawej miny. Szuka kartki, odnajduje biały papier, zapoznaje się z wypisaną na nim treścią i ciężko wzdycha.
- To jakaś paranoja. Poważnie?
Wyciąga ku mnie kartkę, przyjmuję ją. Bennett czyni kilka kroków i wyrzuca bukiet do biurowego kosza. Znam to jej zachowanie, nadal pamiętam sprawę księdza-mordercy i sobowtóra. Właściwie to pamiętam każde śledztwo, które z Rose rozwiązaliśmy przez te trzy lata. Trochę ich było.
Czytam zawartość i uśmiecham się ironicznie pod nosem.
- Gratuluję ślubu i życzę wszystkiego dobrego na nowej drodze życia. Z serdecznymi pozdrowieniami, Eric Vaughn.
Diego prycha.
- Co za palant. Nadal myśli, że może zniszczyć wasz związek? Jakby nie widział, że to sam Bóg wam błogosławi.
Wymieniam spojrzenie z ukochaną. Gomez jest tak pewny naszego przeznaczenia, że powinien głosić to całemu światu w swoim własnym kościele. O ile ktoś zechciałby go słuchać.
Szatynka opiera się delikatnie o mój bok.
- Czy któryś z was nie ma może przy sobie czekolady?
- A co, junior domaga się cukru?
Kobieta pokazuje mu język. Nie lubi, gdy ten się z nią przekomarza, bo odrobinę traktuje ją przy tym, jakby przez ciążę zrobiła się dziecinna. A wcale tak nie jest. Owszem, miewa swoje humorki i dziwne zachcianki, ale w tym stanie to normalne, czego Gomez z autopsji nie wie.
- Panna Henderson ma ochotę na coś słodkiego - odpowiada Rose, kładąc dłoń na brzuchu, czuję na sobie wzrok blondyna.
- Znacie już płeć? - pyta Chase, kręcę przecząco głową.
- Jeszcze nie, ale bardzo możliwe, że poznamy w tym tygodniu. - Zrobię wszystko, by towarzyszyć narzeczonej podczas USG, pragnę zobaczyć nasze dziecko.
Podchodzę do biurka, wysuwam szufladę i wyciągam batonik, patrzę na szarooką.
- Może być?
Uśmiech Bennett mówi sam za siebie. Podaję jej słodycz i całuję w skroń.
- Dziękuję ci bardzo. A teraz wracajcie do pracy. - Zerka na Meksykanina. - Wypada, by Diego znowu się wykazał - mówi zgryźliwie.
- No ej! - oburza się detektyw. - Przecież jestem mądry, znajdę mordercę!
Śmiejemy się cicho, Rose całuje mnie w policzek, życzy nam dość spokojnego wieczoru bez trupów i wychodzi. Patrzę za nią i odnoszę wrażenie, że o coś się gniewa. Czyżby nadal chodziło jej o nazwisko? Wzdycham. Chyba będę musiał jej wyjawić, dlaczego tak się upieram, by pozostała przy panieńskim. Chyba tego nie zrozumie.
- Miło było ją widzieć - mówi Diego z uśmiechem i zerka na mnie. - To co teraz?
Albo powstrzymuje się od uszczypliwości, albo naprawdę ucieszył się z odwiedzin przyjaciółki, choć były one częścią gry Vaughna. Chyba muszę wyjaśnić biznesmenowi, że ma się odczepić od mojej przyszłej żony, a kwiaty wsadzić sobie głęboko gdzieś.
- Chyba pojadę do Sienny Katić. Nie odbiera telefonu, a wolałbym się dzisiaj umówić z nią na jutrzejszą rozmowę. Mam złe przeczucia tak w ogóle.
Meksykanin kiwa głową.
- Ja z tobą nie pojadę, nie chce mi się. Poza tym chyba trzeba przyjrzeć się billingom tej całej Collins.
Adam gromi go wzrokiem. Ciemnowłosy nigdy nie miał oporów przed mówieniem o swoim lenistwie, ale czasami mógłby się ugryźć w język.
Blondyn podchodzi do wieszaka i ściąga swoją kurtkę.
- Ja pojadę. A ty postaraj się nie wysadzić posterunku w powietrze.
Wychodzimy, a przeczucie, że wydarzyło się coś złego, pogłębia się. Mam nadzieję, że życzenie Rose się spełni i na żadnego trupa się nie natkniemy.
****
W ciszy docieramy na Long Islands. Noc zapada już nad całą metropolią. W dalszym ciągu nie udało się nam nawiązać kontaktu z Katić.
- Wciąż nic - informuje mnie Adam, po raz szósty kończąc coś, co się nawet nie zaczęło. - A co, jeśli ją zaatakowano we własnym domu?
Taki scenariusz przemknął mi przez myśl, wydaje się wysoce prawdopodobny. Nie jest najgorszy, więc mógł się wydarzyć, nie wywołując u mnie szoku.
- Mam apteczkę, damy radę ją opatrzyć, jakby co, wytrzyma do przyjazdu karetki. Poza tym, jeśli doszło do włamania, nie będzie musiała tego zgłaszać przez telefon, a od razu osobiście.
Detektyw kiwa głową i patrzy przez okno, coś chodzi mu po głowie.
- O co chodzi? - pytam.
- Wydaje mi się, że między tobą a Rose jest coś nie tak. Pokłóciliście się?
Zawsze podobało mi się w blondynie to, że nie owija w bawełnę, jeśli ma podzielić się swoimi spostrzeżeniami czy opiniami. Najgorsza prawda jest lepsza od najpiękniejszego kłamstwa.
- Nie pokłóciliśmy się, tylko mamy inne zdanie w pewnej kwestii. - Zerkam na przyjaciela. - Powiedz mi, Adam... Czy od razu dla ciebie i Grace było jasne, że ona przyjmie twoje nazwisko?
Detektyw przenosi wzrok na mnie.
- Raczej tak. Wiesz, pochodzę z irlandzkiej, katolickiej rodziny, w której taki czyn jest prawie że tradycją. Tylko moja kuzynka nie nazywa się jak mąż, ale to przez jej pracę - jest dość rozpoznawalną postacią i dla dobra swojej kariery pozostała przy panieńskim. - Kiwam głową na znak zrozumienia. - Czyżbyś nie chciał, by Rose przedstawiała się jako pani Henderson?
Chmurzę się odrobinę.
- Mam swój powód.
Ponownie wygląda przez okno.
- A Rose go zna?
Zaciskam wargi.
- Nie.
- To lepiej szybko go jej przedstaw. Małżeństwo nauczyło mnie, że nieważne, jak ciężki temat przyjdzie ci poruszyć, druga połówka wysłucha cię i zrobi wszystko, byście nie cierpieli lub cierpieli jak najmniej.
Biorę sobie te słowa do serca. W końcu Chase ma żonę od ładnych kilku lat i nadal jest w niej szczęśliwie i z wzajemnością zakochany. Pragnę tego samego dla siebie i Bennett.
- To chyba tutaj - zauważa mój towarzysz, obserwując przez szybę pogrążone w większości w mroku otoczenie. - Numer czterdzieści dwa, po prawej. Jesteśmy na miejscu.
Parkuję niedaleko dużego dębu, niepokój nadal mnie nie opuścił. Kierujemy się na ścieżkę wysypaną jasnym grysem i kroczymy w stronę niewielkiego, piętrowego domu. Według dostępnych danych Sienna mieszka w nim sama. Albo ewentualnie z kotem.
Sięgam po broń, kiedy dostrzegam uchylone drzwi wejściowe. Obaj z Adamem jesteśmy przygotowani i mamy na sobie kamizelki kuloodporne. Chcemy żyć.
Nieraz przechodziliśmy przez podobne sytuacje, obaj wiemy co robić. Stajemy po obu stronach drzwi, dotykam ich, pcham i wchodzę do budynku, blondyn zabezpiecza tyły. Posuwam się naprzód w ciemność, słyszę dochodzący z głębi hałas. Stawiam ostrożnie stopy, nie mamy pewności, co zastaniemy. Dochodzę do głównej części domu, gdzie jest jaśniej - mała lampa stojąca na komodzie daje wystarczająco dużo światła, byśmy mogli dostrzec dwie zabawiające się ze sobą na kanapie kobiety.
Czuję zażenowanie, widząc kolejne namiętne pocałunki i pieszczenie dłońmi, ale udaje mi się zachować zimną krew. Chrząkam i pukam pięścią w ścianę. Sienna zerka w moją stronę i podrywa się z mebla, odwracam wzrok - dżentelmenowi nie wypada wgapiać się w odsłonięte piersi obcej sobie damy.
- Detektywie! Co pan tu robi? I to z kolegą?!
Zerkam na Chase'a, który także ustawił się plecami do Katić i jej towarzyszki, ten przewraca oczami. Oburzenie kobiety jest zrozumiałe, ale nasze zachowanie także.
- Podczas śledztwa wynikło kilka pytań, które chciałbym pani zadać. Dzwoniłem wielokrotnie, ale pani nie odbierała. Musieliśmy ustalić, czy naszemu świadkowi nie grozi niebezpieczeństwo.
Słyszę, jak ktoś siada na kanapie, mimo to nie odwracam się, czekam na znak gospodyni.
- Proszę, niech panowie wejdą i się rozgoszczą. Chyba możemy porozmawiać tutaj?
Sienna ubrała koszulkę jej partnerka o prostych do ramion mysich włosach, przeciętnej twarzy i szarych oczach wpatruje się w swoje złączone dłonie. Rumieńce są bardzo widoczne; wydaje się, że chce uciec, ale nie umożliwiamy jej tego - mogła znać denatkę, musimy to sprawdzić.
Zajmujemy miejsca w jednym fotelu - ja na nim siadam, Adamowi wystarczy podłokietnik.
- Tak, możemy - odpowiadam na pytanie blondynki. - Dwóch naszych świadków wyjawiło nam, że widziało panią i Rachel Collins w jednoznacznej sytuacji - całowałyście się, ukryte przy schodach na wyższe piętro. Czy to prawda?
Katić wzrusza ramionami, czuje się niepewnie pod zaskoczonym spojrzeniem towarzyszki. No cóż, być może uświadomiliśmy ją, że jest tą trzecią w związku. To przykre.
- Ale jakie to ma znaczenie?
- Być może duże - tłumaczy Adam. - Jeśli Rachel była w otoczeniu uważana za osobę heteroseksualną i z kimś się spotykała, mógł się jakiś jegomość mocno zdziwić, poczuć zdradzony i ją zabić.
Sienna nie patrzyła na to z tej strony, widzę to po jej minie. Teraz zechce współpracować bardziej. Przynajmniej taką mam nadzieję.
- Poza mną nie miała nikogo - wyznaje artystka. - Na uczelni chyba wiedzieli o jej orientacji, w artystycznym światku nie kryła się ze swoim prawdziwym ja. Nic mi nie wiadomo o tym, by komuś się podobała. Mam na myśli mężczyzn.
A mogła, bo była dość atrakcyjna. Poza tym młoda i utalentowana, a takie kobiety odbieramy jako interesujące.
Zerkam na towarzyszkę Sienny. Siedzi zgarbiona, stara się zniknąć, złączyć w jedno z kanapą, przywdziać jej kolor. Niestety, człowiek nie posiada takiej zdolności, może w alternatywnej rzeczywistości.
- Kim pani jest? - pytam. spojrzenie szarych oczu pełne jest lęku. A my przecież nie gryziemy, jeśli nie jeśteśmy akurat w podłym nastroju.
Przełyka ślinę.
- Nazywam się Cat Danvers. Jestem... przyjaciółką Sienny.
Na własne oczy widzieliśmy łączącą je relację, nie musiała jej dla nas określać.
- Czym się pani zajmuje?
- Prowadzę bar dla osób homoseksualnych w centrum Manhattanu.
Bo każdy potrzebuje miejsce, gdzie będzie mógł odnaleźć swoją drugą połówkę.
- Znała pani Rachel Collins?
Kręci przecząco głową.
- Nie osobiście, w klubie dość często o niej mówiono. Nawet nie wiedziałam, że została zamordowana.
Kieruje pełne wyrzutu i bólu spojrzenie na Siennę, która kuli się pod jego siłą. Pewnie spodziewała się, że trochę dłużej pociągnie w tej odrobinę skomplikowanej relacji. Bardzo się pomyliła.
- A czy wiedziała pani o wczorajszej wsytawie prac Rachel?
Tym razem kiwa głową na tak.
- Wiedziałam, sama wieszałam w lokalu plakat informujący. Ludzie nie zwracali na niego uwagi, a jeśli już, to napis wejście z zaproszeniem odrobinę tłumił ich zapędy. Takie elitarne eventy nie budzą entuzjazmu wśród zwykłych szaraczków.
Odnoszę wrażenie, że kobieta używa takiego słownictwa, by pokazać partnerce, jak zraniona się czuje i ile je dzieli. Chyba swoim pojawieniem się i pytaniami zapoczątkowaliśmy małą wojnę między tą dwójką. Nie było to naszym zamiarem, ale cóż - tak wyszło.
Wymieniam spojrzenie z Adamem, obaj czujemy, że to koniec rozmowy. Nie warto jej przedłużać, skoro odpowiedzi zostały uzyskane. Poza tym jest późno, a ja marzę o przytuleniu się do Rose. Zgodnie podnosimy się z fotela, Katić czyni to samo.
- Dziękuję za poświęcony nam czas. Przepraszam, że przeszkodziliśmy. Dobranoc. - Kieruję się w stronę wyjścia, jednak gwałtownie przystaję i zerkam na Siennę. - Następnym razem proszę się upewnić, że drzwi są zamknięte. Ktoś naprawdę może się włamać.
Kobieta blednie i nic nie odpowiada. Wychodzę z domu na chłodny wieczór, Chase zapina kurtkę pod samą szyję, idzie za mną milczący.
- O czym myślisz? - pytam go.
- O tym, że na razie nie mamy żadnego podejrzanego. Czy nie da się ustalić, kto miałby na tyle dużo siły, by udźwignąć zwłoki i zrobić z denatki pseudoanioła?
Przez chwilę zastanawiam się nad tą kwestią. Gdyby listę gości wernisażu przejrzeć pod tym kątem, niewiele osób by nam zostało, a ich dane moglibyśmy łatwo prześledzić.
Uśmiecham się do przyjaciela.
- To już wiem, co będziemy jutro robić. A teraz jedźmy, jestem śpiący.
Blondyn się śmieje, ale wsiada do samochodu. Droga powrotna na Manhattan nie trwa zbyt długo. Właściwie to za krótko. Czeka mnie jeszcze rozmowa z Bennett, a nie zdołałem się na nią przygotować. Ktoś może ucierpieć.
****
W mieszkaniu panuje mrok. Jeśli Bennett śpi, to nie chcę jej przeszkadzać. Po cichu wchodzę wgłąb mieszkania, gdzie zastaję narzeczoną. Jej głowa spoczywa na blacie stołu. Przystaję przy niej i kucam. Odgarniam jej włosy, rozbudza się. Zerka na mnie jednym okiem, piękna szarość lśni otoczona rzęsami. Uśmiecham się do niej.
- Cześć, kochanie.
Prostuje się i lekko rozciąga.
- Hej. Jak śledztwo? Chcesz herbaty?
- Sam zrobię, ty siedź.
Nie pozwalam jej na przeciążanie się. Gniewa się o to czasami, ale mnie rozumie. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Krzątam się i informuję kobietę pobieżnie o sprawie. Mam pewność, że nikomu nie powtórzy tego, co jej mówię.
- Więc na razie nikogo podejrzanego nie mamy. Poza tym mam wrażenie, że na razie błądzimy po omacku. - Kładę kubki na stole, Rose chwyta za ten z zieloną herbatą i obejmuje go dłońmi, wydaje się być nieobecna. - Co jest, Rae? - pytam, siadając na krześle naprzeciwko. - Źle się czujesz?
Upija łyk napoju i spogląda na mnie.
- Nie, jest w porządku. Tylko te kwiatki od Erica trochę mnie niepokoją. Skąd miał mój numer komórki, by wysłać tę wiadomość? Nie jestem też pewna, czy to był jego charakter pisma. - Opiera głowę na dłoni. - Przypomina mi to Liama Marshalla i sprawę sobowtóra. - Wzdycha. - Nie lubię, kiedy przychodzi takie deja vu.
Doskonale ją rozumiem. Jeśli dzieje się historia podobna do takiej, którą już się przeżyło, człowiek oczekuje podobnych - o ile nie identycznych - konsekwencji. A tak nie musi być. Tylko skąd możemy wiedzieć, jaką ceną przyjdzie nam za coś zapłacić?
Wypijam połowę zawartości mojego naczynia i zerkam na narzeczoną, dobrze widzę, że trapi ją coś jeszcze..
- Czegoś mi nie mówisz - zagajam. - O co chodzi?
Szare spojrzenie utwkione jest w moim błękicie. Zbiera się, by mnie o coś zapytać, a ja mam złe przeczucie.
- Dlaczego tak się upierasz przy moim panieńskim nazwisku? Dlaczego nie chcesz, bym przyjęła twoje?
Chcę odejść od stołu, Rose kładzie dłon na mojej spoczywającej na stole. Przystaję bokiem do psycholog.
- Proszę. Chcę to zrozumieć.
Adam poradził mi, bym był szczery z ukochaną. Ufności wymagałem od niej, czy to możliwe, bym sam nie potrafił jej dać?
Siadam z powrotem i oddycham głęboko. To dlatego na mnie czekała. Ma dość tej kłótni, tylko ja mogę ją zakończyć, przedstawiając swoje argumenty.
- Bo nie chcę, byś w przypadku rozwodu miała po mnie nieprzyjemną pamiątkę.
Jest zaskoczona. Nie tego się spodziewała. Patrzy na mnie z lekko otwartą buzią.
- Ty tak poważnie?
Nie, wydaje ci się tylko.
Zaciskam wargi. Przeczuwałem, że będzie się śmiać, ale trochę mnie to boli, tym razem skutecznie odchodzę od stołu, czuję na sobie spojrzenie kobiety. Przechodzę do przedpokoju.
- Logan, dokąd się wybierasz? Przecież jest późno!
Nie odpowiadam. Zarzucam na siebie kurtkę, sprawdzam, czy mam w kieszeni klucze i telefon. Otwieram drzwi.
- Logan.
Zerkam za siebie, Rose stoi w odległości kilku kroków ode mnie. Pobladła, w jej oczach dostrzegam troskę.
- Idę się przejść. Dobranoc.
- Czekaj...
Wychodzę z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Teraz to ja potrzebuję czasu, by zmierzyć się z własnymi demonami.
Docieram do pracy kilkanaście minut przed czasem. Mam pustkę w głowie i w sercu. Jestem zmęczony, bo spałem mało, raptem cztery godziny. Po wyjściu z domu krążyłem po mieście, jeździłem metrem i odwiedzałem miejsca, w których byliśmy z Rose przez te trzy lata znajomości. Trochę się ich nazbierało. Wróciłem po trzeciej w nocy, a gdy się obudziłem - spałem u siebie, Bennett zajęła pokój obok, w którym najwidoczniej dorastać będzie nasze dziecko - mojej narzeczonej już nie było. Zostawiła kartkę, w której poinformowała mnie, że idzie na spacer i zaraz po tym do pracy. Jedynie buziak narysowany po imieniu pozwolił mi wierzyć, że między nami nie ma aż tak źle. Choć i tak ciche dni przed ślubem nie wróżą nam dobrze.
Wchodzę do naszego pomieszczenia i natykam się na chodzącego tam i z powrotem niczym pewien hobbit Diega, obserwującego go Adama oraz Erica Vaughna opierającego się o drzwi szafy. Biznesmen zerka na mnie.
- Dzień dobry, detektywie Henderson. Ciężka noc? - pyta, puszczając mi oczko. Mam ochotę zbliżyć się do niego i zdzielić go w tę wyniosłą buźkę, co powinienem zrobić już dawno temu.
- Co się dzieje? - ignoruję Vaughna i zwracam się do kolegów. - Nowy trop?
Chase sięga po zadrukowaną kartkę i wyciąga ją w moją stronę. Zbliżam się do niego, nie dbając o ściągnięcie kurtki. Może nie będzie warto.
Pobieżnie czytam tekst, z każdą kolejną linijką moja brew posuwa się coraz wyżej.
- Co to jest, do diabła? Przecież nie pozwoliliśmy dziennikarzom zbliżyć się do miejsca zbrodni.
Kartka to nic innego jak kopia artykułu z wczorajszej porannej gazety, w której to opisano ze szczegółami wygląd galerii po zabójstwie Rachel Collins. Z detalami, o których wiemy tylko my, patolog, technicy i dyrektor galerii. Oraz, jak widać, autor tego artykułu.
- Kto to napisał? - pytam, czując wzbierającą złość. Mam za sobą nieciekawe godziny, nie chcę, by emocje całkowicie przejęły nade mną kontrolę.
- Niejaki Harry Grant, dziennikarz Daily Mail - odpowiada Eric, zmieniając pozycję. - Po wczorajszej rozmowie pomyślałem, by przyjrzeć się temu morderstwu. W końcu stałem się właścicielem jednej z prac Rachel. Wpisałem kilka słów w wyszukiwarce dzisiaj rano i wyskoczyła mi informacja o tym tekście. Nie wierzyłem w to, więc kazałem asystentce, Candice, zakupić jedną gazetę. To było na trzeciej stronie. Dość wysoko, jak na ich standard.
Zerkam na mężczyznę, później na kartkę. Jestem ciekawy, jak wiele mentalny właściciel tego tekstu dowiedział się w jeden dzień i skąd wziął takie informacje.
- Co wiemy o tym Grancie?
Adam, który za każdym razem rzetelnie sprawdza w bazie każdą osobę mogącą być w kręgu podejrzanych bądź też stanowiącą zagrożenie dla śledztwa, i tym razem mnie nie zawodzi.
- Lat dwadzieścia sześć. Mieszka na Manhattanie. Licencjat z dziennikarstwa na Uniwersytecie Nowojorksim. Zatrzymany w 2007 roku na dwadzieścia cztery za udział w bójce podczas uniwersyteckiej imprezy. W Daily Mail pracuje od roku, na razie nie jest znaczącym dziennikarzem, ale stara się wybić. Choć dział nekrologów i wypadków chyba nie da mu wyśnionego Pulitzera.
Uśmiecham się na tę złośliwą uwagę. Jeśli coś ma mi pomóc dojść jako tako do siebie, to czarny humor.
- Jakieś powiązania z Rachel Collins?
Blondyn wpatruje się w ekran, jego wzrok szuka użytecznych informacji.
- W kwietniu pisał o młodych, niezwykle zdolnych studentach Nowego Jorku, rozmawiał z nią o jej pracach i planach na przyszłość.
- Czy mógł mieć do niej interes pół roku po tym wywiadzie? - pyta Diego, przystając wreszcie przed białą tablicą. Patrzy na nią, szuka czegoś, co mogłoby stanowić jasny trop. - A może to był jakiś miłosny interes? Chyba można się zakochać w lesbijce, nie?
Wymieniam spojrzenie z Adamem. Wspomnienie wczorajszego nakrycia Sienny Katić z jej przyjaciółką wciąż jest żywe w mojej pamięci i wywołuje lekki rumieniec u Chase'a.
- Może nie wiedział, że jest homoseksualna i w się w niej zakochał? - Diego precyzuje swoją teorię. Czasami radzi sobie niezwykle dobrze, jego mózg pojmuje odpowiednie konfiguracje.
- Albo to nie o miłość chodzi, a o nienawiść - zauważa Vaughn, który odrywa się od szafy i podchodzi do mojego biurka. - Znam odrobinę tego Granta z przyjęć dla bogaczy, na których zbierał materiały. Był strasznym homofobem. A to chyba mógłby być motyw.
Czyżby Eric Vaughn chciał nam sam, bez zmuszania, pomóc? Patrzę na niego podejrzliwie, dostrzega to i wzrusza ramionami.
- Może się to panu wydać dziwne, ale chcę się wam na coś przydać. Poprzednio chyba nie byłem zbyt użyteczny. Teraz chcę to naprawić?
- Dla nas czy dla Rose? - pytam, zanim zdołam ugryźć się w język. Co się powiedziało, to się nie odpowie.
Spojrzenie mężczyzny staje się twarde, atmosfera w pokoju się zagęszcza, a cisza nie czyni tej sytuacji bardziej komfortową. Powinienem przeprosić, ale obudzony gniew w moim sercu nie pozwala mi na to.
Słychać przychodzący faks, Adam podchodzi do urządzenia i wyjmuje kartkę, czyta jej druk.
- Detektywie! Co pan tu robi? I to z kolegą?!
Zerkam na Chase'a, który także ustawił się plecami do Katić i jej towarzyszki, ten przewraca oczami. Oburzenie kobiety jest zrozumiałe, ale nasze zachowanie także.
- Podczas śledztwa wynikło kilka pytań, które chciałbym pani zadać. Dzwoniłem wielokrotnie, ale pani nie odbierała. Musieliśmy ustalić, czy naszemu świadkowi nie grozi niebezpieczeństwo.
Słyszę, jak ktoś siada na kanapie, mimo to nie odwracam się, czekam na znak gospodyni.
- Proszę, niech panowie wejdą i się rozgoszczą. Chyba możemy porozmawiać tutaj?
Sienna ubrała koszulkę jej partnerka o prostych do ramion mysich włosach, przeciętnej twarzy i szarych oczach wpatruje się w swoje złączone dłonie. Rumieńce są bardzo widoczne; wydaje się, że chce uciec, ale nie umożliwiamy jej tego - mogła znać denatkę, musimy to sprawdzić.
Zajmujemy miejsca w jednym fotelu - ja na nim siadam, Adamowi wystarczy podłokietnik.
- Tak, możemy - odpowiadam na pytanie blondynki. - Dwóch naszych świadków wyjawiło nam, że widziało panią i Rachel Collins w jednoznacznej sytuacji - całowałyście się, ukryte przy schodach na wyższe piętro. Czy to prawda?
Katić wzrusza ramionami, czuje się niepewnie pod zaskoczonym spojrzeniem towarzyszki. No cóż, być może uświadomiliśmy ją, że jest tą trzecią w związku. To przykre.
- Ale jakie to ma znaczenie?
- Być może duże - tłumaczy Adam. - Jeśli Rachel była w otoczeniu uważana za osobę heteroseksualną i z kimś się spotykała, mógł się jakiś jegomość mocno zdziwić, poczuć zdradzony i ją zabić.
Sienna nie patrzyła na to z tej strony, widzę to po jej minie. Teraz zechce współpracować bardziej. Przynajmniej taką mam nadzieję.
- Poza mną nie miała nikogo - wyznaje artystka. - Na uczelni chyba wiedzieli o jej orientacji, w artystycznym światku nie kryła się ze swoim prawdziwym ja. Nic mi nie wiadomo o tym, by komuś się podobała. Mam na myśli mężczyzn.
A mogła, bo była dość atrakcyjna. Poza tym młoda i utalentowana, a takie kobiety odbieramy jako interesujące.
Zerkam na towarzyszkę Sienny. Siedzi zgarbiona, stara się zniknąć, złączyć w jedno z kanapą, przywdziać jej kolor. Niestety, człowiek nie posiada takiej zdolności, może w alternatywnej rzeczywistości.
- Kim pani jest? - pytam. spojrzenie szarych oczu pełne jest lęku. A my przecież nie gryziemy, jeśli nie jeśteśmy akurat w podłym nastroju.
Przełyka ślinę.
- Nazywam się Cat Danvers. Jestem... przyjaciółką Sienny.
Na własne oczy widzieliśmy łączącą je relację, nie musiała jej dla nas określać.
- Czym się pani zajmuje?
- Prowadzę bar dla osób homoseksualnych w centrum Manhattanu.
Bo każdy potrzebuje miejsce, gdzie będzie mógł odnaleźć swoją drugą połówkę.
- Znała pani Rachel Collins?
Kręci przecząco głową.
- Nie osobiście, w klubie dość często o niej mówiono. Nawet nie wiedziałam, że została zamordowana.
Kieruje pełne wyrzutu i bólu spojrzenie na Siennę, która kuli się pod jego siłą. Pewnie spodziewała się, że trochę dłużej pociągnie w tej odrobinę skomplikowanej relacji. Bardzo się pomyliła.
- A czy wiedziała pani o wczorajszej wsytawie prac Rachel?
Tym razem kiwa głową na tak.
- Wiedziałam, sama wieszałam w lokalu plakat informujący. Ludzie nie zwracali na niego uwagi, a jeśli już, to napis wejście z zaproszeniem odrobinę tłumił ich zapędy. Takie elitarne eventy nie budzą entuzjazmu wśród zwykłych szaraczków.
Odnoszę wrażenie, że kobieta używa takiego słownictwa, by pokazać partnerce, jak zraniona się czuje i ile je dzieli. Chyba swoim pojawieniem się i pytaniami zapoczątkowaliśmy małą wojnę między tą dwójką. Nie było to naszym zamiarem, ale cóż - tak wyszło.
Wymieniam spojrzenie z Adamem, obaj czujemy, że to koniec rozmowy. Nie warto jej przedłużać, skoro odpowiedzi zostały uzyskane. Poza tym jest późno, a ja marzę o przytuleniu się do Rose. Zgodnie podnosimy się z fotela, Katić czyni to samo.
- Dziękuję za poświęcony nam czas. Przepraszam, że przeszkodziliśmy. Dobranoc. - Kieruję się w stronę wyjścia, jednak gwałtownie przystaję i zerkam na Siennę. - Następnym razem proszę się upewnić, że drzwi są zamknięte. Ktoś naprawdę może się włamać.
Kobieta blednie i nic nie odpowiada. Wychodzę z domu na chłodny wieczór, Chase zapina kurtkę pod samą szyję, idzie za mną milczący.
- O czym myślisz? - pytam go.
- O tym, że na razie nie mamy żadnego podejrzanego. Czy nie da się ustalić, kto miałby na tyle dużo siły, by udźwignąć zwłoki i zrobić z denatki pseudoanioła?
Przez chwilę zastanawiam się nad tą kwestią. Gdyby listę gości wernisażu przejrzeć pod tym kątem, niewiele osób by nam zostało, a ich dane moglibyśmy łatwo prześledzić.
Uśmiecham się do przyjaciela.
- To już wiem, co będziemy jutro robić. A teraz jedźmy, jestem śpiący.
Blondyn się śmieje, ale wsiada do samochodu. Droga powrotna na Manhattan nie trwa zbyt długo. Właściwie to za krótko. Czeka mnie jeszcze rozmowa z Bennett, a nie zdołałem się na nią przygotować. Ktoś może ucierpieć.
****
W mieszkaniu panuje mrok. Jeśli Bennett śpi, to nie chcę jej przeszkadzać. Po cichu wchodzę wgłąb mieszkania, gdzie zastaję narzeczoną. Jej głowa spoczywa na blacie stołu. Przystaję przy niej i kucam. Odgarniam jej włosy, rozbudza się. Zerka na mnie jednym okiem, piękna szarość lśni otoczona rzęsami. Uśmiecham się do niej.
- Cześć, kochanie.
Prostuje się i lekko rozciąga.
- Hej. Jak śledztwo? Chcesz herbaty?
- Sam zrobię, ty siedź.
Nie pozwalam jej na przeciążanie się. Gniewa się o to czasami, ale mnie rozumie. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Krzątam się i informuję kobietę pobieżnie o sprawie. Mam pewność, że nikomu nie powtórzy tego, co jej mówię.
- Więc na razie nikogo podejrzanego nie mamy. Poza tym mam wrażenie, że na razie błądzimy po omacku. - Kładę kubki na stole, Rose chwyta za ten z zieloną herbatą i obejmuje go dłońmi, wydaje się być nieobecna. - Co jest, Rae? - pytam, siadając na krześle naprzeciwko. - Źle się czujesz?
Upija łyk napoju i spogląda na mnie.
- Nie, jest w porządku. Tylko te kwiatki od Erica trochę mnie niepokoją. Skąd miał mój numer komórki, by wysłać tę wiadomość? Nie jestem też pewna, czy to był jego charakter pisma. - Opiera głowę na dłoni. - Przypomina mi to Liama Marshalla i sprawę sobowtóra. - Wzdycha. - Nie lubię, kiedy przychodzi takie deja vu.
Doskonale ją rozumiem. Jeśli dzieje się historia podobna do takiej, którą już się przeżyło, człowiek oczekuje podobnych - o ile nie identycznych - konsekwencji. A tak nie musi być. Tylko skąd możemy wiedzieć, jaką ceną przyjdzie nam za coś zapłacić?
Wypijam połowę zawartości mojego naczynia i zerkam na narzeczoną, dobrze widzę, że trapi ją coś jeszcze..
- Czegoś mi nie mówisz - zagajam. - O co chodzi?
Szare spojrzenie utwkione jest w moim błękicie. Zbiera się, by mnie o coś zapytać, a ja mam złe przeczucie.
- Dlaczego tak się upierasz przy moim panieńskim nazwisku? Dlaczego nie chcesz, bym przyjęła twoje?
Chcę odejść od stołu, Rose kładzie dłon na mojej spoczywającej na stole. Przystaję bokiem do psycholog.
- Proszę. Chcę to zrozumieć.
Adam poradził mi, bym był szczery z ukochaną. Ufności wymagałem od niej, czy to możliwe, bym sam nie potrafił jej dać?
Siadam z powrotem i oddycham głęboko. To dlatego na mnie czekała. Ma dość tej kłótni, tylko ja mogę ją zakończyć, przedstawiając swoje argumenty.
- Bo nie chcę, byś w przypadku rozwodu miała po mnie nieprzyjemną pamiątkę.
Jest zaskoczona. Nie tego się spodziewała. Patrzy na mnie z lekko otwartą buzią.
- Ty tak poważnie?
Nie, wydaje ci się tylko.
Zaciskam wargi. Przeczuwałem, że będzie się śmiać, ale trochę mnie to boli, tym razem skutecznie odchodzę od stołu, czuję na sobie spojrzenie kobiety. Przechodzę do przedpokoju.
- Logan, dokąd się wybierasz? Przecież jest późno!
Nie odpowiadam. Zarzucam na siebie kurtkę, sprawdzam, czy mam w kieszeni klucze i telefon. Otwieram drzwi.
- Logan.
Zerkam za siebie, Rose stoi w odległości kilku kroków ode mnie. Pobladła, w jej oczach dostrzegam troskę.
- Idę się przejść. Dobranoc.
- Czekaj...
Wychodzę z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Teraz to ja potrzebuję czasu, by zmierzyć się z własnymi demonami.
****
Wchodzę do naszego pomieszczenia i natykam się na chodzącego tam i z powrotem niczym pewien hobbit Diega, obserwującego go Adama oraz Erica Vaughna opierającego się o drzwi szafy. Biznesmen zerka na mnie.
- Dzień dobry, detektywie Henderson. Ciężka noc? - pyta, puszczając mi oczko. Mam ochotę zbliżyć się do niego i zdzielić go w tę wyniosłą buźkę, co powinienem zrobić już dawno temu.
- Co się dzieje? - ignoruję Vaughna i zwracam się do kolegów. - Nowy trop?
Chase sięga po zadrukowaną kartkę i wyciąga ją w moją stronę. Zbliżam się do niego, nie dbając o ściągnięcie kurtki. Może nie będzie warto.
Pobieżnie czytam tekst, z każdą kolejną linijką moja brew posuwa się coraz wyżej.
- Co to jest, do diabła? Przecież nie pozwoliliśmy dziennikarzom zbliżyć się do miejsca zbrodni.
Kartka to nic innego jak kopia artykułu z wczorajszej porannej gazety, w której to opisano ze szczegółami wygląd galerii po zabójstwie Rachel Collins. Z detalami, o których wiemy tylko my, patolog, technicy i dyrektor galerii. Oraz, jak widać, autor tego artykułu.
- Kto to napisał? - pytam, czując wzbierającą złość. Mam za sobą nieciekawe godziny, nie chcę, by emocje całkowicie przejęły nade mną kontrolę.
- Niejaki Harry Grant, dziennikarz Daily Mail - odpowiada Eric, zmieniając pozycję. - Po wczorajszej rozmowie pomyślałem, by przyjrzeć się temu morderstwu. W końcu stałem się właścicielem jednej z prac Rachel. Wpisałem kilka słów w wyszukiwarce dzisiaj rano i wyskoczyła mi informacja o tym tekście. Nie wierzyłem w to, więc kazałem asystentce, Candice, zakupić jedną gazetę. To było na trzeciej stronie. Dość wysoko, jak na ich standard.
Zerkam na mężczyznę, później na kartkę. Jestem ciekawy, jak wiele mentalny właściciel tego tekstu dowiedział się w jeden dzień i skąd wziął takie informacje.
- Co wiemy o tym Grancie?
Adam, który za każdym razem rzetelnie sprawdza w bazie każdą osobę mogącą być w kręgu podejrzanych bądź też stanowiącą zagrożenie dla śledztwa, i tym razem mnie nie zawodzi.
- Lat dwadzieścia sześć. Mieszka na Manhattanie. Licencjat z dziennikarstwa na Uniwersytecie Nowojorksim. Zatrzymany w 2007 roku na dwadzieścia cztery za udział w bójce podczas uniwersyteckiej imprezy. W Daily Mail pracuje od roku, na razie nie jest znaczącym dziennikarzem, ale stara się wybić. Choć dział nekrologów i wypadków chyba nie da mu wyśnionego Pulitzera.
Uśmiecham się na tę złośliwą uwagę. Jeśli coś ma mi pomóc dojść jako tako do siebie, to czarny humor.
- Jakieś powiązania z Rachel Collins?
Blondyn wpatruje się w ekran, jego wzrok szuka użytecznych informacji.
- W kwietniu pisał o młodych, niezwykle zdolnych studentach Nowego Jorku, rozmawiał z nią o jej pracach i planach na przyszłość.
- Czy mógł mieć do niej interes pół roku po tym wywiadzie? - pyta Diego, przystając wreszcie przed białą tablicą. Patrzy na nią, szuka czegoś, co mogłoby stanowić jasny trop. - A może to był jakiś miłosny interes? Chyba można się zakochać w lesbijce, nie?
Wymieniam spojrzenie z Adamem. Wspomnienie wczorajszego nakrycia Sienny Katić z jej przyjaciółką wciąż jest żywe w mojej pamięci i wywołuje lekki rumieniec u Chase'a.
- Może nie wiedział, że jest homoseksualna i w się w niej zakochał? - Diego precyzuje swoją teorię. Czasami radzi sobie niezwykle dobrze, jego mózg pojmuje odpowiednie konfiguracje.
- Albo to nie o miłość chodzi, a o nienawiść - zauważa Vaughn, który odrywa się od szafy i podchodzi do mojego biurka. - Znam odrobinę tego Granta z przyjęć dla bogaczy, na których zbierał materiały. Był strasznym homofobem. A to chyba mógłby być motyw.
Czyżby Eric Vaughn chciał nam sam, bez zmuszania, pomóc? Patrzę na niego podejrzliwie, dostrzega to i wzrusza ramionami.
- Może się to panu wydać dziwne, ale chcę się wam na coś przydać. Poprzednio chyba nie byłem zbyt użyteczny. Teraz chcę to naprawić?
- Dla nas czy dla Rose? - pytam, zanim zdołam ugryźć się w język. Co się powiedziało, to się nie odpowie.
Spojrzenie mężczyzny staje się twarde, atmosfera w pokoju się zagęszcza, a cisza nie czyni tej sytuacji bardziej komfortową. Powinienem przeprosić, ale obudzony gniew w moim sercu nie pozwala mi na to.
Słychać przychodzący faks, Adam podchodzi do urządzenia i wyjmuje kartkę, czyta jej druk.
- Chłopaki, chyba coś mamy. - Wystawia papier przed siebie. - Susan skończyła wszystkie badanie. Mamy odbitki linii papilarnych mordercy. Nie uwierzycie, kto to zrobił.
_________________
Cytat: Carla Montero, Złota skóra
Pod koniec miesiąca, kiedy znajdę czas na głębszy oddech, dokonam korekty ostatnich rozdziałów. Człowiekiem jestem, z obecnością literówek mierzyć się należy (said like a Yoda).
Awww, trzy lata pisania. Wszystkiego najlepszego, Rosie, Logan i pozostałej części ekipy. Cleo, gratuluję wytrwałości i rozwoju warsztatu pisarskiego.
OdpowiedzUsuńRozdział dobry, choć nie mam pojęcia, kto jest mordercą i będę czekać do następnej części, abyś to zdradziła. Szczerze mówiąc, gdy Logan nie mógł dodzwonić się do Sienny, spodziewałam się drugiego morderstwa albo zniknięcia kobiety, a tu proszę, zajęta była. Mieli panowie pokaz ;)
Jeśli te kwiatki były od Erica, a jest to przecież możliwe, znając go, to naprawdę facet nie wie, kiedy odpuścić. Dałby jej spokój, a nie, jakieś zagrywki. Jeśli zaś w podejrzewaniach Rose coś jest, bardzo mnie to martwi.
Wow, Eric próbuje pomoc? Nie wierzę w jego czyste intencje i niech się wkurza, jak chce, ale Logan ma rację. Niepotrzebnie pcha swój bogaty nochal w sprawy innych.
I jeszcze Logan. Powiem Ci, że chyba działamy na tych samych falach, bo Fabio też się martwi o takie głupie rzeczy. Zresztą w szóstce pewnie to zauważysz. Z jednej strony to rozumiem. Logan ma pewien niezbyt dobry wzorzec i obawy o to, czy nie stanie się to samo z jego związkiem, są uzasadnione. Może inaczej, są możliwe do zaistnienia. Jednak martwienie się o to teraz jest też trochę bezsensowne. Nie wie, jak będzie. Kochają się, przetrwali wiele, są silniejsi niż wiele innych par. Zabrzmiał tak, jakby zamierzał się z nią za kilka lat rozwieść, a przecież tego nie chce, prawda? Cóż, niełatwo walczyć z własnymi demonami.
Pozdrawiam
Dziękuję w imieniu swoim oraz Rogan i kochanej bandy!
UsuńTen pokaz się jeszcze na nich odbije xD
Demony Logana są nie do końca zrozumiałe i dla mnie, ale nie zamierzam tego zmieniać.
Eric chce pomóc. Pytanie, ile z tego wyjdzie.
Dziękuję za komentarz! :*
Od razu zapytam, bo potem zapomnę. Tytuły 89 i 90 rozdziału - czy to z piosenki "Warrior" Beth Crowley?
OdpowiedzUsuńTrzy lata? Jeju jak to szybko minęło. Nie wmówisz mi chyba, że w grudniu Rozważna się zakończy! Idealny prezent na urodziny ;--;
Ale Rosie Henderson brzmi wspaniale! Nie rozumiem, dlaczego Logan tak się tym martwi. Przecież mają być razem do końca (od razu mówię, iż nie masz rozumieć tego jako PRZEDWCZESNEGO końca któregoś z nich)
Eric pomaga? Jakoś mi się to nie widzi, no ale cóż. Rosie jest zajęta, Logan potrafi się bić, więc wszystko powinno być okej.
A nie, jednak nie. Jest takie coś w autorach, wiem bo sama to mam, że wprost uwielbiają kończyć w takich momentach. To jest jeden taki przypadek:)) Szerze mówiąc, nie mam jakiegoś specjalnego typu, kto mógł zabić. Okaże się następnym razem.
Życzę co najmniej kolejnych trzech lat (z Rozważną? :D) !
L x
Tak, to teksty z Warrior.
UsuńDzięki. Najwidoczniej zakończy się w grudniu, o ile pójdę zgodnie z rozpiską.
Mnie też się wydaje, że Rose Henderson brzmi dobrze. Może Logan też to zobaczy i nas poprze?
Dziękuję za komentarz! :*
Wszystkiego najlepszego z okazji 3 lat <333
OdpowiedzUsuńDzięki! <3
UsuńBardzo podobał mi się ten fragment o dywanie. To było świetne nawiązanie do kłamstwa Sienny i wprowadzenie w dalsze wydarzenia. Super! ;)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem co chodzi po głowie Logana… Do tej pory utrzymywał, że nie chce, aby Rose przyjęła jego nazwisko, bo jest już mało Bennetów, a teraz widać, że najwidoczniej chodzi mu o coś innego. O co? Może się boi, że mając nazwisko detektywa, Rose będzie bardziej narażona na jakieś niebezpieczeństwo? Tylko taki powód przychodzi mi do głowy i z dużą niecierpliwością czekam na wyjaśnienia! :D
Eric przechodzi samego siebie. Naprawdę myślałam, że da sobie święty spokój, a on nadal napastuje Rose. Te kwiaty to było zachowanie poniżej poziomu. Ten facet nie ma klasy. To przykre.
Myślałam przez chwilę, że to ta kochanka Sienny może być odpowiedzialna za morderstwo. Mogła być zazdrosna, że Sienna spotyka się z kimś innym i z zazdrości zabić rywalkę. Ale po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że chyba nie miałaby siły, żeby zrobić coś takiego. Poza tym śmierć z zazdrości chyba nie byłaby aż tak… wyróżniająca się.
„wchodzę wgłąb” - w głąb
„Szare spojrzenie utwkion”- utkwione
„kładzie dłon” – dłoń
Hah! A więc jednak miałam rację, co do powodów Logana. To jego wyjście nie było zbyt przyjemne i miłe, ale cieszę się, że wreszcie zachował się trochę nieodpowiednio. Jest trochę zbyt idealny, zbyt zakochany, zbyt krystaliczny jeśli chodzi o relację z Rose i miło mi się czytało, że choć raz wyszedł trzaskając drzwiami.
Trop z tym dziennikarzem wydaje mi się bardzo prawdopodobny. Skoro nikt nie miał dostępu do galerii, to skąd by wiedział, jak to wszystko wyglądało? Ale jak widzę, odciski palców nas zaskoczą;D A więc kto?
Czekam na kolejny! ;*
I gratuluję wytrwałości! ;**
Mnie też się podoba ta metafora dywanu :D
UsuńDzięki za wyłapanie, korekta po 28 czerwca.
Wszystkie (chyba xD) pytania odnajdą odpowiedzi, spokojnie ;)
Dziękuję za komentarz! :*