Samotność łączy tych, których zbiorowisko rozdziela.
Nie da się przewidzieć, jakie śledztwo się trafi. Przy niektórych brakuje świadków i tropów, przy innych jest ich wielu, a ilość tropów przytłacza mnie i kolegów. Tym razem mamy do czynienia z tym drugim scenariuszem. Nie przeszkadzałoby mi to, bo może dać nam to szybko zakończyć śledztwo, ale po raz kolejny mamy mieć do czynienia z Ericiem Vaughnem, a jak dotąd współpraca z nim nie układała się za dobrze. Właściwie to raczej utrudniał nam dojście do prawdy, wciągając Rose w jakąś grę. Mogę jedynie liczyć na to, że przy tym przyjemnym spotkaniu Bennett się nie pojawi. Kapitan jest po mojej stronie, mam wsparcie w Chigi. a prawnik posterunku wyjaśnił, że burmistrz nie ma prawa mieszać się w śledztwa, jeśli nie chodzi w nich o żadnego polityka czy miejskiego urzędnika.
Wysiadam na szóstym piętrze, od razu po wyjściu z windy zostaję zaatakowany przez liczne głosy wzbijające się pod sufit. Nieprzyzwyczajeni do długiego czekania głośno informują o swoim niezadowoleniu. Korytarz dawno nie miał tylu gości. Przeciskam się do biura i podchodzę do swojego miejsca pracy, moi koledzy stoją na środku pomieszczenia i patrzą w stronę wyjścia.
- A wiedziałem, że źle zrozumieją "rozmowy zaczynamy od dziewiątej" - wzdycha Diego. - Ci bogaci chyba naprawdę myślą, że są najważniejsi i pierwsi w kolejce do wszystkiego.
Muszę przyznać mu rację. Ci, którzy sami nie zapracowali na bogactwo, a urodzili się w bardzo zamożnej rodzinie i całe życie pławili się w luksusach, często są narcyzami i myślą, że wszystko im się należy. Szczególnie czyjaś uwaga.
Muszę przyznać mu rację. Ci, którzy sami nie zapracowali na bogactwo, a urodzili się w bardzo zamożnej rodzinie i całe życie pławili się w luksusach, często są narcyzami i myślą, że wszystko im się należy. Szczególnie czyjaś uwaga.
- Czy jest ktoś w miarę normalny w tej grupie gości? - pyta Adam. - W ogóle to jak się dzielimy?
Podaję mężczyznom kopie listy Jarvisa, jest na nich prawie trzydzieści nazwisk.
- Nie znam tych ludzi, nie wiem, czy są normalni - odpowiadam - ale wydaje mi się, że najlepiej będzie po protu zająć trzy pokoje i posłuchać zeznań.
- O ile zechcą czekać na swoją kolej - Gomez snuje swój czarny scenariusz.
Wzruszam ramionami.
- Wtedy postraszy się ich zarzutem utrudniania śledztwa. Damy radę, panowie. Do dzieła.
Wychodzimy na korytarz, spojrzenia pełne irytacji atakują nas, ale dzielnie stawiamy im czoła.
- Jestem detektyw Logan Henderson, to członkowie mojego zespołu. - Wskazuję Gomeza i Chase'a. - Za chwilę każdy z nas zacznie przyjmować w pokojach. Prosimy o względny spokój i utworzenie kolejki. - Widzę, że kilka osób chce zaprotestować, że to nie wizyta u lekarza, ale ignoruję je. - Jeśli ktoś wejdzie do pokoju nieproszony, zostanie wyrzucony. Prowadzimy śledztwo w sprawie morderstwa, proszę o współpracę. Zapraszam.
Kilkoro gości wyrywa się do przodu, ale moje złowrogie spojrzenie każe im zachować się odrobinę grzeczniej. Kiwam głową na wysuniętą najbardziej na przód osobę i ruszam w stronę pokoju przesłuchań. Zapowiada się dość ciężki dzień. Mam nadzieję, że coś nam przyniesie poza bólem głowy.
****
Moim pierwszym rozmówcą jest kobieta przed trzydziestką. Ma krótkie blond włosy i duże oczy w kolorze stalowego błękitu. Ubrana jest w ciemnozieloną kurtkę, pod którą ma czarną koszulkę. Nie wygląda na artystkę, ale jako osoba całkowicie niezwiązana ze sztuką mogę się mylić w swojej ocenie. Kobieta wpatruje się w drzwi, jakby chciała uciec. Co jest dziwne, skoro należała do tej grupy, która chciała przejść przez rozmowę jak najszybciej. Czyżby odwaga już ją opuściła? Takie przypadki także się zdarzają.
Zerkam na kopię listy, ale nie potrafię przypasować do blondynki żadnego nazwiska.
- Proszę mi wybaczyć - odzywam się uprzejmie - ale nie jestem dostatecznie przygotowany. Jak się pani nazywa?
Spojrzenie jej oczu odrobinę mnie mrozi. Jest w tej kobiecie chłód, który emanuje, gdy ma do czynienia z kimś obcym. Obawiam się, że niewiele się dowiem.
- Sienna Katić. Przyleciałam do Stanów po ukończeniu studiów, miesiąc temu uzyskałam obywatelstwo. Poznałam Rachel w kolejce w Starbucksie obok uniwersytetu. Też skończyłam historię sztuki, więc szybko złapałyśmy dobry kontakt.
Nie czeka na pytania, sama dzieli się wiedzą. Być może nie będzie aż tak ciężko, jak myślałem. O ile nie będzie dzieliła się ze mną jedynie ogólnikami. Potrzebuję faktów, nie opinii.
- Byłyście przyjaciółkami?
- To za dużo powiedziane. Raczej koleżankami. Rachel kilka razy prosiła o rady dotyczące jej wczorajszej wystawy. Chciała wiedzieć, jak powinna się zachowywać, by jej zdenerwowanie nie było zbytnio widoczne dla gości. Miałam już trzy wernisaże, więc mogłam jej zaoferować wsparcie.
- O której pojawiła się pani wczoraj w Adelante?
- Kilka minut po siódmej. Przez mały wypadek w mieszkaniu nie przybyłam na czas. - Widząc moje pytające spojrzenie, tłumaczy, co kryje się pod słowem wypadek. - Współlokatorka, śpiesząc się na randkę, nie spuściła wody z wanny, tylko ją odkręciła i zalała sąsiadów. Musiałam wezwać ubezpieczyciela i dopilnować formalności.
Nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego, co zwie się zdarzeniem losowym. Mimo że opowieść Sienny brzmi dość prawdopodobnie, coś wewnątrz mnie - intuicja? - każe się temu przyjrzeć, sprawdzić wiarygodność.
Jeśli już przy pierwszej osobie, z którą rozmawiam, budzą się wątpliwości, to co będzie przy kolejnych? Nie mogę dać się zwariować, muszę przezwyciężyć skutki niewyspania.
- Panno Katić - nie dostrzegam obrączki - kiedy ostatnio rozmawiała pani z Rachel? Poza wystawą, oczywiście. Czy mówiła o jakiś problemach? Wrogach?
Blond czupryna kołysze się na boki, zaprzecza.
- Rozmawiałyśmy przez telefon w niedzielę, zasugerowałam jej, że poprzedniej nocy mogła zgubić w klubie ręcznie robiony naszyjnik, który dostała od bliskiej przyjaciółki na ostatnie urodziny. Gdy wczoraj ją o to pytałam, powiedziała, że odzyskała zgubę. Była w dobrym nastroju, więc jej uwierzyłam, ale teraz nie wiem, czy powinnam.
Unoszę brew. Takie spostrzeżenie nie bierze się znikąd, coś musiała nietypowego zauważyć. Nie lubię ciągnąć ludzi za język, ale w tej profesji jest to nieuniknione.
- Dlaczego wydaje ci się, że Rachel mogła tylko udawać dobry humor?
Stalowe spojrzenie próbuje przebić się do mojej duszy, ale nie daje rady; wyuczyłem już w sobie zdolność przeciwstawienia się grom potencjalnego manipulatora. Cierpliwie czekam na odpowiedź, Sienna się waha. To od niej zależy, co takiego usłyszę. Została poinformowana o tym, co grozi jej za utajenie przede mną istotnej dla śledztwa prawdy.
Wzdycha cicho.
- Nie miała na sobie tego naszyjnika, a zarzekała się, że tylko nim ozdobi swoją szyję podczas pierwszej wystawy.
- Wiesz, od kogo miała ten naszyjnik? Jak nazywa się ta bliska przyjaciółka?
Kręci przecząco głową niczym robot. Jest chłodna, zdystansowana, poza tym dość racjonalna. Myśl, że nie pasuje na artystkę, pogłębia się.
- Nie wiem. Ponoć to dość stara biżuteria, sprzed kilkuset lat. Rachel bardzo o nią dbała, zakładała ją jedynie na specjalne okazje.
- Wyjście do klubu było jedną z nich?
Chyba mam inny pogląd na tę kwestię.
- Tak, jeśli było to świętowanie urodzin - tłumaczy Sienna. - Brenda, nasza znajoma, która w wakacje przedstawiała w Adelante swoje prace, skończyła dwadzieścia pięć lat. Jeśli dobrze widziałam, któryś z pana kolegów z nią rozmawia.
Mam nadzieję, że Adam bądź Diego da radę wyciągnąć potrzebne informacje, a ich rozmówcy nie budzą w nich niezrozumiałego niepokoju.
- O której opuściła pani wystawę i gdzie się udała?
Sienna pewnie zdaje sobie sprawę z tego, że pytanie o alibi jest moim obowiązkiem, a odpowiedź mogę zweryfikować przy pomocy odpowiednich narzędzi. Kłamstwo w takim momencie szybko zostanie ujawnione. Blondynka powinna się liczyć z potencjalnymi konsekwencjami także w tej kwestii.
- Wyszłam chwilę po dziewiątej, razem z przyjacielem udaliśmy się do lokalu przecznicę dalej na kolację. Restauracja La Passion. Świetna kuchnia śródziemnomorska, polecam panu. Jeśli ma pan z kim, warto się tam udać.
Z pewnością. Zbyt duża ilość informacji nie sprawi, że uwierzę w słowa kobiety i jej wersją wydarzeń, ale za prawdopodobną możliwość mogę to wziąć.
- Dziękuję, nie mam więcej pytań. Jeśli jednak dowiedziałbym się czegoś, co chcę sprawdzić, proszę być pod telefonem - mogę się dowiedzieć czegoś więcej.
- Rozumiem.
Katić wstaje, stalowe spojrzenie przeszywa mnie po raz kolejny. Również ruszam się z miejsca.
- Moje wyrazy współczucia. - Po raz kolejny wypuszczam w przestrzeń oklepaną, sztuczną formułkę, ale kultura tego ode mnie wymaga.
Kobieta posyła mi smutny uśmiech i wychodzi z pokoju. Wzdycham. Ponoć po pierwszej osobie idzie lepiej, bo ma się już jakiś wgląd w sytuację, ale to mnie nie pociesza. Nie mogę mieć pewności, że ktoś specjalnie nie zabarwi któregoś ze szczegółów i mnie nie zmyli.
Przechodzę na korytarz i zapraszam do siebie kolejną osobę. Nie dostrzegam nigdzie Vaughna. Albo jest zajęty i naprawdę nie może przyjechać, albo siedzi sobie w fotelu prezesa i ze złośliwym uśmiechem czeka na telefon z posterunku. Jest do tego zdolny. Jak to dobrze, że nie da się wplątać Rosie w tę sprawę, szatynka może teraz o siebie zadbać. O siebie i nasze maleństwo.
****
Przechodzę przez korytarz i kieruję się do niewielkiego gabinetu, gdzie trzymamy próbki. Moim zadaniem jest przeprowadzenie wstępnego badania wycinka DNA pod względem możliwego posiadania zmutowanego genu, ale nie mam do tego głowy. Nie czuję się najlepiej, mdłości pozostawiły ślad, poza tym boli mnie kręgosłup. To koniec pierwszego trymestru, a ja już mam dość. Dla wielu kobiet ten stan jest najpiękniejszym ze wszystkich, w życiu, ja potrafię zauważyć jego wady.
Najchętniej poszłabym do domu, ale dostałam pracę do wykonania. Gryzłoby mnie sumienie, gdybym tego nie zrobiła. Sumienność może być uznawana za wadę, ale wolę nie mieć poczucia winy, że coś zostawiłam sobie na kolejny dzień. No chyba że mowa o cieście czekoladowym - tego nigdy nie zostawię na pastwę wyrzutów sumienia.
Biorę się do pracy, która jest już na tyle rutynowa, że nie potrzebuję się na niej zbytnio skupiać, myślę więc o wizycie, która czeka mnie za jakiś czas. Nie rozmyślam nad płcią dziecka, chcę, by urodziło się zdrowe. Mam nadzieję, że nie przejmie po ojcu cienia narcyzmu - dwojga zapatrzonych w siebie ludzi pod jednym dachem chyba nie zdzierżę. Wystarczy mi irytacja za każdym razem, kiedy Logan mówi o swoim uroku. Choć ostatnio to o moim pięknie mówi więcej. Jest zachwycony krągłościami, które się u mnie pojawiły, nie potrafi zrozumieć, że nabrzmiałe piersi to nic przyjemnego. Częściej mnie za to przytula, mam zapewnione poczucie bezpieczeństwa.
Jestem w połowie badania, kiedy dzwoni moja komórka. Pani kierownik pozwoliła mi ją ze sobą nosić przez cały dzień pracy w laboratorium, nie wiadomo, czy czasem nie będę potrzebowała kogoś wezwać. Zgodziła się - choć nie zająknęłam się przy niej choćby słowem, nawet nie myślałam nad tą kwestią - bym w szóstym miesiącu poszła na zwolnienie. Może czuję się inaczej, niż przed zajściem w ciążę, ale nie jestem chora. Chcę pracować tak długo, jak pozwoli mi na to lekarz prowadzący.
Jestem w połowie badania, kiedy dzwoni moja komórka. Pani kierownik pozwoliła mi ją ze sobą nosić przez cały dzień pracy w laboratorium, nie wiadomo, czy czasem nie będę potrzebowała kogoś wezwać. Zgodziła się - choć nie zająknęłam się przy niej choćby słowem, nawet nie myślałam nad tą kwestią - bym w szóstym miesiącu poszła na zwolnienie. Może czuję się inaczej, niż przed zajściem w ciążę, ale nie jestem chora. Chcę pracować tak długo, jak pozwoli mi na to lekarz prowadzący.
Zerkam na wyświetlacz. Nie dzwoni Logan, ale inna osoba bliska mojemu sercu, za którą tęsknię jak cholera.
- Bennett przy telefonie - odzywam się sztucznym głosem robota. - Czy naprawdę jesteś Kitty i do mnie dzwonisz?
Po drugiej stronie rozmówczyni parska śmiechem.
- Cześć, Rosie. Tak, to ja. Przepraszam cię, że wcześniej się nie odzywałam, ale byłam zarobiona. Dasz wiarę, jak mało jest dobrych psychologów w Teksasie? Powoli mam już dość tego miejsca.
- No to wracaj do Wielkiego Jabłka - proponuję jej. Nie widziałyśmy się wiele miesięcy, brakuje mi mojej najstarszej przyjaciółki.
- Głównie dlatego dzwonię. - Zastygam w bezruchu. - Przyjeżdżam w przyszłym tygodniu na wasz ślub i zostanę. Wracam do domu, ktoś w końcu musi obserwować twój rosnący brzuch.
Wydaję z siebie okrzyk radości, który bardziej pasuje nastolatce, niż ciężarnej dwudziestotrzylatce, ale poza mną w pomieszczeniu nikogo nie ma. Mogę być przez chwilę dziecinna.
- O rany, tak się cieszę! - mówię do słuchawki. - Obiecaj mi, że dasz znać jak wylądujesz.
- Oczywiście. Za pięć dni i kilka godzin powinnam już być.
- Jesteś pewna, że sukienka nie potrzebuje żadnych poprawek?
- Tak, jestem. Widziałaś zdjęcia, widziałaś mnie przez Skype'a. Nie martw się, jako twoja druhna będę wyglądała przyzwoicie. Ale ciebie nie przyćmię. - Chichocze przez chwilę. - Gdzie ty znalazłaś tę suknię? Logan zemdleje przy ołtarzu, jak cię zobaczy.
Uśmiecham się. Oczywistym jest, że Clara w mieszkaniu nie ukrywa dla mnie sukni, którą wybraliśmy z narzeczonym z katalogu. Jest podobna, ale też różni się w pewien sposób. Jestem nią zachwycona, mając ją na sobie, nie wyglądam jak słonica.
- O taki piorunujący efekt chyba chodzi, czyż nie?
- No jasne! Ach, to wspaniale, że teraz będziecie tak złączeni na zawsze. Jak się czujesz jako przyszła panna młoda?
Do ślubu pozostało półtora tygodnia. W sobotę ma się odbyć mój wieczór panieński - analogicznie Logan spędzi wieczór kawalerski wraz z przyjaciółmi płci męskiej. Mój ma być spokojny, bezalkoholowy dla mnie, pełen zabawy. Później na moim palcu zalśni obrączka i rozpocznie się nowy etap życia.
- Jestem strasznie podekscytowana, ale też odrobinę przerażona.
- Niby czym? Mieszkacie razem prawie rok, strasznie się kochacie, spodziewacie się dziecka. Jesteście sobie przeznaczeni, co każdy wam powie. Bóg czy też istota, która nas stworzyła, musiałaby być do szpiku kości zła, by was nigdy nie połączyć.
To ta prawdziwa miłość, jedyna. Dobrze o tym wiem, więc skąd te wątpliwości?
Po drugiej stronie rozchodzi się szmer, ktoś rozmawia z moją przyjaciółką, która prycha.
- Wybacz, Rosie, ale mój szef uważa, że moja przerwa trwa za długo. Sukinkot. Chcę się jak najszybciej wydostać z tej przeklętej poradni. Dam ci jeszcze znać, kiedy dokładnie wyląduję. Do zobaczenia, różyczko! Kocham cię!
- Ja ciebie też, koteczku. Do zobaczenia!
Kończę połączenie i odkładam telefon. Cieszę się, że będę miała blisko siebie tyle kochanych osób.
Oby tylko nie wydarzyło się nic nieoczekiwanego.
****
Po trzech godzinach rozmów jestem cholernie zmęczony, a dopiero wybiło południe. Poza Sienną nie natrafiłem na nikogo, kto mógłby podzielić się ze mną interesującymi wiadomościami na temat denatki. Przez pokój przewijali się ludzie, których Scott Jarvis zaprosił, aby wystawa miała jako taką oglądalność. Smutne. Nie jestem ani o krok bliżej złapania mordercy.
Robię sobie przerwę, o czym informuję czekających na korytarzu, odrobinę zirytowanych świadków. Gdyby zrozumieli nas tak, jak powinni, nie musieliby się teraz denerwować. Wchodzę do pomieszczenia, podchodzę do szafki i sięgam po granatowy kubek z małym malunkiem lwa, który dostałem od Rosie na ostatnie urodziny. Jakby sama informacja o ciąży nie była dość niesamowitym prezentem. Uwielbiam to naczynie i strzegę go jak oka w głowie - nikt poza mną nie ma prawa go dotykać, nawet Chigi. Jest dla mnie zbyt cenny.
Sprawdzam stan kawy w ekspresie. Jest jeszcze ciepła, więc nalewam ją do kubka, rezygnuję z mleka. Muszę się dobudzić, nie delektować smakiem napoju.
Korzystając z chwili, zachodzę do biura, wyszukuję numer do Sarah Jensen, staram się z nią połączyć. Kiedy to się wreszcie udaje, okazuje się, że Sarah jest w Maroko, gdzie mieszka od przeszło pół roku ze swoim mężem, i od dawna nie miała kontaktu z Rachel. Jestem trochę zawiedziony, ale dziękuję jej za informacje i z ciężkim sercem powiadamiam o śmierci byłej współlokatorki. Kończę połączenie z myślą, że kapitan zabije mnie za to międzynarodowe połączenie. Jak dobrze, że w Maroko dopiero zbliżał się wieczór - gdybym miał wyrwać Sarah ze snu, czułbym się podlej.
Wracam do pokoju, zapraszając kolejną osobę. Tym razem jest to mężczyzna. Przynajmniej taki plus. Może będzie bardziej rzetelny od poprzedniczek? Nadzieją matką głupich, ale pozwalam sobie na nią.
- Proszę usiąść. Nie będzie panu przeszkadzało, jeśli będę pił?
Mam lekko zachrypnięty głos, co nie do końca jest wynikiem kilku godzin rozmów; często pod koniec września bierze mnie przeziębienie. Rose zdołała to zauważyć i przy ostatniej bytności w aptece kupiła jakieś tabletki i proszki do rozpuszczania we wrzątku. Kochana kobieta.
Osobnik siedzący naprzeciwko odpowiada spokojnie wyważonym tonem:
- Nie, nie będzie, proszę pić.
Mężczyzna ma niski głos nie pasujący do jego raczej wątłej osoby. Brązowe włosy zachodzą mu na większą część czoła i odstają we wszystkie strony, śniada cera, szeroko rozłożone oczy, odrobinę zadarty nos, wąskie usta. Przeciętny, niczym się nie wyróżnia, strojem nie manifestuje przynależności do artystycznej bohemy. Chyba należy do części gości-bogaczy. Ciekawe, na czym zbił majątek i co wie o Rachel.
- Na początek proszę się przedstawić.
Lista nazwisk czeka na kolejne skreślenie.
- Nazywam się Xavier Rook, mam dwadzieścia siedem lat, prowadzę firmę marketingową, jestem członkiem Klubu Miłośników Sztuki.
- Był pan wczoraj na wystawie prac Rachel Collins. Znaliście się?
Bladozielone oczy patrzą na mnie bez wyrazu. Nadal noszę w sobie nadzieję, na razie Rook odpowiedział na polecenie, ale wydaje mi się człowiekiem skrytym. Nie chcę, by wyglądało to jak przesłuchanie, bo nim nie jest, jednak jeśli nie będzie innego wyjścia, zmuszony będę zastosować tę formę.
- Nie za dobrze. - Drapie się po policzku paznokciem, drażni mnie to odrobinę. - Nawet nie wiedziałem, że profesjonalnie zajmuje się malarstwem. Poznaliśmy się w sklepie z ciuchami, w którym pracowała w weekendy, gdy szukałem szala dla dziewczyny na urodziny. Rachel zaprosiła mnie, bo chyba chciała widzieć jakąś znajomą twarz na sali.
- Czy zauważył pan coś dziwnego w jej zachowaniu?
Zastanawia się przez chwilę. Jakby było nad czym. To pytanie, na które można dać przemyślaną odpowiedź w piętnaście sekund. Xavier potrzebuje więcej, w tym czasie upijam kolejne łyki kawy. Nie mam nic przeciwko chłodnej, ale wolę ją pić, gdy jest w miarę ciepła.
- Nie, raczej nie. Była onieśmielona liczbą obecnych i lekko zestresowana, ale cały czas się uśmiechała. To było spełnienie jej największym marzeń.
Odnoszę wrażenie, że dostaję same ogólniki, a to przecież detale są dla mnie zdecydowanie ważniejsze. Jak na razie każdy z obecnych mógł dokonać tej zbrodni - motyw nie został jeszcze ustalony, choć podejrzewamy zazdrość bądź chęć zemsty.
- Chociaż... - Prostuję się na krześle. Każde odstępstwo od normy może być początkiem dobrego lub złego tropu. - Kiedy rozmawiała z pewnym gościem, trochę posmutniała. Wydaje mi się, że gorzko ją skrytykował, a to trafiło w jej serce.
Nie tego się spodziewałem. Ale może uda się dowiedzieć, kto jest autorem tej krytyki i dość do tego, dlaczego denatka nie uzyskała pochwały.
- A czy zna pan nazwisko tego mężczyzny?
- Jak chyba każdy nowojorczyk. - Prycha cicho. Nie wiem, skąd ta irytacja, ale pewnie da się ją jakoś wytłumaczyć. - To był Eric Vaughn, prezes Vaughn&Sims Company. Pieniądze chyba przewróciły mu w głowie, skoro nie ma szacunku dla pasji innych ludzi.
Krytyka a szacunek to dwie całkowicie różne kwestie, ale nie zamierzam tego wyjaśniać. Biznesmen musiał czymś urazić Rachel, skoro Rook ma o nim dość niepochlebne zdanie.
Nie wiem, czy Vaughn już dotarł, ale jeśli tak, to mam nadzieję, że Chigi odpowiednio się nim zajmą.
- Czy coś zwróciło pana uwagę, gdy opuszczał pan galerię?
Xavier zmienia pozycję, wzdycha cicho. Gdyby sam mówił mi o wszystkim, co może być istotne, obu nam byłoby łatwiej, a nie przypominałoby to przesłuchania. W założeniu przecież nie miało.
- Nie, nic nie zwróciło mojej uwagi. Na klatce kręciło się dużo ludzi, każdy z kimś o czymś rozmawiał. Tylko jedna kobieta, krótka ścięta blondynka, przez dość długą chwilę wpatrywała się w kamerę na półpiętrze. Wyglądało to tak, jakby chciała zorientować się w sposobie jej wyłączenia.
Prostuję się lekko. Wreszcie coś interesującego. Coś, za czym możemy podążyć na dalszym etapie śledztwa.
- Zna ją pan?
- Nie, widziałem ją po raz pierwszy w życiu. Emanowała takim... wewnętrznym chłodem.
Sienna Katić. Pasuje do opisu. Ale nie mogę mieć pewności. Muszę najpierw porozmawiać z kolegami. Nadzieja się chyba opłaciła.
- Co pan robił po wyjściu z galerii?
- Pojechałem do mieszkania, gdzie to zamknąłem się w swoim gabinecie i zadzwoniłem do wspólnika. Przebywa obecnie w Tajlandii, więc mamy mały problem przy dogadywaniu projektów, stąd telefon o dość późnej porze.
Rook chyba zdaje sobie sprawę z tego, że możemy sprawdzić jego wersję wydarzeń i podważyć alibi. A zrobimy to, jak tylko wszystkie rozmowy się zakończą.
- Dziękuję za pana czas, na ten moment nie mam więcej pytań.
Mężczyzna kiwa głową. Jest drugą osobą dzisiaj, która wzbudziła we mnie podejrzanie, choć niczym takim się nie wyróżnia. I może o to właśnie chodzi? O sprawianie pozoru, że wszystko jest w granicach przyjętej normy.
Xavier opuszcza pokój. Po minucie wychodzę za nim, chcąc zaprosić do siebie kolejną osobę, kiedy to prawie zderzam się z kimś w progu. Z szatynem o zielonych oczach i znajomym, wyniosłym wyrazie twarzy.
Vaughn.
Odsuwa się ze sztucznym uśmiechem i taksuje mnie wzrokiem.
- Detektyw Henderson. Właśnie do pana szedłem.
- Pan Vaughn. Dzień dobry. Zapraszam.
Przepuszczam go i wracam na poprzednie miejsce, kubek ze stukotem ląduje na blacie. Bufet musi poczekać.
Biznesmen rozsiada się na krześle, jakby był to fotel prezesa, i patrzy na mnie twardo. Przynajmniej jego nie muszę prosić o przestawienie się. Taki mały plus całej sytuacji.
- Znowu się spotykamy - zagaja. - I znowu we wrześniu. - Potakuję ruchem głowy. - Czy przyszła pora na powtórkę ze snajperem?
Patrzę na niego spode łba. Dwa lata temu jego pracownik chciał go zabić, złapaliśmy go, kiedy dwie próby się nie powiodły. Eric chyba zapomina, że Rose wtedy ucierpiała, miała w przedramieniu kilkanaście odłamków szkła, po których ma blade blizny. To jeden z powodów niedopuszczenia jej w pobliże Vaughna. Na mojej zmianie nic złego się Bennett nie stanie, dopilnuję tego.
- To zależy od tego, jak bardzo zaszedł pan komuś za skórę. - Przewracam kartkę w notesie. - Proszę mi powiedzieć, czy znał się pan osobiście z autorką prac wystawianych wczoraj w Adelante Art Gallery, panną Rachel Collins?
Rozpina guziki marynarki, w kącikach jego ust czai się złośliwy uśmiech. Ta rozmowa może być dla mnie ciężką przeprawą, jeśli biznesmen będzie zachowywać się z wyższością.
- Nie, nie znałem jej osobiście. To Scott Jarvis mnie zaprosił. Uważał, że talent tej dziewczyny może przypaść mi do gustu.
- Według jednego ze świadków skrytykował ją pan.
Uśmiech nie jest już cieniem, złośliwość wypływa na jego twarz.
- Och, naprawdę?
Ponownie przytakuję ruchem głowy. Nie chcę wchodzić w żadną niepotrzebną konwersację, nie jest to potrzebne tej sprawie. Tak jak złośliwości i uszczypliwości. Na bok należy odłożyć te cechy siebie, które mogą przeszkadzać. Ale Eric w swoim zadufaniu może tego nie dostrzegać.
- Co się panu nie spodobało?
- Prostota. Te prace nie miały w sobie nic przyciągającego. Nie były złe, dziewczynie ewidentnie miała talent i odpowiednią rękę oraz wyobraźnię, ale brakowało w nich ducha.
Moje odczucia są przeciwne, ale ja się nie znam na sztuce, nigdy nie doszukiwałem się głębszego znaczenia w obrazach. Stół to stół, niebieskie firanki to niebieskie firanki, a nie symbol głębokiej depresji autora dzieła. Więc wszelka polemika jest teraz niemożliwa.
- Pewnie był pan przy tym nie dość delikatny.
- Co ma pan na myśli? - pyta gorzko. - Umiem przedstawić konstruktywną krytykę w odpowiedni sposób, detektywie.
Uśmiecham się krzywo pod nosem. Niech mówi, co chce, ja swojej opinii o nim nie zmienię.
- Czy poza tym zauważył pan coś dziwnego podczas wernisażu?
- Tutaj zauważam brak panny Bennett. Czyżby wasze drogi się rozeszły?
Stara się mi dopiec, ale przygotowałem się do tego, by nie brać udziału w jego grze.
- Rose jest w pracy w laboratorium, kazała pana pozdrowić.
- O, dziękuję. - Uśmiecha się mile połechtany tym, że nieobecna w pomieszczeniu kobieta i tak poświęca mu uwagę. - Co u niej słychać? Wciąż wam pomaga?
Bazgrzę długopisem po kartce, tworzę abstrakcyjne wzory.
- Od czasu do czasu ją wzywamy, ale nie mamy umowy - mówię szczerze. - Poza tym ma się dobrze, w przyszłym tygodniu wychodzi za mąż. Za mnie.
Przemilczam to, że jest też w ciąży - Vaughn nie musi wiedzieć wszystkiego. Czuję satysfakcję, widząc minę mężczyzny. Pewnie myślał, że Rose zniknęła z posterunku, bo nasza współpraca się nie układała. Wręcz przeciwnie - niedługo zbierzemy jej najlepsze owoce.
- Och. - Zabrakło mu słów. Eric Vaughn, poważany, narcystyczny biznesmen nie wie, jak werbalnie zareagować na wieść, że kobieta, do której kiedyś startował, właśnie układa sobie życie na dobre. - Gratulacje. Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia.
- Dziękujemy. Odpowie pan na moje pytanie?
Wyraźnie markotnieje. Jasno przedstawiłem mu, że nie ma szans, by zainteresował sobą moją narzeczoną. Odrobinę jest mi go szkoda - zbliża się do czterdziestki, a nie ma kogoś, z kim mógłby założyć rodzinę. Samotność zacznie mu w końcu ciążyć.
- Widziałem, jak Rachel kryje się za schodami z jakąś blondynką. Podszedłem bliżej, ale szybko zawróciłem, było zbyt intymnie jak dla mnie.
Prostuję się na krześle. Jakaś blondynka. Znowu. Czy Sienna tak bardzo chciała coś przede mną ukryć?
- Co ma pan na myśli, mówiąc zbyt intymnie?
- Jak to co? - Biznesmen patrzy na mnie z politowaniem. - Całowały się, ot co. Każdy miał zostać sam na chwilę, bo te się zabawiały, zamiast prowadzić wernisaż.
Chyba będę musiał porozmawiać z kimś jeszcze raz. I to całkiem poważnie.
_______________
Cytat: Albert Camus
Bo nie ma to jak zapomnieć o rozpoczętym w poprzednim rozdziale wątku i dopisywać cały akapit przy przepisywaniu. Brawo ja xD
Mojej Mamie,
największemu bohaterowi mojego życia.
<3
Zdarza się, Cleo, zdarza.
OdpowiedzUsuńHmmm... W ogóle nie mam pomysłu na ten komentarz. Jakaś teoria pewnie się narodzi. Na razie jest tego niewiele. Logan dziś na plus.
Pozdrawiam
W pierwszym akapicie w dwóch miejscach zdania ci się porozbijały do następnych linijek.
OdpowiedzUsuń"Muszę przyznać mu racę" - rację
"urodzili się w bardzo zamożne rodzinie" - zamożnej
"Podaję mężczyznom kopie listy Jarvisa, jest na niej prawie trzydzieści nazwisk" - kopię, bo mówisz o jednej
"po protu" -prostu
Nie rozumiem czemu Logan tłumaczy się tej kobiecie. Powinna podać swój dowód, a Logan chyba nie ma obowiązku rozróżniać wszystkich swoich świadków (na tym etapie) skoro przed biurem stało ich wiele.
Bardzo dobrze, że chce sprawdzić prawdomówność tej całej Sienny. W końcu niewiadomo co może okazać się pomocne ;D
" - Panno Katić - nie dostrzegam obrączki - kiedy ostatnio rozmawiała pani
z Rachel? Poza wystawą, oczywiście. Czy mówiła o jakiś problemach? Wrogach? " - tutaj też ci się przeniosło do następnej linijki.
'wstępnego badanie wycinka DNA' - badania
" Oby tylko nie wydarzyło się nic nieoczekiwanego. "- haha no jasne! Jakoś w to nie wierzę;D
" dość do tego, dlaczego denatka nie uzyskała pochwały" - dojść
Cleo coś sporo tych literówek jak na Ciebie! ;)
Rose ma wątpliwości, ale chyba im się nie dziwię. Wiadome, że nie znajdzie lepszego partnera (bo nie zauważam, żeby ich związek miał jakąś wadę), ale sam fakt takiej zmiany w swoim życiu to wystarczający powód, by dziwnie się czuć. Ale nie jest głupia, nie wycofa się. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Tylko obawiam się, że podczas tego slubu albo wieczoru panieńskiego zdarzy się coś... złego;/ I te przeczucia nie mogą mnie opuścić.
Cynizm i złośliwe uśmiechy Erica to już chyba norma;D Lubię go, bo jest oryginalny, wyróżnia się i ma swój charakterek. Jest wkurzający, ale ciekawy. W sumie to lubię sprawy, w których bierze udział:D Ale muszę przyznać, że Logan nieźle go zgasił. Na szóstkę z plusem;D Tylko nie wiem po co mówił o tym, że Rose nie ma z nimi umowy. To chyba nie jest informacja, którą powinien się dzielić z kimś takim jak Eric.
Zmarła była lesbijką? Ciekawe czemu nikt inny tego nie zeznał. No i czy ma to jakiś związek z jej smiercią.
Czekam na kolejny! ;*