środa, 7 września 2016

94 (S)he left bloodstains on a carpet



Milczenie jest ostatnią radością nieszczęśliwych; strzeż się, by ktokolwiek poznał twoje cierpienie, bo ciekawość ludzka pije nasze łzy, jak muchy krew rannego jelenia.


    Krew. Swoista płynna tkanka łączna krążąca w układzie krwionośnym kręgowców; złożona z płynnego osocza i krwinek: erytrocytów, leukocytów i trombocytów (u ssaków zwane płytkami krwi). Transportuje tlen i dwutlenek węgla, rozprowadza substancje odżywcze i hormony, odprowadza szkodliwe produkty metabolizmu. Uczestniczy w reakcjach odpornościowych organizmu*. Czerwona maź, którą posiada każdy człowiek. Podróżuje po ciele z istotną misją: utrzymania przy życiu. Jest niepowtarzalna, bo zawiera DNA, po którym można dojść do tego, kto pozostawił jej ślad.
     Może także pojawić się w koszmarach jako tło dla naprawdę nieprzyjemnych wydarzeń, które mają miejsce w innej rzeczywistości. Może wyrywać krzyk z piersi i obudzić, a serce będzie biło jak oszalałe.
     Półleżę na kanapie w salonie, dochodzę do siebie po nieprzyjemnym śnie, w którym krew grała pierwsze skrzypce. Jestem roztrzęsiona, panujący wokół mrok rozświetlony w jednym miejscu przez małą lampkę nie pomaga w dojściu do siebie. Lekko się podnoszę i opieram o poduszkę, na której niedawno spoczywała moja głowa. Przecieram twarz dłonią i staram się oddychać spokojnie. Nie ułatwia mi tego nagły hałas przy drzwiach. Spoglądam w ich stronę przerażona i gotowa sięgnąć po leżącą na stoliku książkę, by rzucić nią w intruza. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, kto może próbować dostać się do mieszkania w ten sposób.
     Wypuszczam ze świstem powietrze. Czuję się, jakbym nagle trafiła do thrillera i bez wyrażenia zgody dostała w nim główną rolę. A przecież nie chcę do żadnego trafić. Nigdy.
     Drzwi otwierają się i po chwili głośno zatrzaskują, przedpokój zostaje oświetlony, słyszę szuranie. Nadal patrzę w tamtą stronę, wyraz mojej twarzy niewiele się zmienił, co widzę po minie Logana, który dostrzegając mnie, gwałtownie się zatrzymuje.
     - Cześć - mówi cicho. - Coś się stało?
     Nie jestem w stanie wykrztusić słowa, dlatego zaprzeczam ruchem głowy. Sen powoli ze mnie opada, pozostawiając jednak po sobie nieprzyjemne obrazy. Czasami bardzo nie lubię tego, że zapamiętuję większość snów, choć to dobre materiały na książkę lub film.
     Detektyw podchodzi do mnie, nadal mi się przyglądając. Zatrzymuje się przed kanapą, pochyla i całuje mnie, jak to ma w zwyczaju.
     - Jesteś pewna? Strasznie blada z ciebie żona. Czyżbyś zobaczyła gdzieś ducha?
     Ponownie zaprzeczam.
     - Nie, to tylko przez sen. A właściwie koszmar. Która godzina?
     Pan Henderson okrąża mebel, by zasiąść na nim obok mnie. Dotyka mojego brzucha, po chwili składa na nim dwa pocałunku: po jednym dla każdego dziecka.
     - Dochodzi jedenasta - odpowiada na moje pytanie. - Co takiego ci się śniło, że wyglądasz jak po maratonie horrorów?
     Wzdycham i opieram się o mężczyznę. Otacza mnie ramieniem i przyciąga do siebie, nasze ciała oddzielają jedynie ubrania.
     - Krew. A właściwie krwawa ścieżka. Nie taka podobna do tych z mocnych horrorów, tylko... To były krople krwi w równych odstępach i równej wielkości. Szłam nią, a korytarz nie miał końca. Ściany miały kolor burgunda, a z każdej strony rozlegały się śmiechy Michelle i Stokera. - Wzdrygam się. - Poza tym nic się nie działo, ale i tak było strasznie.
     Logan przyciska mnie do siebie. W jego objęciach powoli się uspokajam, a moje serce przestaje szaleć. Wargi bruneta składają pocałunek na czole.
     - Już dobrze - szepcze mi do ucha. - Ta dwójka już nam nie zagrozi. Nigdy.
     - Wiem.
     Stoker nie zginął w wyniku wypchnięcie z okna. Umarł z powodu obrażeń. Podczas sekcji zwłok wyszło na jaw, jak bardzo chorował - miał trzecie stadium nowotworu trzustki, przerzuty pojawiły się na płucach i innych organach. Gdyby Logan go nie wypchnął, zmarłby w przeciągu trzech miesięcy, a nawet szybciej. Możliwe, że nie wiedział o chorobie albo zataił ją przed pracownikami. Jeśli wiedział, ile mu zostało, mógł specjalnie porwać detektywa akurat wtedy, gdy miał jeszcze czas zrobić z niego niewolnika i złamać mi serce. Ale tego już się nie dowiemy.
      Michelle natomiast czekał proces. Nie trwał on długo, przed końcem roku siedziała w celi w więzieniu stanowym, kilka pięter od celi wielbionego, martwego szefa. Oboje z Loganem zeznawaliśmy przeciwko niej w sądzie, podobnie Chigi, Matt, agenci oraz kapitan Jones, który przez długi czas nie mógł dojść do siebie pod względem mentalnym. Wiele dni wyrzucał sobie, że dał się podejść jak dziecko i że jak to on mógł mieć do czynienia z narkotykami. Dopiero po długiej rozmowie ze mną przestał się obwiniać.
     Od prawie trzech tygodni panuje całkowity spokój. Nikt nam nie zagraża, Benedetiere Company zostało rozbite, tym razem na dobre.
     Skąd więc ten sen?
     Przytulam się do Logana, wdycham jego zapach.
     - Mimo to przestraszyłam się tego snu. A jeśli moja podświadomość chce mi powiedzieć, że to jeszcze nie koniec? Że coś się szykuje?
     - Jeśli tak będzie, stawimy temu czoła. Razem.
     Całuje mnie w skroń.
     - Jesteś może głodny?
     - Niezbyt. Ale kanapkę z serem bym zjadł.
     - Już ci robię.
     Podnoszę się z kanapy i przechodzę do kuchni, mąż idzie za mną. Choć pewnie jest zmęczony po ujrzeniu kolejnych zwłok i rozmowie ze świadkiem, ma dość siły, by przyrządzić nam herbatę. Z kubkami i talerzem kanapek wracamy do salonu. Siadam obok bruneta i opieram się o niego tak, by mnie, Patrickowi i Lily było wygodnie. Powoli przyzwyczajam się do ich imion, które bardzo mi się podobają.
     - Tak nawiązując do twojego snu - odzywa się Logan - to ja miałem do czynienia z krwią. - Spoglądam na niego. - Na miejscu zbrodni trochę jej było. Zaschniętej.
     Przeżuwam chleb z dodatkiem, nie zamierzam się odzywać. Detektyw dobrze wie, że nie będę ciągnęła go za język pytaniami. Sam może dokończyć opowieść, którą zaczął. O ile zdradzenie szczegółów morderstwa żonie - byłej konsultantce - nie jest niezgodne z prawem.
     - Denatka to Amerykanka irlandzkiego pochodzenia. Ciało znalazły jej siostry. Podczas oględzin nasza wspaniała patolog Veronica Smith znalazła ślad krwi. Możliwe, że należy ona do zabójcy.
     Kiedy nie reaguję, przypatruje mi się bardziej, dostrzega uniesioną brew.
     - Skąd ta mina? - pyta.
     - Nasza wspaniała patolog Veronica Smith? - powtarzam jego słowa podobnym tonem.
     - O to ci chodzi? Dobrze wiesz, że to był sarkazm.
     - Och, był?
     Wzdycha i wgryza się w kanapkę. Zjada ją całą, dopiero po tym decyduje się prowadzić dalszą konwersację.
     - Tak, był. Jeśli pragniesz dać mi do zrozumienia, że jesteś zazdrosna, to ja powiem ci, że straszny z ciebie głuptas. Veronica jak zwykle działa nam na nerwy. To, że znalazła ślad krwi, to przypadek, który może ją odrobinę zrehabilitować, bo może dzięki temu rozwiążemy tę sprawę, zanim na dobre się zacznie.
      - Dlaczego Susan nie przyjechała?
     - Ginny miała wypadek, pojechały do szpitala.
     - O Boże, nic jej nie jest?
     Spojrzenie niebieskich oczu pełne jest rozbawienia.
     - Nie, to tylko pęknięty palec u stopy. Szybko zmieniasz nastroje i tematy, wiesz?
     Wzruszam ramionami.
      - Takie uroki ostatniego trymestru ciąży.
     Śmieje się cicho i kolejny raz całuje mnie w skroń. Następnie sięga po kubek z herbatą, upija jej łyk. Robi się cichy, co odrobinę mnie niepokoi.
     - Wszystko w porządku? Wyglądasz na przybitego.
     Zerka na mnie zaskoczony.
     - Naprawdę? - Potakuję głową. - To nic. Chodzi o to, że... Jeśli ten ślad krwi rzeczywiście należy do zabójcy, to sprawa jest już skończona. A do tego nie jestem przyzwyczajony.
     Przypatruję mu się, po czym pochylam i całuję jego policzek.
     - A ja myślę, że ten ślad krwi do niego nie należy i będziesz miał okazję się wykazać.
     - Skąd to wiesz?
     - Nie wiem. Po prostu uważam, że wszelkie proste sprawy omijają nasz zespół, więc tak będzie i tym razem.
     - Chciałbym, byś się nie myliła.
     Dopijamy napój, po czym Logan bierze prysznic, a ja czekam na niego w sypialni. Wspomnienie krwawego snu zbladło i nie zaprząta mi już głowy. Przynajmniej na razie.
     Kiedy mąż gotowy jest na oddanie się w objęcia Morfeusza, wtulam się w niego plecami. Otacza mnie ramieniem, mówi: dobranoc i zasypia. Wkrótce idę w jego ślady, nie myśląc o tym, że następny dzień spełni życzenie Logana, a sprawa nie okaże się skończona.

~*~

     Kolejny styczniowy dzień pełen jest szarości poprzecinanej brudną bielą. Nowojorczycy spieszą się do pracy, szkół bądź urzędów, w których muszą załatwić jakieś istotne sprawy. Nie wyróżniam się w tym tłumie ubraniem, a jedynie odmienny stanem. Ciążowy brzuszek będący obecnie schronieniem i domem dla dwójki pociech jest widoczny dla każdego poza ślepcem. Sprawia, że mam wyrzuty sumienia, bo zabieram wolne miejsce w małej przestrzeni, jaką jest winda. To głupie, wiem, ale nie zmienia tego, jak się czuję.
     - To dziwne - powtarzam, a stojący obok Logan wzdycha cicho. - Nie uważasz?
     Zerka na mnie, na jego twarzy pojawił się wyraz znużenia. To chyba moja zasługa. Do wyrzutów sumienia dołączają kolejne.
     - Rose, wyraziłem już swoje zdanie w tej kwestii dwa razy, naprawdę muszę to robić ponownie?
     Zmierzamy za pomocą metalowej puszki na szóste piętro szesnastego posterunku. To pierwszy w tym roku mój pobyt w tym miejscu. Po raz pierwszy od wielu miesięcy wezwano mnie tu nie na kawę i pogaduchy, ale w roli psychologa. Czuję się tak jak pierwszego dnia, kiedy rozpoczynałam tu pracę. Nie towarzyszy temu lęk, obawa przed poznaniem nowego świata, raczej cieszę się z powrotu na stare śmieci.
     Wysiadamy i kierujemy się w stronę biura. Nie wiem, czy kapitan poinformował o swojej decyzji Chigi, ale się tym nie przejmuję - miło będzie zrobić im niespodziankę.
     - Panie przodem - mówi Logan, przepuszczając mnie w progu. Piorunuję go wzrokiem.
     - Chciałeś powiedzieć coś innego, prawda? - droczę się.
     - Tak, miało być idź, kochana trójco, ale za to mogłabyś mnie uderzyć.
     Przewracam oczami i wchodzę do pokoju, ląduje na mnie spojrzenie dwóch zaskoczonych detektywów.
     - Cześć - witam się z nimi i rozpoczynam walkę z zielonym szalikiem. - Miło was widzieć.
     - A tak mi się wydawało, że słyszę twój głos. - Stojący przy swoim biurku Adam odkłada na blat kremową teczkę i uśmiecha się do mnie przyjaźnie. - Witaj, Rose.
     Odwzajemniam uśmiech. W moją stronę rusza Diego z rozpostartymi ramionami, co oznacza jedno - za chwilę zginę w misiowatych objęciach. Właściwie nie mam nic przeciwko.
     - Oto nasza pani Henderson! Chodź tu, mamusiu!
     Śmieję się i wpadam w nie, a Meksykanin unosi mnie i zaczyna się kręcić.
      - Siemanko, juniorki!
     Wiedziałam, że jakoś nazwie dzieci, ale nie wiem, czy im się to podoba. Na pewno nie lubią  kręcenia, o czym dają mi znać.
     - Diego, postaw mnie albo będziesz musiał kupić sobie nowe buty.
     Zatrzymuje się i patrzy na mnie bez zrozumienia.
     - Co masz na myśli?
     - Że będzie wymiotować - tłumaczy Logan, podchodząc do nas. Przystaje przy moim boku i otacza ramieniem, czuję na sobie jego spojrzenie. - Będziesz?
     Przez chwilę wsłuchuję się w swój organizm.
     - Nie, nie powinnam. Ale lepiej bądź przygotowany.
     - Jasne. - Mój mąż patrzy na kolegów. - Wiecie może, dlaczego miałem ją tutaj przywieźć?
     Adam sięga po teczkę, którą wcześniej odłożył.
     - Przyjechały siostry denatki, bardzo chciały porozmawiać. Młodsza z nich jest roztrzęsiona, dlatego kapitan chciał przyjazdu Rose.
     Podaje mi dokumenty. Przysiadam do biurka Logana i zapoznaję się z ich treścią. Całość sprawy staje się jaśniejsza. Po kilku minutach jestem gotowa, zerkam na męża.
     - Możemy zaczynać.
     Kiwa głową i podaje mi dłoń. Ramię w ramię przechodzimy do pokoju socjalnego, gdzie ulokowano Robin i Shioban. Po drodze brunet zachodzi do bufetu po butelkę wody dla mnie. Jak zwykle dba, bym czuła się dobrze i była odpowiednio nawodniona. Jego troska jest urocza.
     - Jesteś gotowa? - pyta, kiedy stajemy przed drzwiami.
     Gdy razem pracowaliśmy, często o to pytał. Nie miałam przeszkolenia, nigdy nie wiedzieliśmy, jak zareaguję na danego świadka, jak odbiorę jego zeznania. Pozostawałam cywilem, choć nosiłam odpowiedni identyfikator. To obecność Logana pozwalała mi przetrwać niektóre rozmowy. Teraz też tak będzie.
     Uśmiecham się do męża.
     - Jestem.
     Otwiera przede mną drzwi, pewnie wchodzę do pokoju, gdzie na długiej kanapie siedzą dwie kobiety. Starsza, na oko czterdziestoletnia, wstaje, kiedy detektyw zamyka za sobą. Młodsza, bardzo blada, oddycha płytko i szybko. Jestem pewna, że ma atak paniki, to klasyczne objawy.
     - Dzień dobry - witam z nimi. - Jestem Rose Henderson, psycholog. - Podchodzę do stojącej kobiety, która wyciąga w moją stronę dłoń, ściskam ją.
     - Siobhan Garrick. A to moja siostra, Robin McCoy.
     Przedstawiona nie porusza się, nie reaguje na naszą obecność. Kucam przed nią, zielone oczy mnie nie widzą.
     - Panno Robin? Proszę podejść ze mną do okna.
     Chwytam ją za ramię, poddaje się mojej sugestii i wstaje. Po kilku sekundach stoimy przy ścianie z dziurą, otwieram okno.
     - Proszę głęboko oddychać.
     Robin wykonuje moje polecenie, delikatnie się rozluźnia. Przy ataku paniki warto mieć przy sobie kogoś, kto się nami zaopiekuje, kto będzie pilnował, by przeszło nam jak najszybciej, przy czym nie pogłębi tego uczucia. Z własnego doświadczenia wiem, że nie należy być wtedy samym - kiedy miałam osiem lat, byłam świadkiem przejechania kota prze rozpędzony samochód. Po dotarciu do swojego pokoju usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać, spazmatycznie łapiąc przy tym powietrze przy tym powietrze. Spędziłam tak godzinę, zanim nie znalazła mnie mama, która wróciła z pracy. Uspokoiłam się dopiero, kiedy zrobiła mi kakao z piankami. Nie bacząc na to, że był środek dość upalnego lata.
     Gdy stwierdzam, że z panną McCoy jest już lepiej, prowadzę ją z powrotem do kanapy. Siada obok starszej siostry i pozwala się chwycić za dłoń. Dopiero teraz detektyw rozpoczyna rozmowę.
     - Koledzy przekazali nam, że chciały panie z nami rozmawiać.
     - Zgadza się. - Siobhan prostuje się, nie puszczając ręki krewnej. Wygląda mi na nauczycielkę w szkole podstawowej. Włosy ułożyła w kok, ma na sobie biały golf, zielony sweter i brązowe spodnie w kant. Do tego okulary w cienkich oprawkach. Wydaje się sympatyczna, teraz jednak jest zmartwiona, a zaczerwienione oczy świadczą o tym, że płakała. - Wiemy, do kogo należy krew na dywanie.
      Diego wyjaśnił mi, że Siobhan wróciła na chwilę do mieszkania i widziała, jak pobierana jest próbka. Zapytała o to, detektyw udzielił jej krótki odpowiedzi.
    - Skąd pani wie? - pyta Logan, jest wyraźnie zainteresowany, jak i zaniepokojony. Raczej nie tego się spodziewał podczas tej rozmowy. - Nie mamy jeszcze wyników ekspertyzy.
    - Bo to moja - odzywa się Robin, a ja wstrzymuję oddech.
    Nigdy dotąd nie słyszałem tak dźwięcznego głosu. Brzmi, jakby każda wypowiadana głoska miała sobie przypisaną nutę. Całe zdania tworzą muzykę przywodzącą na myśl zieloną Irlandię z jej zapierającymi dech krajobrazami.
     Zerkam na męża, jest równie oszołomiony co ja. Czyżby wcześniej nie słyszał głosu tej kobiety? Przecież spotkali się już wczoraj. Czyżby Robin wówczas milczała?
     Za dużo pytań.
     - Jak to się stało?
     Detektyw pochyla się lekko do przodu, co oznacza całkowite skupienie. Będzie teraz słuchał i chłonął każde słowo, które zapamięta i wykorzysta przy dalszych etapach śledztwa.
     Robin wzdycha, ciemne włosy opadają po bokach jej twarzy. Jest bardzo ładna, ma pięknie wykrojone usta, gładką cerę i duże oczy. Nie wydaje się być starsza ode mnie. Prawdę mówiąc, wygląda jak licealistka. Ale to znaczy, że między nią a Siobhan jest bardzo duża różnica wieku. Można by nawet teoretyzować, że Garrick jest nie siostrą, a matką dziewczyny, która ukrywa przed nią prawdę.
      Zagalopowałam się ze swoimi myślami, dlatego kręcę lekko głową. Powinnam przestać oglądać te seriale dla nastolatków i programy paradokumentalne, inaczej niedługo wszędzie będę widziała intrygi i rodzinne tajemnice.
     - Byłam u Annie przedwczoraj rano. - McCoy przygryza lekko wargę, jakby nie chciała zbytnio wchodzić w szczegóły. Ale musi to zrobić, jeśli nie chce być ciągnięta za język. - Piłam herbatę, przez przypadek stłukłam filiżankę, a kiedy chciałam posprzątać, zraniłam się odłamkiem, rana bardzo krwawiła.
     - Dlaczego siostra nie zawiozła pani do szpitala?
     Zerkam na dłonie Robin, dostrzegam prowizoryczny opatrunek na lewym kciuku. Wyczuwając mój wzrok, cofa dłoń, jest odrobinę zażenowana.
     - Przez pewne wydarzenie z dzieciństwa mam awersję do lekarzy i szpitali.
     Mój instynkt psychologa każde mi się odezwać, wypytać, co takiego jest przyczyną, ale warczę na niego: zamknij się! Nie potrzebujemy detali tego zdarzenia ani jego analizy i konkluzji. Nie tego dotyczy ta sprawa.
     - Rozumiem. - Logan sprawia wrażenie pełnego empatii. Wiem, że jest wrażliwy, ale wiem też, że czasami gra, by zdobyć zaufanie i otworzyć czyjeś serce na zeznania. - Czy to Annie założyła pani opatrunek?
     - Tak. Po szkole średniej zrobiła kurs z pierwszej pomocy, to nie był dla niej problem. Chciałam zabrać dywan do wyprania, ale powiedziała, że sama sobie z tym poradzi.
     Jak widać, nie poradziła sobie. Może nawet nie próbowała.
     - Czy później wydarzyło się coś podejrzanego bądź dziwnego?
     Robin zastanawia się przez chwilę. Jestem ciekawa, czy w szkole wołano na nią Robin Hood. Gdyby istniała jego żeńska wersja, nie zdziwiłabym się, gdyby wyglądała jak panna McCoy. Mogłaby też być wzorem dla jakieś postaci literackiej. Kogoś podobnego do Katniss Everdeen, ale bez tego całego miłosnego trójkąta. Nie lubię, gdy ktoś przechodzi przez to, przez co ja przechodziłam z własnej głupoty. Na szczęście jestem już mężatką, a głupie decyzje to przeszłość.
     - Ktoś do niej zadzwonił - relacjonuje Robin. - Była tym zaskoczona i niezadowolona, rozmawiała z tym kimś cicho, ale ton miała ostry. Po zakończeniu rozmowy przeklnęła i powiedziała, że przeprasza, ale muszę opuścić jej mieszkanie, bo ona sama wychodzi. Zrobiłam to bez słowa sprzeciwu, bo wyglądała na zdenerwowaną. Pożegnałam się i wyszłam. To był ostatni raz, kiedy ją widziałam.
     Po policzku płynie łza, którą Robin szybko wyciera. Chcę powiedzieć jej, że nie ma się czego wstydzić, że wiele osób już płakało na tej kanapie, ale milczę - rozmowa się jeszcze nie skończyła.
     Logan kiwa głową i zwraca się do Siobhan.
     - Jak udało się paniom dostać wczoraj do mieszkania Annie?
     - Mamy klucze, by w razie zachorowania lub wyjazdu Annie móc się do niej dostać. Posiada własne drzewko bergamoty, o które trzeba dbać. Było jej oczkiem w głowie, załamałaby się, gdyby uschło.
     Dziwny powód, ale w mojej głowie pojawia się myśl, że sama chciałabym takie drzewko**. Nie musiałabym trzymać na półce ani parzyć earl grey'a, by mieć ten uzależniający zapach.
     Znowu rozum pognał na manowce, bo nie zdołałam go zatrzymać. Chciałabym móc skupić się jak detektyw. Chyba mam za małe doświadczenie w byciu skupioną. Albo to ciąża sprawia, że jestem tak rozkojarzona.
      - Czy mogę dopowiedzieć coś na wcześniejsze pytanie? - Robin patrzy po nas, a ja nawet nie pamiętam, jak ono brzmiało. Zarejestrowałam jedynie łzę.
     - Proszę bardzo. - Pan Henderson lepiej orientuje się w sytuacji. Jak on to robi, nie mając przy sobie notesu, w którym zapisywałby najistotniejsze fakty czy spostrzeżenia?
     Jednak musi być superbohaterem.
     - Kiedy wychodziłam z mieszkania Annie, na klatce prawie zderzyłam się z pewnym mężczyzną.
     - Czy potrafi go pani opisać?
     Robin zamyka oczy.
     - Był wściekły. Wysoki. Jasna skóra. Ciemne włosy i broda. Miał na głowie bejsbolówkę z Yankees i szarą kurtkę. Uderzył mnie ramieniem i nie przeprosił. Nie wiem, czy szedł do siostry, ale poza nim nie spotkałam w budynku nikogo innego.
     - Czy powtórzyłaby pani opis naszemu rysownikowi?
     - Tak.
     Detektyw zaprowadza obie świadkowe do odpowiedniego pokoju, a ja wracam do biura i relacjonuję rozmowę Adamowi i Diego Blondyn bezzwłocznie zasiada do komputera i sprawdza billingi Annie McCoy.
     - Mam coś. Przedostatni numer w dniu śmierci. Powtarza się wcześniej dość nieregularnie.
     - Możesz dojść do tego, czyj jest?
     Kilka stuknięć w klawiaturę później Chase ma już dla mnie odpowiedź.
     - Jay Gleeson. Lat trzydzieści. Mieszka na dolnym Manhattanie. Siedział jedenaście miesięcy za handel narkotykami. Ostatnio pracował w prywatnej firmie.
     - Jakieś powiązania z denatką?
     - Tego będę szukał dłużej.
     - Spoko. Chce ktoś kawy? - pytam, kierując się w stronę wyjścia.
     - Ja chcę - mówi Logan, wymijając mnie. - Chyba trochę sobie dzisiaj w pracy posiedzimy. - Błękit jego oczu utkwiony jest we mnie. - Ty też, kochanie. Robin chce jeszcze z tobą porozmawiać.
     Kiwam głową. To może być prawdziwy come back w mury posterunku. To ciekawsze od wiecznego oglądania nudnych programów w tv. Może dowiem się czegoś interesującego?

~*~

     Wchodzę do pokoju, narzekając w myślach na swój brzuch. Jest tak duży, że prawie uderzyłam nim idącego z naprzeciwka funkcjonariusza. Co za wstyd.
     Ostrożnie kładę na stolik dwa kubki, jeden z zieloną herbatą, drugi zawiera kawę z mlekiem. Kciukiem przytrzymuję saszetkę z cukrem. Naczynia chwieją się odrobinę.
     - Pomogę pani - oferuje się Robin i zabiera ten przeznaczony dla siebie.
     - Dziękuję - mówimy równocześnie. Uśmiecham się do niej.
     Siedzimy w tym samym pokoju socjalnym, co godzinę wcześniej. Rysunek widzianego przez McCoy mężczyzny wisi już na tablicy w biurze, zgadza się z fotografią Jaya Gleesona, detektywi starają się go zlokalizować. Siobhan opuściła posterunek, by udać się do pracy. Wydaje mi się, że Robin rozluźniła się, od kiedy nie ma tu jej siostry. Jakby spuszczono jej smycz.
     - Detektyw Henderson mówił, że chce pani ze mną porozmawiać. Czy jest coś, czego nie powiedziała nam pani wcześniej?
     Upija łyk napoju.
     - Tak.
     Lakoniczne odpowiedzi nie pomogą zbytnio w ustaleniu przyczyny problemu, jeśli jakikolwiek istnieje. Nie chcę wypytywać, ale jeśli muszę ciągnąć za język, to będę. Choć strasznie tego nie lubię.
     - O co chodzi? Może mi pani powiedzieć.
     Robin znów przygryza wargę.
     - Jest pani psychologiem?
     - Zgadza się.
     - Więc jest też pani godna zaufania, tak?
     - Tak zakładam.
     - I jest pani żoną detektywa, a to jego dziecko. - Wskazuje na mój brzuch.
     - Tak.
     Nie będę tłumaczyła, że to ciąża bliźniacza obcej osobie, nie jestem aż tak otwarta dla nieznajomych.
     - Annie też to miała, choć to ukrywała.
     Wpatruję się w dziewczynę.
     - Jak to?
     - Annie miała męża i była w ciąży, ale poroniła w trzecim miesiącu.
     - Dlaczego mówi to pani akurat teraz?
     - Bo Siobhan tego nie wiedziała, a gdyby już, to by tego nie zaakceptowała. Mąż Annie to były członek IRA, a Siobhan jest wielką patriotką. JAko jedyna z nas urodziła się w Irlandii, hańbą i wstydem dla niej byłoby posiadanie zdrajcy w rodzinie. 
     Zapisuję to sobie w notesie - przy dzisiejszym roztargnieniu pewnie części informacji bym nie zapamiętała.
     - Skąd pani wie o tym mężu?
     - Bo ich przyłapałam w mieszkaniu Annie, kiedy przyszłam na umówione śniadanie, a oni się całowali. Musiała mi go przedstawić, a ja musiałam przysiąc, że nic nie powiem Siobhan. 
     - Skoro siostra go pani przedstawiła, to zna pani jego nazwisko.
     - Declan Branagh.
     Starannie zapisuję te dane w zeszycie.
     - Nie mieszkali razem?
     - Nie. Tak ponoć było bezpieczniej.
     Kiwam głową ze zrozumieniem. Tworzenie muru wokół kłamstwa to stara metoda, która nie zawsze się sprawdza.
     - Czy wie pani coś jeszcze?
     - Nie, to wszystko. Proszę. - Chwyta za moją dłoń, jej zielone oczy są bardzo duże, patrzą na mnie błagalnie. - Znajdźcie tego, kto jej to zrobił.
     - Znajdziemy i zaprowadzimy przed sąd. Obiecuję.
    Uśmiecha się blado, wstaje i wychodzi z pokoju. Patrzę za nią, a myśl, że Robin nadal coś ukrywa, nie daje mi spokoju. Ale nie chcę się tym martwić. Przecież teraz ta sprawa, kiedy mamy tropy, nie będzie trudna.
     Człowiekiem jestem, mogę być w błędzie.
     Kolejny, nieszczęsny raz.
___________________________
Cytat: Aleksander Dumas (ojciec)
* Encyklopedia Popularna PWN, Warszawa
** Naprawdę bym chciała, ale nasz klimat jej nie sprzyja, chyba że miałabym szklarnię. Za to mam dobry powód, by pojechać do Włoch.


Rose Henderson, jak to pięknie brzmi! :D
Gdyby ktoś nie był pewien, to Siobhan wymawia się jako Szowan. Ponoć.
Poza tym to druga część sprawy, która ma pięć rozdziałów. Tak wyszło. ;)
Wspomniany atak paniki Rose wzorowany został na moim ataku, kiedy odkryłam swoje pierwsze w życiu zwłoki. Fakt, był to jedynie mały szczeniak, ale uczucie okropne.

2 komentarze:

  1. Wszystkiego najlepszego, Cleo.
    Gdyby była to prosta sprawa, nie zostałaby w ogóle opisana. Zresztą jakby nie było, zespół Hendersona z pewnością sobie z tym poradzi. Coś czuję, że sprawa ma związek z mężem Annie, ale mogę się mylić.
    Koszmary Rose mogą być odbiciem stresu sprzed miesięcy. Nie uwierzę, jeśli mi powiesz, że oboje z Loganem doszli już do siebie po ostatnim koncercie Stokera. Chcę w to wierzyć, bo inną możliwością jest to, że pojawią się jakieś komplikacje przy porodzie, a tego bym nie chciała.
    Czekam na kolejny.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie sądzę, żeby ten sen był proroczy. Tamte wydarzenia mocno wpłynęły na Rose, więc nic dziwnego, że czasem powracają do niej jako sny. Mnie też śnią się czasem ludzie z przeszłości, o których nawet nie myślę, a jednak nie odbija się to w żaden sposób na mojej przyszłości. Czy Rose trochę nie przesadza?
    Dziwi mnie trochę, że Logan się zmartwił tym, że sprawa może się za łatwo skończyć. Mało mu jeszcze wrażeń, mało pracy? Powinien się chyba cieszyć, że choć jeden raz pójdzie z górki i będzie miał więcej czasu dla rodziny.

    „byłam świadkiem przejechania kota prze rozpędzony samochód” - przez
    „Detektyw zaprowadza obie świadkowe do odpowiedniego pokoju, a ja wracam do biura i relacjonuję rozmowę Adamowi i Diego Blondyn bezzwłocznie zasiada do komputera i sprawdza billingi Annie McCoy” – brak kropki po ‘Diego’.
    „JAko jedyna z nas urodziła” – jako

    Ja też uważam, że Robin coś kręci albo ukrywa. Niby nie wydaje się jakaś podejrzana, ale zawsze lubię szukać dziury w całym, więc tym razem nie będzie inaczej;D Po prostu jest w niej coś takiego, co mnie zastanawia, może nawet intryguje…
    Ciekawi mnie ta sprawa. Niby wszystko idzie dobrym torem, mamy jakiegoś faceta, który do niej wydzwaniał i był widziany w dniu zabójstwa, ale nie przekonuje mnie fakt, że zeznała to ta Robin. Zastanawiam się też o co chodzi z tym mężem. Po co brać ślub, a potem mieszkać osobno? Przecież to bez sensu, kompletnie. Jakoś mnie nie przekonuje to tłumaczenie, że Siobhan byłaby niezadowolona. Dziwne to wszystko… A dzięki temu ciekawe ;)
    Czekam na kolejną część i pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze mile widziane :)