piątek, 30 września 2016

95 It was her doom



Los daje nam wiele życiowych szans, szkoda tylko, że dowiadujemy się o tym po fakcie.

     Tajemnica. Rzecz tajemna, zagadkowa, niezbadana lub wiadomość, której nie należy rozgłaszać - sekret. Każdy człowiek posiada przynajmniej jeden, nie da się być całkowicie otwartym ze swoim życiem. Człowiek nie potrafi powiedzieć o sobie wszystkiego, bo istnieją rzeczy wstydliwe, które powinny pozostać w ukryciu. Inaczej można zostać wyśmianym.
     Annie McCoy miała swoje tajemnice, które przypadkowo odkryła jej młodsza siostra, a o których dowiedziałam się od tejże siostry po tym, jak poprosiła o rozmowę w cztery oczy.
     Diego nie wierzy w moją wersję, wpatruje się we mnie od kilku minut, marszczy przy tym nos. Odwzajemniam jego spojrzenie, choć nie wiem, czy jest w tym jakiś sens.
   - Nie rozumiem, dlaczego ta Irlandka wyznała te sekrety akurat tobie? Ok, masz twarzyczkę dziewczynki budzącą sympatię i zaufanie oraz ładne oczy, w których zakochał się nasz szef, ale i tak nie wiem, dlaczego o ukrytym małżeństwie siostry powiedziała akurat tobie? Co ty jesteś, Niebieska Linia?
     Unoszę brew. Nie wydaje mi się, bym działa na forum o przemocy rodzinie, ale może Gomez znowu sobie coś ubzdurał, zdarza mu się. Choć lekko przesadza.
     - Pewnie dlatego, że potrafię niezauważenie zmanipulować innego człowieka - odpowiadam. - Albo uznała, że ciężarna psycholog podejdzie do tego inaczej niż poważnie wyglądający detektywi.
     Diego się krzywi i wraca do swojego biurka. Wzdycham. Oczywiście rozmowa z Robin wiele nam dała, ale czuję się potwornie zmęczona. Przez wiele miesięcy nie miałam nic wspólnego z policją, to wezwanie pokazuje mi, że nie dałabym rady na stałe wrócić do pracy, zbyt wiele się u mnie zmieniło.
     Do biura wraca Logan, niesie dwa kubki, w zębach trzyma opakowanie ciastek. Uśmiecham się do niego, wie, jak osłodzić mi życie.
     Wyciąga w moją stronę kubek z zieloną herbatą, ochoczo go przyjmuję. Na biurko kładzie słodycze.
     - Dziękuję.
     Pochyla się nade mną.
     - De nada.
     Ofiaruje mi krótki, słodki pocałunek, który odwzajemniam. Dobrze jest przez chwilę poczuć się jak podczas wieczorów we dwoje. Ale to tylko imitacja, którą przerywa Diego.
     - Blee, musicie?
     Mój mąż kończy pocałunek i patrzy na kolegę.
     - O co chodzi? Przecież nam kibicowałeś.
     - No tak, bo fajnie było patrzeć jak tak sobie krążycie wokół siebie i później zbliżacie na wspólnej prostej, ale od kiedy jesteście małżeństwem, nie ma w tym żadnej frajdy.
     Wymieniam spojrzenie z Loganem. Jego mówi: tryb idioty gotowy do uruchomienia, moje zaś: tryb ignorancji włączy się za trzy, dwa, jeden... Bez słów rozumiemy się równie dobrze jak z nimi.
     - Skoro więc tak lubiana przez ciebie komedia romantyczna się zakończyła, to może użyjesz swojego mózgu i zechcesz szukać rozwiązania?
     Gomez naburmusza się i mamrocze coś pod nosem, na co Logan wywraca oczami, czym mnie rozbawia. Upijam łyk herbaty i otwieram opakowaniu, do moich nozdrzy dociera przyjemny zapach owsianych ciastek z czekoladą, do ust napływa ślina. Zerkam na kolegów.
     - Któryś chce się poczęstować?
     - Jasne. - Milczący do tej pory Adam podchodzi do mnie, sięga po ciastko. - Dzięki. Jakby co, namierzam tego męża denatki. Niedługo powinienem na coś natrafić.
     - Dobrze. - Logan wydaje się być zadowolony. - Czy któryś z sąsiadów Annie słyszał coś, kiedy doszło do morderstwa?
     Gdy my rozmawialiśmy z siostrami, Chigi pojechali do budynku, w którym mieszkała denatka, z własnym zadaniem. Myślałam, że brunet już ich wypytał. Najwidoczniej czekał, aż do nich dołączę. To miłe, ale wolałabym zakończyć na dzisiaj pracę. Zanim to nastąpi, muszę jeszcze spotkać się z kapitanem, dzięki niemu tu jestem.
     O wilku mowa.
     - O, cześć, Rosie! - Ben uśmiecha się, wchodząc do biura. - Jak się miewasz?
     - Cześć. Dobrze, dziękuję. Maleństwa także.
     - Miło mi to słyszeć. - Zwraca się w stronę Hendersona. - Jakieś postępy w sprawie?
     - Mamy ciastka! - obwieszcza Gomez, a ja przybijam sobie mentalnego facepalma. Głupota znowu przejęła nad nim kontrolę. - Znaczy się, Rose ma. Ale nas częstuje. - Porywa z paczki dwa ciastka. - Poza tym, ja i Adam rozmawialiśmy z sąsiadami denatki. Jeden z nich mówił coś o kłótni sprzed paru dni. Annie krzyczała na jakiegoś mężczyznę.
     - Sąsiad go widział? - pyta Logan, a ja tłumię ziewnięcie, co jednak nie uchodzi uwadze męża, który przysuwa się do mnie, wręcz kuca przy moim krześle.
     - Powiedział, że tak. Chyba nawet wyglądają jak ten na zdjęciu.
     - Zlokalizowaliście go? - Kapitan przygląda się wizerunkowi Decklana. - Wygląda na zabijakę.
     Adam stuka w klawiaturę, szuka informacji. Dobry z niego researcher.
     - Ostatni raz aktywny był w pobliżu Sto Dwudziestej Trzeciej, jeśli wierzyć jego GPS w telefonie. Ostatni raz użył zaś karty wczoraj rano w sklepie wędkarskim.
     Ponownie wymieniam spojrzenie z Loganem. Mieliśmy już do czynienia z morderstwem, którego dokonano za pomocą wędkarskiej żyłki. Zostałam wtedy otruta przez Stokera. To wspomnienie nadal mnie nawiedza. Tym razem wydaje mi się jednak, że ten sklep nie ma nic wspólnego ze sprawą - według ekspertyzy nie doszło do uduszenia czy podduszania, to ewidentnie było śmiertelne pobicie.
     - Mamy początek - oznajmia Jones. - Dobrze. Jakby co, informujcie mnie. - On także sięga po ciastko. - Miło cię widzieć, Rosie.
     - Nawzajem.
     - Jeśli Logan stwierdzi, że nie jestem potrzebna, możesz wracać do domu. Wezwałem cię tylko dlatego, że ta młoda kobieta wyglądała na spanikowaną.
     Bo była.
     - Jasne, rozumiem.
     Kapitan uśmiecha się wychodzi, brunet kładzie dłoń na moim udzie.
     - Chcesz już jechać?
     Kiwam potakująco głową.
     - Tak.
     - Odwiozę cię. A wy - zwraca się do Chigi - pobawicie się mazakami i zapiszecie na tablicy wszystko, czego się dowiedzieliście, a co może być użyteczne. Zrozumiano?
     Obaj mężczyźni stają na baczność i salutują.
     - Tak jest, sir!
     Brunet wywraca oczami, a ja śmieję się cicho. Wypijam większość zawartości kubka i wstaję, resztę ciastek zabieram ze sobą. Macham do przyjaciół.
     - Do zobaczenia niedługo.
     - Trzymajcie się! - Diego ma przebłysk tego, że nie jestem sama. W mojej głowie pojawia się złośliwa myśl ty też się nie puszczaj, ale nie wypowiadam jej na głos. Jeszcze się na mnie Gomez obrazi, a fochy w jego wykonaniu są gorsze niż te kobiety w ciąży. Wiem to z autopsji.
     Logan milczy w drodze do mieszkania, co odrobinę mnie niepokoi. Nie wydarzyło się nic, co mogłoby wytrącić go z równowagi, zbytnio nie wiem więc, o co chodzi. Podstawą udanego związku jest zaufanie i szczerość. Po miesiącach, kiedy się oszukiwaliśmy, pozostały jedynie nieprzyjemne wspomnienia, do których staram się nie wracać. Za to chętnie dzielę się swoimi uczuciami, opinią i słucham tego, co ma mi do powiedzenia mąż. Aby otworzyć drzwi do jego serca, musiałam najpierw otworzyć swoje. Wiem jak działać, by nie było tajemnic między nami.
     - Wszystko w porządku? - pytam. - Wyglądasz na zmartwionego.
     Zerka na mnie.
     - Wydaje ci się.
     - Wcale nie.
     Przyglądam mu się cały czas. Ponownie odzywa się dopiero wtedy, gdy parkuje przed naszą kamienicą.
     - Mam złe przeczucia w związku z tą sprawą.
     - To znaczy?
     Zmieniam pozycję, siedzę teraz bokiem, choć przez brzuch nie jest to zbyt wygodne. Ale wytrzymam.
     Logan przypatruje mi się przez chwilę.
     - Myślałem, że chcesz jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu.
     - A ja myślę, że chcesz się mnie pozbyć - odgryzam się. - Do twojej wiadomości: nie wyjdę stąd, dopóki nie powiesz mi, o co tak naprawdę ci chodzi.
     Chcę przekazać mu spojrzeniem, że może mi zaufać, że go wysłucham i pod żadnym pozorem nie wyśmieję, bo nie to jest istotne. Może liczyć na próbę zrozumienia i wsparcie z mojej strony. Wyciągam dłoń i dotykam jego policzka. Wzdycha.
     - Nie wydaje mi się, by informacja o małżeństwie miała coś wspólnego z morderstwem. Jestem pewien, że Annie wyszła za mąż, by jakiś Irlandczyk dostał zieloną kartę, a po ślubie nie utrzymywała z nim zbyt zażyłych kontaktów.
     Unoszę brew. W postawie bruneta jest coś zastanawiającego.
     - Czyżbyś był oburzony?
     Odwzajemnia spojrzenie.
     - Nie, raczej... Nie potrafię zrozumieć niektórych zachowań ludzi. Poza tym nie ufam Robin. Jest  w niej coś, co każe podchodzić z dystansem do tego, co mówi.
     - Nie wierzysz jej?
     - Nie do końca. Nie wiem też, dlaczego tak bardzo chciała rozmawiać z tobą na osobności. Ok, argumenty Diega co do tego są głupie, ale się z nimi zgadzam. Wyglądasz na sympatyczną osobę, ale żeby od razu robić z ciebie powiernika największych tajemnic? Wybacz, ale to idiotyczne.
     Powinnam się obruszyć za tę skrytą obrazę, ale bardziej podzielam zdanie Logana, niż jestem niezadowolona z jego słów. Też mnie ta kwestia zastanawia.
     - Masz jakiś pomysł, dlaczego to zrobiła?
     - Nie. - Opiera głowę na kierownicy, starając się nie użyć przy tym klaksonu. - Ale wiedziałem, że ta sprawa nie będzie prosta. Nie może taka być. Dlaczego?
     Kładę mu dłoń na ramieniu.
     - Bo potrzebujesz wyzwań. Innej teorii nie mam.
     Zerka na mnie z bladym uśmiechem.
     - Dzięki. - Pochyla się i całuje mnie delikatnie. - Jak będę miał kolejny kryzys, zadzwonię do ciebie.
     Odwzajemniam uśmiech.
     - Żebym się poczuła jak za czasów bycia przyjaciółmi?
     Wówczas zwracał się do mnie z problemami, które nie miały związku ze mną. Gdyby o tych także mi mówił, może zostalibyśmy parą szybciej. Ale nią zostaliśmy, teraz jesteśmy małżeństwem i to czyni mnie najszczęśliwszą.
     Logan śmieje się cicho i całuje mnie jeszcze raz.
     - Nie. Będę dzwonił do swojej żony, która jest także moją najlepszą przyjaciółką. Na pewno odgoni złe myśli.
     - Zawsze do usług. - Zerkam na tarczę zegarka mężczyzny. - Chyba musisz już jechać, inaczej Chigi pomyślą sobie nie wiadomo co.
     - Nie dbam o to. - Kładzie dłoń na moim brzuchu. - Przecież tylko spędzam czas z moją żoną i dziećmi.
     - Zamiast na nas zarabiać. Co z ciebie za głowa rodziny?
     Śmieje się na moją uwagę.
     - Porządna. Będę wieczorem.
     - Dobrze.
     Całuje mnie kolejny raz, jest to ostatni pocałunek, po nim opuszczam samochód. Stoję na chodniku i macham przez chwilę mężowi. Cieszę się, że mogłam przez chwilę pobyć na posterunku w roli pracownika, ale raczej nie umiałabym do tego wrócić. Mimo wszystko.
     Wracam do mieszkania, od razu po wejściu do salonu włączam telewizor, byle tylko towarzyszył mi dźwięk, bym żyła w iluzji, że nie jestem sama.
     Robię sobie kanapkę i zieloną herbatę, zakopuję się pod kocem na kanapie i wpatruję w zaczarowane pudełko. Jakiś czas później zasypiam, a krew i tym razem jest na pierwszym planie. Nie potrafię uchwycić tego, co podsuwa mi podświadomość, jedynie idę korytarzem, brocząc we krwi. Jak w horrorze, gdzie nie mogę przeżyć. Idę, a z każdym krokiem śmiech jest głośniejszy. Nie należy on jednak do Michelle czy Stokera, ale do Robin McCoy.
     Tajemnica wyjaśnia się we śnie?

~*~

     Jay Gleeson. Lat trzydzieści. Patrząc na niego i na rysunek, łatwo dojść do wniosku, że siostra denatki miała wystarczająco dużo czasu, by mu się przyjrzeć. Tym samym rodzi się podejrzenie, że Robin McCoy nie widziała go tylko w dniu śmierci Annie, kiedy to prawie potrącił ją na korytarzu, ale i wcześniej. Być może znała go osobiście? Trzeba to zweryfikować.
     Jay siedzi w pokoju przesłuchań z beznamiętnym wyrazem twarzy, patrzy na lustro weneckie, jakby wiedział, że przypatruje mu się detektyw Chase.
     A może nie?
     Z kartotek wynika, że siedział za handel. Po zapoznaniu się z jego sprawą wiem, że został przyłapany na sprzedaży. Nie znaleziono jednak żadnych powiązań z jakimkolwiek kartelem, nie udało się znaleźć osoby, od której brał towar. Nie wywnioskowano również z kim pracuje czy kogo kryje. Niczego w billingach czy nagraniach z kamer. Dla oskarżyciela był (i pewnie nadal jest) duchem. To przez brak mocnych dowodów skazano go jedynie na jedenaście miesięcy. W więzieniu sprawował się dobrze - gdyby wyrok był dłuższy, pewnie wyszedłby za dobre sprawowanie.
     To będzie skomplikowana sprawa.
     - Panie Gleeson, jak dobrze znał pan Annie McCoy?
     Patrzy na mnie ciemnymi oczami. Siedzi z założonymi rękami, zgarbiony i jawnie niezainteresowany miłą pogawędką. Cóż, jeśli sytuacja będzie tego wymagać, zamienię się w złego glinę. Choć wolę prowadzić rozmowę niczym Rose - powoli otwierając drugiego człowieka. Do tego trzeba jednak cierpliwości, a mnie może jej zabraknąć.
     - Panie Gleeson, lepiej będzie dla pana, jak nie będzie pan utrudniał śledztwa. Świadek widział pana przed mieszkaniem ofiary w dniu zabójstwa. Co robił pan przedwczoraj u Annie McCoy?
     - Nie mam pojęcia, o czym bredzisz.
     Staram się - niczym moja żona - znaleźć najmniejszą zmianę na twarzy mężczyzny, która mogłaby świadczyć o kłamstwie, ale nic takiego nie znajduję.
     Czyżby prawda?
     - Nie zna pan Annie McCoy?
     Kręci przecząco głową.
     - Nie, nigdy nie słyszałem o kimś, kto się tak nazywa.
     - Naprawdę? - Unoszę brew. - Pana numer często pojawia się w jej billingach.
     Jay wzrusza tylko ramionami. Bez nawiązania z nim nici niczego nie zdziałam, zmieniam więc taktykę.
     - Co więc pan robił w tej kamienicy? Świadek mówił, że był pan rozgniewany.
     - Bo byłem. - Kładzie dłonie na blacie, pochyla się do przodu. - Moja matka dzwoniła, by przekazać, iż młodszemu bratu po raz kolejny wymówiono mieszkanie. Poszedłem do niego, by wygarnąć mu, że zachowuje się jak gówniarz. To czwarty raz w przeciągu roku.
     To przykre, kiedy najbliżsi nie radzą sobie w życiu, szlachetnie jest służyć im pomocą. Nie przekonam się jednak do jego opowieści, jeśli jej nie potwierdzę.
     - Poszedłem więc do niego, by przemówić mu do rozumu. Po drodze, na korytarzu minąłem ładną, młodą kobietę. Dotarłem do Ryana, dość żywo rozmawialiśmy. Wyszedłem dwadzieścia minut później, na chodniku przed budynkiem dostrzegłem czerwoną furgonetkę, z której wysiadł przysadzisty mężczyzna z brodą. Nie patrząc na nikogo, wszedł do środka. Zauważyłem, że ma rozpiętą kurtkę, co mi nie pasowało, bo było bardzo zimno. Wydaje mi się, że miał za pasem broń.
     A to ciekawe.
     - Jest pan pewien?
     Jay drapie się po karku, ucieka wzrokiem.
     - Jak mnie pan tak wypytuje, to nie bardzo. - Wzdycha cicho. - Wiem, że podejrzanie wyglądał i chyba miał broń.
     Zapisuję sobie w notesie nagranie sprzed budynku! i patrzę na Gleesona.
     - Zweryfikujemy pana słowa - oznajmiam. - Jeśli okaże się, że mnie pan okłamał, trafi pan do więzienia. Albo przynajmniej będzie pan odpowiadał za utrudnianie śledztwa.
      - Jakbym nie wiedział - prycha. - Detektywie, wiem, jaka jest stawka, wiem, co mnie czeka, jeśli nie będę współpracował. Proszę mi wierzyć, nie kłamię. Nie chcę kolejnego wpisu do akt, nie chcę mieć problemów, kiedy zostanę zmuszony do szukania nowej pracy.
     Brzmi szczerze, chyba powinienem okazać mu odrobinę zaufania. Choć i tak będę miał go na oku. Z niektórych kryminalistów są bardzo dobrzy aktorzy.
     - Pod którym numerem mieszka pański brat?
     - Pod czterdziestką dwójką. Ale możecie go nie zastać, lubi wychodzić na całe dnie i chodzić po najgorszych częściach miasta. Przystaje z jakimiś podejrzanymi typami.
     - Dealerzy?
     Jay patrzy na mnie twardo, mięsień na jego policzku drga. Chyba poruszyłem nielubiany temat. Mea culpa.
     - Nie. - Zaciska szczękę. - Dobrze wiedział, co robiłem, obiecał nigdy nie pchać się w podobne towarzystwo. Jeśli to zrobił, obiję mu mordę i dam kartony, by mógł żyć pod którymś z mostów.
     Unoszę brew, słysząc tę jawną groźbę. Nie interesuje mnie zbytnio, jaka relacja jest między braćmi, ale jeśli Jay dopuści się tego, co prawie przyrzeka... Lepiej uprzedzić go, że może mieć problem.
     - Niech się pan wstrzyma, za pobicie może pan dostać osiem lat.
     Gleeson patrzy na mnie z niezrozumieniem.
     - Naprawdę?
     Nie jest to sarkastyczne zagranie, pyta mnie, będąc całkowicie poważnym. Skoro tak jest, odpowiedź nie może mieć prześmiewczego tonu. Odchrząkuję.
     - Jeśli ktoś będzie świadkiem pobicia lub jeśli pański brat uzna to za atak i zgłosi na policję, może pan dostać kolejny, tym razem wieloletni wyrok.
     - Och. - Drapie się po karku. - Dobrze wiedzieć. - Zerka na mnie i wzdycha. - Jeśli chce pan wiedzieć coś o Annie...
     - Czyli jednak ją pan zna?
     Jay uśmiecha się krzywo pod nosem.
     - Tak, znam. Znałem. W jej billingach jest mój numer, bo dzwoniłem do niej z pytaniem, jak się miewa Ryan. Gdy wprowadził się do tej kamienicy, poprosiłem ją, by miała na niego oko. Utrzymywałem z nią kontakt tylko wtedy, kiedy tego potrzebowałem. To wszystko.
     - Rozumiem. - Uśmiecham się do niego lekko. - Dziękuję za szczerość. Z mojej strony to na razie wszystko. - Zamykam notes. - Dziękuję za poświęcony mi czas i informacje.
     - Jasne, nie ma sprawy.
     Żegnam się z mężczyzną i wracam do biura, mój organizm domaga się kolejnej porcji kofeiny. Składam relację kolegom, wyznaczam zadanie sprawdzenia monitoringu i dalszego szukania Declana Branagha. Gość nie mógł zapaść się pod ziemię ot tak. Adam ma także przejrzeć jeszcze raz rozmowy Annie i ustalić, do kogo należy ostatni numer, z którym się kontaktowała. Nie chcę natrafić na kolejną osobę, która nic nie wie, potrzebuję jednego faktu i tropu, za którym mógłbym iść.
     Z kubkiem parującej kawy zasiadam przy biurku, po chwili obok pojawia się Diego z jakimś dokumentem. Zerkam na niego.
     - Co tam?
     - Veronica przesłała wyniki ekspertyzy. Pod paznokciami denatki znalazła naskórek. Ma też dopasowanie.
     Podaje mi papier, szybko zapoznaję się z treścią. Unoszę brew, widząc nazwisko, które kompletnie nic mi nie mówi.
     - Wiemy, kto to? - pytam detektywa.
     - Może cię zaskoczę, ale to ktoś, kto... pracuje od dwudziestu lat w koncernie farmaceutycznym.
     Unoszę brew.
     - Co w tym dziwnego?
     Gomez lubi dokładać odrobinę dramatyzmu do sytuacji, dlatego milczy przez dłuższą chwilę.
     - Mów - ponaglam go.
     - Ten ktoś mieszka od tylu lat w Japonii, przez ten czas nie przylatywał do Stanów, nie znalazłem też powiązań z denatką.
     Robi się coraz ciekawej, ale i sprawa się komplikuje, a nie tak miało być.
     - Wyniki są pewne czy może Smith znowu coś pomyliła?
     Powinienem wierzyć w umiejętności współpracowników, ale co do tej patolog - nie potrafię. Zbyt wiele razy okazała niesubordynację, bym mógł powierzać jej zadania. Nie jestem jej przełożonym i chyba dobrze - pewnie już dawno swoimi złośliwymi uwagami doprowadziłbym ją do złożenia wypowiedzenia. Podziwiam Susan za danie czerwonowłosej drugiej szansy. Sam chyba bym się na to nie zgodził.
     - W rozmowie telefonicznej zapewniła mnie, że kilka razy to sprawdziła.
     Kiwam głową.
     - Okay. Mamy więc do czynienia z oszustem. Adam, masz coś na temat miejsca pobytu Branagha?
     - Nic. Jakby go nie było. Normalnie duch.
     - Szukaj dalej, coś gdzieś musi być. Nie można się aż tak ukrywać.
     Pocieram czoło. Jestem pozbawiony energii, co ostatnio zdarza się aż za często. Jakby gdzieś obok krążył ktoś będący moim wampirem, który znika tylko wtedy, kiedy jestem blisko rodziny.
     - Możesz mi podać to nazwisko?
     Zerkam na Adama, który przygląda mi się badawczo. Trybiki w jego głowie ostro pracują. Wiem to, bo poznaję jego spojrzenie.
     - Clay Asecurio.
     Blondyn zamyśla się, Diego opiera się biodrem o moje biurko, a po chwili na nim siada. Szturcham go dłonią, na co nie reaguje, więc uderzam go pięścią w udo.
     - Ej, co jest?- obrusza się. - Przecież ci nic nie robię!
     - Siedzisz pośladkiem na moim biurku. Nie masz swojego?
     - Mam, ale stąd jest bliżej do Adama.
     Przewracam oczami.
     - To jak chcesz być tak blisko swojego najlepszego przyjaciela, to siądź sobie na swoim obrotowym krześle i podjedź do niego.
     Meksykanin patrzy na mnie przymrużonymi oczami.
     - Ty, nie wpadłem na to.
     - No co ty nie powiesz.
     Detektyw czyni to, co mu poradziłem, a ja swoją uwagę skupiam ponownie na Adamie.
     - Dlaczego pytałeś o nazwisko? - pytam.
     - Brzmi odrobinę jak kubańskie. Asecurio.
     - To podejrzane?
     Jeśli blondyn ma jakąś teorię czy też spostrzeżenia, chcę, by się tym podzielił. Potrzebujemy tropu niczym powietrza, inaczej długo nie pociągniemy.
     - Na Kubie dochodzi do wielu przekrętów. Teraz popularne jest zamienianie linii papilarnych. Z lewej dłoni podaje się jako z prawej i odwrotnie. Daje to dopasowanie do całkiem innej osoby, zdjęcie w bazie też może się różnić?
     Nie wiedziałem, że Chase ma taką wiedzę.
     - Skąd to wiesz? - pyta Diego, pochylając się ku koledze i patrząc na niego z zachwytem.
     Adam wzrusza ramionami.
     - Czasami po pracy czytam policyjne wiadomości. Też byś mógł, zamiast spędzać tyle czasu na granie w GTA.
    - Ej no, ale to jest fajne! Mogę też być zły i nikt mnie za to nie zaatakuje, a dzięki temu w pracy nie jestem agresywny.
     - Masz rację, jesteś wtedy potulny jak baranek.
     - Co to ma znaczyć?
     Wzdycham. Czasami rozmowy detektywów brzmią, jak te prowadzone wśród dzieci z podstawówki. Zwracam się do blondyna.
     - Idź do Phila, pewnie zdoła ustalić, czy doszło do fałszerstwa.
     - Jasne.
     Odbiera ode mnie kartkę i wychodzi z biura. Mam nadzieję, że coś nam to da. Niech ta sprawa szybko się skończy.

~*~

     Na ekranie przewijają się kolejne twarze, aż wreszcie znalezione zostaje dopasowanie. Detektyw Chase klepie technika po plecach i zadowolony z siebie kieruje się do windy. 
     Rose postanawia zrobić sobie kolejną herbatę i ugotować dla siebie coś, co posmakuje także dzieciom.
     W tym samym czasie Robin McCoy przemierza Manhattan, a po jej twarzy, która tak bardzo zapada w pamięć, płyną słone łzy. Wciąż jest zaskoczona śmiercią siostry, ale też przerażona - straciła najlepszą przyjaciółkę, teraz nie ma nikogo naprawdę bliskiego. Z Siobhan nie dogaduje się najlepiej, ale cóż - dzieli je prawie dwadzieścia lat różnicy. Ludzie, którzy ich nie znają, często biorą je za matkę i córkę, co Siobhan jest bardzo w niesmak. Ma dwóch synów, którzy przepadają za Robin, ale one dwie nie dogadują się. To obecność Annie pozwalała znosić rodzinne spotkania z ich licznymi kuzynami, którzy także osiedli w Stanach, ale na drugim wybrzeżu.
     Może się wydawać, że Robin idzie po prostu przed siebie. Prawda jest jednak taka, że jej spacer ma cel - mieszkanie w podupadłej kamienicy, gdzie w nocy nigdzie by nie przeszła. Nisza, miejsce zamieszkania dilerów, narkomanów i drobnych przestępców.
     Co tutaj robi? Przyszła w odwiedziny. Niezapowiedziane, ale odwiedziny.
     Wspina się po schodach, przystaje na półpiętrze i ponownie zerka na zmiętą kartkę, która informuje ją, że powinna szukać lokum numer dwadzieścia trzy. Przechodzi ją dreszcz. I przypomina film o tym pokoju w hotelu, gdzie działy się niepokojące rzeczy.
     A co, jeśli tu będzie tak samo?
     Potrząsa głową, chcąc pozbyć się negatywnych myśli. Nie przyszła tutaj, by się bać, ale z wiadomością.
     Po chwili poszukiwań staje przed odpowiednimi drzwiami. Niepewnie unosi dłoń i puka. Jej serce bije szybciej, w uszach szumi. Już chce odejść, uciec, ale wtedy drzwi się otwierają. Staje w nich mężczyzna, którego widziała oficjalnie raz. Rumieni się na jego widok, jest bardzo przystojny.
     - Tak? - Bada ją wzrokiem, zasycha jej w ustach. - O co chodzi?
     Czując poddenerwowanie, poprawia torebkę na ramieniu.
     - Ja... Przepraszam, że nachodzę i niepokoję, ale mam ważną wiadomość. Annie nie żyje. Została pobita na śmierć. Czy...
     Nie dane jest jej dokończyć pytanie - jej rozmówca cofa się do tyłu, po czym kuca i zaczyna płakać, a jego szloch nadaje się do filmu dramatycznego. Robin jest zaskoczona, podchodzi bliżej, chce pocieszyć. Gdy tylko znajduje się na tyle blisko, by dotknąć ramienia mężczyzny, dostaje cios w głowię.
     Upada, a jej oprawca uśmiecha się złośliwie.
     - W takim razie przyszła pora na ciebie.

__________________________
     
Cytat: Agnieszka Lisak


Pisząc kolejne rozdziały sprawy, nie wiem, jaka powinna być data śmierci, a nie mam zbytnio czasu, by to sprawdzić, należy więc wyjaśnić mi pewnie niedomówienia.
Wątek z kubańskim nazwiskiem i mieszaniem linii papilarnych został zaczerpnięty z Mentalisty (s06e10). Ten zachwyt na twarzy Jane'a <3


3 komentarze:

  1. Cały dzień dzisiaj czekałam na ten rozdział i sprawdzałam, czy się nie pojawił.
    Sprawa nieco zawiła, z wieloma elementami, które póki co nie układają się w żadną całość.
    Diego naprawdę mnie bawi. Lubię tego błazna.
    Końcówka intrygująca.
    Czekam na ciąg dalszy.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział :)
    Czekam na ciąg dalszy ze zniecierpliwieniem ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. „No tak, bo fajnie było patrzeć jak tak sobie krążycie wokół siebie i później zbliżacie na wspólnej prostej, ale od kiedy jesteście małżeństwem, nie ma w tym żadnej frajdy” – mam wrażenie, że czyta mi w myślach. Mam takie same spostrzeżenia :D Oczywiście nie chodzi o to, że teraz opisujesz coś gorzej, bo nadal trzymasz poziom. Po prostu jak dwoje osób zaczyna się do siebie zbliżać, jak w grę wchodzą pierwsze muśnięcia, pierwszy dotyk, to frajda z czytania jest większa, niż gdy są już małżeństwem. Nadal bardzo miło czyta mi się o Rose i Loganie, ale nie pobiją tych emocji, które czułam kiedyś :D

    Pierwszy raz słyszę o czymś takim, żeby poprzez zamianę dłoni fałszować odciski palców… To mi się wydaje trochę… mało prawdopodobne, ale nie jestem znawcą, więc nie będę się wypowiadać. Ale zaciekawiło mnie to;D Przeprowadzałaś jakiś research na ten temat albo słyszałaś gdzieś o takim przypadku? Proszę o odpowiedź w tej kwestii, bo z chęcią się doinformuję w tej kwestii :D

    Namieszałaś mi w głowie! W pozytywnym sensie :D Na początku z tego co pamiętam nie miałam podejrzeń co do Robin, nie wydało mi się też specjalnie dziwne, że chciała rozmawiać akurat z Rose na temat przeszłości swojej siostry. Ale jak Logan i Rose zaczeli ją podejrzewać o kręcenie i dziwne zachowanie to… ja też automatycznie trochę przestałam jej ufać. Ale wydaje mi się, że nie mogła mieć wpływu na śmierć siostry, skoro potem sama wpadła w pułapkę. Ciekawa jestem, po co poszła do tego faceta, kim on jest i czy ją też zabije. Czyżby to był ten mąż?

    Czekam na kolejny! ;*

    OdpowiedzUsuń

Komentarze mile widziane :)