sobota, 29 października 2016

97 It was the sound of a crescendo


Magdycji.
Wszystkiego najlepszego
w dniu urodzin! <3


To nie boli. Nie ma żadnego bólu. Tylko głuchy dźwięk rozchodzący się echem po każdym uderzeniu. Ale nawet to zblednie pewnego dnia. Tak jak zbladło wszystko inne.

     Oddychanie. Inaczej respiracja. Całokształt procesów składających się na wymianę tlenku i dwutlenku węgla między komórkami a otoczeniem*. Bez oddychania niemożliwe jest życie. Organizm nie jest przyzwyczajony do nieoddychania. Jeśli człowiek zechce popełnić samobójstwo, wstrzymując oddech, musi liczyć się z tym, że to mu się nie uda; zacznie walczyć o życie, na nowo wdychać i wydychać powietrze. Trzeba znaleźć inny sposób na opuszczenie tego świata na wieki wieków.
     Ale oddychanie bywa też ciężkie, szczególnie gdy w pobliżu unosi się nieprzyjemny odór, a o maseczce czy też kawałku szmaty można zapomnieć.
     Mężczyzna kuli się obok śmietnika i pozwala gwałtownym torsjom wyrwać z siebie to, co jeszcze niedawno miał napełnić go energią. Nie wierzy w to, że złapali trop. Przecież nie pozostawił śladów, nie pokazywał swojej twarzy, by florystki go nie rozpoznały. Unikał kamer, tłumów, nie pozostawił po sobie poszlak. Co się więc zmieniło?
     W oddali rozlega się dźwięk policyjnych syren, mężczyzna kładzie sobie słonie na uszach, byle stłumić ten hałas, z jego piersi wyrywa się szloch.
     - A nie mówiliśmy? - Obok niego rozlega się skrzeczący głos, świdrujący i bardzo nieprzyjemny. - Miałeś uważać, a nie uważałeś!
     - Właśnie! - Drugi głos jest piskliwy, drażni uszy wysokimi dźwiękami. - Sam sobie nawarzyłeś tego piwa! Nieudacznik!
     Szloch ustępuje miejsca złości, która rozlewa się po ciele mężczyzny. Ten zaciska zęby i gwałtownie się prostuje.
     - Przestańcie! - krzyczy. - To wy mnie do tego zmusiliście, to przez was była we krwi!
     Dwa głosy wybuchają śmiechem.
     - Ty to uczyniłeś! - mówią chórem. - Ty ją pobiłeś, my tylko na to patrzyliśmy. Morderca! Morderca!
     Szarpie włosy, wyrywa ich garść, w jego oczach widać obłęd.
     Puszcza się biegiem, wypada z zaułka i zmierza w dół ulicy. Dzień dopiero się rodzi, mrok jeszcze nie ustąpił kolorom wschodzącego słońca. Biegnie, aż dociera do nadbrzeża. Mieszkańcy Nowego Yorku dopiero się budzą, kiedy on upada na twardą ziemię i zaczyna rozkopywać ją gołymi rękami. Nie ma w tym większego celu, potrzebuje po prostu pozbyć się nadmiaru. Dodatkowo jest to bezpieczniejsze od wdawania się w krwawe bójki, z których już tyle razy wychodził połamany, choć szczęśliwy.
     Rozdrapuje ziemię tak długo, aż jego palce zaczynają krwawić. Wówczas siada na niej i zaczyna płakać. Zabił Annie McCoy, swoją kochaną Annie. Już nigdy jej nie zobaczy, nigdy więcej nie wejdzie do jej mieszkania przez okno, nie położy się obok niej na jej łóżku w sypialni, nie dotknie jej aksamitnej skóry. Wraz z jej śmiercią jego życie ulega zmianie - głosy nawiedzają go przez cały dzień i naśmiewają się z niego. Nie potrafi już przed nimi uciec, nie potrafi się przed nimi schować. Już chyba nic nie będzie w stanie go ochronić przed ich atakiem. Nic nie będzie takie samo.
     Powoli wstaje i zrezygnowany kieruje się z powrotem do centrum. Zaczyna padać śnieg, na co nie zwraca uwagi. Po raz kolejny rozmyśla nad samobójstwem. Ma za sobą trzy nieudane próby, rok swojego życia spędził w szpitalu psychiatrycznym, gdzie nauczył się udawać, że pod względem mentalnym wszystko jest z nim w najlepszym porządku. Co mu da jego własna śmierć? Wytchnienie i złudną nadzieję, że spotka gdzieś tam Annie i ją przeprosi za swój największy grzech. Ale chyba najpierw powinien postarać się przeprosić ją na tym świecie.
     - Policja - szepcze sobie pod nosem. - Pójdę na policję. Tak.
     Nikt poza nim nie jest w stanie usłyszeć jego słów, on nie dba o to. Najważniejsze, że stworzył plan. Pójdzie i przyzna się do pobicia i przez to zabicia Annie, a później pożegna ten świat i odejdzie na wieki wieków.
      Uśmiecha się pod nosem i zaczyna nucić. Nad Nowym Jorkiem wschodzi słońce. Dwudziesty stycznia. Dobry dzień, by umrzeć.

~*~

     Westchnienie. Jedno. Drugie. Trzecie. Frustracja, bo sprawa się skomplikowała, a tak źle nie miało przecież być. Pokrętne tropy się zdarzają, to oczywiste, ale tutaj za dużo rzeczy idzie nie tak. Młodsza siostra denatki nie mówi wszystkiego, mąż denatki to były terrorysta, który złożył zeznania przez telefon (jak się okazało, na kartę) i ukrywa się przed Interpolem, a klientem denatki jest mężczyzna w czapce i okularach przeciwsłonecznych. Tajemnica tajemnicą, ale bez przesady w żadną stronę. Kiedy to wszystko się tak pomieszało?
     Trzecia kawa z rzędu nie stawia mnie na nogi, a czyni jeszcze bardziej zrzędliwym, niż zazwyczaj jestem. Od pół godziny wpatruję się w ujęcie sprzed kwiaciarni i staram się dojść do tego, w jakim miejscu mężczyzna musiałby ściągnąć swoje przebranie, by dało się dojrzeć jego twarz. Dopóki nie znajdę odpowiedzi na to pytanie i odpowiedniego nagrania, program do wykrywania twarzy na nic mi się zda.
     Czwarte westchnięcie zwraca na mnie uwagę Adam, który unosi brew, patrząc na mnie znad ekranu monitora.
     - Logan, wszystko w porządku? Stoisz przed tą tablicą już dobre dwadzieścia minut.
     Jak nie dłużej i to starając się dostrzec coś, co nam umyka. Gdyby była tu Rose, na pewno coś by już nietypowego znalazła.
     - Tak, wszystko gra i piszczy - odpowiadam, unosząc do ust kubek, z którego nic jednak nie trafia do mojego organizmu.
     Cholera, kawa mi się skończyła. Czy zadzwonienie do Diega z prośbą o przyniesienie kolejnej dawki czarnej magi to zły pomysł?
     Zastanawiam się nad tą kwestią, a blondyn nadal mi się przygląda. Brew opada na swoje miejsce, wzrok jednak spoczywa na mnie. Zerkam na przyjaciela.
     - Jesteś pewien, że wszystko dobrze? Wiesz, wpatrywanie się w wielki, czerwony znak zapytania chyba można podciągnąć pod chorobę psychiczną.
     - Albo i nie. - Przeczesuję dłonią włosy. - Kurwa. Dlaczego nie umiemy tego rozwiązać?
     Chase wzrusza ramionami.
     - Taki urok tej pracy: jedne sprawy zajmują dzień, inne całe tygodnie. Wciąż się z tym nie pogodziłeś?
     Odkładam kubek na blat swojego biurka i wzdycham kolejny już raz w krótkim czasie. Mam dość tego uczucia frustracji, jest deprymujące. A kiedy nie mam humoru, zdarza mi się wyładowywać w sarkastycznych słowach na żonie, co może doprowadzić do mniejszej lub większej kłótni. A lepiej chyba teraz - trochę dwa miesiące przed porodem - jej nie denerwować. Dzieci mają przyjść na świat w chwili spokoju swoich rodziców, nie, gdy ci będą się na siebie boczyć.
     - Przywykłem, a przynajmniej tak mi się wydawało. - Rozciągam się i rozglądam wokół, marszczę czoło. Hej, a gdzie właściwie jest Diego? Miał wyjść tylko na godzinę na lunch.
     Blondyn ponownie wzrusza ramionami.
     - Pewnie ta randka mu się przedłużyła.
     Teraz to ja unoszę brew.
     - Randka?
     Takie proste słowo oznaczające spotkanie dwóch osób mające na celu nawiązanie lub rozwinięcie znajomości, inicjowane z zamiarem stworzenia lub umocnienia relacji emocjonalnych, seksualnych lub małżeńskich pomiędzy uczestniczącymi w randce osobami**, a jak dziwnie mi tu brzmi w odniesieniu do Diega. Choć chodziłem na nie już jako trzynastolatek, ale tylko dlatego, że miałem dziewczynę - Celię Shirley, która popełniła samobójstwo - nie potrafię do końca wyobrazić sobie przyjaciela w takiej sytuacji.
     Wzdrygam się. Wspomnienie Celii na nic mi się nie przyda, to dawno zamknięta sprawa. Jedynie ból i smutek są skutkiem ubocznym tamtego zdarzenia. Nie obwiniam za nie siebie, a Benedetiere Company, które na szczęście nie zniszczy już żadnego człowieka.
     Przestępuję z nogi na nogę, analizując to, gdzie jest Meksykanin.
     - Jesteś całkowicie pewien? - pytam Adama.  - Ale jest na niej z jakąś kobietą?
     Blondyn wzdycha.
     - Tak, z kobietą. Ma na imię Hannah, jest rok starsza od ciebie.
     Mężczyzna ma dość informacji, by mnie zaciekawić.
     - Mów mi więcej - proszę go.
     Adam śmieje się i przysiada na brzegu swojego biurka, jego zielone oczy lśnią jak u dziecka pełne rozbawienia. Posiada wiedzę, której ja nie mam, więc może się nade mną pastwić z tego powodu. A ja nie lubię, jak ktoś mądry się nade mną znęca psychicznie. Wystarczy mi, że Rose robi to wystarczająco często.
     - Poznał ją, kiedy ostatnim razem musiał pofatygować się do sądu. Hannah het prawnikiem, do tego bardzo dobrym.
     - Przypomina Kate?
     To pytanie wyrywa się z moich ust, zanim na dobre je przemyślę i ugryzę się w język. Ale to chyba niedziwne, że się u mnie pojawiło - bardzo często porównuje się obecne partnerki do poprzednich. Sam tak robiłem, kiedy poznałem pannę Bennett. Zdyskwalifikowała wszystkie moje dziewczyny. Nigdy żadna kobieta nie podobała mi się tak, jak moja żona, przy żadnej nie byłem tak szczęśliwy. Znalazłem tę jedyną, z którą spędzę resztę swojego życia. Życzę Diego, by doświadczył tego samego.
     Jasnowłosy detektyw zastanawia się przez chwilę nad odpowiedzią.
     - Osobiście jeszcze nie miałem okazji jej poznać czy też zobaczyć na jakimkolwiek zdjęciu - Diego zakazał mi szukać jej na Facebooku - ale z jego opowieści wynika, że też jest brunetką, ale chyba nie ma europejskich korzeni jak Kate.
     Ojciec naszej dobrej koleżanki urodził się we Włoszech, choć z nazwiskiem nie przypominającym włoskiego. Przybył do Stanów na studia i tu został. Jak ojciec Rose. Miłość związuje ze sobą dwoje ludzi do tego stopnia, że skłonni są porzucić swoje poprzednie życie, rodziny i pochodzenie, pójść w nieznane z ukochaną osobą u boku.
     - Poza tym czy to nie najwyższa pora, by ruszył dalej ze swoim życiem uczuciowym? Nie chcesz, by był szczęśliwy?
     Burzę się.
     - Oczywiście, że chcę. Trzymam za niego kciuki. Jesteś jednak pewien, że zdołał wyleczyć się z Kate?
     Przez długie tygodnie Gomez nie wymawiał jej imienia, piorunował nas wzrokiem, gdy w swoim gronie coś o niej wspomnieliśmy. Przez jakiś czas nie chciał też stanąć z nią twarzą w twarz, bo się wstydził. To z powodu jego dziecinnego zachowania i braku wizji wspólnej przyszłości psycholog Smoek z nim zerwała, choć byli po słowie. Mam nadzieję, że to przykre doświadczenie czegoś go nauczyło.
     - Raczej jestem. - Blondyn patrzy na mnie twardo, co nijak pasuje mi do niego i tej rozmowy. W ogóle bunt nie leży w naturze tego detektywa. - Na twoim weselu mieli okazję porozmawiać prosto i od serca. Wyjaśnili sobie pewne sprawy i pogodzili się. Więc tak.
     Kiwam mu głową z uśmiechem. Dobrze wiedzieć.
     - To okay. Mam nadzieję, że dobrze się bawi z tą Hannah.
     - Ja też.
     Naszą chwilę wymieniania uśmiechów przerywa pojawienie się Diega, który od progu podgwizduje sobie pod nosem. Przyglądam mu się uważnie, szukam oznak radości, które pojawiają się dość szynko na jego twarzy. Uśmiecha się szeroko i podryguje.
     - Cześć - witam się. - Widzę, że lunch z Hannah się udał.
    Meksykanin przysiada na swoim biurku, wzdycha rozanielony.
     - A tak, udało się. - Spogląda na mnie nagle dziwnie rozbudzony. - Chwila. Skąd wiesz o Hannah? - Przenosi wzrok na swojego najlepszego przyjaciela, który stara się zamaskować kaszlem wstrząsający jego ciałem śmiech. - Powiedziałeś mu? A prosił cię ktoś?
     Adam śmieje się już jawnie, wręcz zgina się w pół ze śmiechu, do jego oczu napływają łzy rozbawienia.
     - Ha ha ha, żałuj, że nie widzisz swojej miny. - Stara się opanować. - Poza tym ja tylko o niej wspomniałem, to Logan ciągnął mnie za język.
     - Ej no! - Teraz to ja się obruszam. - Dlaczego to teraz zwalasz na mnie? Sam zacząłem temat!
     - Nie kłócić się! - grzmi Gomez. - Nie obchodzi mnie, kto zaczął. Ale do twojej informacji, szefie - tak, spotykam się z kimś, ale to nie ma wpływu na moją pracę.
     - Mam nadzieję. - Uśmiecham się. - W każdym razie... powodzenia, Diego. Jeżeli to ta jedyna, to nie pozwól jej odejść. - Puszczam mu oczko, na co się szczerzy.
     - Dzięki. Ok, co mamy w sprawie?
     Wzdycham. Przyjemna część rozmowy właśnie się zakończyła, teraz pora wrócić do rzeczywistości. Szkoda, że nie mogę wyobrazić sobie mordercy i go zmaterializować. Taka moc byłaby wielce użyteczna.
     - Bez zmian - mówię zmarnowanym głosem. - Nie mamy niczego nowego. Ponowne wezwania Robin nic nie dały. Ustalenie, czy zeznanie Branagha jest prawdziwe i on naprawdę próbował reanimować Annie, zabrało nam dwie godziny pełne gadki z ludźmi, którzy lubią dodatkowo komplikować sprawy. - Ponownie staję przed zapisaną tablicą. - Powoli mam już dość tego cholernego śledztwa.
     Diego kiwa głową ze zrozumieniem.
     - Spokojnie, rozwiążemy to. - Klika na coś. - Przejrzałeś wszystkie nagrania z tym tajemniczym klientem?
     - No ba. Wszystkie sprzed kwiaciarni i okolicy, jakie udało mi się dostać.
     - Czyli sprawdziłeś już z Philem, co jest na bransoletce tego mężczyzny?
     Patrzę na niego zdezorientowany. Jaka bransoletka? Przecież była jedynie czapka i okulary.
     - O czym ty mówisz?
     Teraz to on spogląda na mnie skonsternowany.
     - Nie dostrzegłeś jej? Naprawdę?
     - No nie.
     Podchodzę i staję za jego plecami, wpatruję się w ekran, na którym wyskakuje kadr z nagrania - Gomez już zdołał wyłapać odpowiednią klatkę i wyciąć z niej zdjęcie. Nauczył się tego, kiedy podczas dni bez sprawy spędzał czas u Phila zamiast pisać zaległe raporty. Jak widać, nie poszło to na marne.
     - Widzisz? - Wskazuje kursorem na odpowiedni punkt. - Ten pomarańczowy pasek to bransoletka, a to białe na niej to być może miejsce, gdzie zapisane ma swoje dane. Może na coś choruje i dlatego ma ją na ręce? W razie gdyby zemdlał czy coś.
     - Możesz to powiększyć, by odczytać dane? - Nie obchodzi mnie, dlaczego ją nosi, chcę jedynie wiedzieć, co na niej jest.
     - Nie, tu o pomoc trzeba zgłosić się do Phila.
     - Ok, załatwię to.
     Prawie puszczam się biegiem, byle jak najszybciej znaleźć się na czwartym piętrze u Phila i przedstawić mu swoją sprawę. Technik jak zwykle jest chętny do współpracy. Cholera, powinniśmy go częściej zapraszać na piwo do pubu, to taki w porządku facet. Przedstawię ten pomysł detektywom, raczej nie będą mieli nic przeciwko.
     - Proszę - odzywa się Phil. - Przepuściłem to przez możliwe filtry, by jak najlepiej wyostrzyć napis.
     Pochylam się i patrzę na ekran, bez większego problemu odczytuję to, co jest zapisane na bransoletce.
     - New York State Psychiatry Institute.
     Technik spogląda na mnie.
     - To ten instytut przy uniwersytecie Columbia, prawda?
     Kiwam potakująco głową.
     - Zgadza się. To już chyba wiem, dlaczego nam umykał do tej pory. - Prostuję się. - Dzięki, Phil. Wiszę ci drinka.
     Mężczyzna uśmiecha się.
     - Nie ma sprawy, polecam się na przyszłość.
     Żegnam się i opuszczam jego pokój, wracam na szóste piętro, gdzie przedstawiam kolegom, czego się dowiedziałem.
     - To chyba została nam ostatnia prosta, by mieć tę sprawę z głowy - zauważa Adam.
     - Zgadzam się - potakuję. - Więc bierzmy się do pracy.
     Mężczyźni uśmiechają się i przybijają sobie piątkę. Przewracam oczami, ale też się uśmiecham. Z taką perspektywą dostaję nowych sił, które nakazują mi działać. Nareszcie.

~*~

     Czuję się ociężała i to nie tylko z powodu błogosławionego stanu. Jest tak, jakby ktoś dodał mi kolejny balans, ty razem na plecy. Siedzę przy stole w kuchni i piję melisę. Jestem zmęczona robieniem niczego poza obiadem dla męża. Nie mam chęci ani humoru. Najchętniej zaczęłaby rodzić już teraz, by poczuć się jak rok temu. Albo by móc wreszcie trzymać dzieci przy piersi i cieszyć się z ich obecności w moim życiu.
     Moja lekarz prowadząca uspokoiła mnie podczas ostatniego badania, mówiąc, ze bliźniaki urodzą się bliżej terminu porodu niż jako wcześniaki. Gdyby ta druga opcja była bardziej prawdopodobna, na dniach odeszłyby mi wody. Mimo zapewnień pani doktor wciąż mam obawy przed szybszym rozwiązaniem.
     Czy powinnam się martwić? W razie czego torbę do szpitala mam już spakowaną, wyprawka dla maluchów jest kompletna, a ich pokoik na nie czeka. Właściwie wszystko jest już gotowe. To tylko ja mam jakieś destrukcyjne myśli, które kłębią się w głowie od rana i sprzyjają koszmarom.
     Ostatniej nocy nie widziałam krwi, nie słyszałam śmiechu martwego człowieka, za to torturowałam siebie szumem gałęzi uderzających w szybę i zgrzytem paznokci o tablicę. Przez to budziłam się kilka razy i finalnie wstałam z potwornym bólem głowy. Nie brałam leków, nie piłam kawy, więc nic dziwnego, że mam prawie wisielczy humor. Chcę wytrwać do wieczora, by mów obejrzeć film, który mają puszczać w telewizji. Do tej pory także Logan powinien wrócić z pracy, więc nie powinnam się nudzić.
     Ale na razie nie czuję chęci, by czymkolwiek się zająć. Nie mam nawet ochoty na pogawędkę, dlatego nie ruszam się, kiedy moja komórka zaczyna dzwonić. Wpatruję się w wyświetlacz i powoli - niczym dziecko w pierwszej klasie - składam literki tworzące nazwę kontaktu.
     Dzwoni JAMES.
     Wzdycham. Nawet głos wujka nie obudzi u mnie energii, jestem tego pewna. Mimo to odbieram, gdy dzwonek rozlega się po raz drugi.
     - Cześć, wujku. Co słychać?
     - Rose? Już się bałem, że coś ci się stało.
     Wzdycham cicho.
     - Przepraszam, byłam w drugim pokoju - kłamię, co nie jest trudne, kiedy nie widzi się twarzy rozmówcy. - Co tam?
     - Chciałem się dowiedzieć, czy macie może jakieś plany na weekend? Babcia z okazji urodzin chce was zaprosić na obiad i późniejsze... Ej no!
     Przez chwilę po drugiej stronie słychać szmery stłumionej rozmowy i dźwięk, jakby ktoś walczył o słuchawkę. Cierpliwie czekam, aż kto podejmie się kontynuowania przerwanego tematu.
      - Cześć, wnusia! - odzywa się babcia Maddy, a ja uśmiecham się szeroko. Miło mi słyszeć jej głos. - Wybacz swojemu wujowi, ale on chyba nie umie przekazywać treści sprawy bez owijania w bawełnę. Jaki musiał być z niego detektyw? Nieważne. - Chrząka. - Masz jakieś plany na sobotę? Bo jak nie, to chcę widzieć ciebie z moimi prawnukami i Logana na moim urodzinowym obiedzie. Bez sprzeciwu.
     Śmieję się cicho.
     - Jeśli Loganowi nic nie wypadnie w pracy, to z przyjemnością wpadniemy całą czwórką. Masz jakieś specjalne życzenie, jeśli chodzi o prezent?
     - A mam. Pamiętasz ten porcelanowy imbryczek, który ci pokazywałam, kiedy ostatnim razem stałyśmy w tej dużej galerii?
     To zdarzenie miało miejsce tuż po Święcie Dziękczynienia, kiedy w Black Friday prawie siłą wyciągnęła mnie z mieszkania. W ciąży czy nie w ciąży, miałam się ruszać.
     - Tak, pamiętam.
     - No właśnie. To taki imbryczek i filiżankę poproszę.
      Uśmiecham się pod nosem. Lubię, kiedy człowiek ma skonkretyzowane życzenie. Nawet jeśli jest komiczne.
     - Nie ma problemu. Mam jedynie nadzieję, że nie będą mówić jak te w Pięknej i Bestii - zauważam.
     Madison się śmieje.
     - Jak co, Violet i twoje bliźniaki mogą spróbować je nauczyć. W każdym razie jesteśmy umówieni. To teraz zapytam: jak się czujesz?
     - Dobrze. Naprawdę dobrze.
     To prawda. Złe myśli opuściły moją głowę, kiedy usłyszałam głos babci. Zawsze była promykiem światła w moim życiu i ogromnym wsparciem, co właśnie odczuwam.
     Mogę przysiąc, że w tym momencie właśnie się uśmiecha.
     - To dobrze. Tylko się nie przemęczaj, kochanie. Widzimy się w sobotę. Do zobaczenia!
     - Bądź zdrowa. Pa, babciu!
     Kończę połączenie i oddycham głęboko. Jest mi lepiej niż przed telefonem, a perspektywa spędzenia czasu z najbliższą rodziną napawa mnie entuzjazmem. Mam nadzieję, że do soboty nikt ani nic go nie zniszczy.

~*~

     Życie bywa naprawdę zaskakujące i to w pozytywnym stopniu. Można sądzić, że jak już się coś wali, to od razu zawali się całe, a tu nagle jedna deska zatrzymuje ten proces. W naszym przypadku nie jest może aż tak dramatycznie, ale potrzebowaliśmy czegoś, by uwierzyć, że doprowadzimy śledztwo do szczęśliwego finału.
     Zaledwie kilka minut po tym, jak instytut przesłał nam listę osób, które w ciągu ostatniego roku opuściły jego mury, a ja rozdzieliłem pomiędzy naszą trójką zadania, do biura na szóstym piętrze przyszła pani Shofren z administracji w towarzystwie mężczyzny - rozpoznałem w nim naszego poszukiwanego. Widząc moje zdziwienie, kobieta wyjaśniła:
     - Wszedł na osiemdziesiąty szósty posterunek i wykrzyczał, że zabił Annie McCoy. Tamtejszy kapitan sprawdził, kto otrzymał sprawę jej śmierci i przysłał go tutaj radiowozem. Teraz jest wasz.
     Gorąco podziękowałem jej za jego przyprowadzenie, po czym poprosiłem go o przejście ze mną do pokoju przesłuchań. Siedzimy w nim - towarzyszy mi Chase - a nasz podejrzany ściąga okulary, za którymi tyle czasu skrywał przekrwione oczy o czarnych jak węgiel tęczówkach. 
     - Proszę się przedstawić.
     - Nazywam się Kent Schmuel. Mam trzydzieści dziewięć lat. Zabiłem Annie McCoy trzy dni temu przed siódmą rano w jej mieszkaniu po tym, jak wszedłem tam przez otwarte okno w jej sypialni.
     Na razie jedynie go słucham, jego wersja nie różni się od tego, co ustaliliśmy na miejscu zbrodni. Musiałby tam być - do opinii publicznej nie podano dokładnej godziny ani jaki pokój miał otwarte okno w chwili popełnienia zbrodni.
     Mężczyzna wzdycha i spogląda w bok, wygląda, jakby kogoś tam zauważył. Zaciska usta w kreskę, na jego czole pojawiają się kropelki potu. Blednie.
     - Panie Schmuel? - Patrzę na niego uważnie, nie wiem, czy mnie słyszy. - Coś się stało?
     Przymyka oczy i bierze głęboki wdech.
     - Nie, wszystko w porządku. Będę kontynuował. - Chrząka i przenosi spojrzenie na mnie. - Wystraszyła się mnie i uciekła do kuchni. Chyba mnie nie poznała. Schowała się pod stołem, ale i tak ją uchwyciłem. Pociągnąłem ją do salonu, próbowała walczyć, kopnęła mnie. Wtedy nie wytrzymałem, uderzyłem ją w twarz. A potem znowu i znowu. Nie umiałem się opanować.
     Adam wierci się na swoim miejscu.
     - Kiedy postanowił pan przestać? - pyta, a jego zielone oczy pełne są pogardy. Nie dziwię się temu, ale staram się nie oceniać na razie zachowania Kenta Schmuela. Nie wiemy jeszcze, dlaczego znalazł się w instytucie, nie mam przy sobie listy, by się tego dowiedzieć.
     - Gdy Annie przestała się ruszać, a moje ręce były czerwone z wysiłku i krwi. Wtedy wstałem i wyszedłem tą samą drogą, którą dostałem się do środka. Tak się złożyło, że nikt nie przechodził pod kamienicą, co jest dziwne, bo niedaleko jest Central Park.
     Dziwne jest to, że tak długo szukaliśmy tego gościa, a koniec końców to on znalazł nas pierwszy.
     - Dlaczego pan to zrobił? - pytam. To najważniejsza kwestia całego śledztwa: Jaki był motyw?
     Schmuel ponownie patrzy gdzieś w bok. Powoli podejrzewam, że trafił do szpitala, bo wydaje mu się, że widzi zjawy. Albo duchy. Przechodzi mnie lekki dreszcz.
     - Czy kiedykolwiek ktoś złamał panu serce?
     Nie wiem, dlaczego podejrzany mnie o to pyta, ale znam swoją odpowiedź. Przed oczami staje mi obraz Rose rozmawiającej z Ianem O'Laughlinem w bufecie i śmiejącej się z jego niby zabawnych żartów. Dobrze wiem, że nie mam się czym martwić, bo prawnik już mi nie zagrozi, ale wspomnienia tego, że pchnąłem ukochaną w ręce innego mężczyzny nadal gdzieś we mnie siedzi i od czasu do czasu nachodzą moje myśli.
      Uśmiecham się krzywo pod nosem.
     - Było blisko tego złamania - odpowiadam na pytanie Kenta, kiwa głową ze zrozumieniem. 
     - Blisko - powtarza jedno z moich słów, jakby chciał nadać mu dodatkowy, głębszy wydźwięk. - U mnie nie było tak dobrze. Słodka Annie złamała moje serce na pół i podeptała, a ja musiałem na to patrzeć. - Przenosi wzrok ze mnie na Adama i z powrotem. - Wyobrażacie sobie panowie, jakie to było bolesne?
     Zerkam na Chase'a, a ten jedynie wzrusza ramionami. Nie wiem, czy kiedykolwiek przeżył zawód miłosny - od kiedy skończył siedemnaście lat, jest w związku z Grace, nadal jest równie mocno w niej zakochany co w czasach liceum. Raczej nie zrozumie w pełni motywacji Kenta Schmuela.
     - Chyba tak - mówię, ale mężczyzna mnie nie słucha.
     - Poszedłem raz do jej kwiaciarni, bo naszła mnie ochota na kupno róży. Wtedy ją zobaczyłem, zakochałem się w chwili, gdy na mnie spojrzała. Miała taką radość w oczach. Postanowiłem przychodzić do niej codziennie i dawać jedną różę, proponując przy tym pójście na kawę. Notorycznie odmawiała, ale ja się nie poddawałem. Aż pewnego dnia w złości wykrzyczała mi, że ma męża. Byłem zaskoczony, bo nie nosiła obrączki, nigdy nikt po nią nie przychodził ani jej nie odbierał. Wiem, bo ją obserwowałem.
     Stalker. Tak, to mi do niego pasuje.
     - To tak pana zdenerwowało? - dopytuję. Potakuje ruchem głowy.
     - Byłem wściekły. Do tego moje głosy namawiały mnie do tego, bym się na niej zemścił.
     Unoszę brew.
     - Głosy?
     Kolejne przytaknięcie.
     - Tak. Dwa głosy, które od wielu lat mieszkają w mojej głowie. - Kent patrzy na mnie odrobinę zawstydzony. - Choruję na schizofrenię.
     To tłumaczy kilkumiesięczny pobyt w instytucie, jednocześnie sprawia, że podczas procesu zostanie zbadany pod kątem poczytalności w chwili popełnienia zbrodni. Jego wynik zadecyduje o wyroku, który może być niższy, niż chciałby tego prokurator. Przez to nie cieszę się z ujęcia mordercy tak, jakbym chciał.
     Podnoszę się z miejsca i zamykam notes, zwracam się do Schmuela.
     - Kencie Schmuel, jesteś aresztowany za zabójstwo Annie McCoy.
     Na te słowa detektyw i sprawca także wstają, po chwili Adam wyprowadza Schmuela w kajdankach do aresztu. Przechodzę do biura, gdzie oddycham głęboko. Sprawa zakończona.
     Nareszcie.
     Pogwizdując, zaczynam ściągać materiały z tablicy, dołącza do mnie Diego. Po minucie nawet nie nucimy, a śpiewamy na głos jeden z przebojów ostatnich wakacji. Gdy także Adam, który wrócił z dołu, zaczyna swoim falsetem tworzyć chórki, wybucham śmiechem. Takiego odprężenia było mi trzeba.
     Nawet pisanie raportu nie jawi się jako przykry obowiązek, daję sobie z nim radę, po czym jadę do domu, gdzie mocno przytulam Rose na powitanie i wraz z nią oddaję się słodkiemu lenistwu.
     Jak dla mnie - lepiej już być nie może. Przynajmniej na razie.
______________________
Cytat: Haruki Murakami
* Encyklopedia Popularna PWN, Warszawa, 1999
** źródło: wikipedia.org

Za bardzo lubię Granta w tym coverze <3

3 komentarze:

  1. Trochę niespodziewany obrót wydarzeń, bo tego się nie spodziewałam. Nie w takiej wersji. Niemniej sprawa ciekawa i wciągająca. Zastanawia mnie tylko, czy ostatnia czy przedostatnia, jak patrzę na numer rozdziału. To napawa mnie smutkiem.
    Wstawki obyczajowe bardzo na plus. Diego po raz kolejny zaskoczył pozytywnie, babcia też dostała swoje pięć minut.
    Jako że korektę robisz zawsze po wstawieniu rozdziału, gdy masz już czas, postanowiłam nie zwracać uwagi na błędy, które tu wpadły.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział ! :) Nareszcie sprawa się wyjaśniła :) To dobrze :) Jestem ciekawa czy coś wydarzy się na urodzinach babci i czy w ogóle na nie dotrą ? Bo nie mogę się doczekać aż Rose urodzi :) Ze zniecierpliwieniem czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No proszę, Diego umawia się na randki! W sumie, czemu nie? Każdy zasługuje na miłość, a to, że z jedną kobietą mu nie wyszło nie oznacza, że nie może być teraz z inną. Oby tylko wyciągnął wnioski z tamtego zerwania i trochę się zmienił. W końcu najwyższy czas w końcu dorosnąć ;D

    Ależ ja lubię tę babcię! I ogromnie podobało mi się to jak od razu powiedziała, co chciałaby dostać. O ile życie byłoby prostsze, gdyby wszyscy otwarcie mówili czego od nas oczekują. Ile czasu i nerwów można by było dzięki temu zaoszczędzić... No bo cóż, niespodzianki są fajne, ale tylko wtedy, gdy się udają ;D

    Zwykle bardzo żal mi osób, które mają złamane serce, ale w przypadku tego Kenta - nie. Nawet mi się śmiać chciało, jak pytał detektywów czy wiedzą jak boli takie odrzucenie. Aż byłam zdziwiona, że podeszli do tej rozmowy z takim spokojem! Ja bym chyba miała ochotę rozszarpać tego Kenta. Ciekawe czy pomyślał jak boli śmierć w wyniku pobicia, jak boli każdy cios, który zdaje oprawca... Jak boli wtedy głowa, brzuch i każda inna część ciała. I zastanawiam się czemu Logan nie miał takich myśli. Odniosłam nawet wrażenie, że było mu trochę żal tego faceta, bo miał złamane serce. Ale czy to jest usprawiedliwienie? Czy to jest powód by zakatować swoją "ukochaną"? Ach szkoda, że nie pójdzie siedzieć, tylko do psychiatryka!:<
    Chyba się zdenerwowałam!;D
    Niebawem przybędę na następny ;*

    OdpowiedzUsuń

Komentarze mile widziane :)