środa, 30 listopada 2016

99 Welcome to the Moulin Rogue



Kobieta jest jak gąbka. Trzeba ją od czasu do czasu dobrze nasycić, inaczej człowiekowi żyć nie daje.

     30 czerwca 2013 r.

     Świt. Słońce pojawia się na wschodzie nieboskłonu, odgania mrok i pozwala roślinom produkować zapas tlenu, z którego niewdzięcznie korzystać będą ludzie. Świt to ten moment, kiedy człowiek nie jest jeszcze rozgniewany (chyba że siedzi akurat na nocnej zmianie w jakieś fabryce) i potrafi się niewymuszenie uśmiechać.
O ile ktoś nie zaburzy mu spokojnego snu. Ale czy przy dwójce rocznych dzieci świat może być spokojny? Jako ich rodzic wątpię.
Przewracam się na drugi bok, nie otwieram oczu. Potrzebuję tych kilku sekund snu. Ale kiedy do brata dołącza Lily, mam dość. Z westchnięciem podnoszę się i zaskoczony dostrzegam Rose przechodzącą korytarzem do drugiego pokoju.
Hola, przecież to moja kolej!
Podrywam się z miejsca, odrzucam kołdrę i wychodzę z sypialni w ślad za żoną. W kilku krokach jestem w pokoju, przez chwilę obserwuję Rose, która unosi syna i zaczyna kołysać go w ramionach. Prześlizguję się po niej wzrokiem. Po porodzie nie wróciła jeszcze całkowicie do swojej wagi, ale to lepiej - te kilka kilogramów, które jej pozostało, czyni ją nie przerażająco szczupłą, a bardzo atrakcyjną. Muszę przyznać, że podoba mi się jeszcze bardziej niż przed ślubem. Moja pani Henderson.
- Hej - odzywam się, zbliżając do mebla. - Chyba ja miałem dzisiaj do nich zaglądać.
Zerkam na Lily, która dostrzegając mnie, na chwilę przestaje płakać, grymas niezadowolenia nie znika jednak z jej twarzyczki. Oho, kogoś tu chyba trzeba przewinąć.
- Wiem o tym, ale i tak bym wstała, bo nie spałam - odzywa się szatynka, zasiadając na małej sofie ustawionej przy przeciwległej ścianie. Podciąga jedną dłonią koszulkę, by ta nie układała się fałdkami na jej brzuchu - strasznie nie lubi u siebie takiego widoku, nie mam pojęcia, z czego to wynika.
Lily wyciąga nieśmiało ręce, biorę ją i podchodzę z nią do zamontowanego w pokoju przewijaka, obok którego spoczywa zapas pamperów, oliwka, talk i smoczki. Przez ostatnie miesiące na tyle często opiekowałem się dziećmi, by zostać mistrzem w zmienianiu pieluch. Jestem pewien, że czynię to szybciej niż wskazuje sprawdzona średnia. Szkoda, że nikt nie chce mierzyć mi czasu, kiedy to robię - tak wiele osób nie ma ochoty na oglądanie dziecięcych pup. Czyli mogę wykluczyć skłonności pedofilskie wśród najbliższych. Co za ulg.
- Miałaś koszmary? - pytam żonę i spoglądam na nią, kręci przecząco głową.
- Nie. Chyba jestem zbyt zmęczona, by zasnąć.
Brzmi to prawie jak oksymoron, ale dobrze wiem, co ma na myśli. To ten stan, kiedy mięśnie nie chcą już pracować, umysł odpływa, ale mózg czynnie czuwa i nie pozwala na udanie się w objęcia Morfeusz. Nie lubię tego stanu, bo uwielbiam się wysypiać.
Na moment zaprzestaję wykonywania czynności wpatrzony w Rose. Przymknęła oczy, pod którymi czają się cienie, wzdycha głęboko, a Patrick, chłonąc jej spokój i bezruch, przestaje płakać. W tej chwili moja żona wygląda jak zaklęta w czasie postać.
Szybko zakładam czystą pieluszkę i z cicho marudzącą córką na rękach podchodzę do pozostałych członków rodziny. Przysiadam obok psycholog, wolną ręką odgarniam jej z oczu kosmyki włosów.
- Jeśli chcesz się przespać, to idź, ja z nimi posiedzę.
Otwiera oczy i uśmiecha się blado.
- Dzięki, ale nie. To ty idziesz do pracy, to ty musisz być w pełni sił. Ja się zdrzemnę przy robieniu zupy.
Z założenia ma to brzmieć zabawnie, ale dla mnie takie nie jest. Kiedyś napotkałem ją śpiącą na stojąco, gdy przygotowywała kawę. Na całe szczęście nic innego nie gotowała, maluchy spały w swoim łóżeczku, więc straż nie była potrzebna, ale i tak potwornie się wystraszyłem. Przecież coś mogło się jej stać.
Pochylam się i całuję ją w blady policzek.
- Na to ci nie pozwolę. Jeden dzień wolnego chyba nikomu jeszcze krzywdy nie zrobił.
- Byś się nie zdziwił.
- Albo żebyś ty nie była zaskoczona.
Szatynka opiera się głową o moje ramię, a mały Patrick ponownie odpływa do krainy słodkich snów. Uśmiecham się. Genetyka postanowiła być sprawiedliwa, więc bliźnięta mają moje ciemne włosy i szare oczy Rose, co mnie uszczęśliwia - mam pewność, że ta barwa nie zginie w następnym pokoleniu.
- Pewnie i tak za chwilę zadzwoni twój telefon z wiadomością, że macie kolejnego trupa.
Unoszę pytająco brew.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Bo zawsze taki telefon niszczy te piękne chwile między nami.
Śmieję się cicho, po czym szukam jej warg i składam na nich krótki pocałunek. Żona oddaje go, ale nie ma w nim wiele namiętności. Rozumiem to, cieszę się, że w ogóle odpowiedziała - kilka miesięcy temu nie chciała być całowana przeze mnie całowana. Przeżywała to, że nie przypomina modelki i ma rozstępy. Dopiero pięć miesięcy po narodzinach bliźniaków pozwoliła mi się do siebie zbliżyć. Każdego dnia mówię jej, że jest piękna, chcę, by na nowo w to uwierzyła. Nie mówię tego tylko po to, by podnieść jej samoocenę, polepszyć jej samopoczucie - ja naprawdę tak myślę i to od kilku lat. Była ładną nastolatką, jako dwudziestokilkulatka na moich oczach rozkwitła niczym najpiękniejsza różą. Straciłem dla niej głowę i nie żałuję - pragnę widzieć ją codziennie i kochać z każdą chwilą coraz mocniej.
- Wiesz co? - Rose wyrywa mnie z objęć własnych myśli. - Chyba potrzebne będzie nam mleko. Przyniesiesz?
Uśmiecham się.
- Jasne, już się robi.
Całuję ją raz jeszcze, małą i śpiącą Lily odstawiam do łóżeczka i wychodzę do kuchni. Poza przewijaniem dzieci mam też wprawę w grzaniu mleka. Przy pierwszych razach je przypalałem, to fakt, ale czy nie praktyka czyni mistrza?
Podśpiewuję i wykonuję powierzoną mi misję. Kiedy dwie butelki sągotowe, a woda na pierwszą tego dnia kawę wstawiona, gdy już mam wracać do swojej rodziny, rozlega się dzwonek mojego telefonu. Spoglądam na niego - leże na stole - i unoszę brew. Czyżby Rose miała rację? Naprawdę często wspólne i magiczne chwile są przerywane przez któregoś z detektywów. Chyba wisi nad nami jakieś fatum.
Chwytam za brzęczący przedmiot i odbieram.
- Henderson, słucham.
- Cześć. - Po drugiej stronie rozlega się głos Adama. - Chyba nie śpisz, skoro tak szybko odbierasz. Mamy trupa.
Mój ląduje na korytarzu, chcę iść do Rose i dzieci.
- Gdzie?
- Chyba zrozumiesz, jak powiem, że miejsce zbrodni to nasze nowojorskie Moulin Rogue.
Przełykam ślinę. Oczywiście, że wiem, o jakim budynku mówi przyjaciel. Wprawdzie nigdy tam nie byłem - tak zdesperowany nigdy nie byłem - ale każdy mieszkaniec słyszał o tym domu publicznym, gdzie wielu przeżyło największą w swoim życiu rozkosz. Kilka razy przechodziłem obok, ale tylko wtedy, gdy byłem zezłoszczony i poprzez szybki spacer ulicami miasta chciałem pozbyć się negatywnych emocji.
- Ta, rozumiem. Będę niedługo, tylko dam jeść dzieciom.
- Okay, w porządku, nie śpiesz się. Ucałuj ode mnie Rose. Do zobaczenia.
Rozłącza się, zanim odpowiem na pożegnanie. Chowam komórkę do kieszeni dresowych spodni, zalewam dwa kubki kawy, z butelkami mlek wracam do pokoju.
- Przepraszam cię - zaczynam tłumaczenie - ale...
- Dostałeś telefon z informacją o trupie - kończy za mnie Rose ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.     - Wiem o tym.
Podaję jej jedno z naczyń wypełnionych mlekiem.
- Cholera, nie wiedziałem, że ożeniłem się z prorokiem.
Psycholog wzrusza ramionami i przytyka smoczek do ust rozbudzonego - jak szybko można skończyć dziecięcą drzemkę?! - syna, który zaczyna łapczywie pić. Druga butelka należy do Lily, która również się pożywia, ale w bardziej kulturalny sposób, nie czyni tego tak szybko. Chyba już się nauczyła, że kolka ją boli.
- Mówiłam ci, te telefony są zawsze w najlepszych momentach.
- To chyba oznacza, że gdy przyszłaś do mnie w walentynki wyznać mi miłość, to nie była magiczna chwila, skoro nikt wtedy do mnie nie zadzwonił. Ani podczas naszego ślubu.
Żona śmieje się cicho.
- To były tylko dwa przypadki, wyjątki potwierdzające regułę. Więcej ich nie będzie, więc się nie przyzwyczajaj.
Także się śmieję i zasiadam z powrotem przy kobiecie. Patrick i Lily zerkają na siebie podczas picia, na szczęście nie wpada im do głowy pomysł ścigania się. Przynajmniej na razie.
Oboje są w tej chwili grzeczni. Rose ziewa lekko.
- Przepraszam, chyba jednak potrzebuję snu.
- Raczej tak.
Spogląda na synka, później na mnie.
- Tylko mi nie mów, że pojedziesz na miejsce dopiero, gdy nakarmisz Lily.
- A żebyś wiedziała. Adam to zrozumiał i nie robił problemów. Bo rodzina jest najważniejsza.
- Do czasu, aż nie wyrzucą cię z pracy.
Złośliwość i wredne zachowanie to wady, ale są częścią pani Henderson, które akceptuję i, szczerze mówiąc, kocham równie mocno jak jej zalety. Bez nich nie byłaby w pełni sobą.
Śmieję się po raz kolejny. Patrzę na żonę, chcę zostać w tym miejscu i w tym czasie jak najdłużej.
- Kocham cię - wypowiadam dwa słowa, których nigdy za wiele, psycholog uśmiecha się.
- Wiem o tym. A ja kocham ciebie.
Pochylam się i całuję ją do czasu, aż Lily nie daje znać, że już pojadła. Odsuwam się od szatynki.
- To chyba znaczy, że powinienem już jechać.
- Chyba.
Patrick też jest już pełny, ląduje obok siostry w łóżeczku. Przez chwilę patrzymy na nich, a za oknem świt staje się panem Nowego Jorku.
- Jadę już.
- Dobrze.
Całuję Rose w czoło, w łazience szybko doprowadzam się do porządku. Wypijam zimną kawę i jadę na miejsce zbrodni, by zobaczyć ciało i rozpocząć kolejne dochodzenie.
Rutyno, nie przemijaj.

~*~

Po dotarciu i zaparkowaniu, co wcale nie było takie łatwe, jak mogło mi się wydawać - nadal wielu klientów (bo jak ich inaczej nazwać?) czekało na swoją okazję - udało mi się przedrzeć do środka. Byłem zdziwiony tym małym tłumem przed budynkiem. Jakby policyjna taśm i radiowozy nie były dobrym powodem do ewakuacji. Przecież jasno widać, że coś się tu wydarzyło, coś niedobrego, odór śmierci nadal się tu unosi.
Pokazuję odznakę i zostaję przepuszczony na jeden z korytarzy. Ciemny wystrój nie wzbudza we mnie chęci intymnego obcowania z kobietą, która weźmie za to duże pieniądze. Raczej atmosfera tego przybytku przywodzi mi na myśl tę podobną do prosektorium, ale możliwe, że to wynik zbrodni, do której tutaj doszło.
Chase nie wyjaśnił mi, dokąd iść, le chyba kierowanie się w stronę światła - tym razem - nie będzie złym pomysłem. Poza jasnością są także głosy, wśród których rozpoznaję ten Diega, więc chyb dobrze trafię.
- Dzień dobry - witam się, przekraczając próg pokoju i napotykając kilka spojrzeń. Kieruję się ku kobiecie, z którą rozmawia Gomez. - Jestem detektyw Henderson.
      - Mama Georgia.
No tak, terminologia tego miejsca nie odejdzie tylko dlatego, że zjawiła się tutaj policj. Przyglądam się Georgii, nie wygląd jak burdelmama, którą pokazują w filmach. Owszem, jest ubrana prowokująco, a na twarzy ma bardzo mocny makijaż (czerwień szminki przywodzi na myśl krew), ale dość sympatyczny, choć w tej chwili skrzywiony wyraz twarzy.
- Co się tu wydarzyło? - pytam partnera, ten ruchem głowy wskazuje na ciało spoczywające na    łóżku.
- Ktoś zadźgał tę kobietę szpikulcem do lodu. Sue wyjaśni ci dokładniej, jak ta umarła.
- Dzięki.
Zbliżam się do dużego mebla z baldachimem, na widok którego chce mi się spać. Połączenie różu i czerwieni w moim odczuciu wyszło fatalnie, ale może się nie znam.
Na kilku poduszkach spoczywa denatka, na oko w moim wieku. Rozpuszczone, srebrno-różowe włosy okalają jej bladą twarz, trupie usta są lekko rozwarte. Ma na sobie brązowy gorset, figi, podkolanówki i tę część garderoby, której zazwyczaj nie potrafię nazwać. A tak, podwiązki. Jej szyja jest zakrwawiona, burgundowa wręcz. Przy śmierci zdołała zamknąć oczy. Lepiej dla mnie, chyba bym nie zniósł, gdyby jakaś martwa prostytutka spoglądała na mnie przerażonym, wiecznym wzrokiem. Na samą myśl po plecach przebiegają mi ciarki.
- Cześć - witam się z Susan, która właśnie przygląda się przedramionom i łokciom denatki. - Co tam?
- Cześć. Sprawdzam właśnie, czy nie była narkomanką. Wiele podobnych do niej dziewczyn zaczyna ćpać, by jakoś znosić te rewiowe występy i noce.
Przyglądam się ranom na szyi, zostały zadane raczej chaotycznie, gwałtownie. Podejrzewam zbrodnię w afekcie.
- Fajnie to wygląda, prawda? - pytam, przy czym nie wychodzę na psychopatę; zbyt wiele razy miałem do czynienia ze śmiercią, by nie zauważać, jak piękną bywa sztuką. - Przypomina mi to scenę morderstwa z 3:10 do Yumy. No wiesz, w tej wersji z Christianem Bale'em i Russelem Crowe.
Doktor Parish patrzy na mnie znad oglądanych właśnie zimnych kończyn.
- Nie widziałam tego filmu. Nie lubię westernów.
Ja też za nimi nie przepadam, ale niektóre poza strzelankami i rabunkami oferują dobre psychologiczne profile ludzkie.
- Nie powiedziałem, że to western.
     - Ale to wiem, bo mój tata kocha oryginał z tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego siódmego roku, zaś remake z dwutysięcznego siódmego uważa za niewypał. - Patolog dostrzega moją uniesioną brew. - Jest Teksańczykiem z dziada pradziada, uwielbia mówić o sobie pan kowboj.
Uśmiecham się pod nosem.
- To chyba nie dziwię się dlaczego opuściłaś swój rodzinny stan.
Susan wzrusza ramionami.
- Nowy Jork ofiarował mi po prostu więcej.
- Rozumiem. - Rozglądam się po łóżku, szukając czegoś dziwnego. Poza plamami krwi nic takiego nie znajduję. - Gdzie jest narzędzie zbrodni?
Kobieta podaje mi zamknięty woreczek próżniowy, na dnie którego spoczywa zakrwawiony szpikulec. Jest to prostszy model, ten z jednym ostrym zębem. Mój wzrok ląduje na ranie. Ile to razy ta kobieta musiała zostać dźgnięta, by się wykrwawić?
     - Sprawdzę, czy na rączce nie ma śladów, jeśli trafię na jakiś odcisk, dam ci znać.
- Jasne, dzięki.
Oddaję jej saszetkę i oddalam się na kilka kroków od łóżka z martwym ciałem. Podejrzewam, że był to atak niezadowolonego klienta, co oznacza, że będziemy potrzebować (tak czy siak) listę osób, które zabawiała ta kobieta. Do tego nagrania i zeznania. Szykuje się więc intensywny dzień w pracy.
Obok mnie pojawia się Adam.
- Cześć. Pewnie jeszcze nie wiesz, więc cię wtajemniczę. Ofiara to Aylisha Blair. Dwadzieścia siedem lat. Pracowała tu czwart rok, była swoistą gwiazdą tego przybytku.
- Jakaś rodzina?
Kręci przecząco głową.
- Nie w Nowym Jorku. Pochodziła z Wyoming, rodzice i siostra nadal tam mieszkają, zaś brat osiadł na Florydzie.
Detektyw nie ma w dłoniach swojego notesu, skąd więc wie to wszystko?
Zerkam ponad jego ramieniem, dostrzegam spojrzenie Georgii utkwione w moim przyjacielu o blond włosach. Cicho parskam śmiechem.
- Co jest? - pyta mnie zaciekawiony Adam.
- Nic. - Uspokajam się w miarę na chwilę. - Tylko wydaje mi się, że wpadłeś w oko naszej burdelmamie.
Adam także zerka za siebie. Kiedy Georgia to rejestruje, rumieni się lekko i odwraca, byle nie patrzeć dłużej na tego detektywa.
Gwiżdżę cicho.
- No, no, no. Ktoś tu zawrócił w głowie starszej od siebie kobiecie. Brawo. Co Grace na to powie?
Blondyn wzrusza ramionami, uśmiecha się złośliwie.
- Będzie musiała pogodzić się z tym, że ma rywalkę. Ale powinna być spokojna, nie gustuję w ladacznicach.
- Czyli za takie uważasz kobiety tu pracujące - stwierdzam krótko.
- Tak, głównie tak.
- Rozumiem. - Drapię się po głowie. -Skąd masz te informacje o denatce?
Ponownie wzrusza ramionami.
- Zapytałem Georgię, zanim Diego nie przyjrzał się ciału i nie wziął jej w obroty.
No tak, Gomez uwielbia zbierać zeznania. Szkoda, że części z nich nie zapisuje, a jego pamięć nie należy do najlepszych. Dlatego musimy niektórych specjalnie prosić na posterunek, choć ich opowieści w późniejszym czasie nic nie wnoszą. Bywa.
- Bardzo dobrze. Jak skończy ją maglować, ruszymy z robot. Stworzymy oś czasu i zajmiemy się całą resztą. Chyba, że jest tu ktoś, z kim warto porozmawiać.
Moja aluzja dociera do Adama, który chętnie dzieli się swoją wiedzą.
- Georgia powiedziała, że Aylisha kumplowała się z Penny Greenhouse, a znajdziemy ją na drugim piętrze w pokoju, sto, o ile się z niego nie ruszyła.
Nie wiem, ile czasu blondyn potrzebował na zdobycie tych informacji - sądząc po tym, że spodobał się gospodyni, pewnie niewiele - ale ważne, że od razu możemy ruszać z kopyta, a nie prosić się o jakieś tropy.
Przez chwilę patrzę, jak Susan zabiera ciało, po czym zwracam się do przyjaciela:
- Czekasz na Gi czy idziesz ze mną?
- Idę, on już i tak skończył. - skazuje w stronę rozmawiającej pary.
Ma rację, Diego idzie ku nam, w dziwnym zamyśleniu drapie się po głowie. Zapuszcza brodę, bo usłyszał, że to będzie modne w najbliższym czasie. Na razie wygląda śmiesznie w moim mniemaniu, choć kilka kobiet już się za nim w ostatnich dniach obejrzało.
- Hej - odzywa się, przystając obok nas. - Dowiedziałem się, że możemy pogadać z...
- Z Penny Greenhouse - przerywam mu. - Wiem o tym.
- Niby skąd?
Zerkam na blondyna.
- Twój brat z innej matki i ojca dowiedział się tego, kiedy ty patrzyłeś na trupa.
Gomez unosi brew.
- Ale mój brat wrócił do Meksyku.
Śmieję się cicho pod nosem. Czasami to, jak bardzo ten detektyw nie ogarnia rzeczywistości, jest najlepszym lekarstwem na poprawę humoru.
- Nieważne. Idźcie ją znaleźć, a ja pojadę na posterunek i zacznę tworzyć podstawy tej sprawy.
- Czyżby atmosfera tego miejsca ci przeszkadzała? - pyta Chase. Teraz to on i Diego się chichrają. - A może boisz się tych kobiet?
Patrzę na niego ze zwątpieniem.
     - Nie, po prostu nie chcę marnować czasu. Chodźmy.
Wychodzimy z pokoju, gdzie pozostawiamy techników przy ich zajęciach. Przystajemy przy schodach prowadzących na górę, nie zauważam postaci na nich. Ukryta w mroku - światła nie są z jakiegoś powodu włączone - daje znać o swojej obecności brzdękiem obijających się o siebie bransoletek.
- Monsieur - odzywa się - voulez vous coucher avec moi ce soir?
Nie widzę jej twarzy, nie wiem, jak wygląda, ale to nie ma znaczenia. Nie skorzystam z propozycji, kiedy mam już z kim spędzać każdy wieczór.
- Non, merci - odpowiadam. - Au revoir.
Na schodach rozlegają się kroki - kobieta wchodzi na górę, moi koledzy spoglądają w ślad za nią.
- Stary, co to było? - pyta Diego. - O co ona pytała? I skąd ty znasz francuski?
- To była rozmowa. Pytała, czy chę spać z nią dzisiaj wieczorem. Odmówiłem i pożegnałem się. Moja babcia od strony matki jest Francuzką, to dzięki niej znam ten język. - Wszystkie te odpowiedzi są całkowicie zgodne z prawdą. - Coś jeszcze?
- Tylko jedno - podejmuje Diego, kładąc mi dłoń na ramieniu. - Dlaczego jej odmówiłeś?
Adam zanosi się śmiechem, a ja przewracam oczami. Głupota innych naprawdę mnie boli.
- Bo w przeciwieństwie do ciebie ja mam się do kogo przytulić w łóżku i nie mam na myśli dużego, pluszowego misia.
Blondyn prawie płacze ze śmiechu, jego przyjaciel  być może właśnie się rumieni. Szkoda, że w mroku nie jest dane mi widzieć jego minę.
Jego związek z Hannah nie wypalił, od tego czasu pozostaje singlem pakującym się od czasu do czasy w jednorazowe znajomości. Chciałbym, by sobie kogoś znalazł, choć straciłbym wtedy powód do naśmiewania się z niego. Wierzę, że każdy z nas ma przypisaną sobie drugą połówkę (nie mówię tutaj o butelce wódki), którą prędzej czy później znajdzie. W przypadku Diega wolę, by było to jednak prędzej. Czy naprawdę żadna kobieta go nie chce?
Porzucam te rozmyślenia, przecież mamy sprawę do rozwiązania i mordercę do złapania.
- Okay, idźcie na górę, ja jadę do biura. Jeśli czegoś się dowiecie, dajcie mi bezzwłocznie znać. Zrozumiano?
Mimo ciemności mogę dostrzec, że nagle stają na baczność i salutują mi.
- Tak jest, sir!
Kręcę głową z niedowierzaniem. Co za kretyni.
- To do później. Na razie!
Odpowiadają mi i ruszają na schody, zastanawiają się przy tym głośno, czy będą mieli okazję do podobnej rozmowy co moja, a ja opuszczam ten dom rozkoszy, pakuję się do samochodu i ruszam na posterunek. Zastanawiam się podczas drogi, czy Rose udało się zasnąć. Chyba zadzwonię do niej w południe, by się tego dowiedzieć.
Tak, to dobry pomysł. A teraz poczytam sobie o Aylishy, może w bazie i w internecie będzie bardziej rozmowna niż na miejscu zbrodni.

~*~

Detektywi Chase i Gomez stają u szczytu schodów i starają się dojrzeć coś w mroku. Umyka im, że mogą sobie przecież pomóc, używając latarki w komórkach. Spod zaledwie jednych drzwi rozmieszczonych przy korytarzu sączy się światło. Mężczyźni wymieniaj spojrzenie.
- To chyba tutaj - zauważa mało odkrywczo Meksykanin.
Adam kiwa głową, jest tak, jak powiedziała Mama Georgia - pierwsze po lewej.
Blondyn podchodzi do nich i puka, nie chce wystraszyć nagłym najściem osobę będącą w środku.
- Penny Greenhouse? NYPD, chcemy porozmawiać.
Dopiero po kilkunastu sekundach mężczyźni wyczuwają ruch po drugiej stronie drzwi. Potrzeba dobrej minuty, by się otworzyły. Pojawia się w nich kobieta, na widok której Adam Chase zamiera i otwiera usta. Jego przyjaciel rozumie to zachowanie - Penny to zjawiskowo piękna kobieta o symetrycznej twarzy, dużych, piwnych oczach, bardzo zgrabnej sylwetce, długich nogach i z burzą jasnych włosów. Diego nie rozumie jednak, dlaczego partner wpatruje się w nią tak natarczywie. Przecież jest żonaty! Poza tym takie spojrzenie chyba można podciągnąć pod napastowanie. Chyba.
     Greenhouse także na niego patrzy, jej mina mówi jedno - jest zaskoczona. Bardzo zaskoczona.
     Blondyn odnajduje wreszcie język w ustach, odzywa się:
     - Penelope?
     Blondynka kiwa powoli głową.
     - Adam? Co ty tu robisz?
     Detektyw zakłada przed sobą ramiona.
     - O to samo mógłbym zapytać ciebie. Wpuścisz nas?
     Kobieta odsuwa się i niedbałym ruchem zaprasza ich do środka. Chase z zaciśniętymi wargami wchodzi pierwszy, za nim idzie zdezorientowany Gomez.
     - Proszę, usiądźcie. - Penny wskazuje kanapę w pomarańczowym kolorze.
     Podchodząc do niej, Chase zauważa siedzącą w fotelu w kącie koboetę o orientalnej urodzie. Unosi pytająco brew.
     - To moja przyjaciółka i koleżanka z pracy, Lakhi Khan.
     Dziewczyna unosi dłoń.
     - Cześć.
     Detektywi kiwają jej głowami i zasiadają na sofie. Diego rozgląda się wokół, połączenie ciemnego stolika i kolorowych mebli oraz zasłon go przeraż. Poza tym czuje swoją niewiedzę, dlatego pyta:
     - Co tu się dzieje? Czy wy się znacie?
     Adam i Penny wymieniają spojrzenie, mężczyzna wzdycha.
     - Tak, znamy się i to dość dobrze. - Patrzy na partnera. - To Penelope Benoist. Moja kuzynka.
     Na to wyjaśnienie Meksykanin reaguje jednym - otwiera szeroko usta jak wcześniej jego przyjaciel.
     - Że co?!
     Chase nie zwraca na to uwagi.
     - Penelope, to mój przyjaciel i zawodowy partner, Diego Gomez.
     Kobieta uśmiecha się do bruneta.
     - Miło poznać. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach.
     Diego odwzajemnia blado uśmiech nadal oszołomiony. Penny zwraca się twarzą do kuzyna.
     - Adam, przepraszam, ja mogę...
     - Przestań - przerywa jej. - Wyjaśnisz później. Powiedz raczej, dlaczego Mama Georgia skierowała nas tutaj? Co wiesz o zabójstwie Aylishy Blair?
     Greenhouse poprawia się na siedzeniu.
     - To ja ją znalazłam. Martwą. Spanikowałam, zaczęłam krzyczeć, czym przywołałam Mamę. Nie umiałam się uspokoić, więc Lakhi przyprowadziła mnie tutaj.
     - Dlaczego poszłaś do jej pokoju?
     - Po ostatnim występie miała się przebrać i przyjść tutaj, by napić się z nami ginu. Ze swoją pracą uporałam się szybciej i czekałam. Kiedy minęła godzina od zakończenia show Aylishi, a ona się nie pojawiła, poszłam do niej. To było straszne i przerażająco niejasne.
     - Nie martw się. - Mimo dystansu wobec jej zachowania Chase nadal się o nią troszczy. - Gdy złapiemy mordercę, wszystko się wyjaśni.
     Penelope ociera policzki, po których płyną łzy.
     - Ty nic nie rozumiesz, Adam. - Jej spojrzenie jest twarde, pełne determinacji. - Spędziłam dwie godziny - jedną w trakcie jej występu, drugą po -  siedząc na schodach i obserwując korytarz. To jedyna droga ewakuacji, nawet przez okna w pokojach nie da się wyjść. Widziałam, jak Aylisha wróciła do siebie z głównej sceny. Zamknęła się, przez godzinę nic się nie wydarzyło. Nic nie było słychać. A potem ona była już martwa.
     - Co takiego sugerujesz? - Blondyn przygląda się kuzynce uważnie. Dobrze wie, że każda informacja będzie niezwykle ważna dla tego śledztwa.
     - To nie było morderstwo, Adam. Ona się zabiła. To ona.
     Detektywi wymieniają spojrzenia. Czy to możliwe? Nie, patrząc na to, jak zadano rany. Nie może być.
     Co, jeśli jednak?






_____________________________
Cytat: Pierre La Mure, "Moulin Rogue"


Rozdział dedykuję Margaret. Wszystkiego najlepszego, siostrzyczko! ❤
Powyższy tekst nie ma na celu urażenia bądź obrażenia kogokolwiek. To jedynie wymysł mojego upośledzonego mózgu po miesiącu uzależniania się od "Lady Marmalade". Bo wrzesień nie mógł być muzycznie normalny.
A film "Moulin Rogue" polecam. Bo Ewan 💕

2 komentarze:

  1. Ostatnią sprawą będzie samobójstwo? Ciekawe. Sam pomysł przyciąga uwagę i chętnie przeczytam ciąg dalszy tej historii. Zaskakujące, kogo można spotkać na miejscu zbrodni, choć wątek kuzynki Adama nie jest też niczym nadzwyczajnym. Mimo to efekt wyszedł niezły.
    Część obyczajowa przyjemnie nudnawa. Taka codzienność sprawia, że się uśmiecham. Cieszę się, że Rogan mogą żyć taką rutyną, w której największymi problemami są rozstępy i kolejny trup na śniadanie w pracy.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Rose i Logan są tacy słodcy, gdy są razem, że nadal nie mogę wyjść z podziwu. Mam wrażenie, że nic nie jest dla nich trudne, o ile robią to we dwoje. Nawet wychowywanie dwójki małych dzieci, co przecież zabiera mnóstwo sił i energii. Z rozdziału na rozdział widać, że Logan jest coraz bardziej zapatrzony w swoją żonę i coraz silniejszym uczuciem ją darzy. Ach, jakby każdy facet taki był to liczba zdrad i rozwodów na świecie zmalałaby do zera :D
    Ciekawi mnie to ostatnie śledztwo. Z jednej strony pokazałaś kochającą się rodzinę, a z drugiej morderstwo w burdelu. Mega zestawienie na sam koniec :D Ale nie ukrywam, że zaskoczyło mnie to, że całe to „morderstwo” mogło być tak naprawdę samobójstwem, bo takiego czegoś tutaj jeszcze nie mieliśmy. Samobójstwo, które okazywało się morderstwem – spoko, ale odwrotnie?
    Lecę dalej, chociaż przykro mi z faktem, że tak niewiele zostało do końca…

    OdpowiedzUsuń

Komentarze mile widziane :)