poniedziałek, 12 grudnia 2016

100 My head's under ground but I'm breathing fine


          

Być może każdy twój oddech jest ostatnim tchnieniem kogoś innego.

     Osobowość. Zespół względnie stałych cech i mechanizmów wewnętrznych, od których zależy organizacja zachowania się człowieka, jego psychiczna tożsamość, kierunki i sposoby przystosowania się do otaczjącej rzeczywistości oraz jej przekształcania. Na system osobowości składają się: postawy, przekonania, motywy, potrzeby, w szerszym ujęciu także inteligencja, zdolności, temperament.
     Ile ludzi, tyle osobowości. Ale też jeden człowiek może mieć tych osobowości kilka. Nazywa się to zaburzeniem dysocjacyjnym tożsamości. Polega na występowaniu przynajmniej dwóch osobowości w jednym człowieku. Zazwyczaj poszczególne osobowości nie wiedzą o istnieniu pozostałych. Do tej pory - według pogłosek - rekordzistą jest mężczyzna o stwierdzonych dwudziestu czterech osobowościach, który przeszedł długą i ciężką terapię, by scalić te osobowości w jedną.
     Wpatruję się w treść maila z uniesioną brwią. Czuję się dziwnie, widząc czarno na białym potwierdzenie teorii naszego świadka. Nie tego się spodziewałem.
     Adam przypatruje mi się, jego natarczywe spojrzenie strasznie mnie irytuje. 
     - Możesz się czymś zająć? - pytam go. - Pogoń tych z ekspertyzy, to wtedy ruszymy na poważnie ze śledztwem.
     - Diego już dzwonił.
     Zerkam na blondyna.
     - Niby kiedy?
     - Gdy ja rozmawiałem z Penny.
     Nie ma za ciekawej miny. Właściwie to wygląda, jakby ktoś przed chwilą sprzedał mu liścia w twarz i wylał na głowę pomyje, a do tego usłyszał wiele nieprzyjemnych słów.
     Może tak właśnie było? Spotkanie z kuzynką wytrąciło go poważnie z równowagi. Podejrzewam, że dość długo się nie widzieli, a on nie wiedział, czym na co dzień zajmuje się krewna.
     - Rozumiem. - Wzdycham. - Rosie potwierdziła to, co mówiła Penny i co jest w karcie medycznej ofiary. Cierpiała na zaburzenia dysocjacyjne tożsamości. Czyli poza jej osobowością prawdziwą w jej ciele istniały także inne.
     - Czyli Aylisha mogła być jednocześnie damą, gotką i zwykłą lafiryndą?
     Wzruszam ramionami.
     - Jak widać.
     Chase wstaje i podchodzi do okna. Wygląda przez nie na miasto pod nami. Widzę, że jest spięty. Czynię kilka kroków w jego stronę, patrzę na jego profil. Jest blady, przy skroni pojawiła się pulsująca żyła. Dotykam ramienia przyjaciela.
     - Hej. Wszystko w porządku?
     - Nie - cedzi przez zaciśnięte usta. - Nic nie jest, kurwa, w porządku. - Zerka na mnie. - Jakbyś się czuł, gdyby któraś kobieta w rodzinie okazała się być zwykłą dziwką?
     Byłbym w szoku i nie umiałbym pojąć, dlaczego para się najstarszym zawodem świata (o ile jest starszy niż bycie elektrykiem). Ale to ja - ktoś, kto nie był nigdy w takiej sytuacji jak Adam.
     - Coś by się w moim życiu zawaliło.
     - No właśnie. - Opiera dłoń na szybie, nie dbając o to, że zostawi na niej ślad. - Wiesz, co jest w tym najgorsze?
     - Nie, nie wiem.
     Ale jestem tu, by wspierać przyjaciela.
     - To jest najgorsze, że Penny ma dziecko. Syna. Timmy ma pięć alt i mieszka ze swoimi dziadkami w małej mieścinie w Maine, bo jego matka ciężko pracuje w pięciogwiazdkowym hotelu w Nowym Jorku. Ładny mi, kurwa, hotel.
     Pojmuję jego rozgoryczenie, jednak używanie przez niego wulgaryzmów mnie zdumiewa. Ten człowiek to najlepiej wychowany, najbardziej kulturalny mężczyzna, jakiego znam. Zazwyczaj chłodny, acz sympatyczny. Dziwnie mi, kiedy widzę go takim wzburzonym.
     - Nikt o tym nie wiedział?
     Chase odrywa się od okna i wraca do biurka. Zasiada przy nim i znowu wzdycha.
     - Nie tylko nikt o tym nie wiedział. Nikt się tego nie spodziewał. Penelope miała małe problemy z nauką, ale skończyła szkołę, zdała maturę. Po niej pracowała w biurze jako sekretarka. A potem zabawiła się na imprezie pijana z jakimś kolesiem i zaszła w ciążę. Myślałem, że gdy zostanie matką, coś się zmieni w jej nastawieniu. Tak się nie stało. Ledwie Timmy zaczął chodzić, ta znowu gnała do klubów. Jakby nie miała żadnych obowiązków.
     Chyba w każdej rodzinie trafia się ktoś, kogo można nazwać czarną owcą. Ktoś, kto czyni na przekór bądź nie pasuje swoim zachowaniem do przyjętej w rodzinie normy. U mnie także jest ktoś taki. Choć nie mam za często do czynienia z wujem Philipem - mieszka i pracuje w jakieś dziurze w Minnesocie - ale spędziliśmy ze sobą dość czasu, bym mógł dostrzec, że jest inny niż mój ojciec i ciotka. Mówi z innym akcentem, ubiera się jak rolnik i nie ma problemów z przeklinaniem przy wspólnym obiedzie. Moi dziadkowie powtarzają, że od zawsze wiedzieli, iż będzie się wyróżniał. Mieli rację. Nie często rozmawiamy o wuju Philipie, nie utrzymujemy kontaktu, dlatego nie dziwię się, że nie zjawił się na moim ślubie. Ale wysłał kartkę z gratulacjami i mały prezent, jestem mu za to wdzięczny.
     Adam wzdycha kolejny raz. Sama sprawa nie jest dla niego czymś druzgocącym, to poznanie skrywanej prawdy sprawia, że nagle wydaje się kilka lat starszy.
     - Powiesz o tym komuś z bliskich?
     - Jedynie Grace - odpowiada. - Powiem jej, by się o mnie nie martwiła. Swoim rodzicom Penny będzie musiała wyjaśnić wszystko sama. Nie mam zamiaru jej tego ułatwiać. Sama sobie nawarzyła tego piwa, niech więc je teraz wypije.
     Przemawia przez niego straszna gorycz. Takiej jeszcze u niego nie słyszałem. Chcąc jakoś go udobruchać i poprawić mu humor, proponuję:
     - Zrobię ci kawę i przyniosę trochę ciasta.
     Na jego twarzy pojawia się grymas, który przy odrobinę chęci mogę uznać za blady uśmiech.
     - Dzięki. Przekaż Rose, że nie musi nas aż tak rozpieszczać.
     - To chyba niezamierzone, a raczej przypadkowe. Ale przekażę. Zaraz wracam.
     Wychodzę do bufetu, gdzie szykuję kawę dla trzech osób - Gomez jest zdolny obrazić się, jeśli udam, że o nim zapomniałem. Na nieuszczerbiony talerz układam trzy duże kawałki kakaowego biszkopta z kremem jerkoniakowym i polewą czekoladową. Moja żona wykorzystuje chwile, kiedy bliźniaki śpią, a ona ma jasny umysł , na sprzątanie, gotowanie i pieczenie. Zdziwiłem się, gdy na moją sugestię o staniu się kurą domową jedynie wzruszyła ramionami. Myślałem, że dość szybko będzie chciała wrócić do pracy po porodzie. Zaskoczyła mnie, a ostatnio w ogóle siedzi tylko w mieszkaniu i spędza czas z dziećmi. Dodatkowo wydaje mi się, że zamknęła się w sobie i jest chłodna. Także w jej wyglądzie coś się zmieniło. Znowu nosi te czarne ogrodniczki, z którymi prawie nie rozstawała się w ciąży.
     Zamieram nagle z ekspresem w ręce.
     W ciąży?
     
Wydaje mi się to niemożliwe. Wróciliśmy do współżycia pięć miesięcy po narodzinach Lily i Patricka. Zgodnie z zaleceniem lekarza Rose przyjmuje tabletki, a j dbam, by co jakiś czas używać prezerwatyw. Jesteśmy młodym małżeństwem z dwójką małych dzieci. Oczywiście, ustaliliśmy liczbę potomstwa na trójkę, ale czy to może nastąpić tak szybko?
     Kręcę głową. Nie. N i e. NIE. Dopóki nie zapytam Rose, nie będę miał pewności, ale też nie chcę insynuować czegoś, co może być jedynie bujdą mojej wyobraźni. Wolę zastanowić się nad tym, jak się zabrać, by za jednym zamachem zanieść trzy kubki, łyżeczki, talerz i się z tym nie wywalić. Z pomocą przychodzi mi Diego, który właśnie zjawia się w pomieszczeniu.
     - Ja to wezmę - proponuje, chwytając za talerz ze słodkością i łyżeczki. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o cukrze.
     Wzdycham. No właśnie zapomniałem, bo sam nie słodzę, a poza tym w mojej głowie zakwitła myśl, która jakoś nie chce mnie opuścić. Wychodzi na to, że lepiej dla mojego komfortu psychicznego będzie, jak porozmawiam z żoną. Zrobię to, choć mogę wyjść przy tym na głupka.
     Zdesperowany sięgam po rzadko kiedy używaną plastikową tackę, stawiam na niej naczynia, cukiernicę i kartonik mleka, tak obładowany wracam do biura.
     - Proszę - mówię, podając Chase'owi kubek z kawą, na mebel stawiam też mleko. Zerkam na drugiego detektywa, marszczę czoło. - Diego, ale to ciasto to ma być dla wszystkich.
     Nie zwracając na nas uwagi, Meksykanin połyka kolejne kęsy biszkoptowego dzieła.
     - Diego! - grzmi blondyn, na co jedzący prawie podskakuje na krześle.
     - Hę? - Przez łyżeczkę w jego ustach trudno jest mi zrozumieć to słowo. Podejrzewam, że tak ono brzmi, ale może to też być szybko powiedziane wal się.
     
Adam przewraca oczami.
     - To nie jest tylko dla ciebie.
     Meksykanin przełyka ciasto.
     - Jak to? - Jest szczerze zdumiony albo tak dobrze gra. - Myślałem, że Logan przyniesie wam drugi talerz.
     Wzdycham cicho pod nosem.
     - W takim razie za dużo myślisz, mój przyjacielu.
     - Co? - pyta Gomez, patrząc na mnie z niezrozumieniem. - O co ci chodzi?
     - O to, że myślisz. Czasami za dużo, przez co tworzysz historyjki nie mające głębszego sensu. Jak teraz.
     Podchodzę do jego biurka i tuż sprzed nosa zabieram mu talerz, ratując tym samym porcję moją i Adama. Przystaję przy miejscu pracy blondyna.
     - Teraz my sobie pojemy. Diego, łyżeczki!
     Wyraźnie obrażony Meksykanin rzuca sztućce w moją stronę, jedynie dzięki dobremu refleksowi udaje mi się je złapać, zanim spotkają się z podłogą.
     - Oho, księżniczka właśnie strzeliła focha.
     - Wcale nie - burczy Diego i oblizuje łyżeczkę. - Ja tylko posmakowałem tego ciacha i chcę więcej!
     Także kosztuję, moje kubki smakowe są zachwycone takim połączeniem kakao, ajerkoniaku i czekolady. Muszę powiedzieć Rose, że się postarała.
     - Jakby co, to jest jeszcze trochę w bufecie.
     Jego oczy nagle lśnią.
     - Naprawdę? Mogę?
     - Pewnie. Nie może się przecież zmarnować. Rose zrobi więcej, jeśli ją o to ładnie poprosisz. O ile Lily i Patrick nie wejdą jej zbytnio na głowę.
     Mężczyzna unosi dłoń do góry niczym zwycięzca.
     - Tak! Nic się nie martw. Mogę wziąć wasze małe klony na plac zabaw, by Rose je dla mnie upiekła.
     Unoszę brew.
     - Nie jestem pewien, czy nasze małe klony będą chciały znowu spędzać czas z wujkiem, który je demoralizuje.
     - Wcale że nie!
     Prycham.
     - Diego, ostatnio próbowałeś im wyjaśnić, że papierosy to zło i nigdy nie próbować.
     - Przecież to prawda! - broni się Meksykanin.
     - Może i tak, ale wątpię, by kilkunastomiesięczne dzieci to zrozumiały.
     Chase się śmieje, jego humor się poprawił, to dobrze. Nie potrzebuję smętnego detektywa w godzinach pracy na swoim posterunku.
     Odzywa się mój telefon, odbieram szybko.
     - Henderson, słucham.
     - Cześć tu Sue. Mógłbyś przyjechać? Chyba mam coś dziwnego.
     - Jasne, już jadę.
     Rozłączam się i informuję kolegów, że wychodzę. Adam decyduje się iść ze mną, Diego obiecuje przejrzeć billingi ofiary i zeznania, a nuż na coś natrafi.
     Opuszczamy biuro, a ja czuję dziwny niepokój. Ciekaw, czym Susan nas zaskoczy.

~*~

     Specyficzny zapach, wyczuwalna obecność śmierci, chłód. A do tego metaliczny wystrój. Tak odbieram prosektorium za każdym razem, gdy tu jestem. Powinienem się przyzwyczaić, ale nadal mam ciarki, kiedy tu przychodzę.
     Susan jest w swojej sali, stoi przy stole sekcyjnym, wzdycha, patrząc na zwłoki. Smutny i zarazem odrobnę przerażający widok. By zaznaczyć swoją obecność, chrząkam głośno. Patolog zwraca się w naszą stronę i uśmiecha blado.
     - O, cześć. Nie słyszałam was. Wchodźcie głębiej.
     Podchodzimy bliżej, przystajemy przy stole naprzeciwko niej.
     - Cześć. Co dla nas masz?
     Patolog podaje mi woreczek z narzędziem zbrodni, który trzymałem w dłoni już wcześniej. Zerkam na doktor Parish.
     - Co na nim znalazłaś?
     - Tylko jedną parę odcisków. Badania wskazują na Aylishę Blair. - Widząc, że chcę coś powiedzieć, dodaje szybko: - Sprawdziłam trzy razy. Odciski i krew należą do ofiary.
     - Jak to możliwe? - pyta zaintrygowany Chase, ja też jestem tego ciekaw.
     Susan wzrusza lekko ramionami.
     - Nie jestem tego do końca pewna. Ślady są dość wyraźne, więc raczej nikt nie podrobił uchwytu.
     - Może zabójca przytrzymał dłoń ofiary swoją i tak ją dźgał? - sugeruje blondyn.
     Kobieta kręci przecząco głową.
     - Gdyby tak było, znalazłabym jego odciski na skórze ofiary, a tak nie jest.
     - Co więc sugerujesz? - pytam, zakładając przed sobą ramiona.
     Parish waha się przez chwilę.
     - Ale to bardzo delikatna sugestia. Dobrze by było, gdybyście skontaktowali się z psychiatrą z wieloletnim doświadczeniem. Wszystko wskazuje na to, że to było samobójstwo.
     Patrzymy na patolog w milczeniu. Jeśli on naukowo wysnuwa teorię, która roi się w mojej głowie, od kiedy usłyszałem zeznania Penny Greenhouse, to chyba nie mam wyjścia.
     - Jasne, zrobimy to. Ale jesteś pewna? - Wolę wątpić, wówczas mogę odkryć coś, czego do tej pory nie widziałem, i zweryfikować to odpowiednio. - A co z kratami w oknach? Żadnych odcisków?
     Ponownie kręci przecząco głową.
     - Nie, nic. A nie wydaje mi się, byśmy cokolwiek pominęli. Właściwie to pokój denatki był nadzwyczaj czysty jak na takie miejsce.
     Patolog podaje mi kartkę z jakimiś informacjami.
     - Tu masz wszystkie zbadane wskaźniki. Niewiele więcej mogę powiedzieć. - Wzdycha. - To dziwna zbrodnia, ale cóż - obecności osób trzecich nie stwierdzono.
     Nie jestem zbytnio zaskoczony, już przecież przed tym wyznaniem się tego domyśliłem.
     - Okay. Dzięki z wszystko. - Uśmiecham się do Sue. - Jesteś jak zwykle nieoceniona.
     - No ba. - Odwzajemnia gest. - Mam nadzieję, że szybko uporacie się z raportem. Miłego dnia.
     - Dzięki, tobie też.
     Z Adamem opuszczamy prosektorium, wsiadamy do samochodu i wracamy na posterunek. Przez całą drogę Chase wygląda przez okno. Jego twarz na nowo jest zarumieniona, więc chyba nie muszę się o niego dłużej martwić. Przynajmniej przez jakiś czas.
     W windzie jesteśmy sami, zagaduję do niego.
     - Jak się czujesz?
     - Lepiej, dzięki. Tylko nie satysfakcjonuje mnie rozwiązanie tej sprawy. Nie wydaje ci się dziwne, że kończy się w ten sposób?
     Wzruszam ramionami. Też wolałbym móc zrobić więcej, szukać, wręcz tropić. Nic nie poradzę jednak na to, że nasze działania w tym miejscu najwidoczniej się skończą.
     - Może i dziwne, ale co zrobimy? Przecież nie pierwsze śledztwo tak się rozwiązało. Pamiętasz bombę w samochodzie i zwęglone szczątki?
     - A tak, ten nieszczęśliwie zakochany samuraj.
     - Dokładnie. Wtedy też myśleliśmy, ze ciężko będzie nam się do czegoś dokopać, ale się udało, bo nie było to morderstwo. Nie zawsze mamy z nim do czynienia, to taka równowaga w pracy.
     Usta blondyn wykrzywiaj się w ironicznym uśmiechu.
     - Tylko kto uświadomi Diego, że tym razem nie będzie żadnej poważnej zabawy w detektywów?
     Gomez znany jest z tego, że potrzebuje zawiłych zbrodni, kiedy to musi użyć mózgu - z różnym skutkiem - wtedy czuje się spełniony zawodowo. To on najbardziej cierpi z naszej trójki, gdy nie może się wykazać.
     - Biorę to na siebie - odzywam się. - Lepiej, żeby to na mnie się w razie czego obraził, zje mi całe ciasto i mu przejdzie. Jakby co, znajdziemy mu inne morderstwo. Pewnie ktoś w niedługim czasie kogoś zabije, znając to miasto i jego ludzi.
     Adam kiwa głową.
     - Jak chcesz. Tylko nie przychodź później do mnie, jeśli ten mały socjopata spróbuje odgryźć ci głowę.
     Śmieję się przez chwilę.
     - Okay, zapamiętam to sobie.
     Wysiadamy na naszym piętrze i kierujemy się do biura. Lakonicznie informuję Gomeza o tym, czego się dowiedzieliśmy od patolog, ten przyjmuje to do wiadomości, sam wyznaje, że technicy niczego nie znaleźli. Czy warto więc ciągnąć to dalej?
     By jednak coś zrobić, godzę się, by Diego znalazł cenionego psychiatrę i z nim porozmawiał. Meksykanin ochoczo bierze się do wykonania zadnia. Jeśli lekarz stwierdzi, że niemożliwe jest zabicie się poprzez zadźganie przez jedną z trzech osobowości, pójdziemy ze śledztwem dalej, choć n razie z braku dowodów kapitan może sprawę wrzucić do szuflady z napisem zamknięte przez umorzenie.
     
Przeprowadzenie tejże operacji zajmuje brunetowi ponad godzinę. Przysiada przy moim biurku i tłumaczy.
     - Bez jej dokumentacji medycznej trudno było mu dać jednoznaczną odpowiedź. Nie słyszał o podobnym przypadku, ale zapytał kolegę po fachu i obaj stwierdzili, że jeśli jedna z osobowości, ale nie główna denatki, stała się dominując i była mściwa, to może miało tu miejsce samobójstwo. Ale radzi dobrze przyjrzeć się temu dokładniej, bo jego zdaniem mogło raczej dojść do zabójstwa.
     - No dobrze, będziemy szukać dalej. Który z was ma listę wszystkich pracowników i klientów?
     Z nią może uda się nam do czegoś dojść. Albo i nie.

~*~

     Popołudnie powoli zaczyna ustępować miejsce na scenie wieczorowi. Właśnie wychodzę z pokoju, gdzie bliźnięta nareszcie zasnęły, gdy do mieszkania wchodzi Logan. Ma rozwichrzone włosy, uśmiech się na mój widok.
     - Cześć. - Wyciąga z plecaka coś owinięte starym dziennikiem. - Dzięki za ciasto. Poczęstowałem chłopakom, Gomezowi tak zasmakowało, że zjadł całą resztę. Sądzę wręcz, że wylizał talerz.
     - Fuj. - Przejmuję od niego naczynie. - Ale to cały on.
     - Nie martw się - mówi, kiedy przechodzimy do kuchni. - Umyłem go dwukrotnie, więc raczej pozbyłem się jego zarazków.
     - Dziękuję.
     Odkładam talerz na blat i staję naprzeciw męża. Patrzy na mnie, uśmiecha się delikatnie. Wyciąga dłoń i odgarnia mi parę kosmyków znad czoła. Chciałabym odpowiedzieć na ten uśmiech, ale nie potrafię. Nie czuję się najlepiej, wiem też, że nie wyglądam najkorzystniej. To raczej nie przeszkadza Loganowi, który pochyla się i całuje mnie czule.
     - Mamy coś słodkiego do jedzenia? - pyta.
     Zerkam na szafkę obok niego.
     - Trzy tabliczki czekolady na półce i lody śmietankowo-malinowe w zamrażalniku. Wydaje mi się też, że w którejś z szuflad jest ostatnia duża paczka żelek.
     - Jak dobrze. - Śmieje się cicho. - Mam ochotę na dużo cukru.
     - Ale chyba najpierw zjesz obiad? - pytam. - Mięso jest kupione specjalnie dla ciebie, w pysznej panierce, z warzywami. Jeśli mi odmówisz, słodyczy nie dostaniesz.
     Czasami odnoszę wrażenie, że Logan nadal pozostaje dzieckiem, a ja go wychowuję tak samo jak Lily i Patricka.
     - Dobrze, zjem, skoro już jest przyszykowane. - Całuje mnie w czoło. - Dziękuję.
     - Nie ma sprawy. Jest w piekarniku. Smacznego. A ja idę do dzieci.
     - Okay. 
     Przechodzę do pokoju, zamykam za sobą drzwi i opieram się o nie. Boli mnie brzuch, nadal czuję na sobie zapach wymiocin swoich i Patricka, do tego mam wrażenie, że cała jestem brudna i poplamiona kaszką. Uwielbiam bycie mamą, ale czasami wydaje mi się, że wariuję.
     Podchodzę do łóżeczka dzieci i sprawdzam, czy na pewno śpią, czy może jednak już się przebudziły, zaczęły się bawić i rozrabiać. Uśmiecham się, widząc stopę Lily przytkniętą do twarzy brata. Maluchy śpią w najlepsze, leżą prawie że jedno na drugim, zmęczone wcześniejszym bieganiem po mieszkaniu. Od kiedy zaczęły chodzić, wszędzie ich pełno. Miło jest widzieć, że rozwijają się tak, jak powinny. Przedwczesne narodziny nie odbiły się na nich, to czyni mnie spokojną.
     Skoro Patrick i młodsza siostra śpią, mogę odrobinę ogarnąć w ich pokoju i przez kilkanaście minut unikać męża. Zbieram brudne ubranka dzieci i wrzucam do plastikowej miski, starając się na razie nie myśleć o reakcji Logana na to, co mu szykuję. Na razie on zje w spokoju ciepły posiłek, a ja może zdołam się przygotować do tego, by powiedzieć mu coś ważnego.
     Nie mija kwadrans, kiedy słyszę otwieranie drzwi do pokoju. Dobrze wiem, że to mój mąż. Przystaje przy nich, opiera się o framugę, krzyżuje ramiona i patrzy na mnie ze złośliwym uśmiechem.
     - Zachowujesz się dziwnie, wiesz o tym, prawda? - Oczywiście, to dla mnie żadna zagadka. Tylko podejrzane, że zauważył, skoro częściej nie ma go w mieszkaniu, niż w nim jest. - Zmęczone spojrzenie, bladość, chyba trochę ci się przybrało na wadze. Znowu jesteś w ciąży? - pyta ze śmiechem na ustach, a ja czuję wzbierające pod powiekami morze.
     Skoro chce to usłyszeć.
     - Tak, jestem. - Chwytam za rączki miski. - A teraz idę wstawić pranie. Popilnuj Pata i Lily, mogą się obudzić w każdej chwili.
     Wymijam mężczyznę i opuszczam nasze gniazdko, schodzę na dół do piwnicy, gdzie umiejscowiona jest pralnia. Przedłużam każdą czynność, byle jak najdłużej być z dala od Logana. Po moich policzkach płyną łzy
     Nie planowaliśmy tego. Na razie żadne z marzeń nie było brane pod uwagę - przy dwójce dzieci zmienia się cały porządek dnia. A teraz ma się pojawić kolejne.
     Kiedy kończę pracę przy ubraniach, z miną męczennicy wracam do mieszkania. Jest cicho. Aż za cicho. Powoli stąpam w kierunku pokoju bliźniaków, po drodze nigdzie nie natykam się na męża. Intuicja dobrze podpowiada mi, że schował się tam, gdzie czuje się najlepiej.
     Przystaję przy niedomkniętych drzwiach i rozważam wejście. Nie wiem, co tam zastanę, nie wiem, jakie słowa usłyszę. Ale muszę się z tym zmierzyć.
     - Chodź tutaj - dochodzi mnie głos bruneta.
     - Nie - mówię cicho, a on i tak to słyszy.
     - Cholera jasna, Rose, wchodź. Natychmiast.
    Rozkazująca nuta zmusza moje ciało do ruchu, choć serce każe mi uciekać. Nie powinnam obawiać się mężczyzny, ale nie zdołałam jeszcze poznać wszystkich jego reakcji na wszelkie okoliczności. 
     Niepewnie otwieram szerzej drzwi. Logan stoi przy łóżeczku i wpatruje się w śpiące obok siebie rodzeństwo. Wpatrzona w jego plecy przekraczam próg.
     - Czy kiedykolwiek nauczysz się, że możesz mówić mi o wszystkim zawsze i wszędzie, a nie czekać na okazję, by wywołać u mnie atak serca? - Zerka na mnie z boku, błękit lśni. - Naprawdę jesteś w ciąży?
     Przełykam ślinę, nagle mam całkowicie wysuszone gardło.
     - Według testu tak, u lekarza jeszcze nie byłam.
     Brunet kręci głową i obraca się w moją stronę. Uśmiech i łzy płynące po policzkach. Rozkłada na bok ramiona.
     - Chodź do mnie.
     Podchodzę powoli, a gdy jestem dość blisko, Logan przyciąga mnie do siebie i mocno przytula, prawie miażdżąc mi żebra, po czym odsuwa się delikatnie i znajduje moje usta. Całuje mnie, jakby jutro świat miał się skończyć. Jest to głęboki pocałunek, pełen radości i szczęścia. Oddaję go lekko, choć w moim sercu nadal jest niepokój. Detektyw nie odpowiedział nic na tę wiadomość.
     Kiedy w końcu odrywa swoje wargi od moich, patrzy na mnie i próbuje znaleźć odpowiednie słowa. Wycieram palcami jego policzki.
     - Gdyby nie to, że już jesteś moją żoną, w tym momencie poprosiłbym cię o rękę. - Opiera się swoim czołem o moją głową. - Cholera, tak bardzo cię kocham. Znowu będę ojcem. To za wiele.
     Otaczam jego szyję rękami i teraz to ja przytulam się do niego. Wkładam w to całą swoją siłę. Cicho płaczę.
     - To nie jest za wiele - szepczę. - Zasługujesz na to wszystko. Oboje zasługujemy.
     On także płacze, nie kryjąc się przede mną. Widzę go takim dopiero drugi raz, ale pragnę, by kolejne łzy także były wywołane szczęściem, nie cierpieniem. Ten okres jest już z za nami, teraz los będzie nam sprzyjał. Nam i naszym dzieciom.

 ~*~

     31 sierpnia 2013 r.

     Letnia noc rozpościera się za miastem, okrywa swoim całunem ziemię. Wśród ciszy nikt nie spodziewa się niczego złego. Nikt nie jest w stanie dostrzec coś nowego na starym cmentarzu, bo nikt się na niego nie zapuszcza. Dlatego też nikt nie będzie świadkiem zbrodni.
     Kobieta budzi się w całkowitej ciemności. Nie wie, gdzie jest, czuje jedynie wibracje telefonu z boku. Sięga po niego odrętwiałą dlonią, jej palce natrafiają na ścianę. Zaniepokojona spogląda na ekran, na którym widnieje jedno zdanie.
     Wiem, że to ty zabiłaś Aylishę Blair.
     Krzyk zamiera na jej ustach. Przecież to była zbrodnia doskonała! Ukradła jej ciuchy, działała tak, by nie pozostawić swoich odcisków. Przecież policja zakończyła sprawę z powoduu braku dowodów! Kto mógł się dowiedzieć? Kto mści się, zamykając ją w... TRUMNIE?!
     Serce bije szybciej, gdy do nosa dociera słodki zapach. To miód, który ma rozsmarowany na czole i dłoniach, a także na ubraniu. Miód wabiący mrówki, z którymi została wspólnie zamknięta. Mrówki, które zaczynają ją powoli gryźć.
     Nocne niebo przeszywa krzyk kogoś, kogo głowa ukryta jest pod ziemią. Ostatni krzyk i cisza. Przynajmniej na najbliższe miesiące.
______________________
Cytat: Elias Canetti


     Rozdział dedykuję Penolowi w dniu jego urodzin. Wszystkiego najlepszego, braciszku! <3
     Pragnę serdecznie podziękować za wizję mrówek i miodu swojemu kumplowi, Kołodziejowi. Dzięki Tobie mam idealną scenę na zakończenie otwarte. Gracias, mi amigo!
     Inną inspiracją do tej sprawy było obejrzenie trailera filmu "Split" z Jamesem McAvoy'em w roli głównej, który grać będzie mężczyznę cierpiącego na ZDT, mającego dwadzieścia trzy różne osobowości. Przyrzekłam sobie, że choć gatunkowo podchodzi pod thriller/horror (a ja nie lubię się bać), pojadę do kina na ten film, by zobaczyć to na dużym ekranie. 
     Został jeden krok, by pożegnać Rozważną. Smutno mi, ale jednocześnie przepełnia mnie duma. Ponad trzy lata dorastania z postaciami, które zaskakują mnie samą nawet po takim czasie (Logan i jego gadka o prezerwatywach xD). To była i w jakimś stopniu nadal jest fantastyczna przygoda. Na zawsze pozostanie w moim sercu.

2 komentarze:

  1. Wczoraj już nie zdążyłam przeczytać, a teraz nie wiem, co mam powiedzieć. Ta sprawa... Nie czuję się dobrze bez jej zakończenia, bez tropienia, śladów. Wiem, co czują Twoi bohaterowie, o.
    Rodzina Rogan się powiększa. Ojej, jak słodko. Szkoda tylko, że Rose znowu zachowała się przy tym nieco dziwnie, ale w sumie taka jej natura. Mam nadzieję, że teraz już obejdzie się bez takich odczuć. Zasługują na szczęście.
    Dziwnie mi z myślą, że to ostatni rozdział. Nie czuję tego, a może to do mnie nie dochodzi.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

  2. Chyba lekko zwaliłam sprawę z ostatnim komentarzem, bo napisałam w nim to, co powinnam zamieścić tutaj. Ale tak to już jest, jak się czyta kilka rozdziałów pod rząd i potem nie wiadomo, co było w którym :D
    Ale nie ważne, do rzeczy. No więc mnie Susan bardzo zaskoczyła. Skoro na tym etapie śledztwa ślady wskazują na samobójstwo, to kto wie, może naprawdę tak było? I przez moment naprawdę sądziłam, że tak to zakończysz, ale końcówka rozdziału pozbawiła mnie złudzeń. Uwielbiam, gdy w jednej chwili coś okazuje się zupełnie inne niż sądziłam, że będzie. Tym bardziej, że naprawdę podgrzałaś atmosferę! Kompletnie zaskoczyłaś mnie z tą trumną! Jeju, to chyba najgorsza śmierć z możliwych… A jakoś nie sądzę, żeby ktoś tą osobę uratował. No bo kto, skoro policja nawet się nie spodziewa, że to morderstwo było morderstwem, a morderca jest w niebezpieczeństwie? Lecę dalej, bo bardzo ciekawi mnie zakończenie.
    Dodam jeszcze tylko, że mimo wszystko nie chciałabym być na miejscu Rose. Trójka małych dzieci to już pogrom… Tym bardziej, że między bliźniakami a tym trzecim nie będzie nawet dwóch lat różnicy. Duża rodzina to świetna sprawa, ale… nie w takim tempie! Tym bardziej, że Logan ma taką pracę, jaką ma i w każdej chwili, o każdej porze dnia i nocy może zostać wezwany na posterunek. Ale trudno. Stało się. Poza tym Logan chyba nie wygląda na nieszczęśliwego z tego powodu :D A nawet wręcz przeciwnie! ;D

    OdpowiedzUsuń

Komentarze mile widziane :)