Nawet bycie jedynie świadkiem pobudza duszę ...
Idę, nade mną blade słońce na tle błękitnego nieba. Ze słuchawek "Jar of hearts". Piosenka mojej duszy. I nie chodzi o słowa, a o samą melodię. Fortepian- bajka. Tak dawno nie grałam, nie miałam okazji. Chyba pora odwiedzić moją starą szkołę muzyczną. Ciekawe, czy mój dyplom nadal wisi na ścianie w holu.
Spaceruję po Brooklynie w ten styczniowy niedzielny poranek. Od pięciu dni jestem z powrotem w Nowym Jorku, a nie wezwano mnie jeszcze na 16. Nie mając nic do roboty spaceruję. Żadnego wezwania, zero emocji, zero myślenia. Trochę mi tego nrakuje. Przez trzy tygodnie żadnej sprawy, gdy normalnie w tym czasie rozwiązalibyśmy cztery.
Ale najbardziej brakuje mi tamtejszego towarzystwa. Szczególnie Logana z jego sceptyzmem, bystrym umysłem, cudnym uśmiechem i moim niebem.
Tęsknię za nim.
Jestem w ruchu już od ponad dwóch godzin, a nadal nie chcę wracać do domu. Bateria w MP3 do połowy pełna, mogę jeszcze pochodzić.
Po kolejnyh trzydziestu minutach znajduję ławkę, siadam na niej. Słońce mnie grzeje, muzyka gra. Zamykam oczy.
Myślę o tym, co powiedziała babcia Maddy po tym, jak pokazałam jej zdjęcie Hendersona i co nieco o nim opowiedziałam. Musiałam. Czuję do niego coś, czego nie czułam do nikogo. Wiem, że to nie miłoścć, jeszcze, ale nawet nie umiem nazwać tego uczucia.
"Nie kochasz go, Rose, ale już nie umies bez niego żyć. To samo czułam do twojego dziadka i sama wiesz jak to się skończyło. Ten Logan to dobry chłopak. Będziecie musieli wiele przejść, ale już teraz mogę po wiedzieć z ręką na sercu, że w końcu będziecie razem."
Powinnam jej uwierzyć na słowo. Pięć lat walczyła z dziadkiem o swoją miłość, by stać się małżeństwem i spędzić razem prawie czterdzieści lat, do śmierci mojego dziadka sprzed siedmiu laty.
Moja kochana babunia zna się na rzeczy . Wierzę jej.
Tak trudno było mi opuszczać Wisconsin, gdy serce rwało się tutaj. Po raz pierwszy jestem rozdarta między dwoma miastami. Z każdym z nich łączą się wspomnienia i ludzie. Gdyby ktoś kazał mi wybierać między nimi, to poprosiłabym o wysłanie w kosmos. Nie dam rady wybrać. Moje życie za bardzo się zmieniło.
Moje rozmyślenia przerywa dźwięk przychodząceho SMSa. James.
Mam godzinę, by wrócić na Manhattan.
Dzisiaj jemy obiad z Clarą i jej rodzicami.
Mam nadzieję, że wreszcie przekaże im radosne wieści.
***
Powiedziała.
James oszalał.
Gwenny zemdlała, Joe ją cudził.
Babcia Maddy, z którą połączyłam się wcześniej telefonicznie i która wszystko słyszała będc na głośnomówiącym, płacze i dziękuje Bogu za ten dar.
Uśmiecham się od ucha do ucha.
Narzeczeni z rodzicami korygują datę ślubu, a ja zmywam naczynia, nucąc.
Świat jest piękny.
Stojąc przy zlewie, wyglądam przez okno.
Momentalnie myślę o Loganie.
Tak bardzo chciałabym go znów zobaczyć.
I o coś zapytać.
Czyżby szczęście się do mnie uśmiechnęło?
Słyszę dźwięk telefonu .
Z głośno bijącym sercem zwracam wzrok na wyświetlacz.
"Logan Henderson".
Dziękuję!
Naciskam zieloną słuchawkę i odzywam się moim wyćwiczonym głosem.
- Bennett, słucham.
- Cześć, Rose- ten głoś. Tak za nim tęskniłam.- Czy masz ochotę wrócić do pracy czy nadal mam udawać przed chłopakami, że odeszłaś na zawsze?
Uśmiecham się.
- Nie powiedziałeś im?
- Nie. Doszedłem do wniosku, że przyda im się niespodzianka.
-Dziękuję. Gdzie mam się stawić?
- Kent Avenue.
Chyba się przesłyszałam.
- Kent Avenue? Ale to przecież na Brooklynie.
- Wiem, ale żaden posterunek nie chce się podjąć tej sprawy.
- Aż tak makabryczna?
- Nie chodzi o to, że makabryczna, raczej mało ciekawa. Inni jej nie chcą, wolą zajmować się poważniejszymi morderstwami. Od kiedy z nami prcujesz, z jednego z czołowych posterunków w mieście staliśmy się najlepszym, więc inne próbują nas teraz dogonić. Ale z twoim umysłem chyba im się nie uda.
Dobrze, że nie może mnie zobaczyć, bo się rumienię.
- Chyba za dużo mi słodzisz, nie uważasz?
- Być może, ale jeśli ma mi to pomóc, to mogę cię komplementować częściej.
Nie no, zamurowało mnie. On tak na poważnie?
- Pomoże ci, jak przestaniesz. W tej chwii.
- Milknę.
- Będę na miejscu za jakieś...- zerkam na zegar ścienny.- Czterdzieści minut. O ile James pożyczy mi samochód, ale jest dziś w takiej euforii, że pewnie się zgodzi.
- A co się stało?
- Powiem ci, jak dojadę.
- Rose?
- Tak?
- Chyba proszenie Jamesa nie będzie potrzebne.
- Czy ty...?
- Tak. Ślicznie ci się kręcą włosy.
Podczas rozmowy odwróciłam się tyłem do okna i byłam tak zaaferowana rozmową, że nie usłyszałam jego samochodu. Zwracam się twarzą do okno. Logan nie tyle podjechał pod restaurację, on już czeka na mnie za zewnątrz samochodu. Macham mu. Dopiero po chwili dociera do mnie, że chyba nie wypada. Uśmiecha się i odmachuje. Czyli nie zrobiłam z siebie idiotki.
- Daj mi chwilę, muszę powiedzieć, że wychodzę.
- Dobrze.
Idę do salonu, gdzie siedzą narzeczeni i rodzice Clary. Przekraczając próg wyczuwam tyle pozytywnej siły, że aż mnie przygniata. Tyle szczęścia. Gdyby mógł, mój wujek z pewnością przenosiłby góry.
Nie umiem za długo patrzeć na Jamesa i Clarę. Ukazują coś, czego ja mogę nigdy nie doświadczyć.
Informuję blondyna, gdzie idę.
Prosi, bym pozdrowiła kapitana i przekazała mu nowinę.
Zrobię to na pewno.
Ubieram płaszcz i wychodzę przez tylne wyjście z restauracji. Zaczyna się robić ciemno. Na niebie migoczą gwiazdy.
Logan opiera się wpatrzony w Oriona.
- To mój ulubiony gwiazdozbiór.
Nie dostrzegł mnie. Powoli spogląda na mnie, na jego twarzy błąka się uśmiech.
- Mogłem się domyśleć. Wojownik. Tobie brakuje tarczy.
- Wisi na ścianie w pokoju.
- A ja myślałem, że na ścianie masz powieszone moje zdjęcie. Rozczarowałaś mnie, Bennett.
- Ktoś musiał- mówię i otrzymuję całusa w policzek.
Patrzę na bruneta szeroko otwartymi oczami, a on spokojnie patrzy na mnie z tym cudnym uśmiechem.
- Cieszę się, że cię widzę.
Lekko się rumienię.
- Ja też się cieszę.
- Otwiera drzwi po stronie pasażera.
- Zapraszam.
Wsiadam do niego. Ten znajomy zapach gumy miętowej i wody kolońskiej Logana. Uwielbiam z nim jeździć.
- Jak ci minął pobyt w Wisconsin?
- Świetnie. Naprawdę dobrze było spędzić trochę czasu z babcią, tak bardzo za nią tęskniłam. Pozdrawia cię.
- Mnie? Przecież mnie nie zna.
- Coś tam o tobie wspomniałam.
- Coś? Pewnie, że jestem zabójczo przystojnym nowojorskim detektywem, przed którym mdleją kobiety i kapitulują przestępcy- wychwala się z łobuzerskim uśmiechem.
- Nie, raczej sarkastycznym, apodyktycznym detektywem z trochę przerażającymi cechami przywódczymi, którego boją się podwładni- mówię.
Zerka na mnie.
- Boisz się mnie?
- A powinnam?
Nie odpowiada. W ciszy przejeżdżamy przez Most Brooklyński. Po chwili jesteśmy na miejscu.
- A, Bennett, nie powiedziałaś mi, co jest przyczyną euforycznego stanu ducha twojego wujka.
- Masz urodziny w sierpniu, tak?- pytam go. Jest lekko skonsternowany.
- Tak, dwudziestego. Dlaczego pytasz?
- Gdyby tobie lub komuś w twojej rodzinie miało w sierpniu urodzić się dziecko, jak byś je nazwał?
- Chłopca Patrick, a dziewczynkę Violet lub Pheobe. Dlaczego pytasz?- moja mina mówi mu wszystko.- No tak, mogłem się domyśleć. Clara jest w ciąży, tak?
Szczerzę się.
- Si, seńor.
- To gratuluję kuzyna lub kuzynki- też się uśmiecha.
- Dziękuję.
Podchodzimy do żółtej taśmy, Logan unosi ja, bym mogła pod nią przejść. Dostrzegam już Adama i Diego. Oni widzą tylko Logana.
- Szefie, koroner już mógł powie... Rose?!- Chase jest zaskoczony moim widokiem.
- Cześć, Adam.
- C-co... co tu robisz?- pyta Diego nie mniej zaskoczony.- Jesteś gapiem?
- Nie- muszę wytłumaczyć.- Nadal z wami pracuję. Po naszym pożegnaniu kapitan zawołał mnie do siebie i złożył propozycję dalszej współpracy. Podpisałam umowę. Nie opuściłam was- uśmiecham się delikatnie.
Nadal są nieufni.
- Na jak długo? Umowa- pyta blondyn.
- Na czas nieokreślony. Wstępnie następne 17 miesięcy- odpowiadam.
Moi koledzy uśmiechają się jak dzieci i obaj mnie przytulają. Nadal jestem jedną z nich.
- Dlaczego nie powiedziałaś nam wcześniej?
- To miał być noworoczny prezent.
- I był- Diego cieszy się jak mały chłopiec.
Logan patrzy na nas z błyskiem w oku. Ciekawe, o czym myśli.
17 miesięcy. Muszę zdążyć. To nie jest aż tak długo.
- Ok, koniec tych czułości, przypominam, że mamy tutaj trupa. Do roboty- władczy ton bruneta mnie rozśmiesza. Próbuję się powstrzymać, ale i tak chichoczę.
Odwraca się ku mnie.
- Bennett, czy ty się ze mnie śmiejesz?
Nie warto kłamać.
- Tak, szefie.
- No to czeka cię kara za naśmiewanie się z szefa, który powinien być dla ciebie autorytetem.
- Och, daj spokój. Też za tobą tęskniłam.
Jego oczy robią się jeszcze bardziej niebieskie, te złote iskierki i uśmiech. Przecież nie powiedziałam nic takiego, prawda?
- Chodźmy lepiej zobaczyć ciało- ogarnij się, człowieku!
Wchodzimy w ciemny zaułek miedzy dwa ceglane domy. Czuję uścisk w żołądku. Lekko blednę.
Podchodzę do ciała młodej kobiety, której poderżnięto gardło. Jeszcze większy ścisk. Tylko nie krzycz!
- Znamy ofiarę?- pyta Logan, nie zauważając mojego prawie omdlenia.
- Lisa Edelman. Asystentka chirurga plastycznego w Beauty Body Clinic.
- Rabunek?
- Nie. Pieniądze i dokumenty znaleźliśmy przy ciele. Zabójca nie ruszył także kluczyków do samochodów. Albo obrona własna albo morderstwo.
- Morderstwo- szepczę.
- Panno Bennett, można mówić głośniej- mówi Henderson ze złośliwym uśmiechem na twarzy.
- Mówię, że to było morderstwo.
- Czyżbyś znalazła coś, co przeoczyliśmy?- dlaczego chce w takiej chwili się droczyć?
- To nie może być obrona własna. Kto, broniąc się, podrzyna gardło?
- Wierz mi, Rose, zdarzają się takie przypadki- mówi Diego.
- To chyba podważa twoją obronę, Bennett- mam wielką ochotę zdzielić Logana w twarz i usunąć mu ten uśmieszek.
- To na pewno było morderstwo- upieram się.
- Skąd ta pewność?
- Musisz wiedzieć wszystko, Henderson!- krzyczę. Nie spodziewałam się takiej wściekłości wywołanej przez jego złośliwości.
Mężczyźni też nie.
- Wiem to, bo byłam ostatnią osobą przed mordercą, która widziała tę kobietę!
Logan patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, a ja padam na kolana i płaczę.
Przypominam sobie te pełne strachu spojrzenie Lisy, gdy w biegu mijałam ją zaledwie pięć godzin wcześniej. I ten mężczyzna kroczący za nią jak cień.
Mogłam ją uratować.
Poczucie winy mnie przytłacza.
Nawet się nie spostrzegłam, kiedy Logan pomógł mi wstać i przytulił. W jego ramionach nadal szlocham, a on opiekuńczo całuje mnie w czoło.
- Odwiozę cię do domu.
- Na posterunek- mówię stanowczym głosem mimo łez.
- Rose...
- Muszę złożyć zeznanie. Proszę- patrzę na niego błagalnie.
Jej oczy. Jak mógłbym jej odmówić?
- Dobrze.
***
Przez rolety do pokoju wpadają poranne promienie słońca i tańczą w brązowych włosach dziewczyny.
Śpi.
Nie mam serca jej budzić.
Wygląda tak pięknie.
Po naszym wczorajszym przybyciu na komisariat przez godzinę składała zeznanie, z jej pomocą stworzyliśmy portret pamięciowy mordercy, osobiście poinformowała rodziców denatki i jej siostrę o tragedii. Szybko pozbierała się po wybuchu złości i płaczu, przeprosiła mnie.
Tyle emocji.
Jak ona to znosi?
Jest najdzielniejszą osobą, jaką znam.
Rosie.
Cicho zamykam drzwi i kładę ubrania na zmianę na krzesło koło kanapy. Jak dobrze, że mamy tutaj taki pokój.
Patrzę na szatynkę i rozumiem, dlaczego James zawsze się tak o nią martwi i boi. Sam boję się o nią za każdym razem, gdy ruszamy w teren. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym ją stracił.
Wyczuwam czyjąś obecność w pokoju. Powoli otwieram oczy. Jestem wyspana jak nigdy.
Pokój jest lekko zaciemniony. Dostrzegam postać siedzącą w fotelu. Przygląda mi się niebieskimi oczami.
Przygładzam ręką niesforne kosmyki i modlę się, by nie zobaczył moich rumieńców.
- Dzień dobry- wita się z uśmiechem.
- Dzień dobry- uff, chociaż nie zaschło mi w gardle.
- Jak się spało?
- Dziękuję, dobrze.
- Przywiozłem ci ubrania na zmianę. Leżą na krześle.
- Ale skąd...?
- Wpadłem do Jamesa w drodze do pracy. Clara u was nocowała, przyszykowała ci jakieś ciepły zestaw. A James naszykował kanapki. Są w bufecie schowane za kartonem soku pomidorowego. Nikt go nie pije, więc raczej nikt ci nie podkradnie śniadania.
- Jak wujek zareagował na moje nocowanie tutaj?- muszę wiedzieć, czy mam przerąbane czy może jeszcze choć odrobinę wolności.
- Objaśniłem mu wczoraj wieczorem całą sprawę. Nie robił problemów. Byłoby zdecydowanie gorzej, gdybyś na przykład nocowała u mnie.
Rozumiem.
- Dziękuję. Za wszystko.
- Nie ma sprawy. A teraz zostawię cię samą. Przywiozłem też twoją kosmetyczkę. Przebieraj się, a potem do roboty- podnosi się z fotela.- Za piętnaście ósma- mówi i wychodzi z pokoju.
Wybucham śmiechem. Logan zostawił mi na stoliku kubek earl grey'a z doczepioną karteczką: "Jesteś pół-Angielką, więc good tea time!" i wielkim uśmiechem.
Upijam łyk. Pyszna, odpowiednio mocna i z jedną łyżeczką cukru. Uświadamiam sobie, jak dobrze Logan mnie zna, zauważa szczegóły tego, co robię.
Punkt ósma jestem w naszej małej kuchni, którą wszyscy zwą bufetem. Otwieram lodówkę, szukam soku pomidorowego. Jest! Odsuwam go, a za nim znajduję plastikowy pojemnik próżniowy z kanapkami. Otwieram go i owiewa mnie zapach pomidorów. Kochany James.
Po szybkim śniadaniu zmierzam ku biurkom moich kolegów. Jestem wyspana, odświeżona i w dużo lepszym nastroju niż wczoraj wieczorem.
Witam się z chłopakami.
- Dzień dobry.
- Bry- mówi Gomez z uśmiechem.
- Dzień dobry, Rose- mówi Adam z przyjaznym wyrazem twarzy.- Jak się spało?
- Dobrze, dziękuję. Gdzie szef?
- Wszędzie i nigdzie- słyszę rozbawiony głos Hendersona. Nie wiem, kiedy zmaterializował się koło swojego biurka. Magia?
- Dziękuję za herbatę. Była pyszna.
- Bo moja- jego uśmiech, ach.- Siostra denatki, Roxana, powinna przyjść za dwadzieścia minut, chce opowiedzieć o wczorajszym spotkaniu z Lisą. Rose, zechcesz z nią porozmawiać?
- Oczywiście.
Gdy o ósmej trzydzieści Roxana wkracza na nasze piętro, jestem przygotowana. Czyste kartki, długopisy, spokojny oddech i kojący uśmiech na twarzy.
- Panna Roxana Edelman?
- Tak, to ja.
- Rose Bennett, konsultantka.
- Miałam rozmawiać z którymś z detektywów.
- Wiem, ale stwierdzono, że mam lepsze predyspozycje. Jestem dyplomowanym psychologiem.
- Nie będzie mnie pani pytała jedynie o suche fakty?
- Nie, będziemy rozmawiały także o pani uczuciach, o czym tylko będzie pani chciała.
- Dobrze.
- Zapraszam.
Wchodzimy do pokoju, tego samego, w którym spędziłam ostatnią noc. Koc schowany, rolety odsłonięte, pokój pachnie lawendą. A karteczka Logana spoczywa w mojej torebce.
- Proszę, niech pani siada- wskazuję kobiecie kanapę, a sama siadam na krześle naprzeciwko.
Jest młodsza od siostry, ale bardzo do niej podobna.
- Proszę przyjąć moje wyrazy współczucia z powodu pani straty.
- Dziękuję- ociera łzy.- Nadal nie potrafię w to uwierzyć.
- Pani Edelman, proszę...
- Roxana. Proszę mi mówić Roxana.
Patrzę na nią badawczo, po czym kiwam głową.
- Dobrze. Roxana, o której widziała się pani wczoraj z siostrą?
- Przyszła do mnie o ósmej. Jak w każdą niedzielę jadłyśmy razem śniadanie. Opowiadała mi o pracy, że się cieszy, że klinika ma coraz więcej klientów, o nowej książce, którą właśnie przeczytała. Była taka radosna.
- Czym dokładnie zajmowała się Lisa?
- Byłą asystentką chirurga plastycznego. Dwa lata temu zdobyła dyplom. Cała rodzina była z niej dumna. To zawsze było jej marzenie. Pomaganie innym w osiąganiu wizualnego celu.
- Kosztem zdrowia? Natura nie wystarcza?
- Nie rozumie pani. Jest pani naturalnie piękna, nie musi nic poprawiać. Niestety, większość ludzi znajduje w swoim wyglądzie niedoskonałości, które prowadzą u nich do powstania kompleksów. Chirurgia plastyczna daje im możliwość wyglądania tak, jak się chce. Przepraszam, mówię, jak nawiedzona, ale ja tylko powtarzam słowa Lisy. Sama miałam pewne obiekcje, ale Lisa mi wszystko wytłumaczyła i teraz umiem zrozumieć. dlaczego inni ludzie dają się kroić.
- Raczej pani powinna mi wybaczyć mój sceptycyzm, ale miałam już paru klientów po takiej operacji, którzy stwierdzili, że chirurgia plastyczna zmieniła ich życie w piekło.
- Zdarza się. Lisa spotkała się tylko z dwoma takimi przypadkami, ale mówiła, że nawet 30 % klientów może być niezadowolonych z operacji.
- Mimo pogadanek siostry pani nie dała się zoperować, mam rację?- nie dostrzegam u Roxany żadnych poprawek chirurga.
- Tak, nie poszłam pod skalpel. Mam chore serce, każda operacja wiąże się z niewydolnością. Tak więc, skoro nie muszę, nie dam się zoperować. Wolę żyć.
- Czym się pani zajmuje?
- Jestem kosmetyczką. Wraz z przyjaciółką prowadzimy zakład na dolnym Manhattanie.
- Czy Lisa opowiadała o swoich problemach w pracy? Miała jakiś wrogów?
- Nie, skądże. Cały personel ją uwielbiał, pacjenci także. Umiała przedstawić im taki obraz siebie. że na sale operacyjne wjeżdżali uśmiechnięci. Była perfekcjonistką w tym, co robiła. Wszystko było uporządkowane, czyste, przy żadnej operacji u nikogo nie doszło do zakażenia. Była najlepszym pracownikiem kliniki.
- A czy mówiła o problemach w życiu osobistym? O jakimś chłopaku?
- Nie, nie mówiła, ale... Trzy tygodnie temu przyszła na śniadanie nieswoja, miała podkrążone oczy, jakby nie spała i w dodatku płakała. Spytałam ją, co się stało, ale nie chciała ze mną o tym rozmawiać, więc dałam sobie spokój. Ale widziałam ją później z jakimś mężczyzną przy klinice, gdy miałam klientkę na Brooklynie.
- Czy to był ten mężczyzna?
Podsuwam jej kartkę z portretem pamięciowym. Roxana przygląda mu się przez chwilę, po czym kiwa przecząco głową.
- Przykro mi. Nigdy nie widziałam tego mężczyzny. Nie mogę wam pomóc. Przepraszam- płacze.
- Już nam pani pomogła.
- Skąd?
- Słucham?
- Skąd wiecie, jak wyglądał jej morderca?
- Mamy świadka.
- Ale jak? Ponoć ulica była pusta.
- Widziałam go tylko przez chwilę, gdy mijałam go śpiesząc się do stacji metra, ale zdążyłam mu się przyjrzeć i zapamiętać jego twarz.
- Pani?- na twarzy Roxany wielki szok.- Pani była świadkiem?
- Tak. Żałuję, że nie miałam więcej czasu, mogłam nie dopuścić do śmierci pani siostry- głos mi się łamie.
- Ale chce go pani złapać? Tego mordercę?
- Oczywiście. To mój priorytet.
Edelman wstaje, podchodzi do mnie. Też wstaję. Przytula mnie.
- Może nie mogła jej pani uratować, ale chce pani sprawiedliwości. Nie mam do pani żalu, nie mam o co. Proszę tylko złapać tego sukinsyna.
- Złapię go. Obiecuję.
***
Odprowadzam Roxanę, żegnam ja przy windzie i wracam do biura. Chwila. Co tu robi to biurko?
Adam i Diego mają głupie uśmiechy na twarzy, Logan pochylony nad dokumentami udaje, że mnie nie widzi. Za to ja widzę, jak uśmiecha się pod nosem.
Wzdycham.
- Kto tu wstawił to biurko?- pytam czując narastającą irytację spowodowaną moją niewiedzą.
- My- przysięgam, Chase i Gomez przez tydzień nie będą umieli się uśmiechać jak im przywalę.
- Po co?
- Musisz mieć swoje miejsce pracy, Bennett- odzywa się szefunio.- Nie możesz przez najbliższe kilkanaście miesięcy żerować na biurka kolegów.
- Serio? Nie mogę?- zaczynam robić się ironiczna.
- Nie, nie możesz- uśmiecha się szerzej.
- Naprawdę chcecie pracować ze mną jeszcze 17 miesięcy? Z taką wariatką?
- Może i jesteś wariatką- mówi Diego.- Ale naszą. Do czerwca będziemy cię tutaj trzymać siłą, później się zobaczy.
Unoszę brew.
- Do czerwca? A dlaczego akurat do czerwca?
- Bo mamy... Ała!- Adam wali Gomeza pięścią w ramię.
- Cicho bądź- syczy blondyn.
Spoglądam na Logana.
- Wiesz, o co chodzi?
- Nie mam pojęcia- wzrusza ramionami.
- No nic. Chce ktoś kawę? Zrobię.
- Nie zrobisz. Automat nie działa.
- No to pójdę naprzeciwko. Maia ma dzisiaj ranną zmianę, to może dostanę rabat. Wszyscy chcą?
Mężczyźni kiwają głowami Henderson wyjmuje portfel, ale powstrzymuję go przed wyciągnięciem pieniędzy.
- Nie dawaj. Ja stawiam. W dowód wdzięczności za biurko.
Uśmiecha się i chowa portfel.
- Dobrze.
Opuszczam budynek policji, przecinam ulicę i jestem już w "Cafe Paradise". Maia stoi za ladą. Kolejka. Przede mną trzy osoby. Moja kolej. Baristka uśmiecha się do mnie radośnie.
- Cześć, Rose. To, co zawsze?
- Cześć, Maia- uśmiecham się.- Zależy, co rozumiesz pod słowem 'zawsze'?
- Jedna duża podwójna latte ze śmietanką i cynamonem, jedne podwójne espresso, jedna duża biała i jedne karmel macchiato.
- Poproszę.
Podczas, gdy Maia zajmuje się kawą, ja przyglądam się obrazom zawieszonym po mojej lewej stronie. Na widok obrazu przedstawiającego dziewczynę z książką i kawą, przychodzi mi na myśl zdanie Aldousa Huxley'a.
Mówię je na głos.
- "Nie odkładaj na jutro przyjemności,...
- Którą możesz mieć dzisiaj."- dopowiada głos za mną.
Odwracam się. Przede mną stoi niższy od Logana szatyn z pięknym uśmiechem. A jego oczy...
Płynna czekolada.
Odwzajemniam uśmiech, a moje serce galopuje jak dzikie.
Widzę tylko tę czekoladę.
Nic się nie liczy.
Nawet Logan.
-----------------------------------------------------------------------
Cześć Wam! :)
Udało się, rozdział 13 na blogu! Jee!
Powiem tylko, że mi się podoba :)
Mam nadzieję, że Wam także się spodoba.
Rozdział 14 ma już prawie 3 strony. Chciałabym go opublikować w przyszłym tygodniu. Byłby to OSTATNI rozdział przed moim zniknięciem.
Kocham cheetosy za energię, jaką mi dają przy pisaniu rozdziałów. :D
Przepraszam za literówki, jeśli jakieś są.
Miłej lektury! ;)
- A co się stało?
- Powiem ci, jak dojadę.
- Rose?
- Tak?
- Chyba proszenie Jamesa nie będzie potrzebne.
- Czy ty...?
- Tak. Ślicznie ci się kręcą włosy.
Podczas rozmowy odwróciłam się tyłem do okna i byłam tak zaaferowana rozmową, że nie usłyszałam jego samochodu. Zwracam się twarzą do okno. Logan nie tyle podjechał pod restaurację, on już czeka na mnie za zewnątrz samochodu. Macham mu. Dopiero po chwili dociera do mnie, że chyba nie wypada. Uśmiecha się i odmachuje. Czyli nie zrobiłam z siebie idiotki.
- Daj mi chwilę, muszę powiedzieć, że wychodzę.
- Dobrze.
Idę do salonu, gdzie siedzą narzeczeni i rodzice Clary. Przekraczając próg wyczuwam tyle pozytywnej siły, że aż mnie przygniata. Tyle szczęścia. Gdyby mógł, mój wujek z pewnością przenosiłby góry.
Nie umiem za długo patrzeć na Jamesa i Clarę. Ukazują coś, czego ja mogę nigdy nie doświadczyć.
Informuję blondyna, gdzie idę.
Prosi, bym pozdrowiła kapitana i przekazała mu nowinę.
Zrobię to na pewno.
Ubieram płaszcz i wychodzę przez tylne wyjście z restauracji. Zaczyna się robić ciemno. Na niebie migoczą gwiazdy.
Logan opiera się wpatrzony w Oriona.
- To mój ulubiony gwiazdozbiór.
Nie dostrzegł mnie. Powoli spogląda na mnie, na jego twarzy błąka się uśmiech.
- Mogłem się domyśleć. Wojownik. Tobie brakuje tarczy.
- Wisi na ścianie w pokoju.
- A ja myślałem, że na ścianie masz powieszone moje zdjęcie. Rozczarowałaś mnie, Bennett.
- Ktoś musiał- mówię i otrzymuję całusa w policzek.
Patrzę na bruneta szeroko otwartymi oczami, a on spokojnie patrzy na mnie z tym cudnym uśmiechem.
- Cieszę się, że cię widzę.
Lekko się rumienię.
- Ja też się cieszę.
- Otwiera drzwi po stronie pasażera.
- Zapraszam.
Wsiadam do niego. Ten znajomy zapach gumy miętowej i wody kolońskiej Logana. Uwielbiam z nim jeździć.
- Jak ci minął pobyt w Wisconsin?
- Świetnie. Naprawdę dobrze było spędzić trochę czasu z babcią, tak bardzo za nią tęskniłam. Pozdrawia cię.
- Mnie? Przecież mnie nie zna.
- Coś tam o tobie wspomniałam.
- Coś? Pewnie, że jestem zabójczo przystojnym nowojorskim detektywem, przed którym mdleją kobiety i kapitulują przestępcy- wychwala się z łobuzerskim uśmiechem.
- Nie, raczej sarkastycznym, apodyktycznym detektywem z trochę przerażającymi cechami przywódczymi, którego boją się podwładni- mówię.
Zerka na mnie.
- Boisz się mnie?
- A powinnam?
Nie odpowiada. W ciszy przejeżdżamy przez Most Brooklyński. Po chwili jesteśmy na miejscu.
- A, Bennett, nie powiedziałaś mi, co jest przyczyną euforycznego stanu ducha twojego wujka.
- Masz urodziny w sierpniu, tak?- pytam go. Jest lekko skonsternowany.
- Tak, dwudziestego. Dlaczego pytasz?
- Gdyby tobie lub komuś w twojej rodzinie miało w sierpniu urodzić się dziecko, jak byś je nazwał?
- Chłopca Patrick, a dziewczynkę Violet lub Pheobe. Dlaczego pytasz?- moja mina mówi mu wszystko.- No tak, mogłem się domyśleć. Clara jest w ciąży, tak?
Szczerzę się.
- Si, seńor.
- To gratuluję kuzyna lub kuzynki- też się uśmiecha.
- Dziękuję.
Podchodzimy do żółtej taśmy, Logan unosi ja, bym mogła pod nią przejść. Dostrzegam już Adama i Diego. Oni widzą tylko Logana.
- Szefie, koroner już mógł powie... Rose?!- Chase jest zaskoczony moim widokiem.
- Cześć, Adam.
- C-co... co tu robisz?- pyta Diego nie mniej zaskoczony.- Jesteś gapiem?
- Nie- muszę wytłumaczyć.- Nadal z wami pracuję. Po naszym pożegnaniu kapitan zawołał mnie do siebie i złożył propozycję dalszej współpracy. Podpisałam umowę. Nie opuściłam was- uśmiecham się delikatnie.
Nadal są nieufni.
- Na jak długo? Umowa- pyta blondyn.
- Na czas nieokreślony. Wstępnie następne 17 miesięcy- odpowiadam.
Moi koledzy uśmiechają się jak dzieci i obaj mnie przytulają. Nadal jestem jedną z nich.
- Dlaczego nie powiedziałaś nam wcześniej?
- To miał być noworoczny prezent.
- I był- Diego cieszy się jak mały chłopiec.
Logan patrzy na nas z błyskiem w oku. Ciekawe, o czym myśli.
17 miesięcy. Muszę zdążyć. To nie jest aż tak długo.
- Ok, koniec tych czułości, przypominam, że mamy tutaj trupa. Do roboty- władczy ton bruneta mnie rozśmiesza. Próbuję się powstrzymać, ale i tak chichoczę.
Odwraca się ku mnie.
- Bennett, czy ty się ze mnie śmiejesz?
Nie warto kłamać.
- Tak, szefie.
- No to czeka cię kara za naśmiewanie się z szefa, który powinien być dla ciebie autorytetem.
- Och, daj spokój. Też za tobą tęskniłam.
Jego oczy robią się jeszcze bardziej niebieskie, te złote iskierki i uśmiech. Przecież nie powiedziałam nic takiego, prawda?
- Chodźmy lepiej zobaczyć ciało- ogarnij się, człowieku!
Wchodzimy w ciemny zaułek miedzy dwa ceglane domy. Czuję uścisk w żołądku. Lekko blednę.
Podchodzę do ciała młodej kobiety, której poderżnięto gardło. Jeszcze większy ścisk. Tylko nie krzycz!
- Znamy ofiarę?- pyta Logan, nie zauważając mojego prawie omdlenia.
- Lisa Edelman. Asystentka chirurga plastycznego w Beauty Body Clinic.
- Rabunek?
- Nie. Pieniądze i dokumenty znaleźliśmy przy ciele. Zabójca nie ruszył także kluczyków do samochodów. Albo obrona własna albo morderstwo.
- Morderstwo- szepczę.
- Panno Bennett, można mówić głośniej- mówi Henderson ze złośliwym uśmiechem na twarzy.
- Mówię, że to było morderstwo.
- Czyżbyś znalazła coś, co przeoczyliśmy?- dlaczego chce w takiej chwili się droczyć?
- To nie może być obrona własna. Kto, broniąc się, podrzyna gardło?
- Wierz mi, Rose, zdarzają się takie przypadki- mówi Diego.
- To chyba podważa twoją obronę, Bennett- mam wielką ochotę zdzielić Logana w twarz i usunąć mu ten uśmieszek.
- To na pewno było morderstwo- upieram się.
- Skąd ta pewność?
- Musisz wiedzieć wszystko, Henderson!- krzyczę. Nie spodziewałam się takiej wściekłości wywołanej przez jego złośliwości.
Mężczyźni też nie.
- Wiem to, bo byłam ostatnią osobą przed mordercą, która widziała tę kobietę!
Logan patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, a ja padam na kolana i płaczę.
Przypominam sobie te pełne strachu spojrzenie Lisy, gdy w biegu mijałam ją zaledwie pięć godzin wcześniej. I ten mężczyzna kroczący za nią jak cień.
Mogłam ją uratować.
Poczucie winy mnie przytłacza.
Nawet się nie spostrzegłam, kiedy Logan pomógł mi wstać i przytulił. W jego ramionach nadal szlocham, a on opiekuńczo całuje mnie w czoło.
- Odwiozę cię do domu.
- Na posterunek- mówię stanowczym głosem mimo łez.
- Rose...
- Muszę złożyć zeznanie. Proszę- patrzę na niego błagalnie.
Jej oczy. Jak mógłbym jej odmówić?
- Dobrze.
***
Przez rolety do pokoju wpadają poranne promienie słońca i tańczą w brązowych włosach dziewczyny.
Śpi.
Nie mam serca jej budzić.
Wygląda tak pięknie.
Po naszym wczorajszym przybyciu na komisariat przez godzinę składała zeznanie, z jej pomocą stworzyliśmy portret pamięciowy mordercy, osobiście poinformowała rodziców denatki i jej siostrę o tragedii. Szybko pozbierała się po wybuchu złości i płaczu, przeprosiła mnie.
Tyle emocji.
Jak ona to znosi?
Jest najdzielniejszą osobą, jaką znam.
Rosie.
Cicho zamykam drzwi i kładę ubrania na zmianę na krzesło koło kanapy. Jak dobrze, że mamy tutaj taki pokój.
Patrzę na szatynkę i rozumiem, dlaczego James zawsze się tak o nią martwi i boi. Sam boję się o nią za każdym razem, gdy ruszamy w teren. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym ją stracił.
Wyczuwam czyjąś obecność w pokoju. Powoli otwieram oczy. Jestem wyspana jak nigdy.
Pokój jest lekko zaciemniony. Dostrzegam postać siedzącą w fotelu. Przygląda mi się niebieskimi oczami.
Przygładzam ręką niesforne kosmyki i modlę się, by nie zobaczył moich rumieńców.
- Dzień dobry- wita się z uśmiechem.
- Dzień dobry- uff, chociaż nie zaschło mi w gardle.
- Jak się spało?
- Dziękuję, dobrze.
- Przywiozłem ci ubrania na zmianę. Leżą na krześle.
- Ale skąd...?
- Wpadłem do Jamesa w drodze do pracy. Clara u was nocowała, przyszykowała ci jakieś ciepły zestaw. A James naszykował kanapki. Są w bufecie schowane za kartonem soku pomidorowego. Nikt go nie pije, więc raczej nikt ci nie podkradnie śniadania.
- Jak wujek zareagował na moje nocowanie tutaj?- muszę wiedzieć, czy mam przerąbane czy może jeszcze choć odrobinę wolności.
- Objaśniłem mu wczoraj wieczorem całą sprawę. Nie robił problemów. Byłoby zdecydowanie gorzej, gdybyś na przykład nocowała u mnie.
Rozumiem.
- Dziękuję. Za wszystko.
- Nie ma sprawy. A teraz zostawię cię samą. Przywiozłem też twoją kosmetyczkę. Przebieraj się, a potem do roboty- podnosi się z fotela.- Za piętnaście ósma- mówi i wychodzi z pokoju.
Wybucham śmiechem. Logan zostawił mi na stoliku kubek earl grey'a z doczepioną karteczką: "Jesteś pół-Angielką, więc good tea time!" i wielkim uśmiechem.
Upijam łyk. Pyszna, odpowiednio mocna i z jedną łyżeczką cukru. Uświadamiam sobie, jak dobrze Logan mnie zna, zauważa szczegóły tego, co robię.
Punkt ósma jestem w naszej małej kuchni, którą wszyscy zwą bufetem. Otwieram lodówkę, szukam soku pomidorowego. Jest! Odsuwam go, a za nim znajduję plastikowy pojemnik próżniowy z kanapkami. Otwieram go i owiewa mnie zapach pomidorów. Kochany James.
Po szybkim śniadaniu zmierzam ku biurkom moich kolegów. Jestem wyspana, odświeżona i w dużo lepszym nastroju niż wczoraj wieczorem.
Witam się z chłopakami.
- Dzień dobry.
- Bry- mówi Gomez z uśmiechem.
- Dzień dobry, Rose- mówi Adam z przyjaznym wyrazem twarzy.- Jak się spało?
- Dobrze, dziękuję. Gdzie szef?
- Wszędzie i nigdzie- słyszę rozbawiony głos Hendersona. Nie wiem, kiedy zmaterializował się koło swojego biurka. Magia?
- Dziękuję za herbatę. Była pyszna.
- Bo moja- jego uśmiech, ach.- Siostra denatki, Roxana, powinna przyjść za dwadzieścia minut, chce opowiedzieć o wczorajszym spotkaniu z Lisą. Rose, zechcesz z nią porozmawiać?
- Oczywiście.
Gdy o ósmej trzydzieści Roxana wkracza na nasze piętro, jestem przygotowana. Czyste kartki, długopisy, spokojny oddech i kojący uśmiech na twarzy.
- Panna Roxana Edelman?
- Tak, to ja.
- Rose Bennett, konsultantka.
- Miałam rozmawiać z którymś z detektywów.
- Wiem, ale stwierdzono, że mam lepsze predyspozycje. Jestem dyplomowanym psychologiem.
- Nie będzie mnie pani pytała jedynie o suche fakty?
- Nie, będziemy rozmawiały także o pani uczuciach, o czym tylko będzie pani chciała.
- Dobrze.
- Zapraszam.
Wchodzimy do pokoju, tego samego, w którym spędziłam ostatnią noc. Koc schowany, rolety odsłonięte, pokój pachnie lawendą. A karteczka Logana spoczywa w mojej torebce.
- Proszę, niech pani siada- wskazuję kobiecie kanapę, a sama siadam na krześle naprzeciwko.
Jest młodsza od siostry, ale bardzo do niej podobna.
- Proszę przyjąć moje wyrazy współczucia z powodu pani straty.
- Dziękuję- ociera łzy.- Nadal nie potrafię w to uwierzyć.
- Pani Edelman, proszę...
- Roxana. Proszę mi mówić Roxana.
Patrzę na nią badawczo, po czym kiwam głową.
- Dobrze. Roxana, o której widziała się pani wczoraj z siostrą?
- Przyszła do mnie o ósmej. Jak w każdą niedzielę jadłyśmy razem śniadanie. Opowiadała mi o pracy, że się cieszy, że klinika ma coraz więcej klientów, o nowej książce, którą właśnie przeczytała. Była taka radosna.
- Czym dokładnie zajmowała się Lisa?
- Byłą asystentką chirurga plastycznego. Dwa lata temu zdobyła dyplom. Cała rodzina była z niej dumna. To zawsze było jej marzenie. Pomaganie innym w osiąganiu wizualnego celu.
- Kosztem zdrowia? Natura nie wystarcza?
- Nie rozumie pani. Jest pani naturalnie piękna, nie musi nic poprawiać. Niestety, większość ludzi znajduje w swoim wyglądzie niedoskonałości, które prowadzą u nich do powstania kompleksów. Chirurgia plastyczna daje im możliwość wyglądania tak, jak się chce. Przepraszam, mówię, jak nawiedzona, ale ja tylko powtarzam słowa Lisy. Sama miałam pewne obiekcje, ale Lisa mi wszystko wytłumaczyła i teraz umiem zrozumieć. dlaczego inni ludzie dają się kroić.
- Raczej pani powinna mi wybaczyć mój sceptycyzm, ale miałam już paru klientów po takiej operacji, którzy stwierdzili, że chirurgia plastyczna zmieniła ich życie w piekło.
- Zdarza się. Lisa spotkała się tylko z dwoma takimi przypadkami, ale mówiła, że nawet 30 % klientów może być niezadowolonych z operacji.
- Mimo pogadanek siostry pani nie dała się zoperować, mam rację?- nie dostrzegam u Roxany żadnych poprawek chirurga.
- Tak, nie poszłam pod skalpel. Mam chore serce, każda operacja wiąże się z niewydolnością. Tak więc, skoro nie muszę, nie dam się zoperować. Wolę żyć.
- Czym się pani zajmuje?
- Jestem kosmetyczką. Wraz z przyjaciółką prowadzimy zakład na dolnym Manhattanie.
- Czy Lisa opowiadała o swoich problemach w pracy? Miała jakiś wrogów?
- Nie, skądże. Cały personel ją uwielbiał, pacjenci także. Umiała przedstawić im taki obraz siebie. że na sale operacyjne wjeżdżali uśmiechnięci. Była perfekcjonistką w tym, co robiła. Wszystko było uporządkowane, czyste, przy żadnej operacji u nikogo nie doszło do zakażenia. Była najlepszym pracownikiem kliniki.
- A czy mówiła o problemach w życiu osobistym? O jakimś chłopaku?
- Nie, nie mówiła, ale... Trzy tygodnie temu przyszła na śniadanie nieswoja, miała podkrążone oczy, jakby nie spała i w dodatku płakała. Spytałam ją, co się stało, ale nie chciała ze mną o tym rozmawiać, więc dałam sobie spokój. Ale widziałam ją później z jakimś mężczyzną przy klinice, gdy miałam klientkę na Brooklynie.
- Czy to był ten mężczyzna?
Podsuwam jej kartkę z portretem pamięciowym. Roxana przygląda mu się przez chwilę, po czym kiwa przecząco głową.
- Przykro mi. Nigdy nie widziałam tego mężczyzny. Nie mogę wam pomóc. Przepraszam- płacze.
- Już nam pani pomogła.
- Skąd?
- Słucham?
- Skąd wiecie, jak wyglądał jej morderca?
- Mamy świadka.
- Ale jak? Ponoć ulica była pusta.
- Widziałam go tylko przez chwilę, gdy mijałam go śpiesząc się do stacji metra, ale zdążyłam mu się przyjrzeć i zapamiętać jego twarz.
- Pani?- na twarzy Roxany wielki szok.- Pani była świadkiem?
- Tak. Żałuję, że nie miałam więcej czasu, mogłam nie dopuścić do śmierci pani siostry- głos mi się łamie.
- Ale chce go pani złapać? Tego mordercę?
- Oczywiście. To mój priorytet.
Edelman wstaje, podchodzi do mnie. Też wstaję. Przytula mnie.
- Może nie mogła jej pani uratować, ale chce pani sprawiedliwości. Nie mam do pani żalu, nie mam o co. Proszę tylko złapać tego sukinsyna.
- Złapię go. Obiecuję.
***
Odprowadzam Roxanę, żegnam ja przy windzie i wracam do biura. Chwila. Co tu robi to biurko?
Adam i Diego mają głupie uśmiechy na twarzy, Logan pochylony nad dokumentami udaje, że mnie nie widzi. Za to ja widzę, jak uśmiecha się pod nosem.
Wzdycham.
- Kto tu wstawił to biurko?- pytam czując narastającą irytację spowodowaną moją niewiedzą.
- My- przysięgam, Chase i Gomez przez tydzień nie będą umieli się uśmiechać jak im przywalę.
- Po co?
- Musisz mieć swoje miejsce pracy, Bennett- odzywa się szefunio.- Nie możesz przez najbliższe kilkanaście miesięcy żerować na biurka kolegów.
- Serio? Nie mogę?- zaczynam robić się ironiczna.
- Nie, nie możesz- uśmiecha się szerzej.
- Naprawdę chcecie pracować ze mną jeszcze 17 miesięcy? Z taką wariatką?
- Może i jesteś wariatką- mówi Diego.- Ale naszą. Do czerwca będziemy cię tutaj trzymać siłą, później się zobaczy.
Unoszę brew.
- Do czerwca? A dlaczego akurat do czerwca?
- Bo mamy... Ała!- Adam wali Gomeza pięścią w ramię.
- Cicho bądź- syczy blondyn.
Spoglądam na Logana.
- Wiesz, o co chodzi?
- Nie mam pojęcia- wzrusza ramionami.
- No nic. Chce ktoś kawę? Zrobię.
- Nie zrobisz. Automat nie działa.
- No to pójdę naprzeciwko. Maia ma dzisiaj ranną zmianę, to może dostanę rabat. Wszyscy chcą?
Mężczyźni kiwają głowami Henderson wyjmuje portfel, ale powstrzymuję go przed wyciągnięciem pieniędzy.
- Nie dawaj. Ja stawiam. W dowód wdzięczności za biurko.
Uśmiecha się i chowa portfel.
- Dobrze.
Opuszczam budynek policji, przecinam ulicę i jestem już w "Cafe Paradise". Maia stoi za ladą. Kolejka. Przede mną trzy osoby. Moja kolej. Baristka uśmiecha się do mnie radośnie.
- Cześć, Rose. To, co zawsze?
- Cześć, Maia- uśmiecham się.- Zależy, co rozumiesz pod słowem 'zawsze'?
- Jedna duża podwójna latte ze śmietanką i cynamonem, jedne podwójne espresso, jedna duża biała i jedne karmel macchiato.
- Poproszę.
Podczas, gdy Maia zajmuje się kawą, ja przyglądam się obrazom zawieszonym po mojej lewej stronie. Na widok obrazu przedstawiającego dziewczynę z książką i kawą, przychodzi mi na myśl zdanie Aldousa Huxley'a.
Mówię je na głos.
- "Nie odkładaj na jutro przyjemności,...
- Którą możesz mieć dzisiaj."- dopowiada głos za mną.
Odwracam się. Przede mną stoi niższy od Logana szatyn z pięknym uśmiechem. A jego oczy...
Płynna czekolada.
Odwzajemniam uśmiech, a moje serce galopuje jak dzikie.
Widzę tylko tę czekoladę.
Nic się nie liczy.
Nawet Logan.
-----------------------------------------------------------------------
Cześć Wam! :)
Udało się, rozdział 13 na blogu! Jee!
Powiem tylko, że mi się podoba :)
Mam nadzieję, że Wam także się spodoba.
Rozdział 14 ma już prawie 3 strony. Chciałabym go opublikować w przyszłym tygodniu. Byłby to OSTATNI rozdział przed moim zniknięciem.
Kocham cheetosy za energię, jaką mi dają przy pisaniu rozdziałów. :D
Przepraszam za literówki, jeśli jakieś są.
Miłej lektury! ;)
Wspaniałe opowiadanie. Zaskoczyłaś mnitym, że Rose widziała mordercę. No i oczywiście miłymi rozmowami Logan kontra Bennettn Jesteś genialna. Obyś niedługo wstawiła kolejny dozdział.
OdpowiedzUsuńPiszesz cudnie
Chciałabym wstawić w środę, 25.09, ale nie wiem, czy się uda..
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za komentarz :*
Niesamowity rozdział! *o*
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się następnego :D
Ale jakie zniknięcie?! ;o
ja NIE POZWOLĘ ci zniknąć! ♥
Dziękuję bardzo za komentarz :*
UsuńMuszę zniknąć na jakiś czas. Ale się nie martw, blog będzie dalej, po prostu czeka mnie mała rewolucja w życiu i będę potrzebowała trochę czasu, by wszystko ogarnąć.
Jeszcze tyle rozdziałów przede mną *.*
OdpowiedzUsuńPostaram się je jak najszybciej nadrobić, obiecuję! Ale wiesz brak czasu i wgl ;c
Kocham relacje Rae-Logan <3
A co to za brązowooki przystojniak? ;>
Ale i tak wybierze Logana ;3
Dobra czytam dalej ;)
http://learn-love-again.blogspot.com
Miałam napisać następny komentarz dopiero pod rozdziałem 15, ale muszę wcześniej. :)
OdpowiedzUsuńCo to za koleś? Uhh... mam nadzieję, że dowiem się tego jak najszybciej.
Rose niech nie ściemnia, że Logan się nie liczy. Zawsze się liczył, liczy i będzie się liczył. Takie jest moje zdanie.
Lecę czytać dalej, bo ciekawość mnie zżera.
Mnóstwa weny i wielu tak samo ciekawych pomysłów.
Guardian Angel
13 rozdział, a to już któraś zbrodnia z kolei;D Dziewczyno, skąd Ty czerpiesz te pomysły? Cheetosy są takie wenotwórcze?:D
OdpowiedzUsuńZdecydowanie polubiłam babcię! Wydaje mi się bardzo spostrzegawczą osobą skoro po chwili rozmowy tak podsumowała uczucie Rosy do Logana. Ale cóż się dziwić? Na kilometr czuć, że coś wisi w powietrzu i potrzebują tylko chwili czasu by rzucić się sobie w ramiona Zdecydowanie czerwiec to za daleko;D Ktoś tu przegra dwie stówyyyy! Ale nie mówię hop, bo ciągle mam gdzieś w głowie tą zapowiedź jakiegoś chłopaka, który namiesza w tej relacji. Ależ mnie tym zaintrygowałaś!
Kolejna zbrodnia. Cóż na razie nie mam podejrzeń, bo właściwie nic nie wiadomo, zresztą tak przedstawiasz sprawy, że ciężko się domyślić :D Może dlatego, że wszystko dzieje się szybko i większość tekstu mimo wszystko skupia się na Loganie i Rose a nie na samej sprawie. W sumie muszę Ci powiedzieć, ze ich wątek coraz bardziej mnie intryguje. Może dlatego, że znają się już dłuższy okres czasu i to ich migdalenie nie wydaje mi się już zbyt szybkie. Aczkolwiek nadal irytuje mnie Logan z tym swoim "Anioł", "Ideał" itp. Z perspektywy Rose wydaje się być bardzo męski i twardy, a gdy pojawiają się jego myśli to taka ciepła klucha xD
Lecę dalej to może zdążę jeszcze dwa przeczytać ;)