Możesz próbować, ale ja nigdy nie przestanę być sobą...
Patrzę przez lustro weneckie na mężczyznę i nie wierzę.
Przecież był naszym pewnikiem.
A ma solidne alibi.
O co w tym wszystkim chodzi?
Wzdycham.
Do pokoju wchodzi Diego.
- To nie on. To nie jego ślady krwi znaleźliśmy.
- Wracamy do punktu wyjścia.
Myśli nad czymś.
- Zadzwoń do niej. To drugi dzień, a my nic nie mamy. Pomoże nam.
Kiwam głową.
- Dobrze, zadzwonię.
Wystukuję numer i czekam.
Odbierz potrzebuję cię,
Siedzę przy kuchennym stole już prawie dwie godziny i gapię się w komórkę.
Proszę, zadzwoń!
- Rose, daj już spokój.Tym razem najwidoczniej nie jesteś im potrzebna- James zerka na mnie przelotnie, zbierając dokumentację restauracji.
- Niemożliwe- odpowiadam.- Przez ponad pięć miesięcy pracowałam przy każdej możliwej sprawie i nagle to by się miało skończyć? Wątpię- zakładam za ucho kosmyk włosów.
Moje loki wróciły i czuję się zdecydowanie lepiej.
Ale martwię się o Logana. Od 36 godzin nie daje znaku życia, nie mam pojęcia, jaką sprawą się teraz zajmujemy. Nie wyobrażam sobie nie brać w niej udziału.
Tylko dlaczego nikt nie dzwoni i nie odbiera moich telefonów, nawet kapitan?
Dzwonek.Odbieram z prędkością światła.
- Bennett.
- Cześć, Rose. Potrzebujemy cię- wzdycha.- Ja cię potrzebuję. Za ile będziesz?
Jestem już w korytarzu.
- Najpóźniej za dwadzieścia minut.
- Dobrze. Czekam. Dziękuję.
Logan rozłącza się bez pożegnania, jego głos brzmi jak głos osoby bezradnej.
Co się stało?
Docieram na posterunek w szesnaście minut, a to głównie dzięki Jamesowi, który bez pytania o cokolwiek rzucił mi kluczyki. Jestem mu wdzięczna.
Przebieram nogami w windzie, chcę jak najszybciej dotrzeć na szóste piętro.
Wybiegam z niej i bez witania się z kimkolwiek z innych zespołów wchodzę do naszej części biura.
Adam siedzi przy komputerze, na mój widok wstaje, podchodzi do mnie i cmoka mnie w policzek. Lekko ściskam mu ramię. Po jego twarzy widzę zmęczenie.
- Witaj, Rosie. Dobrze, że jesteś. Mamy problem z rozwiązaniem sprawy. Szczerze mówiąc, utknęliśmy w martwym punkcie- relacjonuje mi blondyn, prowadząc do pokoju przesłuchań.- Mamy ciało i świadka, ale nic poza tym.
- Żadnych podejrzanych?- jestem zdziwiona.
Zielonooki kręci głową.
- Mieliśmy jednego, ale miał alibi nie do podważenia. Logan nie ma przez to dobrego humoru- mówi otwierając przede mną drzwi.
Wchodzę do pokoju obserwacji, bruneci odwracają twarze ku mnie. Za lustrem weneckim widzę młodą kobietę, śliczną blondynkę.
- Rosie- podchodzi do mnie Gomez i przytula.- Dobrze, że jesteś.
- Ja też się cieszę- odpowiadam, zerkając znad jego ramienia na Hendersona.
Jego twarz jest jak maska. Tylko w oczach czai się cień ulgi.
- Dzień dobry, Bennett. Adam, wprowadź naszą koleżankę w szczegóły śledztwa.
- A ty co planujesz?- pyta szefa Diego.
- Jeszcze raz porozmawiam z Celią, może coś jej umknęło, coś, co pomogłoby nam znaleźć- odpowiada, po czym opuszcza część wizualną i pojawia się w przestrzeni przesłuchań.
Nasza trójka opuszcza pomieszczenie, idziemy ku naszym biurkom, mężczyźnie relacjonują mi przebieg śledztwa.
- Jak dobrze wiesz, w czasie twojego przyjęcia otrzymaliśmy wiadomość o morderstwie. Po dotarciu na miejsce zbrodni, gdzie czekał już na nas doktor Coleman, znaleźliśmy ciało 27-letniego mężczyzny- stoimy już przed tablicą.
- Michael Bourne- Diego wskazuje zdjęcie denata.- Pracował w firmie komputerowej przy 77th Street w Oueens. Trzy postrzały w klatkę piersiową., nie miał szans na przeżycie. Od ciała na asfalcie w dół ulicy i na rogu z 128 Wschodnią lśniły krople krwi. Według świadka, Celii Shirley, nasz zabójca otrzymał jedną kulkę w nogę zanim postrzelił śmiertelnie naszą ofiarę i uciekł. Mimo szybkiej reakcji naszych kolegów, nie udało się go znaleźć. Świadek próbował reanimacji, ale niestety.
- Jak ta kobieta znalazła się na miejscu zbrodni?
- Szła na spotkanie z przyjaciółmi, gdy usłyszała pierwszy strzał, pobiegła i usłyszała kolejne. Znalazła wykrwawiającego się Michaela i widziała uciekającego, mocno utykającego zabójcę. Niestety, nie widziała jego twarzy.
- Z pewnością powiadomiliście rodzinę. Naprowadziła was na coś?
- Matka denata mówiła o konflikcie syna z kolegą z pracy, ale miał niepodważalne alibi. Był też przyjaciel, który twierdził, że Bourne miał jakieś problemy sercowe, ale nie był w stanie powiedzieć nam, czy z kimś się ostatnio spotykał. Koledzy z pracy także zauważyli dziwne zachowanie denata, ale również nie umieli nam powiedzieć, co jest tego przyczyną. Jedyne, co nam ciekawego powiedzieli, to to, że stał się taki po powrocie z urlopu, który spędził w Nowym Jorku. Kto spędza urlop w miejscu, w którym pracuje i mieszka?
- Ktoś, kto ma tu sekret i nie może się od niego uwolnić- odpowiadam blondynowi, wpatrując się
w zdjęcie martwego mężczyzny.
- Chwilowo nie mamy nic- mówi ciemnowłosy.- Żadnych tropów, podejrzanych czy rzetelnych świadków, wszyscy w pobliżu 3 przecznic słyszeli jedynie strzały, nikt się za bardzo nie przejął, ignoranci.
Jakim cudem nie mamy nic? Czyżby zbrodnia doskonała?
- Masz jakiś pomysł, Rose?- pyta mnie Adam.
Przy obojczyku ofiary zauważam tatuaż.
- Jeszcze nie- odrywam wzrok od tablicy.
- Więc co robimy?
- Muszę zobaczyć się z Celią.
***
Delikatnie, wręcz ostrożnie, pukam w oszklone drzwi z żaluzją.
- Proszę- słyszę głos szefa.
Wchodzę.
Logan siedzi pochylony nad stołem, patrzy na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Także jego oczy nic nie wyrażają.
Celia patrzy na mnie jasnymi oczami, na jej ustach maluje się coś na kształt wyższości.
- Dzień dobry. Chciałabym porozmawiać z panią Shirley, mogę?- pytam bruneta.
- Oczywiście, Bennett- odsuwa mi krzesło.
Wyciągam dłoń ku kobiecie.
- Jestem Rose Bennett, pracuję tu jako konsultantka. Mam do pani parę pytań odnośnie prowadzonego przez nas śledztwa. Czy wyraża panią na to zgodę?
- Miałeś rację, Logan- odzywa się blondynka.- Jest urocza.
Logan zachowuje kamienną twarz.
- Tak, panno Bennett, odpowiem na pani jednak pytania, jednak nie sądzę, by to coś zmieniło. Pani koledzy i przystojny szef wypytali mnie o wszystko i nic nie zdziałali.
Jej arogancja mnie irytuje.
- Może zadawali nie te pytania, co trzeba?- siadam.
W jej oczach dostrzegam złośliwość.
Gra się dopiero zaczyna.
- Czym się pani zajmuje?
- Prowadzę dobrze prosperujący butik na 135 Wschodniej, tam też najmuję mieszkanie.
- To tuż przy Amsterdam Avenue- zauważam.
- O, ktoś tu zna mapę Manhattanu- próbuje mnie znieważyć sarkazmem, ale jej się nie udaje.
- Co robiła pani pani w czwartkowy wieczór około godziny 23?
- Już to powiedziałam, szłam na spotkanie z przyjaciółmi.
- Pani Shirley...
- Panno- poprawia mnie, zerkając na Logana.
Brunet nie zwraca jednak na nią uwagi, zaczytany w notatkach.
Chrząkam. Blondynka znowu patrzy na mnie.
- Panno Shirley- akcentuję sztucznie pierwsze słowo.- Jaką ma pani grupę krwi?
- Słucham?!- jest oburzona.- Jak śmie mnie pani o to pytać?
- To zwykłe pytanie, które zadajemy dość często w takiego typu rozmowach- mówię obojętnie.
Blondynka szuka potwierdzenia u bruneta, który skina głową. Usta kobiety zaciskają się na chwilę w wąską kreskę, ale ponownie na jej twarzy pojawia się złośliwość.
- AB Rh "-", skoro jest to dla pani takie ważne.
- Trudna transfuzja ze względu na rzadką grupę, hmm...
- To chyba dowód, że nie jestem zabójcą.
- Nie możemy tego wykluczyć- mówię, patrząc twardo w oczy kobiety.
Nadyma się jak ropucha.
Czuję, że Logan sztywnieje. Odsuwa krzesło.
- Bennett, na stronę. Już.
Oho, zdenerwowałam go.
Wychodzi z pokoju, nie czekając na mnie.
Wstaję.
Celia uśmiecha się z wyższością.
Chcę odejść, ale chwyta mnie za nadgarstek, jej ostre paznokcie wbijają mi się w skórę.
- Vous ne reussires pas, salope. Vous n'auvez pas la preuve- cedzi słowa.
Wyrywam rękę.
- Nous veraus- mówię i opuszczam pokój.
***
- Co ty sobie myślisz?! Skąd w ogóle wytrzasnęłaś taką teorię?!
Patrzą w iskrzące się oczy bruneta i jestem przerażona.
Otulam rękami ramiona, spuszczam wzrok i robię krok w tył. Chyba to zauważył, bo sam się odsuwa i przeczesuje dłonią swoje ciemne włosy. Dopiero teraz widzę, jak bardzo jest zmęczony. I te cienie pod oczami. To dlatego Mia nie umiała mi powiedzieć, kiedy zastanę jej brata, sama nie widziała go od przyjęcia. Brunet pewnie nocował w tym samym pokoju socjalnym co ja. Czyli on również ma torbę awaryjną na posterunku.
Może naprawdę przesadziłam?
- Przepraszam- nie stać mnie na nic więcej.
- Dlaczego uważasz, że Celia może być naszym zabójcą?
- Dlatego, że nie ma nikogo, kto mógłby potwierdzić jej wersję wydarzeń. Po jej reakcji sądzę, że byłaby zdolna do popełnienia zbrodni nawet z premedytacją.
- Bennett!
- Przepraszam- zaczynam się robić wściekła.- Ale to, że lata temu była twoją dziewczyną- tak, skojarzyłam fakty- nie znaczy, że ją znasz.
- Jak możesz tak mówić? Nie masz pojęcia...
- Kiedy ostatni raz z nią rozmawiałeś? Czy wiesz, co się z nią działo od tego czasu?
- Jeśli musisz wiedzieć, od naszego ostatniego spotkania minęło pięć lat- wzdycha.- Masz rację, nie mam pojęcia, co się z nią ostatnio działo. Ale to nie znaczy, że jest morderczynią! Nigdy nie miała skłonności sadystycznych.
- Może byłeś zbyt ślepy i ich nie zauważyłeś- powinnam przystopować z sarkazmem, ale złość bierze nade mną górę.
Nad nim też
- Zachowujesz się karygodnie. Wysnuwasz insynuacje, nie znając faktów...
- Fakt jest taki, że nic nie mamy- nic na to nie poradzę, muszę się wtrącić.
- Poza tym jesteś pyskata, nie pozwalasz mi dokończyć zdania i w ogóle zachowujesz się, jakbyś postradała wszystkie rozumy.
- Przynajmniej mną nie kierują uczucia.
Przekroczyłam granicę.
Niebieskie oczy Logana ciskają gromy.
- Dość! Mam cię dość! Oficjalnie odsuwam cię od tego śledztwa i chwilowo wstrzymuję naszą współpracę.
Patrzę mu twardo w oczy.
- Świetnie- cedzę, odwracam się na pięcie i idę do windy.
Skoro tego chcesz.
Patrzy za mną z nadal pochmurną miną.
Gdy zamykają się za mną drzwiczki, wyciągam telefon, wstukuję numer i czekam na połączenie.
- Doktor Parish, słucham.
- Cześć, Sue, tu Rose. Jesteś mi potrzebna.
***
Mam ochotę w coś walnąć i to tak porządnie. Najlepiej w Iana, przydałoby mu się rozkwasić buźkę.
Chcę zrobić kawę, ale moje ruchy są zbyt nerwowe, upuszczam kubek, który upada z trzaskiem i rozwala się na trzy części.
Wzdycham i kucam, by posprzątać. Jestem jednak tak roztargniony, że przesuwam dłoń i rozcinam sobie jej wewnętrzną stronę wyostrzoną krawędzią.
Świetnie.
Zauważam chusteczki na blacie, biorę parę i przyciskam do rany.
Ten dzień się dobrze nie skończy.
Krew leci już wolniej, więc ścieram parę kropli z podłogi, zbieram i wyrzucam kawałki kubka do kosza i zaczynam szukać plastrów w biurowej apteczce.
Do bufetu wchodzi Diego.
- Cześć, stary. Co ci się stało?
- Świat się na mnie mści i tyle- nie mam ochoty rozmawiać.
Brunet patrzy na mnie, wyciąga z szafki dwa kubki, włącza czajnik, do obu wsypuje kawę.
- Dzięki- mówię.
- Nie masz za co. Lepiej, byś się tu niczego nie tykał.
Uśmiecham się.
- Masz rację.
- Hmm, ty tutaj, ja tutaj, Adam u techników. A gdzie Rose?
Napinam mięśnie, zaciskam dłonie w pięść, a usta w kreskę.
Zauważa to i chyba rozumie.
- Co się znowu stało? Na imprezie tak dobrze się razem bawiliście, widziałem to, a dzisiaj jesteście pokłóceni.
Wzdycham.
- Rose wysnuła pewną teorię, ale nie umiem w nią uwierzyć.
- Jaką teorię?
- Uważa, że Celia jest zabójcą.
Gomez robi wielkie oczy.
- O tym nie pomyśleliśmy.
Kręcę głową.
- To nie może być ona. Nie mamy na nią żadnego dowodu.
- Rose z pewnością coś znajdzie.
- Wątpię.
- Jak to?
Ponownie wzdycham.
- Ponieważ odsunąłem ją od sprawy i... - biorę wdech.- Na czas nieokreślony zawiesiłem naszą współpracę.
Patrzy na mnie z otwartymi ustami, a ja zalewam kawy.
Dołącza do nas blondyn.
- Co tam?- pyta radosny, ale widząc minę ciemnowłosego, traci rezon.- Czy coś się stało?
Diego relacjonuje zielonookiemu, co takiego zrobiłem, a ja czuję się coraz większym idiotą.
Przeszła mi ochota na kawę, a rana pod plastrem cholernie szczypie.
- Oj, Logan- słyszę głos Chase'a.- Sam ją od siebie odpychasz i...
- Dobra, dobra- podnoszę dłoń.- Nie musicie obaj mówić mi o tym, jak wielkim idiotą jestem, wiem o tym. Nie dobijajcie leżącego.
Koledzy wymieniają ze sobą znaczące spojrzenie.
Adam wzrusza ramionami.
- Chociaż tyle wie.
Przewracam oczami.
- Masz coś? Cokolwiek?
- Nic. Coleman zbadał krew ze ścieżki, wynik DNA nie zgadza się z nikim w bazie. Także kawałek naskórka znaleziony pod paznokciem denata nie wskazuje nam mordercy.
- A nie masz może dla odmiany jakiejś dobrej informacji?
- Połowicznie. Technicy znaleźli broń- narzędzie zbrodni- ale wyczyszczony, żadnych odcisków.
- Pewnie i tak by nam nic nie powiedziały.
- Czyli nadal nie mamy nic- mam wielką ochotę się poddać.
Słyszymy pukanie, odwracamy się ku wejściu do bufetu.
- Przepraszam- to detektyw Banks.- Ale ktoś chce się z wami widzieć, czeka na korytarzu w waszej części.
- Już idziemy.
Wychodzimy w trójkę, Diego zapomniał o swojej kawie, ale jest zbyt zaaferowany tym, co może nas czekać, by się po nią wrócić. Ja swoją wylałem. Nie mam ochoty już na nic, a najbardziej na jakiekolwiek niespodzianki.
Dostrzegam kobietę koło czterdziestki i nastoletnią dziewczynę obok niej.
O co chodzi?
- Dzień dobry- witam się.- Detektyw Logan Henderson, a to detektywi Adam Chase i Diego Gomez.
Wszyscy wymieniamy uściski dłoni.
- Sabine Wright, a to moja córka, Monique.
- W czym możemy paniom pomóc?
- Chodzi o to morderstwo na Amsterdam Avenue, tego postrzelonego chłopaka.
- Tak?- jestem zaintrygowany.
- Ja...- odzywa się Monique.- Ja chyba byłam świadkiem.
***
- Rosie! Miło mi cię widzieć!- dostaję od kobiety małe tulenie na dzień dobry.
- Cześć, Susie. Ja też się cieszę. Potrzebuję pobyć w towarzystwie kogoś, kto mnie zrozumie.
- Przecież masz tylu przyjaciół!
- Ale większość z nich nie współpracuje z policją.
- A...
- Ianowi nie mogę powiedzieć, w tej materii jest moim wrogiem.
- Rozumiem. Siadaj.
Znajdujemy się w pomieszczeniu "kuchennym" pracowników prosektorium. Sue włącza właśnie wodę na kawę. Kobieta zna mnie na tyle, by wiedzieć, kiedy potrzebna jest mi dawka kofeiny.
Parząca się kawa pachnie wspaniale. Mogłabym ją wąchać godzinami.
- Proszę- podaje mi kubek z parującym napojem z wcześniej dolaną idealnie porcją mleka.
- Dziękuję ci bardzo.
- To nic takiego- siada na przeciwko mnie.- Opowiadaj. Co się dzieje?
- Słyszałaś o sprawie, którą teraz zajmuje się zespół Hendersona?
- Postrzelony chłopak? Tak, słyszałam. Coleman prosił o konsultacje, ale nie udało się nam odnaleźć zabójcy po jego DNA, nie widnieje w naszej bazie. Macie coś?
- Nie- wzdycham.- Był jeden podejrzany, ale okazało się, że ma alibi nie do podważenia. Chociaż...
- Masz teorię- to nie jest pytanie.
- Tak. Uważam, że nasz świadek jest zabójcą.
- Dlaczego?- podoba mi się to, że patolog zawsze wie, o co zapytać, by obeszło się bez owijania w bawełnę.
- Ponieważ jest jedynym świadkiem w sprawie i gdy zostałyśmy przez chwilę same... Nie, muszę to bardziej opisać. Poprosiłam Hendersona o rozmowę z Celią Shirley, zgodził się i był przy niej. Gdy wysnułam swoje podejrzenia, wściekł się i poprosił mnie na chwilę rozmowy, przez chwilę byłyśmy same w pomieszczeniu, powiedziała mi wtedy po francusku "Nie uda ci się, suko. Nie masz dowodów, na co jej odpowiedziałam "Zobaczymy", również po francusku.
-Rose, przecież to jest dowód!
- Moje słowo przeciw jej? Nie sądzę.
- Nie nagrywaliście?
- Nie, Henderson nie włączył dyktafonu, bo Celia... to jego przyjaciółka z dzieciństwa i pierwsza dziewczyna.
- Rozumiem. A to uczucie, że to ona jest mordercą, nadal cię nie opuszcza?
- Nie, siedzi we mnie. Od początku nie wierzyłam w jej niewinność i jestem zła na Hendersona, że jej uwierzył.
Kobieta przygląda mi się badawczo.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Zastanawia mnie coś, a mianowicie. Nie mówisz 'Logan', tylko 'Henderson', co wydaje mi się zrozumiałe, pokłóciliście się. Ale dlaczego wyczuwam też ból?
Wzdycham. I to ja mam dyplom z psychologii. Rozszyfrowała mnie.
- To dlatego, że... mnie odsunął i zawiesił naszą współpracę na czas nieokreślony.
Susan jest zaskoczona.
- Chwila, czy ja dobrze rozumiem? Odsunął cię od sprawy i zawiesił współpracę za jedną teorię?
- Po części dlatego. Stwierdził też, że ma mnie już dość. Może ma rację...
- Rose!
Przytula mnie, a ja cicho szlocham w jej ramię.
- Przegiął. Naprawdę. Nie będę go opieprzać, to dorosły facet, sam powinien zdać sobie sprawę ze swojego zachowania, ale mam dla ciebie radę, dziecko. Nie odzywaj się do niego. Niech sam zrozumie.
- Dziękuję. Za wszystko.
Niestety, jestem zmuszona dość szybko opuścić panią patolog. Muszę odwieźć babunię Maddy na lotnisko i pożegnać się z nią na kilka najbliższych miesięcy.
Boli mnie serce.
Jadę samochodem i próbuję sobie wszystko poukładać.
Słyszę dźwięk przychodzącego SMS'a, gdy parkuję przed restauracją.
Wiadomość od Iana.
Patrzę przez lustro weneckie na mężczyznę i nie wierzę.
Przecież był naszym pewnikiem.
A ma solidne alibi.
O co w tym wszystkim chodzi?
Wzdycham.
Do pokoju wchodzi Diego.
- To nie on. To nie jego ślady krwi znaleźliśmy.
- Wracamy do punktu wyjścia.
Myśli nad czymś.
- Zadzwoń do niej. To drugi dzień, a my nic nie mamy. Pomoże nam.
Kiwam głową.
- Dobrze, zadzwonię.
Wystukuję numer i czekam.
Odbierz potrzebuję cię,
Siedzę przy kuchennym stole już prawie dwie godziny i gapię się w komórkę.
Proszę, zadzwoń!
- Rose, daj już spokój.Tym razem najwidoczniej nie jesteś im potrzebna- James zerka na mnie przelotnie, zbierając dokumentację restauracji.
- Niemożliwe- odpowiadam.- Przez ponad pięć miesięcy pracowałam przy każdej możliwej sprawie i nagle to by się miało skończyć? Wątpię- zakładam za ucho kosmyk włosów.
Moje loki wróciły i czuję się zdecydowanie lepiej.
Ale martwię się o Logana. Od 36 godzin nie daje znaku życia, nie mam pojęcia, jaką sprawą się teraz zajmujemy. Nie wyobrażam sobie nie brać w niej udziału.
Tylko dlaczego nikt nie dzwoni i nie odbiera moich telefonów, nawet kapitan?
Dzwonek.Odbieram z prędkością światła.
- Bennett.
- Cześć, Rose. Potrzebujemy cię- wzdycha.- Ja cię potrzebuję. Za ile będziesz?
Jestem już w korytarzu.
- Najpóźniej za dwadzieścia minut.
- Dobrze. Czekam. Dziękuję.
Logan rozłącza się bez pożegnania, jego głos brzmi jak głos osoby bezradnej.
Co się stało?
Docieram na posterunek w szesnaście minut, a to głównie dzięki Jamesowi, który bez pytania o cokolwiek rzucił mi kluczyki. Jestem mu wdzięczna.
Przebieram nogami w windzie, chcę jak najszybciej dotrzeć na szóste piętro.
Wybiegam z niej i bez witania się z kimkolwiek z innych zespołów wchodzę do naszej części biura.
Adam siedzi przy komputerze, na mój widok wstaje, podchodzi do mnie i cmoka mnie w policzek. Lekko ściskam mu ramię. Po jego twarzy widzę zmęczenie.
- Witaj, Rosie. Dobrze, że jesteś. Mamy problem z rozwiązaniem sprawy. Szczerze mówiąc, utknęliśmy w martwym punkcie- relacjonuje mi blondyn, prowadząc do pokoju przesłuchań.- Mamy ciało i świadka, ale nic poza tym.
- Żadnych podejrzanych?- jestem zdziwiona.
Zielonooki kręci głową.
- Mieliśmy jednego, ale miał alibi nie do podważenia. Logan nie ma przez to dobrego humoru- mówi otwierając przede mną drzwi.
Wchodzę do pokoju obserwacji, bruneci odwracają twarze ku mnie. Za lustrem weneckim widzę młodą kobietę, śliczną blondynkę.
- Rosie- podchodzi do mnie Gomez i przytula.- Dobrze, że jesteś.
- Ja też się cieszę- odpowiadam, zerkając znad jego ramienia na Hendersona.
Jego twarz jest jak maska. Tylko w oczach czai się cień ulgi.
- Dzień dobry, Bennett. Adam, wprowadź naszą koleżankę w szczegóły śledztwa.
- A ty co planujesz?- pyta szefa Diego.
- Jeszcze raz porozmawiam z Celią, może coś jej umknęło, coś, co pomogłoby nam znaleźć- odpowiada, po czym opuszcza część wizualną i pojawia się w przestrzeni przesłuchań.
Nasza trójka opuszcza pomieszczenie, idziemy ku naszym biurkom, mężczyźnie relacjonują mi przebieg śledztwa.
- Jak dobrze wiesz, w czasie twojego przyjęcia otrzymaliśmy wiadomość o morderstwie. Po dotarciu na miejsce zbrodni, gdzie czekał już na nas doktor Coleman, znaleźliśmy ciało 27-letniego mężczyzny- stoimy już przed tablicą.
- Michael Bourne- Diego wskazuje zdjęcie denata.- Pracował w firmie komputerowej przy 77th Street w Oueens. Trzy postrzały w klatkę piersiową., nie miał szans na przeżycie. Od ciała na asfalcie w dół ulicy i na rogu z 128 Wschodnią lśniły krople krwi. Według świadka, Celii Shirley, nasz zabójca otrzymał jedną kulkę w nogę zanim postrzelił śmiertelnie naszą ofiarę i uciekł. Mimo szybkiej reakcji naszych kolegów, nie udało się go znaleźć. Świadek próbował reanimacji, ale niestety.
- Jak ta kobieta znalazła się na miejscu zbrodni?
- Szła na spotkanie z przyjaciółmi, gdy usłyszała pierwszy strzał, pobiegła i usłyszała kolejne. Znalazła wykrwawiającego się Michaela i widziała uciekającego, mocno utykającego zabójcę. Niestety, nie widziała jego twarzy.
- Z pewnością powiadomiliście rodzinę. Naprowadziła was na coś?
- Matka denata mówiła o konflikcie syna z kolegą z pracy, ale miał niepodważalne alibi. Był też przyjaciel, który twierdził, że Bourne miał jakieś problemy sercowe, ale nie był w stanie powiedzieć nam, czy z kimś się ostatnio spotykał. Koledzy z pracy także zauważyli dziwne zachowanie denata, ale również nie umieli nam powiedzieć, co jest tego przyczyną. Jedyne, co nam ciekawego powiedzieli, to to, że stał się taki po powrocie z urlopu, który spędził w Nowym Jorku. Kto spędza urlop w miejscu, w którym pracuje i mieszka?
- Ktoś, kto ma tu sekret i nie może się od niego uwolnić- odpowiadam blondynowi, wpatrując się
w zdjęcie martwego mężczyzny.
- Chwilowo nie mamy nic- mówi ciemnowłosy.- Żadnych tropów, podejrzanych czy rzetelnych świadków, wszyscy w pobliżu 3 przecznic słyszeli jedynie strzały, nikt się za bardzo nie przejął, ignoranci.
Jakim cudem nie mamy nic? Czyżby zbrodnia doskonała?
- Masz jakiś pomysł, Rose?- pyta mnie Adam.
Przy obojczyku ofiary zauważam tatuaż.
- Jeszcze nie- odrywam wzrok od tablicy.
- Więc co robimy?
- Muszę zobaczyć się z Celią.
***
Delikatnie, wręcz ostrożnie, pukam w oszklone drzwi z żaluzją.
- Proszę- słyszę głos szefa.
Wchodzę.
Logan siedzi pochylony nad stołem, patrzy na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Także jego oczy nic nie wyrażają.
Celia patrzy na mnie jasnymi oczami, na jej ustach maluje się coś na kształt wyższości.
- Dzień dobry. Chciałabym porozmawiać z panią Shirley, mogę?- pytam bruneta.
- Oczywiście, Bennett- odsuwa mi krzesło.
Wyciągam dłoń ku kobiecie.
- Jestem Rose Bennett, pracuję tu jako konsultantka. Mam do pani parę pytań odnośnie prowadzonego przez nas śledztwa. Czy wyraża panią na to zgodę?
- Miałeś rację, Logan- odzywa się blondynka.- Jest urocza.
Logan zachowuje kamienną twarz.
- Tak, panno Bennett, odpowiem na pani jednak pytania, jednak nie sądzę, by to coś zmieniło. Pani koledzy i przystojny szef wypytali mnie o wszystko i nic nie zdziałali.
Jej arogancja mnie irytuje.
- Może zadawali nie te pytania, co trzeba?- siadam.
W jej oczach dostrzegam złośliwość.
Gra się dopiero zaczyna.
- Czym się pani zajmuje?
- Prowadzę dobrze prosperujący butik na 135 Wschodniej, tam też najmuję mieszkanie.
- To tuż przy Amsterdam Avenue- zauważam.
- O, ktoś tu zna mapę Manhattanu- próbuje mnie znieważyć sarkazmem, ale jej się nie udaje.
- Co robiła pani pani w czwartkowy wieczór około godziny 23?
- Już to powiedziałam, szłam na spotkanie z przyjaciółmi.
- Pani Shirley...
- Panno- poprawia mnie, zerkając na Logana.
Brunet nie zwraca jednak na nią uwagi, zaczytany w notatkach.
Chrząkam. Blondynka znowu patrzy na mnie.
- Panno Shirley- akcentuję sztucznie pierwsze słowo.- Jaką ma pani grupę krwi?
- Słucham?!- jest oburzona.- Jak śmie mnie pani o to pytać?
- To zwykłe pytanie, które zadajemy dość często w takiego typu rozmowach- mówię obojętnie.
Blondynka szuka potwierdzenia u bruneta, który skina głową. Usta kobiety zaciskają się na chwilę w wąską kreskę, ale ponownie na jej twarzy pojawia się złośliwość.
- AB Rh "-", skoro jest to dla pani takie ważne.
- Trudna transfuzja ze względu na rzadką grupę, hmm...
- To chyba dowód, że nie jestem zabójcą.
- Nie możemy tego wykluczyć- mówię, patrząc twardo w oczy kobiety.
Nadyma się jak ropucha.
Czuję, że Logan sztywnieje. Odsuwa krzesło.
- Bennett, na stronę. Już.
Oho, zdenerwowałam go.
Wychodzi z pokoju, nie czekając na mnie.
Wstaję.
Celia uśmiecha się z wyższością.
Chcę odejść, ale chwyta mnie za nadgarstek, jej ostre paznokcie wbijają mi się w skórę.
- Vous ne reussires pas, salope. Vous n'auvez pas la preuve- cedzi słowa.
Wyrywam rękę.
- Nous veraus- mówię i opuszczam pokój.
***
- Co ty sobie myślisz?! Skąd w ogóle wytrzasnęłaś taką teorię?!
Patrzą w iskrzące się oczy bruneta i jestem przerażona.
Otulam rękami ramiona, spuszczam wzrok i robię krok w tył. Chyba to zauważył, bo sam się odsuwa i przeczesuje dłonią swoje ciemne włosy. Dopiero teraz widzę, jak bardzo jest zmęczony. I te cienie pod oczami. To dlatego Mia nie umiała mi powiedzieć, kiedy zastanę jej brata, sama nie widziała go od przyjęcia. Brunet pewnie nocował w tym samym pokoju socjalnym co ja. Czyli on również ma torbę awaryjną na posterunku.
Może naprawdę przesadziłam?
- Przepraszam- nie stać mnie na nic więcej.
- Dlaczego uważasz, że Celia może być naszym zabójcą?
- Dlatego, że nie ma nikogo, kto mógłby potwierdzić jej wersję wydarzeń. Po jej reakcji sądzę, że byłaby zdolna do popełnienia zbrodni nawet z premedytacją.
- Bennett!
- Przepraszam- zaczynam się robić wściekła.- Ale to, że lata temu była twoją dziewczyną- tak, skojarzyłam fakty- nie znaczy, że ją znasz.
- Jak możesz tak mówić? Nie masz pojęcia...
- Kiedy ostatni raz z nią rozmawiałeś? Czy wiesz, co się z nią działo od tego czasu?
- Jeśli musisz wiedzieć, od naszego ostatniego spotkania minęło pięć lat- wzdycha.- Masz rację, nie mam pojęcia, co się z nią ostatnio działo. Ale to nie znaczy, że jest morderczynią! Nigdy nie miała skłonności sadystycznych.
- Może byłeś zbyt ślepy i ich nie zauważyłeś- powinnam przystopować z sarkazmem, ale złość bierze nade mną górę.
Nad nim też
- Zachowujesz się karygodnie. Wysnuwasz insynuacje, nie znając faktów...
- Fakt jest taki, że nic nie mamy- nic na to nie poradzę, muszę się wtrącić.
- Poza tym jesteś pyskata, nie pozwalasz mi dokończyć zdania i w ogóle zachowujesz się, jakbyś postradała wszystkie rozumy.
- Przynajmniej mną nie kierują uczucia.
Przekroczyłam granicę.
Niebieskie oczy Logana ciskają gromy.
- Dość! Mam cię dość! Oficjalnie odsuwam cię od tego śledztwa i chwilowo wstrzymuję naszą współpracę.
Patrzę mu twardo w oczy.
- Świetnie- cedzę, odwracam się na pięcie i idę do windy.
Skoro tego chcesz.
Patrzy za mną z nadal pochmurną miną.
Gdy zamykają się za mną drzwiczki, wyciągam telefon, wstukuję numer i czekam na połączenie.
- Doktor Parish, słucham.
- Cześć, Sue, tu Rose. Jesteś mi potrzebna.
***
Mam ochotę w coś walnąć i to tak porządnie. Najlepiej w Iana, przydałoby mu się rozkwasić buźkę.
Chcę zrobić kawę, ale moje ruchy są zbyt nerwowe, upuszczam kubek, który upada z trzaskiem i rozwala się na trzy części.
Wzdycham i kucam, by posprzątać. Jestem jednak tak roztargniony, że przesuwam dłoń i rozcinam sobie jej wewnętrzną stronę wyostrzoną krawędzią.
Świetnie.
Zauważam chusteczki na blacie, biorę parę i przyciskam do rany.
Ten dzień się dobrze nie skończy.
Krew leci już wolniej, więc ścieram parę kropli z podłogi, zbieram i wyrzucam kawałki kubka do kosza i zaczynam szukać plastrów w biurowej apteczce.
Do bufetu wchodzi Diego.
- Cześć, stary. Co ci się stało?
- Świat się na mnie mści i tyle- nie mam ochoty rozmawiać.
Brunet patrzy na mnie, wyciąga z szafki dwa kubki, włącza czajnik, do obu wsypuje kawę.
- Dzięki- mówię.
- Nie masz za co. Lepiej, byś się tu niczego nie tykał.
Uśmiecham się.
- Masz rację.
- Hmm, ty tutaj, ja tutaj, Adam u techników. A gdzie Rose?
Napinam mięśnie, zaciskam dłonie w pięść, a usta w kreskę.
Zauważa to i chyba rozumie.
- Co się znowu stało? Na imprezie tak dobrze się razem bawiliście, widziałem to, a dzisiaj jesteście pokłóceni.
Wzdycham.
- Rose wysnuła pewną teorię, ale nie umiem w nią uwierzyć.
- Jaką teorię?
- Uważa, że Celia jest zabójcą.
Gomez robi wielkie oczy.
- O tym nie pomyśleliśmy.
Kręcę głową.
- To nie może być ona. Nie mamy na nią żadnego dowodu.
- Rose z pewnością coś znajdzie.
- Wątpię.
- Jak to?
Ponownie wzdycham.
- Ponieważ odsunąłem ją od sprawy i... - biorę wdech.- Na czas nieokreślony zawiesiłem naszą współpracę.
Patrzy na mnie z otwartymi ustami, a ja zalewam kawy.
Dołącza do nas blondyn.
- Co tam?- pyta radosny, ale widząc minę ciemnowłosego, traci rezon.- Czy coś się stało?
Diego relacjonuje zielonookiemu, co takiego zrobiłem, a ja czuję się coraz większym idiotą.
Przeszła mi ochota na kawę, a rana pod plastrem cholernie szczypie.
- Oj, Logan- słyszę głos Chase'a.- Sam ją od siebie odpychasz i...
- Dobra, dobra- podnoszę dłoń.- Nie musicie obaj mówić mi o tym, jak wielkim idiotą jestem, wiem o tym. Nie dobijajcie leżącego.
Koledzy wymieniają ze sobą znaczące spojrzenie.
Adam wzrusza ramionami.
- Chociaż tyle wie.
Przewracam oczami.
- Masz coś? Cokolwiek?
- Nic. Coleman zbadał krew ze ścieżki, wynik DNA nie zgadza się z nikim w bazie. Także kawałek naskórka znaleziony pod paznokciem denata nie wskazuje nam mordercy.
- A nie masz może dla odmiany jakiejś dobrej informacji?
- Połowicznie. Technicy znaleźli broń- narzędzie zbrodni- ale wyczyszczony, żadnych odcisków.
- Pewnie i tak by nam nic nie powiedziały.
- Czyli nadal nie mamy nic- mam wielką ochotę się poddać.
Słyszymy pukanie, odwracamy się ku wejściu do bufetu.
- Przepraszam- to detektyw Banks.- Ale ktoś chce się z wami widzieć, czeka na korytarzu w waszej części.
- Już idziemy.
Wychodzimy w trójkę, Diego zapomniał o swojej kawie, ale jest zbyt zaaferowany tym, co może nas czekać, by się po nią wrócić. Ja swoją wylałem. Nie mam ochoty już na nic, a najbardziej na jakiekolwiek niespodzianki.
Dostrzegam kobietę koło czterdziestki i nastoletnią dziewczynę obok niej.
O co chodzi?
- Dzień dobry- witam się.- Detektyw Logan Henderson, a to detektywi Adam Chase i Diego Gomez.
Wszyscy wymieniamy uściski dłoni.
- Sabine Wright, a to moja córka, Monique.
- W czym możemy paniom pomóc?
- Chodzi o to morderstwo na Amsterdam Avenue, tego postrzelonego chłopaka.
- Tak?- jestem zaintrygowany.
- Ja...- odzywa się Monique.- Ja chyba byłam świadkiem.
***
- Rosie! Miło mi cię widzieć!- dostaję od kobiety małe tulenie na dzień dobry.
- Cześć, Susie. Ja też się cieszę. Potrzebuję pobyć w towarzystwie kogoś, kto mnie zrozumie.
- Przecież masz tylu przyjaciół!
- Ale większość z nich nie współpracuje z policją.
- A...
- Ianowi nie mogę powiedzieć, w tej materii jest moim wrogiem.
- Rozumiem. Siadaj.
Znajdujemy się w pomieszczeniu "kuchennym" pracowników prosektorium. Sue włącza właśnie wodę na kawę. Kobieta zna mnie na tyle, by wiedzieć, kiedy potrzebna jest mi dawka kofeiny.
Parząca się kawa pachnie wspaniale. Mogłabym ją wąchać godzinami.
- Proszę- podaje mi kubek z parującym napojem z wcześniej dolaną idealnie porcją mleka.
- Dziękuję ci bardzo.
- To nic takiego- siada na przeciwko mnie.- Opowiadaj. Co się dzieje?
- Słyszałaś o sprawie, którą teraz zajmuje się zespół Hendersona?
- Postrzelony chłopak? Tak, słyszałam. Coleman prosił o konsultacje, ale nie udało się nam odnaleźć zabójcy po jego DNA, nie widnieje w naszej bazie. Macie coś?
- Nie- wzdycham.- Był jeden podejrzany, ale okazało się, że ma alibi nie do podważenia. Chociaż...
- Masz teorię- to nie jest pytanie.
- Tak. Uważam, że nasz świadek jest zabójcą.
- Dlaczego?- podoba mi się to, że patolog zawsze wie, o co zapytać, by obeszło się bez owijania w bawełnę.
- Ponieważ jest jedynym świadkiem w sprawie i gdy zostałyśmy przez chwilę same... Nie, muszę to bardziej opisać. Poprosiłam Hendersona o rozmowę z Celią Shirley, zgodził się i był przy niej. Gdy wysnułam swoje podejrzenia, wściekł się i poprosił mnie na chwilę rozmowy, przez chwilę byłyśmy same w pomieszczeniu, powiedziała mi wtedy po francusku "Nie uda ci się, suko. Nie masz dowodów, na co jej odpowiedziałam "Zobaczymy", również po francusku.
-Rose, przecież to jest dowód!
- Moje słowo przeciw jej? Nie sądzę.
- Nie nagrywaliście?
- Nie, Henderson nie włączył dyktafonu, bo Celia... to jego przyjaciółka z dzieciństwa i pierwsza dziewczyna.
- Rozumiem. A to uczucie, że to ona jest mordercą, nadal cię nie opuszcza?
- Nie, siedzi we mnie. Od początku nie wierzyłam w jej niewinność i jestem zła na Hendersona, że jej uwierzył.
Kobieta przygląda mi się badawczo.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Zastanawia mnie coś, a mianowicie. Nie mówisz 'Logan', tylko 'Henderson', co wydaje mi się zrozumiałe, pokłóciliście się. Ale dlaczego wyczuwam też ból?
Wzdycham. I to ja mam dyplom z psychologii. Rozszyfrowała mnie.
- To dlatego, że... mnie odsunął i zawiesił naszą współpracę na czas nieokreślony.
Susan jest zaskoczona.
- Chwila, czy ja dobrze rozumiem? Odsunął cię od sprawy i zawiesił współpracę za jedną teorię?
- Po części dlatego. Stwierdził też, że ma mnie już dość. Może ma rację...
- Rose!
Przytula mnie, a ja cicho szlocham w jej ramię.
- Przegiął. Naprawdę. Nie będę go opieprzać, to dorosły facet, sam powinien zdać sobie sprawę ze swojego zachowania, ale mam dla ciebie radę, dziecko. Nie odzywaj się do niego. Niech sam zrozumie.
- Dziękuję. Za wszystko.
Niestety, jestem zmuszona dość szybko opuścić panią patolog. Muszę odwieźć babunię Maddy na lotnisko i pożegnać się z nią na kilka najbliższych miesięcy.
Boli mnie serce.
Jadę samochodem i próbuję sobie wszystko poukładać.
Słyszę dźwięk przychodzącego SMS'a, gdy parkuję przed restauracją.
Wiadomość od Iana.
Dzień dobry moja piękna :*
Masz czas wieczorem? Może byśmy się wybrali do kina?
Kocham Cię :*
Uśmiecham się.
Potrzebuję dzisiaj jego bliskości.
Cześć :*
Z wielką przyjemnością :)
Wybierz film. Wpadnij o ósmej.
Ja też Cię kocham :*
Poradziłam sobie w pisaniu, poradzę sobie w mowie.
Mój jedyny problem teraz to, co ubrać na randkę z moim wspaniałym chłopakiem.
Logan się nie liczy.
Nie dzisiaj.
-------------------------------------------------------------------------------
Cześć! :)
Oto rozdział 20. Nie zniszczyłam go, mimo braku humoru, a to zasługa czekolady i zbyt dużej ilości coca-coli.
Mam nadzieję, że się spodoba :)
Przepraszam za wszelkie literówki.
Miłej lektury! :)
Jak zwykle cudowny:) No, to Logan wpadł w niezłe kłopoty... Już sobie wyobrażam jaka akcja wydarzy się dalej. Zapisałam się do obserwatorów i jest git:) Czekam na nowy rozdział. Pzdr. Elaine
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo z trzeciego obserwatora, DZIĘKUJĘ :*
UsuńJeszcze nie mam pełnej wizji kolejnego rozdziału, ale z pewnością coś ciekawego wymyślę ;)
Dziękuję za komentarz :*
Uuu, znowu kłótnia Rose i Logana... mam nadzieję, że szybko się pogidzą :) czekam na nn :* :* :* :* :* :*
OdpowiedzUsuńPogodzić pogodzą, ale będę zdystansowani ;)
UsuńDziękuję za komentarz :*
Cudowny rozdział!
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie, ale o tym już wiesz :D Naprawdę nie wierzę, że Logan odsunął Rose od sprawy! Robiąc to ponownie odsunął ją także od siebie. Cieszę się, że chociaż zdał sobie sprawę ze swojej głupoty :) I nie zdziwię się, jeśli Monique udowodni, że to Celia jest zabójcą. Coś mi to mówi.. te sprawy sercowe denata. Nie wiem, ale ona na pewno ma coś z tym wspólnego. A jeśli Logan tego nie widzi, to musi być bardzo ślepy. No i ciekawe, jak będzie wyglądała randka Rose i Iana ;)
No nic, to czekam na kolejny rozdział i gratuluję tutejszego :*
Nie planuję opisu randki Rose i Iana, pojawi się przy innej sprawie.
UsuńDobrze kombinujesz z dalszym rozwiązywaniem sprawy ;)
Dziękuję za komentarz :*
Bardzo mi się podobał ten rozdział. Umiesz po mimo tylu rozdziałów utzymać to napiecie. Jesteś genialna
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za komentarz :*
UsuńEhh... Logan to kawał debila. :/ Zaczął mnie drażnić swoim zachowaniem. Ja rozumiem, że on jest zazdrosny i w ogóle, ale takim zachowaniem tylko odpycha od siebie Rose. :/
OdpowiedzUsuńI jeszcze ta jego była dziewczyna.
Mimo wszystko, genialny rozdział.
Pozdrawiam i lecę czytać dalej,
Guardian Angel
Kto spędza urlop w miejscu, w którym mieszka? Cała masa ludzi. Nie każdego stać na wyjazd, a inni nie lubują w podróżach. Nie koniecznie trzeba mieć sekret by nie wyjechać na urlop. No, ale zapewne okaże się, że zamordowany jednak miał xD
OdpowiedzUsuńPo raz kolejny śledczy nie mogą poradzić sobie bez Rose. Kurde, to jak oni wcześniej łapali bandziorów? Dziwi mnie trochę, że Logan taki mózg i szef, a nie potrafi rozwiązać jednej sprawy. Mają przecież procedury, mają dowody... Nigdy nie ma tak by nie było żadnych śladów. Logan! Czemu ciągle pokazujesz, że bez Rose nie dasz rady? Jesteś glina czy faja? Poza tym wkurzył mnie w tym rozdziale brakiem odpowiedzialności i swoją głupotą. Jak mógł nie włączyć dyktafonu!? Rozumiem, że zna tą całą Celię, ale powinien oddzielić sprawy prywatne od zawodowych. Facet na jego stanowisku nie może popełniać takich błędów, przecież tu chodzi o morderstwo. każdy zbrodniarz był czyimś znajomym i co? To znaczy, że nie mógł zabić?
Logan i Rose to dorośli ludzie, a zachowują się jak kompletne dzieci! :D On wie, co do niej czuje i nie potrafi się zbliżyć, popycha ją w ramiona wroga i kompletnie sobie z tym wszystkim nie radzi, a ona ucieka w związek z Ianem, zmusza się do powiedzenia "kocham", mimo że ciągle myśli o innym mężczyźnie. Czy to jest zachowanie fair?
Zmiażdżyła mnie babcia! :D Ta kobieta jest cudowna! I widzi więcej w ciągu jednego wieczoru niż Logan i Rose od początku swojej znajomości. Uwielbiam ją! :D
pozdrawiam! ;*
Te hejty, dlaczego ja się uśmiecham? :D
UsuńSpecjalnie tak zostali ukazani - to Rose ma być kluczem, osobą rozwiązującą wszystkie sprawy i pokazujące, że bez niej detektywi do tej pory sobie nie radzili. Później się to zmienia, Rosie pokazuje, że też się myli.
Niby dorośli, a w środku wciąż dzieci ;) Jacyś tacy nieogarnięci oboje, ale potrzebowałam tego, by kreować ich znajomość, nie chciałam ich łączyć za szybko, wolałam rzucać kłody pod nogi.
A Madison jest jedną z tych stworzonych przeze mnie postaci, którą sama ubóstwiam :3 Chyba będzie jej więcej koło 65 rozdziału, coś mi w głowie kiełkuje :3
Dziękuję za komentarz! :*
Ściskam!