Są na świecie rzeczy, o których nie śniło się nawet filozofom
i zagadki, które dopiero z czasem mogę być rozwiązane.
Abraham Van Helsing
Monice, za niegasnące wsparcie, ciekawe rozmowy i całą radość życia.
Dziewczyno, wymiatasz! :*
Monice, za niegasnące wsparcie, ciekawe rozmowy i całą radość życia.
Dziewczyno, wymiatasz! :*
Rozkładam notatki przed sobą, ręce mi drżą, mam problem z utrzymaniem długopisu w dłoni, serce mi przyspieszyło.
- Proszę mi opowiedzieć, co takiego widziałaś tamtego wieczoru.
Siedzimy w pokoju socjalnym, w tym samym, w którym Rose spędziła dwa wieczory, a w którym ja nocuję od jej przyjęcia urodzinowego.
Monique z matką siedzą na przeciwko mnie, Sabine trzyma córkę za rękę, dodając jej tym samym otuchy.
- Byłam sama w mieszkaniu, bo mam pracowała na nocną zmianę.
- Jestem pielęgniarką w szpitalu Roosevelta- tłumaczy kobieta.
Zapisuję tą informację, a dziewczyna kontynuuje.
- Zostawiłam jedynie delikatne światło w kuchni, a sama udałam się do pokoju po uprzednim sprawdzeniu, czy drzwi wejściowe są zamknięte. Siedziałam w pokoju po ciemku, by móc ujrzeć gwiazdy na niebie, przy otwartym oknie, by móc choć trochę przewietrzyć. Moja wieża cichutko grała w tle. Nagle od strony ulicy dobiegł mnie czyjś podniesiony głos. Wyjrzałam w dół i dostrzegłam w nikłym świetle latarni dwie postaci, kobiety i mężczyzny. Krzyczała na niego, że ją wykiwał, że jeżeli uważa ją za idiotkę, to sam jest idiotą, on tłumaczył, że się pomylił, zdobył nie to, co chciała, ale to naprawi, jeśli tylko da mu trochę więcej czasu, powiedziała, że jeśli zawiódł raz, to zrobi to ponownie, nie da mu szansy. Zaczęli się szamotać, najwidoczniej zahaczyła o wystający z budynku gwóźdź, bo zaczęła krwawić. Porządnie ją to wkurzyło, wyciągnęła pistolet z torebki. Mężczyzna się zaśmiał, nie wierzył jej, że jest w stanie strzelić, to ją zdenerwowało jeszcze bardziej. Oddała strzał w stronę dachu sąsiedniej kamienicy. On zaczął się cofać do tyłu, prosząc, wręcz błagając, by dała mu szansę. Odpowiedziała, że już mu nie ufa i nikt więcej nie powinien i... - urywa, kryjąc twarz w dłoniach i cichutko szlochając.
Pani Wright tuli ją do siebie i mówi czułym głosem.
- Jesteś dzielna, córeczko. Musisz dokończyć zeznanie.
Nie pośpieszam nastolatki, usłyszałem od niej więcej niż się spodziewałem.
Dziewczyna wyciera łzy i mówi dalej.
- Powiedziała coś po francusku. Strzeliła do niego. Trzy razy prosto w klatkę piersiową. Nie znam się, proszę pana, ale wydaje mi się, że zwykły człowiek bez przeszkolenia nie jest w stanie oddać trzech precyzyjnych strzałów w stronę człowieka oddalonego o kilka metrów.
- Jesteś w stanie opisać tę kobietę?
- Była ubrana na czarno, miała sukienkę lub spódnicę, czarną ramoneskę i torebkę, wyglądała dość elegancko, tylko buty psuły ten efekt. miała czarne adidasy, nie dojrzałam więcej szczegółów. A i widziałam jej włosy. Blond.
Prostuję się. To mogła być Celia. Watpię, by Monique kłamała, wygląda na zbyt przytłoczoną i przerażoną tą sprawą.
Zamykam zeszyt i wstaję.
- Dziękuję paniom bardzo za przyjście, dzięki zeznaniom jesteśmy bliżej rozwiązania sprawy. Jeszcze jedno. Pamiętasz może, która to była godzina?
- Tak. 23:08. Spojrzałam na zegarek, gdy usłyszałam podniesiony głos. Cało to zdarzenie trwało kilka, najwyżej osiem minut.
- Jeszcze raz dziękuję.
Odprowadzam kobiety do windy, po czym zmierzam do biura. Chase i Diego stoją przed tablicą wraz z kapitanem. Relacjonuję im, czego się dowiedziałem.
- To kamień milowy w tej sprawie!- krzyczy uradowany brunet.
- Czyli, że Rose wysnuła słuszną teorię- zauważa Adam.
Puszczam jego uwagę mimo uszu.
- Musimy powtórnie przyjrzeć się przeszłości denata i Shirley, musi być coś, co ich łączyło, coś, co doprowadziło do śmierci Bourne'a- mam nagły przypływ energii do działania.- Bierzmy się do pracy!
- Nie tak szybko, chłopcy- odzywa się kapitan.- Zajmiecie się tym, ale w poniedziałek. Teraz do domów!
- Ale kapitanie!- oponuję.
- Żadnego ale, Henderson. Twoja siostra nie widziała cię od trzech dni. Zmykaj!
Z głośnym westchnieniem biorę kurtkę z krzesła. Koledzy już wyszli.
- A, jeszcze jedno, Logan- słyszę głos Jonesa, gdy jestem już prawie na korytarzu.- Chłopcy powiedzieli mi, co zrobiłeś. Uprzedzam, że jeżeli nie przeprosisz Rose i nie sprowadzisz jej tutaj w poniedziałek, zawieszenie nie będzie jedynie jej problemem. Dobranoc.
Mężczyzna znika w swoim gabinecie, a ja zbieram odwagę, by zadzwonić do szatynki.
I po co?
Włącza się poczta głosowa.
Nie zostawiam wiadomości.
Zadzwonię do niej jutro.
***
Muszę się przejść, wiec zostawiam samochód. James będzie mógł zabrać Clarę na przymiarkę sukni ślubnej. Ich ślub już za cztery miesiące, brzuszek mojej przyszłej cioci jest już delikatnie zarysowany, do ślubu będzie ogromny. Mam nadzieję, że z pomocą Gwen znajdzie idealną sukienkę.
Idę powoli tak dobrze znaną mi drogą w ten piękny, poniedziałkowy ranek. Żałuję, że zostawiłam w domu słuchawki, mogłabym przenieść muzykę z głowy do uszu. Nucę więc pod nosem.
Mam w planach spędzić cały dzień na uczelni, być obecną na wszystkich zajęciach. Dziwi mnie, że dziekan jeszcze mnie nie wywalił. Wiem, że systematycznie odrabiam nieobecności i wszystkie kolokwia, ale... po prostu jestem zdziwiona i tyle. Mam za dużo przywilejów.
Idąc tak, mam dziwne przeczucie, że coś się stanie i to jeszcze dziś.
Oddalam je od siebie, ale się go nie pozbywam, nadal tkwi gdzieś tam w mojej świadomości.
Jestem już na kampusie, dostrzegam Pabla i Mary, która mi macha. Odmachuję jej, zastanawiając się, kim jest wysoki mężczyzna, który z nimi rozmawia.
I dla kogo ta herbaciana róża?
Podchodzę bliżej, mężczyzna odsuwa się nieznacznie od moich przyjaciół.
Tulę Mary i Pabla na dzień dobry, po czym odwracam się ku nieznajomemu.
- Logan?! Co ty tu robisz?!
Jak mogły mnie zmylić te przydługie włosy i czarny płaszcz?
- Dzień dobry, Bennett. Moja obecność tutaj to sprawka kapitana.
- Nie bardzo rozumiem.
Pablo patrzy na nas, po czym wymienia ze swoją dziewczyną spojrzenia.
- My już pójdziemy, do zobaczenia.
- Możecie na mnie poczekać- oponuję.
- Raczej dzisiaj nie dotrzesz na zajęcia, nie martw się, zrobię notatki- brunet cmoka mnie w policzek.
- Do zobaczenia, Rosie- Mary przytula mnie jeszcze raz i para odchodzi w stronę głównego budynku.
Patrzę za nimi, bo boję się choćby zerknąć w stronę bruneta.
Stoi przede mną ze wzrokiem utkwionym w mojej twarzy.
Lekko pąsowieję i wreszcie na niego patrzę.
Te oczy.
Dwa dni temu burzowe, dzisiaj błagające.
- O co chodzi? Dlaczego tutaj jesteś? I nie mów mi, że to wina kapitana.
Wzdycha.
Brakowało mi nawet jego westchnień.
Mam wielką ochotę dotknąć jego twarzy, by się upewnić, że na pewno tu jest i nie jest na mnie zły.
- Ja... przyszedł cię przeprosić za mój ostatni wybryk i...- klęka przede mną.- Prosić, byś wróciła do sprawy.
- Matko, Logan, wstań!
- Nie proszę cię o wybaczenie, chcę tylko, byś, skoro miałaś rację, doprowadziła tę sprawę do końca.
- Miałam rację?
- Tak, jak zawsze. A ja...
- Mógłbyś wstać?
- Nie.
- Dzwonię do kapitana.
- Proszę bardzo.
Szybko znajduję numer Jonesa w kontaktach i naciskam słuchawkę. Widzę przyglądające się nam studentki pierwszego roku, szepczą między sobą i chichoczą.
Wzdycham.
Ben odbiera po trzecim sygnale.
- Dzień dobry, Rosie. Czy...
- O co chodzi?- przerywam mu.- Czy może mi pan powiedzieć, dlaczego detektyw Henderson klęczy przede mną z różą w dłoni na oczach innych studentów?
- Ekhem, może się oświadcza?
Zerkam na bruneta, który cały czas na mnie patrzy.
- Nie, raczej się nie oświadcza- odpowiadam.- Nie ma pierścionka zaręczynowego.
Brunet wywraca oczami.
- Wybacz mi, kochanie, ale jubiler jest jeszcze zamknięty, a stróżowi prawa nie wypada kraść.
Lekko się do niego uśmiecham i słucham kapitana.
- Czyli cię przeprasza. Zych chłopak! Powiedz mu, żeby już wstał.
- Masz wstać- mówię niebieskookiemu.
Na szczęścia spełnia moje polecenie.
- Już mnie kolana zaczynały boleć.
Teraz to ja przewracam oczami.
- Rosie, przekaż mu jeszcze, że groźba jest nadal aktualna. Do zobaczenia.
- Przekażę, do widzenia.
Chowam telefon do kieszeni kurtki.
- Groźba jest nadal aktualna- informuję Logana.- Może łaskawie mi wyjaśnisz, o co w tym wszystkim chodzi?
- Dobrze, ale najpierw przyjmij tą różę, jeżeli przyjmujesz moje przeprosiny.
Ponownie przewracam oczami i biorę od niego kwiat, nie spodziewając się, że mnie przytuli.
Trwa to tylko chwilę, ale wystarczająco, bym poczuła jego ciepło.
- Opowiem ci w drodze.
- W drodze? Gdzie mnie zabierasz?
- Na posterunek. Chyba, że chcesz, by groźba kapitana stała się faktem.
- Co za groźba?
- Jeżeli nie dowiozę cię dzisiaj na posterunek, zostanę zawieszony za samoczynne działanie.
Na chwilę odbiera mi mowę.
- Nawet gdyby nie wisiała nade mną groźba, przeprosiłbym cię, bo... bo wiem, jak dużo wnosisz do każdej naszej sprawy i wiem, że bym sobie bez ciebie nie poradził- otwiera przede mną drzwi samochodu.
- Dziękuję.
Obiega samochód i zajmuje miejsce kierowcy.
- Jeszcze raz cię przepraszam, Rosie. Wiem, że jestem idiotą.
Uśmiecham się.
- Pocieszę cię. Jesteś najmądrzejszym idiotą, jakiego znam.
Też się uśmiecha.
- Dziękuję. Cieszę się z tego komplementu.
- To się ciesz, bo następnego długo nie usłyszysz.
Śmieje się z mojej riposty i płynnie włącza do ruchu.
- Logan?
- Tak?- zerka na mnie.
- Ja znalazłam coś na Celię, co może być motywem zbrodni.
- Naprawdę? My także coś mamy. W sobotę przyszła do nas kobieta z córką. Nastolatka jest naszym prawdziwym świadkiem.
***
Ponownie patrzy na mnie z wyższością. Nie spodziewa się, że coś na nią mam.
Wyczuwam uczucie triumfu.
Uśmiecham się do blondynki słodko.
Na jej ustach pojawia się grymas.
Logan patrzy na nią uważnie, lecz bez emocji.
- Dlaczego znowu tu jestem? Przesłuchaliście mnie już dwa razy, a mimo to nie macie chociażby podejrzanego.
- Do trzech razy sztuka- nawet głos bruneta brzmi beznamiętnie.
Kobieta zakłada ramiona przed sobą.
- Jeśli nic na mnie nie macie, to mnie puśćcie- wstaje z krzesła.
- Siadaj, Lecai- głos Logana jest twardy.
Kobieta zajmuje miejsce z głośnym westchnieniem.
- Dziwne- odzywam się po raz pierwszy.
- Co?- Celia warczy na mnie zirytowana.
- Normalnie ludzie nie reagują na sztucznie wytworzone słowa, ale ty zareagowałaś. Lecai. Anagram twojego imienia. Sprytne. Całe Beniedetere Company jest jednym wielkim sztucznym tworem. Nie prowadzisz dla nich butiku, jesteś ich specjalistką do spraw technologii, pracujesz jako szpieg.
- Coś podobnego- śmieje się złośliwie.- Coś ty brała, słoneczko? Jakieś grzybki?
Puszczam jej słowa mimo uszu.
- Nie, nie biorę takich rzeczy, po prostu posiadam logiczny umysł i jednocześnie wyobraźnię. Otworzyłaś butik dla niepoznaki, nie sprawowałaś nad nim pieczy, bywałaś w nim od czasu do czasu, gdy nie badałaś akurat kolejnych programów. Poznałaś Michaela podczas szkolenia, w którym brał udział podczas swojego urlopu, to dlatego zachowywał się dziwne po powrocie do pracy. Rozkochałaś go w sobie. Dlatego oboje macie tatuaże przy obojczyku. Małe czarne ptaki, symbol waszej wielkiej miłości. On cię kochał, a ty go wykorzystałaś. Miał dla ciebie wykraść najnowszy program komputerowy jego firmy. Nie udało mu się to, skradł starszą wersję. To cie zdenerwowało. Tamtego wieczoru byłaś przygotowana, otrzymałaś broń od swojego zleceniodawcy. Z premedytacją go zabiłaś, pewna, że nikt cię nie widzi. Jednak los bywa przewrotny. Mamy świadka. A ciebie czeka pudło.
Z każdym moim zdaniem na jej twarzy maluje się coraz większe zdziwienie i strach.
- Nie na mnie...
- Daj sobie spokój- przerywa jej Logan.- Mamy dowody i to wystarczająco dużo, by przedstawić prokuratorowi zarzuty.
Czyta całą listę dowodów, a Celia wpada w histerię, płacze, zaczyna bić w stół.
- Chcę adwokata! Adwokata! Udowodni wam, że nie macie racji. Nie przyznam się do niczego!
- Nie musi pani- do pomieszczenia wchodzi kapitan.- Już to pani zrobiła.
Kładzie na stole dyktafon, ten sam, który był tu podczas naszej ostatniej rozmowy.
To on nagrywał?!
Naciska play, a do naszych uszu dociera fragment mojej rozmowy z Shirley.
- Byłam sama w mieszkaniu, bo mam pracowała na nocną zmianę.
- Jestem pielęgniarką w szpitalu Roosevelta- tłumaczy kobieta.
Zapisuję tą informację, a dziewczyna kontynuuje.
- Zostawiłam jedynie delikatne światło w kuchni, a sama udałam się do pokoju po uprzednim sprawdzeniu, czy drzwi wejściowe są zamknięte. Siedziałam w pokoju po ciemku, by móc ujrzeć gwiazdy na niebie, przy otwartym oknie, by móc choć trochę przewietrzyć. Moja wieża cichutko grała w tle. Nagle od strony ulicy dobiegł mnie czyjś podniesiony głos. Wyjrzałam w dół i dostrzegłam w nikłym świetle latarni dwie postaci, kobiety i mężczyzny. Krzyczała na niego, że ją wykiwał, że jeżeli uważa ją za idiotkę, to sam jest idiotą, on tłumaczył, że się pomylił, zdobył nie to, co chciała, ale to naprawi, jeśli tylko da mu trochę więcej czasu, powiedziała, że jeśli zawiódł raz, to zrobi to ponownie, nie da mu szansy. Zaczęli się szamotać, najwidoczniej zahaczyła o wystający z budynku gwóźdź, bo zaczęła krwawić. Porządnie ją to wkurzyło, wyciągnęła pistolet z torebki. Mężczyzna się zaśmiał, nie wierzył jej, że jest w stanie strzelić, to ją zdenerwowało jeszcze bardziej. Oddała strzał w stronę dachu sąsiedniej kamienicy. On zaczął się cofać do tyłu, prosząc, wręcz błagając, by dała mu szansę. Odpowiedziała, że już mu nie ufa i nikt więcej nie powinien i... - urywa, kryjąc twarz w dłoniach i cichutko szlochając.
Pani Wright tuli ją do siebie i mówi czułym głosem.
- Jesteś dzielna, córeczko. Musisz dokończyć zeznanie.
Nie pośpieszam nastolatki, usłyszałem od niej więcej niż się spodziewałem.
Dziewczyna wyciera łzy i mówi dalej.
- Powiedziała coś po francusku. Strzeliła do niego. Trzy razy prosto w klatkę piersiową. Nie znam się, proszę pana, ale wydaje mi się, że zwykły człowiek bez przeszkolenia nie jest w stanie oddać trzech precyzyjnych strzałów w stronę człowieka oddalonego o kilka metrów.
- Jesteś w stanie opisać tę kobietę?
- Była ubrana na czarno, miała sukienkę lub spódnicę, czarną ramoneskę i torebkę, wyglądała dość elegancko, tylko buty psuły ten efekt. miała czarne adidasy, nie dojrzałam więcej szczegółów. A i widziałam jej włosy. Blond.
Prostuję się. To mogła być Celia. Watpię, by Monique kłamała, wygląda na zbyt przytłoczoną i przerażoną tą sprawą.
Zamykam zeszyt i wstaję.
- Dziękuję paniom bardzo za przyjście, dzięki zeznaniom jesteśmy bliżej rozwiązania sprawy. Jeszcze jedno. Pamiętasz może, która to była godzina?
- Tak. 23:08. Spojrzałam na zegarek, gdy usłyszałam podniesiony głos. Cało to zdarzenie trwało kilka, najwyżej osiem minut.
- Jeszcze raz dziękuję.
Odprowadzam kobiety do windy, po czym zmierzam do biura. Chase i Diego stoją przed tablicą wraz z kapitanem. Relacjonuję im, czego się dowiedziałem.
- To kamień milowy w tej sprawie!- krzyczy uradowany brunet.
- Czyli, że Rose wysnuła słuszną teorię- zauważa Adam.
Puszczam jego uwagę mimo uszu.
- Musimy powtórnie przyjrzeć się przeszłości denata i Shirley, musi być coś, co ich łączyło, coś, co doprowadziło do śmierci Bourne'a- mam nagły przypływ energii do działania.- Bierzmy się do pracy!
- Nie tak szybko, chłopcy- odzywa się kapitan.- Zajmiecie się tym, ale w poniedziałek. Teraz do domów!
- Ale kapitanie!- oponuję.
- Żadnego ale, Henderson. Twoja siostra nie widziała cię od trzech dni. Zmykaj!
Z głośnym westchnieniem biorę kurtkę z krzesła. Koledzy już wyszli.
- A, jeszcze jedno, Logan- słyszę głos Jonesa, gdy jestem już prawie na korytarzu.- Chłopcy powiedzieli mi, co zrobiłeś. Uprzedzam, że jeżeli nie przeprosisz Rose i nie sprowadzisz jej tutaj w poniedziałek, zawieszenie nie będzie jedynie jej problemem. Dobranoc.
Mężczyzna znika w swoim gabinecie, a ja zbieram odwagę, by zadzwonić do szatynki.
I po co?
Włącza się poczta głosowa.
Nie zostawiam wiadomości.
Zadzwonię do niej jutro.
***
Muszę się przejść, wiec zostawiam samochód. James będzie mógł zabrać Clarę na przymiarkę sukni ślubnej. Ich ślub już za cztery miesiące, brzuszek mojej przyszłej cioci jest już delikatnie zarysowany, do ślubu będzie ogromny. Mam nadzieję, że z pomocą Gwen znajdzie idealną sukienkę.
Idę powoli tak dobrze znaną mi drogą w ten piękny, poniedziałkowy ranek. Żałuję, że zostawiłam w domu słuchawki, mogłabym przenieść muzykę z głowy do uszu. Nucę więc pod nosem.
Mam w planach spędzić cały dzień na uczelni, być obecną na wszystkich zajęciach. Dziwi mnie, że dziekan jeszcze mnie nie wywalił. Wiem, że systematycznie odrabiam nieobecności i wszystkie kolokwia, ale... po prostu jestem zdziwiona i tyle. Mam za dużo przywilejów.
Idąc tak, mam dziwne przeczucie, że coś się stanie i to jeszcze dziś.
Oddalam je od siebie, ale się go nie pozbywam, nadal tkwi gdzieś tam w mojej świadomości.
Jestem już na kampusie, dostrzegam Pabla i Mary, która mi macha. Odmachuję jej, zastanawiając się, kim jest wysoki mężczyzna, który z nimi rozmawia.
I dla kogo ta herbaciana róża?
Podchodzę bliżej, mężczyzna odsuwa się nieznacznie od moich przyjaciół.
Tulę Mary i Pabla na dzień dobry, po czym odwracam się ku nieznajomemu.
- Logan?! Co ty tu robisz?!
Jak mogły mnie zmylić te przydługie włosy i czarny płaszcz?
- Dzień dobry, Bennett. Moja obecność tutaj to sprawka kapitana.
- Nie bardzo rozumiem.
Pablo patrzy na nas, po czym wymienia ze swoją dziewczyną spojrzenia.
- My już pójdziemy, do zobaczenia.
- Możecie na mnie poczekać- oponuję.
- Raczej dzisiaj nie dotrzesz na zajęcia, nie martw się, zrobię notatki- brunet cmoka mnie w policzek.
- Do zobaczenia, Rosie- Mary przytula mnie jeszcze raz i para odchodzi w stronę głównego budynku.
Patrzę za nimi, bo boję się choćby zerknąć w stronę bruneta.
Stoi przede mną ze wzrokiem utkwionym w mojej twarzy.
Lekko pąsowieję i wreszcie na niego patrzę.
Te oczy.
Dwa dni temu burzowe, dzisiaj błagające.
- O co chodzi? Dlaczego tutaj jesteś? I nie mów mi, że to wina kapitana.
Wzdycha.
Brakowało mi nawet jego westchnień.
Mam wielką ochotę dotknąć jego twarzy, by się upewnić, że na pewno tu jest i nie jest na mnie zły.
- Ja... przyszedł cię przeprosić za mój ostatni wybryk i...- klęka przede mną.- Prosić, byś wróciła do sprawy.
- Matko, Logan, wstań!
- Nie proszę cię o wybaczenie, chcę tylko, byś, skoro miałaś rację, doprowadziła tę sprawę do końca.
- Miałam rację?
- Tak, jak zawsze. A ja...
- Mógłbyś wstać?
- Nie.
- Dzwonię do kapitana.
- Proszę bardzo.
Szybko znajduję numer Jonesa w kontaktach i naciskam słuchawkę. Widzę przyglądające się nam studentki pierwszego roku, szepczą między sobą i chichoczą.
Wzdycham.
Ben odbiera po trzecim sygnale.
- Dzień dobry, Rosie. Czy...
- O co chodzi?- przerywam mu.- Czy może mi pan powiedzieć, dlaczego detektyw Henderson klęczy przede mną z różą w dłoni na oczach innych studentów?
- Ekhem, może się oświadcza?
Zerkam na bruneta, który cały czas na mnie patrzy.
- Nie, raczej się nie oświadcza- odpowiadam.- Nie ma pierścionka zaręczynowego.
Brunet wywraca oczami.
- Wybacz mi, kochanie, ale jubiler jest jeszcze zamknięty, a stróżowi prawa nie wypada kraść.
Lekko się do niego uśmiecham i słucham kapitana.
- Czyli cię przeprasza. Zych chłopak! Powiedz mu, żeby już wstał.
- Masz wstać- mówię niebieskookiemu.
Na szczęścia spełnia moje polecenie.
- Już mnie kolana zaczynały boleć.
Teraz to ja przewracam oczami.
- Rosie, przekaż mu jeszcze, że groźba jest nadal aktualna. Do zobaczenia.
- Przekażę, do widzenia.
Chowam telefon do kieszeni kurtki.
- Groźba jest nadal aktualna- informuję Logana.- Może łaskawie mi wyjaśnisz, o co w tym wszystkim chodzi?
- Dobrze, ale najpierw przyjmij tą różę, jeżeli przyjmujesz moje przeprosiny.
Ponownie przewracam oczami i biorę od niego kwiat, nie spodziewając się, że mnie przytuli.
Trwa to tylko chwilę, ale wystarczająco, bym poczuła jego ciepło.
- Opowiem ci w drodze.
- W drodze? Gdzie mnie zabierasz?
- Na posterunek. Chyba, że chcesz, by groźba kapitana stała się faktem.
- Co za groźba?
- Jeżeli nie dowiozę cię dzisiaj na posterunek, zostanę zawieszony za samoczynne działanie.
Na chwilę odbiera mi mowę.
- Nawet gdyby nie wisiała nade mną groźba, przeprosiłbym cię, bo... bo wiem, jak dużo wnosisz do każdej naszej sprawy i wiem, że bym sobie bez ciebie nie poradził- otwiera przede mną drzwi samochodu.
- Dziękuję.
Obiega samochód i zajmuje miejsce kierowcy.
- Jeszcze raz cię przepraszam, Rosie. Wiem, że jestem idiotą.
Uśmiecham się.
- Pocieszę cię. Jesteś najmądrzejszym idiotą, jakiego znam.
Też się uśmiecha.
- Dziękuję. Cieszę się z tego komplementu.
- To się ciesz, bo następnego długo nie usłyszysz.
Śmieje się z mojej riposty i płynnie włącza do ruchu.
- Logan?
- Tak?- zerka na mnie.
- Ja znalazłam coś na Celię, co może być motywem zbrodni.
- Naprawdę? My także coś mamy. W sobotę przyszła do nas kobieta z córką. Nastolatka jest naszym prawdziwym świadkiem.
***
Ponownie patrzy na mnie z wyższością. Nie spodziewa się, że coś na nią mam.
Wyczuwam uczucie triumfu.
Uśmiecham się do blondynki słodko.
Na jej ustach pojawia się grymas.
Logan patrzy na nią uważnie, lecz bez emocji.
- Dlaczego znowu tu jestem? Przesłuchaliście mnie już dwa razy, a mimo to nie macie chociażby podejrzanego.
- Do trzech razy sztuka- nawet głos bruneta brzmi beznamiętnie.
Kobieta zakłada ramiona przed sobą.
- Jeśli nic na mnie nie macie, to mnie puśćcie- wstaje z krzesła.
- Siadaj, Lecai- głos Logana jest twardy.
Kobieta zajmuje miejsce z głośnym westchnieniem.
- Dziwne- odzywam się po raz pierwszy.
- Co?- Celia warczy na mnie zirytowana.
- Normalnie ludzie nie reagują na sztucznie wytworzone słowa, ale ty zareagowałaś. Lecai. Anagram twojego imienia. Sprytne. Całe Beniedetere Company jest jednym wielkim sztucznym tworem. Nie prowadzisz dla nich butiku, jesteś ich specjalistką do spraw technologii, pracujesz jako szpieg.
- Coś podobnego- śmieje się złośliwie.- Coś ty brała, słoneczko? Jakieś grzybki?
Puszczam jej słowa mimo uszu.
- Nie, nie biorę takich rzeczy, po prostu posiadam logiczny umysł i jednocześnie wyobraźnię. Otworzyłaś butik dla niepoznaki, nie sprawowałaś nad nim pieczy, bywałaś w nim od czasu do czasu, gdy nie badałaś akurat kolejnych programów. Poznałaś Michaela podczas szkolenia, w którym brał udział podczas swojego urlopu, to dlatego zachowywał się dziwne po powrocie do pracy. Rozkochałaś go w sobie. Dlatego oboje macie tatuaże przy obojczyku. Małe czarne ptaki, symbol waszej wielkiej miłości. On cię kochał, a ty go wykorzystałaś. Miał dla ciebie wykraść najnowszy program komputerowy jego firmy. Nie udało mu się to, skradł starszą wersję. To cie zdenerwowało. Tamtego wieczoru byłaś przygotowana, otrzymałaś broń od swojego zleceniodawcy. Z premedytacją go zabiłaś, pewna, że nikt cię nie widzi. Jednak los bywa przewrotny. Mamy świadka. A ciebie czeka pudło.
Z każdym moim zdaniem na jej twarzy maluje się coraz większe zdziwienie i strach.
- Nie na mnie...
- Daj sobie spokój- przerywa jej Logan.- Mamy dowody i to wystarczająco dużo, by przedstawić prokuratorowi zarzuty.
Czyta całą listę dowodów, a Celia wpada w histerię, płacze, zaczyna bić w stół.
- Chcę adwokata! Adwokata! Udowodni wam, że nie macie racji. Nie przyznam się do niczego!
- Nie musi pani- do pomieszczenia wchodzi kapitan.- Już to pani zrobiła.
Kładzie na stole dyktafon, ten sam, który był tu podczas naszej ostatniej rozmowy.
To on nagrywał?!
Naciska play, a do naszych uszu dociera fragment mojej rozmowy z Shirley.
- Vous ne reussires pas, salope. Vous n'auvez pas la preuve.
- Nous veraus.
- Od początku udawałaś niewiniątko- odzywa się brunet.- A ja, jak głupi, uwierzyłem w twoją wersję i brałem udział w tej chorej grzej. Mam nadzieję, że przez długi czas ponownie się nie spotkamy.
Wychodzi. Zbieram papiery, Jones woła dwóch funkcjonariuszy, by popilnowali blondynki, gdy będzie dzwonił do prokuratora generalnego i załatwiał jej adwokata z urzędu.
Opuszczam pokój z uczuciem ulgi. Koniec tej sprawy, nareszcie.
Za bardzo popsuła moje relacje z brunetem.
Mimo jego przeprosin nie potrafię się do niego zbliżyć.
To nie tak, że już mu nie ufam, po prostu... obawiam się kolejnych kłótni czy nieporozumień.
Idę ku tablicy, by zwyczajowo pościągać z niej materiały.
Logan przynosi karton i mi pomaga.
Milczymy.
Ciszę przerywa dźwięk mojego telefonu.
Wyjmuję go z kieszeni.
Ian.
Spoglądam na bruneta.
Patrzy na mnie.
- Odbierz.
- Dziękuję.
Odchodzę na bok.
- Cześć, Ian. Czy coś się stało?
- Hej, skarbie.Nic się nie stało. Tak dzwonię spytać, jak ci mija dzień. Chyba ci nie przeszkadzam?
Zerkam na Logana, który właśnie chowa ostatnie zdjęcia i zajmuje się katalogowaniem kartonu.
- Nie. Znaczy, trochę tak- wzdycham.- Właśnie zamknęliśmy sprawę, jestem odrobinę zmęczona i nie za bardzo mam ochotę na rozmowę przez telefon.
- Szkoda. Czyli wspólna kolacja dzisiaj raczej nie wchodzi w rachubę?
- Raczej nie. Przepraszam.
- Nie szkodzi, sam mam dużo pracy w sądzie. A masz może czas jutro w porze lunchu?
- Raczej tak. Dla ciebie coś się znajdzie- chcę udobruchać szatyna.- Pójdziemy do tej greckiej restauracji na Bronxie, którą tak mi polecałeś? Mam ochotę na musakę.
- Z wielką przyjemnością, kotku- czuję, że się uśmiecha. Mnie też odrobinę poprawia się humor.- No nic, nie zajmuję ci już więcej czasu. Zadzwonię jutro rano. Do zobaczenia, skarbie. Kocham cię.
Uśmiecham się, zwracając do biurka.
- Do zobaczenia. Ja też cię kocham.
Logan siedzi pochylony nad raportem, dostrzegam jego usta zaciśnięte w kreskę.
- Czy coś się stało?- pytam z troską.
Oprócz tego, że potraktowałem się jak ostatni idiota i dopuściłem do ciebie O'Laughlina, to nic. A co?
- Nie- wzdycha.- Jestem po prostu zmęczony.
Widzę. Te cienie pod oczami.
- Zrobię ci kawę.
- Nie, dziękuję. Dokończę raport i wracam do domu.
- Mia urządzi ci niezłą awanturę za tak długą nieobecność- uśmiecham się.
Odwzajemnia to.
- Nie powinna, sama swego czasu zniknęła sobie na tydzień, nikomu nic nie mówiąc.
- Żartujesz? Jak to się stało?
- Jej zapytaj. A teraz zmykaj, za godzinę masz trening.
Wywracam oczami. Wiedziałam, że o nim wspomni.
Zabieram swoje rzeczy. Mijając biurko szefa, zatrzymuję się na chwilę, pochylam głowę i cmokam bruneta w policzek.
- Miłego wieczoru, Logan.
- Tobie również, Rose.
Znikam w windzie, zastanawiając się, ile czasu zajmie mi powrót do domu po ciuchy i droga na trening.
Obym się nie spóźniła.
***
Biegnę, moje mięśnie pracują, a mózg nie chce się wyłączyć.
Ona go kocha.
A ja nie mam już szans na jej miłość.
Wściekłość.
Jak mogłem pozwolić, by sytuacja tak się potoczyła?
Myślałem, że szybko jej przejdzie.
A oni od miesiąca są szczęśliwą i zakochaną parą.
Cholera.
Jestem zły, spocony, a rana mnie szczypie.
Nawet jej nie zauważyła.
Próbuję tłumaczyć sobie to brakiem plastra, który mógłby zwrócić jej uwagę na moją dłoń.
Ale dawniej, mimo braku opatrunku, zwróciłaby uwagę na każdy nowy szczegół.
Co ta miłość robi z człowiekiem.
Niektórym dodaje skrzydeł.
Innych wprowadza do świata bez nadziei.
Oddycham ciężko.
Mam dość.
Niech ten dzień się już skończy.
- Ok, wystarczy- słyszę głos Marka.- Jest już prawie 23. Muszę zamykać.
Biorę ręcznik i ocieram czoło.
- Czyż ty zwariował?!
Jestem skonsternowany.
- Co ja takiego zrobiłem?
- Trzydzieści osiem kilometrów? Cholera, Logan, ustaliliśmy, że pod żadnym pozorem NIE możesz dzisiaj przebiec więcej niż trzydzieści. Dieta ostatnich dni nie sprzyja takiemu wysiłkowi. Obiecaj mi, że przed wyjściem stąd zjesz chociaż batonika z automatu.
- Obiecuję.
- Teraz zmykaj.
Czterdziestoośmiolatek po kolei wyłącza i porządkuje sprzęt, a ja idę do szatni. Przebieram się machinalnie. Spełniam prośbę mężczyzny i kupuję Snickers'a z a resztę drobnych znalezionych w kieszeni.
Wracam do mieszkania, ledwo wyciągam klucze, gdy drzwi otwiera mi Mia.
- Loganie Matthew Hendersonie, tłumacz się!
Kończę rozmowę z nią po pierwszej w nocy, gdy prawie zmuszam ją do pójścia spać, bo ma pracę.
Sam zasypiam jeszcze później, myśląc o Rose.
Wyprzedzam budzik.
Nie mam nastroju na kontakty międzyludzkie.
Jakoś docieram do pracy, gdzie zastaję ciszę.
W korytarzu dostrzegam Jonesa.
- Dzień dobry, kapitanie. Coś się stało?
Pociera dłonią czoło.
- Dzień dobry, Logan. Stało się coś i to coś poważnego.
Wydawało mi się, że jestem przygotowany na wszystko.
Dokładnie.
Wydawało mi się.
- Ktoś musi ci to powiedzieć i lepiej, żebym to był ja.
- Proszę przejść do rzeczy.
Wzdycha i patrzy mi w oczy.
Nie odwracam wzroku.
- Celia Shirley nie żyje.
Została zamordowana.
--------------------------------------------------------------------------------------
Buenas noches :)
Wiem, że jest już późno, ale miałam taką chęć przepisać ten rozdział, że zaczęłam we wtorek wieczorem i musiałam skończyć dzisiaj: środa/czwartek :)
Dla fanów seriali/ książek kryminalnych mogą istnieć pewne niedopowiedzenia w rozdziale, ale jakoś nie mam ochoty tłumaczyć zawsze wszystkiego, co zawieram w rozdziale.
Podoba mi się końcówka, na pewno będzie do niej nawiązanie :) Wpadła mi przypadkiem do głowy i wydaje się dobrym punktem do sprawy październikowej i wzmianki w czerwcowej.
Mam nadzieję, że się Wam spodoba :)
Przepraszam za wszelkie literówki.
Miłej lektury! :)
Wychodzi. Zbieram papiery, Jones woła dwóch funkcjonariuszy, by popilnowali blondynki, gdy będzie dzwonił do prokuratora generalnego i załatwiał jej adwokata z urzędu.
Opuszczam pokój z uczuciem ulgi. Koniec tej sprawy, nareszcie.
Za bardzo popsuła moje relacje z brunetem.
Mimo jego przeprosin nie potrafię się do niego zbliżyć.
To nie tak, że już mu nie ufam, po prostu... obawiam się kolejnych kłótni czy nieporozumień.
Idę ku tablicy, by zwyczajowo pościągać z niej materiały.
Logan przynosi karton i mi pomaga.
Milczymy.
Ciszę przerywa dźwięk mojego telefonu.
Wyjmuję go z kieszeni.
Ian.
Spoglądam na bruneta.
Patrzy na mnie.
- Odbierz.
- Dziękuję.
Odchodzę na bok.
- Cześć, Ian. Czy coś się stało?
- Hej, skarbie.Nic się nie stało. Tak dzwonię spytać, jak ci mija dzień. Chyba ci nie przeszkadzam?
Zerkam na Logana, który właśnie chowa ostatnie zdjęcia i zajmuje się katalogowaniem kartonu.
- Nie. Znaczy, trochę tak- wzdycham.- Właśnie zamknęliśmy sprawę, jestem odrobinę zmęczona i nie za bardzo mam ochotę na rozmowę przez telefon.
- Szkoda. Czyli wspólna kolacja dzisiaj raczej nie wchodzi w rachubę?
- Raczej nie. Przepraszam.
- Nie szkodzi, sam mam dużo pracy w sądzie. A masz może czas jutro w porze lunchu?
- Raczej tak. Dla ciebie coś się znajdzie- chcę udobruchać szatyna.- Pójdziemy do tej greckiej restauracji na Bronxie, którą tak mi polecałeś? Mam ochotę na musakę.
- Z wielką przyjemnością, kotku- czuję, że się uśmiecha. Mnie też odrobinę poprawia się humor.- No nic, nie zajmuję ci już więcej czasu. Zadzwonię jutro rano. Do zobaczenia, skarbie. Kocham cię.
Uśmiecham się, zwracając do biurka.
- Do zobaczenia. Ja też cię kocham.
Logan siedzi pochylony nad raportem, dostrzegam jego usta zaciśnięte w kreskę.
- Czy coś się stało?- pytam z troską.
Oprócz tego, że potraktowałem się jak ostatni idiota i dopuściłem do ciebie O'Laughlina, to nic. A co?
- Nie- wzdycha.- Jestem po prostu zmęczony.
Widzę. Te cienie pod oczami.
- Zrobię ci kawę.
- Nie, dziękuję. Dokończę raport i wracam do domu.
- Mia urządzi ci niezłą awanturę za tak długą nieobecność- uśmiecham się.
Odwzajemnia to.
- Nie powinna, sama swego czasu zniknęła sobie na tydzień, nikomu nic nie mówiąc.
- Żartujesz? Jak to się stało?
- Jej zapytaj. A teraz zmykaj, za godzinę masz trening.
Wywracam oczami. Wiedziałam, że o nim wspomni.
Zabieram swoje rzeczy. Mijając biurko szefa, zatrzymuję się na chwilę, pochylam głowę i cmokam bruneta w policzek.
- Miłego wieczoru, Logan.
- Tobie również, Rose.
Znikam w windzie, zastanawiając się, ile czasu zajmie mi powrót do domu po ciuchy i droga na trening.
Obym się nie spóźniła.
***
Biegnę, moje mięśnie pracują, a mózg nie chce się wyłączyć.
Ona go kocha.
A ja nie mam już szans na jej miłość.
Wściekłość.
Jak mogłem pozwolić, by sytuacja tak się potoczyła?
Myślałem, że szybko jej przejdzie.
A oni od miesiąca są szczęśliwą i zakochaną parą.
Cholera.
Jestem zły, spocony, a rana mnie szczypie.
Nawet jej nie zauważyła.
Próbuję tłumaczyć sobie to brakiem plastra, który mógłby zwrócić jej uwagę na moją dłoń.
Ale dawniej, mimo braku opatrunku, zwróciłaby uwagę na każdy nowy szczegół.
Co ta miłość robi z człowiekiem.
Niektórym dodaje skrzydeł.
Innych wprowadza do świata bez nadziei.
Oddycham ciężko.
Mam dość.
Niech ten dzień się już skończy.
- Ok, wystarczy- słyszę głos Marka.- Jest już prawie 23. Muszę zamykać.
Biorę ręcznik i ocieram czoło.
- Czyż ty zwariował?!
Jestem skonsternowany.
- Co ja takiego zrobiłem?
- Trzydzieści osiem kilometrów? Cholera, Logan, ustaliliśmy, że pod żadnym pozorem NIE możesz dzisiaj przebiec więcej niż trzydzieści. Dieta ostatnich dni nie sprzyja takiemu wysiłkowi. Obiecaj mi, że przed wyjściem stąd zjesz chociaż batonika z automatu.
- Obiecuję.
- Teraz zmykaj.
Czterdziestoośmiolatek po kolei wyłącza i porządkuje sprzęt, a ja idę do szatni. Przebieram się machinalnie. Spełniam prośbę mężczyzny i kupuję Snickers'a z a resztę drobnych znalezionych w kieszeni.
Wracam do mieszkania, ledwo wyciągam klucze, gdy drzwi otwiera mi Mia.
- Loganie Matthew Hendersonie, tłumacz się!
Kończę rozmowę z nią po pierwszej w nocy, gdy prawie zmuszam ją do pójścia spać, bo ma pracę.
Sam zasypiam jeszcze później, myśląc o Rose.
Wyprzedzam budzik.
Nie mam nastroju na kontakty międzyludzkie.
Jakoś docieram do pracy, gdzie zastaję ciszę.
W korytarzu dostrzegam Jonesa.
- Dzień dobry, kapitanie. Coś się stało?
Pociera dłonią czoło.
- Dzień dobry, Logan. Stało się coś i to coś poważnego.
Wydawało mi się, że jestem przygotowany na wszystko.
Dokładnie.
Wydawało mi się.
- Ktoś musi ci to powiedzieć i lepiej, żebym to był ja.
- Proszę przejść do rzeczy.
Wzdycha i patrzy mi w oczy.
Nie odwracam wzroku.
- Celia Shirley nie żyje.
Została zamordowana.
--------------------------------------------------------------------------------------
Buenas noches :)
Wiem, że jest już późno, ale miałam taką chęć przepisać ten rozdział, że zaczęłam we wtorek wieczorem i musiałam skończyć dzisiaj: środa/czwartek :)
Dla fanów seriali/ książek kryminalnych mogą istnieć pewne niedopowiedzenia w rozdziale, ale jakoś nie mam ochoty tłumaczyć zawsze wszystkiego, co zawieram w rozdziale.
Podoba mi się końcówka, na pewno będzie do niej nawiązanie :) Wpadła mi przypadkiem do głowy i wydaje się dobrym punktem do sprawy październikowej i wzmianki w czerwcowej.
Mam nadzieję, że się Wam spodoba :)
Przepraszam za wszelkie literówki.
Miłej lektury! :)
Wow! No teraz to mnie porządnie zatkało... dziewczyno to jest boskie!!! Ty masz wspaniały talent, a Twoje opowiadanie strasznie mi się podoba i nigdy nie przestanie <3
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że niedługo dodasz new :* :* :* :* :* :* :* :*
Cieszę się, że się podoba :)
UsuńDziękuję :*
Świetny rozdział!
OdpowiedzUsuńZ każdym jednym coraz bardziej kocham to opowiadanie :D Hm.. tak mi się zdaje, że do czerwca jeszcze długo xd A w ogóle to nie wiesz, jak się cieszę, bo w sprawie czerwcowej ma się COŚ wydarzyć pomiędzy Rose a Loganem, a ja się właśnie w czerwcu urodziłam :D Tak fajnie, jak sobie myślę, że oni będą razem w moim miesięcu :)
Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział! Ciekawe, jak Logan przyjmie smierć Celi. W końcu to trochę skomplikuje sprawę :/
Pozdrawiam! :*
Z ręką na ramieniu mogę napisać, że w czerwcu Rose i Logan NIE będą razem, not yet.
UsuńAle wydarzy się między nimi coś magicznego :)
Co do następnego rozdziału, parę zdań już mam.
Logan będzie miał pewne problemy, ale jakie, to się przekonasz najpóźniej w Wigilię.
Dziękuję za komentarz :*
Ja bym tak mogła to czytać i czytać :D Głowę do pisania to Ty masz niezłą :) Rozdział jak zawsze świetny :*
OdpowiedzUsuńM.K
To mam nadzieję, że będziesz czytać i czytać każdy kolejny :)
UsuńNie głową, ja tylko dostrzegam inspiracje w czym się da ;)
Dziękuję za komentarz :*
Głowę* perdone, seńorita :)
UsuńGenialny rozdział. A te przeprosiny to bomba. Logan zxachował się w stylu Castle'a. wcześniej myślałam, że tylko on mógby wpaćś na coś takiego. a tu miłe zaskoczenie. J
OdpowiedzUsuńESTEŚ CUDOWNA
Ale czy jesteś człowiekiem?
Cieszę się bardzo :)
UsuńZ całą pewnością jestem człowiekiem ;)
Dziękuję za komentarz :*