wtorek, 24 grudnia 2013

23 Tell me, what you do

Nie wszystko, co widzisz, jest takie, jakie ci się wydaje...


For all my readers. I love you, guys! <3

M.K, za całą dobroć i wyrozumiałość.
Nawet nie wiesz, jakie szczęście posiadam, mając Ciebie :*



Zerkam przez okno na ruchliwą ulicę.
- Dziękuję ci bardzo za informację. To wielki krok na przód w tej sprawie. Wpadnę do ciebie po pracy, musimy porozmawiać, nie próbuj się wymówić. Jeszcze raz ci dziękuję, Sue. Do zobaczenia.
Kończę połączenie i wzdycham.
Podchodzę do tablicy i pod napisem "OFIARA" piszę czytelnie "Dominic Blue".
- Wow, wreszcie coś- mówi sarkastycznie Diego, zajmując miejsce po mojej lewej stronie. Adam staje po prawej.
- Możemy wreszcie zacząć.
- Poszukam go w naszym bazie danych- mówi Adam i siada do biurka.
- Gdzie Henderson? -pytam ciemnookiego.
- W gabinecie kapitana, rozmawia z kapitanem Ambrasco.
Samuel Ambrasco to detektyw kryminalny z dwudziestoletnim doświadczeniem, dobry przyjaciel burmistrza.
- Myślisz, że dobrze to zniesie?- martwię się o Pana- Czyste- Niebo.
- Mam nadzieję. Jest silny, o ile Ambrasco go nie zachwieje jakąś teorią, to powinien wyjść z tej potyczki zwycięsko.
Mój wzrok biegnie ku gabinetowi. Detektyw znany jest  wśród nowojorskich kolegów z niekonwencjonalnych metod przesłuchiwań.
Przygryzam lekko dolną wargę.
Bądź silny, Logan.
- Mam coś- słyszymy głos blondyna.
Podchodzimy z Diego do jego biurka. Na ekranie widnieje zdjęcie denata.
- W 2001 r. dostał zakaz zbliżania się do niejakiej Emily Grande. Został też oskarżony o kradzież jej własności, brylantowej kolii o wartości 25 tysięcy dolarów. Jednak okazało się, że skłamała, dała ją przyjaciółce, a Blue'a oskarżyła, bo tak jej było na rękę.
Na zdjęciu z pewnością nie wygląda na taką, jak w rzeczywistości, co nie zmienia faktu, że moim zdaniem cena jest wygórowana.
- 25 tysięcy? Za co?
- Za diament- Diego wskazuje na środkowy brylant kolii.- Ma jakieś 100 karatów.
- Możesz ustalić adres tej Grande?
- Mam. Pennsylvania Avenue 84.
- Dziękuję. To który z was chce się przejechać?
Adam i brunet wymieniają ze sobą spojrzenie.
- Co jest?- pytam, czując się niepewnie.
- No wiesz, Rose- odzywa się Diego.- Jeszcze żaden z nas- ponownie zerka na Chase'a.- Nie był z tobą sam na sam w terenie, nie wiemy czego się spodziewać.
- Dajcie spokój, nie gryzę.
- Na waszym miejscu bym uważał- uśmiecham się na sam dźwięk tego głosu.
- O, dzień dobry, szefie- koledzy także się rozpogadzają.
- Cześć- niebieskooki się uśmiecha.- Co mamy?
- Znamy dane ofiary, znaleźliśmy także osobę, która może go nam opisać i...- Adam zerka na ekran.- Miejscem pracy denata był Instytut Mechanizmów Obronnych.
- Dobrze. Wy pojedziecie do tej osoby, a ja z Rose do Instytutu. Dajcie później znać, czego się dowiedzieliście.
- Dobrze, szefie.
Mężczyźni wychodzą, a ja zostaję z Loganem. Bierze moją lekką skórzaną kurtkę i czeka, by pomóc mi ją ubrać.
Podchodzę do niego i się w niego wtulam.
Oddaje uścisk.
- Mam nadzieję, że Ambrasco cię psychicznie nie wykończył?
- Nie wydaje mi się- uśmiecha się.- W razie czego mam w swoim zespole  świetnego psychologa.
Także się uśmiecham i ściskam brunetowi dłoń.
Jest lekko zaskoczony moim gestem, ale oddaje mi uścisk.
Odsuwam dłoń i nakłada mi kurtkę.
- Ok. Możemy jechać. Ale mam prośbę, szefie.
- Tak, Rose?
- Mogę prowadzić?
Wzdycha.
- No cóż, znamy się już chyba wystarczająco długo, bym mógł ci zaufać w tej materii. No dobrze. Zgadzam się. Możesz poprowadzić. Tylko nie chcę później widzieć ani jednej rysy.
- Obiecuję, nie zobaczysz. Dziękuję!
Przyznaję, zachowuję się zbyt impulsywnie, ale to Logan, nie weźmie mi tego za złe.
Rzucam mu się na szyję i całuję w policzek.
- Czy to dzień czułości dla Logana?- pyta ze śmiechem.
- Nie, po prostu wzięłam za dużo tabletek na moje psychiczne schorzenia.
Śmieje się całą drogę na dół. Jesteśmy sami w windzie, a mimo to stoimy tuż przy sobie, ramię w ramię.
Mój najlepszy partner i ja.



                                                                                ***



- Proszę za mną.
Sekretarka dyrektora Instytutu prowadzi nas ku wielkiej auli, gdzie zazwyczaj swoje zebrania odbywa zarząd.
- Proszę chwilę zaczekać, poinformuję dyrektora o państwa przybyciu.
Puka, po czym znika za drzwiami. Kątem oka zerkam na Logana, który przygląda się zdjęciom na ścianie. Kiedy on znalazł czas, by się ogolić?
Czuję, że na mnie zerka, ale staram się to ignorować. Już zbyt dużo troski mi dzisiaj okazała. Próbuję skupić się na zdjęciu cylindra jakiegoś prototypu motoru napędowego, ale wciąż mi w głowie słowa Ambrasca.

Mogę cię zniszczyć, jak też mogę ci pomóc. Jeśli ktoś z twojego zespołu
okaże się podejrzanym bez alibi, będziesz musiał mi go wydać, zrozumiano?

A co, jeśli to naprawdę ktoś ode mnie? Rose nie podejrzewam, nie było jej wtedy na komisariacie, ale Adam siedział w tamtą noc przy telefonie, a Diego pilnował dokumentów dla Sue w pokoju obok miejsca przebywania Celii.
Co zrobię, jeśli to właśnie jeden z nich ją otruł?
Ciekawi mnie jeszcze jedno.
Dlaczego, spośród wszystkich detektywów wydziału zabójstw 16 posterunku, ja byłem przesłuchiwany jako ostatni prawie trzy tygodnie po zabójstwie?
Z drugiej strony nie wiem, czy chcę znać odpowiedź na to pytanie.
- Dyrektor państwa oczekuje- pojawia się sekretarka.
Logan przepuszcza mnie w drzwiach, jak to dżentelmen. Wchodzimy do auli, gdzie poza dyrektorem są także dwie inne osoby.
- Detektyw Logan Henderson - wita się brunet.- A to panna Rose Bennett, konsultantka.
Wymieniam z dyrektorem uścisk dłoni.
- Evan Malcolm, dyrektor IMO. Proszę, niech państwo usiądą. Kawy, herbaty?
- Poproszę herbatę- odzywam się.- Jeśli to nie problem.
- Oczywiście, że nie. Lizzie, dwie herbaty proszę.
- Tak jest, panie dyrektorze- sekretarka uśmiecha się do mnie łagodnie, po czym opuszcza pokój.
- To nasz specjalista od mechanizmów operacyjnych, Vincent Marks- pan Malcolm wskazuje nam mężczyznę w okularach, wymieniamy z nim uściski dłoni.- A to Gabriella Vazques, ekspert od spraw logistycznych, jej dziedziną jest symulatoryka. 
Kobieta jest parę lat starsza od Logana, ma blond włosy i jak dla mnie ciut za wyniosłą postawę. Moim zdaniem jest ładna, ale żaden z obecnych tu mężczyzn raczej nie zwraca na to uwagi.
- Rozumiem, że przyszliście tu w sprawie morderstwa Dominica- odzywa się Marks.- To dla nas wielka strata.
- Nasze kondolencje- składam im nasze wyrazy współczucia.
- Dziękujemy- Evan uśmiecha się smutno.- Dominic zajmował się projektami kolejnych maszyn, liczby były całym jego światem.
- Nad czym państwo ostatnio pracowaliście?- pyta niebieskooki.
- Nad nowym rodzajem dronów. Niewidocznych dla radarów. Mieliśmy już jeden model, testowaliśmy go poza miastem. Wszystko było dobrze, ale Dominic znalazł jakąś nieprawidłowość w proporcjach budowy i musieliśmy zaprzestać badań. Właśnie stworzyliśmy lepszą wersję drona, w przyszłym tygodniu mieliśmy ponowić testy. Jednak teraz, bez Dominica, to nie będzie to samo- mówi Vincent.
- Nie lubił go pan.
Ekspert patrzy na mnie zdziwiony.
- Słucham?
- Nie lubił pan kolegi Blue'a.
- Dlaczego pani tak sądzi?
- Przy wymawianiu jego imienia da się wyczuć pańskie poirytowanie. Poza tym bawi się pan kartką mówiąc o nim, co oznacza brak szacunku.
- Wypraszam sobie. Może nie byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, ale miałem do niego szacunek, był genialnym naukowcem.
- Proszę o wybaczenie, jeśli pana uraziłam.
- Kim pani w ogóle jest, by wysnuwać takie insynuacje?
Zerkam na Logana, niepewna, co odpowiedzieć.
- Panna Bennett jest dyplomowanym psychologiem, głównie dzięki temu współpracuje z policją- nie wiem, czy to w pełni zadowoli Marksa, ale jestem wdzięczna Hendersonowi za odpowiedź.
- Rozumiem- naukowiec patrzy na mnie podejrzliwie, ale nie mówi nic więcej.
Vazques wydaje się nieobecna, wygląda przez okno, siedząc bokiem do naszej czwórki.
- A czy wiedzą coś państwo o życiu osobistym Dominica? Miał jakąś rodzinę? Przyjaciół? Dziewczynę?- pyta Logan.
Gabriella nerwowo drga.
- Panno Vazques?- nie zauważam obrączki na żadnym serdecznym palcu. Zerka na mnie,- Coś pani wie, prawda?
Kobieta wzdycha.
- W zeszłym miesiącu Dominic zaprosił mnie na kolację. Odmówiłam. Później parę razy ponawiał propozycję. Uległam w zeszłym tygodniu, choć raczej zgodziłam się z litości. To był naprawdę świetny naukowiec, ale Dominic nie podobał mi się jako mężczyzna. Był inteligentny, zabawny. Poszliśmy na kolację, ale nic więcej z tego nie wyszło.
Słyszymy pukanie do drzwi. Logan zrywa się z miejsca i otwiera Lizzie drzwi. Owiewa nas zapach świeżo parzonej liściastej herbaty.
- Dziękuję, panie Henderson- kobieta lekko się rumieni pod spojrzeniem bruneta.
- To nic takiego, panno Elizabeth.
Omal nie upuszcza tacy z filiżankami, tak działa na nią jego głos.
- Dziękuję, Lizzie. Panno Bennett, ile pani słodzi?- pyta mnie dyrektor.
- Jedną łyżeczkę. Dziękuję, panie Malcolm. Dziękuję, panno Elizabeth.
Biorę od niego filiżankę.
- Pyszna herbata- mówię po wypiciu paru łyków.
Lizzie uśmiecha się do mnie promiennie, kiwa głową.
- Panie Malcolm- wpadam na pewien pomysł.- Czy mogłabym zobaczyć miejsce pracy Dominica?
- Oczywiście. Lizzie, zaprowadź pannę Bennett do gabinetu Blue'a.
- Tak jest. Proszę za mną.
Wychodzę z auli z filiżanką w ręce, a Logan kontynuuje rozmowę ze współpracownikami denata.
Młoda kobieta prowadzi mnie ku windzie. Uśmiechamy się do siebie, czekając, wchodzimy do niej, Lizzie naciska przycisk z numerem 5.
- Ma pani bardzo przystojnego szefa- zagaja nieśmiało.
- Wiem- uśmiecham się do niej.
- Jak długo są państwo razem?
Patrzę na nią z głupią miną.
- Słucham?
- To nie moja sprawa, ale uważam, że świetnie państwo razem wyglądacie. Widać, że detektyw jest w pani zakochany, patrzy na panią takim spojrzeniem, nie wiem, jak je nazwać, ale z pewnością jest to szczególne spojrzenie.
Wybucham niepohamowanym śmiechem.
- Chyba się pani pomyliła- próbuję się uspokoić.- Ja i pan Henderson nie jesteśmy w związku. Pracujemy razem i przyjaźnimy się, ale nic poza tym.
- Wydawało mi się, że jest inaczej. No cóż. A myśli pani, że mam u niego choć cień szansy?
- Tak, jak każda młoda kobieta między 18. a 27. rokiem życia- uśmiecham się.- W dodatku ma pani na imię Elizabeth, mogę panią zapewnić, że detektyw Henderson strasznie lubi to imię.
Uśmiecha się szeroko. Idziemy korytarzem piątego piętra, zatrzymujemy się przy pewnych drzwiach po lewej stronie. Liz otwiera je z pomocą klucza, po czym mi go daje.
- Ufam, że nic pani nie zniszczy ani sobie nie przywłaszczy- kiwam przecząco głową.- Proszę po obejrzeniu zamknąć drzwi na klucz. Znajdzie mnie pani na recepcji na parterze.
- Dobrze. Dziękuję.
Kobieta odchodzi, a ja wchodzę do gabinetu. Jest jasny, oświetlony, biurko zarzucone różnymi projektami, na które ledwo rzucam wzrokiem, i tak nic  nie rozumiem z tych zapisek, na regale przy oknie zauważam figurkę samuraja i parę książek o końcu cesarskiej armii japońskiej w XX wieku. To najwidoczniej było jego hobby. W pokoju nie widzę żadnych zdjęć, same projekty, makiety, książki o tematyce naukowej. Nie znajdę tu nic godnego uwagi.
Tak, jak prosiła mnie Lizzie, zamykam pokój i wracam na dół. Logan stoi przed drzwiami auli, dziękuje dyrektorowi i specjalistom za rozmowę. Ja także się z nimi żegnam.
Wychodzimy z budynku Instytutu w wiosenną aurę. Głęboko wdycham świeże powietrze, wiatr rozwiewa mi włosy, słońce grzeje policzki.
Logan uśmiecha się, otwierając mi drzwi samochodu.
Chcę się spytać, czego się dowiedział, gdy dzwoni jego komórka.
- Odbierz, Rose i daj na głośnik, proszę.
- Dobrze.
Robię, co mi każe.
- Cześć, Sue- witamy się z patolog chórem.
- Witajcie, Rose i Logan. Jesteście zajęci?
- Nie, Susan, właśnie zakończyliśmy rozmowy ze współpracownikami.
- A moglibyście wpaść do prosektorium? Mam dla was pewne informacje.
- Udało ci się cokolwiek ustalić?- jestem pod wrażeniem.
- Tak, udało.
- Już jedziemy.



                                                             ***




- Udało mi się odtworzyć zawartość żołądkową denata. Przed śmiercią zjadł dość obfity posiłek, na który składały się paluszki krabowe, hamburger, czerwone wino Bourdeux, zupa krem pieczarkowa, lasagne, lody malinowe i szarlotka z bitą śmietaną.
- To jakby trzy różne możliwe kombinacje daniowe- zauważam.
- Posłuchaj jej, Sue, w końcu to ona parę lat spędziła w gastronomii- radzi pani patolog Logan.
Przewracam oczami.
- No już , Rose, tylko się droczę- brunet próbuje mnie udobruchać.
Pokazuję mu język, na co ten parska śmiechem.
- Jak dzieci- Sue kręci głową z uśmiechem.- Jak dzieci.
- Masz coś jeszcze?
- Mogę stwierdzić, że śmierć nastąpiła w mniej niż 30 sekund, wybuch spowodował rozciągnięcie tkanek wewnętrznych i momentalny zapłon. To wszystko.
- Dzięki, Sue- Logan uśmiecha się do niej uroczo.
- Taka moja praca- odwzajemnia gest.
- To my się będziemy zbierać.
- Czy mogę pożyczyć Rose na godzinę?
Brunet zerka na mnie, wzrusza ramionami.
- No dobrze, nie widzę żadnych przeciwwskazań. Tylko chcę cię widzieć najpóźniej za dwie godziny na posterunku, Bennett.
- Tak jest, szefie.
Cmoka mnie w policzek na pożegnanie, żegna się także z Sue i opuszcza prosektorium.
Patrzę na kobietę.
- Wiec, Sue. Co słychać u Ethana?



                                                                ***



 Jestem na posterunku punktualnie, a nawet chwilę przed wyznaczonym mi przez bruneta czasem.
Cieszę się, że Parish mogła mi się wygadać, teraz mogę pomyśleć nad strategią pomocy.
- Hola, Rose!- krzyczy Diego na powitanie.
- Hola, amigo!- odkrzykuję z uśmiechem.
Logan mi się przygląda, daję mu znak, że nie ma się o co martwić, wszystko w porządku.
Zerkam na tablicę i czytam każdą zapisaną tam informację, jaką możemy wykorzystać w sprawie, później Adam relacjonuje mi, czego się w Gomezem dowiedzieli.
- Podejrzewacie już kogoś?- pytam po wysłuchaniu blondyna.
Mężczyźni przecząco kręcą głowami.
Jeszcze raz patrzę na tablicę.
- Czy panna Grande wspominała coś o samurajach? W gabinecie Blue'a znalazłam figurkę i parę książek o tej tematyce.
- Wspominała o jego małej obsesji na tym punkcie. Denat odkładał pieniądze na zakup specjalnego stroju samuraja, miał już nawet odpowiednią sumę, ale w jego billingach nie ma nic o takim zakupie.
- Może chciał też od razu kupić katanę, a taka porządna kosztuje z jakieś 7 tysięcy- odzywam się. 
Logan patrzy na mnie z dziwnym uśmiechem.
- No co? Potrzebowałam tej wiedzy na kółko, oglądaliśmy "Ostatniego samuraja".
Nic nie mówi, ale nadal się tak dziwnie uśmiecha.
Przewracam oczami.
Brunet zakłada mi za ucho kosmyk włosów, a Diego szturcha Adama z głupim wyrazem twarzy.
Nadal nie mam pojęcia, o co im może chodzić.
Logan chyba też nie, a jeśli nawet, to nie daje nic po sobie poznać.
- Chyba dzisiaj już raczej nic nie znajdziemy. Tak więc, miłego wieczoru.
Opuszczam posterunek, myśląc o sprawie, ale nie potrafię nic wykombinować, choć czuję, że rozwiązanie nie jest aż takie trudne, jak mi się wydaje.
Jutro z pewnością na coś trafimy.



                                                                        ***



Nie mogłam się pomylić bardziej.
Jest niedzielny wieczór, a my nadal  nie wiemy, kto jest mordercą Dominica Blue'a.
Przesłuchaliśmy dokładnie wszystkich współpracowników, starych znajomych, dzwoniliśmy do dalszej rodziny, bo bliskiej nie miał, dzięki nagraniom z kamer z 21th i billingom udało się nbam odtworzyć ostatnią drogę denata. Wszystko na nic.
W tak wielkiej kropce nie byliśmy dawno.
Jeżeli jutro na nic nie wpadniemy, to to będzie jedna z naszych najdłuższych spraw. 
Dziwnie mi z tą świadomością.
Siedzę w kuchni restauracyjnej, bez nadziei na choćby jeden SMS od Iana. Nie rozmawialiśmy ponad tydzień, a mnie to nie przeszkadza.
Może jednak Logan ma rację? Może to jeszcze nie jest miłość?
Sama nie wiem.
Tak, jak przed paroma dniami, obserwuję Chrisa przy pracy i podjadam smakołyki, dzisiaj jest to wiosenna sałatka z uwielbianą przeze mnie kukurydzą.
- Dzisiaj nie mogę tu siedzieć do dziewiątej, panie Bobby- mówi szefowi kuchni chłopak.- Obiecałem Liamowi, że pobawimy się wspólnie prezentem, który dostał od swojego chrzestnego na urodziny w zeszłym tygodniu. Zdalnie sterowany śmigłowiec, czerwony.
- Uważaj, synu, bo zaraz spalisz mi tą pieczeń- upomina go kucharz, ale nie jest zły. Tak samo jak ja lubi opowieści młodzieńca o jego rodzinie.
- A jak się miewa Emma? Stworzyła już jakiś swój własny utwór?= pyta nastolatka mężczyzna.
- Nie, jeszcze nie stworzyła, ale to tylko kwestia czasu, gra na tych swoich skrzypcach nawet trzy godziny dziennie, może wystąpi na szkolnym przedstawieniu jako mistrzyni skrzypiec. Dostałą także propozycję gry w szkolnej orkiestrze, a ma dopiero osiem lat!- w głosie siedemnastolatka słychać dumę.
Uśmiecham się do niego. Byłby moim idealnym młodszym bratem.
- A te się znowu obijają- Bobby kręci głową.- Rose, mogłabyś to zanieść do stolika numer sześć?
- Już się robi.
Po stoliku numer sześć przychodzi pora na stoliki numer trzynaście, dziewięć, jeden, cztery, dwa, jedenaście. Zaczynają mnie boleć ręce. Znajduję dziewczyny na zapleczu. Mam nadzieję, że bura, jaką im urządziłam, przyniesie zamierzony efekt i dziewczyny wreszcie wezmą się do roboty.
Wracam do kuchni odrobinę zmęczona. Chris rzuca mi troskliwe spojrzenie i nalewa do wysokiej szklanki sok pomarańczowy.
- Dziękuję, Topher- używam jego drugiego zdrobnienia.
- Proszę, Ann- uśmiecha się do mnie szeroko.
Zerkam na zegar.
- Jest za piętnaście ósma. Nie masz czasem iść już do domu?- pytam.
- Wyganiasz mnie? A myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi, Rose. Zraniłaś mnie. Zapamiętam to sobie.
Chris byłby genialnym aktorem ról tragicznych, umie ująć w grze słów i gestów cały dramatyzm.
- Przestań. Dobrze wiesz, że gdybym mogła, to bym cię adoptowała.
Śmieje się i mnie przytula.
- Ooo, robimy zbiorowy uścisk!- krzyczy Kelly i dziewczyny dołączają do nas.
- Hahaha, popatrz, jakie masz powodzenie, Chris- mówię mu do ucha.
Szczerzy się.
- Dzieciaki, koniec tego dobrego! Dziewczyny, do roboty! A ty, Chris, do domu! Masz tu paczkę ciastek i sio!- Bobby wygania nas ze swojego królestwa.
Odprowadzam chłopaka do Lenox Ave.
- Mam tylko nadzieję, ze Liam nie zniszczył jeszcze czasomierza i śmigłowiec równo o dziewiątej przeleci przez nasz pokój.
- Słucham?
- Ten śmigłowiec mojego brata na pilocie sterującym ma funkcję, gdzie można ustawić dokładny co do sekundy czas uruchomienia śmigłowca. O nie, spóźnię się! Dobranoc, Rosie!- krzyczy i biegnie ulicą.
Czas.
Planowanie.
Poważnie?
Uderzam się dłonią w czoło, śmiejąc się z własnej głupoty, po czym wyjmuję telefon z kieszeni dżinsów i wstukuję dobrze mi znany numer.
Odbiera po drugim sygnale.
- Henderson, słucham.
- Tu Bennett. Chyba wiem, kto jest naszym zabójcą.

A raczej co.



-------------------------------------------------------------------------------------
Dobry, świąteczny wieczór, moje skarby! :)

Tak, udało mi się napisać cały rozdział jeszcze przed Wigilią i z czystym sumieniem już po kolacji mogę go dodać!
Strasznie się z tego powodu cieszę :)

Pewnie po przeczytaniu wpadnięcie na rozwiązanie tej sprawy :) Ale co mi tam, jeszcze jeden rozdział w niej będzie, może do Sylwestra się wyrobię ;)

Przepraszam za wszelkie literówki.

Miłej lektury :)
WESOŁYCH ŚWIĄT!







10 komentarzy:

  1. Jak zwykle wspaniały rozdział!
    Mam już podejrzenia co do 'sprawcy', ale mogę się mylić i nie chcę zniszczyć sobie niespodzianki :D
    Mam nadzieję, że miło spędzasz Święta :) Pozdrawiam :*
    Czekam na kolejny rozdział i rozwiązanie sprawy! :D Obyś wyrobiła się przed Sylwestrem ;) Byłoby fantastycznie! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sama cieszyłabym się, gdybym zdążyła do 31 grudnia z kolejnym rozdziałem ;)
      Święta z najbliższymi zawsze są mile spędzane :)

      Dziękuję za komentarz :*
      Ktoś tu chyba szedł na pasterkę :D

      Usuń
  2. Interesujacy rozdzial : D . Wlasnie . Ida ma podchody co do tego sprawcy a ja nie wiem XD no moze troche cos mi swita kto to moze byc ale nwm :D . Rozdzial jak zwykle niesamowity ! niecierpliwie czekam na kolejny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :*

      Kolejny już się pisze ;)

      Usuń
  3. Boski! ♥♥♥ idealny prezent na święta :D a ja nie mam pojęcia co zabiło tamtego, no ale będę miała niespodziankę jak się pojawi nowy
    LOVE U SO MUCH ♥ ♥ ♥ ♥ ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowy się pomału tworzy ;)

      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  4. Jesteś geniapna i umiesz trzymać w napięciu. Na podztawie tego rozdziału ne ptrafię wysnóć kto jest sprawcą. Uwielbiam przekomarzania Benett i Logana. Ciskawe co powiedziała Rose doktor Parish.

    JESTEŚ GENIALNA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, to o czym rozmawiały Sue i Rose, pozostanie zagadkę. Nie planuję rozwijać tego wątku, może coś o nim kiedyś napomknę.
      Cieszę się, że się podoba :)

      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  5. Dziękuję za kolejną dedykacje :* Szczęście to ja mam, że wytrzymujesz ze mną ha ha :p
    Co do rozdziału to jak zawsze jest świetny i trzyma w napięciu :) No to czekamy na kolejny rozdział :D
    M.K

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :*
      Do zobaczenia niedługo :)

      Usuń

Komentarze mile widziane :)