Rozczarowana sobą, zdobywająca doświadczenie.
Te pierwsze w życiu papierosy były mi potrzebne.
(M.K, nie bój się, nie uzależnię się)
Te pierwsze w życiu papierosy były mi potrzebne.
(M.K, nie bój się, nie uzależnię się)
Natchniona przez Sherii, uratowana przed depresją.
Z podziękowaniami dla Sherii, M.K i Abigail.
Jestem dumna.
Część ostatni MUSIAŁA być tak długa.
Z podziękowaniami dla Sherii, M.K i Abigail.
Jestem dumna.
Część ostatni MUSIAŁA być tak długa.
-----------------------------------------------------------------------------------------------
Milczenie sprawia, że nawet głupcy przez chwilę zdają się mędrcami.
Andreas Corelli
Sherii Castle, za pomysł godny odcinka serialu kryminalnego.
Dziękuję!
Kocham Cię! :*
Naff, która gotowa jest poświęcić obiad, by przeczytać rozdział.
Słońce świeci, ptaszki śpiewają, a ja mam coraz większego doła. Wpatrzona w kalendarz staję się coraz bardziej nerwowa. Nienawidzę drugiej połowy czerwca.
I nie jest to wina egzaminów.
Z nimi jakoś sobie jeszcze radzę, z tęsknotą nie.
Pojutrze jedenasta rocznica śmierci moich rodziców, a dzisiaj mija pięć lat od postrzału Jamesa. Coraz trudniej mi przypomnieć sobie chwile spędzone z rodzicami, jakby zakrywała je coraz gęstsza mgła. Spoglądam na ich zdjęcie na nocnym stoliku i wzdycham. Wszyscy zawsze mi mówili, że jestem podobna do mamy, ja nie zauważam aż takiego podobieństwa, jak inni. Tęsknię za głosem taty, Brytyjczyka z krwi i kości, którego nie umiem już sobie przypomnieć. Mam wielką ochotę włączyć film z moich ósmych urodzin, ale się wstrzymuję. Nie chcę popsuć sobie humoru za wcześnie.
Wstaję z łóżka i podchodzę do okna. Wychodzi ono na tyły restauracji, spoglądam na wielki dąb rosnący pośrodku placu. Zasadził go poprzedni właściciel, zanim James kupił całą kamieniczkę za odszkodowanie. To chyba jedyny plus jego postrzału. Wcześniej wynajmowaliśmy małe, dwupokojowe mieszkanie trzy przecznice od komendy. Nie miałam powodu narzekać, ale tęskniłam za czymś własnym (w Middleton mieszkałam w rodzinnym domu matki). I właśnie, gdy wybierałam się na studia, nadarzyła się okazja do kupna piętrowego budynku z restauracją. Wujek nie mógł liczyć na powrót do czynnej służby, a za biurkiem by go szlag trafił. Właściciel, pan Jablonski, wyjeżdżał, właściwie wracał, do córki, do Polski, a nie chciał zwalniać personelu restauracji, szukał dla niego nowego szefa. James, który po przyjeździe do NYC podjął się pracy w knajpie, by było go stać na mieszkanie i Akademię, miał już pewne doświadczenie w tej branży, wydał się Polakowi idealnym kandydatem i tak w sierpniu pięć lat temu przenieśliśmy się (James o kulach) na Lenox Avenue, gdzie znalazłam swój raj.
I czuję smutek na myśl, że być może będę musiała pożegnać to miejsce za jakiś czas.
Moje zatapianie się we wspomnienia przerywa dzwonek telefonu. Nie zerkając na wyświetlacz, odbieram.
- Bennett, słucham.
- Cześć, Rae, to ja, Pablo.
Cicho wzdycham. Dobrze, że nie rozmawiamy twarzą w twarz, nie muszę się silić na uśmiech.
- Hej, Pablo, co słychać?
- Wszystko w porządku, dzwonię, by spytać , czy mogę wpaść do ciebie po notatki z genetyki molekularnej? Czytam swoje i coraz bardziej się gubię.
Cicho wzdycham. Nie czuję się na siłach, by z kimkolwiek się widzieć, ale wiem też, że przyjaciel bardzo na mnie liczy.
- Jasne, drzwi stoją dla ciebie otworem. Już się nauczyłam więc możesz skorzystać z moich cudnych notatek.
- Świetnie, będę za jakieś pół godziny.
- Do zobaczenia.
Kończę połączenie i rozglądam się po pokoju. Porządek w nim sprawia, że czuję się obco, dlatego rzucam parę ciuchów na łóżko, książki rozkładam na biurko, luźne kartki zrzucam na podłogę. I wreszcie cztery ściany, które są moje od prawie pół dekady, przypominają mój stan.
Zabieram ze sobą notatki i schodzę do restauracji. Martinez nigdy nie wchodzi od tyłu, zawsze od ulicy, bo jako mój dobry przyjaciel i były chłopak liczy na chociażby darmowy sok. Czekam na dzień, gdy wujek McLeen go nim na powitanie nie poczęstuje.
Po dwudziestu sześciu minutach brunet wpada do "Darcy's" obładowany zakupami. Jego widok to pierwsza od kilki dni rzecz, która powoduje u mnie wybuch śmiechu.
- Pablo, czy ty czasem nie przesadzasz? W piątek są ostatnie egzaminy, dzisiaj jest poniedziałek, a ty już masz pełną lodówkę żarcia na imprezę.
- Robię je teraz, bo później nie będę miał na to czasu, dobrze wiesz - cmoka mnie w policzek. - Jak się czujesz?
- Nie najlepiej - nie będę ściemniać, kto jak kto, ale on doskonale wie, kiedy kłamię.
- Dlatego coś ci kupiłem - sięga do jednej z czterech reklamówek, a ja się spinam, nie przepadam za niespodziankami.
Z wielkim uśmiechem wyjmuje kubełek lodów bakaliowych, a ja zaczynam się śmiać po raz drugi tego dnia.
- Jesteś wielki! - krzyczę, na chwilę przytulam bruneta i odbieram mu mój ulubiony deser.
Pablo także się śmieje.
- Nie wiem, na ile ci pomogą, ale proszę.
Zza baru wyciągam łyżeczkę i delektuje się ósmym cudem świata.
W towarzystwie bruneta spędzam godzinę (oczywiście, James poczęstował go sokiem pomarańczowym za free), rozmawiając o czym tylko się da. Pomaga mi to choć na chwilę oderwać myśli od rocznicy.
Jednak gdy brunet opuszcza restaurację, a ja zostaję sama ze sobą, ponure myśli wracają. Wracam więc do pokoju, by opisać swój wewnętrzny stan Jane.
Chociaż ona jedna po części przeżywa co roku tą tragedię wraz ze mną.
I to nas jednoczy.
****
Przybita, samotna, siedzę w kącie koło łóżka ze spuszczoną głową i podciągniętymi do klatki nogami.
Nie jestem w stanie zrobić cokolwiek w takim nastroju.
Spoglądam na komodę, na zdjęcie rodziców i o czymś sobie przypominam.
Wstaję odrętwiała z podłogi, podchodzę do ciemnobrązowego mebla, otwieram drugą szufladę od góry i wyjmuję z niej małą, metalową szkatułkę. Podnoszę wieczko i dwoma palcami chwytam jedyny posiadany przeze mnie papieros- drobny, schowany przed Mary w tajemnicy, prezent Pabla na moje 21. urodziny. Sięgam po zapałki leżące na półce przy uwielbianych przeze mnie lawendowych świecach, siadam na parapecie (kocham Jamesa za zrobienie mi aż tak szerokiego), otwieram okno, zapalam papierosa i zaciągam się. To mój pierwszy w życiu, więc krztuszę się przy pierwszym zaciągnięciu, ale nie przestaję, palę dalej. Czuję na języku gorzki smak, trochę mnie otrzeźwia.
Wyglądam przez okno na drzewo, szukając w zieleni na uspokojenie. Piękna pogoda jest przeciwieństwem mojego stanu.
Każda rocznica śmierci Alice i Williama Bennettów wiązała się u mnie z niewyobrażalnym bólem i smutkiem, ale nigdy w to wspomnienie nie miałam aż tak podłego humoru, nawet te parę lat temu, gdy zdzieliłam Hendersona w twarz. A to za dwa dni. Co będzie wtedy? Wyjdę na ulicę i kogoś zabiję?
W ciszy kończę palić, niedopałek gaszę na zewnętrznym parapecie i zrzucam w dół, do naszego śmietnika. A także wpadam w panikę. Co to będzie, jak James poczuje, że paliłam? Pal licho pokój, wywietrzy się, ale co z moim oddechem, nikotyna jest tak wyczuwalna przez nos ludzki?
Słyszę pukanie do drzwi, które nieomal powoduje u mnie zawał. Podchodzę do biurka, z otwartej szufladki wyjmuję opakowanie gumy do żucia, dwie wkładam do ust, zaczynam żuć, siadając na krześle.
- Proszę.
Drzwi się otwierają, do pokoju wchodzi James, ma zmęczony wzrok.
- Cześć, wujku - uśmiecham się delikatnie. - Coś się stało?
- Zostawiłaś telefon na barze, Logan dzwonił, dostał informację o morderstwie.
- Zawieziesz mnie na miejsce?
- Tak, oczywiście. Tak będzie najlepiej.
- Poczekaj na dole, tylko się przebiorę.
- Dobrze - cmoka mnie w czoło. - Jak się czujesz?
- Fatalnie.
- Ja też. Co za ironia, akurat dzisiaj boli mnie prawa noga.
Patrzę na niego stroskana.
- Może pojadę sama, skoro się przypomina...
- Nie, Rosie. To nic takiego. Ten ból nie jest do końca fizyczny, raczej mój mózg chce go sobie przypomnieć. Pięć lat, a czuję, jakby to było wczoraj.
Wstaję, przytulam blondyna, moją najbliższą rodzinę, najstarszego przyjaciela.
- Przetrwamy to - szepczę. - Jak co roku.
Blondyn puszcza mnie, ale na jego ustach widnieje delikatny uśmiech.
- Przebieraj się, będę czekał przy samochodzie. Nie zapomnij zabrać telefonu z restauracji.
Wychodzi, a ja ubieram czarną koszulę.
Jedziemy, rozmawiając o moich egzaminach, James przypomina mi o środowej kolacji, zakazuje mi zamykać się w ten dzień w pokoju, nie oponuję, nawet przyznaję mu rację.
Nawet nie wiem, co jest naszym celem.
****
Kościół Świętej Anny.
Świetnie. Kolejna sprawa z religią w tle. Jakaś odmiana po tych miłosnych.
Wysiadam z samochodu, życząc Jamesowi znośnego dnia i patrzę w stronę budynku zabezpieczonego żółtą taśmą, z dość dużą liczbą kręcących się funkcjonariuszy. Podchodzę do niej, pokazuję jednemu z nich plakietkę z moim oznaczeniem jako konsultanta i wchodzę po schodach ku głównym drzwiom. Logan właśnie wychodzi z kościoła, rozmawia przez telefon, jest blady. Na mój widok się zatrzymuje.
- Zadzwonię do ciebie później. Tak, właśnie dotarła. Oczywiście, że pozdrowię. Pa.
Chowa komórkę do kieszeni i zbliża się do mnie. Stara się uśmiechnąć, ale nie za bardzo mu to wychodzi.
- Dzień dobry, Bennett. Masz pozdrowienia od Mii.
- Cześć. Dziękuję. Co u niej?
- Dobrze. A jak ty się miewasz?
Wzdycham.
- Fatalnie.
Lustruje mnie przez chwilę.
- Hmm, ubrana cała na czarno, kredka na oczach. Dzień Dziecka?
- Proszę cię, bez sarkazmu.
- Przepraszam, wiem, że najbliższe dni będą, a dzisiejszy już jest nieprzyjemny, ale musiałem cię tu ściągnąć.
- Kapitan?
- Tak.
Przewracam oczami.
- Dobrze, pomogę.
Przytula mnie, oddaję uścisk, potrzebuję bliskości innych.
Brunet odsuwa mnie od siebie, zanim na dobre poczuję jego ciepło.
- Rose, czy ty paliłaś?
Jakim cudem to wyczuł?
Lekko się rumienię, unikam jego wzrok.
- Eee, tak. Miałam jednego papierosa i brak humoru, tak jakoś wyszło, to był pierwszy raz, ja... potrzebowałam tego - zakłopotana zakładam pasmo kasztanowych włosów za ucho.
Przechyla głowę na lewo, a ja czuję się coraz mniejsza pod jego spojrzeniem.
- No cóż. Nie będę cię oceniał czy pouczał, jesteś dorosła i inteligentna. Tylko mi się nie uzależniaj.
- Nie uzależnię. Możesz mnie zaprowadzić do ciała?
- Oczywiście.
Spogląda na mnie, w jego oczach nie widzę tego codziennego blasku, coś się musiało stać. Nie dane mi spytać, gdyż otwiera przede mną drzwi.
- Muszę cię uprzedzić, możesz być w lekkim szoku.
****
W lekkim szoku?
Kościół zbudowano w okresie gotyku, jego wnętrze jest bogate. Moją uwagę przykuwają ogromne witraże ze świętymi. Jestem osobą wierzącą, regularnie chodzę do kościoła, ale nigdy nie miałam okazji widzieć tak wspaniałych i okazałych szklanych mozaik.
Nawa główna ma około dwunastu metrów, przez jej środek biegnie bordowy dywan. Wchodząc do kościoła, czynię znak krzyża, po czym kroczą tą czerwoną drogą ku ołtarzowi. Logan idzie parę kroków przede mną, przez chwilę nie mogę nic dojrzeć zza jego pleców. Gdy nieznacznie schodzi na lewo, mogę pojąć, że idę ku leżącemu na stopniach ołtarza ciału młodej kobiety. Leży na plecach w białej sukni.
Zbliżam się na odległość metra i zakrywam usta dłonią, by nie krzyknąć.
Jej kasztanowe włosy kaskadami fal rozsypują się na schodach wokół jej twarzy, szare oczy pozbawione są życia, blade usta szeroko otwarte. Po układzie ciała stwierdzam, że ma związane z tyłu ręce. Suknia jest podarta, gorset nasiąknięty krwią przybrał barwę kościelnego dywanu, w klatce piersiowej tkwi srebrny sztylet z wysadzaną klejnotami rękojmią.
Nie mam ochoty krzyczeć z powodu makabryczności tego widoku, ale dlatego, że dziewczyna... ona wygląda jak ja!
To niemożliwe. Wiem, co o takim zjawisku mówi nauka, ale ile wynosi prawdopodobieństwo? 10%?
Jestem jak sparaliżowana, brakuje mi śliny w ustach, jej widok mnie przeraża.
Nie rejestruję obecności innych, nie docierają do mnie słowa Logana, potrafię jedynie patrzeć na ciało i czuć coraz większy strach. W moich oczach pojawiają się łzy, odwracam się i omal nie upadam na chłodną, betonową posadzkę. Ląduję w ramionach niebieskookiego, spazmatycznie łapiąc oddech. Nastrój dnia i to morderstwo mnie przytłaczają.
- Rosie.
Pomaga mi wstać, nadal tuląc w ramionach. Nie zauważyłam, kiedy podszedł do nas Adam, napotykam także zatroskane spojrzenie Susan.
- Rose, wszystko w porządku? - pyta mnie Chase.
- Tak, już tak, to po prostu szok. Henderson, możesz mnie już puścić.
- Wolałbym nie.
Patrzę na niego, coś w moich oczach sprawia, że jednak mnie wypuszcza z ramion, cicho przy tym wzdychając.
- Kim jest ofiara? - pytam.
- Maria Eleanor, lat dwadzieścia cztery, kasjerka supermarketu w Bloomingsdale. Znaleziona chwilę po czternastej.
- Ilu mamy świadków? - pyta blondyna Logan.
- Czwórkę. Diego rozmawia właśnie z pastorem, pozostali siedzą tam - wskazuje ręką pierwszą ławkę po lewej stronie, świadkowie siedzą blisko drzwi do zakrystii.
Idziemy ku nim, staram się uspokoić, nadmiar emocji może mi zaszkodzić.
- Dzień dobry, jestem detektyw Logan Henderson, a to konsultantka, Rose Bennett.
Ponownie się rozpraszam i patrzę, jak Susan pakuje ciało do plastikowego, czarnego wora, ściska mi się żołądek.
- Bennett - Logan przywołuje mnie do porządku.
- Przepraszam. Dzień dobry - ściskam dłoń każdego ze świadków, dwie kobiety i mężczyzna, jedna z nich na mnie nie patrzy.
Młodsza o błyszczących oczach jest chyba w moim wieku , ma długie blond włosy i wprost nie może usiedzieć na miejscu. Rozgląda się wokół, pyta Logana, co już wiemy, wysnuwa teorię o ataku jakiegoś fanatyka religijnego, czym przejmuje moja rolę. Zwracam jej uwagę, że denatka zginęła w sukni ślubnej, a nie w codziennym stroju, nie ma więc szans, by kobieta była przypadkową ofiarą takiego psychopaty. To jej nie zraża, wysnuwa dwie kolejne teorie.
- Przepraszam - blondynka powoli zaczyna działać mi na nerwy. - A kim pani właściwie jest?
- Nie przedstawiłam się? Amanda Preston, lat dwadzieścia, studiuję kryminologię, uwielbiam filmy szpiegowskie i Agathę Christie!
Wymieniam spojrzenie z Loganem, jemu chyba też nie przypadła do gustu.
Druga kobieta jest cicha i blada, w prawej ręce trzyma otwartą, do połowy opróżnioną butelkę wody. Brunetka, niższa ode mnie o jakieś pół głowy, drobna, przed czterdziestką, patrzy przed siebie nieobecnym wzrokiem.
- Zoey Amnell, zemdlała po ujrzeniu ciała - szepcze mi do ucha Adam.
Jego głos jest jednak dla niej słyszalny, zwraca wzrok w naszą stronę i cicho krzyczy.
- To ona! To duch! - wybucha niepohamowanym płaczem.
Mężczyzna siedzący po jej lewej stronie tuli ją i uspokaja, a ja mu się przypatruję, jest średniego wzrostu, postawny, muskularny, ma rude włosy i intensywnie zielone oczy. Zerka na mnie, w jego oczach czai się niedowierzanie, które próbuje maskować spokojem.
- Pani Amnell, spokojnie, to nie zmarła, to konsultantka policji.
Nie wiem, jak mam się zachować. Na szczęście, Logan jest przy mnie.
- Proszę nam powiedzieć, jak znaleźli państwo denatkę?
- Jestem Peter O'Shelley, wraz z panią Amnell i panną Preston działamy w radzie parafialnej, przyszliśmy tu po czternastej, by wymienić obrusy na ołtarzach na środową ceremonię.
Henderson unosi lewą brew.
- Wspomnienie świętego Jana Chrzciciela - tłumaczę. - Nawróceni przyjmują chrzest podczas mszy.
Wydaje mi się, że chce coś powiedzieć, ale tylko kiwa potakująco głową.
- Po wejściu do kościoła spostrzegliśmy ojca Jacoba, jak pochyla się nad kimś przed ołtarzem. Przyznaję, na początku miałem dziwne myśli, ale gdy podeszliśmy bliżej, zobaczyliśmy ciało. Zoey zemdlała, Amanda zaczęła ją cudzić, a ja zadzwoniłem po policję, gdy ojciec powiedział, że ta kobieta nie żyje - ma łagodny, miły dla uch głos, teraz smutny.
- Czy ktoś z państwa znał ofiarę? - pytam.
Cała trójka kręci przecząco głowami.
- To takie smutne - szepcze Zoey Amnell. - Tak mi szkoda jej rodziny.
Logan wymienia parę słów z Adamem, po czym zwraca się do świadków.
- Proszę, by złożyli państwo szczegółowe zeznania detektywowi Chase'owi.
Brunet chwyta mój nadgarstek i ciągnie ku Gomezowi, który nadal rozmawia z młodym księdzem.
Pastor ma jakieś dwadzieścia sześć lat, sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, kruczoczarne włosy i śliczne brązowe oczy. Na jego twarzy gości wesoły uśmiech, nieadekwatny do sytuacji. U innych z pewnością budzi sympatię, ja podchodzę do niego z dystansem.
Diego zauważa nas, na jego twarz pojawia się blady uśmiech.
- A to szef zespołu, detektyw Logan Henderson - panowie wymieniają uściski dłoni. - A to konsultantka, Rose Bennett.
Na mój widok ksiądz wciąga powietrze.
- Proszę oddychać - mój głos chyba go nie uspokaja.
- Pani... pani...
- Zdajemy sobie sprawę z tego, że nasza koleżanka jest bardzo podobna do denatki, ale to zbieg okoliczności, nie są spokrewnione, to tak często opisany w prasie przypadek genetycznych sobowtórów.
Kruczoczarny powoli się uspokaja.
- Przepraszam, panno Bennett, za moje zachowanie, ja tylko...
- Nie ma ojciec za co - przerywam mężczyźnie. - Ja też jestem w szoku.
Adam podchodzi do nas i pokazuje Loganowi notes, ma już zeznania świadków.
- Może opowie nam ojciec, jak znalazł ciało? - proponuje Henderson.
- Oczywiście. Umówiłem się z członkami rady na czternastą, by poczynić przygotowania na środową uroczystość. Przyszedłem do kościoła parę minut przed umówioną godziną, wszedłem do kościoła od strony zakrystii z zamiarem przeniesienia świec ołtarzowych, jednak gdy otworzyłem drzwi, ujrzałem tą kobietę leżącą na schodach, podbiegłem do niej z nadzieją, że może jeszcze żyje, sprawdziłem puls, był niewyczuwalny, chciałem rozpocząć reanimację, ale ten mały nóż mi przeszkodził, a gdy chciałem go wyciągnąć, zaczęła krwawić.
- Uszkodził jej ojciec prawą komorę serce, dlatego ponownie powstał krwotok - przy moim boku pojawia się Sue. - Doktor Susan Parish, patolog - wita się z księdzem.
- Jacob de Bricassart (czyt. brikąsa czy jakoś). Nie chciałem tego.
- Niech się ojciec nie martwi - mówi patolog, Adam szepcze coś do Logana, po czym się oddala. - Nie żyła już wtedy. Wstępnie czas zgonu szacuję między dwunastą a trzynastą trzydzieści dzisiaj po południu. I mogę z całą pewnością powiedzieć, że nie została zamordowana tutaj. Wokół niej nie utworzyła się żadna plama krwi, widać ślady przeciągania na dywanie. Więcej będę mogła powiedzieć po sekcji.
- Dziękuję - Logan uśmiecha się do kobiety, która to odwzajemnia i ciągnie mnie na bok.
Brunet wypytuje księdza, czy znał skądś Marię, a ja staram się spojrzeć w oczy starszej przyjaciółce.
- Rose, co jest? - pyta zmartwiona. - Jak się czujesz?
Podnoszę głowę i patrzę w jej mądre, niebieskie oczy.
- Fatalnie - wzdycham. - Właściwie sama nie wiem. Nadal jestem w szoku, po tym, co ujrzałam, poza tym jest dwudziesty drugi czerwca, to nigdy nie jest dla mnie dobry czas.
Kobieta uśmiecha się delikatnie, głaszcze mój policzek, po czym przytula.
- Poradzisz sobie. Jesteś silna.
- Dziękuję, Susan.
Uśmiecha się jeszcze raz i zmierza ku wyjściu, a wracam do Hendersona, który posyła mi uśmiech otuchy, i księdza, który wyraża gorącą chęć pomocy w sprawie.
- Mogę popytać w innych kościołach, czy w spisie parafian mają Marię Eleanor, to mogłoby pomóc.
- Moglibyśmy wtedy powiązać ją z jakimś środowiskiem. Dziękujemy, ojcze - uśmiecham się uprzejmie, choć niechętnie.
- Pomoc bliźnim to obowiązek każdego chrześcijanina - patrzy na mnie z tym wesołym uśmiechem, który coraz bardziej mnie przeraża.
Słyszymy głośny dźwięk otwieranych drzwi, do środka wpada mężczyzna. Zatrzymuje się przed dywanem, patrzy na nas, a na jego twarzy maluje się szczęście.
- Kto to? - pytam niespokojna, słyszę głos Diega.
- To pewnie narzeczony, poinformowaliśmy go chwilę po tym, jak technicy zabezpieczyli telefon znaleziony kilka metrów od ciała. Najwidoczniej wypadł z ukrytej kieszeni w sukni, gdy ta została podarta.
- Przecież mogłeś zamazać odciski palców mordercy - zauważam.
- Niekoniecznie. Jego numer figurował jako połączenie nieodebrane, spisałem numer, naciskając jedynie dwa przyciski. Jakie jest prawdopodobieństwo, że to na nich były odciski, jeśli morderca w ogóle miał ten telefon w ręce
Nie odpowiem, przewracam jedynie oczami.
Tymczasem mężczyzna zaczyna biec ku nam, jego kroki rozchodzą się echem po kościele.
- Maria! Okłamali mnie! Ty żyjesz! Kochanie moje!
Że co proszę?
Podbiega do mnie, jakby nie widział nikogo innego.
- Maria! - mężczyzna bierze mnie w ramiona, a ja nie wiem jak mam się zachować.
Przecież Maria nie żyje.
Czy on naprawdę mnie za nią bierze?
Wypuszcza mnie z objęć, za to chwyta moją twarz, w jego oczach widzę ocean miłości.
- Maria. Kocham Cię - mówi i całuje mnie.
Prosto w usta.
Z nimi jakoś sobie jeszcze radzę, z tęsknotą nie.
Pojutrze jedenasta rocznica śmierci moich rodziców, a dzisiaj mija pięć lat od postrzału Jamesa. Coraz trudniej mi przypomnieć sobie chwile spędzone z rodzicami, jakby zakrywała je coraz gęstsza mgła. Spoglądam na ich zdjęcie na nocnym stoliku i wzdycham. Wszyscy zawsze mi mówili, że jestem podobna do mamy, ja nie zauważam aż takiego podobieństwa, jak inni. Tęsknię za głosem taty, Brytyjczyka z krwi i kości, którego nie umiem już sobie przypomnieć. Mam wielką ochotę włączyć film z moich ósmych urodzin, ale się wstrzymuję. Nie chcę popsuć sobie humoru za wcześnie.
Wstaję z łóżka i podchodzę do okna. Wychodzi ono na tyły restauracji, spoglądam na wielki dąb rosnący pośrodku placu. Zasadził go poprzedni właściciel, zanim James kupił całą kamieniczkę za odszkodowanie. To chyba jedyny plus jego postrzału. Wcześniej wynajmowaliśmy małe, dwupokojowe mieszkanie trzy przecznice od komendy. Nie miałam powodu narzekać, ale tęskniłam za czymś własnym (w Middleton mieszkałam w rodzinnym domu matki). I właśnie, gdy wybierałam się na studia, nadarzyła się okazja do kupna piętrowego budynku z restauracją. Wujek nie mógł liczyć na powrót do czynnej służby, a za biurkiem by go szlag trafił. Właściciel, pan Jablonski, wyjeżdżał, właściwie wracał, do córki, do Polski, a nie chciał zwalniać personelu restauracji, szukał dla niego nowego szefa. James, który po przyjeździe do NYC podjął się pracy w knajpie, by było go stać na mieszkanie i Akademię, miał już pewne doświadczenie w tej branży, wydał się Polakowi idealnym kandydatem i tak w sierpniu pięć lat temu przenieśliśmy się (James o kulach) na Lenox Avenue, gdzie znalazłam swój raj.
I czuję smutek na myśl, że być może będę musiała pożegnać to miejsce za jakiś czas.
Moje zatapianie się we wspomnienia przerywa dzwonek telefonu. Nie zerkając na wyświetlacz, odbieram.
- Bennett, słucham.
- Cześć, Rae, to ja, Pablo.
Cicho wzdycham. Dobrze, że nie rozmawiamy twarzą w twarz, nie muszę się silić na uśmiech.
- Hej, Pablo, co słychać?
- Wszystko w porządku, dzwonię, by spytać , czy mogę wpaść do ciebie po notatki z genetyki molekularnej? Czytam swoje i coraz bardziej się gubię.
Cicho wzdycham. Nie czuję się na siłach, by z kimkolwiek się widzieć, ale wiem też, że przyjaciel bardzo na mnie liczy.
- Jasne, drzwi stoją dla ciebie otworem. Już się nauczyłam więc możesz skorzystać z moich cudnych notatek.
- Świetnie, będę za jakieś pół godziny.
- Do zobaczenia.
Kończę połączenie i rozglądam się po pokoju. Porządek w nim sprawia, że czuję się obco, dlatego rzucam parę ciuchów na łóżko, książki rozkładam na biurko, luźne kartki zrzucam na podłogę. I wreszcie cztery ściany, które są moje od prawie pół dekady, przypominają mój stan.
Zabieram ze sobą notatki i schodzę do restauracji. Martinez nigdy nie wchodzi od tyłu, zawsze od ulicy, bo jako mój dobry przyjaciel i były chłopak liczy na chociażby darmowy sok. Czekam na dzień, gdy wujek McLeen go nim na powitanie nie poczęstuje.
Po dwudziestu sześciu minutach brunet wpada do "Darcy's" obładowany zakupami. Jego widok to pierwsza od kilki dni rzecz, która powoduje u mnie wybuch śmiechu.
- Pablo, czy ty czasem nie przesadzasz? W piątek są ostatnie egzaminy, dzisiaj jest poniedziałek, a ty już masz pełną lodówkę żarcia na imprezę.
- Robię je teraz, bo później nie będę miał na to czasu, dobrze wiesz - cmoka mnie w policzek. - Jak się czujesz?
- Nie najlepiej - nie będę ściemniać, kto jak kto, ale on doskonale wie, kiedy kłamię.
- Dlatego coś ci kupiłem - sięga do jednej z czterech reklamówek, a ja się spinam, nie przepadam za niespodziankami.
Z wielkim uśmiechem wyjmuje kubełek lodów bakaliowych, a ja zaczynam się śmiać po raz drugi tego dnia.
- Jesteś wielki! - krzyczę, na chwilę przytulam bruneta i odbieram mu mój ulubiony deser.
Pablo także się śmieje.
- Nie wiem, na ile ci pomogą, ale proszę.
Zza baru wyciągam łyżeczkę i delektuje się ósmym cudem świata.
W towarzystwie bruneta spędzam godzinę (oczywiście, James poczęstował go sokiem pomarańczowym za free), rozmawiając o czym tylko się da. Pomaga mi to choć na chwilę oderwać myśli od rocznicy.
Jednak gdy brunet opuszcza restaurację, a ja zostaję sama ze sobą, ponure myśli wracają. Wracam więc do pokoju, by opisać swój wewnętrzny stan Jane.
Chociaż ona jedna po części przeżywa co roku tą tragedię wraz ze mną.
I to nas jednoczy.
****
Przybita, samotna, siedzę w kącie koło łóżka ze spuszczoną głową i podciągniętymi do klatki nogami.
Nie jestem w stanie zrobić cokolwiek w takim nastroju.
Spoglądam na komodę, na zdjęcie rodziców i o czymś sobie przypominam.
Wstaję odrętwiała z podłogi, podchodzę do ciemnobrązowego mebla, otwieram drugą szufladę od góry i wyjmuję z niej małą, metalową szkatułkę. Podnoszę wieczko i dwoma palcami chwytam jedyny posiadany przeze mnie papieros- drobny, schowany przed Mary w tajemnicy, prezent Pabla na moje 21. urodziny. Sięgam po zapałki leżące na półce przy uwielbianych przeze mnie lawendowych świecach, siadam na parapecie (kocham Jamesa za zrobienie mi aż tak szerokiego), otwieram okno, zapalam papierosa i zaciągam się. To mój pierwszy w życiu, więc krztuszę się przy pierwszym zaciągnięciu, ale nie przestaję, palę dalej. Czuję na języku gorzki smak, trochę mnie otrzeźwia.
Wyglądam przez okno na drzewo, szukając w zieleni na uspokojenie. Piękna pogoda jest przeciwieństwem mojego stanu.
Każda rocznica śmierci Alice i Williama Bennettów wiązała się u mnie z niewyobrażalnym bólem i smutkiem, ale nigdy w to wspomnienie nie miałam aż tak podłego humoru, nawet te parę lat temu, gdy zdzieliłam Hendersona w twarz. A to za dwa dni. Co będzie wtedy? Wyjdę na ulicę i kogoś zabiję?
W ciszy kończę palić, niedopałek gaszę na zewnętrznym parapecie i zrzucam w dół, do naszego śmietnika. A także wpadam w panikę. Co to będzie, jak James poczuje, że paliłam? Pal licho pokój, wywietrzy się, ale co z moim oddechem, nikotyna jest tak wyczuwalna przez nos ludzki?
Słyszę pukanie do drzwi, które nieomal powoduje u mnie zawał. Podchodzę do biurka, z otwartej szufladki wyjmuję opakowanie gumy do żucia, dwie wkładam do ust, zaczynam żuć, siadając na krześle.
- Proszę.
Drzwi się otwierają, do pokoju wchodzi James, ma zmęczony wzrok.
- Cześć, wujku - uśmiecham się delikatnie. - Coś się stało?
- Zostawiłaś telefon na barze, Logan dzwonił, dostał informację o morderstwie.
- Zawieziesz mnie na miejsce?
- Tak, oczywiście. Tak będzie najlepiej.
- Poczekaj na dole, tylko się przebiorę.
- Dobrze - cmoka mnie w czoło. - Jak się czujesz?
- Fatalnie.
- Ja też. Co za ironia, akurat dzisiaj boli mnie prawa noga.
Patrzę na niego stroskana.
- Może pojadę sama, skoro się przypomina...
- Nie, Rosie. To nic takiego. Ten ból nie jest do końca fizyczny, raczej mój mózg chce go sobie przypomnieć. Pięć lat, a czuję, jakby to było wczoraj.
Wstaję, przytulam blondyna, moją najbliższą rodzinę, najstarszego przyjaciela.
- Przetrwamy to - szepczę. - Jak co roku.
Blondyn puszcza mnie, ale na jego ustach widnieje delikatny uśmiech.
- Przebieraj się, będę czekał przy samochodzie. Nie zapomnij zabrać telefonu z restauracji.
Wychodzi, a ja ubieram czarną koszulę.
Jedziemy, rozmawiając o moich egzaminach, James przypomina mi o środowej kolacji, zakazuje mi zamykać się w ten dzień w pokoju, nie oponuję, nawet przyznaję mu rację.
Nawet nie wiem, co jest naszym celem.
****
Kościół Świętej Anny.
Świetnie. Kolejna sprawa z religią w tle. Jakaś odmiana po tych miłosnych.
Wysiadam z samochodu, życząc Jamesowi znośnego dnia i patrzę w stronę budynku zabezpieczonego żółtą taśmą, z dość dużą liczbą kręcących się funkcjonariuszy. Podchodzę do niej, pokazuję jednemu z nich plakietkę z moim oznaczeniem jako konsultanta i wchodzę po schodach ku głównym drzwiom. Logan właśnie wychodzi z kościoła, rozmawia przez telefon, jest blady. Na mój widok się zatrzymuje.
- Zadzwonię do ciebie później. Tak, właśnie dotarła. Oczywiście, że pozdrowię. Pa.
Chowa komórkę do kieszeni i zbliża się do mnie. Stara się uśmiechnąć, ale nie za bardzo mu to wychodzi.
- Dzień dobry, Bennett. Masz pozdrowienia od Mii.
- Cześć. Dziękuję. Co u niej?
- Dobrze. A jak ty się miewasz?
Wzdycham.
- Fatalnie.
Lustruje mnie przez chwilę.
- Hmm, ubrana cała na czarno, kredka na oczach. Dzień Dziecka?
- Proszę cię, bez sarkazmu.
- Przepraszam, wiem, że najbliższe dni będą, a dzisiejszy już jest nieprzyjemny, ale musiałem cię tu ściągnąć.
- Kapitan?
- Tak.
Przewracam oczami.
- Dobrze, pomogę.
Przytula mnie, oddaję uścisk, potrzebuję bliskości innych.
Brunet odsuwa mnie od siebie, zanim na dobre poczuję jego ciepło.
- Rose, czy ty paliłaś?
Jakim cudem to wyczuł?
Lekko się rumienię, unikam jego wzrok.
- Eee, tak. Miałam jednego papierosa i brak humoru, tak jakoś wyszło, to był pierwszy raz, ja... potrzebowałam tego - zakłopotana zakładam pasmo kasztanowych włosów za ucho.
Przechyla głowę na lewo, a ja czuję się coraz mniejsza pod jego spojrzeniem.
- No cóż. Nie będę cię oceniał czy pouczał, jesteś dorosła i inteligentna. Tylko mi się nie uzależniaj.
- Nie uzależnię. Możesz mnie zaprowadzić do ciała?
- Oczywiście.
Spogląda na mnie, w jego oczach nie widzę tego codziennego blasku, coś się musiało stać. Nie dane mi spytać, gdyż otwiera przede mną drzwi.
- Muszę cię uprzedzić, możesz być w lekkim szoku.
****
W lekkim szoku?
Kościół zbudowano w okresie gotyku, jego wnętrze jest bogate. Moją uwagę przykuwają ogromne witraże ze świętymi. Jestem osobą wierzącą, regularnie chodzę do kościoła, ale nigdy nie miałam okazji widzieć tak wspaniałych i okazałych szklanych mozaik.
Nawa główna ma około dwunastu metrów, przez jej środek biegnie bordowy dywan. Wchodząc do kościoła, czynię znak krzyża, po czym kroczą tą czerwoną drogą ku ołtarzowi. Logan idzie parę kroków przede mną, przez chwilę nie mogę nic dojrzeć zza jego pleców. Gdy nieznacznie schodzi na lewo, mogę pojąć, że idę ku leżącemu na stopniach ołtarza ciału młodej kobiety. Leży na plecach w białej sukni.
Zbliżam się na odległość metra i zakrywam usta dłonią, by nie krzyknąć.
Jej kasztanowe włosy kaskadami fal rozsypują się na schodach wokół jej twarzy, szare oczy pozbawione są życia, blade usta szeroko otwarte. Po układzie ciała stwierdzam, że ma związane z tyłu ręce. Suknia jest podarta, gorset nasiąknięty krwią przybrał barwę kościelnego dywanu, w klatce piersiowej tkwi srebrny sztylet z wysadzaną klejnotami rękojmią.
Nie mam ochoty krzyczeć z powodu makabryczności tego widoku, ale dlatego, że dziewczyna... ona wygląda jak ja!
To niemożliwe. Wiem, co o takim zjawisku mówi nauka, ale ile wynosi prawdopodobieństwo? 10%?
Jestem jak sparaliżowana, brakuje mi śliny w ustach, jej widok mnie przeraża.
Nie rejestruję obecności innych, nie docierają do mnie słowa Logana, potrafię jedynie patrzeć na ciało i czuć coraz większy strach. W moich oczach pojawiają się łzy, odwracam się i omal nie upadam na chłodną, betonową posadzkę. Ląduję w ramionach niebieskookiego, spazmatycznie łapiąc oddech. Nastrój dnia i to morderstwo mnie przytłaczają.
- Rosie.
Pomaga mi wstać, nadal tuląc w ramionach. Nie zauważyłam, kiedy podszedł do nas Adam, napotykam także zatroskane spojrzenie Susan.
- Rose, wszystko w porządku? - pyta mnie Chase.
- Tak, już tak, to po prostu szok. Henderson, możesz mnie już puścić.
- Wolałbym nie.
Patrzę na niego, coś w moich oczach sprawia, że jednak mnie wypuszcza z ramion, cicho przy tym wzdychając.
- Kim jest ofiara? - pytam.
- Maria Eleanor, lat dwadzieścia cztery, kasjerka supermarketu w Bloomingsdale. Znaleziona chwilę po czternastej.
- Ilu mamy świadków? - pyta blondyna Logan.
- Czwórkę. Diego rozmawia właśnie z pastorem, pozostali siedzą tam - wskazuje ręką pierwszą ławkę po lewej stronie, świadkowie siedzą blisko drzwi do zakrystii.
Idziemy ku nim, staram się uspokoić, nadmiar emocji może mi zaszkodzić.
- Dzień dobry, jestem detektyw Logan Henderson, a to konsultantka, Rose Bennett.
Ponownie się rozpraszam i patrzę, jak Susan pakuje ciało do plastikowego, czarnego wora, ściska mi się żołądek.
- Bennett - Logan przywołuje mnie do porządku.
- Przepraszam. Dzień dobry - ściskam dłoń każdego ze świadków, dwie kobiety i mężczyzna, jedna z nich na mnie nie patrzy.
Młodsza o błyszczących oczach jest chyba w moim wieku , ma długie blond włosy i wprost nie może usiedzieć na miejscu. Rozgląda się wokół, pyta Logana, co już wiemy, wysnuwa teorię o ataku jakiegoś fanatyka religijnego, czym przejmuje moja rolę. Zwracam jej uwagę, że denatka zginęła w sukni ślubnej, a nie w codziennym stroju, nie ma więc szans, by kobieta była przypadkową ofiarą takiego psychopaty. To jej nie zraża, wysnuwa dwie kolejne teorie.
- Przepraszam - blondynka powoli zaczyna działać mi na nerwy. - A kim pani właściwie jest?
- Nie przedstawiłam się? Amanda Preston, lat dwadzieścia, studiuję kryminologię, uwielbiam filmy szpiegowskie i Agathę Christie!
Wymieniam spojrzenie z Loganem, jemu chyba też nie przypadła do gustu.
Druga kobieta jest cicha i blada, w prawej ręce trzyma otwartą, do połowy opróżnioną butelkę wody. Brunetka, niższa ode mnie o jakieś pół głowy, drobna, przed czterdziestką, patrzy przed siebie nieobecnym wzrokiem.
- Zoey Amnell, zemdlała po ujrzeniu ciała - szepcze mi do ucha Adam.
Jego głos jest jednak dla niej słyszalny, zwraca wzrok w naszą stronę i cicho krzyczy.
- To ona! To duch! - wybucha niepohamowanym płaczem.
Mężczyzna siedzący po jej lewej stronie tuli ją i uspokaja, a ja mu się przypatruję, jest średniego wzrostu, postawny, muskularny, ma rude włosy i intensywnie zielone oczy. Zerka na mnie, w jego oczach czai się niedowierzanie, które próbuje maskować spokojem.
- Pani Amnell, spokojnie, to nie zmarła, to konsultantka policji.
Nie wiem, jak mam się zachować. Na szczęście, Logan jest przy mnie.
- Proszę nam powiedzieć, jak znaleźli państwo denatkę?
- Jestem Peter O'Shelley, wraz z panią Amnell i panną Preston działamy w radzie parafialnej, przyszliśmy tu po czternastej, by wymienić obrusy na ołtarzach na środową ceremonię.
Henderson unosi lewą brew.
- Wspomnienie świętego Jana Chrzciciela - tłumaczę. - Nawróceni przyjmują chrzest podczas mszy.
Wydaje mi się, że chce coś powiedzieć, ale tylko kiwa potakująco głową.
- Po wejściu do kościoła spostrzegliśmy ojca Jacoba, jak pochyla się nad kimś przed ołtarzem. Przyznaję, na początku miałem dziwne myśli, ale gdy podeszliśmy bliżej, zobaczyliśmy ciało. Zoey zemdlała, Amanda zaczęła ją cudzić, a ja zadzwoniłem po policję, gdy ojciec powiedział, że ta kobieta nie żyje - ma łagodny, miły dla uch głos, teraz smutny.
- Czy ktoś z państwa znał ofiarę? - pytam.
Cała trójka kręci przecząco głowami.
- To takie smutne - szepcze Zoey Amnell. - Tak mi szkoda jej rodziny.
Logan wymienia parę słów z Adamem, po czym zwraca się do świadków.
- Proszę, by złożyli państwo szczegółowe zeznania detektywowi Chase'owi.
Brunet chwyta mój nadgarstek i ciągnie ku Gomezowi, który nadal rozmawia z młodym księdzem.
Pastor ma jakieś dwadzieścia sześć lat, sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, kruczoczarne włosy i śliczne brązowe oczy. Na jego twarzy gości wesoły uśmiech, nieadekwatny do sytuacji. U innych z pewnością budzi sympatię, ja podchodzę do niego z dystansem.
Diego zauważa nas, na jego twarz pojawia się blady uśmiech.
- A to szef zespołu, detektyw Logan Henderson - panowie wymieniają uściski dłoni. - A to konsultantka, Rose Bennett.
Na mój widok ksiądz wciąga powietrze.
- Proszę oddychać - mój głos chyba go nie uspokaja.
- Pani... pani...
- Zdajemy sobie sprawę z tego, że nasza koleżanka jest bardzo podobna do denatki, ale to zbieg okoliczności, nie są spokrewnione, to tak często opisany w prasie przypadek genetycznych sobowtórów.
Kruczoczarny powoli się uspokaja.
- Przepraszam, panno Bennett, za moje zachowanie, ja tylko...
- Nie ma ojciec za co - przerywam mężczyźnie. - Ja też jestem w szoku.
Adam podchodzi do nas i pokazuje Loganowi notes, ma już zeznania świadków.
- Może opowie nam ojciec, jak znalazł ciało? - proponuje Henderson.
- Oczywiście. Umówiłem się z członkami rady na czternastą, by poczynić przygotowania na środową uroczystość. Przyszedłem do kościoła parę minut przed umówioną godziną, wszedłem do kościoła od strony zakrystii z zamiarem przeniesienia świec ołtarzowych, jednak gdy otworzyłem drzwi, ujrzałem tą kobietę leżącą na schodach, podbiegłem do niej z nadzieją, że może jeszcze żyje, sprawdziłem puls, był niewyczuwalny, chciałem rozpocząć reanimację, ale ten mały nóż mi przeszkodził, a gdy chciałem go wyciągnąć, zaczęła krwawić.
- Uszkodził jej ojciec prawą komorę serce, dlatego ponownie powstał krwotok - przy moim boku pojawia się Sue. - Doktor Susan Parish, patolog - wita się z księdzem.
- Jacob de Bricassart (czyt. brikąsa czy jakoś). Nie chciałem tego.
- Niech się ojciec nie martwi - mówi patolog, Adam szepcze coś do Logana, po czym się oddala. - Nie żyła już wtedy. Wstępnie czas zgonu szacuję między dwunastą a trzynastą trzydzieści dzisiaj po południu. I mogę z całą pewnością powiedzieć, że nie została zamordowana tutaj. Wokół niej nie utworzyła się żadna plama krwi, widać ślady przeciągania na dywanie. Więcej będę mogła powiedzieć po sekcji.
- Dziękuję - Logan uśmiecha się do kobiety, która to odwzajemnia i ciągnie mnie na bok.
Brunet wypytuje księdza, czy znał skądś Marię, a ja staram się spojrzeć w oczy starszej przyjaciółce.
- Rose, co jest? - pyta zmartwiona. - Jak się czujesz?
Podnoszę głowę i patrzę w jej mądre, niebieskie oczy.
- Fatalnie - wzdycham. - Właściwie sama nie wiem. Nadal jestem w szoku, po tym, co ujrzałam, poza tym jest dwudziesty drugi czerwca, to nigdy nie jest dla mnie dobry czas.
Kobieta uśmiecha się delikatnie, głaszcze mój policzek, po czym przytula.
- Poradzisz sobie. Jesteś silna.
- Dziękuję, Susan.
Uśmiecha się jeszcze raz i zmierza ku wyjściu, a wracam do Hendersona, który posyła mi uśmiech otuchy, i księdza, który wyraża gorącą chęć pomocy w sprawie.
- Mogę popytać w innych kościołach, czy w spisie parafian mają Marię Eleanor, to mogłoby pomóc.
- Moglibyśmy wtedy powiązać ją z jakimś środowiskiem. Dziękujemy, ojcze - uśmiecham się uprzejmie, choć niechętnie.
- Pomoc bliźnim to obowiązek każdego chrześcijanina - patrzy na mnie z tym wesołym uśmiechem, który coraz bardziej mnie przeraża.
Słyszymy głośny dźwięk otwieranych drzwi, do środka wpada mężczyzna. Zatrzymuje się przed dywanem, patrzy na nas, a na jego twarzy maluje się szczęście.
- Kto to? - pytam niespokojna, słyszę głos Diega.
- To pewnie narzeczony, poinformowaliśmy go chwilę po tym, jak technicy zabezpieczyli telefon znaleziony kilka metrów od ciała. Najwidoczniej wypadł z ukrytej kieszeni w sukni, gdy ta została podarta.
- Przecież mogłeś zamazać odciski palców mordercy - zauważam.
- Niekoniecznie. Jego numer figurował jako połączenie nieodebrane, spisałem numer, naciskając jedynie dwa przyciski. Jakie jest prawdopodobieństwo, że to na nich były odciski, jeśli morderca w ogóle miał ten telefon w ręce
Nie odpowiem, przewracam jedynie oczami.
Tymczasem mężczyzna zaczyna biec ku nam, jego kroki rozchodzą się echem po kościele.
- Maria! Okłamali mnie! Ty żyjesz! Kochanie moje!
Że co proszę?
Podbiega do mnie, jakby nie widział nikogo innego.
- Maria! - mężczyzna bierze mnie w ramiona, a ja nie wiem jak mam się zachować.
Przecież Maria nie żyje.
Czy on naprawdę mnie za nią bierze?
Wypuszcza mnie z objęć, za to chwyta moją twarz, w jego oczach widzę ocean miłości.
- Maria. Kocham Cię - mówi i całuje mnie.
Prosto w usta.
no tego to sie nie spodziewalam O.o i tego ze rae miala i zapalila i 'wciagnela' fajke. No a tobie droga Cleo po pierwsze dziękuję, że dodałaś rozdział tak wcześnie xd a po drugie TYLKO SPRÓBUJ PONOWNIE SIĘGNĄĆ PO PAPIEROSA!! A CIĘ ZNAJDĘ ! WEZMĘ PATELNIE I CIĘ ZNAJDĘ! Nie warto palić. Rozumiem- problemy. Sama właśnie dla tego zaczęłam. Ale na szczęście po max. 10 papierosach się skończyło. ALE TOBIE NIE RADZĘ WIĘCEJ PALIĆ NIŻ TEN JEDEN RAZ BO JAK JUŻ WSPOMNIAŁAM- MAM PATELNIE ! / Kamiś . No i sorry że ten kom taki jakiś nudny i wgl, ale mam jutro.. Dzisiaj sprawdzian z geografi i powtórkę sprawdzianu z historii i pewnie coś z biologii dowali, z angielskiego pewnie też... Także sorry :) ale takie uroki 2 gimnazjum xd
OdpowiedzUsuńOstatni papieros był wczoraj i więcej nie chcę. Trochę na mnie podziałały, dlatego rozdział tak szybko, ale nie wchłonę więcej nikotyny.
Usuń2 gimnazjum? E tam, dasz radę ;)
Powodzenia życzę :)
Dziękuję za komentarz :*
Cleo, nie bądź głupia. Zastopuj na jednej fajce! Ja już jestem uzależniona i to nie jest miłe! :D
OdpowiedzUsuńRae i wspomnienia. W życiu każdego człowieka zdarza się taki moment, a szczególnie w rocznicę czegoś szczególnego lub okropnego. U bohaterki to akurat druga myśl. Ponoć czas leczy rany, ale on tylko przyzwyczaja nas do bólu.
Pomysł z morderstwem tez wygląda ciekawie (lecz reszta nieciekawie). Denatka podobna do Rae. Idealna kopia... Zobaczymy, co dadzą wyniki sekcji. Może nas jeszcze zaskoczą?
Logan ma nos niczym owczarek - nic przed nim nie ukryje. Mogłaś jej pozwolić się przebrać, ewentualnie spryskać odświeżaczem powietrza. :D
A końcówka tego rozdziału zaskakująca. Będzie się działo... ;)
Pozdrawiam. :D
Sama jestem osobą, która skrycie przed wszystkimi przeżywa rocznice różnych wydarzeń, ale to dlatego, że mam dobrą pamięć.
UsuńPomysł na morderstwo wyszedł od Sherii, za co bardzo jej dziękuję.
Twój pomysł także wykorzystam i to już w lipcowej sprawie :)
Logan to Logan, wie o wszystkim :P
Dziwię się, że nie ma żądnych uwag technicznych, aż się dziwię.
Dziękuję za komentarz :*
Jest uwaga - jak jeszcze raz się dowiem, że zapaliłaś to cię znajdę i ci tego papierosa zgaszę na czole! Ty będziesz miała bindi na czole, a ja resztę "cygareta". :D
UsuńJestem strasznie ciekawa jak na ten pocałunek zareaguje Logan :D
OdpowiedzUsuńRozdział jest super :))))
Sprawa też ciekawa i tajemnicza ^^
A ja jestem zdania, że wszystko jest dla ludzi ale z umiarem. Można spróbować ale lepiej niezbyt często, żeby się nie uzależnić. Myślę, że każdy musi spróbować i się przekonać w końcu mamy tylko jedno życie i nie wiadomo kiedy ono nam minie :D
Jeszcze 5 dni i koniec ferii :///
Ejejej a ta książka co po prawej napisałaś ,, Nagi żar '' Fajne? ^^ O czym? ^^
Elinor Howard xD
Piszę z anonima bo niezbyt szybko mi net chodzi i nie chce mi się czekać na zalogowanie itd :D
Nie no reakcja (mina) Logana będzie pewnie bezcenna, zresztą Rose i wszystkich również :D
A i kiedyś rozważałam nad nazwą Eleanor zamiast Elinor ale szczerze dobrze, że wybrałam to drugie xD
A i Logan ,, Hmm, ubrana cała na czarno, kredka na oczach. Dzień Dziecka? '' Hahaha rozwalił mnie :D
To chyba wszystko xD
A jeszcze nie. Ale to pewnie wiesz :D
CZEKAM Z NIECIERPLIWOŚCIĄ NA NASTĘPNY ROZDZIAŁ ^^
Oj, nie będzie zadowolony :P
UsuńWszystko dla ludzi- więc ja już spróbowałam i mówię "NIE" papierosom.
Jeszcze ferie masz, ciesz się tym korzystaj :) A później tylko 6 tygodni i będzie Wielkanoc, wytrzymasz ;)
Nie wiem, czy książka fajna, gdyż jej nie czytałam, a jest ona jedyną dostępną w empiku częścią serii. Znalezienie jej było bezcenne, gdyż Richard Castle to postać fikcyjna, główny bohater serialu kryminalnego "Castle". Do tej pory widziałam przekłady jego książek jedynie w sieci, a wczoraj miałam okazję trzymać ją w dłoni.
Dziękuję za komentarz :*
jejku ale się porobiło kolo bierze naszą kochaną Rose za swoją Marie reakcja Logana. ciekawa jestem czy uderzy faceta czy zatka go totalnie hehehehehe.
OdpowiedzUsuńnie mogę się doczekać następnej część .
życzę miłych ferii .
Nie mam ferii, ale chyba je sobie zrobię.
UsuńDziękuję za komentarz :*
No tak miałaś rację, że nie będę zadowolona, ale jeżeli już więcej nie będziesz to dam Ci spokój z kazaniem :P
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to jest świetnyyy :D Dziękuje za podziękowania :* :*
Pomysł Sherii jest na prawdę super :)
M.K
Wiesz, że Cię uwielbiam? :*
OdpowiedzUsuńA 29 rozdział zacznę pisać w naszym kochanym, pięknym mieście :)
Dziękuję za komentarz :*
O ty oszuście! x) Powiedziałaś, że w sprawie czerwcowej będzie pocałunek, ale myślałam, że z Loganem, a nie jakimś kolesiem xD Nie wierzę! I nie zazdroszczę Rose.
OdpowiedzUsuńCzy zmarła kobieta okaże się rodziną Rose? Nie rozumiem, jak to możliwe.
Czekam na kolejny rozdział! :*
Oj, Iduś, Iduś :)
UsuńSprawa czerwcowa się jeszcze nie skończyła ;)
Dziękuję za komentarz :*
Świetnie piszesz :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie, dodałam pierwszy rozdział :D
http://because-someday-it-will-be-better.blogspot.com/
Łezka mi się w oku zakręciła *Sniff sniff*. Cieszę się, że ktoś docenia to, że na rzecz przeczytania rozdziału, spalam cały obiad ;(. Ach, dziękuję, dziękuję. A teraz rozdział, łiiii!
OdpowiedzUsuńLODY BAKALIOWE! Po twoim ostatnim komentarzu i dzisiejszym czytaniu stwierdzam, że kochasz je tak samo jak ja *___* zabiłabym za lody bakaliowe, a nikt z moich znajomych ich nie lubi D: bo rodzynki (więcej dla mnie, nie narzekam). Ehm. Mniejsza! Powracam do rozdziału!
Uuuu. Niegrzeczna dziewczynka. Nieładnie jest siedzieć na parapecie i palić >D. Tak mi szkoda Rose D: widać, że jest jej cholernie ciężko. A Logan wbił mnie w siedzenie Dniem Dziecka. Znaczy... śmiałam się i równocześnie załamałam. No, normalnie miałam ochotę wejść w twoje opowiadanie, chwycić go za szmaty i powiedzieć: Idź na bambus. Dobra, jednak mu wybaczam, bo chwycił Rose jak upadała. WTF?! Jakim cudem zabita gościówa przypomina Rose :O. Umrzeć w sukni ślubnej. No, cóż. Klimatyczna... śmierć! Dobra. Końcówka totalnie mnie zaskoczyła :O ee... pewnie Rose będzie... zaskoczona. Bardzo... zaskoczona. Pisz szybko następny rozdział! *____*
Taa, pomoc na wszystko- LODY BAKALIOWE! Uwielbiam rodzynki ^^
UsuńCo do tego wspomnianego już dwukrotnie w komentarzach Dnia Dziecka- skoro Ty tworzysz ironiczne wypowiedzi, to czemu ja nie mogę? :P
Nie pośpieszaj, bo nie wyjdzie tak dobry, jakbym chciała :P
Dziękuję za komentarz :*
Ja też uwielbiam rodzynki, a moi znajomi ich nienawidzą i rozpaczam, bo zawsze muszę wcinać bakaliowe lody sama buuu t.t.
UsuńIronia forever C: czym byłby świat bez sarkazmu?!?!
Dobra, dobra, nie pośpieszam, ale nie mogę się już doczekać!
Co do magneSu (XD) to dziękuję. Napisałam przez "z" bo wcześniej na blogu lifestylowym pisałam, że wypłukałam przez kawę cały magneZ ze swojego ciała, a potem mi się rypło w rozdziale D: cieszę się, że jest ktoś, kto takie błędy zauważa! Dziękuję ^___^
Wow. Szok :O . Maria jest podobna do naszej Rosie ? Ale jak to możliwe? I do tego ta końcówka? Ten chłopak ją całuje myśląc,że to naprawdę jest Rose ! Niemożliwe.
OdpowiedzUsuńWiesz co zauważyłam w twoim opowiadaniu ?
Że jeszcze długo trzeba czekać, aż połączysz Logana i Rose.
To męczące. hehe.
To czekam na kolejny ♥
Oj, przed Rose i Loganem jeszcze długa droga, byśmy mogli się cieszyć z Rogan, ale obiecuję, że napięcie między nimi będzie się pogłębiać.
UsuńI jeszcze nie skończyłam tej sprawy, a coś się wydarzy w 30 rozdziale ;)
Dziękuję za komentarz :*
Świetny rozdział. Końcówka mnie zatkała. Ciekawa może być reakcja tego facia jak się dowie że Rose to nie Maria:-)
OdpowiedzUsuńCzekam na Rogan:***
Będzie z pewnością zaskoczony :D Ale to nie koniec jego niedowierzania ;P
UsuńRogan będzie gdzieś koło 50 rozdziału, może później, nie wiem jeszcze, ile rozdziałów powstanie.
Dziękuję za komentarz :*
Logan Henderson? Ej a nie nazywa sie tak ten ladny z BTR'u ? To zbieznosc nazwisk, czy jak?? / kamyla
OdpowiedzUsuńZaczyna się. Ten komentarz mogłaś dać w zakładce "Spam/Zapytaj".
UsuńTak, jeden członek zespołu Big Time Rush zowie się Logan Henderson.
Swego czasu oglądałam serial z jego wokalistami, mój mózg zapamiętał to imię i nazwisko i tak wyszło, że mój Logan tak się zwie.
Ale mam nadzieję, że to nie problem ? :)
Nie, to nie problem ;) Racja, mogłam dodać to pytanie w zakładce "Spam/Zapytaj" , ale tak się składa, że byłam na telefonie (wersja mobilna) i nawet jej nie zauważyłam XD Ale na następny raz zastosuję się do tego i będę pytać w wymienionej powyżej zakładce ;D / Kamyla
UsuńPrzepięknie to napisałaś. Przebiłaś moje wyobrażenia o tym rozdziale. Bardzo mi się podoba. Ciekawe co dalej. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Nie pal. Bo się uzależnisz. A to paskudne uzależnienie . Dziękuje za dedykacje i obrazek.
OdpowiedzUsuńTo ja dziękuję za świetny pomysł na morderstwo :*
UsuńZauważyłaś, ilu ludzi zaintrygowałaś, tworząc portret ofiary podobnej do głównej bohaterki?
Od poniedziałku nie miałam papierosa w ustach i chwała za to niebiosom!
Dziękuję za komentarz :*
Świetny rozdział. A ostatnia scena, z narzeczonym, genialna. *.*
OdpowiedzUsuńŻyczę weny :)
no w końcu znalazłam chwilę spokoju żeby przeczytać! :D
OdpowiedzUsuńrozdział jak zwykle zaskakuje i jest wgl jhsgabvjchabvhajkxcak <3
teraz czekam na następny :*
To znowu ja ;)
OdpowiedzUsuńNo i miałam rację, choć raz mi się udało. Ten niedobór magnezu nie był przyczyną stanu Rose. Najwidoczniej tą pierwotną diagnozą chciałaś nas jedynie skołować i udało się. Pomyślałabym o wszystkim, ale nie o tym, że ktoś chciał ją otruć! I najgorsze jest to, że pewnie jest to osoba z ich 'drużyny'. Kto miał motyw by zrobić to najpierw z Celią, a teraz Rose? Muszę Ci powiedzieć, że ogromnie mnie to intryguje;D
Ogólnie to jestem wściekła na nasze gołąbeczki. Ja rozumiem, że mogą robić ze swoim życiem co chcą, ale są nie fair nie tylko w stosunku do siebie, ale też swoich połówek. Choć nie darzę sympatią Iana to Rose nie powinna moim zdaniem go tak oszukiwać. Ona nazywa swojego chłopaka idiotą! ;D Nic do niego nie czuje, więc po co te słodkie gadki, po co to "kocham cię"? Jesteś nieszczera, Rose. Nieładnie!
" - Nienawidzę cię.
Śmieje się i szepcze mi do ucha.
- A ja ciebie wprost przeciwnie." - aaaaaaa!!! Normalnie aż mnie zatkało jak to przeczytałam! Kurde, przeciez to było ewidentne wyznanie miłości. Rose, czy ty jesteś ślepa!?
Rozwaliłaś mnie kompletnie tą nową zbrodnią! Ofiara identyczna do Rose? O mój Boże. Nie chcę myśleć, co Rose musiała poczuć patrząc się na martwą... nią. No niby nie do końca, ale kogoś kto wyglądał jak ona. To musiał być ogromny szok. I jeszcze ten facet święcie przekonany, że jego ukochana jednak żyje. To zdecydowanie nie był dzień Rose... Same przykrości;/
Lecę do następnych. Najchętniej to ominęłabym komentowanie i zajęła się ściślej tekstem, bo wtedy byłoby 5 razy szybciej, ale nie zrobię tego. Zasługujesz na choć kilka komentarzy, a opowiadanie jest coraz lepsze! ;)
Ruda, właśnie zaczynasz jedną z najlepszych spraw, jaką napisałam :D a jej ostatni rozdział sprawi, że będziesz chciała mnie wyściskać ;)
UsuńNie będę spoilerować, nie licz na to :P
Uwielbiam to wyznanie, bo to pierwszy dowód uczucia, jakim Logan darzy Rose. Ale ona wciąż jest ślepa. U mnie nie może być łatwo ;)
Jak dla mnie mogłabyś komentować co dziesiąty rozdział, byle byś tylko czerpała radość z czytania ;)
Ściskam! :*
Generalnie tam jest moment jak się zgubiłam troche, bo chyba, że pomyliłam imiona, ale wydawało mi się,że Sheila została otruta i Rose też, a potem nagle Logan znowu spotykał się z Sheilą, chyba ze to jakaś retrospekcja fabularna, której nie zajarzyłam albo serio pomotałam, a 27 rozdziału brakuje, wiec wgl mam taką lukę. Trochę błędów, dziwny zapis itp, ale ok, to są stare rozdziały, nie czepiam się. Ale potem będę. Na początku zawsze się czepiam. Wilczy i Laurka potwierdzą.
OdpowiedzUsuńGeneralnie rozdział 27 jest podpięty w zakładce, więc można przeczytać.
Usuń