środa, 12 marca 2014

29 Murder is always, wherever

Dieta ostatnich i nadchodzących tygodni nie sprzyja pisaniu
(ja chcę czekoladę!), ale dałam radę.
Enjoy it!
Mam nadzieję, że nie strzeliłam żadnej literówki ^^
Mój ratunek: kisiel! <3
Wejdźcie w zakładkę "Akcja ratunkowa", to WAŻNE!
----------------------------------------------------



Prawdą jest to, co boli.
Victor Grandes


Magdycji, za to, że kocha mnie, mimo moich błędów.
Też Cię kocham, miśku :*





   Wpatrzony we mnie, jego niebieskie jak ocean oczy błyszczą, przepełnione czułością, usta rozciągnięte w szerokim uśmiechu, emanujące z jego ciała szczęście. Czarne, krótko ostrzyżone włosy, za krótkie, bym chciała je dotknąć i zanurzyć w nich dłoń.  Siedzi na przeciwko mnie, ręce położone przed sobą na stole, zbyt blisko moich, splecionych, jakby w chwili mojej nieuwagi chciał je chwycić w swoje. Niepewna tego, co robić, chowam dłonie pod stołem, co nie zraża bruneta. Nadal się uśmiecha, nie wiadomo, czym zachwycony, wpatrzony w moją bladą twarz, jakby ujrzał ósmy cud świata. Czuję się nieswojo pod tym spojrzeniem, nawet obecność Logana nie wpływa na mnie krzepiąco. Henderson wzrok utkwiony ma w leżącej przed nim karce, jest zamyślony.
   Czyżbym miała sama udowadniać obecnemu tu podwładnemu Amora, że ja to nie Maria?! Dzięki, Logan, pozostawienie mnie samej sobie w takiej sytuacji to idealny sposób pastwienia się nade mną.
   Wzdycham.
   Jestem nie do życia wśród ludzi, a trafiło mi się morderstwo z sobowtórem w roli głównej. Nie minęło jeszcze wystarczająco dużo czasu, by Sue dokonała sekcji, musimy tu przetrzymać narzeczonego przez kilka godzin, by później zawieźć na okazanie zwłok. Przez ten czas muszę wbić mu do głowy, że jestem Rose Bennett, a nie Maria Eleanor.
   - Panie Marshall, proszę opowiedzieć nam, jak poznał się pan z Marią?
   Pytany wybucha śmiechem.
   - Maria, no co ty? Skończ tą szopkę! Przecież w tym kościele nie było żadnego ciała! Chciałaś mnie przećwiczyć przed ślubem, to ci się udało. Ale teraz możesz już przestać udawać, skarbie! - wstaje i chce mnie przytulić, opuszczam pokój przesłuchań z cichym "Przepraszam" i uciekam do damskiej toalety, zamykam się w jednej z trzech wolnych kabin i daję upust łzom. Wszystkie zdarzenia, emocje skumulowały się i teraz wybuchają. Jak mam poradzić sobie z tą sprawą, zmierzyć się z rodziną denatki, gdy sama jestem w rozsypce?
   Łzy płyną dwoma strumieniami, żłobią ścieżki tuszu na moich policzkach, moje myśli zamierają. Los chyba doszedł do wniosku, że mam się zbyt dobrze, teraz się mści. Chciałabym zasnąć i obudzić się dwudziestego ósmego czerwca, gdy myśleć będę jedynie o ślubie.
   Ktoś stuka w moje drzwi. Nie reaguję. Niby dlaczego puka? Pozostałe dwie kabiny są puste, a ja sama siedzę z podwiniętymi nogami. Normalna osoba wbiłaby do którejś, a ja miałabym spokój.
   Pukanie rozlega się ponownie. Spokojnie, miarowe, nienaglące. Znajome.
   Otwieram drzwi, wymijam Logana, podchodzę do jednej z białych umywalek, odkręcam wodę i myję twarz, z nadzieją, że pozbędę się czarnych ścieżek na śniegu mej twarzy.
   Opiera się o ścianę i obserwuje mnie w lustrze. On również jest blady, co strasznie kontrastuje z jego czarnymi włosami. Ma cienie pod oczami, ale jest ogolony. Chyba potrzebuje kofeiny. Dopiero zerkając w lustro, mogę przyjrzeć się jego strojowi: ciemne dżinsy, trochę przetarte, ale świetnie na nim leżące, ciemne buty typu trapery, granatowa koszulka opinająca jego umięśniony tors. Tak mi znany.
   Osuszam twarz papierowym ręcznikiem, wyrzucam go do kosza i odwracam się ku brunetowi. Patrzymy na siebie w milczeniu, zbliża się do mnie i chroni przed całym światem w swoich ramionach. Wtulam się w niego mocno, jakbym nigdy nie chciała go puścić. Oboje tkwimy w tym świecie, pełni niepewności i nadziei.
   Czuję na czole ciepłe wargi bruneta, składające na nim pocałunek. Tylko on może wiedzieć, czego mi potrzeba.
   Odrywamy się od siebie, odgarniam mu parę kosmyków z czoła, delikatnie się przy tym uśmiechając, odwzajemnia to. Chyba najwyższa pora, by się odezwać.
   - Lepiej, gdybyś już wyszedł, to damska toaleta. Nie chcę, żeby...
   - Żeby ktoś zobaczył nas wychodzących stąd razem, bo ludzie mogą pomyśleć, że mamy romans? - jego dokończenie mojego zdania wywołuje u mnie krótki atak śmiechu.
   - Chciałam powiedzieć, że nie chcę, żeby ktoś wziął cię za kobietę udającą mężczyznę, ale twoja wersja też nie jest taka zła - rumienię się lekko pod koniec.
   Niebieskooki chwyta moją dłoń i tak wychodzimy z toalety. Na moje szczęście, korytarz jest pusty, nikt nie widzi, jak Logan prawie ciągnie mnie do pokoju przesłuchań. Jego dłoń jest ciepła, miękka, idealnie wpasowuje się w moją. Brunet trochę zwalnia, idziemy teraz ramię w ramię, a nasze splecione dłonie wydają mi się czymś tak naturalnym, jak nasze buziaki w policzek czy przytulasy. Łapię się na tym, że nie wyobrażam sobie teraz, by Logan miał zniknąć z mojego życia, tak jakby od zawsze było w nim dla niego miejsce.
   Zatrzymuje się przed drzwiami.
   - Gotowa?
   Ściskam mocniej jego dłoń. Z tobą?
   - Zawsze.



                                                             ****



   Jestem już spokojniejsza, Logan spełnił swoją powinność. Siedzę wyprostowana, w dłoni długopis, staram się pozostać obojętna na wszystko.
   - Jeszcze raz, panie Marshall, jak poznał pan pannę Eleanor?
   Widząc chęć protestu, Logan uprzedza bruneta.
   - Proszę odpowiedzieć na pytanie panny Bennett i postarać się nie brać jej za pańską narzeczoną.
   Mężczyzna przewraca oczami, ale potulnie zaczyna mówić o swoim pierwszym spotkaniu z denatką.
   - Poznaliśmy się trzy lata temu, na urodzinach kuzynki Marii w klubie Onyx na Brooklynie. Rozmawiała z kimś przy barze o ochronie środowiska, interesowała się tym. Była taka piękna, jak anioł - uśmiecha się rozmarzony, a ja czuję na sobie spojrzenie Logana.
   - Mieszkaliście razem? - pytam.
   - Tak, od dwóch miesięcy. Na jesieni miał się odbyć nasz ślub, Maria kupiła już sukienkę, ale nie chciała mi jej pokazać.
   - Taki przesąd - nie informujemy Liama o tym, że jego ukochana została zamordowana w tejże sukni.
   Henderson zerka w dokumenty.
   - Gdzie pan był dzisiaj między dwunastą a trzynastą trzydzieści? - pyta, patrząc uważnie na bruneta. Są do siebie podobni, ale Logan ma ostrzejsze rysy i muszę przyznać, że moim zdaniem jest przystojniejszy od Liama Marshalla.
   - W pracy, jestem operatorem kamery CNN,  robiliśmy akurat reportaż o przygotowaniach na Dzień Niepodległości, gdy zadzwonił do mnie detektyw Gomez. Mój asystent mnie zastąpił, a ja pognałem do kościoła świętej Anny, gdzie wy już byliście. Mogę o coś zapytać?
   Patrzę na niego i kiwam głową.
   - Oczywiście.
   - Naprawdę nie jest pani Marią? Dlaczego wygląda pani tak samo jak ona?
   Szukam w głowie jakiegoś sensownego wytłumaczenia.
   - Wydaje mi się, że ja i pana narzeczona jesteśmy, znaczy się byłyśmy biologicznymi sobowtórami, to znaczy, że nie jesteśmy ze sobą połączone więzami krwi, a mimo to wyglądamy tak samo, takie rzeczy w świecie się zdarzają i to dość często. Nie miałam pojęcia, że w Nowym Jorku żyje kobieta podobna do mnie. Chcę udowodnić, ze nie jestem Marią. Czy miała jakiś tatuaż?
   - Tatuaż? Nie, nic z tych rzeczy, nie miała nawet przekłutych uszu, twierdziła, że taką stworzyła ją natura i nie będzie w sobie nic zmieniać, upiększać, niechętnie się malowała. Dlaczego pani pyta?
   Biorę głęboki wdech, wstaję, odwracam się tyłem do Liama i Hendersona, ciesząc się, że lustro wenecki jest wzdłuż dłuższej ściany, a więc Adam, Diego, a może i kapitan nie mogą mnie zobaczyć bez koszuli. Odpinam większość guzików, czując na sobie wzrok Marshalla, zarzucam włosy na lewe ramię, odkrywam prawe, by Liam mógł dojrzeć herbacianą różyczkę.
   - Ponieważ ja od kilku lat mam tatuaż. Nie jestem Marią.
   Słyszę szloch. Uwierzył. Zapinam guziki z powrotem, układam włosy, zajmuję swoje miejsce i podaję mężczyźnie chusteczki. Jego łzy kapią na stół, łokcie opiera na nim, a w dłoniach chowa twarz, jest zrozpaczony. Dawno nie widziałam płaczącego mężczyzny.
   - Maria, moja kochana, piękna Maria! Dlaczego?
   - Przykro mi.
   Logan szturcha mnie lekko w ramię, kiwam głową. Opuszczamy pokój, pozostawiając Marshalla samego, niech się wypłacze. Idziemy do bufetu, obojgu nam przyda się kawa. Logan zajmuje jedno z krzeseł przy małym seledynowym stoliku. Wsypuję kawę do filtru ekspresu, słysząc dźwięk telefonu Hendersona, przez chwilę drżą mi ręce, rozsypuję trochę kawy, którą ścieram dłonią na podłogę.
   - Odbierz - mówię, nie odwracając się.
   Słyszę skrzypnięcie podłogi, odsuwane krzesło i kroki detektywa na korytarzu. Słyszę jedynie, jak wita się z Mią.
   Obserwuję go, gdy z nią rozmawia, wydaje się zgarbiony, zmęczony i starszy. Widzę, jak uciska nasadę nosa, jest spięty, czymś się martwi.
   Wlewam kawę z ekspresu do kubków, moja dłoń napotyka gorącą parę, syczę, odkładam ekspres i szybko wkładam palce pod zimny strumień wody. Jak to dobrze, że mamy kran w bufecie, a nie musimy myć kubków w toalecie, jak na 86. posterunku według Iana.
   Chłód pomaga zniwelować ból poparzenia, zaczerwienienie nie jest rozległe, ale będę potrzebowała maści. Niestety, z mojego miejsca nie jestem w stanie sięgnąć po apteczkę. Muszę poczekać, aż Logan tu wróci albo przyjdzie ktoś inny.
   Woda leci, brunet nie wraca, a ja powoli tracę cierpliwość.
   Moim wybawieniem okazuje się Adam.
   - Rose, co ty wyprawiasz? Stało się coś?
   - Czy mógłbyś poszukać w apteczce maści na oparzenia? Bardzo by mi się przydała. Gorąca para wodna mnie nie lubi.
   Blondyn śmieje się, ale szuka opakowania. I znowu dopisuje mi szczęście- znajduje nieotwartą tubkę.
   - Jak widać nie mamy tu nikogo, kto by igrał z ogniem czy gorącą parą wodną, no oprócz ciebie- chichocze, uśmiecham się i przewracam oczami.
   Trzymam dłoń jeszcze chwilę, lecz poparzenie nie jest rozległe, dłoń nie nabrzmiała, nie widzę także żadnych pęcherzy. Zakręcam kurek, smaruję dłoń dużą ilości maści i owijam bandażem. Może w tej sytuacji nie powinnam, ale  cieszę się, bo trzymałam ekspres i nalewałam kawę lewą ręką. Nadal mogę pisać, ale z kierowaniem samochodem mogę mieć problem.

                          Nieszczęsny ekspres- wróg Rose numer jeden.

   Do bufetu wreszcie wraca Logan, prawą ręką podaję mu, na szczęście, jeszcze ciepły kubek kawy z mlekiem, które wlał Chase.
   - Proszę.
   Patrzy na mnie, jakby mnie nie widział, ale chwyta kubek.
   - Dziękuję, Rose.
   Siada na tym samym miejscu, co poprzednio. Bierze pierwszy łyk, przełyka i odkłada kubek na stolik. Jest zamyślony, nie zauważa nas, tym bardziej nie widzi mojego opatrunku. Lewą rękę trzymam tak, by jak najmniej bandaż był dla innych widoczny. Dlaczego zdarza mi się to, gdy akurat jest lato i nie mogę schować go pod długim rękawem?
   Dmucham napój, nie chcę poparzyć dzisiaj także języka. Biorę łyk, potem kolejny, ciepło kawy mnie rozgrzewa, podnosi mi się poziom kofeiny i rozjaśnia umysł.
   - Adam, czy ty i Diego znaleźliście coś w mieszkaniu Marshalla i denatki? - pytam blondyn, widząc, że brunet jest w innym świecie.
   - Właściwie to niewiele. Widać, że dopiero je urządzali. Za to sąsiedzi byli bardziej pomocni. Ponoć wczoraj późnym popołudniem była u nich młoda kobieta, brunetka, wyszła około dziewiętnastej, niosła ze sobą pokrowiec.
   - Chwila. Taki pokrowiec jakby na sukienkę?
   - Tak.
   - Wiecie, kim była ta kobieta?
   - Nie, dlatego chciałem zapytać, czy mogę zobaczyć się z narzeczonym ofiary?
   Zerkam na Logana, który dosłownie się zawiesił, utkwił wzrok w jednym punkcie i się nie rusza. Coś się dzieje w jego życiu, tylko co? Uświadamiam sobie, że dawno nie rozmawialiśmy o nim, cały czas o mnie, moim stanie, w ostatni piątek prosił SMS'em o zdjęcie moich rodziców, nie wysłałam, aż tak nie musi wchodzić w moje życie.
   - Oczywiście. Chodźmy, a on - wskazuję niebieskookiego. - Niech tu zostanie, widać, że jest w swoim świecie ze swoimi kredkami.
   Ponownie mój kiepski dowcip wywołuje u blondyna śmiech. Idziemy korytarzem ku pokojowi, otwieram delikatnie drzwi, Liam podnosi się z krzesła dość gwałtownie, łagodnie się uśmiecham.
   - Przepraszam, panie Marshall, nie chciałam pana przestraszyć. Mamy coś nowego w sprawie, ale potrzebujemy informacji i być może jest pan w stanie nam pomóc.
   - Oczywiście, pomogę jak tylko będę mógł - jest zdeterminowany.
   Adam zerka na mnie, nieznacznie kiwam głową, zielonooki przedstawia Marshallowi to, co wiemy, a ja odbieram telefon, dzwoni Sue.
   - Cześć, Sue. Co tam?
   - Dzień dobry, Rose. Jestem już po sekcji, możecie przyjechać, mam parę informacji.
   Zerkam na Liama.
   - Będziemy do pół godziny. Do zobaczenia.
   Kończę połączenie i zerkam Adamowi przez ramię na zapisane na kartce nazwisko.
   Nadine Clare.
   Poniżej jest także adres kobiety.
   Uśmiecham się do bruneta.
   - Nawet nie wie pan, jak bardzo nam pomógł. Czy teraz jest pan w stanie pojechać z nami, aby potwierdzić, że zwłoki należą do Marii?
   Przełyka ślinę, ale kiwa potakująco głową.
   - Tak. Muszę to zrobić.



                                                                  ****



   Ręka mnie szczypie, ale dzielnie trzymam kierownicę w drodze do Harlem Hospital, słuchając, jak Liam opowiada o ukochanej, o ich randkach, oświadczynach, wspólnym mieszkaniu. Na moje pytanie o rodziców odpowiada, że  matka umarła na raka piersi, gdy Maria miała piętnaście lat, a jej ojciec przez alkohol skończył na ulicy. Młodą Eleanor zajęła się ciotka, denatka tak jak ja była jedynaczką. Zerkam na Marshalla w lusterku, jest teraz tak spokojny. Mam nadzieję, że zachowa ten spokój, gdy ujrzy jej ciało.
   Za to brunet obok mnie nie jest spokojny - jest skamieniały. Ledwo co zarejestrował, że jedziemy do Sue, a moje oparzenie? Nic nie zauważył. Dziwię się, że bez problemu dał mi kluczyki do swojego samochodu.
   Parkuję na wolnym miejscu przed szpitalem, prowadzę Liama do prosektorium, Henderson wlecze się za nami.
   - Dzień dobry, Susan. Chociaż chyba powinnam powiedzieć dobry wieczór - poprawiam się, zerkając na zegar. Osiemnasta czterdzieści sześć.
   - Dobry wieczór, Rose, Logan - kiwa naszej dwójce głową, a ku Liamowi wyciąga dłoń. - Doktor Susan Parish.
   - Liam Marshall, narzeczony zamordowanej Marii Eleanor.
   - Proszę za mną - prowadzi nas do ostatniego stołu w pomieszczeniu. Przez te pół roku pracy w policji mój organizm przyzwyczaił się do widoku ciał po sekcji, ale nie dałabym rady być patomorfologiem, to nie na moje nerwy.
   Czterdziestolatka powoli ściąga prześcieradło z ciała, a ja mam możliwość znalezienia różnic między mną a denatką. Mamy zupełnie różne rysy twarzy, za prawym uchem Maria ma znamię - różową skórę przypominającą motyla.
   Liam na widok  ukochanej, poznając ją, wybucha płaczem. Pozostawiam go przy ciele, odchodzę na bok z Sue i niebieskookim.
   - Znalazłaś coś? - pytam.
   - Tak, we krwi miała środki nasenne, ale morderca ugodził ją nożem, zanim zasnęła, dlatego znaleziono ją z otwartymi oczami. Otarcia na nadgarstkach pochodzą z czerwonej szarfy, którą związano jej ręce. Ma także siniaki i otarcia na nogach, jakby próbowała walczyć w otoczeniu pełnym niskich przedmiotów, może w jakimś magazynie. Macie już coś na temat prawdziwego miejsca morderstwa?
  - Chase i Gomez sprawdzają, gdzie bywała denatka, poinformuję ich o twoich spostrzeżeniach, być może będą przydatne.
   - Dobrze. Logan, dziwnie się zachowujesz. Nic ci nie jest? - pyta zatroskana bruneta.
   - Co? - nie dotarło do niego w pierwszym momencie pytani kobiety. - A tak, dobrze, tylko się zamyśliłem - patrzy na mnie nadal tym nieobecnym wzrokiem.
   - A ty, Rose? - Sue zwraca się teraz do mnie. - Co ci się stało w dłoń?
   - To nic, oparzyłam się parą z ekspresu, ale nie ma powikłań, posmarowałam maścią i dobrze jest - uśmiecham się.
   Parish wydaje się być spokojniejsza niż przed zadaniem mi tego pytania, zaś brunet wreszcie całkowicie świadomie na mnie patrzy.
   - Rose? Co ci się stało? Kiedy?
   - Niecałą godzinę temu, gdy rozmawiałeś z Mią, ale to naprawdę nic takiego.
   - Jak nas tu dowiozłaś? - martwi się, marszczy czoło.
   - Prowadziłaś? W tym stanie? - Sue jest przerażona.- Logan, jak mogłeś?
   - Ja nic nie wiedziałem! Martwiłem się o kogoś innego- znowu się zamyka. Co się stało?
   - To przynajmniej teraz dopilnuj, by nie siadała za kierownicą.
   Brunet jej salutuje.
   - Tak jest, kapitanie!
   Uśmiecham się delikatnie i podchodzę do Liama, by poinformować go o tym, co spotkało Marię. Mówi, że Maria nigdy nie miała problemów ze snem.
   Opuszczamy  prosektorium, gdy słońce chyli się już ku zachodowi. Prowadzi Logan, ja słucham patolog i nie tykam się kierownicy. Odwozimy Marshalla  pod jego dom, dzwonię do ciotki denatki (Liam podał mi jej adres i numer telefonu), informuję ją o śmierci siostrzenicy, składam wyrazy współczucia i proszę, by zjawiła się jutro około dziesiątej na posterunku. Henderson chce mnie wysadzić pod "Darcy's" już na samym początku naszego powrotu ze szpitala (moja wina, że mieszkam kilka minut od niego?), ale tłumaczę mu, że zostawiłam w biurze torebkę, a mam w niej kalendarz z bardzo ważnymi informacjami, więc część drogi jedziemy tylko we dwójkę, w całkowitej ciszy.
   Chcę jakość zagadać, by dowiedzieć się, co się u niego dzieje, ale nie umiem znaleźć słów, by rozpocząć konwersację.
   - Przepraszam za to, że jestem dziś taki... hmm, nieogarnięty, jak to mówią twoi rówieśnicy, ale... - urywa, oddziela się ode mnie niewidzialnym murem. Znowu.
   - Logan - coś w moim głosie sprawia, że na mnie patrzy. - Co się dzieje? Coś z twoją siostrą? Mia ma jakieś problemy? A może chodzi o twoją matkę, Anabelle? A może o pana Hendersona? Jesteś chory?
   Natłok pytań wywołuje u niego westchnienie.
   - Tak, mamy pewne problemy w rodzinie, ale nie mam zamiaru cię nimi obciążać - przenosi wzrok z powrotem na drogę. - Już jest ci ciężko, nie chcę ci dokładać zmartwień.
   - Logan, do jasnej cholery, przecież możesz mi powiedzieć, jesteśmy przyjaciółmi!
   - I właśnie dlatego, że jesteś moją przyjaciółką, powinnaś zaakceptować to, że nie chcę się dzielić z tobą moimi problemami - jego obojętny ton mnie irytuje.
   - Więc wolisz trzymać to w sobie, by cię to od środka zniszczyło, tak?  A jeżeli problem się nie rozwiąże albo jego rozwiązanie będzie bolesne? Chcesz być wtedy sam jak palec? Nie da się walczyć z całym światem bez wsparcia. Dlaczego znowu się zamykasz w sobie?
   Zerka na mnie, jego oczy są ciemniejsze, burzowe. Najwidoczniej go zdenerwowałam, ale nie dbam o to, chce jedynie wiedzieć, co się do jasnej anielki dzieje!
   - Panno Bennett, proszę, jeszcze dość miło, byś powstrzymała się przed wchodzeniem ze swoimi wysokimi butami w moje życie, inaczej możesz źle skończyć.
   Patrzę na niego wyzywająco.
   - Grozisz mi?
   - Nie, jeszcze nie, tylko uprzedzam.
   - A ja cię uprzedzam, że tak łatwo ci nie odpuszczę.
   - Lepiej byś się zainteresowała swoim chłopakiem.
   - Radzę ci nie mieszać go do tego. To sprawa między nami.
   - Nie, Bennett. To moja sprawa. Moja.
   Zaciskam usta, ale już nic więcej nie mówię.
   Każda rozmowa, która nie dotyczy rocznicy śmierci moich rodziców, zbliża nas do wielkiej kłótni, czuję to.
   Henderson parkuje na swoim stałym miejscu, zbyt mocno trzaskam drzwiami, gdy wysiadam. Niedługo chyba je rozwalę i brunet ściągnie mi za nie całą moją skromną pensję policyjną.  Szczerze, to stosunki między nami napinają się od kilku tygodni dość poważnie i nie zmierzają w kierunku, w którym wszyscy chcieliby nas widzieć. Śmiem twierdzić nawet, że nasza przyjaźń wisi na włosku.
   Wjeżdżamy na szóste piętro w męczącej ciszy. Idę do biura parę kroków przed brunetem, sięgam po torebkę, życzę obu brunetom (nie patrzę na Logana) i blondynowi dobrej nocy i zmierzam z powrotem ku windzie. Szef idzie za mną, chwyta mnie za nadgarstek i obraca ku sobie.
   - Twoja brutalność działa mi na nerwy - w moim głosie słychać jad.
   - Ty mi ostatnio w ogóle działasz na nerwy, a nie mówię o tym głośno. Pamiętaj, jutro o ósmej chcę cię widzieć na posterunku.
   Robię krok w jego stronę, stoimy teraz bardzo blisko siebie.
   - To ty pamiętaj, jutro o dziewiątej mam ostatni w tym roku akademickim egzamin, więc nie spodziewaj się mnie tutaj szybciej niż o dwunastej. Dobranoc.
   Wchodzę do windy z podniesioną wysoko głową, patrzę w oczy Logana, gdy drzwiczki zamykają się za mną. Czuję małe zwycięstwo, ale i też zmęczenie. A jeszcze muszę powtórzyć nieco materiału do egzaminu. Tylko jutro i spokojnie będę mogła cierpieć.



                                                          ****



   Budzą mnie promienie słońca na policzku. Zerkam w stronę okna i naciągam kołdrę na głowę. Dwudziesty trzeci czerwca. Boli mnie serce, mam wielką ochotę zostać w domu, ale muszę iść na egzamin. Na szczęście ostatni, jutro będę mogła w pełni przeżywać żałobę, nawet kolacja przedślubna nie wydaje mi się już aż takim złym pomysłem, będę mogła szybko się z niej wywinąć. Jestem też umówiona na dłuższą rozmowę z babcią Maddy, powspominamy moje dzieciństwo, gdy rodzice byli całym moim życiem i światem, razem popłaczemy, jak co roku zapytam, czy zapaliła znicze na ich grobie i czy dała świeże kwiaty, a ona jak co roku odpowie, że to zrobiła.
   Zwlekam się z łóżka, kolejny raz ubieram się na czarno, głównie dlatego, że nie mam humoru, ale po części też, by dopiec Hendersonowi. Jedyny nieczarny dodatek w moim stroju to biała bransoletka z zawieszką - dostałam ją na zakończenie wolontariatu w Panamie w ubiegłym roku . Podczas zbliżających się wakacji nie wyjeżdżam za granicę w ramach wolontariatu przy Organizacji Dzieci Pomocy, tylko na tydzień do Anglii. Mój strój pasuje także na egzamin, jest dość elegancki, a to zasługa dobrze skrojonej czarnej tuniki.
   Po porannej toalecie idę do kuchni, czytając SMS'a. Nieznany numer, który nie kojarzę. I ta treść.

              Dzień dobry :* Mam nadzieję, że ci się spodobają :)
      Miłego dnia, moja piękna :*

   O co tu chodzi?
   Zasiadam do lekkiego śniadania, by nie obciążyć żołądka, mój mózg czeka niemały wysiłek.
   Schodząc na parter, mijając kuchnię restauracyjną, myślę o tej wiadomości. Z zamyślenia wyrywa mnie głos Jamesa.
   - Rose, chodź tutaj, szybko!
   Zmierzam do głównej sali, przy drzwiach stoi kurier z wielkim bukietem różowych tulipanów.
   - Panna Rose Bennett?
   - Tak, to ja.
   - Proszę tu pokwitować.
   Składam podpis we wskazanym miejscu, żegnam mężczyznę i nie wiem, co myśleć.
   - Czyżby Ian zmądrzał i przestał ci przysyłać czerwone róże? - śmieje się wujek.
   - Hahaha, bardzo śmieszne. Ale szczerze to nie wiem, od kogo te kwiaty.
   - Nie ma karteczki?
   Przeczesuję dłonią bukiet.
   - Nie, nie ma.
   Wybieram numer Iana, by podziękować mu za kwiaty i upewnić się, że są od niego, gdy do frontowych drzwi restauracji puka kolejny kurier.
   - A to co? - jestem w nie mniejszym szoku niż blondyn.
   Drugi kurier wręcza mi wielkie opakowanie pralinek.
   Chowam telefon do kieszeni. Ian nigdy nie wysyła mi słodkości.


   Więc od kogo te prezenty?



12 komentarzy:

  1. Zawsze przy Tobie, a teraz w szczególności gdy nie jemy słodyczy :P Tak masz rację, czekolada potrzebna od razu :P
    Co do rozdziału to jest jak zawsze oczywiście cudaśny :D
    Magdycja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :*
      Kisiel to nie czekolada, ale przynajmniej się nie załamuję ;)

      Usuń
  2. W końcu rozdział, jeeej! -^___^- ojć, znam ten ból z czekoladą. Moja mama przekazała dziś mojemu chłopakowi, że ma mnie pilnować, bym nie żarła czekolady i chipsów D: a ja akurat przypływ gotówki mam i bym sobie zjadła czekoladę tiramisu *płacze*. Tak więc, Cleo, łączę się z tobą w bólu! (zjadłabym lody bakaliowe D:)
    Biedna Rose. Popłakała się. I w sumie jej się nie dziwie. Sama bym ryczała jak bóbr!
    Matko, to teraz ja się czuję zagrożona (Nathiel właśnie gdzieś odchodzi!). Wielbię Logana, zrobię mu ołtarzyk! *___* opis wspólnego pocieszania jak najbardziej boski, aż mi serducho mocniej zabiło!
    Podobał mi się też moment z oświeceniem Liama, że Rose nie jest tą jego Marią. Ach, ten tatuaż, ach te emocje, Szatan mną rzuca na wszystkie strony!
    Wstawka w postaci wroga Rose - zawsze spoko. A teraz pamiętajcie ludzie, ekspres do kawy to dzieło Szatana, które zieje parą z otworu, jak smok wawelski ogniem z japy. Strzeżmy się, amen.
    Cóż się dzieje u tego Logana?! Aż mnie ciekawość zżera! Taki zamyślony chodzi!
    Och, to zakończenie. I kolejne tajemnice! No, cholera! Od kogo te czekoladki i kwiaty?! (LOGANLOGANLOGANLOGAN! - a tu zonk i nie Logan D:). Pisz szybko kobieto, bo żyć nie mogę! Chcę więcej Logana C:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę od czekolady: to moja i Magdycji idea na sześć tygodni postu - zero słodyczy i słonych przekąsek (moje już winy: kisiele, lody i orzeszki, moja przyjaciółka ma silniejszą wolę ode mnie).
      Też się cieszę, że już dodałam ten rozdział :)
      Ty wielbisz Logana, a ja Nathiela, co jest z nami?
      Szatana to Ty się lepiej strzeż :P
      Nigdy nie wiesz, co taki ekspres może Ci zrobić ;)
      Nie będę pisała szybko, oj nie! :P

      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  3. Logan, powiedz jej o co chodzi, no!
    rozdział jest... jksdgkahgsduhlva tak bardzo boski, zresztą, jak zawsze :*
    i już chcę wiedzieć, kto wysyła Rose te prezenty! więc lepiej szybciuchno dodawaj kolejny rozdział :D

    ps. zaczęłam oglądać z ciekawości Castle (który jest przekozacki) i mam zamiar Mentaliste (który pewnie te mnie wciągnie :D) ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że rozdział Ci się podoba :)
      Castle to moja miłość nr 1, później zakochałam się w Mentaliście, te seriale są genialne!

      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  4. Rozdział świetny!
    Co ten Logan? Lubię go, ale czasami wkurza mnie bardziej niż Ian.
    Ogólnie rozdział naprawdę dobry. Tylko od kogo te prezenty?

    Przepraszam, że komentarz taki krótki. Nie mam dzisiaj na nic siły :(

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział genialny. Jesteś świetna. Mam nadzieję, że logan przeprosi Rose i wyjaśni swoje zachowanie. Oraz wesprze ją w tak dla niej trudnym dniu. Chyba wiem od kogo te prezenty. Ale nie zdradzę. Pozdrawiam Cię Cleo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinnaś wiedzieć, od kogo te prezenty. w końcu sama to stworzyłaś ;)
      Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam :*

      Usuń
  6. Cudowny szablon. *o* Dopiero teraz, na kompie, mogę go zobaczyć! Wcześniej komentarze wysyłałam z telefonu, ale ten poszedł do naprawy (again) i tak jakoś wyszło, że niestety przykleiłam się do netbooka jak glonojad do szyby w akwarium.
    Ten mężczyzna naprawdę wiele przeszedł. Najpierw śmierć przyszłej żony, a później zjawia się kobieta ironicznie podobna do niej. Taki kopniak w tyłek od życia. Okropny!
    Logan czasami mnie irytuje. On chyba za często chodzi głodny, bo nie bywa sobą. Niech ma w zapasie snickersy i po sprawie!
    Kawa. Ohyda. Ja nie wiem, jak można to pić. Ble ble bleeee! Za dużo się o niej naczytałam w szkole i jeszcze raz się jej napiłam. Czarna śmierć! O!
    Te prezenty mogą być od Logana albo tego kolesia, od którego Rose odrzuciła zaloty. Takie są moje kalkulacje. <3
    Dobra, uciekam dalej, bo jeszcze inne blogi czekają na komentarze.
    Życzę weny i czekam na następny rozdział.
    Pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń

Komentarze mile widziane :)