Nie mogę za każdym razem dedykować rozdziału Magdycji, dlatego na wstępie: Dziękuję Ci, skarbie, za naszą owocną w pomysły rozmowę przy ciepłych napojach, dodała mi skrzydeł :*
Podziękowania należą się także Sherii: czytam Twój pomysł drugi raz i znajduję bajkę. Jesteś WIELKA! :*
Podziękowania należą się także Sherii: czytam Twój pomysł drugi raz i znajduję bajkę. Jesteś WIELKA! :*
Jeszcze nigdy w mojej krótkiej karierze pseudopisarskiej nie napisałam lepszej sprawy.
-------------------------------------------------------
Za każdym razem więcej tych słów, przez które cierpię.
Za każdym razem głębiej, a wciąż wracam po więcej...
Jula, "Za każdym razem"
Wertyrostowi, za wszystkie rozmowy.
Powodzenia w UK :*
Co Mentalista złączył, odległość niech nie rozdziela.
Pamięci Kubusia, futrzanego przyjaciela pewnej blondynki.
Odpoczywaj w spokoju [*]
Dedykacja szczególna
Leah.
Za odkrycie we mnie potencjału.
Gdyby nie Ty, Rose by się nie narodziła, jesteś jej matką chrzestną.
Dziękuję :*
Pamiętaj, ja nie dam o Tobie zapomnieć :)
Wertyrostowi, za wszystkie rozmowy.
Powodzenia w UK :*
Co Mentalista złączył, odległość niech nie rozdziela.
Pamięci Kubusia, futrzanego przyjaciela pewnej blondynki.
Odpoczywaj w spokoju [*]
Dedykacja szczególna
Leah.
Za odkrycie we mnie potencjału.
Gdyby nie Ty, Rose by się nie narodziła, jesteś jej matką chrzestną.
Dziękuję :*
Pamiętaj, ja nie dam o Tobie zapomnieć :)
Ostatnia kropka i koniec. Wyczerpana psychicznie odkładam długopis na stół i przyglądam się swojemu dziełu. Jeszcze nigdy w mojej karierze naukowej nie napisałam tak dobrego tekstu. Mam nadzieję, że profesor Quinn będzie usatysfakcjonowana moim esejem na temat "Wpływu genetyki molekularnej na kształtowanie się biologiczne osobników różnych gatunków zwierząt i roślin". Ten rok był ciężki, głównie dlatego, że podjęłam się współpracy z 16. posterunkiem, ale też przez problemy w życiu osobistym i uczuciowym, dlatego też moja duma jest większa niż po zeszłorocznych egzaminach i zmęczenie zbytnio mi nie przeszkadza. Mam wielką ochotę opuścić budynek C uniwersytetu dumna jak paw, ale swoim zachowaniem mogłabym zrazić do siebie studentów, którzy mają jeszcze jakieś egzaminy. Dla mnie, na szczęście, zaczynają się wakacje, ostatnie w roli studentki. Gdybym miała przyjść tutaj jutro, to chyba wysadziłabym Columbię w powietrze. Świecie, strzeż się jutro Rose Bennett, może skopać ci tyłek!
Opuszczam uczelnię pełna ulgi i poczucia swoistej wolności, wreszcie mogę w pełni poddać się smutkowi i bólowi, które towarzyszą mi od kilku dni. Unikam znajomych, nawet nie czekam na Pabla, potrzebuję samotności, inaczej komuś stanie się krzywda. Słońce świeci niemiłosiernie, więc zakładam na nos okulary przeciwsłoneczne, które tak właściwie zakładam pod koniec czerwca nawet przy deszczowej pogodzie, pomagają zakryć zaczerwienia spowodowane płaczem. Obojętna na wszystko wokół mnie spokojnym tempem przebywam siedem przecznic dzielące mnie od naszej małej kamieniczki. Wchodzę głównym, restauracyjnym wejściem, zerkając na zegarek. Tak, jak myślałam. Dwunasta. Miałam rację. Dobrze, że wczoraj uprzedziłam Logana, o której może się mnie spodziewać. Kładę torebkę na jedno z wysokich krzeseł przed barem, wchodzę za niego, chwytam szklankę i mając nadzieję, że jest wystarczająco czysta, nalewam sok pomarańczowy do połowy jej wysokości, resztę uzupełniam colą. James nazwał ten duet Rose'kałakowem, choć mnie nie wydaje się, by miał coś wspólnego z karabinem, przecież nikogo nie zabija. Niektórym ludziom może nie odpowiadać jego smak, ale dla mojego gardła jest ukojeniem w tak upalny dzień. Chodzenie cała na czarno nie jest dobrym pomysłem przy trzydziestu stopniach Celsjusza, ale nie zamierzam się zbytnio przebierać przed udaniem się na posterunek, zastąpię jedynie czarną tunikę t-shirtem z napisem "Pozbawiona cierpliwości zbieram na karabin". Coś ta broń za często pojawia się w moich myślach w ostatnim czasie. No cóż. Zboczenie prawie zawodowe.
Kładąc szklankę na blat, dostrzegam w rogu sali różowe tulipany. James ich nie wyrzucił. Ciekawe, co się stało z pralinkami? Jeżeli dobrze wyczułam zapach po ich otwarciu, nadziewane były marcepanem. Świetnie. Nienawidzę marcepanu. Więc także Logan odpada z mojej listy potencjalnych "nieznajomych Mikołajów". Biorę torebkę z krzesła i kieruję się ku drzwiom do mieszkania. Pokonuję te kilkanaście stopni spokojnie, by moje sześć przebyć jednym wielkim skokiem, prawie wpadam na ciemnobrązowe drzwi, uderzam o nie czołem. No pięknie. Wczoraj ręka, dzisiaj głowa. Naprawdę, los się na mnie uwziął albo ześwirowałam już na tyle, że w mojej mózgownicy pojawiają się same głupie pomysły. Rozmasowując bolące miejsce, wchodzę do pokoju, od razu kierując się ku oknu. Strasznie tu parno. Otwieram je i jestem wdzięczna niebiosom za ten leciutki, delikatny wiaterek, strzegący mnie przed obłędem.
Omiatam wzrokiem pokój pełen rozrzuconych wczoraj przy biurku kartek, z ubraniami na łóżku, plakatem z "Dumy i uprzedzenia" (prezent od Jamesa na moje szesnaste urodziny), który lekko ucierpiał, ma oberwany lewy dolny róg, ale jeszcze trzyma się ściany, napotykam białe orchidee na parapecie, których płatki przybrały ciekawą złotą poświatę w promieniach słońca . Te cztery ściany są tak znajome, moje. Ale za kilka lat zamieszka w nich inna dziewczynka, pewnie blondynka o dużych brązowych oczach, i przemaluje moje szare ściany na różowe, ozdobi tęczą, wróżkami i jednorożcami, będzie cieszyła się dzieciństwem. Siadam na brzegu łóżka i ciężko wzdycham. A ja? Co się stanie ze mną? Zamieszkam z mężem i dziećmi w domku na wsi? Czy może sama w wielkim apartamencie w centrum Maddison? A może los już się do mnie w ogóle nie uśmiechnie i skończę pod jakimś mostem jako bezdomna lub zamieszkam w którejś z nowojorskich komun? Czy za pięć lat w ogóle będę jeszcze oddychać? Czy poczuję swoje dziecko we mnie? Czy każdy mój plan zdołam zrealizować? Czy kiedykolwiek pokocham kogoś tak prawdziwie, na wieki? Bo z Ianem większej przyszłości wiązać nie mogę. Mimo swoich skończonych w kwietniu dwudziestu ośmiu lat zachowuje się jak jakiś dzieciak. Gdy spotkaliśmy się w sobotę, był chwilę po spotkaniu z ojcem, który wepchnął go jakimś cudem do nowojorskiego klubu golfowego. Należy do niego elita najgenialniejszych miejscowych umysłów, więc po co tam idiota Ian? Jako maskotka? Jestem strasznie krytyczna, co do swojego chłopaka. Ostatnio zauważam między nami rażące różnice. Niby oboje jesteśmy już po studiach (ja nie pracuję w swoim zawodzie na stałe), ale to ja jestem bardziej przygotowana do pracy. Poradzę sobie z aspektami psychologicznymi, jak i genetycznymi, a Ian? Ostatnio prosił mnie o pomoc przy sprawie, chciał, bym przedstawiła jego klienta, oskarżonego o kradzież kilkudziesięciu tysięcy dolarów urzędnika państwowego, jako niepoczytalnego w chwili dokonania przestępstwa. Po pierwsze, nie mam uprawnień psychologa sądowego, za branie udziału w tym procesie z pewnością cofnięto by mi dyplom, po drugie, na początku naszego związku ustaliliśmy, że nie będziemy chcieli/ starali się współpracować przy jakiejkolwiek sprawie, jeżeli kapitanowie 86. i 16. posterunku tak nie postanowią. Po trzecie, uważam, że postąpił lekkomyślnie, zgadzając się bronić w sądzie osobę już na starcie umieszczoną na straconej pozycji. Ale szatyna przekonały grube pieniądze, które jego klient mu zaoferował. Ma już pomysł, jak je źle i szybko wydać. Uprzedziłam go, że jeżeli za te pieniądze dostanę cokolwiek, nasz związek stanie się historią. Najwidoczniej go wystraszyłam, przyrzekł, że jeżeli wygra tę sprawę, nie przyjmie od klienta ani centa. Dlaczego trudno mi w to uwierzyć?
Z dna szafy wyciągam wspomnianą wyżej koszulkę, czarna tunika ląduje na podłodze, a moje ciało chroni przed czynnikami zewnętrznymi ciemna bawełna, w której czuję się pewnie. Poprzedni ciuch pozostawiam w tym samym miejscu, przyrzekając sobie, że jak tylko ten mój emocjonalny koszmar się skończy, wysprzątam pokój, a może i całe mieszkanie na błysk.
Sięgam po przewieszoną przez krzesło moją ulubioną małą, skórzaną, szarą torebkę. No dobrze, nie jest aż tak mała, w końcu mieści mój dość duży, skórzany, beżowy portfel, komórkę, klucze, gumy do żucia, pomadkę, bilety na metro, tabletki na ból głowy i chusteczki. Z dużej, czarnej, uczelnianej torby przekładam najpotrzebniejsze rzeczy do szarej, po czym przewieszam ją przez ramię, opuszczam pokój, a następnie kamieniczkę, nie zamieniwszy z nikim ani słowa. Jest pół do pierwszej, biorę więc taksówkę, by jak najszybciej dotrzeć na posterunek, dziwne myśli mnie nie opuszczają.
****
Patrzę na powolne wskazówki zegara. I zaczynam się martwić, jest kilkanaście minut przed pierwszą. Od godziny nie ruszam się zza biurka, nawet nie chcę. Czas strasznie się wlecze, z każdą minutą moje serce bije mocniej, jakby chciało wyrwać mi się z piersi i pognać tam, gdzie czuje się najlepiej. Humor psuje mi widok kosza białych tulipanów. Rose na pewno się z nich ucieszy.
Zapatrzony w zegar nie dostrzegam, kiedy wchodzi do biura. Uśmiecham się delikatnie, czytając napis na jej koszulce. Wygląda jak zbuntowana nastolatka, którą nie tak dawno była.
- Dzień dobry, Bennett - witam się dość miło.
- To się jeszcze okaże - już jest sarkastyczna. Wygląda także na zmęczoną.
Kładzie torebkę na biurko i siada na krześle. Kompletnie tu nie pasuje, na tle innych detektywów wygląda jak zagubiona owieczka wśród stada wilków. Mam przemożną chęć ją przytulić i powiedzieć, że wszytko będzie dobrze, ale wówczas okłamałbym nie tylko ją, ale i siebie, nie miewam się najlepiej.
- Dowiedzieliście się czegoś nowego? Przesłuchaliście Nadine? - jej głos jest obojętny, nie pasuje do niej. Ta empatyczna, młoda kobieta w każde swoje słowo wkłada cień jakiś emocji, a dzisiaj?
Musi jej być coraz ciężej, z każdą godziną zbliża się do rocznicy, ale mimo bólu, który z pewnością czuje, stara się normalnie funkcjonować. Chciałbym mieć choć część jej siły, poradziłbym sobie z własnymi problemami.
- Nie - kręcę przecząco głową. - Jeszcze nie. Adam próbował się do niej dodzwonić, ale bezskutecznie. Gomez myślał, że może jest u siebie w mieszkaniu, ale sąsiadka powiedziała, że chwilę przed siódmą wyszła do pracy. Z jej informacji wynika, że Clare pracujew CNN jako charakteryzatorka, zajmuje się make-upem prezenterów.
- CNN? Liam jest tam operatorem kamery, prawda?
- Tak, zgadza się.
Wzdycha, opiera się na krześle i wodzi wzrokiem po pomieszczeniu. Jej jasne, szare oczy napotykają coś, co burzy jej spokój, aż podrywa się z miejsca.
- A to co? - zbliża się ku kwiatom, na jej twarzy maluje się coraz większa złość.
- Białe tulipany. Dla ciebie.
- Od kogo? - jej głos staje się ostrzejszy, co mnie dezorientuje.
- Nie wiem, ale powinna tam być karteczka.
Wzdycha ciężko po raz drugi w ciągu kilku minut.
- Wolałabym usłyszeć, że są od ciebie.
Moje serce przyspiesza swój naturalny rytm. Opanuj się!
Zakłada pasmo włosów za ucho, przeszukuje bukiet, ale nie znajduje białego papieru. Jest poirytowana.
- Cholera, komu tak zaczęło odwalać? - mamrocze pod nosem, dźwigając kosz. - Jeden bukiet wystarczy, dwóch nie zdzierżę.
Unoszę lewą brew, wie, co to znaczy.
- Dostałam dzisiaj rano bukiet różowych tulipanów i czekoladki, nie wiem, od kogo. A później ten SMS. Otworzysz mi okno? - pyta z prośbą w głosie.
- Rose, już to przerabialiśmy. Daj mi ten kosz.
- Nie dam. W takim razie, powinieneś bez wahania otworzyć mi to cholerne okno.
- Nie zrobię tego, nie dam ci skrzywdzić tą wikliną jakiś przypadkowych ludzi.
Ponownie wzdycha. Jest poirytowana, zmęczona, a mimo to piękna.
- Dlatego otworzysz mi inne okno. Za mną detektywie.
Przewracam oczami, ale idę za szatynką do bufetu, okna tego pomieszczenia wychodzą na górny parking.
- Chcesz zniszczyć jakiś samochód?
- Tak, najlepiej twój - przewraca oczami. - Wysil mózg, Sherlocku. Co jest poniżej okna po lewej stronie?
Czuję się jak idiota, pracuję tu kilka lat i nie znam dokładnego rozkładu pokoi w tym budynku, czasami gubię się, nie wiem, w którą stronę iść, by iść na północ czy południe, a szatynka w ciągu kilku miesięcy oprócz tego wie, które okno wychodzi na którą stronę.
- Śmietnik.
- Dokładnie.
- Skąd pewność, że klapa będzie otwarta?
Wzrusza ramionami, w jej oczach widać iskierki.
- Nie mam pewności, liczę na szczęście, mam nadzieję, że ktoś będzie na parkingu i mi pomoże. A teraz bądź łaskaw otworzyć to okno.
- Nie pochwalam twojego zachowania.
- Och, zamknij się.
Drażnię ją, słyszę to w jej głosie. Podchodzę do lewego skrzydła okna i otwieram je. Szarooka sprawdza, czy ktoś jest na dole i stan śmietnika.
- Żadnych potencjalnych świadków...
- Ja jestem świadkiem - wtrącam.
- To cię później zabiję. Klapa otwarta, ilość śmieci niezbyt duża, ale wystarczająca, by zamortyzować upadek. Wiatr umiarkowany, nie powinien zmienić trajektorii lotu. Uwaga, leci! - krzyczy, po czym upuszcza kosz, który szybko trafia do celu bez żadnych niespodzianek po drodze.
Wdycha świeże powietrze, wiatr rozwiewa jej loki. Łapię pasemko włosów i wsuwam je za jej lewe ucho.
- Ulżyło mi - uśmiecha się, a jej włosy nadal latają wokół jej twarzy.
- Nie myślałaś, by spiąć włosy? Wiatr by ci ich nie burzył.
Delikatność jej uśmiechu zmiękcza moje serce.
- Myślałam, mam nawet gumkę do włosów w torebce, ale lubię, jak włosy opadają mi ciężko, kaskadami na ramiona.
- Ja też.
Patrzy mi w oczy, jej uśmiech nie gaśnie, zmęczenie nie ubliża jej oryginalnej urodzie.
Miłą ciszę przerywa dźwięk przychodzącego SMS'a. Wyciąga telefon z kieszeni, odczytuje wiadomość, a na jej twarzy znowu pojawia się złość.
- To jest chore! Skąd ma mój numer? Kto to w ogóle jest?! - chce rzucić komórką o ścianę, na szczęście wyjmuję ją z jej dłoni, zanim myśl zamieni w pełni w czyn.
Nieznany także mi numer, bardzo osobista treść wiadomości.
Witaj, piękna :* Mam nadzieję, że białe
Sięgam po przewieszoną przez krzesło moją ulubioną małą, skórzaną, szarą torebkę. No dobrze, nie jest aż tak mała, w końcu mieści mój dość duży, skórzany, beżowy portfel, komórkę, klucze, gumy do żucia, pomadkę, bilety na metro, tabletki na ból głowy i chusteczki. Z dużej, czarnej, uczelnianej torby przekładam najpotrzebniejsze rzeczy do szarej, po czym przewieszam ją przez ramię, opuszczam pokój, a następnie kamieniczkę, nie zamieniwszy z nikim ani słowa. Jest pół do pierwszej, biorę więc taksówkę, by jak najszybciej dotrzeć na posterunek, dziwne myśli mnie nie opuszczają.
****
Patrzę na powolne wskazówki zegara. I zaczynam się martwić, jest kilkanaście minut przed pierwszą. Od godziny nie ruszam się zza biurka, nawet nie chcę. Czas strasznie się wlecze, z każdą minutą moje serce bije mocniej, jakby chciało wyrwać mi się z piersi i pognać tam, gdzie czuje się najlepiej. Humor psuje mi widok kosza białych tulipanów. Rose na pewno się z nich ucieszy.
Zapatrzony w zegar nie dostrzegam, kiedy wchodzi do biura. Uśmiecham się delikatnie, czytając napis na jej koszulce. Wygląda jak zbuntowana nastolatka, którą nie tak dawno była.
- Dzień dobry, Bennett - witam się dość miło.
- To się jeszcze okaże - już jest sarkastyczna. Wygląda także na zmęczoną.
Kładzie torebkę na biurko i siada na krześle. Kompletnie tu nie pasuje, na tle innych detektywów wygląda jak zagubiona owieczka wśród stada wilków. Mam przemożną chęć ją przytulić i powiedzieć, że wszytko będzie dobrze, ale wówczas okłamałbym nie tylko ją, ale i siebie, nie miewam się najlepiej.
- Dowiedzieliście się czegoś nowego? Przesłuchaliście Nadine? - jej głos jest obojętny, nie pasuje do niej. Ta empatyczna, młoda kobieta w każde swoje słowo wkłada cień jakiś emocji, a dzisiaj?
Musi jej być coraz ciężej, z każdą godziną zbliża się do rocznicy, ale mimo bólu, który z pewnością czuje, stara się normalnie funkcjonować. Chciałbym mieć choć część jej siły, poradziłbym sobie z własnymi problemami.
- Nie - kręcę przecząco głową. - Jeszcze nie. Adam próbował się do niej dodzwonić, ale bezskutecznie. Gomez myślał, że może jest u siebie w mieszkaniu, ale sąsiadka powiedziała, że chwilę przed siódmą wyszła do pracy. Z jej informacji wynika, że Clare pracujew CNN jako charakteryzatorka, zajmuje się make-upem prezenterów.
- CNN? Liam jest tam operatorem kamery, prawda?
- Tak, zgadza się.
Wzdycha, opiera się na krześle i wodzi wzrokiem po pomieszczeniu. Jej jasne, szare oczy napotykają coś, co burzy jej spokój, aż podrywa się z miejsca.
- A to co? - zbliża się ku kwiatom, na jej twarzy maluje się coraz większa złość.
- Białe tulipany. Dla ciebie.
- Od kogo? - jej głos staje się ostrzejszy, co mnie dezorientuje.
- Nie wiem, ale powinna tam być karteczka.
Wzdycha ciężko po raz drugi w ciągu kilku minut.
- Wolałabym usłyszeć, że są od ciebie.
Moje serce przyspiesza swój naturalny rytm. Opanuj się!
Zakłada pasmo włosów za ucho, przeszukuje bukiet, ale nie znajduje białego papieru. Jest poirytowana.
- Cholera, komu tak zaczęło odwalać? - mamrocze pod nosem, dźwigając kosz. - Jeden bukiet wystarczy, dwóch nie zdzierżę.
Unoszę lewą brew, wie, co to znaczy.
- Dostałam dzisiaj rano bukiet różowych tulipanów i czekoladki, nie wiem, od kogo. A później ten SMS. Otworzysz mi okno? - pyta z prośbą w głosie.
- Rose, już to przerabialiśmy. Daj mi ten kosz.
- Nie dam. W takim razie, powinieneś bez wahania otworzyć mi to cholerne okno.
- Nie zrobię tego, nie dam ci skrzywdzić tą wikliną jakiś przypadkowych ludzi.
Ponownie wzdycha. Jest poirytowana, zmęczona, a mimo to piękna.
- Dlatego otworzysz mi inne okno. Za mną detektywie.
Przewracam oczami, ale idę za szatynką do bufetu, okna tego pomieszczenia wychodzą na górny parking.
- Chcesz zniszczyć jakiś samochód?
- Tak, najlepiej twój - przewraca oczami. - Wysil mózg, Sherlocku. Co jest poniżej okna po lewej stronie?
Czuję się jak idiota, pracuję tu kilka lat i nie znam dokładnego rozkładu pokoi w tym budynku, czasami gubię się, nie wiem, w którą stronę iść, by iść na północ czy południe, a szatynka w ciągu kilku miesięcy oprócz tego wie, które okno wychodzi na którą stronę.
- Śmietnik.
- Dokładnie.
- Skąd pewność, że klapa będzie otwarta?
Wzrusza ramionami, w jej oczach widać iskierki.
- Nie mam pewności, liczę na szczęście, mam nadzieję, że ktoś będzie na parkingu i mi pomoże. A teraz bądź łaskaw otworzyć to okno.
- Nie pochwalam twojego zachowania.
- Och, zamknij się.
Drażnię ją, słyszę to w jej głosie. Podchodzę do lewego skrzydła okna i otwieram je. Szarooka sprawdza, czy ktoś jest na dole i stan śmietnika.
- Żadnych potencjalnych świadków...
- Ja jestem świadkiem - wtrącam.
- To cię później zabiję. Klapa otwarta, ilość śmieci niezbyt duża, ale wystarczająca, by zamortyzować upadek. Wiatr umiarkowany, nie powinien zmienić trajektorii lotu. Uwaga, leci! - krzyczy, po czym upuszcza kosz, który szybko trafia do celu bez żadnych niespodzianek po drodze.
Wdycha świeże powietrze, wiatr rozwiewa jej loki. Łapię pasemko włosów i wsuwam je za jej lewe ucho.
- Ulżyło mi - uśmiecha się, a jej włosy nadal latają wokół jej twarzy.
- Nie myślałaś, by spiąć włosy? Wiatr by ci ich nie burzył.
Delikatność jej uśmiechu zmiękcza moje serce.
- Myślałam, mam nawet gumkę do włosów w torebce, ale lubię, jak włosy opadają mi ciężko, kaskadami na ramiona.
- Ja też.
Patrzy mi w oczy, jej uśmiech nie gaśnie, zmęczenie nie ubliża jej oryginalnej urodzie.
Miłą ciszę przerywa dźwięk przychodzącego SMS'a. Wyciąga telefon z kieszeni, odczytuje wiadomość, a na jej twarzy znowu pojawia się złość.
- To jest chore! Skąd ma mój numer? Kto to w ogóle jest?! - chce rzucić komórką o ścianę, na szczęście wyjmuję ją z jej dłoni, zanim myśl zamieni w pełni w czyn.
Nieznany także mi numer, bardzo osobista treść wiadomości.
Witaj, piękna :* Mam nadzieję, że białe
jak twa cera także Ci się spodobają.
Miłego dnia :*
- Naprawdę nie wiesz, od kogo te kwiaty? Może od Iana?
Kręci przecząco głową.
- Nie, raczej nie są od niego, z pewnością przesłałby też liścik. Poza tym, ani razu, jak jesteśmy razem, nie dostałam od niego kwiatów innych niż czerwone róże, które zawsze po jednym dniu, by nie robić mu przykrości, lądują w koszu.
- Może wreszcie coś do niego dotarło?
- Wątpię.
Patrzę na jej młodą twarz, ukazującą wszystko, co czuje, i zapominając o moich wczorajszych, niepochlebnych uwagach na temat jej chłopaka, przytulam ją.
- Jeśli chcesz, sprawdzę ten numer i dowiem się, kto próbuje być twoim małym prześladowcą.
Oddaje uścisk.
- Dziękuję. Jesteś kochany.
Odrywamy się od siebie z delikatnymi uśmiechami. Wracamy do biura, gdy dzwoni mój telefon.
- Przepraszam cię, muszę odebrać.
- Oczywiście, odbierz. Idę sprawdzić, czy Chigi czegoś nie znaleźli - jakiś czas temu szatynka wymyśliła nazwę dla naszych kolegów, którą strasznie ich wkurza.
Patrzę przez chwilę za nią, zanim odbiorę, przygotowuję się psychicznie na złe wieści.
- Cześć, Mia. Są już wyniki.
Cisza.
- Mia, jesteś tam?
Słyszę szloch mojej młodszej siostrzyczki.
- Tak, Logan, są już wyniki. O mój Boże.
- Mów.
- Wciąż nie mogę w to uwierzyć. To rak, Logan. Słyszysz? To rak!
To niemożliwe, nie teraz.
Telefon ląduje na podłodze.
****
- Cześć, Chigi!
Wchodzę do biura z wielkim, sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Adam wzdycha, a Diego przerzuca oczami.
- Cześć, Rose- wita się ze mną blondyn. - Nadal bawi cię to przezwisko?
- Bawi i bawić nie przestanie - siadam przy moim biurku. - Mamy coś?
- Nie nic, cisza. Oprócz nic nie wnoszącej rozmowy z ciotką denatki nie zrobiliśmy dzisiaj nic, by dokonać przełomu w sprawie - udziela mi odpowiedzi ciemnowłosy. - Gdzie Henderson?
- Na korytarzu, rozmawia z kimś przez telefon.
- A jak się miewa nasz dawny główny dowodzący?
Uśmiecham się. Pomimo lat Adam i Gomez często, od kiedy dołączyłam do zespołu, spotykają się z Jamesem, który był ich przełożonym przez trzy lata, bardziej doświadczonym niż teraz jest Logan. Dla mojego wujka czymś normalnym okazało się zaproszenie na ślub swoich dawnych kompanów. Od października ich przyjaźń odrodziła się i pogłębiła. Henderson także został zaproszony, w końcu swego czasu współpracował z Jamesem i uratował mu życie, ale wydaje mi się, że głównym powodem, dla którego umieszczono go na liście gości, jestem ja. Wujek nie chce, bym czuła się niepewnie wśród licznej dalszej rodziny Clary, Logan ma być moim wsparciem. I z pewnością będzie, w niedzielę wieczorem poinformował Jamesa, że jego osobą towarzyszącą (ja pojawię się na uroczystości bez partnera) będzie Mia.
- Dobrze. Jest coraz bardziej przerażony zbliżającym się ślubem. A, kazał spytać. Wolicie siedzieć blisko siebie czy może na dwóch różnych końcach sali?
Mężczyźni patrzą po sobie i odpowiadają zgodnie.
- Blisko siebie!
Śmieję się przez chwilę.
- Poinformuję go.
Widzę kroczącego w naszą stronę Logana, jest blady. Ten telefon. Coś się stało.
Wchodzi do pomieszczenia z takim samym wzrokiem, jak wczoraj, niewidzącym. Siada przy biurku i chowa twarz w dłoniach. Mam wielką ochotę podejść do niego i przytulić, ale dzwoni telefon biurowy, odbiera blondyn.
- Szesnasty posterunek, słucham.
Zalega cisza, zmienia się wyraz twarzy zielonookiego, musiało stać się coś naprawdę niedobrego, straszliwie złego.
- Już jedziemy.
Odkłada słuchawkę, powoli, głęboko oddycha, nieskory spojrzeć nam w oczy.
- Chase - Logan przyjmuje władczy ton.
- Dzwonił ksiądz de Bricossart. W parku przy kościele świętej Anny znalazł krwawiącą, z wbitym w brzuch nożem, kobietę. Wezwał już karetkę, przewożą ją do szpitala świętego Sebastiana. Teraz, w poczuciu obowiązku, zadzwonił do nas. Z dokumentów wynika, że ta kobieta to Nadine Clare.
****
Nadine jest w trakcie operacji, lekarz tłumaczy nam, że po niej kobieta przez dobę pozostanie w stanie śpiączki farmakologicznej, przez ten czas będą ważyły się jej losy. Mężczyzna obiecuje nam, że po zakończeniu operacji poinformuje nas o stanie zdrowia niedoszłej denatki. Zaczynam modlić się w myślach, by Clare przeżyła, ryzyko wykrwawienia przy takim zabiegu jest bardzo duże.
Czekając, rozmawiamy z pastorem. Jest roztrzęsiony, widzę to po jego zaciśniętych na plastikowym kubku wypełnionym kawą dłoniach.
- Proszę nam opowiedzieć, jak znalazł ojciec pannę Clare? - mam deja vu, słysząc pytanie Logana. Mniej niż dwie doby, a ten sam mężczyzna znajduje dwie wykrwawiające się kobiety w tym samym wieku, przyjaciółki. Zbieg okoliczności czy zaplanowany przypadek?
- Wyszedłem, by pooddychać świeżym powietrzem - zerka na zegarek. - O jedenastej miałem spotkanie z grupą przyjmującą jutro chrzest, trwała prawie dwie godziny, zrobiliśmy próbę uroczystości, by nic jej nie zakłóciło. Wyszedłem się przejść, moim stałym punktem takich spacerów jest park w okolicy kościoła. Zieleń dobrze na mnie działa. Chodziłem ścieżkami już dobre kilkanaście minut, gdy zauważyłem, że przy jednej z ławek ktoś leży, myślałem, że ta osoba zemdlała, podszedłem bliżej i zobaczyłem masę krwi. Sprawdziłem kobiecie puls, oddychała, ale słabo. Miała apaszkę, powoli ją ściągnąłem z jej szyi i zwiniętą przycisnąłem do rany. Usłyszałem, jak szepcze "Proszę". Nadal starając się zatamować krwotok, zadzwoniłem po pogotowie, gdy przyjechało, zadzwoniłem do was.
Zeznanie duchownego wydaje się logiczne, ale intuicja mówi mi, by w pełni mu nie wierzyć.
- A świadkowie? Czy oprócz księdza w pobliżu był ktoś jeszcze? - pytam.
- Nie wiem, panno Bennett - kręci głową i dopija czarny napój. - Nikt nie przyszedł mi z pomocą, za to, gdy nadjechała karetka, kilku gapiów obserwowało, jak pakują tą kobietę do środka.
- Znalazł ksiądz jej torebkę. Co w niej było oprócz dowodu osobistego?
- Portfel. To w nim znalazłem jej dokumenty. Poza nim także klucze, długopisy, jakiś notes czy kalendarz, nie jestem pewien, nie zaglądałem do niego. No i kosmetyki, dużo pomadek i innych pudrów czy takich tam podobnych rzeczy, nie znam się - ponownie zerka na zegarek. - Muszą mi państwo wybaczyć, za kilkadziesiąt minut mam mszę.
- Oczywiście. Dziękujemy za ojca czas. Zadzwonimy do księdza, gdybyśmy mieli jeszcze jakieś pytania.
- W takim razie czekam na telefon - uśmiecha się, wstaje z krzesła i wymienia z nami uściski dłoni. - Miłego popołudnia i wieczoru. Z Panem Bogiem.
- Z Bogiem - mówię do oddalającego się niespodziewanie spokojnie mężczyzny.
Siadamy z Loganem na krzesłach przy bloku operacyjnym. Nie za bardzo śpieszy mi się do domu, w końcu mam wakacje. Brunet siedzi po mojej prawej stronie, ma przymknięte oczy oddycha miarowo, wiem, że nie śpi, tylko myśli. Na jego czole pojawia się zmarszczka, która dodaje mu uroku. Pewnie martwi się tym telefonem. Dlaczego nie chce mi powiedzieć, o co chodzi? Czy nie udowodniłam mu jeszcze, że może mi ufać, że ma we mnie prawdziwą przyjaciółkę?
Zbyt długi kosmyk kruczoczarnych włosów opada mu na oko, delikatnie, by nie przerwać jego procesu myślowego, odsuwam to pasmo bliżej skroni. Otwiera powoli oczy i patrzy na mnie swoim błękitnym niebem. Tkwimy w milczeniu, tak blisko siebie. Czuję się bezpieczna i prawie jak u siebie, towarzystwo bruneta pomaga mi odgonić myśli o rocznicy. Nie zastanawiając się zbyt wiele, chwytam jego dłoń i ściskam. Patrzy na mnie zdziwiony.
- Damy sobie radę - uśmiecham się, słabo, ale uśmiecham. - Poradzimy sobie ze wszystkim.
Zerka na nasze złączone dłonie i także jego kąciki ust unoszą się lekko do góry.
- Chciałbym mieć taką wiarę.
Milczymy ponownie, nadal trzymając się za ręce. Tak mija nam godzina, kolejna i jeszcze jedna. Nasz stan "burzy" mój telefon, za oknem ciemno, wujek chce wiedzieć, gdzie się podziewam, informuję go o zaistniałej sytuacji, obiecuję, że wrócę przed północą i Logan mnie odwiezie, brunet, słysząc swoje imię, przytakuje. Chociaż o transport na Lenox nie muszę się martwić.
Chwilę po tym, jak żegnam się z wujkiem i siadam, słyszymy kroki na korytarzu. Ku nam idzie mężczyzna z bukietem kilku żółtych tulipanów.
No nie, to niemożliwe. Nawet tutaj?!
- Panna Rose Bennett?
Logan wstaje, odbiera mężczyźnie kwiaty, podpisuję kwitek, a brunet ciska kwiaty do szpitalnego kosza.
- Od kogo te kwiaty? - pyta kuriera.
- Ja... Nie mogę udzielić panu takich informacji, to tajemnica firmy.
- Powie mi pan - brunet przyjmuje ostry ton. - Czy mam zdobyć nakaz sądowy? - pokazuje odznakę, w końcu jest na służbie.
- Ja... Nie wiem, dostałem polecenie od przełożonego, powinien się pan z nim skontaktować - podaje niebieskookiemu wizytówkę i szybko odchodzi.
Z głośnym świstem wypuszczam powietrze, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wstrzymałam oddech. Opadam na krzesło, Logan kuca przede mną.
- Hej - szuka wzrokiem moich oczu, chwyta moją brodę i unosi, zmusza, bym na niego spojrzała. - Załatwię to. Zadzwonię do nich z samego rana. Obiecuję.
- Dziękuję ci. Naprawdę jesteś kochany.
Przytula mnie, jego ramiona i ciepło napawają mnie tak bardzo potrzebnym mi spokojem.
Godzinę po telefonie od Jamesa z sali wychodzi lekarz, informuje nas, że Nadine przeżyła operację, ale straciła dużo krwi, będzie miała przynajmniej trzy transfuzje, oferuję, że oddam krew, jeżeli nasze grupy są kompatybilne, lekarz jest mi wdzięczny za propozycję, Clare jest w śpiączce, ale stabilna. W czwartek rano powinna być już na tyle przytomna, by można ją przesłuchać.
Tak, jak przyrzekł, Logan odwozi mnie do domu. Zmęczona szybko zasypiam, z nadzieją, że dam radę zmierzyć się z dwudziestym czwartym czerwca.
****
Muzyka przenika do mojej świadomości, niechętnie otwieram oczy i szukam ręką dzwoniącego telefonu leżącego gdzieś na łóżku.
- Bennett, słucham.
- Dzień dobry. Przepraszam, że cię budzę i to akurat w ten dzień, ale mam dwie wiadomości.
- Zacznij od złej.
- Jesteś pewna?
- Dawaj.
- Twoim prześladowcą, jeśli dobrze sprawdziłem, jest Liam Marshall.
Gwałtownie siadam na łóżku.
- Że co proszę?!
- Liam Marshall. Właśnie staram się uzyskać dla niego zakaz zbliżania się do ciebie.
- Dzięki. A jaka jest ta dobra wiadomość?
- Nadine się już przebudziła. Chce zeznawać.
Czekając, rozmawiamy z pastorem. Jest roztrzęsiony, widzę to po jego zaciśniętych na plastikowym kubku wypełnionym kawą dłoniach.
- Proszę nam opowiedzieć, jak znalazł ojciec pannę Clare? - mam deja vu, słysząc pytanie Logana. Mniej niż dwie doby, a ten sam mężczyzna znajduje dwie wykrwawiające się kobiety w tym samym wieku, przyjaciółki. Zbieg okoliczności czy zaplanowany przypadek?
- Wyszedłem, by pooddychać świeżym powietrzem - zerka na zegarek. - O jedenastej miałem spotkanie z grupą przyjmującą jutro chrzest, trwała prawie dwie godziny, zrobiliśmy próbę uroczystości, by nic jej nie zakłóciło. Wyszedłem się przejść, moim stałym punktem takich spacerów jest park w okolicy kościoła. Zieleń dobrze na mnie działa. Chodziłem ścieżkami już dobre kilkanaście minut, gdy zauważyłem, że przy jednej z ławek ktoś leży, myślałem, że ta osoba zemdlała, podszedłem bliżej i zobaczyłem masę krwi. Sprawdziłem kobiecie puls, oddychała, ale słabo. Miała apaszkę, powoli ją ściągnąłem z jej szyi i zwiniętą przycisnąłem do rany. Usłyszałem, jak szepcze "Proszę". Nadal starając się zatamować krwotok, zadzwoniłem po pogotowie, gdy przyjechało, zadzwoniłem do was.
Zeznanie duchownego wydaje się logiczne, ale intuicja mówi mi, by w pełni mu nie wierzyć.
- A świadkowie? Czy oprócz księdza w pobliżu był ktoś jeszcze? - pytam.
- Nie wiem, panno Bennett - kręci głową i dopija czarny napój. - Nikt nie przyszedł mi z pomocą, za to, gdy nadjechała karetka, kilku gapiów obserwowało, jak pakują tą kobietę do środka.
- Znalazł ksiądz jej torebkę. Co w niej było oprócz dowodu osobistego?
- Portfel. To w nim znalazłem jej dokumenty. Poza nim także klucze, długopisy, jakiś notes czy kalendarz, nie jestem pewien, nie zaglądałem do niego. No i kosmetyki, dużo pomadek i innych pudrów czy takich tam podobnych rzeczy, nie znam się - ponownie zerka na zegarek. - Muszą mi państwo wybaczyć, za kilkadziesiąt minut mam mszę.
- Oczywiście. Dziękujemy za ojca czas. Zadzwonimy do księdza, gdybyśmy mieli jeszcze jakieś pytania.
- W takim razie czekam na telefon - uśmiecha się, wstaje z krzesła i wymienia z nami uściski dłoni. - Miłego popołudnia i wieczoru. Z Panem Bogiem.
- Z Bogiem - mówię do oddalającego się niespodziewanie spokojnie mężczyzny.
Siadamy z Loganem na krzesłach przy bloku operacyjnym. Nie za bardzo śpieszy mi się do domu, w końcu mam wakacje. Brunet siedzi po mojej prawej stronie, ma przymknięte oczy oddycha miarowo, wiem, że nie śpi, tylko myśli. Na jego czole pojawia się zmarszczka, która dodaje mu uroku. Pewnie martwi się tym telefonem. Dlaczego nie chce mi powiedzieć, o co chodzi? Czy nie udowodniłam mu jeszcze, że może mi ufać, że ma we mnie prawdziwą przyjaciółkę?
Zbyt długi kosmyk kruczoczarnych włosów opada mu na oko, delikatnie, by nie przerwać jego procesu myślowego, odsuwam to pasmo bliżej skroni. Otwiera powoli oczy i patrzy na mnie swoim błękitnym niebem. Tkwimy w milczeniu, tak blisko siebie. Czuję się bezpieczna i prawie jak u siebie, towarzystwo bruneta pomaga mi odgonić myśli o rocznicy. Nie zastanawiając się zbyt wiele, chwytam jego dłoń i ściskam. Patrzy na mnie zdziwiony.
- Damy sobie radę - uśmiecham się, słabo, ale uśmiecham. - Poradzimy sobie ze wszystkim.
Zerka na nasze złączone dłonie i także jego kąciki ust unoszą się lekko do góry.
- Chciałbym mieć taką wiarę.
Milczymy ponownie, nadal trzymając się za ręce. Tak mija nam godzina, kolejna i jeszcze jedna. Nasz stan "burzy" mój telefon, za oknem ciemno, wujek chce wiedzieć, gdzie się podziewam, informuję go o zaistniałej sytuacji, obiecuję, że wrócę przed północą i Logan mnie odwiezie, brunet, słysząc swoje imię, przytakuje. Chociaż o transport na Lenox nie muszę się martwić.
Chwilę po tym, jak żegnam się z wujkiem i siadam, słyszymy kroki na korytarzu. Ku nam idzie mężczyzna z bukietem kilku żółtych tulipanów.
No nie, to niemożliwe. Nawet tutaj?!
- Panna Rose Bennett?
Logan wstaje, odbiera mężczyźnie kwiaty, podpisuję kwitek, a brunet ciska kwiaty do szpitalnego kosza.
- Od kogo te kwiaty? - pyta kuriera.
- Ja... Nie mogę udzielić panu takich informacji, to tajemnica firmy.
- Powie mi pan - brunet przyjmuje ostry ton. - Czy mam zdobyć nakaz sądowy? - pokazuje odznakę, w końcu jest na służbie.
- Ja... Nie wiem, dostałem polecenie od przełożonego, powinien się pan z nim skontaktować - podaje niebieskookiemu wizytówkę i szybko odchodzi.
Z głośnym świstem wypuszczam powietrze, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wstrzymałam oddech. Opadam na krzesło, Logan kuca przede mną.
- Hej - szuka wzrokiem moich oczu, chwyta moją brodę i unosi, zmusza, bym na niego spojrzała. - Załatwię to. Zadzwonię do nich z samego rana. Obiecuję.
- Dziękuję ci. Naprawdę jesteś kochany.
Przytula mnie, jego ramiona i ciepło napawają mnie tak bardzo potrzebnym mi spokojem.
Godzinę po telefonie od Jamesa z sali wychodzi lekarz, informuje nas, że Nadine przeżyła operację, ale straciła dużo krwi, będzie miała przynajmniej trzy transfuzje, oferuję, że oddam krew, jeżeli nasze grupy są kompatybilne, lekarz jest mi wdzięczny za propozycję, Clare jest w śpiączce, ale stabilna. W czwartek rano powinna być już na tyle przytomna, by można ją przesłuchać.
Tak, jak przyrzekł, Logan odwozi mnie do domu. Zmęczona szybko zasypiam, z nadzieją, że dam radę zmierzyć się z dwudziestym czwartym czerwca.
****
Muzyka przenika do mojej świadomości, niechętnie otwieram oczy i szukam ręką dzwoniącego telefonu leżącego gdzieś na łóżku.
- Bennett, słucham.
- Dzień dobry. Przepraszam, że cię budzę i to akurat w ten dzień, ale mam dwie wiadomości.
- Zacznij od złej.
- Jesteś pewna?
- Dawaj.
- Twoim prześladowcą, jeśli dobrze sprawdziłem, jest Liam Marshall.
Gwałtownie siadam na łóżku.
- Że co proszę?!
- Liam Marshall. Właśnie staram się uzyskać dla niego zakaz zbliżania się do ciebie.
- Dzięki. A jaka jest ta dobra wiadomość?
- Nadine się już przebudziła. Chce zeznawać.
Ja też Ci również za wszystko dziękuje :* Co do rozdziału to jest na prawdę dobry :D Nie mogę doczekać się już jak skończy się ta sprawa:) Tak bardzo lubię czytać Twoją twórczość :D :*
OdpowiedzUsuńMagdycja
Przecież wiesz, jak się skończy :P
UsuńDziękuję za komentarz :*
O! Rozdział! O, jak miło C:
OdpowiedzUsuńAch, ta dumna Rose. Tak bardzo przepełniona motywacją. Ja tu się podniecam: "jaa! Lepiej jej! Już nie smuta, będzie dobrze!", a tu dupa, wcale nie lepiej D:
Ło, żesz ty! Jak można pić sok pomarańczowy mieszany z coca colą?! Hardkorowe połączenie. Próbowałaś? Nie umarłaś? To może też spróbuję!
:O jak można nie lubić marcepanu?! - z serii: spaczenie zawodowe Naffa. Bo jak gdzieś są małe wzmianki o kuchni, to musi się odezwać. Dobrze, że kończę technikum D: za dużo żarcia przez 4 lata.
Kurdę, Rose, dupę ci okopię. Przecież to oczywiste, że będziesz kurdę z Loganem, będziesz miała z nim dzieci, będziecie sobie mieszkać w ładnym domku i będziecie szczęśliwą rodzinką, no! (Welcome to colorful world of Naff - chociaż moja druga strona powiedziałaby teraz: "I tak wszyscy zginiecie" albo "Skończycie w McDonaldzie".
Ian to kutas. No, normalnie nie lubię gościa. Niech Ómrze.
AAAAAAAAAA! LOGAAAN! Fragment z perspektywy Logana! O ja cię, jaram się! Podnieta na pełnej linii! Serce mu szybciej zabiło! O ja, o ja, o ja! A Rose powiedziała, ze wolałaby, aby ten kosz róż był od niego o ja o ja o ja! *____* nie no, kurdę. Bo niedługo pozwę cię do sądu o pisanie jarających rzeczy. Skaczę na krześle i piszczę jak małe dziecko D: mój Aruś patrzy na mnie jak na debila.
"Żadnych potencjalnych świadków"
"Ja jestem świadkiem"
"To cię później zabiję"
To było piękne XD.
...Że rak? Ale że kto rak? Że co rak? Że matko rak? Czemu rak :O?
Ty wiesz, ze tak właśnie myślałam, że prześladowcą Rose jest ten cały Liam? No, cholera, coś mi tak podpowiadało i proszę.
Niech ten zUuy Logan w końcu powie Rose co się stało i o co chodzi, noo!
Rozdział bardzo fajny, masz być z czego dumna C: Naff też jest dumny z Cleo! Czekam na następne rozdziały łiiii <3.
PS. Wybacz za ten chaos i czystą głupotę wypowiedzi. Matematyka zabiła we mnie wszystko co piękne tej nocy D: umieram.
Raczej matematyka poprzekręcała Ci kabelki w mózgu :P
UsuńTak, pijam sok pomarańczowy z colą i żyję :P
Marcepanu nie cierpię, błee.
Skąd pewność, że Rose będzie z Loganem? Po co się pytam, wszyscy to wiedzą od samego początku. Ale tym "wszyscy zginiecie" wyciągnęłaś z zakamarków mojej mózgownicy pomysł na śmierć w październiku :P Nic więcej nie zdradzę ;)
Ian nie umrze, ale za kilka rozdziałów zniknie na dobre, idiota jeden. Psuje mi intelektualny całokształt opowiadania, zaniża średnią.
Naff, za półtora miesiąca masz maturę, czytaj ze zrozumieniem "kosz TULIPANÓW", nie róż :P
Pozdrów Arusia :D
Ten dialog aż się prosił o napisanie :D
Tak, Naff. Rak. Jestem okrutna.
Obstawiam, że wszyscy spodziewali się Liama w roli prześladowcy.
Logan powie Rose co się stało już w następnym rozdziale, który skończy się jak żaden inny ;)
Dziękuję za komentarz :*
Omg! Jeju niech ten gościu odczepi się od Rose. A ona niech zerwie z tym pajacem. Ja chcę Rogan!
OdpowiedzUsuńJak zwykle świetny rozdział, tylko nie uśmiercaj mi Mii<3
Jakże bym śmiała pozbywać się z opowiadania Mii? Przecież to jedna z ciekawszych postaci, może mało występuje, ale wiem, że ją kochacie, takich osób się nie zabija ;)
UsuńOj, Rogan ^^ W kolejnym rozdziale będzie miał swoje kilka minut ;)
Dziękuję za komentarz :*
Rozdział cudowny. Zgadzam się z Tobą, pomysł na tę sprawę jest fenomenalny! Sama nie wiem, kogo podejrzewać? :)
OdpowiedzUsuńKilka minut dla Rose i Logana w następnym rozdziale? Wiesz chyba o czym myślę ;) Kiedy Rose złapała dłoń Logana, wydawała się taka urocza. Jak nigdy!
Co jeszcze mogę napisać? Oprócz tego, że to opowiadanie sprawia, iż we mnie buzuje? I love it!
Czekam na nn^^
Cieszę się, że się podoba :)
UsuńCzekaj na następny, bo za sprawą mojej pisaniny będziesz w niebie ;) :D
Dziękuję za komentarz :*
wow, niesamowite :).
OdpowiedzUsuńKiedy oni wreszcie bd razem czy się pocałują :(
Torturujesz mnie ! .
Czekam na next ;d
To czekaj na next, bo się coś wydarzy :P
UsuńDziękuję za komentarz :*
świetny rozdział! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :*
UsuńRozdział jest fantastyczny ! Miło się czytło, a postać Rose bardzo mi się podoba ! Już nmg doczekać się kolejnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz :*
UsuńZnowu musze sie skarcić za to, że czytam na noc za dobre opowiadania.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! Kocham, uwielbiam i omonomnom ♥
Rak? Ale... jak to rak? To nie może być! :c
Na szczęście Clare przeżyła. I chce zeznawać, uuu, będzieostro w nn!
Tulipany. Tulpiany, tulipany, tulipany everywhere ^^
Ale bez przesady, bo prześladowanie? Mam nadzieję, że złapią tego Liama i obrzucą go przynajmniej kotletem *nie mogę napisać komenta bez kotletów, ehhhh*.
No. To ahoj i czekam na nn c:
Bez kotletów, patelni i domestosa ani rusz ;)
UsuńCieszę się, że wpadłaś :)
Liam, Liam - zakaz zbliżania do panny Bennett już leży u sędziego na stole i czeka na podpis.
Tak, Teabunny. Rak.
Dziękuję za komentarz :*
Wow!
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział ! Przapraszam, że dopiero komentuje ale mam taką zrytą
przeglądarkę i dopiero teraz zrozumiałam jak mogę dodać komentarz.
Kurde nie wpadłam na to, że to będzie Liam ! Życzę Ci dużo weny ;* /
Kamyla
Dziękuję Ci bardzo za komentarz :*
UsuńNo więc tak... Nadine się przebudziła, dobrze. Logan znalazł prześladowcę, dobrze. Rose ma dość Iana, dobrze. James przygotowuje się do ślubu, dobrze. Zakaz zbliżania się do Rose, dobrze.
OdpowiedzUsuńWszystko jest dobrze. Zaraz Nadine zacznie zeznawać, sprawa się rozwiąże... Żadnego złego, ponurego wątku. No dobra, jest Liam, ale z tym sobie jakoś oczywiście bohaterowie poradzą.
Błagam Cię, zrób coś, żeby jakaś część sprawy się źle skończyła :D
Tak, wtedy zapamiętamy dokładnie całą historię, bo tych dobrych zakończeń się nie pamięta :D (nie wszystkich, ale większości)
Pozdrawiam :*
Dlaczego musicie wyprzedzać moje plany w swoich komentarzach? Przecież sprawa z Celią się dobrze nie skończyła, w końcu zamiast w kiciu jest martwa.
UsuńDziękuję za komentarz :*
Hej. ;*
OdpowiedzUsuńDopiero teraz znalazłam czas, aby przeczytać rozdział. No i jestem! :D
Na początku czuło się smutną atmosferę wokół Rose i jej przemyśleń. Nie dość, że ma na głowie niedokończoną sprawę to jeszcze ten anonim wysyłający bukiety i czekoladki z marcepanem (a fuj!). Teraz już wie, kto to, ale to wszystko i tak może doprowadzić człowieka do schizy emocjonalnej. :C
Rak? Czyżby matka od Logana miała nowotwór? Albo jego siostra? Kolejna zagadka, która będzie mnie zjadać w każdej minucie mego marnego jak szary papier życia!
Dlaczego ja obstawiałam inną osobę? Jaka ja jestem głupia! I ciężko kapująca! Rany, gdzie jesteś móżdżku? Przybądź tu!
A co do kotletów, domestosa oraz patelni można dodać paznokcie - ostatnio miałam ochotę nimi rozorać twarz pewnej dziuni klasowej, które do mnie skoczyła. Jak ja jej nienawidzę! Grrr!
Dobra, ja muszę uciekać dalej, bo jeszcze wiele czytania przede mną.
Życzę weny i czekam z utęsknieniem na ciąg dalszy!
Pozdrawiam. :*
Dziękuję za komentarz :*
UsuńBłagam, nie zdradzaj moich planów :P
Rozdział wsaniały. Ten kurier w szpitalu przeszxedł moje najśmielsze oczekiwaniua. Jesteś wspaniała Cleo. Wwielbiam czytać twoją hisorię. nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz :*
UsuńJestem taka dumna ze swojej chrześnicy ;)
OdpowiedzUsuńLogan będzie teraz przeżywał dość trudne chwile, skoro ktoś mu bliski zachorował :/
Liam prześladowcą? Do samego końca obstawiałam Logana ;)
Dużo nowych informacji w tym rozdziale! Aż strach pomyśleć co będzie w nn ;)
Pozostaje tylko czekać <3
Och, w nowym będzie tyle, że nie mam pojęcia, ile stron zajmie mi opisanie końca sprawy i części obyczajowej.
UsuńCieszę się, że się podoba :)
Dziękuję za komentarz :*
P. S. Nadrobiłaś wszystko?
Dlaczego Logana? przecież to stróż prawa i do tego dżentelmen. Nie zrobiłby nic głupiego.
UsuńEkhem, trochę nie rozumiem Twojego komentarza, nie wiem, o co chodzi?
UsuńOk, mój mózg potrzebował kilku dni, by załapać.
UsuńWydaje mi się, że Leah myślała, iż prześladowcą Rose jest Logan, bo strasznie chce, bym już ich połączyła.
Nie dam Wam jeszcze tej satysfakcji :P
Ciekawe opowiadanie :) Dodaj następny rozdział . Please <3
OdpowiedzUsuńMoże zajrzysz na mojego bloga?
www.fantasymilosc.blogspot.com
Rozdział się pisze :)
UsuńCieszę się, że się podoba.
Co do bloga, zajrzę, ale mam prośbę.
Zapraszać do siebie proszę w zakładce "spam", po coś powstała.
Pozdrawiam :)