czwartek, 10 kwietnia 2014

31 Ból zamieniam w czułość

 Czytam komentarze pod starszymi postami i nie wierzę, że stworzyłam aż tak dobre opowiadanie ^^
Mam nadzieję, że za kilka miesięcy pokochacie także Pheobe ;)
Ze zwyczajowych ośmiu stron zrobiło się piętnaście. Jestem w szoku, że tyle napisałam.
Dziękuję Magdycji za dane Jacoba, świetne nazwisko ;)
Zielona herbata z cytryną/grejpfrutem działa na mnie jednocześnie kojąco i pobudzająco, a słońce, spacery i brzuszki - uspokajająco i inspirująco.  No i to czucie własnych mięśni- epic! Powoli uzależniam się od codziennych ćwiczeń.
Czytam "Niezgodną" i znajduję podobieństwa między Cztery a Loganem. 
Choć mój niebieskooki lepszy ;)
Pisanie w nocy i nie muszę zmieniać terminu.
Strasznie dziękuję tym kochanym 23 osobom za udział w ankiecie, 41 głosów. Wiedziałam, że Ian wygra, ale cieszę się, że każdy z wymienionych dostał przynajmniej po jednym głosie :) Wyniki po prawej.
Enjoy it!
P.S. Zajrzyjcie do zakładki "Liebster Award".
P.S.S. Abigail kochana, nie czepiaj się dialogów, proszę!

-------------------------------------------------------------------


Czy przeszłość nie staje się interesująca dopiero wtedy,
gdy padnie na nią blask teraźniejszości,
gdy ma w sobie coś, co sięga w naszą teraźniejszość?
Ernst Bloch


Sherii, 
za najlepszy pomysł, jaki mogłam zawrzeć w opowiadaniu :*
Jestem strasznie dumna z tej sprawy i Ty także powinnaś, 
to nasze wspólne "dziecko" :D
Dziękuję za rewelacyjny pomysł.
Kocham Cię, miśku :*



Idzie.
Za szczególną cierpliwość, jaką okazałaś.
Mam nadzieję, że czerwiec '14 będzie magiczny :*


   Idę szybko jasnym korytarzem szpitala, pełna nadziei na coś dobrego. Kilka kosmyków wysuwa się z mojego niedbałego koka, ale nie przejmuję się tym. Moje obcasy stukają głośno. Serce bije mi jak oszalałe. Być może już za chwilę dowiemy się, kto zabił Marię.
   Zmierzam ku recepcji, gdzie czekają na mnie detektywi. Logan rozmawia z młodą pielęgniarką, a Chase i Gomez patrzą w moją stronę z uśmiechami. Posyłam im blady uśmiech i staję przy nich.
   - Dzień dobry - witam się z nimi.
   - Cześć, Rose. Jak się czujesz? - Jak zawsze się o mnie martwią.
   - Wyjątkowo dobrze, dziękuję.
   Na twarzy Diega pojawia się złośliwy uśmieszek.
   - Albo mi się wydaje albo macie z Loganem tego samego stylistę - śmieje się, kąciki ust Adama także wyraźnie unoszą się ku górze.
   Brunet, słysząc swoje imię, odwraca się w naszą stronę, ma czarne dżinsy, tego samego koloru buty i granatową koszulę z krótkim rękawem. Wzdycham, rozumiejąc rozbawienie ciemnookiego. Mam czarne, materiałowe spodnie, czarne balerinki i granatową koszulę z podwiniętymi rękawami. Nasze stroje różnią jedynie moje dodatki: naszyjnik z serduszkiem mojej mamy i bransoletka - plecionka warkocz z trzech rzemyków.
   - Witaj, Rose - uśmiecha się do mnie delikatnie i cmoka w policzek. Ma miękkie i ciepłe wargi. Słyszę, jak pielęgniarka. z którą jeszcze chwilę temu prowadził konwersację, głośno wciąga powietrze. O co chodzi? Nigdy nie widziała, jak mężczyzna całuje kobietę w policzek? 
   - Dzień dobry, Logan - odwzajemniam uśmiech. - Do którego pokoju powinniśmy iść?
   - Pokój czterysta cześć, trzecie piętro, pojedziemy windą. Chodźmy.
   Blondyn i ciemnowłosy idą przodem, dyskutując o kolorze krawatów, ja z niebieskookim idziemy kilka kroków za nimi.
   - Jak się czujesz? - pyta.
   - Może to dziwne, ale dobrze. Nie mam ochoty nikogo zabić, jak w ubiegłych latach, odczuwam także mniejszy ból i smutek niż ostatnio. Wydaje mi się, że to zasługa wczorajszego, wieczornego towarzystwa. - Na mej twarzy gości szczery uśmiech, który mężczyzna odwzajemnia.
   - Miło mi to słyszeć - chwyta moją dłoń i ściska, przypominając wczorajsze wspólne godziny.
   - A co u ciebie? - pytam, ale nie uzyskuję odpowiedzi.
   - Halo, gołąbeczki! - nasi koledzy są przy windach, oswobadzam dłoń z uścisku bruneta. - Pośpieszcie się łaskawie.
   Przyspieszamy kroku i w czwórkę ładujemy się do metalowego pudła. Diego z radością dziecka naciska przycisk z numerem "trzy" i mkniemy do góry. Adam rozdziela mnie od Logana, który rzuca mi ukradkowe spojrzenie i cicho wzdycha. Nie mam pojęcia, o co może chodzić. Zrobiłam coś nie tak?
   Opuszczamy windę i idziemy korytarzem, szukając pokoju naszego świadka. Dostrzegam drzwi z podanym przez pielęgniarkę numerem, ale przed drzwiami nikogo nie ma. Zaczynam się niepokoić.
   - Czy czasem ktoś nie powinien tu stać? - pytam mężczyzn.
   - Powinien. - Adam idzie z wyciągniętą bronią i skręca w lewo za najbliższym rogiem. - Diego, chodź tu!
   Gomez idzie do niego, a ja z Loganem wchodzimy do pokoju czterysta sześć. I przeżywamy szok.
   Nadine rzuca się na łóżku i próbuje uderzyć swojego oprawcę - postać ubraną od stóp do ramion na czarno, z kominiarką na głowie, która próbuje udusić kobietę białą, szpitalną poduchą.
   Zamaskowany gość nie zauważa naszej obecności, przechodzę za jego plecy i podcinam mu nogi, upada, puszczając poduszkę, Clare gwałtownie wciąga powietrze, charcząc, Logan się nią zajmuje, a ja próbuję obezwładnić napastnika. Niestety, jest ode mnie silniejszy, przewraca mnie, co skutkuje dość ostrym bólem pleców. Świetnie, w poniedziałek ręka, wczoraj czoło, dzisiaj plecy. Co kolejne, losie? Serce?
   Próbuję wstać, ale mam z tym mały problem. Zamaskowany osobnik wymija szybko Logana i wybiega na korytarz, słyszę jedynie jego oddalające się w kierunku, z którego przyszliśmy, kroki.
   Jęczę, opierając się na łokciach, do sali wbiega lekarz, najwidoczniej któryś z moich kolegów go wezwał. Zajmuje się Clare, a Henderson pomaga mi wstać, opieram się na nim prawie całym ciężarem mojego ciała.
   - Coś cię boli, Rose? - pyta z troską, patrząc mi w oczy.
   - Tak, plecy - mówię, a na mojej twarzy pojawia się grymas bólu.
   Brunet prowadzi mnie do drugiego łóżka w pokoju, powoli kładę się na brzuchu, lekarz każe wchodzącej właśnie do pomieszczenia pielęgniarce zająć się mną.
   Kobieta prosi mnie o ściągnięcie koszuli, muszę zmienić pozycję, by odpiąć guziki. Nie peszy mnie obecność dwóch mężczyzn w pokoju, jeden z nich pewnie dość często ogląda półnagie kobiety, drugi widział mnie już bez koszulki i nie narzekał. Pielęgniarka bada dłonią, czy nie ma urazu kręgów, po czym smaruje moje plecy rozgrzewającą maścią. Zamykam oczy i słucham, jak Logan tłumaczy ordynatorowi, co się wydarzyło, pokazuje odznakę i pyta o kamery.
   - Są na korytarzu, ale nie obejmują całkowicie tego zaułka.
   - A południowy korytarz? - pytam, unosząc się na łokciach. - Tą drogą wyszedł napastnik.
   - Tak, tą stronę powinny. Siostro - zwraca się do pielęgniarki. - Proszę wezwać szefa ochrony i nakazać zamknięcie i strzeżenie wszystkich wejść do szpitala.
   - Tak jest, doktorze - mówi i wychodzi.
   Powoli obracam się, kładę stopy na podłodze, zakładam koszulę.
   - Co pani robi? - pyta lekarz, a Logan rzuca mi badawcze spojrzenie. - Powinna pani poczekać, aż żel w pełni się wchłonie.
   - Z całym szacunkiem, panie doktorze, ale wraz z kolegą mamy do rozwiązania sprawę morderstwa, nie mogę pozwolić sobie na niesubordynację.
   Mężczyzna zerka na niebieskookiego, który na twarzy ma łobuzerski uśmiech.
   - Na pana miejscu pozwoliłbym jej i nie wchodził z nią w dyskusję, pokona pana swoją inteligencją.
   Patrzę na niego, zastanawiając się, czy to był komplement czy drwina.
   Lekarz wzrusza ramionami, podaje Nadine środki uspokajające i prosi, byśmy przyszli jutro z nią porozmawiać. Wychodzimy z sali, by na korytarzu dołączyć do Adama i Diego, rozmawiających z szefem ochrony, sierżant Sherman ma opatrywaną głowę, najwidoczniej został uderzony czymś mocnym, młoda lekarka owija ją bandażem.
   Adam nas zauważa.
   - Hej, mamy zgodę kapitana, by obejrzeć nagrania. A to pan Brendan Johnson, szef ochrony szpitala.
   Wymieniamy z mężczyzną uściski dłoni.
   - Zapraszam za mną.
   Wracamy na parter, gdzie obok pokoju lekarskiego jest monitoring. Nad taśmami spędzamy ładnych parę godzin. Jednak na żadnym nagraniu nie mamy widocznej twarzy napastnika.  Och, no przecież, to całkiem normalne, gościu w kominiarce chodzi po szpitalu, standard.
   Na Lenox docieram lekko rozczarowana, ale nie podłamana, uczestniczę w całej kolacji, odpowiadając na pytania rodziców i krewnych Clary.  Po wieczornym posiłku i pomocy Bobby'emu  przy zmywaniu naczyń dzwonię do babci Maddy, z którą rozmawiam przez prawie dwie godziny, mówię jej o swoim smutku i wydarzeniach ostatnich tygodni. Opowiadam o Liamie i zakazie zbliżania się do mnie, który Logan zdobył w ekspresowym tempie. Kapitan Jones osobiście dostarczył i wręczył Marshallowi wniosek z pozytywną odpowiedzią sądu, nakazał przestrzegać postanowienia, uprzedził mężczyznę, że będzie obserwowany, a jedyny kontakt ze mną jest możliwy jedynie w obecności przynajmniej jednego funkcjonariusza nowojorskiej policji.
   Madison opowiada o nawiedzeniu cmentarza, opisuje kwiaty, jakie kupiła, a ja przyrzekam sobie, że po powrocie z Anglii pojadę do Wisconsin na kilka dni. Mam nadzieję, że mała panna McLeen nie pośpieszy się i urodzi w terminie, bym mogła przy tym być.
    Nieoczekiwanie babcia pyta mnie, co słychać u Logana. Dlaczego musi pytać akurat o niego? Czyżby wyczuła, że mam z nim jakieś problemy?
   Długo nie odpowiadam, babcia bierze to za "tak". Czuję, że się uśmiecha. Wzdycham.
   - Dlaczego pytasz? - pytam obojętnie, ale napinam mięśnie ramion.
   - Bo jeszcze o nim nie wspomniałaś, a zawsze coś mi o nim napomkniesz. Co się dzieje, moje dziecko?
   Komu, jak komu, ale jej mogę powiedzieć o wszystkim.
   - Nie wiem, babciu. Naprawdę nie wiem.
   Opowiadam jej o trzymaniu się za ręce poprzedniego dnia, o całusach w policzki, przytulaniu, a także o tych zagadkowych, rzucanych mi ukradkiem przez bruneta spojrzeniach. Mówię o jego uciekaniu, że nie chce mi powiedzieć, co się dzieje, gdy widzę, że coś jest na rzeczy.
   - Czy to możliwe, że już mi nie ufa? - pytam kobietę, a w oczach czuję łzy. Mrugam szybko kilka razy, by pozbyć się nadmiaru wilgoci.
   - Nie, Rose, nie wydaje mi się. Raczej chce cię ochronić, to taki typ obrońcy.
   - Chronić? Niby przed czym, babciu?
   - Przed złem w jego życiu. Myślę, że nie chce za bardzo dopuścić cię do siebie, by jego problemy nie stały się twoimi. Nie chce, byś go z nimi kojarzyła.
   - Może masz rację. Ale sprawa tego telefonu nie daje mi spokoju, czuję, że zwiastował coś niedobrego, widzę to po nim. Po prostu się martwię. Czy to dziwne?
   - Nie, Rae. W życiu ważnej dla ciebie osoby dzieje się coś złego, ale nie naciskaj Logana na zwierzenia, to sprawi, że jeszcze bardziej zamknie się w sobie.
   - Dobrze, babciu - uśmiecham się. - Dziękuję za dobrą radę.
   Rozmawiamy jeszcze o egzaminach, po czym podaję telefon Jamesowi, musi omówić ze swoją mamą sprawę jej przylotu na ślub.
   Jest dobrze po jedenastej, gdy szykuję się do snu. Kończący się dzień nie przyniósł rozwiązania sprawy, ale też nie ma wielu nowych pytań. Właściwie to pojawiły się dwa.
   Kto próbował zabić Nadine? I dlaczego?



                                             
                                                        ****



   Czwartek, dwudziesty piąty czerwca. Przetrwałam rocznicę. Uroniłam łzy, jak co roku, ale... Chyba po raz pierwszy od tragedii nie spędziłam rocznicy zakopana w kołdrę z książką i ciepłą zieloną herbatą, a wśród ludzi i nawet zachowywałam się dość znośnie. Czas nie wyleczył rany, nauczył mnie dobrze się z nią obchodzić.
   Tak, jak przez ostatni tydzień, budzą mnie promienie słońca na twarzy. Czuję się wypoczęta i pobudzona. Czeka mnie przesłuchanie Nadine, wreszcie zakończymy tą sprawę i będę mogła w pełni cieszyć się z wakacji i szykować do ślubu Jamesa i Clary.
   Mam ochotę założyć letnią sukienkę w wielkie kwiaty, ale niekoniecznie będzie to mile widziane na posterunku. Nie spotkałam jeszcze na jego korytarzach żadnej pracownicy w sukience, jeśli już chcą pokazać nogi, ubierają ołówkowe spódnice, to chyba jedna z części regulaminu.
  Podchodzę do szafy i szukam mojej ulubionej szarej spódnicy przed kolana. Dobieram do niej białą bluzkę z dekoltem karo, na nogi czarne sandałki na płaskiej podeszwie, a na lewy nadgarstek gruba bransoletka w kolorze brudnego różu z zarysowanymi konturami kwiatów. Włosy rozpuszczam, podoba mi się ich skręt. Maluję się delikatnie, nie używając fluidu, który pod koniec dnia może spłynąć z mojej twarzy. Patrzę w lustro i uśmiecham się delikatnie, efekt mi się podoba.
   Śniadanie spożywam w towarzystwie wujostwa, które z wielką radością obserwują ruchy swojego dziecka. James początkowo trzyma głowę na brzuchu Clary, później kładzie dłoń, by wyczuć kopnięcie.
   - Będzie z niej silna dziewczynka. - Mężczyzna całuje blondynkę, a ja się uśmiecham. Taki obrazek nie wywołuje już u mnie smutku czy zakłopotania jak na początku ciąży Clary.
   - Będzie silna jak na członka rodziny McLeen przystało - śmieją się z mojej uwagi.
   - Będzie silna, mądra i dzielna jak jej starsza kuzynka. - James wstaje z krzesła, podchodzi do mnie, przytula i całuje w czoło.
   - Udało się nam, Rae. Przetrwaliśmy.
   - Razem, jak to rodzina, przetrwamy wszystko - ściskam jego dłoń. - Jakie imiona w końcu dla niej wybraliście?
   Narzeczeni wymieniają spojrzenie, na moje pytanie odpowiada Clara.
   - Szczerze, to nie umieliśmy dojść do porozumienia, Rose. Wyszukiwaliśmy imiona, łączyliśmy je, by dobrze brzmiały z nazwiskiem, ale nic nam nie odpowiadało, doszliśmy więc do wniosku, że nie będziemy wymyślać, poczekamy do porodu i dopiero, gdy nasza kruszynka pojawi się na świecie i będziemy mogli wziąć ją na ręce, nazwiemy ją, może nas olśni.
   - To chyba najlepsze rozwiązanie - uśmiecham się do nich, odwzajemniają to. - A teraz jesteście gotowi pojechać i wybrać wspólnie kwiaty?
   - Tak!
   Zgodnie z umową, wysadzają mnie dwie przecznice na wschód od szpitala świętego Sebastiana. Odległość tą pokonuję w kilka minut, przyczepiając do bluzki podczas marszu plakietkę z oznaczeniem, by przy wejściu do szpitala nie tracić czasu, szarą torebkę przewieszam z prawego na lewe ramię, by nie zsunęła mi się, gdy idę. Po wejściu do szpitala i przywitaniu z pielęgniarkami przy recepcji, wjeżdżam na trzecie piętro i mknę ku pokojowi czterysta sześć, gdzie powinni czekać już na mnie moi koledzy.
   Adam czeka przed salą, najwidoczniej na mnie.
   - Cześć, Chase - uśmiecham się do niego.
   - Witaj, Rose. Diego i Logan są w środku.
   - Jak wam minęło pilnowanie? - Mężczyźni na zmianę mieli czuwać przy Clare w nocy, w razie, gdyby napastnik był na tyle nierozsądny, by wrócić i dokończyć dzieło.
   Blondyn unika mojego wzroku.
   - Tak właściwie to tylko Logan przy niej był.
   - Słucham?!
   Zatrzymuję się przed drzwiami i patrzę z niedowierzaniem na mężczyznę. Co też brunet sobie myślał, biorąc na siebie taką odpowiedzialność? A gdyby zasnął, a człowiek w czerni wrócił? 
   Kręcę głową.
   - Wejdźmy.
   Zielonooki otwiera przede mną drzwi, wchodzę do sali i widzę Gomeza stojącego przy łóżku kobiety, która mi się przygląda, i Logana, bladego, z cieniami pod oczami, siedzącego w fotelu w rogu.
   - Dzień dobry - podchodzę do poszkodowanej i wyciągam dłoń w jej kierunku. - Rose Bennett, konsultant NYPD - uśmiecham się, by dodać jej otuchy.
   Ściska moją dłoń.
   - Nadine Clare - odwzajemnia uśmiech. - Jest pani dość młoda, jak na konsultanta policji.
   - Ale niezastąpiona. - Nie zerkam na bruneta, jestem trochę zła za jego zachowanie.
   Kiwam głową w stronę Diega, uśmiecha się sympatycznie. Siadam na krześle przy łóżku.
   - Panno Clare, proszę nam opowiedzieć o swojej znajomości z Marią Eleanor.
   - Poznałyśmy się cztery lata temu w wakacje - rozpoczyna swoją opowieść. - Było to podczas imprezy w klubie, gdzie Maria weekendami pracowała jako kelnerka. Mnie akurat rzucił chłopak, zaczęłam się jej żalić. Byłam żałosna, a ona pomimo mojego upicia próbowała mnie pocieszyć, odwiozła mnie do domu, sama bym do niego nie dotarła. Wygląda pani tak, jak ona, jakbyście były bliźniaczkami - patrzy na mnie z zainteresowaniem, ale nie przerywa wątku. - Ale Maria miała małe znamię przypominające motyla za uchem. Różni was także chód, pani jest taki lekki, gdy ona stąpała ciężko. Studiowała filologię angielską na Uniwersytecie Nowojorskim, ale po odebraniu dyplomu nie umiała znaleźć pracy w swoim zawodzie, dobrze, że na trzecim roku studiów zatrudniła się w supermarkecie. Była wówczas związana z jakimś mężczyzną, ale nie mówiła mi o nim za wiele. Rozstali się, gdy minął rok mojej znajomości z Marią. Rzuciła się w wir pracy, po ukończeniu nauki harowała na dwie zmiany, by zapomnieć o tym facecie. Widząc, jak się katuje, wzięłam ją na imprezę firmową, chciałam, by się rozerwała. W końcu minęło już kilka miesięcy od ich zerwania. Przedstawiłam ją Liamowi, z którym pracuję jeszcze od czasów studiów. I tyle ich wtedy widziałam. Okazało się, że poznali się zaledwie kilka dni wcześniej w klubie Onyx na urodzinach kuzynki Marii. Spędzili cały wieczór razem, Liam odwiózł ją do domu. Po miesiącu znajomości byli już parą, co bardzo mnie cieszyło, wreszcie na jej twarzy gościł prawdziwy, szczery uśmiech. Gdy w zeszłym roku zaręczyli się, ustaliliśmy datę ślubu. Wszystko świetnie się układało, ale jakieś trzy tygodnie temu Maria zaczęła dziwnie się zachowywać.
   - Marshall nic nam o tym nie wspominał - zauważam, zerkając Chase'owi w notatki.
   - Być może nie zauważył, jest strasznie zapracowany, CNN ma masę reportaży w różnych punktach Nowego Jorku, Liam jeździ z kamerą do większości z nich. Za to Maria po skończeniu pracy nie wracała od razu do domu, jak zawsze. Znałam jej rozkład godzin pracy, czasami po nią jeździłam, by udać się we dwie na babskie zakupy. Nie miała dla mnie czasu, często zerkała na telefon podczas spotkań, stała się nerwowa, zmizerniała, wyglądała jakby się kogoś lub czegoś bała. Któregoś dnia, gdy po raz kolejny odwołała nasze spotkanie, postanowiłam śledzić ją po pracy. Pożyczyłam samochód od współlokatorki, by Maria mnie nie rozpoznała, wzięłam urlop w pracy i zaczaiłam się przed Bloomings'dale. Opuściła pracę o czasie, ale było widać, że się śpieszy. Zniknęła na dolnym Manhattanie, musiałam zostawić samochód na parkingu i dalej śledziłam ją na piechotę. Weszła do jakieś kawiarenki, chyba nazywała się "Thea Gallery". W środku czekał na nią mężczyzna, widziałam go po raz drugi w życiu, ale z całą pewnością mogę powiedzieć, że to był jej były.
   - Wie pani, dlaczego się z nią spotkał? - pyta Henderson, opierając brodę na dłoni.
   - Nie. - Kobieta kręci głową. - Ale wiem, że to nie było ich pierwsze ani ostatnie spotkanie. Dzień przed śmiercią - przerywa, by otrzeć łzę z policzka. - Dzień przed jej śmiercią byłam u niej, przymierzała wstępną suknię ślubną, należała do jej cioci. Liama nie było  w domu, kręcił niedzielne wiadomości. Zaznaczyłam szpilkami, gdzie należy ją zwęzić czy podwinąć i zabrałam ze sobą. Moja mama zajmuje się przeróbkami krawieckimi, miała się nią zająć. Po przymiarce rozmawiałyśmy, widziałam, że nadal jest spięta, jednak mimo pytań zapewniała, że wszystko w porządku, tylko praca daje się jej we znaki. Pożegnałam się z nią około dziewiętnastej. Wtedy, na progu jej mieszkania, widziałam ją po raz ostatni. - Łzy płyną dwoma strumykami po jej policzkach.
   Podaję jej chusteczki i ściskam nadgarstek.
   - Naprawdę nam przykro z powodu pani straty - mówię lekko ściszonym głosem.
   - Dziękuję - patrzy na mnie, na jej twarzy pojawia się blady uśmiech, powoli wracają rumieńce na policzki kobiety, powoli wraca do siebie po dwukrotnym spotkaniu ze śmiercią.
   - Panno Clare - odzywa się Logan. - Czy to tą suknię wzięła pani ze sobą? - stoi przy jej łóżku, na przeciwko mnie, pokazując Nadine zdjęcie martwej Marii.
   Kobieta chwyta fotografię do ręki, drugą dłonią zasłania sobie usta i kręci głową.
   - Nie, to nie ta.
   - Jest pani pewna?
   - Tak. Suknia jej cioci była z koronką na górze i falbanką na dole, miała także zaznaczoną linię talii. Nigdy nie widziałam tej sukni. Tak ją znaleźliście?
   - Tak. Ktoś chyba zadał sobie dużo trudu, by zmusić ją do jej ubrania. Proszę teraz opowiedzieć nam, co się wydarzyło w parku.
   - Było ciepło, więc do i z pracy szłam pieszo. Strasznie lubię spacerować, te kilka kilometrów było zbawieniem po ciężkim dniu. Szłam przez park, gdy poczułam, jak ktoś uderza mnie w tył głowy czymś twardym, ale nie ciężkim. Odwróciłam się, by zobaczyć, kto mnie atakuje, gdy poczułam wbijany w brzuch nóż. Krzyknęłam, ale to nic nie dało, wokół nie było nikogo oprócz naszej dwójki. Mężczyzna wyciągnął ze mnie przedmiot, upadłam na ścieżkę. Uklęknął nade mną, jakby chciał obejrzeć moje konanie, wyciągnął komórkę z kieszeni i zadzwonił po pogotowie.
   Coś mi nie pasuje w opowieści kobiety.
   - Mężczyzna? Jest pani pewna, że to nie była kobieta? Miał coś na twarzy, kominiarkę, maskę?
   - Na pewno mężczyzna. Nie miał maski. Dobrze wiem, kto  i dlaczego próbował mnie zabić.
   - Proszę nam powiedzieć.
   - Dlatego, że ich śledziłam. Zauważył mnie wtedy, w "Thea Gallery". Jacob de Briccosarte nie jest tak święty, jak się wszystkim wydaje.




                                                  ****



   Jeszcze będąc w szoku, opuszczamy szpital. Pozostawiliśmy Nadine pod opieką lekarzy, teraz już raczej nic jej już nie grozi, prawie mamy mordercę. Logan dzwoni do kapitana, by szykował akt oskarżenia, po czym rozdziela zadania.
   - Wy dwaj - wskazuje mężczyzn. - Jedziecie po naszego drogiego ojczulka, a ja z Bennett na posterunek przygotować dowody do okazania. Do Jonesa dzwoniła Susan, przesłała nam już dokumentację sekcji, znalazła krew na rękojeści sztyletu, należy do de Briccosarte'a. Ruszajcie.
   Adam i Diego pakują się do samochodu blondyna, a brunet rusza w stronę drzwi kierowcy swojego srebrnego autka. Chwytam go za krótki rękaw koszuli, nie mogę pozwolić, by prowadził, kiedy ledwo trzyma się na nogach.
   - O co chodzi, Bennett? - odwraca się ku mnie z poirytowaną miną.
   - Oddaj kluczyki i marsz na miejsce pasażera - wyciągam przed nim dłoń, by dał mi rzecz, o którą proszę.
   Wzdycha.
   - Dam radę, zawiozę nas.
   - A spałeś dzisiaj w nocy choć godzinę? - zakładam ręce na biodra. - Nie wiem, jak ty, ale ja nie mam ochoty jeszcze ginąć.
   - Nie dasz rady w tych sandałkach. - patrzy na moje nogi bez żadnego zażenowania.
   - Chcesz się przekonać? - pytam coraz bardziej ironiczna.
   Uśmiecha się pobłażliwie, aż mam ochotę go uderzyć. Jednak widzę, że pod tą fasadą arogancji i nonszalancji próbuje ukryć zmęczenie, irytację i bezradność. Odbieram mu kluczyki, popycham w stronę drzwi pasażera, patrzę, jak wsiada do samochodu, czynię to samo, zapuszczam silnik, zapinam pasy i patrzę na niego wyczekująco.
   Udaje, że nie wie, o co mi chodzi.
   - No co? - rzuca w przestrzeń, a ja mam ochotę rozorać mu twarz, strasznie szybko zniszczył mi dobry humor, ale nie poddaję się całkowicie jego grze. Przyjmuję słodki ton.
   - Dobrze wiesz, co. Zapnij pasy, skarbie.
   Przewraca oczami, ale spełnia polecenie. Ruszam z parkingu, gdy tylko usłyszę charakterystyczne "klik".
   Na posterunek docieramy szybko. W trakcie drogi Logan jakoś się trzyma, jednak w windzie mimowolnie zamykają mu się oczy, muszę lekko uderzyć go w bok, by wysiadł na szóstym piętrze.
   Kieruje się ku naszej części biura, ponownie ciągnę go za rękaw.
   - Mogłabyś łaskawie przestać? Zniszczysz mi koszulę.
   - Najwyżej kupię ci nową. Czarną w białe kotki - prowadzę go ku pokojowi socjalnemu, modląc się, by drzwi nie były zamknięte na klucz.
   - Co ty wyprawiasz?
   - To, co widzisz. Daję ci chwilę na drzemkę.
   - Przesadzasz. Wystarczy mi kubek kawy i za chwilę znowu będę pobudzony i pełen energii jak skowronek o poranku.
   - Chyba taki pod wpływem LSD - naciskam klamkę, nie napotykając żadnego oporu. - Wchodź.
   Z miną męczennika czyni kilka kroków do przodu i odwraca się w moją stronę.
   - To naprawdę nie jest konieczne.
   Pcham go do przodu ku sofie, ręce mając na jego klacie.
   - Tak ci się tylko wydaje. Już, kładź się, żadnego ale. Idę po koc.
   Wzdycha ciężko, łypię na niego spode łba. Unosi ręce w geście kapitulacji.
   - Jak sobie życzysz, szanowna nianio.
   Opuszczam pokój, by w głębi korytarza otworzyć drzwi do magazynku, skąd biorę małą poduszkę i jeden z cieplejszych koców. Starannie zamykam za sobą drzwi i wracam do socjalnego.
   Na zastany widok zatrzymuję się w progu i delikatnie uśmiecham. Brunet ściągnął buty, leży na prawym boku, głęboko i spokojnie oddycha. Śpi.
    Podchodzę do kanapy na palcach, by nie narobić zbędnego hałasu, delikatnie unoszę głowę niebieskookiego i kładę pod nią poduszkę, następnie zarzucam na mężczyznę koc i go nim otulam. Kilka pasemek czarnych włosów odsuwam na skroń, po czym na czole bruneta składam pocałunek, po cichu opuszczam pokój, zamykam drzwi i idę do biura.
   Potrzebne do przesłuchania i udowodnienia winy dokumenty i zdjęcia zbieram na jeden stos na moim biurku, zaglądam także do kapitana, by prosić o nie wchodzenie do pokoju socjalnego, by nie obudził Logana.
   Siedzę przy biurku, czytając zeznania wszystkich świadków, przypominam sobie o czymś, co będzie niepodważanym dowodem. Uśmiecham się sama do siebie, jesteśmy na ostatniej prostej ku zamknięciu dochodzenia. Dzwoni mój telefon.
   - Bennett.
   - Rose, mamy mały problem. - Głos Diega jest lekko stłumiony, najwidoczniej jadą właśnie samochodem. - Nie zastaliśmy księdza ani w kościele, ani w jego mieszkaniu na plebanii, zadzwoniliśmy do techników, by je obejrzeli i zabezpieczyli. Jest gdzieś obok ciebie Logan? Jego telefon jest wyłączony.
   - Tak, wyłączyłam go, śpi teraz, wolałabym go nie budzić.
   - Rozumiem.
   Chcę coś powiedzieć, ale rozlega się dźwięk biurowego telefonu.
   - Przepraszam, Diego, dzwoni biurówka.
   - Odbierz i daj na głośnik, to może być coś ważnego w sprawie.
   Odkładam komórkę blisko telefonu, który odbieram po wzięciu głębokiego oddechu.
   - Szesnasty posterunek, słucham.
   - Dzień dobry, mówi Peter O'Shelley. Czy rozmawiam z członkiem zespołu detektywa Hendersona?
   Prostuję się.
   - Tak, tu Rose Bennett, konsultantka. Czy coś się stało, panie O'Shelley?
   - Coś dziwnego. Wczoraj, podczas mszy i chrztów, ojciec Jacob był jakiś nieswój, przy modlitwie nad darami zauważyłem u niego siniak powyżej łokcia lewej ręki - pamiętam, że zamaskowany napastnik upadając, uderzył ręką w łóżko, wypuszczając poduszkę. - Poza tym był rozkojarzony. A teraz chyba gdzieś wyjeżdża.
   - Słucham?
   - Wydaje mi się, że ojciec Jacob wyjeżdża. Wpadł do mnie na chwilę po stare okrycia bocznych ołtarzy, właśnie pakuje je do samochodu. Jest przed moim domem.
   - Proszę mi szybko podać adres.
   - 68 Wschodnia 548.
   - Dziękuję za wiadomości, jest bardzo istotna. Do widzenia.
   - Cieszę się, że mogłem pomóc. Do widzenia, panno Bennett.
   Odkładam słuchawkę i chwytam komórkę.
   - Słyszałeś? - pytam Gomeza.
   - Tak, już tam jedziemy, księżunio się nie wywinie.



                                                      ****      



   Nie patrzy w moje oczy, unika także wzroku Adama. Śledzę wyraz jego twarzy - szok, przerażenie maskowane nieudolnie przyjaznym uśmiechem.
   - Nie mam pojęcia, o czym państwo mówią. Wczoraj rano byłem w odwiedzinach u chorych.
   - Szkoda, że żaden z nich księdza nie widział - nie staram się być uprzejma, a zachować profesjonalnie.
   - Macie na mnie jakieś dowody? - nie próbuje się bronić, jest pewien, że blefujemy. - Bo jak nie, to chyba będziecie musieli mnie wypuścić.
   - Mamy zeznania świadków, jednego dość istotnego, ślady pańskiej krwi na sztylecie, którym zamordowano Marię, fragment naskórka spod paznokcia denatki, którego DNA również wskazuje na ojca. Choć chyba nie nie powinnam tak pana nazywać, prawda? - uśmiecham się złośliwie, co widocznie denerwuje mężczyznę. - W końcu pańskie "święcenia kapłańskie" to tylko kurs internetowy z wydrukowanym dyplomem. No i główny dowód potwierdzający to, że zaatakował pan Nadine Clare wczoraj rano w szpitalu świętego Sebastiana wciąż znajduje się na pańskim serdecznym palcu - wskazuję na sygnet z wygrawerowaną literą "B". - Zbrodnia doskonała nie okazała się taka idealna, jak widzę.
   Poddaje się, chowa twarz w dłoniach.
   - Kochałem ją. Była miłością mojego życia, mieliśmy brać ślub, gdy ona zerwała ze mną, bo miała dość toksycznego związku. Zdaję sobie sprawę z tego, że spędzaliśmy razem mnóstwo czasu, ale to mi nie przeszkadzało. Cierpiałem, a ona po niecałym roku od rozstania związała się z kimś innym. Szukałem pociechy w Bogu, zrobiłem ten kurs, przybrałem sutannę i jakoś żyłem jako ksiądz. I nagle ją spotykam przy kasie w supermarkecie. Moje dawne uczucia dały o sobie znać, odrodziły się. Zdobyłem numer jej telefonu, chciałem umówić się na spotkanie. Zwodziła mnie, raz przypadkiem widzieliśmy się w parku, później zgodziła się wypić ze mną kawę w "Thea Gallery", gdzie wyczaiła nas ta cała Clare. Namawiałem Marię, by dała mi drugą szansę, mogłem dla niej porzucić sutannę, nie miałbym z tego powodu żadnych kłopotów. Powiedziała mi, że jest zaręczona, za trzy miesiące wychodzi za mąż. To mnie rozsierdziło. W domu miałem jeszcze suknię, którą miała założyć na nasz ślub,  a której nie umiałem wyrzucić po naszym rozstaniu. Zadzwoniłem w poniedziałek z propozycją spotkania, skłamałem, że mam informacje, które zdemaskują jej narzeczonego. Przyszła do parku o dwunastej, gdy było pusto, żadnych świadków. Ogłuszyłem ją, ubrałem w suknię, związałem jej ręce wstążką, którą miała we włosach, a później wbiłem sztylet, jeden z mojej kolekcji. Skoro ja nie mogę jej mieć, to nikt nie będzie. Przeniosłem jej ciało do kościoła, ułożyłem przed ołtarzem, zaczaiłem się w zakrystii, poczekałem, aż usłyszę głosy członków rady przed kościołem, po czym podszedłem do ciała. Resztę wydarzeń już znacie. Nikt nie miał się nigdy dowiedzieć o mojej znajomości z Marią i o tym, że to ja ją zabiłem, dlatego zaatakowałem Clare.
   - Po ataku zadzwonił pan jednak na pogotowie, zamiast pozwolić kobiecie się wykrwawić. Dlaczego? - patrzę mu w oczy i czuję do niego obrzydzenie.
   - Bo mi ją przypomniała. W szpitalu miało pójść łatwiej, wiem, gdzie są kamery, bo często przychodziłem do szpitala z ostatnim namaszczeniem. Gdyby nie wy, udało by mi się, jak z Marią. Nie żałuję tego, co zrobiłem. Cieszę się, że nie pozwoliłem jej złamać serca kolejnemu mężczyźnie.
   - No to będzie się pan smażył  w piekle. Proszę pozdrowić ode mnie szatana - kończę przesłuchanie, każę wyprowadzić mężczyznę.
   Oficjalnie zamykam śledztwo w towarzystwie Diega i Adama u kapitana, zbieram materiały i kataloguję.
   Mam nadzieję, że Logan nie będzie miał mi za złe, że skończyliśmy bez niego.



                                                               ****



   Budzę się w pokoju socjalnym przykryty ciepłym kocem. Rozglądam się, jestem w pomieszczeniu sam.
   Powoli opuszczam nogi na podłogę, rozciągam się, zerkam na zegarek, jest prawie szósta. Ubieram buty, opuszczam pokój, licząc na dobrą zabawę przy zamykaniu sprawy. Jednak zapach pizzy niszczy moje marzenie. Nie jemy nic tłustego w godzinach pracy, chyba, że kapitan na to pozwoli po zakończeniu dochodzenia.
   Wchodzę do biura, gdzie Gomez wrzuca sobie oliwki do ust, Adam śmieje się z sosu cieknącego ciemnookiemu po brodzie, a Rose uśmiecha się delikatnie. Wygląda tak naturalnie na tle naszego biura, że zdaję sobie sprawę z tego, że nie wyobrażam sobie, by miało jej tu w przyszłości nie być, jest częścią naszego zespołu, naszą przyjaciółką, wspaniałym psychologiem z prawdziwymi detektywistycznymi zdolnościami. Jest częścią mojego życia.
   Szatynka wyczuwa moją obecnością, patrzy mi w oczy i lekko napina ramiona. Odkłada kawałek pizzy na serwetkę, wstaje i podchodzi do mnie z niepewnym uśmiechem.
   - Jak się spało? - Także jej głos brzmi niepewnie.
   - Dobrze. Dziękuję, że mnie do tego zmusiłaś.
   - Musiałam, po kilkunastu godzinach bez snu zachowywałeś się jak rozwydrzony bachor.
   Śmieję się, szarooka się rozluźnia.
   - Masz ochotę na hawajską? Czy raczej preferujesz farmerską?
   - Jestem facetem, potrzebuję mięcha. Poproszę farmerską.
   Rose kładzie kawałek pizzy na plastikowy talerzyk znaleziony w bufecie i podaje mi.
   - Smacznego.
   - Dziękuję.
   Nasze palce się stykają, znowu ten prąd, to wspaniałe uczucie bliskości i ciepła. Kobieta zabiera dłoń i wraca na swoje miejsce, by dokończyć kawałek ciasta drożdżowego z kurczakiem, ananasem i kukurydzą. Siadam przy moim biurku, słucham o aresztowaniu de Bricossarte'a i często zerkam na Rose, chciałbym jej powiedzieć, co się u mnie dzieje, ale coś mnie powstrzymuje, coś jakby intuicja mówiąca "jeszcze nie teraz, to nie ten czas".
   Później rozmawiamy o wszystkim, co nie jest związane z pracą, Adam jest podekscytowany perspektywą zbliżającego się ojcostwa. Rose pyta go o płeć dziecka.
   - Postanowiliśmy z Grace poczekać na tą informację do rozwiązania. Najważniejsze jest, by dziecko urodziło się zdrowe.
   Bennett mu przytakuje.
   - Zdrowe dziecko, czyli takie, co wstawać trzeba co godzinę, oboje wiemy co nasz czeka - puszcza blondynowi oczko.
   -  No to jaki będzie kolor pokoiku dla dziecka, skoro nie znacie płci? - pyta Diego.
   - A co, wujaszek Diego chce pomalować, tak? - Szatynka jest sarkastyczna i uśmiechnięta.
   Śmiejemy się z Chase'm z docinki Rose, a Gomez udaje obrażonego.
   - Pomalujemy na zielono, by było kojąco.
   Rose zerka na zegar ścienny, wstaje, wyrzuca serwetkę do kosza i sięga po torebkę.
   - Nie zostaniesz dłużej? - Czy w moim głosie słychać zawód?
   - Chciałabym, ale muszę jeszcze jechać do Pabla pomóc przy pieczeniu ciast na jutrzejszą imprezę.
   - Może cię podwieźć? - pytam, chcąc, nie wiem, czemu, spędzić z szatynką więcej czasu.
   - Dziękuję za propozycję, ale Mary ma na mnie czekać na rogu ulicy. Miłego wieczoru, chłopaki.
   - Tobie również, Rose.
   Wychodzę z nią do windy.
   - Nie musisz mnie odprowadzać, sama trafię.
   - Wolę się upewnić, że nikt ci nie zaatakuje. Jak plecy?
   - W ogóle nie bolą, to było tylko lekkie stłuczenie, ale dziękuję za troskę.
   Uśmiecham się blado, patrząc w jej szare oczy.
   - Rose.
   Patrzy na mnie, znowu się napina.
   - Tak?
   Przyciągam ją do siebie i otaczam ramionami.
   - Jesteś najsilniejszą i najdzielniejszą osobą, jaką znam. Proszę, nie zmieniaj się.
   - Nie zmienię. Obiecuję.
   Drzwiczki windy otwierają się, dziewczyna wyswobadza się z moich objęć i wchodzi do klitki.
   - Dobranoc, Logan.
   - Dobranoc, Rose.
   Wracam o biura, bijąc się z myślami. Może właśnie przepuściłem okazję, by jej powiedzieć? Nie wiem. 
   Siadam na swoim miejscu i bez przekonania żuję kawałek pizzy. Słyszę chrząknięcie i zerkam na kolegów, którzy mają głupkowate uśmiechy na twarzach.
   - O co chodzi?
   - O nic, czekamy na burzę.
   Unoszę lewą brew.
   - Nie wydaje mi się, żeby zanosiło się na burzę. Nie ma ciemnych chmur na niebie.
   Adam się śmieje, a Diego prawie dusi kolejną podebraną z pizzy oliwką.
   - Czekamy na burzę między tobą a Rose, Logan. Kiedy wy wreszcie zamierzacie być razem?
   Wzdycham.
   - Nigdy. Przestańcie wreszcie poruszać ten temat, zakład skończony.
   Słyszymy pukanie.
   - Logan. - Kapitan nie zbyt ciekawej miny. - Proszę do gabinetu.
   Idę za nim pełen obaw. Czyżby moi ludzie coś zmalowali? 
   W gabinecie oprócz nas jest także detektyw Samuel Ambrasco. Panuje dziwna cisza. Obaj stoimy, dopóki kapitan nie zajmie swojego miejsca za biurkiem.
   - Proszę mówić, detektywie Ambrasco.
   - Dziękuję, kapitanie. Panie Henderson, po ośmiu tygodniach śledztwa, kilkuset godzinach rozmów ze świadkami i będącymi tutaj w chwili zabójstwa Celii Shirley pracownikami i gośćmi 16. posterunku, analizie i uważnemu przeczytaniu wyników sekcji zwłok zmarłej, a także mając na uwadze atak na pannę Roseann Bennett z pańskiego zespołu, mogę wyjawić panu naszego możliwego zabójcę.
   Podaje mi fotografię młodego mężczyzny. Czytam nazwisko.
   - Jamie Stoker.
   - Wynajął mieszkanie na przeciwko posterunku, by obserwować pannę Bennett, stąd wiedział, jaką herbatę w jakim kubku pije. Pojawił się także osobiście w dzień jej, nazwijmy to, zapaści.
   - Co tutaj robił? - pytam, a ostry ton głosu zaskakuje mnie samego.
   - Jest świadkiem i stronę w procesie samobójstwa jego ojca, którego pan poznał. To Gabreil Van Stock, diler narkotykowy wysłany przez pana i pana Jamesa McLeena do więzienia w czerwcu 2004 roku. Van Stock powiesił  się w swojej celi w marcu po tym, jak usłyszał, że złapaliście Celię Shirley, podopieczną jego bandy, która mogła was do niej zaprowadzić. Substancję, która ją zabiła, denatka przemyciła w torebce na przesłuchanie, gdy na chwilę została sama, wycisnęła ją z tubki na dłoń i zlizała. Umarła w ciągu minuty.
   - Dobrze, wiemy, kto zabił Shirley. Ale co Stoker ma do Rose? Dlaczego próbował ją zabić?
   - Z zemsty. Pan i pan McLeen wsadziliście jego ojca do więzienia. Teraz on nie żyje, a Jamie jest załamany. Chce śmierci panny Bennett, ponieważ jest ona siostrzenicą Jamesa McLeena i członkiem pańskiego zespołu, a jej odejście na tamten świat wywoła u panów niewyobrażalny ból i stratę podobną do tej, którą obecnie przeżywa Stoker.To motyw jego ataku, przynajmniej tak nam się wydaje.
   - Musimy go złapać i to jak najszybciej. - Spokojny ton nie maskuje w pełni mojej złości.
   - Nie, Logan. - Kapitan nie podziela mojego zdania.
   - To co? Ma zabić Rose na naszych oczach z bezczelnym uśmiechem?
   - Złapaniem pana Stokera zajmie się zespół detektywa Ambrasco. - Samuel potakująco kiwa głową, mogę sobie wyobrazić, jak zaciera ręce z uciechy nad taką sprawą. - A ty i twój zespół macie nie dopuścić do śmierci Rose, jakiejkolwiek. Sprawdzajcie kubki, naczynia, nie może wpaść w łapy tego mordercy. Nie możemy sobie pozwolić na jej stratę, zrozumiano?
   - Tak jest, kapitanie.
   Nie pozwolę, by coś się jej stało.
   Za nic w świecie nie mogę jej stracić.
 


                                                 
                                                          ****



   Wbiegam na trzecie piętro, nadal mając poczucie winy.
   - Jeszcze raz cie przepraszam, Pablo.
   - Rose, przestań. Dobrze widziałem, że źle się bawisz na imprezie. Poza tym, jeżeli Mia i Logan mają problemy, należy im pomóc, od tego są przyjaciele. Uściskaj ją ode mnie. I się już tak nie martw, za rok na dyplomach wybawimy się za wszystkie czasy.
   - Dobrze. Dziękuję za wyrozumiałość. Miłej zabawy.
   Rozłączam się i staję przed drzwiami mieszkania Hendersonów. Biorę głęboki wdech i pukam trzykrotnie.
   Mia nie wygląda za dobrze. Blada, z opuchniętymi oczami, bez makijażu, z włosami w nieładzie, w czarnym dresie w ogóle nie przypomina tej zwariowanej dwudziestotrzylatki, która swoim uśmiechem zaraża wszystkich wokoło.
   - Rose, nareszcie, chwała Bogu! Wejdź, proszę.
   Przekraczam próg mieszkania, słyszę dźwięk zamykanych drzwi i szloch brunetki. Odwracam się ku niej.
   - Mia! Co się dzieje?
   Tuli się do mnie, a ja czuję się bezradna. Jej SMS obudził we mnie niepokój, a teraz? Jestem przerażona.
   Prowadzę kobietę do kanapy, podaję jej chusteczki, jedną rękę mając w uścisku jej dłoni.
   - Ja już tak dłużej nie mogę, nie wytrzymam! Nie umiem milczeć! Ale obiecałam Loganowi, że nic nikomu nie powiem, dopóki on nie powie tobie. Jeszcze tego nie zrobił, prawda? Ucieka od tej rozmowy, widzę to. Chowa się przed problemem, udaje, że go nie ma. A jest i to z każdym dniem coraz większy.
   - Amelio, gdzie jest twój brat?
   Wyciera nos.
   - Na dachu. Schodami przeciwpożarowymi w jego pokoju.
   Zostawiam trochę już spokojniejszą brunetkę i zmierzam do pokoju niebieskookiego, przez okno wychodzę na schody. Idąc po nich, myślę o reprymendzie, jaką dam mężczyźnie. Jak można tak szantażować własną siostrę? 
   Kładę stopy na dachy i zmierzam w kierunku bruneta, który stoi przy murku przy krawędzie dachu i obserwuje zachód słońca nad Manhattanem.
   Podchodzę do niego zła, chcę krzyczeć, ale jakimś cudem słyszał moje kroki w balerinkach.
   - Chciałem ci powiedzieć, Rose. Chciałem ci powiedzieć od razu, gdy tylko się o tym dowiedziałem, ale nie mogłem. Nie mogłem ci pokazać, że jestem słaby. Poza tym, zbliżała się rocznica śmierci twoich rodziców, mieliśmy morderstwo do rozwiązania, nie chciałem dokładać ci zmartwień.
   - O czym nie mogłeś powiedzieć? - staję do niego bokiem, by widzieć jego twarz. - Proszę cię, Logan.
   Patrzy na mnie, bierze wdech i zaczyna mówić.
   - Moja matka zaręczyła się ze swoim trzecim francuskim kochankiem, chcą wziąć ślub w samolocie, a później z niego wyskoczyć ze spadochronami. Uważam to za niemądre, ale już podjęła decyzję. Przyleciała w zeszłym tygodniu do Nowego Jorku po odpis aktu urodzenia, zrobić badania i dostać zaświadczenie, że jest zdrowa i może skoczyć. Nasz lekarz rodzinny wykonał podstawowe badania, morfologię i wysłał mamę do laboratorium,a ono wysłało ją dalej, do onkologa.
   - Słucham?!
   Mój głos brzmi piskliwie, jestem zaskoczona. Do onkologa? Wszystko jasne. W oczach Logana widzę ogrom smutku.
   - Moja mama jest chora, Rose. Ma nowotwór złośliwy piersi. Czeka ją mastektomia, chemioterapia, ale na dzień dzisiejszy lekarze nie dają jej więcej niż rok życia - chowa twarz w dłoniach. - Ona umiera. A ja nie mogę nic zrobić.
   - Możesz - dotykam jego ramienia. - Możesz ją wspierać podczas leczenia i dodawać otuchy.
   Robi krok w lewo, moja ręka wisi teraz w powietrzu.
   - Nie mogę. Nie dam rady. Nie widzisz tego? - podnosi głos. - Nie jestem dość silny!
   - To znajdź w sobie tę siłę - mówię łagodnie.
   - To nie jest tak proste jak twoje życie! - krzyczy i oddala się na środek dachu.
   Czuję łzy pod powiekami, ale nie mogę poddać się w pełni bezradności.
   - Masz w sobie siłę. I wiarę. Dzieliłeś się nimi ze mną, nie pamiętasz? Troszczysz się o mnie i swoją siostrę, a o matkę nie umiesz? Kłamiesz. Potrafisz! Znajdujesz słowa, które dają nadzieję. To dzięki tobie nie dałam się w środę smutkowi. Twoje pojawienie się w moim życiu ukazało mi siłę, o jakiej nigdy nie marzyłam. Uratowałeś mnie.
   Zatrzymuje się i zerka w moją stronę.
   - Uratowałeś mnie - powtarzam. - I sprawiłeś, że moje serce nie pragnie niczego bardziej niż żyć, by być przy tobie - ocieram łzę z policzka. - Spraw teraz, by twoja matka miała dla kogo żyć. Przegoń śmierć miłością.
   Patrzy na mnie, wzdycha, podchodzi do mnie, chwyta moją twarz w swoje dłonie, gwałtownie przyciąga do siebie i przyciska swoje wargi do moich ust.
   W pierwszym odruchu chcę się odsunąć, jestem zaskoczona tym pocałunkiem, ale miękkość ust bruneta sprawia, że odrzucam tę myśl, poddaję się tej chwili. Oddaję pocałunek, obejmuję mężczyznę. Całe jego cierpienie i ból zamieniam w czułość, w morze czułości, na które mnie tylko stać. Oddychamy szybko, ale nie pozwalamy sobie skończyć, tworzymy jedność, nasze łzy mieszają się ze sobą. Po prostu jesteśmy.
   Gdy w końcu się od siebie odsuwamy, moje serce wali tak, jakbym zaraz miała zejść na zawał. Nadal oboje patrzymy sobie w oczy, jego są wypełnione miłością, po smutku zaginął wszelki ślad.
   Nachylam się i muskam delikatnie jego wargi swoimi, nie myślę o tym, że jestem w związku, liczymy się teraz tylko ja i Logan.
   Z delikatnym uśmiechem na twarzy splata swoje palce z moimi.
   Odwzajemniam uśmiech.
   - Zejdźmy na dół.




Pocałunek nie zmieni nic w naszym życiu, 
                                                            ale zmieni wszystko. 
   
 

     
Ta piosenka idealnie pasuje mi do tego rozdziału. Dziękuję w tym miejscu Berni'emu za tą nutę, nie łatwo znaleźć utwór, który by mi się spodobał, Tobie się udało. Dziękuję! ;) :*

36 komentarzy:

  1. Moja Kochana rozdział jest cudowny, aż mi brak słów :D :*
    Jesteś po prostu genialna :*
    Magdycja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałaś, kto zabił, więc nie wiem, w którym miejscu Ci się rozdział podoba :P

      Dziękuję za komentarz i rozmowy przy tworzeniu rozdziału :*

      Usuń
  2. 31 rozdziałów na to czekałam! Najzabawniejsze jest to, że nie wiem, co Rose zrobi kiedy będzie musiała powiedzieć o wszystkim Ian'owi :) Och, nagle stał się najbardziej poszkodowanym w tym opowiadaniu! Hm, nie jest mi smutno z tego powodu :)
    Rozdział cudowny, nadal nie mogę uwierzyć, że w końcu doszło do pocałunku. Poza tym to chyba najdłuższa i najciekawsza sprawa! Naprawdę super :)
    Czekam na kolejne rozdziały!

    PS dziękuję za wyróżnienie nad rozdziałem :) Ale także przepraszam za tak skąpy komentarz, miałam napisać jutro z rana, gdyż mamy już noc i jestem zmęczona po ciężkim dniu, ale nie mogłam się powstrzymać od wystukania literek na klawiaturze.
    Pozdrawiam!

    Trzymaj się ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się cieszę, że wreszcie się pocałowali :D
      Uwielbiam ten rozdział, bo wiem, że nie zawiodłam "czerwcowej dziewczynki" :*

      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  3. Snsjsbsusbajksbdjxnanlxbzi ONI SIE POCALOWALI !!!!!!!! HSEVWJDBDHSHAVSHSBSJLABAMSKOBSJSBSNSKDB O MATKO NARESZCIE !!! ZAJEBISTY ROZDZIAŁ !!! OPLACALO SIE CZEKAC ! I TO JESZCZE TAKI DŁUGIIII !! JAK LOGUŚ POWIEDZIAL ŻE JEGO MATKA WYCHODZI ZA MĄŻ TO JUŻ MYSLALAM ZE TO DLA TEGO BYŁ (I JEST ) TAKI...ZDOŁOWANY ? ALE SB PTZYPOMNIALAM, ZE JAK ROZMAWIAL PRZEZ TEL TO WYRAŹNIE NAPISALAS ZE TO RAK. JAK DOCZYTALAM TO... MATKO, MIALAM LZY W OCZACH! A JAK TEN CHUJ JEBANY ZNOWU BD CHCIAL COS ZROBIC RAE TO KURWA NIECH UWAZA BO MOGE SIE ZALOZYC ZE LOGAN MÓGŁBY MU COS ZROBIC. NO ALE ZA BARDZO MUU SIE NIE DZIWIE. CHCE SIE ZENSCIC NA JAMESIE. A KOGO KOCHA KOCHA JAMES OPROCZ NARZRCZONEJ, NIENARODZONEGO DZIECKA I SWOJEGO SAMOCHODU (XD)- ROSEANN ELIZABETH BENNET ! Z CORAZ WIĘKSZA NUECIERPLIWOSCIA CZEKAM NA NEXTA ;* A NO I PISALAM JUZ ZE ROZDZIAL JEST HSBSSHDIBSOQPDDBYABSBDKSPSNSUDBALSPSNSJIAB / KAMYLA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kamiś, spokojnie, nie zapomnij o tabletkach na uspokojenie :P
      Liam już się nie pojawi ;)
      Cieszę się, że Ci się podoba :)
      Ty miałaś łzy w oczach, a ja się wzruszyłam, opisując dwie ostatnie części rozdziału.

      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  4. Jesteś spaniała i jestem dumna z naszego "dziecka". Rozdział wspaniały. Zaszokowal mnie morderca. Nawet nie pomyślałam o księdzu. Podoba mi się, jak logan wpływa na Rose i na odwrót. A jeśli chodzi o raka, bałam siżśęż e chory jest Logan spraw tam stworzy moge razem z tob, MISTRZEM i ciesze się, że mogłam razem z tobą stworzyć tą sprawę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinnaś być dumna, dałaś mi pomysł na najlepszą sprawę, jaką mogłam opisać.
      Ty również jesteś WIELKA!

      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  5. OMG! Wreszcie na ten pocałunek czekałam 31 rozdziałów! Rozdział boski. Logan miał świetną "nianie". Ze zniecierpliwieniem czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, też lubię fragment o niani ;)

      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  6. Rozdział jest cudowny,wspaniały...
    Dosłownie nie wiem co mam ci napisać...
    Rose i Logan w końcu się pocałowali <3
    Cudo Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na kolejny rozdział,życzę Ci dalej takiej weny <3 Kasia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podoba ;)

      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  7. Cleo, Cleo, kochana... Tutaj ci podziękuję za przyjęcie mnie do grona swoich znajomych na facebooku. :* To dla mnie zaszczyt. :D
    Jestem na telefonie, więc tutaj trudno podać błędy, które znalazłam. Jutro ci je napiszę, gdy tylko wbiję na złomka. :)
    Dialogi... (Tutaj znajduje się tysiąc krytycznych uwag wobec nich, ale zostają one ucenzurowane).
    Nareszcie znaleźli zabójcę. Od początku wydawało się to dziwne, że "krzyżak" znalazł dwie ofiary. Powinien otrzymać dożywocie w izolatce. O!
    Oho, Rose musi się trzymać na baczności. Tamten koleś będzie chciał ją zabić. :O Zaczynam się o nią bać.
    Nareszcie jej się przyznał do tego, co go zajmuje od tylu dni! Rany, Logan, ty Pustakusie Pospolitusie! Powinieneś jej to powiedzieć w tej samej godzinie, w której się o tym dowiedziałeś!
    Ten pocałunek! *u* Jestem happy z tego powodu! :D Niech Ian wali się na twarz! Rosan to idealna para! :D
    Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaszczyt? Jaki zaszczyt, o czym Ty piszesz? :D
      Poczekam na szczegółowy komentarz z błędami, powytykaj mi je :P
      Taka drobna uwaga: przy którymś rozdziale pewna komentatorka stworzyła nazwę dla naszego głównego parringu: ROGAN. Nie zmieniaj jej na Rosan, bo brzmi jak pełne imię Rae :P
      Też się cieszę, że się pocałowali, czekałam na to 10 miesięcy :D
      Cieszę się, że się podoba.

      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
    2. Przepraszam, że chciałam być kreatywna. :C

      Usuń
    3. Chwalę sobie kreatywność :)
      Tylko, że przegrałaś lekko z czasem ;)

      Usuń
    4. Od zawsze jestem zacofana. XD

      Usuń
    5. Pheobe - To Twoja twórczość, czy miała być Phoebe? :D
      "...gdzie powinni czekać już na mnie moi koledzy ." - zbędna spacja przed kropką.
      "dobrze, że na trzecim roku studiów zatrudniła się w supermarkecie ." - to samo, co wyżej.
      "Nie wydaje mi się, żeby zanosiło się na burzę ." - już chyba wiesz. ^^
      Jeszcze jeden wyraz był zapisany oddzielnie, ale za cholerę go teraz nie znajdę - jednak zaczęłam tego szukać na telefonie. :)

      Usuń
    6. Naprawdę są spacje przed kropkami?
      Cleo, walnij ty się patelnią w łeb!
      Przepraszam za to!
      Co do Pheobe, ma Pheobe, nie Phoebe. Bardziej podoba mi się wersja z "e" na 3 i 6 miejscu w wyrazie ;) Będziecie czytać "Febi" zamiast "Fibi" ;)

      Dziękuję za uwagi :*

      Usuń
    7. ma być* Pheobe.
      Kurde, nie mogę siedzieć tyle po nocach, mój mózg nie ogarnia o godzinie 13 ^^
      Musiałam siedzieć do 4 oglądając filmiki na YT?
      Cleo, domestos, demon krąży.

      Usuń
    8. Mam nadzieję, że nie oglądałaś Niekrytego Krytyka. :D On jest gorszy od domestosa. :P

      Usuń
    9. Tak się składa, że obejrzałam kilka odcinków pod namową braci, miałam niezły ubaw, ale jakoś teraz mnie to nie jara. Coś może być gorszego od domestosa?
      Nie, teraz po nocach oglądam filmiki z romantycznymi scenami pewnego serialu dla nastolatków - tak, ja, żałosna romantyczka ^^

      Usuń
  8. Rozdział jest wspaniały !
    POCAŁOWALI SIĘ AWSHHHHHHHHHHHHHH *.*
    jezu nawet nie wiesz jaką ja mam podjarę ! :D
    Przez Ciebie nie mogę na miejscu usiedzieć,wiesz? :D
    Bosh,Bosh kocham cię ♥
    Czekam na kolejny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też Cię kocham :*
      Cieszę się, że się podoba :)

      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  9. Niezgodna, uwielbiam! Czytałam, oglądałam i szaleję za nią, tak jak za igrzyskami :D
    Faktycznie, masz rację, że herbatka uspokaja i inspiruję :)
    Ja nie będę się czepiać kropek :P
    Rozdział przewspaniały, w końcu się pocałowali. NARESZCIE!
    Ale dobrze, że ćwiczyłaś naszą cierpliwość. Ale jak on to zrobił, tak nagle, bez myślenia. FANTASTYCZNIE :D

    Pozdrowienia i czekam na następny ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem uzależniona od herbaty od sierpnia zeszłego roku, gdy nadrabiałam 5 sezonów "Mentalisty".
      "Niezgodną" czytam, będąc w empikach i mnie także się podoba :) Lubię takie silne osobowości jak Tris czy Tobias.
      Cieszę się, że poczekaliście i teraz się jaracie pocałunkiem :D

      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  10. Świetne! Nie mam słów, żeby wyrazić to co czuję...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podoba :)

      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  11. Ehm, ehm, choć jeszcze mam dużo zaległych opowiadań do przeczytania - zabieram się za twój rozdział. Nie wytrzymałam C:
    Let's go!

    OdpowiedzUsuń
  12. Czytam, czytam i nagle sobie uświadomiłam, że już to czytałam. Myślę, myślę i: O! Rzeczywiście! Wstawiałaś zapowiedź! Kongrejty dla Naffa za spostrzegawczość.
    Biedna Rose D: ból pleców to samo zło, ale twardo rusza do akcji!
    No, właśnie, kto by się przejmował gościem w kominiarce, który spaceruje po szpitalu, całkiem normalna sprawa, nie raz takich widuje i radują me oczy!
    Babcia zawsze ma dobre rady C: na pewno ma racje w związku z Loganem, ale jestem ciekawa co takiego się z tym naszym Loganem dzieje? Chętnie wejrzałabym w jego problemy, albowiem ciekawskim stworzeniem jestem!
    Ojej, małe bobo C: aż sobie tą scenę wyobraziłam. Teraz trzeba czekać aż Rose będzie miała takie bobo z Loganem OHOHHOHO! Pewnie przystojny malec by się narodził C: (musi być chłopak! Musi wyglądać tak jak Logan XD!)
    Ach, ten niedobry Logan (matko, czemu ja cały czas o nim?). Mógł się przecież z kimś wymienić na noc :C
    Zaraz... ten cały Jacob to nie był przypadkiem księdzem? What the fuck? Tego się nie spodziewałam O__o.
    Ach, ten pocałunek w czółko *___* szkoda, ze nie gdzie indziej ohoho.
    A więc byłym chłopakiem klona Rose był księżulek z fałszywym dyplomem księdza. Not bad. Dobrze to wykombinowałaś - nie spodziewałam się tego!
    Typowe dla mordercy: "Jeżeli ja nie mogę jej mieć, to nikt nie może". Ach, ci psychopaci, mnożą się jak mrówki w letni dzień.
    "Proszę ode mnie pozdrowić Szatana" - dobreee XDD!
    FRAGMENT Z PERSPEKTYWY LOGANA! JARAM SIĘ! AAAAAq!
    No, właśnie! Kiedy oni w końcu będą razem?! Dołączam się do kolegów!
    A to menda z tego Jamiego, czy jak on miał. Bynajmniej już wiadomo kto czyha na życie Rose T____T. Coś mi się jednak wydaje, że jeszcze jakiś ciężki fragment będzie z nim związany... oby nic nie zrobił Rose D: Logan, broń jej! (a jak nie obronisz, to ja cię wezmę C:)
    Nie wiem no, w sumie spodziewałam się jakiegoś innego problemu Logana, może jestem nieczuła, ale naprawdę mnie to nie ruszyło D: myślałam, że to z nim jest coś nie tak, a nie z jego matką. Z jednej strony ulga, z drugiej dziwne odczucie, że czegoś brakuje.
    ...
    Ale.... POCAŁUNEEEEEEEEEEEEEEEEK! Ja pierdzielę! Ale żem się teraz zajarała ogniem *___________*! Pocałowali się, pocałowali, pocałowaliiiiiiiiiiiiiiii! I to jeszcze w takiej scenerii, w takim miejscu, w takiej sytuacji... ło, żesz ty, Cleo, jesteś mistrzem. Nic, tylko czekać na następny rozdział C:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naffie kochany, nawet nie wiesz, jak czekałam na ten komentarz! :D
      Cieszę się, że Ci się podoba, ale nie wydaje mi się, żebym była miszczem w opisywaniu pocałunków ;)
      Moje teksty są wynikiem nadmiaru teiny w mojej krwi, normalnie nie mam aż tak zrytej bani.

      Dziękuję za komentarz :*
      A co do dziecka Rose i Logana - skąd wiesz, że to będzie chłopiec? :D Czytasz mi w myślach?

      Usuń
  13. Witaj :D
    Wybacz, że nie zamieściłam żadnego komentarza, ale kompletnie nie miałam czasu, aby przeczytać tak dużo Twojej twórczości.
    Obiecuję, że postaram się to zmienić :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Ło jejku! Ja pierdzielę! Rozdział jest niesamowity! *.* I muszę najpierw o tym wspomnieć... Wreszcie doczekaliśmy się pocałunku! :D Dziękuję Ci, że go dałaś w takim właśnie momencie, nie wyobrażam sobie, żeby był w jakiejś innej scenie.
    I ogólnie podobała mi się rozmowa Logana i Rose i to jak Bennett go wspiera :)
    A ten cały Stoker niech się lepiej trzyma z daleka od Rose, bo Loganek mu odwinie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leah, żyjesz! :*
      Strasznie się cieszę, że rozdział Ci się podoba :)

      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  15. Korzystając z wolnej chwili przeczytałam też rozdział 32, więc moje emocje po tym pocałunku nieco opadły, ale postaram się to przekazać tak jak czułam czytając;D

    Zacznę od tego, że sprawa księżulka jest na razie chyba moją ulubioną, a to dlatego, że chyba po raz pierwszy nie mieliśmy tu do czynienia z nieomylnością i genialnością Rose. Co prawda czuła po głosie księdza, że może nie być do końca w porządku, ale sprawa została rozwiązania dzięki zeznaniom drugiej poszkodowanej. I to mi się podobało:D
    Wystraszyłam się, gdy relacje Rose i Logana zaczęły się oziębiać, ale wiedziałam, że nie potrwa to długo. Oni nie są w stanie bez siebie żyć więc prędzej czy później wszystko i tak wróciłoby do normy. Gdy przeczytałam o tym raku byłam przekonana, że to Mia jest chora. Szczerze powiedziawszy odetchnęłam z ulgą, gdy się dowiedziałam, że chodzi o matkę. Może to straszne, ale tak było ;D W końcu Mia jest mi bliższa jako postać.
    Ten rozdział był rzeczywiście dość długi, ale czuć było, że zdarzy się coś więcej między Rose i Loganem, więc czytało mi się go bardzo szybko. Choć szczerze powiedziawszy jak doszłam do fragmentu, w którym to Logan stoi na dachu to w pierwszej chwili miałam wrażenie, że chce z niego skoczyć;D Może to głupie, ale taka była moja pierwsza myśl. Cieszę się, że wreszcie dali upust swoim emocjom i że doszło do tego pocałunku, bo ILE MOŻNA CZEKAĆ:D Bardzo podobało mi się jak opisałaś ten pocałunek. Było w nim tyle emocji, skrywanych namiętności i pragnień. Był świetny!
    Tylko jestem wkurzona, że przeszli nad tym do porządku dziennego.. Ale to w następnym rozdziale, więc tam będę się uzewnętrzniać w tym temacie;)
    Może dziś, ale nie obiecuję;D I tak mknę jak głupia w porównaniu z poprzednimi czasami postoju:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Logan skaczący z dachu? Buahahaha, nieźle :D Ale ja nie mogłabym go zabić, poza tym jest zbyt inteligentny, by skończyć ze sobą w ten sposób ;)
      Jesteś którąś osobą, której spodobał się opis pocałunku. Ja też go lubię :D
      Wczoraj komentowałaś pod 28, dzisiaj pod 31, mając przeczytany 32. Czy Ty w ogóle jesteś dzisiaj na zajęciach? :D
      Specjalnie przeszłam nad tym do porządku, bo ten pocałunek znaczy jednocześnie wiele i nic ;)
      Czytaj dalej :D
      Ściskam! :*

      Usuń

Komentarze mile widziane :)