CZYTASZ = OCENIASZ W KOMENTARZU!
Tiger pomógł mi dokończyć rozdział na pierwszy termin.
Kocham pisać, ale kolejnej morderczej nocy po napisaniu dwóch stron przy następnym rozdziale nie przeżyję.
Powoli przyzwyczajam się do czerni, tęskniąc za brązem.
U Rose - początkowo miała być czerwień, ale kojarzyła się z Veronicą Smith, a ja jej nie lubię, mimo, że ją stworzyłam.
Gdyby nie Logan, Rose byłaby z Chrisem :P
Uwielbiam udowadniać Wam, jaką wredną osobą jestem :)
------------------------------------------------------------------------
Błogosławiony ten, którego obszczekują kretyni,
bo nie do nich należeć będzie jego dusza.
Pedro Vidal
Abigail, fance Lindsey S.
Za pomysł na morderstwo i wyrozumiałość dla mojej decyzji.
Nadal nie wierzę, że nie masz ochoty mnie zabić.
:*
Naff ^^
Byś umiała zwalczyć nadmiar domestosa w swoim życiu
za pomocą Vizira.
Kciuki trzymają Abigail (Vizir to jej pomysł) i Cleo.
:*
Abigail, fance Lindsey S.
Za pomysł na morderstwo i wyrozumiałość dla mojej decyzji.
Nadal nie wierzę, że nie masz ochoty mnie zabić.
:*
Naff ^^
Byś umiała zwalczyć nadmiar domestosa w swoim życiu
za pomocą Vizira.
Kciuki trzymają Abigail (Vizir to jej pomysł) i Cleo.
:*
Patrzę w lustro i wzdycham. Lekkie rumieńce na bladej, niepodatnej na promienie słoneczne twarzy, widocznie zarysowane kości policzkowe, oczy szare jak jesienny deszcz, okryte ciemnymi rzęsami, prosty, lekko zadarty nos. Nie zmieniłam się od lat. Ale czuję się dziwnie.
- Przepraszam cię, Rose. - Głos Mii brzmi płaczliwie. - To nie miało tak wyjść.
Łapię jej spojrzenie w szkle i uśmiecham się.
- To naprawdę nic złego, Mia. Przecież mogło być gorzej. Mogły być czerwone.
Chwytam lok włosów kontrastujący z odcieniem moich palców. Podoba mi się to.
Odwracam się ku przyjaciółce, która patrzy na mnie ze smutkiem i przytulam ją.
- Dziękuję ci za poświęcenie mi całego popołudnia. Potrzebowałam takiej zmiany, a sama nie dałabym sobie rady.
- Do usług. - Wreszcie mogę zobaczyć cień uśmiechu na jej ustach. - Wiesz, że lubię spędzać z tobą czas. Zwłaszcza teraz twoja obecność wpływa na mnie kojąco.
- Jak się miewa twoja mama? - Annabelle jest po pierwszej chemioterapii.
- Na razie dobrze. Lekarze widzą nadzieję w operacji usunięcia guza bez konieczności amputacji - uśmiecha się blado.
- A ty? Zapisałaś się na badanie? - pytam. Martwię się o nią, genetycznie jest w grupie ryzyka, że również w jej organizmie wytworzy się nowotwór.
- Tak, mam je w poniedziałek po weselu.
- Mogę pójść z tobą?- Do Anglii wyjeżdżamy dopiero w środę, więc poniedziałkowe popołudnie mogę spędzić z brunetką, jak tylko odeśpię wesele.
- Byłoby wspaniale, Rose. Prawie jesteś genetykiem, dogadasz się z ludźmi w laboratorium - ściska mnie.
Przez te niecałe dwa tygodnie, od kiedy wiem o chorobie pani Skye, od kiedy Mia nie musi milczeć, powoli staje się znowu sobą, spotyka się ze mną, Mary i Pablem, ale widzę po niej, że z większym dystansem podchodzi teraz do życia, więcej myśli zanim coś zrobi, ale nadal jest tą samą uroczą dziewczyną, która w listopadzie wkroczyła w moje życie.
Odciągam trochę biały top przyklejony do ciała po całym dniu upału. Dochodzi dziewiętnasta, pracuję dzisiaj w restauracji, Mia będzie mi towarzyszyła dopóty, dopóki jej brat wraz z matką mieszkającą teraz u nich nie wróci z wycieczki.
Wychodzimy z mojego pokoju, śmiejąc się z nowego koloru moich włosów. Ale muszę przyznać, że bardzo podoba mi się ich połysk.
- Hej, Rosie, Ian dał już znać? - Brunetka przygląda mi się z uśmiechem. Wzdycham.
- Tak, dzwonił przed południem, wylądował wczoraj przed północą i był zbyt zmęczony, by się odezwać wcześniej. Jutro o dziesiątej ma konwent, więc odezwie się dopiero w sobotę, a wraca we wtorek.
- Wytrzymasz tyle czasu bez niego? - śmieje się, za co dostaje sójkę w bok. Czasami strasznie przypomina Logana.
- Dobrze wiesz, że tak, przecież to nie pierwszy raz, gdy rozstaliśmy się na kilka dni.
- Ale moim zdaniem głupio zrobił, wyjeżdżając do D.C.
Patrzę na nią zaintrygowana.
- Dlaczego tak myślisz? - Wchodzimy do kuchni, machamy Bobby'emu, który kiwa nam głową.
- Niczego się tam nie nauczy, a swoim wyjazdem wystawił cię do wiatru. Jak to wygląda, pierwsza druhna bez partnera?
Wzruszam ramionami.
- A bo to ja pierwsza w świecie?
- Choć z drugiej strony - prowadzi nadal tok myślowy - gdybyś pojawiła się na weselu w towarzystwie kogoś innego, na przykład jakiegoś blondyna, gdy wszyscy goście wiedzą, że masz chłopaka szatyna, plotek byłoby zdecydowanie więcej. Czyli i tak źle, i tak niedobrze.
- Za to będę miała się z kim bawić. Kupiłaś już buty? - pytam przyjaciółkę.
- Tak, wczoraj. Są czerwone z czarnymi kokardkami przy odkrytych palcach.
- Jaki obcas?
- Piętnaście.
Gdybym teraz coś piła, napój poszedłby mi nosem.
- Przepraszam, ile? Chcesz się zabić czy kogoś poderwać?
Brunetka śmieje się dźwięcznie.
- Nie zabiję się, Rose, mam wprawę w chodzeniu w tak wysokich szpilkach, takie same miałam na balu absolwentów i co? Nic, nawet zwichnięcia, gdy niejaka Patricia Dawson złamała nogę, mając zaledwie ósemki. Po rozwodzie rodziców mama za wszelką cenę chciała być obecna i mieć wkład w moje dojrzewanie. W wakacje przed pójściem do liceum zabrała mnie do fryzjera, by po raz pierwszy w życiu przefarbował mi włosy. Moje i tak ciemne kosmyki stały się jeszcze ciemniejsze. Po wizycie u fryzjera poszłyśmy jeszcze zrobić mi manicure. Miałam czternaście lat, wolałam pójść z nią na spacer do Central Parku i na lody, ale zadowoliłam się tym, co miałam. Dopiero po maturze udało mi się przemówić jej, że jestem już naprawdę duża i prezentami mnie nie kupi, że chcę, by po prostu przy mnie była, tak jak tata, dopóki Logan nie osiągnął pełnoletności. Wspierała mnie podczas studiów, podsyłała znajomych profesorów, by mi pomogli przed egzaminami, chociaż i tak najwięcej wytłumaczył mi mój brat. Mówię ci, Rose, Logan to matematyczny geniusz, gdyby inaczej wybrał, mógłby już być profesorem na jakieś poważanej uczelni.
Uśmiecham się do niej.
- Jednak cieszę się, że wybrał Akademię.
Odwzajemnia to.
- No tak, inaczej mógłby cię nie poznać, ja też nie i pewnie dzisiejszy wieczór spędzałabym z jakimś pajacem w drogiej restauracji.
Wchodzę za bar, Mia siada na jednym z wysokich krzeseł.
- Chcesz coś do picia? - pytam.
- Poproszę pina colladę, ale z o połowę mniejszą ilością alkoholu, nie mam zamiaru się dzisiaj upijać.
Przytakuję i zabieram się za robienie drinka. W tym czasie Amelia szuka w portfelu drobnych, tak jak brat zawsze płaci za wszystko, co dostaje od lub w "Darcy's", nie czuję chęci posiadania przywileju darmowych napoi, tutaj mam ją traktować jak zwykłą klientkę, a nie przyjaciółkę.
Kładę przed dziewczyną szklankę ozdobioną różową parasolkę, gdy do środka wchodzi zziajany Chris.
- Dzień dobry, pani Mio! - krzyczy. - Cześć, Rose... Co ty masz na głowie?!
Wzdycham. Teatralny głos siedemnastolatka nadaje jego wypowiedzi lekko dramatyczny ton.
- Myślę, że farbę, Chris. Dzień, a raczej wieczór. Dobry.
- Ale dlaczego taki kolor? Chcesz być wampirem?
- Marzę o tym od dzieciństwa. Będziesz moją pierwszą ofiarą.
Chłopak wywraca oczami.
- Satanistka!
- Christopherze Oscarze Grey'u! Uspokój się albo twoja wakacyjna praca zaraz się skończy.
Może nie nastraszyłam go tak, jakbym chciała, ale jako taki efekt osiągnęłam. Chris kroczy ku drzwiom od kuchni z minką bezbronnego psiaka.
- Przepraszam. Chociaż nie jest źle, ale to dlatego, że ładnemu we wszystkim ładnie - puszcza do mnie oczko, po czym znika w kuchni, głośno witając się z Bobby'm.
Tego wieczoru jest dość duży ruch, co chwilę ktoś coś zamawia, Mia mi pomaga i zanosi drinki do dalszych stolików. Także dziewczyny w głównej części restauracji nie mają lekko, kątem oka widzę, jak na zmianę wychodzą z kuchni z kolejnymi zamówieniami. Chris z pewnością jest w swoim żywiole, tworzy kolejne dania, czekając na gromkie brawa. Po zamknięciu "Darcy's" czeka mnie niezła wyżerka.
Kwadrans przed dwudziestą pierwszą do restauracji wchodzi Logan w towarzystwie Annabelle, brunet ma zmierzwione włosy i szeroki uśmiech na twarzy. Także pani Skye wygląda na zadowoloną z wycieczki, żywo dyskutuje o czymś z synem, który, jak to dżentelmen, otworzył przed nią drzwi. Mia stoi przy stoliku dwunastym w rogu i zapisuje coś, najwidoczniej numer telefon komórkowego, na serwetce, którą podaje przystojny blondynowi i odbiera od niego kufel. Nie zauważa matki i brata, idzie ku mnie z rozanielonym wyrazem twarzy.
- Widziałaś go? To Greg, ma dwadzieścia pięć lat, uczy dzieciaki w podstawówce angielskiego, jest właścicielem uroczego, trzymiesięcznego labradora biszkoptowego, który wabi się Lapi. Mieszka na Brooklynie, ale jest zachwycony Manhattanem.
Śmieję się, nieomal rozlewając na blat sok pomarańczowy.
- Widzę, że wywiad środowiskowy przeprowadzony.
Przewraca oczami, ale także się uśmiecha.
- Jest taki przystojny. Dałam mu mój numer. Myślisz, że szybko zadzwoni? - Czasami naprawdę się jak nastolatka.
- Mia, spokojnie. Ma twój numer dopiero od jakiś trzech minut. Zadzwoni, nie martw się.
- Dzięki, Rose.
Do baru podchodzi brunet z matką.
- Dobry wieczór. - Na dźwięk głosu Annabelle niebieskooka odwraca się.
- Mamuś! - ściska kobietę, a ja z uśmiechem na ustach odkładam karton z zawartością i wyciągam dłoń ku kobiecie.
- Dobry wieczór, pani Skye - kobieta chwyta moją dłoń i ściska. - Dobry wieczór, Logan - zerkam na bruneta, który kiwa mi głową na powitanie.
Patrzy na mnie z niedowierzaniem.
- Dobry wieczór, Rose.
- Podać pani coś do picia? - pytam brązowooką.
- To miło z pani strony. Kobieta uśmiecha się, a w kącikach jej oczu tworzą się sieci malutkich zmarszczek, które jedynie dodają jej uroku. - Poproszę drink bezalkoholowy.
- Już się robi. Na koszt firmy. I bez sprzeciwu.
- Skoro nie mam wyboru. - śmiech Annabelle jest dźwięczny jak śmiech jej córki, nie widać po niej, że jest ciężko chora.
- A ty? - pytam Logana. - Chcesz coś do picia?
- Nie, Rose, dziękuję. - Jego wzrok wciąż spoczywa na mojej twarzy.
Kobieta także mi się przypatruje.
- Panno Rose, czy kolor pani włosów nie miał być inny? - pyta. - Mia wspominała coś o brązie.
Zerkam na dwudziestotrzylatkę, która lekko się garbi, odkładając tacę na blat. Widocznie czuje się winna. Nie chcę, by słowa matki zniszczyły jej dobry humor, który zawdzięcza Gregowi.
- Początkowo miał być ciemny brąz - mówię. - Mia poszła po farbę i omyłkowo wzięła z półki w drogerii czarną. Ale nie mam jej tego za złe - uśmiecham się do niebieskookiej. - Taka zmiana była mi potrzebna.
Ciemnooka uśmiecha się i chwyta dłoń córki.
- Jestem z ciebie dumna. Niejedna profesjonalna fryzjerka nie nałożyłaby farby tak równomiernie.
Brunetka się rozpogadza i przytula do matki.
Kątem oka zerkam na Hendersona, który nonszalancko opiera się o bar i kończę drinka dla Annabelle.
- Proszę bardzo - stawiam wysoką szklankę przed kobietą.
- Dziękuję, panno Rose.
Uśmiecham się.
- Proszę o niezwracanie się do mnie per "panno". Jestem Rose, po prostu. Ale pani jest panią Skye, nie będę się zwracała do pani po imieniu.
- Dobrze, Rose - odwzajemnia uśmiech. - Widzę, że jesteś dobrze wychowana, rodzina zrobiła swoje.
- Też mi się tak wydaje.
Annabelle sączy drinka i rozgląda się po lokalu w poszukiwaniu wolnego stolika. Są dwa, pyta Mię o zdanie. Moja przyjaciółka wskazuje ten na lewo od wejścia, będzie miała z niego dobry widok na poznanego niedawno blondyna.
Pani Skye jeszcze raz mi dziękuję za napój, wciska do dłoni niewielki napiwek, życzy miłego wieczoru i kieruje się do stolika. Mia cmoka mnie w policzek, dziękuję za wspólne popołudnie, również życzy dobrego wieczoru, po czym idzie za matką.
Przy barze pozostaje jedynie Logan, a ja nie mam żadnych nowych zamówień, w części restauracyjnej także nie ma już zbyt dużo do zrobienia, więc Kelly zajmuje moje miejsce za barem.
Myję dłonie, zdejmuję fartuch i przeczesuję dłonią włosy, są miękkie i miłe w dotyku. Nie żałuję, że je ufarbowałyśmy, są teraz częścią mnie, dodają mi powagi, ale też i pewności siebie.
Wychodzę za bar i staję naprzeciw bruneta, gotowa przyjąć jego krytykę. Patrzę mu prosto w oczy, ale nie widzę w nich drwiny. Spojrzenie ma czyste, niezmącone przez negatywne emocje, niebieskooki uśmiecha się lekko. Chwyta w dwa palce kosmyk moich włosów.
- Pasuje ci ten kolor. Podkreśla barwę oczu.
Ot tyle. Żadnych uwag czy sarkastycznych komentarzy.
Uśmiecham się, trochę z wdzięcznością za szczerość.
- Dziękuję.
- Choć teraz wyglądasz jak członkini rodziny Hendersonów - zauważa. - Ciemne włosy przy bladej cerze to nasz znak rozpoznawczy.
- Przeszkadza ci to? - pytam, zakładając przed sobą ramiona.
- Ani trochę - uśmiecha się. - Im więcej wampirów w Nowym Jorku, tym lepiej.
Śmieję się. Dobrze wiedzieć, że jest zrelaksowany i w dobrej formie. Patrzę w stronę dwóch brunetek, Mia gestykuluje, żywo o czymś opowiadając.
- Dołącz do nich - wskazuję palcem stolik kobiet. - Nie niszcz im rodzinnego dnia rozmową z takim szaraczkiem jak ja.
- Dobrze, mój szaraczku - nie kłóci się, tylko cmoka mnie w policzek. - Dobrego wieczoru, Rose.
- Tobie również. Zadzwoń, gdyby się jutro zdarzyło jakieś morderstwo.
- Zadzwonię. Dobranoc.
Odprowadzam go wzrokiem, po czym idę do kuchni. Jestem głodna, a zapach warzywnej zapiekanki Chrisa wywołuje u mnie burczenie brzucha.
Mmm, już czuję smak pieczonej cukinii na języku.
Kuchnio, nadchodzę!
****
Chodzę po mieszkaniu, nucąc, i szukam wsuwek, które najwidoczniej wybrały się na spacer, a które są mi teraz potrzebne do stworzenia przez znajomą Clary próbnej fryzury na ślub. To już pojutrze.
Przeszukuję szuflady komody w salonie, nie zwracając uwagi na papiery je zapełniające, to sprawa mojej cioci.
Mając zaledwie tuzin poszukiwanych, wracam do kuchni i kładę je na stół. Clara łapie moje spojrzenie w lustrze i uśmiecha się niepewnie.
- Co myślisz, Rose?
Przyglądam się upięciu blond włosów, tworzących wieżyczkę wokół obwodu głowy. Kilka pokręconych kosmyków pozostawionych jest luźno. Małe spinki z białymi różyczkami tworzą niesamowity efekt.
- Jest rewelacyjnie. Lepiej być nie może.
Niepewność na twarzy kobiety zajmuje ulga.
- Naprawdę?
- Tak, przecież nie kłamię, jestem pierwszą druhną - kładę dłoń na jej ramieniu i delikatnie ściskam. - Będziesz przepiękną panną młodą.
- Ciekawe, czy w niedzielę twój wujek powie mi to samo.
- Jestem o tym przekonana - cmokam Clarę w policzek. - Idę do siebie, mam ochotę obejrzeć film.
- To idź, zawołam cię na obiad.
Kroczę korytarzem ku moim schodom na półpiętro, gdy w kieszeni czarnych szortów wibruje mój telefon.
- Bennett.
- Tu Henderson. Nie chcę przeszkadzać, ale prosiłaś, bym zadzwonił, gdy będziemy mieli sprawę morderstwa.
- Gdzie?
- Szkoła muzyczna przy Piątej Alei, pokój szesnasty na pierwszym piętrze.
- Będę za dwadzieścia minut.
Sprawnie wymijając samochody na ulicach Nowego Jorku, próbuję zrozumieć moje uczucia. Nadal jestem z Ianem, który nie wie nic o mojej zdradzie, z Loganem nie rozmawialiśmy o naszym pocałunku. I niech tak zostanie. Nie umiem się połapać w tych wszystkich naszych spojrzeniach, dotyku, uśmiechach, a gdy próbuję je bardziej przeanalizować, gubię się. Zastanawiam się, dlaczego wciąż jestem z szatynem, wszystko wskazuje na to, że jesteśmy strasznie niedobraną parą. Zdecydowanie więcej nas dzieli niż łączy. Coraz częściej też się unikamy, spędzanie razem czasu nie sprawia mi już takiej przyjemności, jak na początku związku. Ale z drugiej strony nie umiałabym go teraz porzucić.
Kręcę głową i wyłączam silnik zaparkowanego przy Piątej Alei samochodu, wyrzucam z głowy myśli o mężczyznach, teraz muszę zająć się sprawą.
Wysiadam i kieruję się do budynku szkoły muzycznej. Też do takiej chodziłam, ale na drugi koniec Manhattanu. Przypominam sobie o tym, że moją nauczycielką fortepianu była Madeline Bonson, którą wysłałam za kratki kilka miesięcy temu. Wzdycham. Nie dałabym rady przeżyć kolejnej sprawy związanej z kimkolwiek ze znanych mi osób.
Wchodzę po schodach do szkoły, kieruję się od razu na pierwsze piętro. Każdemu napotkanemu po drodze funkcjonariuszowi pokazuję plakietkę konsultanta.
Znany mi z widzenia detektyw unosi nade mną żółtą taśmę, dziękuję mu i wchodzę do sali, gdzie Chase rozmawia z rozhisteryzowaną nastolatką, Henderson rozmawia z kobietą w średnim wieku, najwidoczniej dyrektorką, a Gomez wraz z doktor Parish i jej ludźmi zajmują się ciałem.
Podchodzę do Logana i jego towarzyszki.
- Dzień dobry - witam się. Henderson przygląda mi się. Wyciągam dłoń ku kobiecie. - Rose Bennett, konsultantka.
- Sofia Brooks, dyrektor.
- Bennett, podejdź do Chase'a, jemu przydasz się bardziej - jego głos jest dziwnie obojętny.
Posyłam mu lekko smutne spojrzenie, ale wykonuję polecenie.
- Tak jest, szefie.
Idę do blondyna i nastolatki co chwila ocierającej łzy.
- Dzień dobry, Chase.
- Cześć, Rose. To Stephanie Morris, uczennica szkoły w klasie skrzypiec, to ona znalazła ciało. Stephanie, to Rose Bennett, konsultantka i psycholog dziecięcy - dziewczyna kiwa głową, hamując czkawkę. - Możesz jej wszystko opowiedzieć.
- To ja ją znalazłam. Znalazłam Lindsey. Przyszłam tutaj przed dwunastą, by poćwiczyć, w przyszłym tygodniu gramy koncert. Drzwi sali były zamknięte, nie na klucz, ale to mnie nie zdziwiło, Lindsey ćwiczyła tutaj codziennie o tej samej porze. Zaniepokoiła mnie cisza. Niepewnie weszłam do sali, a ona tu leżała - nastolatka płacze. - Z otwartymi oczami, dotknęłam jej, ale była już zimna. Pobiegłam na dół, by poinformować o tym jedną z sekretarek, która zadzwoniła na policje.
- Dziękuję za twój czas. Przyjmij moje kondolencje z powodu twojej straty - kiwa głową i odchodzi na bok, a ja i Adam podchodzimy do ciała, witam się z Diego i Susan, ciemnowłosy patrzy na mnie tak samo, jak przed chwilą jego kolega.
- Tak, wiem, są czarne.
- Inaczej - Chase ma uśmiech na twarzy. - Ale i tak jest ładnie.
Gomez musi wyrazić swoje zdanie.
- Choć teraz strasznie pasujesz wyglądem do rodziny Hendersona. Czyżbyśmy o czymś nie wiedzieli?
Brunet unosi brew, uśmiechając się podejrzliwie. Przewracam oczami, a Sue się śmieje.
- Jesteście na bieżąco. Co tu mamy? - kucam i przyglądam się ciału. Adam informuje mnie, że ofiarą jest uczennica tej samej klasy, co Stephanie. Lindsey Amer, lat siedemnaście, tutejsza cicha gwiazda.
Młoda, rudowłosa dziewczyna o szeroko otwartych, zielonych oczach bez wątpienia została uduszona, na jej szyi odcina się czerwoną pręgą cienka linia.
- Co było narzędziem zbrodni? - pytam.
- Podejrzewam, że struna - Parish wskazuje na leżące obok skrzypce pozbawione jednej ze strun, która odcina się czerwienią kilka metrów dalej. Morderca chyba nie aspirował na profesjonalistę, skoro pozostawił narzędzie w pomieszczeniu, gdzie dokonano zbrodni.
- Ta sprawa powinna być jedną z najszybszych - odzywa się Adam. - Mamy nazwisko, rodzice poinformowani jadą już na posterunek, z pewnością pomogą.
- No to wracajmy na szesnastkę - Logan materializuje się u mojego boku.
- To może uda się wam także szybko rozwikłać tą zagadkę. - Ton głosu patolog nieco mnie niepokoi.
- O co chodzi, Susan? - pyta Henderson.
- O to.
Kobieta unosi prawą rękę siedemnastolatki, a ja rozumiem, co ma na myśli.
Prawa dłoń dziewczyny pozbawiona jest wskazującego i środkowego palca.
Zostały jej odcięte.
Dlaczego?
Łapię jej spojrzenie w szkle i uśmiecham się.
- To naprawdę nic złego, Mia. Przecież mogło być gorzej. Mogły być czerwone.
Chwytam lok włosów kontrastujący z odcieniem moich palców. Podoba mi się to.
Odwracam się ku przyjaciółce, która patrzy na mnie ze smutkiem i przytulam ją.
- Dziękuję ci za poświęcenie mi całego popołudnia. Potrzebowałam takiej zmiany, a sama nie dałabym sobie rady.
- Do usług. - Wreszcie mogę zobaczyć cień uśmiechu na jej ustach. - Wiesz, że lubię spędzać z tobą czas. Zwłaszcza teraz twoja obecność wpływa na mnie kojąco.
- Jak się miewa twoja mama? - Annabelle jest po pierwszej chemioterapii.
- Na razie dobrze. Lekarze widzą nadzieję w operacji usunięcia guza bez konieczności amputacji - uśmiecha się blado.
- A ty? Zapisałaś się na badanie? - pytam. Martwię się o nią, genetycznie jest w grupie ryzyka, że również w jej organizmie wytworzy się nowotwór.
- Tak, mam je w poniedziałek po weselu.
- Mogę pójść z tobą?- Do Anglii wyjeżdżamy dopiero w środę, więc poniedziałkowe popołudnie mogę spędzić z brunetką, jak tylko odeśpię wesele.
- Byłoby wspaniale, Rose. Prawie jesteś genetykiem, dogadasz się z ludźmi w laboratorium - ściska mnie.
Przez te niecałe dwa tygodnie, od kiedy wiem o chorobie pani Skye, od kiedy Mia nie musi milczeć, powoli staje się znowu sobą, spotyka się ze mną, Mary i Pablem, ale widzę po niej, że z większym dystansem podchodzi teraz do życia, więcej myśli zanim coś zrobi, ale nadal jest tą samą uroczą dziewczyną, która w listopadzie wkroczyła w moje życie.
Odciągam trochę biały top przyklejony do ciała po całym dniu upału. Dochodzi dziewiętnasta, pracuję dzisiaj w restauracji, Mia będzie mi towarzyszyła dopóty, dopóki jej brat wraz z matką mieszkającą teraz u nich nie wróci z wycieczki.
Wychodzimy z mojego pokoju, śmiejąc się z nowego koloru moich włosów. Ale muszę przyznać, że bardzo podoba mi się ich połysk.
- Hej, Rosie, Ian dał już znać? - Brunetka przygląda mi się z uśmiechem. Wzdycham.
- Tak, dzwonił przed południem, wylądował wczoraj przed północą i był zbyt zmęczony, by się odezwać wcześniej. Jutro o dziesiątej ma konwent, więc odezwie się dopiero w sobotę, a wraca we wtorek.
- Wytrzymasz tyle czasu bez niego? - śmieje się, za co dostaje sójkę w bok. Czasami strasznie przypomina Logana.
- Dobrze wiesz, że tak, przecież to nie pierwszy raz, gdy rozstaliśmy się na kilka dni.
- Ale moim zdaniem głupio zrobił, wyjeżdżając do D.C.
Patrzę na nią zaintrygowana.
- Dlaczego tak myślisz? - Wchodzimy do kuchni, machamy Bobby'emu, który kiwa nam głową.
- Niczego się tam nie nauczy, a swoim wyjazdem wystawił cię do wiatru. Jak to wygląda, pierwsza druhna bez partnera?
Wzruszam ramionami.
- A bo to ja pierwsza w świecie?
- Choć z drugiej strony - prowadzi nadal tok myślowy - gdybyś pojawiła się na weselu w towarzystwie kogoś innego, na przykład jakiegoś blondyna, gdy wszyscy goście wiedzą, że masz chłopaka szatyna, plotek byłoby zdecydowanie więcej. Czyli i tak źle, i tak niedobrze.
- Za to będę miała się z kim bawić. Kupiłaś już buty? - pytam przyjaciółkę.
- Tak, wczoraj. Są czerwone z czarnymi kokardkami przy odkrytych palcach.
- Jaki obcas?
- Piętnaście.
Gdybym teraz coś piła, napój poszedłby mi nosem.
- Przepraszam, ile? Chcesz się zabić czy kogoś poderwać?
Brunetka śmieje się dźwięcznie.
- Nie zabiję się, Rose, mam wprawę w chodzeniu w tak wysokich szpilkach, takie same miałam na balu absolwentów i co? Nic, nawet zwichnięcia, gdy niejaka Patricia Dawson złamała nogę, mając zaledwie ósemki. Po rozwodzie rodziców mama za wszelką cenę chciała być obecna i mieć wkład w moje dojrzewanie. W wakacje przed pójściem do liceum zabrała mnie do fryzjera, by po raz pierwszy w życiu przefarbował mi włosy. Moje i tak ciemne kosmyki stały się jeszcze ciemniejsze. Po wizycie u fryzjera poszłyśmy jeszcze zrobić mi manicure. Miałam czternaście lat, wolałam pójść z nią na spacer do Central Parku i na lody, ale zadowoliłam się tym, co miałam. Dopiero po maturze udało mi się przemówić jej, że jestem już naprawdę duża i prezentami mnie nie kupi, że chcę, by po prostu przy mnie była, tak jak tata, dopóki Logan nie osiągnął pełnoletności. Wspierała mnie podczas studiów, podsyłała znajomych profesorów, by mi pomogli przed egzaminami, chociaż i tak najwięcej wytłumaczył mi mój brat. Mówię ci, Rose, Logan to matematyczny geniusz, gdyby inaczej wybrał, mógłby już być profesorem na jakieś poważanej uczelni.
Uśmiecham się do niej.
- Jednak cieszę się, że wybrał Akademię.
Odwzajemnia to.
- No tak, inaczej mógłby cię nie poznać, ja też nie i pewnie dzisiejszy wieczór spędzałabym z jakimś pajacem w drogiej restauracji.
Wchodzę za bar, Mia siada na jednym z wysokich krzeseł.
- Chcesz coś do picia? - pytam.
- Poproszę pina colladę, ale z o połowę mniejszą ilością alkoholu, nie mam zamiaru się dzisiaj upijać.
Przytakuję i zabieram się za robienie drinka. W tym czasie Amelia szuka w portfelu drobnych, tak jak brat zawsze płaci za wszystko, co dostaje od lub w "Darcy's", nie czuję chęci posiadania przywileju darmowych napoi, tutaj mam ją traktować jak zwykłą klientkę, a nie przyjaciółkę.
Kładę przed dziewczyną szklankę ozdobioną różową parasolkę, gdy do środka wchodzi zziajany Chris.
- Dzień dobry, pani Mio! - krzyczy. - Cześć, Rose... Co ty masz na głowie?!
Wzdycham. Teatralny głos siedemnastolatka nadaje jego wypowiedzi lekko dramatyczny ton.
- Myślę, że farbę, Chris. Dzień, a raczej wieczór. Dobry.
- Ale dlaczego taki kolor? Chcesz być wampirem?
- Marzę o tym od dzieciństwa. Będziesz moją pierwszą ofiarą.
Chłopak wywraca oczami.
- Satanistka!
- Christopherze Oscarze Grey'u! Uspokój się albo twoja wakacyjna praca zaraz się skończy.
Może nie nastraszyłam go tak, jakbym chciała, ale jako taki efekt osiągnęłam. Chris kroczy ku drzwiom od kuchni z minką bezbronnego psiaka.
- Przepraszam. Chociaż nie jest źle, ale to dlatego, że ładnemu we wszystkim ładnie - puszcza do mnie oczko, po czym znika w kuchni, głośno witając się z Bobby'm.
Tego wieczoru jest dość duży ruch, co chwilę ktoś coś zamawia, Mia mi pomaga i zanosi drinki do dalszych stolików. Także dziewczyny w głównej części restauracji nie mają lekko, kątem oka widzę, jak na zmianę wychodzą z kuchni z kolejnymi zamówieniami. Chris z pewnością jest w swoim żywiole, tworzy kolejne dania, czekając na gromkie brawa. Po zamknięciu "Darcy's" czeka mnie niezła wyżerka.
Kwadrans przed dwudziestą pierwszą do restauracji wchodzi Logan w towarzystwie Annabelle, brunet ma zmierzwione włosy i szeroki uśmiech na twarzy. Także pani Skye wygląda na zadowoloną z wycieczki, żywo dyskutuje o czymś z synem, który, jak to dżentelmen, otworzył przed nią drzwi. Mia stoi przy stoliku dwunastym w rogu i zapisuje coś, najwidoczniej numer telefon komórkowego, na serwetce, którą podaje przystojny blondynowi i odbiera od niego kufel. Nie zauważa matki i brata, idzie ku mnie z rozanielonym wyrazem twarzy.
- Widziałaś go? To Greg, ma dwadzieścia pięć lat, uczy dzieciaki w podstawówce angielskiego, jest właścicielem uroczego, trzymiesięcznego labradora biszkoptowego, który wabi się Lapi. Mieszka na Brooklynie, ale jest zachwycony Manhattanem.
Śmieję się, nieomal rozlewając na blat sok pomarańczowy.
- Widzę, że wywiad środowiskowy przeprowadzony.
Przewraca oczami, ale także się uśmiecha.
- Jest taki przystojny. Dałam mu mój numer. Myślisz, że szybko zadzwoni? - Czasami naprawdę się jak nastolatka.
- Mia, spokojnie. Ma twój numer dopiero od jakiś trzech minut. Zadzwoni, nie martw się.
- Dzięki, Rose.
Do baru podchodzi brunet z matką.
- Dobry wieczór. - Na dźwięk głosu Annabelle niebieskooka odwraca się.
- Mamuś! - ściska kobietę, a ja z uśmiechem na ustach odkładam karton z zawartością i wyciągam dłoń ku kobiecie.
- Dobry wieczór, pani Skye - kobieta chwyta moją dłoń i ściska. - Dobry wieczór, Logan - zerkam na bruneta, który kiwa mi głową na powitanie.
Patrzy na mnie z niedowierzaniem.
- Dobry wieczór, Rose.
- Podać pani coś do picia? - pytam brązowooką.
- To miło z pani strony. Kobieta uśmiecha się, a w kącikach jej oczu tworzą się sieci malutkich zmarszczek, które jedynie dodają jej uroku. - Poproszę drink bezalkoholowy.
- Już się robi. Na koszt firmy. I bez sprzeciwu.
- Skoro nie mam wyboru. - śmiech Annabelle jest dźwięczny jak śmiech jej córki, nie widać po niej, że jest ciężko chora.
- A ty? - pytam Logana. - Chcesz coś do picia?
- Nie, Rose, dziękuję. - Jego wzrok wciąż spoczywa na mojej twarzy.
Kobieta także mi się przypatruje.
- Panno Rose, czy kolor pani włosów nie miał być inny? - pyta. - Mia wspominała coś o brązie.
Zerkam na dwudziestotrzylatkę, która lekko się garbi, odkładając tacę na blat. Widocznie czuje się winna. Nie chcę, by słowa matki zniszczyły jej dobry humor, który zawdzięcza Gregowi.
- Początkowo miał być ciemny brąz - mówię. - Mia poszła po farbę i omyłkowo wzięła z półki w drogerii czarną. Ale nie mam jej tego za złe - uśmiecham się do niebieskookiej. - Taka zmiana była mi potrzebna.
Ciemnooka uśmiecha się i chwyta dłoń córki.
- Jestem z ciebie dumna. Niejedna profesjonalna fryzjerka nie nałożyłaby farby tak równomiernie.
Brunetka się rozpogadza i przytula do matki.
Kątem oka zerkam na Hendersona, który nonszalancko opiera się o bar i kończę drinka dla Annabelle.
- Proszę bardzo - stawiam wysoką szklankę przed kobietą.
- Dziękuję, panno Rose.
Uśmiecham się.
- Proszę o niezwracanie się do mnie per "panno". Jestem Rose, po prostu. Ale pani jest panią Skye, nie będę się zwracała do pani po imieniu.
- Dobrze, Rose - odwzajemnia uśmiech. - Widzę, że jesteś dobrze wychowana, rodzina zrobiła swoje.
- Też mi się tak wydaje.
Annabelle sączy drinka i rozgląda się po lokalu w poszukiwaniu wolnego stolika. Są dwa, pyta Mię o zdanie. Moja przyjaciółka wskazuje ten na lewo od wejścia, będzie miała z niego dobry widok na poznanego niedawno blondyna.
Pani Skye jeszcze raz mi dziękuję za napój, wciska do dłoni niewielki napiwek, życzy miłego wieczoru i kieruje się do stolika. Mia cmoka mnie w policzek, dziękuję za wspólne popołudnie, również życzy dobrego wieczoru, po czym idzie za matką.
Przy barze pozostaje jedynie Logan, a ja nie mam żadnych nowych zamówień, w części restauracyjnej także nie ma już zbyt dużo do zrobienia, więc Kelly zajmuje moje miejsce za barem.
Myję dłonie, zdejmuję fartuch i przeczesuję dłonią włosy, są miękkie i miłe w dotyku. Nie żałuję, że je ufarbowałyśmy, są teraz częścią mnie, dodają mi powagi, ale też i pewności siebie.
Wychodzę za bar i staję naprzeciw bruneta, gotowa przyjąć jego krytykę. Patrzę mu prosto w oczy, ale nie widzę w nich drwiny. Spojrzenie ma czyste, niezmącone przez negatywne emocje, niebieskooki uśmiecha się lekko. Chwyta w dwa palce kosmyk moich włosów.
- Pasuje ci ten kolor. Podkreśla barwę oczu.
Ot tyle. Żadnych uwag czy sarkastycznych komentarzy.
Uśmiecham się, trochę z wdzięcznością za szczerość.
- Dziękuję.
- Choć teraz wyglądasz jak członkini rodziny Hendersonów - zauważa. - Ciemne włosy przy bladej cerze to nasz znak rozpoznawczy.
- Przeszkadza ci to? - pytam, zakładając przed sobą ramiona.
- Ani trochę - uśmiecha się. - Im więcej wampirów w Nowym Jorku, tym lepiej.
Śmieję się. Dobrze wiedzieć, że jest zrelaksowany i w dobrej formie. Patrzę w stronę dwóch brunetek, Mia gestykuluje, żywo o czymś opowiadając.
- Dołącz do nich - wskazuję palcem stolik kobiet. - Nie niszcz im rodzinnego dnia rozmową z takim szaraczkiem jak ja.
- Dobrze, mój szaraczku - nie kłóci się, tylko cmoka mnie w policzek. - Dobrego wieczoru, Rose.
- Tobie również. Zadzwoń, gdyby się jutro zdarzyło jakieś morderstwo.
- Zadzwonię. Dobranoc.
Odprowadzam go wzrokiem, po czym idę do kuchni. Jestem głodna, a zapach warzywnej zapiekanki Chrisa wywołuje u mnie burczenie brzucha.
Mmm, już czuję smak pieczonej cukinii na języku.
Kuchnio, nadchodzę!
****
Chodzę po mieszkaniu, nucąc, i szukam wsuwek, które najwidoczniej wybrały się na spacer, a które są mi teraz potrzebne do stworzenia przez znajomą Clary próbnej fryzury na ślub. To już pojutrze.
Przeszukuję szuflady komody w salonie, nie zwracając uwagi na papiery je zapełniające, to sprawa mojej cioci.
Mając zaledwie tuzin poszukiwanych, wracam do kuchni i kładę je na stół. Clara łapie moje spojrzenie w lustrze i uśmiecha się niepewnie.
- Co myślisz, Rose?
Przyglądam się upięciu blond włosów, tworzących wieżyczkę wokół obwodu głowy. Kilka pokręconych kosmyków pozostawionych jest luźno. Małe spinki z białymi różyczkami tworzą niesamowity efekt.
- Jest rewelacyjnie. Lepiej być nie może.
Niepewność na twarzy kobiety zajmuje ulga.
- Naprawdę?
- Tak, przecież nie kłamię, jestem pierwszą druhną - kładę dłoń na jej ramieniu i delikatnie ściskam. - Będziesz przepiękną panną młodą.
- Ciekawe, czy w niedzielę twój wujek powie mi to samo.
- Jestem o tym przekonana - cmokam Clarę w policzek. - Idę do siebie, mam ochotę obejrzeć film.
- To idź, zawołam cię na obiad.
Kroczę korytarzem ku moim schodom na półpiętro, gdy w kieszeni czarnych szortów wibruje mój telefon.
- Bennett.
- Tu Henderson. Nie chcę przeszkadzać, ale prosiłaś, bym zadzwonił, gdy będziemy mieli sprawę morderstwa.
- Gdzie?
- Szkoła muzyczna przy Piątej Alei, pokój szesnasty na pierwszym piętrze.
- Będę za dwadzieścia minut.
Sprawnie wymijając samochody na ulicach Nowego Jorku, próbuję zrozumieć moje uczucia. Nadal jestem z Ianem, który nie wie nic o mojej zdradzie, z Loganem nie rozmawialiśmy o naszym pocałunku. I niech tak zostanie. Nie umiem się połapać w tych wszystkich naszych spojrzeniach, dotyku, uśmiechach, a gdy próbuję je bardziej przeanalizować, gubię się. Zastanawiam się, dlaczego wciąż jestem z szatynem, wszystko wskazuje na to, że jesteśmy strasznie niedobraną parą. Zdecydowanie więcej nas dzieli niż łączy. Coraz częściej też się unikamy, spędzanie razem czasu nie sprawia mi już takiej przyjemności, jak na początku związku. Ale z drugiej strony nie umiałabym go teraz porzucić.
Kręcę głową i wyłączam silnik zaparkowanego przy Piątej Alei samochodu, wyrzucam z głowy myśli o mężczyznach, teraz muszę zająć się sprawą.
Wysiadam i kieruję się do budynku szkoły muzycznej. Też do takiej chodziłam, ale na drugi koniec Manhattanu. Przypominam sobie o tym, że moją nauczycielką fortepianu była Madeline Bonson, którą wysłałam za kratki kilka miesięcy temu. Wzdycham. Nie dałabym rady przeżyć kolejnej sprawy związanej z kimkolwiek ze znanych mi osób.
Wchodzę po schodach do szkoły, kieruję się od razu na pierwsze piętro. Każdemu napotkanemu po drodze funkcjonariuszowi pokazuję plakietkę konsultanta.
Znany mi z widzenia detektyw unosi nade mną żółtą taśmę, dziękuję mu i wchodzę do sali, gdzie Chase rozmawia z rozhisteryzowaną nastolatką, Henderson rozmawia z kobietą w średnim wieku, najwidoczniej dyrektorką, a Gomez wraz z doktor Parish i jej ludźmi zajmują się ciałem.
Podchodzę do Logana i jego towarzyszki.
- Dzień dobry - witam się. Henderson przygląda mi się. Wyciągam dłoń ku kobiecie. - Rose Bennett, konsultantka.
- Sofia Brooks, dyrektor.
- Bennett, podejdź do Chase'a, jemu przydasz się bardziej - jego głos jest dziwnie obojętny.
Posyłam mu lekko smutne spojrzenie, ale wykonuję polecenie.
- Tak jest, szefie.
Idę do blondyna i nastolatki co chwila ocierającej łzy.
- Dzień dobry, Chase.
- Cześć, Rose. To Stephanie Morris, uczennica szkoły w klasie skrzypiec, to ona znalazła ciało. Stephanie, to Rose Bennett, konsultantka i psycholog dziecięcy - dziewczyna kiwa głową, hamując czkawkę. - Możesz jej wszystko opowiedzieć.
- To ja ją znalazłam. Znalazłam Lindsey. Przyszłam tutaj przed dwunastą, by poćwiczyć, w przyszłym tygodniu gramy koncert. Drzwi sali były zamknięte, nie na klucz, ale to mnie nie zdziwiło, Lindsey ćwiczyła tutaj codziennie o tej samej porze. Zaniepokoiła mnie cisza. Niepewnie weszłam do sali, a ona tu leżała - nastolatka płacze. - Z otwartymi oczami, dotknęłam jej, ale była już zimna. Pobiegłam na dół, by poinformować o tym jedną z sekretarek, która zadzwoniła na policje.
- Dziękuję za twój czas. Przyjmij moje kondolencje z powodu twojej straty - kiwa głową i odchodzi na bok, a ja i Adam podchodzimy do ciała, witam się z Diego i Susan, ciemnowłosy patrzy na mnie tak samo, jak przed chwilą jego kolega.
- Tak, wiem, są czarne.
- Inaczej - Chase ma uśmiech na twarzy. - Ale i tak jest ładnie.
Gomez musi wyrazić swoje zdanie.
- Choć teraz strasznie pasujesz wyglądem do rodziny Hendersona. Czyżbyśmy o czymś nie wiedzieli?
Brunet unosi brew, uśmiechając się podejrzliwie. Przewracam oczami, a Sue się śmieje.
- Jesteście na bieżąco. Co tu mamy? - kucam i przyglądam się ciału. Adam informuje mnie, że ofiarą jest uczennica tej samej klasy, co Stephanie. Lindsey Amer, lat siedemnaście, tutejsza cicha gwiazda.
Młoda, rudowłosa dziewczyna o szeroko otwartych, zielonych oczach bez wątpienia została uduszona, na jej szyi odcina się czerwoną pręgą cienka linia.
- Co było narzędziem zbrodni? - pytam.
- Podejrzewam, że struna - Parish wskazuje na leżące obok skrzypce pozbawione jednej ze strun, która odcina się czerwienią kilka metrów dalej. Morderca chyba nie aspirował na profesjonalistę, skoro pozostawił narzędzie w pomieszczeniu, gdzie dokonano zbrodni.
- Ta sprawa powinna być jedną z najszybszych - odzywa się Adam. - Mamy nazwisko, rodzice poinformowani jadą już na posterunek, z pewnością pomogą.
- No to wracajmy na szesnastkę - Logan materializuje się u mojego boku.
- To może uda się wam także szybko rozwikłać tą zagadkę. - Ton głosu patolog nieco mnie niepokoi.
- O co chodzi, Susan? - pyta Henderson.
- O to.
Kobieta unosi prawą rękę siedemnastolatki, a ja rozumiem, co ma na myśli.
Prawa dłoń dziewczyny pozbawiona jest wskazującego i środkowego palca.
Zostały jej odcięte.
Dlaczego?
KONIEC ZIELONEGO ZESZYTU MENTALISTY
"KEEP CALM AND DRINK TEA"
R.I.P
[*]
Piosenka, która dawała mi więcej siły do życia przed świętami.
Obecnie mój budzik.
Fenomenalna sprawa! Nie wiem, czy przypadkiem nie pobije poprzedniej :)
OdpowiedzUsuńKońcówka ciekawa, ale niestety muszę stwierdzić jeden fakt - ble. Nienawidzę widoku krwi, a odciętych palcy nawet nie mam zamiaru sobie wyobrażać.
Blada cera i czarne włosy - ślicznie! Zawsze podobało mi się to połączenie :) Rose w mojej wyobraźni wygląda jeszcze piękniej.
Co do Iana - trudno jest porzucić pierwszą miłość (w sumie fascynację), ale w końcu Rose będzie musiała dokonać wyboru. Ian czy Logan? Nie muszę Ci chyba mowić za kim jestem :)
Czekam na kolejny rozdział i rozwinięcie sprawy! Te palce nadal nie dają mi spokoju^^
Cieszę się, że pomysł Abigail się podoba :)
UsuńJedna uwaga do komentarza: Ian nie jest pierwszą miłością Rose. Zapomniałaś o Pablu? Nieładnie :P
Dziękuję za komentarz :*
Fajny rozdział. Jestem ciekawa co z weselem. Z kim pójdzie Logan ? A z kim Rose? Dowiemy się mam nadzieje w następnym rozdziale:-)
OdpowiedzUsuńCzekam na next:-)
Już od poprzedniej sprawy wiadomo, że Rose idzie sama, a Logan z Mią, żadna nowość :P
UsuńCieszę się, że rozdział się podoba :)
Dziękuję za komentarz :*
Nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że wykorzystałaś mój pomysł! Myślałam, iż powiesz mi coś w stylu: chyba cię pogięło, dziewczynko! Dziękuję. ;*
OdpowiedzUsuńNo tak. Jeżeli Ty przefarbowałaś włosy to musiała to zrobić główna bohaterka. Najlepiej dokumentować zdobyte doświadczenia. :)
Dobrze, że matka Logana się nie poddaje. Nie warto porzucać swych marzeń, bo choroba... Trzeba być silnym i walczyć! Najlepiej, gdy też są wokół takiej osoby ludzie, którzy zawsze będą ją wspierać.
Imię denatki powala. Takie... oryginalne? Chyba jedna skrzypaczka się tak nazywa... Dobra, koniec udawania kretynki *chociaż ja nie muszę jej udawać - ja nią jestem!*, bo w końcu zamkną mnie w wariatkowie. ^^
Niby sprawa łatwa i szybko się uporają, a tu psikus! Brakuje paluszków. Jak słone to ktoś sobie wziął do schrupania. Nie no, włączył mi się tryb kanibalstwa (fuu). Wracamy do realnego świata.
Literówki wyłapię później i ci je podeśle gdzieś tam. Teraz walczę z katarem oraz wrednym internetem.
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
Życzę weny oraz kolejnych zeszytów. ;*
Pozdrawiam. <3
Oczywiście, że wykorzystałam. Każdy pomysł czytelnika bloga staram się jakoś wpleść w opowiadanie. A że Twój pomysł bardzo mi się podoba i trochę odciążył mnie od myślenia, to dlaczego by nie? ;) Dziękuję za ciekawe morderstwo, mogę się teraz pobawić nad jego rozbudowaniem :*
UsuńTo nie jest dokumentowania! Na pomysł, by Rose miała inny kolor włosów wpadłam, tak samo jak na sprawy czerwcową, wrześniową i październikową (2) na początku pisania "Rozważnej". Wiele pomysłów powstało we wrześniu i ich się trzymam. Ale skoro Rose nie jest już szatynką, to dlaczego ja też nie mogę zmienić koloru włosów? Też mam czarne, ale jestem mniej zadowolona niż panna Bennett z tej zmiany. No i nie mam takiego Logana obok siebie, który powiedziałby mi, że pasuję do jego rodziny.
Szkoda.
Do wariatkowa chętnie pójdę z Tobą! :*
Łee, nigdy nie mogłabym być kanibalem, wolałabym zostać zjedzona (byle nie żywcem!).
Czekam na porażającą długością wiadomość z moimi licznymi błędami.
Dziękuję za komentarz :*
Bardzo ciekawy rozdział. Nic dodać nic ująć.
OdpowiedzUsuńZe zniecierpliwieniem czekam na następny część.
Pozdrawiam,
Paulina A
Cieszę się, że się podoba :)
UsuńDziękuję za komentarz :*
Oby dwie tęsknimy za swoimi dawnymi kolorami włosów, ale zawsze możemy do nich wrócić :D
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to jak zawsze mi się podoba :*
Magdycja
Nie wytrzymam do połowy czerwca w czerni, wrócę do brązu. Jak ja za nim tęsknię!
UsuńCieszę się, że rozdział się podoba :)
Dziękuję za komentarz :*
To miło ze strony Rose, że pójdzie z Mią na badanie :) Tak w ogóle to bardzo lubię jak się ze sobą trzymają ;)
OdpowiedzUsuńNo i oczywiście nowa sprawa musi jak najszybciej być :D Coś czuję, że jednak jej tak prędko nie rozwiążą...
Czekam na nn <3
Rose i Mia będą się już trzymać razem zawsze, w końcu będą rodziną, prawda? ;) (Nie, to nie spoiler, wszyscy o tym wiedzą ;3)
UsuńSprawa się trochę pociągnie, Abigail podesłała świetną wizję :)
Dziękuję za komentarz :*
Świetne opowiadania piszesz :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki :) Ale kim Ty jesteś?
Usuń- Mogę pójść z tobą?- Do Anglii wyjeżdżamy dopiero w środę, więc poniedziałkowe popołudnie mogę spędzić z brunetkę, jak tylko odeśpię wesele.
OdpowiedzUsuń*brunetką
- Dobrze wiesz, że tak, przecież to nie pierwszy raz, gdy rozstaliśmy się na kilka dniu.
*dni
- Jest taki przystojny. Dałam mu mój numer. Myślisz, że szybko zadzwoni? - Czasami naprawdę się jak nastolatka.
*Czasami naprawdę zachowuje się jak nastolatka.
- Tu Henderson. Nie chcę przeszkadzać, ale prosiłaś, bym zadzwonił. gdy będziemy mieli sprawę morderstwa.
*po zadzwonił powinien być przecinek a nie kropka
Widzę, że nie tylko mi zdarzają się błędy w rozdziałach :)
Czekam na rozwinięcie, a co do tych palcy to mi się wydaje, że za tyle, ile ich uciął wpadnie po następną ofiarę i jej też utnie odpowiednią ilość paluszków. Dziwne te moje pomysły, ale cóż…
Pozdrawiam
Abigail, powinnaś podziękować koleżance, że Cię odciążyła :P
UsuńTina, dziękuję bardzo za wychwycenie tych błędów :* Nie posiadam swojego Bety, a chyba powinnam. Za chwilę wszystko poprawię :)
Nie zdradzę Ci, o co chodzi z tymi palcami, trzeba poczekać ;)
Dziękuję za komentarz :*
Koleżanko, dziękuję za odciążenie. =D
UsuńJa na Twoim miejscu przemyślałabym pomysł z betą. Chyba, że znajdziesz naprawdę dobrą osobę. Byłam niedawno na blogu, który ma betę i wypisałam ok. trzy razy więcej błędów niż Tobie. Żeby później nie było, że masz więcej pracy niż dotychczas, bo Twoje błędy wynikają tylko z niedopatrzenia =]
UsuńPS Nie wiedziałam, że koleżanka Ci te rozdziały poprawia :[
Pozdrawiam
Hmm, nie, Abigail nie poprawia mi rozdziałów, robi to, co Ty zrobiłaś w komentarzu: znajduje błędy, literówki i mnie o nich informuje, ostatnio robi to przez gg.
UsuńChyba nie powinnam jej go dawać.
Co do bety, pomyślę, czy ktoś by w ogóle chciał. Jeżeli nikogo nie znajdę, będę czytała zapisany rozdział pierdylion razy, by wyłapać wszystkie byki :)
Wspaniały rozdział !
OdpowiedzUsuńJejku , jaka sprawa.
Tyle krwi... heeeh ;d
Przepraszam,że tak późno komentuje, brak czasu żeby wejść na komputer.
Rozdział naprawdę boski ♥
Nie masz za co przepraszać ;)
UsuńCieszę się, że się podoba :)
Dziękuję za komentarz :*
Hmm, szkoła muzyczna. Lubię to :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że przefarbowanie włosów sensacją! :D
Fajnie, fajnie, ale bardziej nie mogę się ślubu doczekać!
Pozdrowienia i czekam na kolejny ;*
Też nie rozumiem tego fenomenu, przecież to tylko zmiana koloru, nie nazwiska ;)
UsuńDziękuję za komentarz i również pozdrawiam :*
W końcu się dorwałam do rozdziału! Na początku tak sobie czytam i... what the fuck?! Jaki visir XD? Czemu nie domestos?! Dlaczego ty i Abigail knujecie przeciwko mojemu domestosowi :O?! Ach, nieważne! Czytam, może się wyleczę XD (domestosofobia- ciężka choroba umysłowa).
OdpowiedzUsuńŁo, matko. 15 cm szpile. Ja bym się zabiła na 5 cm XD. Ale rozumiem zdziwienie Rose!
Logan to matematyczny geniusz D: boję się go, wystraszył mnie matematyką~!
Czekaj. Wracam do początku. Gdyby nie Logan, Rose byłaby z Chrisem. Serio?! On ma 17 lat :O. O, ja pieprzę, nieee! Wolimy Logana! Mimo tego, że Chris jest naprawdę fajnym chłoptasiem!
Taki wesoły Romek!
No i jest wesoła rodzinka. Było tak płakać, Logan, było tak płakać! Z mamusią wszystko gut.
Ojojojoj *___* "choć teraz wyglądasz jak członkini rodziny Hendersonów" - no, pewnie! Przecież niedługo będzie, to się szykuje, nie? Ohoho.
"Zadzwoń, gdyby jutro zdarzyło się jakieś morderstwo" - jebłam. Nie wiem czemu, ale jebłam. Bo to dla nich takie... normalne XD.
Cholera, niech Rose rzuci tego Iana w pizdu, nooo! Tak niedaleko do Logana!
Morderstwo w szkole muzycznej zawsze spoko.
W sumie... jak na "psychologa dziecięcego", to Rose szybko się... uwikłała. No, bo kurdę, ona opowiedziała historię, a tamta tylko: "Dziękuję za twój czas, składam kondolencję" - tak mi dziwnie było XD. Sprawa taka szybka, ale... dlaczego jej paluchy odcięli D: ?
...Dobra. Ale o co chodzi z visirem? Czyżbym coś pominęła, czegoś nie zrozumiała XD? Czy po prostu mam iść do łazienki, wziąć visir i wyprać w nim ciuchy XDD?
Oj, Naff, matura miesza Ci chyba powoli w głowie ;)
UsuńUznałyśmy z Abigail, że nadmiar domestosa może wywołać trwałe zmiany w Twoim układzie odpornościowym, a nawet uzależnienie, więc, dmuchając na zimne, prosimy, byś czasem używała również Visira. Pierz w nim ciuchy po spotkaniu z demonami, gdy domestos jeszcze będzie miał styczność z Twoją bladą skórą :)
A teraz, co do komentarza:
Tak, gdyby nie Logan, Roseann byłaby z Chrisem. Oczywiście, postarzałabym chłopaka, by wiekiem pasował do szatynki.
Niby taka oczywistość, że Rose będzie z Loganem, ale nie pozbędę się Iana z jej życia i nie tylko tak szybko, O'Laughlin może jeszcze namiesza.
Wiedziałam, że zwrócisz uwagę na szybkie zakończenie rozmowy między Bennett a Stephanie. To szybkie podziękowanie wywołane jest tym, że Rose z wypowiedzi i zachowania nastolatki coś wywnioskowała i chce w bliskiej przyszłości utwierdzić się w wydedukowanym przekonaniu.
Dlaczego dziwi Cię to zdanie? Rogan pracuje razem już dziewiąty miesiąc, dzwonienie z informacją o morderstwie musiało w końcu stać się czymś normalnym dla panny Bennett.
Te palce.... Strasznie Was to intryguje, prawda?
Odpowiedź w rozdziale 34.
Dziękuję za komentarz :*
Ha, wiedziałam, że mam prać ciuchy w vizirze XD. Szczerze? I tak je piorę w visirze! Taka zbieżność XD. To mi przypomniało, że kiedyś jak miałam plamę na koszulce, to mama kazała mi ją polać domestosem i w przeciwieństwie do viziru pomógł! To jest potęga uzależniającego domestosa! Chwała mu! Ołtarzyk dla Domestosa! W końcu jest z nami od 1929 roku! Jupiiii~! TAK. Nauka do matury ryje mi czachę. Przerobić w jeden dzień 30 stron biologii, arkusz maturalny z matmy i nauczyć się strony prezentacji maturalnej - muj Muzk jezt rozwalony!
UsuńAaaa, no to jakbyś go postarzała, to to rozumiem!
No nie. Już go nie lubię. Nie chcę Iana D: czemu będzie mieszał? Menda jedna. Mam nadzieję, że nie będzie chciał zabić Rose jak ten gościu od panny młodej! (matko, nie mam pamięci do imion D:)
Ooo. To wyjaśnia sprawę. Aż jestem ciekawa co takiego Rose zauważyła.
Znaczy... nie dziwi mnie XD. Po prostu dla nich to normalne, pełna powaga, że dzwoni do niej bo kogoś zabito i ja to rozumiem, ale z perspektywy zwyczajnych ludzi to takie... śmieszne XD. No, bo idzie sobie np. taki Naff, słucha nagle jak Rose do Logana: "No, to zadzwoń jak kogoś zabiją", a Naff nagle: "WHAT THE FUCK?!" i szykuje domestosa, bo ktoś kogoś zabije, więc się przyda. No!
Palce rzeczywiście intrygujące (Nie chciałabym stracić palców, to by bolało!). Dobra. Już nic nie piszę, za dużo ćpałam dziś nauki D:
Taa, dla zwykłych ludzi usłyszenie czegoś takiego mogłoby wywołać niepokój, ale to Rogan, ich nie da się ogarnąć w żaden sposób.
UsuńPozostaje mi życzyć Ci powodzenia na maturach :)
Tak z ciekawości, jaki temat wzięłaś na maturę ustną z polskiego? Ja wybrałam w zeszłym roku "Retrospekcja i przemijanie w ujęciu literackim i filmowym. Omów mijanie ((?);dokładnie nie pamiętam) czasu na wybranych utworach". Sama ją napisałam i wciąż, po ponad roku, jestem dumna z moich własnych 85% :)
Zagłosowałam na „oczywiście”, choć muszę przyznać, że „stuknij się patelnią” też było ciekawą perspektywą. ^o^
OdpowiedzUsuńSuper rozdzialik ^^
OdpowiedzUsuńEj wiesz, że czytałam gdzieś, że jak osoba, która ma rude włosy [no ja mam tak jakby rude xd] przemaluje na czarne to wyjdzie zielony? :O
Kurdę, zielone włosy? Że what?
Jak dawno nie komentowałam :O
Brak czasu trochę robi swoje :C
Ej bo 33 rozdział dodałaś a mi wyskakuje, że :
'' Niestety strona szukana przez Ciebie w tym blogu nie istnieje ''
;_;
;-;
Ucięte palce? o.O
Nie chcę sobie tego wyobrażać, nie i jeszcze raz nie :D
A ja tam Chrisa lubię B)
Podobają mi się sceny Rogan! :>>>
Czekam na następny rozdział!
Bez ''Niestety strona szukana przez Ciebie w tym blogu nie istnieje.'' bo pójdę przefarbuje się na czarno i wystraszę cię zielonymi włosami! Taki tam ufoludek xd
Czekam na nn :*
Co do rudych - Ania z Zielonego Wzgórza ufarbowała na zielono i musiała ściąć, tak więc uważaj :P
UsuńPrzepraszam za "''Niestety strona szukana przez Ciebie w tym blogu nie istnieje.'' ", ale czasami nie umiem operować kursorem i wciskam nie to, co trzeba ^^ Rozdział 33 powoli się pisze, mam nadzieję, że dotrzymam terminu.
Cieszę się, że się podoba :)
Dziękuję za komentarz :*
Ale super rozdział. Jest napisany tak realistycznie. Jednak ucięte palce zostały mi w pamięci i cały czas mam je przed oczyma.
OdpowiedzUsuńWłosy to nie przecież poznanie prezydenta..ale ok. :D
Czekam na następny rozdział i zapraszam również do siebie. Mam nadzieję, że wpadniesz.
nie-wazne-kim-sie-urodziles.blogspot.com
Witam, wspniały rozdział. Rose musi ślicznie wyglądać w czarnych oczach. Mam nadzieje, że pozbędziesz się Iana. Mam o dość. jesteś wspaniała
OdpowiedzUsuńRozumiem, że chodziło Ci o włosy ;)
UsuńPozbędę się go, ale jeszcze musicie na to poczekać kilka rozdziałów.
Cieszę się, że się podoba :)
Dziękuję za komentarz :*
Wracaj do zdrowia :)