Nie cierpię maja, bo oznacza on finały sezonów ulubionych seriali.
Jisbon <3
Moja romantyczna dusza znalazła swój raj.
Uwielbiam rumiankowy krem do rąk Isany.
Mój drugi w życiu artykuł do małej gazetki i już pierwsza strona. Szok.
Na szyi, obok el corazón, la rosa.
Po raz drugi próbuję zmienić przyzwyczajenia żywieniowe.
Dane pewnej osóbki powstały, zanim poznałam pewną pisarkę i chociażby usłyszałam o pewnej książce, proszę, nie doszukujcie się inspiracji.
---------------------------------------------------
Jisbon <3
Moja romantyczna dusza znalazła swój raj.
Uwielbiam rumiankowy krem do rąk Isany.
Mój drugi w życiu artykuł do małej gazetki i już pierwsza strona. Szok.
Na szyi, obok el corazón, la rosa.
Po raz drugi próbuję zmienić przyzwyczajenia żywieniowe.
Dane pewnej osóbki powstały, zanim poznałam pewną pisarkę i chociażby usłyszałam o pewnej książce, proszę, nie doszukujcie się inspiracji.
---------------------------------------------------
Życie komplikujemy sobie na własne życzenie.
Cleo Miachar Cullen
Magdycji,
za ciekawy pomysł na morderstwo.
:*
Wszystkim czytelnikom,
za miesiące wsparcia i masę
ciepłych słów w komentarzach.
Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak
dobrze jest Was mieć.
:*
Magdycji,
za ciekawy pomysł na morderstwo.
:*
Wszystkim czytelnikom,
za miesiące wsparcia i masę
ciepłych słów w komentarzach.
Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak
dobrze jest Was mieć.
:*
Budzi mnie czyjś płacz. Jestem zmęczona snem, w którym uciekałam przed mrocznym cieniem mówiącym jedno jedyne słowo. "Zdrajca". Nie jestem przerażona tym snem, śni mi się już prawie od miesiąca.
Początkowo próbowałam go sobie wyjaśnić, nawet z pomocą babci, ale niczego nie wskórałyśmy. Cień nie przypomina mi nikogo znanego, także głosu nie potrafię przypisać żadnej osobie. Może to wytwór mojej podświadomości. Ale jako dyplomowany psycholog dobrze wiem, że każdy sen to wiadomość od naszej podświadomości, w nim ukryte są nasze największe pragnienia i lęki. Czy czegoś się boję? Czegoś na pewno, ale to chyba nie tak poważny strach, by mi się to miało śnić. Ten sen może być także wynikiem zmęczenia, ostatnie tygodnie były nerwowe, stresujące, do tego dwie zmiany strefy czasowej także się na mnie negatywnie odbiły.
Opuszczam pokój i wchodzę na piętro, kierując się do kuchni. W powietrzu czuć mój nowy ulubiony zapach - rumianek, który już chyba zawsze będzie kojarzył mi się z jedną osobą. Chwytam szklankę stojącą przy ekspresie do kawy, płuczę ją, po czym nalewam sobie odrobinę soku pomarańczowego i upijam łyk. Płyn spływa w dół gardła, przyjemnie je chłodząc. Blady świt za oknem nie pozostawia złudzeń, powoli do życia budzi się kolejny dzień. Mój wzrok pada na zegar ścienny. Piąta dwanaście.
Kręcę głową, uśmiechając się sama do siebie. Powoli przyzwyczajam się do tak wczesnej pobudki. Upijam kolejny łyk i uchylam okno, lekki wiatr wprawia w ruch moje rozczochrane włosy.
Płacz słychać z bliższej odległości, donośny, ale miły dla ucha, jak słuchana po raz pierwszy muzyka.
Do kuchni wchodzi rozespany James, ziewając, z małym stworzonkiem na rękach. Sięgam po butelkę i podgrzewam mleko.
- Dzień dobry. - Uśmiecham się do niego miło.
- Cześć. Znowu cię obudziła, prawda? - Patrzy na mnie przepraszająco.
- Powinieneś być dumny, spała całe sześć godzin, co do minuty. Mały, śliczny aniołek. - Pochylam się nad ciałkiem dziewczynki.
- Wierz mi, jestem. Myślałem, że będzie się budziła co godzinę. A ona od początku śpi tak długo. - Jego wzrok wyraża ogrom miłości, tuli do siebie prawdziwy skarb. - Potrzymasz ją? Ja zajmę się mlekiem.
Wyciągam ręce po płaczące dziecko, zapach rumianku staje się intensywniejszy, ale nie drażni mojego nosa, wpływa na mnie kojąco. Przez cienkie body mogę wyczuć miękkość skóry niemowlęcia. Trzymanie jej w ramionach jest czymś magicznym.
Moja mała kuzyneczka.
** Osiem dni wcześniej **
- Cześć. Co słychać?
- Zaczęło się, Rose. ZACZĘŁO SIĘ!
Zamieram z jedną stopą w powietrzu.
- Gdzie jesteście?
- W drodze do Harlem. Doktor Brendan już na nas czeka.
Słyszę w tle głos Clary mówiący "5 minut! Jedź szybciej!". Wbiegam na parter, wciskam przycisk przywołujący windę, drepczę niecierpliwie w miejscu.
- Przyjadę tam.
- Rose, nie masz samochodu, jak niby...
- Poradzę sobie - przerywam mu. - Zajmij się teraz żoną. Będę do godziny. Powiedz Clarze, by była silna.
Rozłączam się, poddenerwowana wchodzę do metalowej puszki, naciskam "szóstkę", omal nie wybijając sobie przy tym palca i modlę się, by Ian odebrał ten cholerny telefon.
- Cześć, skarbie. - Odbiera po czwartym sygnale. - Nie mogę teraz z tobą rozmawiać.
- Ale to bardzo ważne! Możesz mnie zawieźć do szpitala? Proszę!
- Rose, za chwilę mam bardzo ważną rozprawę i wielką szansę ją wygrać. Zadzwonię do ciebie później. Kocham cię. Pa!
- Ian! - krzyczę, ale szatyn już się rozłączył.
Obyś przegrał.
Rozgoryczona, zła, w niezbyt dobrym humorze wbiegam do biura, biorę torebkę, podchodzę do okna i wyglądam przez nie.
Świetnie, nowojorskie godziny szczytu. Wszystkie taksówki będą teraz pozajmowane, na dojście do stacji metra stracę kilkanaście cennych minut, jak nie więcej.
Co robić? Myśl, Rose, myśl!
Czuję na sobie wzrok Logana, ale ignoruję go, starając się znaleźć rozwiązanie.
- Coś się stało? - W głosie bruneta słyszę cień dawnej troski.
- Muszę się jak najszybciej dostać do Harlem. - Widząc uniesioną brew mężczyzny, tłumaczę mu, o co chodzi. - Clarze odeszły wody, James właśnie wiezie ją na porodówkę. Prosiłam Iana, by mnie zawiózł, ale odmówił, bo ma ważną rozprawę w sądzie. A ja muszę tam być, obiecałam to cioci.
Czuję łzy frustracji pod powiekami, ale nie pozwalam im popłynąć. Muszę coś wymyślić.
Logan odkłada teczkę na stertę innych, chwyta kluczyki i rusza na korytarz.
- Idziesz? - Zerka na mnie.
- Słucham?
Uśmiecha się, jakby rozmawiał z niezbyt inteligentną osóbką.
- Chodź. - Może nie do końca świadomie, ale wyciąga ku mnie rękę. - Poznajmy twoją uroczą kuzynkę.
Podchodzę do niego, przez chwilę trzymam go za dłoń i ją ściskam. Jestem mu ogromnie wdzięczna i pełna nadziei, że nie zawiodę Clary.
- Dziękuję.
Logan sprawnie wymija kolejne samochody, mniejszymi ulicami omija największe korki i w ciągu trzydziestu kilku minut jesteśmy już przed szpitalem.
Szybko opuszczam pojazd i wbiegam do budynku, słyszę kroki Logana za sobą. Lekko zdyszana staję przed recepcją.
- Dzień dobry. - Młoda pielęgniarka miło się do mnie uśmiecha. - W czym mogę państwu pomóc?
- Dzień dobry. Jestem Rose Bennett, to mój kolega z pracy. Pół godziny temu przywieziono tu moją ciocię, Clarę McLeen, do porodu.
Kobieta zerka do zeszytu rejestracji.
- Tak, została przyjęta, jest teraz na oddziale ginekologiczno - położniczym, w sali dwieście dwa. - Wychyla się nad kontuarem i wskazuje zachodni korytarz. - Prosto i schodami na trzecie piętro. Mogą państwo także skorzystać z windy.
- Dziękujemy bardzo. Do widzenia.
Zgodnie kroczymy w stronę schodów, brunet wyczuwa, że sekundy w windzie jeszcze bardziej nadszarpnęłyby moje nerwy. Wchodzimy na trzecie piętro, szukam odpowiedniego pokoju. Jest na końcu korytarza po prawej stronie.
Delikatnie pukam do drzwi, a moje serce bije jak oszalałe.
- Proszę! - Słyszę głos wujka.
Wchodzimy do pomieszczenia razem, choć wyczuwam lekki opór bruneta.
Jestem zaskoczona widokiem całej trójki. Nie spodziewałam się, że poród będzie trwał tak krótko.
James siedzi na łóżku obok swojej żony, a Clara trzyma w ramionach największy cud, jaki dany mi było kiedykolwiek zobaczyć.
Noworodek. Dziewczynka śpiąca na ręce swojej mamy. Jej drobne ciałko i paluszki u rąk, które wystają znad kocyka, to wszystko jest tak małe i kruche, że boję się, że mogłabym tą kruszynę w jakiś sposób skrzywdzić.
Pochylam się nad nią. Jej rodzice uśmiechają się, są w tym momencie najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
Wyczuwając moją obecność, dzieciątko otwiera swoje oczęta. Są niebieskie, ale obwódki ma brązowe. Marzenie Clary się spełniło - jej dziecko będzie miało oczy swojego ojca.
- Cześć, maleńka. - Maluszek ziewa, a mnie robi się ciepło na sercu.
- Chcesz wziąć ją na ręce? - Ciocia wyciąga ku mnie dziecko. Mimo niepewności, przejmuję je od niej.
Wreszcie mam kuzynkę.
Logan pojawia się u mojego boku i pochyla nad dzieckiem.
- Gratuluję. Macie śliczną córeczkę. Jak ją nazwaliście?
Młodzi rodzice patrzą po sobie.
- Jeszcze nie wypełniliśmy karty, bo nie umiemy się zdecydować. Nie znaleźliśmy jeszcze takiego połączenia, by imiona dobrze współgrały z nazwiskiem.
Przytulam maleństwo do siebie i doznaję olśnienia.
- Violet - szepczę. - Violet Abigail McLeen.
Malutka uśmiecha się, chyba jej się podoba.
- Idealnie. - W oczach Clary lśnią łzy. - Nasza córka, Violet Abigail McLeen.
- To ja pójdę do pokoju pielęgniarek, by uzupełnić kartę. Moja mała Violet. - Całuje córeczkę w czoło, później cmoka Clarę w usta i wychodzi z pokoju.
Oddaję dziecko cioci, pytam, kiedy wypuszczą je do domu. Obie muszą pozostać w szpitalu do pięciu dni, nie więcej. Violet otrzymała wszystkie możliwe punkty w skali Apgar.
Kątem oka dostrzegam, że Logan dość często zerka na zegarek. Zapomniałam o nim, pewnie ma jakieś plany na wieczór, a z grzeczności musi tutaj siedzieć.
- Mogę cię prosić na słówko? - zwracam się do niego, kiwa głową. Stajemy w rogu sali.
- Co jest?
- Przepraszam, że musisz być tu tak długo. - Zerkam na kobietę i dziecko. - Ale sam widzisz, jest tak urocza, aż nie chce się od niej odchodzić.
- Rose. - Brunet uśmiecha się do mnie. - Rozumiem to, ja także jestem zachwycony Violet. Po prostu musiałbym już jechać, jestem umówiony na kolację z Mią i mamą.
- Jedź do nich i przekaż nowinę. - Odwzajemniam uśmiech. - Ja tu jeszcze zostanę, niedługo przyjadą rodzice Clary, poza tym muszę zadzwonić do babci.
- Możesz później dać znać, odwiozę cię do domu.
- To miłe z twojej strony, ale chyba zapominasz, że mieszkam pół kilometra stąd i to idąc w dół ulicy.
- No tak. To ja już się będę zbierał.
Podchodzi do łóżka, za zgodą Clary robi zdjęcie Violet, życzy im obu zdrowia, cmoka w policzek kobietę i kieruje się do drzwi.
Wychodzę za nim na korytarz, kroczę za nim jak cień, licząc na to, że się zatrzyma.
- Rose? - Zamyślona, o mało co nie wpadam na niego. - Potrzebujesz czegoś jeszcze?
- Nie. - Oboje zatrzymujemy się, jesteśmy dwa metry od schodów. - Chciałam ci tylko podziękować.
- To nic takiego.
- Nie, to jest coś. - Patrzę mu prosto w oczy. - Gdyby nie ty, możliwe, że dopiero teraz bym tu dotarła. Dziękuję.
Nadal się uśmiecha.
- Do usług, Rosie.
Podchodzę bliżej, wspinam się na palce i przytulam do niego.
Jest zaskoczony moim gestem, ale oddaje uścisk. Trwa to tylko kilkanaście sekund, ale wystarczająco długo, bym wiedziała, że mój Logan jeszcze gdzieś tam jest.
- Do zobaczenia, Rose.
- Do zobaczenia, Logan.
Odchodzi, a ja wracam do pokoju, by cieszyć się z kolejnego członka rodziny.
Początkowo próbowałam go sobie wyjaśnić, nawet z pomocą babci, ale niczego nie wskórałyśmy. Cień nie przypomina mi nikogo znanego, także głosu nie potrafię przypisać żadnej osobie. Może to wytwór mojej podświadomości. Ale jako dyplomowany psycholog dobrze wiem, że każdy sen to wiadomość od naszej podświadomości, w nim ukryte są nasze największe pragnienia i lęki. Czy czegoś się boję? Czegoś na pewno, ale to chyba nie tak poważny strach, by mi się to miało śnić. Ten sen może być także wynikiem zmęczenia, ostatnie tygodnie były nerwowe, stresujące, do tego dwie zmiany strefy czasowej także się na mnie negatywnie odbiły.
Opuszczam pokój i wchodzę na piętro, kierując się do kuchni. W powietrzu czuć mój nowy ulubiony zapach - rumianek, który już chyba zawsze będzie kojarzył mi się z jedną osobą. Chwytam szklankę stojącą przy ekspresie do kawy, płuczę ją, po czym nalewam sobie odrobinę soku pomarańczowego i upijam łyk. Płyn spływa w dół gardła, przyjemnie je chłodząc. Blady świt za oknem nie pozostawia złudzeń, powoli do życia budzi się kolejny dzień. Mój wzrok pada na zegar ścienny. Piąta dwanaście.
Kręcę głową, uśmiechając się sama do siebie. Powoli przyzwyczajam się do tak wczesnej pobudki. Upijam kolejny łyk i uchylam okno, lekki wiatr wprawia w ruch moje rozczochrane włosy.
Płacz słychać z bliższej odległości, donośny, ale miły dla ucha, jak słuchana po raz pierwszy muzyka.
Do kuchni wchodzi rozespany James, ziewając, z małym stworzonkiem na rękach. Sięgam po butelkę i podgrzewam mleko.
- Dzień dobry. - Uśmiecham się do niego miło.
- Cześć. Znowu cię obudziła, prawda? - Patrzy na mnie przepraszająco.
- Powinieneś być dumny, spała całe sześć godzin, co do minuty. Mały, śliczny aniołek. - Pochylam się nad ciałkiem dziewczynki.
- Wierz mi, jestem. Myślałem, że będzie się budziła co godzinę. A ona od początku śpi tak długo. - Jego wzrok wyraża ogrom miłości, tuli do siebie prawdziwy skarb. - Potrzymasz ją? Ja zajmę się mlekiem.
Wyciągam ręce po płaczące dziecko, zapach rumianku staje się intensywniejszy, ale nie drażni mojego nosa, wpływa na mnie kojąco. Przez cienkie body mogę wyczuć miękkość skóry niemowlęcia. Trzymanie jej w ramionach jest czymś magicznym.
Moja mała kuzyneczka.
** Osiem dni wcześniej **
Kładę karton na blat drewnianego biurka i zaczynam ściągać z tablicy kolejne zdjęcia: ofiary, miejsca zbrodni, narzędzia morderstwa, kolejnych podejrzanych i układam je równo, zamykam wieko i sięgam po marker.
Ktoś za mną stoi.
- Daj, ja to zrobię. - Głos Logana jest miły, ale nic poza tym.
Kręcę przecząco głową.
- Nie, dość już zrobiłeś w tej sprawie. Możesz napisać raport.
- Nie wydaje mi się, żebyśmy zamienili się rolami. Od kiedy to jesteś szefem? - Uśmiecha się do mnie lekko, ale wiem, że nie przychodzi mu to tak łatwo, jak miesiąc temu.
- To ty jesteś szefem, pamiętam o tym. Chcę tylko ponieść jakąś konsekwencję tego, że to nie ja wpadłam na pomysł, kto jest zabójcą.
Jego nabożne życzenie spełniło się szybciej niż się tego spodziewał. Ale to tylko dlatego, że naszym mordercą okazał się geniusz matematyczny, z którym Henderson nadawał na tych samych falach. Teraz powinien chodzić dumny jak paw po posterunku, po raz pierwszy od kilku miesięcy nie polegał jedynie na mnie, zaufał swojej intuicji. Mogłam przez to trochę odpocząć po powrocie z Wysp. Zbyt aktywne życie w uroczym, angielskim miasteczku naprawdę dało mi w kość. Jane musiała odwiedzić wszystkie puby w Newport (hrabstwo Gwent - przyp.aut.), a miałyśmy na to tylko kilka wieczorów. To był naprawdę szalony czas.
- I myślisz, że katalogowanie sprawy jest wystarczającą karą?
Zdecydowanie wolałabym usłyszeć sarkazm w tej wypowiedzi, od uprzejmego tonu w głosie bruneta zaczyna mnie mdlić. Wiem, że jestem powodem zmiany w nastawieniu niebieskookiego względem mnie, sama chciałam, by zaczął zachowywać się jak na przyjaciela przystało, bez mających drugiego dna powitań, całusów, dotyku, wzroku, ale brakuje mi jego ironii.
Logan, którym brunet się stał, nie jest Loganem, którego bardzo polubiłam już te kilka lat temu. Mój Logan schował się w cieniu, by istnieć mogła jego uprzejma, obojętna kopia. To gorsze niż gdyby umarł.
- Nie, nie myślę tak. Robię to w oczekiwaniu na karę, którą ty mi wyznaczysz.
Uśmiech gaśnie, brunet wzdycha i patrzy na mnie. Może udaje mu się mieć obojętny wyraz twarzy, ale jego błękit nie jest w stanie mnie oszukać, w końcu oczy są zwierciadłem duszy. Jego pełne są smutku, żalu i bólu.
- Nie planuję dać ci żadnej, bo nie mam za co. Skończmy to i możesz jechać do domu.
- Raczej iść.
- Co to, ukradli ci staruszka? - Lekkie zmęczenie czyni go sarkastycznym, co poprawia mi humor.
- Nie, staruszek musiał iść pod skalpel mechanika, odmówił posłuszeństwa po jeździe z lotniska. A ja chodzę teraz jak nakręcona po całym mieście.
- Podwiózłbym cię, ale przekroczyłaś limit na benzynę.
Uśmiecham się, chociaż mała część jego dawnego "ja" się ukazała.
- Poradzę sobie.
- Wiem. - Siada za biurkiem i zaczyna pisać raport.
Podpisuję karton odpowiednim oznaczeniem, odkładam pisak i dźwigam karton.
- Idę z tym do archiwum - informuję bruneta, który jedynie kiwa mi głową.
Kieruję się do windy, zjeżdżam sześć pięter w dół, schodzę jeszcze jedno, by znaleźć się w pomieszczeniu będącym istnym "cmentarzem spraw".
Bolą mnie ręce, ale nie pozwalam grymasowi bólu pojawić się na mojej twarzy. Znajduję odpowiednie miejsce dla kartonu na jednym z długich regałów i odkładam pudło.
Jeżeli dobrze policzyłam, w archiwum znajduje się ponad dwa tysiące kartonów rozwiązanych spraw i czterdzieści trzy pudła nierozwiązanych.
Karton ze wspólną sprawą Logana i Jamesa mijam obojętnie, nie czuję potrzeby zaglądania do niego, choć wzbudza we mnie niepewność, zerkając na niego mam przeczucie, że ta sprawa nie do końca jest skończona.
Czekając na windę, czuję wibrację w kieszeni. Wyjmuję z niej telefon i zerkam na wyświetlacz. Wujek. Odbieram, powoli wspinając się po schodach.
- Zaczęło się, Rose. ZACZĘŁO SIĘ!
Zamieram z jedną stopą w powietrzu.
- Gdzie jesteście?
- W drodze do Harlem. Doktor Brendan już na nas czeka.
Słyszę w tle głos Clary mówiący "5 minut! Jedź szybciej!". Wbiegam na parter, wciskam przycisk przywołujący windę, drepczę niecierpliwie w miejscu.
- Przyjadę tam.
- Rose, nie masz samochodu, jak niby...
- Poradzę sobie - przerywam mu. - Zajmij się teraz żoną. Będę do godziny. Powiedz Clarze, by była silna.
Rozłączam się, poddenerwowana wchodzę do metalowej puszki, naciskam "szóstkę", omal nie wybijając sobie przy tym palca i modlę się, by Ian odebrał ten cholerny telefon.
- Cześć, skarbie. - Odbiera po czwartym sygnale. - Nie mogę teraz z tobą rozmawiać.
- Ale to bardzo ważne! Możesz mnie zawieźć do szpitala? Proszę!
- Rose, za chwilę mam bardzo ważną rozprawę i wielką szansę ją wygrać. Zadzwonię do ciebie później. Kocham cię. Pa!
- Ian! - krzyczę, ale szatyn już się rozłączył.
Obyś przegrał.
Rozgoryczona, zła, w niezbyt dobrym humorze wbiegam do biura, biorę torebkę, podchodzę do okna i wyglądam przez nie.
Świetnie, nowojorskie godziny szczytu. Wszystkie taksówki będą teraz pozajmowane, na dojście do stacji metra stracę kilkanaście cennych minut, jak nie więcej.
Co robić? Myśl, Rose, myśl!
Czuję na sobie wzrok Logana, ale ignoruję go, starając się znaleźć rozwiązanie.
- Coś się stało? - W głosie bruneta słyszę cień dawnej troski.
- Muszę się jak najszybciej dostać do Harlem. - Widząc uniesioną brew mężczyzny, tłumaczę mu, o co chodzi. - Clarze odeszły wody, James właśnie wiezie ją na porodówkę. Prosiłam Iana, by mnie zawiózł, ale odmówił, bo ma ważną rozprawę w sądzie. A ja muszę tam być, obiecałam to cioci.
Czuję łzy frustracji pod powiekami, ale nie pozwalam im popłynąć. Muszę coś wymyślić.
Logan odkłada teczkę na stertę innych, chwyta kluczyki i rusza na korytarz.
- Idziesz? - Zerka na mnie.
- Słucham?
Uśmiecha się, jakby rozmawiał z niezbyt inteligentną osóbką.
- Chodź. - Może nie do końca świadomie, ale wyciąga ku mnie rękę. - Poznajmy twoją uroczą kuzynkę.
Podchodzę do niego, przez chwilę trzymam go za dłoń i ją ściskam. Jestem mu ogromnie wdzięczna i pełna nadziei, że nie zawiodę Clary.
- Dziękuję.
Logan sprawnie wymija kolejne samochody, mniejszymi ulicami omija największe korki i w ciągu trzydziestu kilku minut jesteśmy już przed szpitalem.
Szybko opuszczam pojazd i wbiegam do budynku, słyszę kroki Logana za sobą. Lekko zdyszana staję przed recepcją.
- Dzień dobry. - Młoda pielęgniarka miło się do mnie uśmiecha. - W czym mogę państwu pomóc?
- Dzień dobry. Jestem Rose Bennett, to mój kolega z pracy. Pół godziny temu przywieziono tu moją ciocię, Clarę McLeen, do porodu.
Kobieta zerka do zeszytu rejestracji.
- Tak, została przyjęta, jest teraz na oddziale ginekologiczno - położniczym, w sali dwieście dwa. - Wychyla się nad kontuarem i wskazuje zachodni korytarz. - Prosto i schodami na trzecie piętro. Mogą państwo także skorzystać z windy.
- Dziękujemy bardzo. Do widzenia.
Zgodnie kroczymy w stronę schodów, brunet wyczuwa, że sekundy w windzie jeszcze bardziej nadszarpnęłyby moje nerwy. Wchodzimy na trzecie piętro, szukam odpowiedniego pokoju. Jest na końcu korytarza po prawej stronie.
Delikatnie pukam do drzwi, a moje serce bije jak oszalałe.
- Proszę! - Słyszę głos wujka.
Wchodzimy do pomieszczenia razem, choć wyczuwam lekki opór bruneta.
Jestem zaskoczona widokiem całej trójki. Nie spodziewałam się, że poród będzie trwał tak krótko.
James siedzi na łóżku obok swojej żony, a Clara trzyma w ramionach największy cud, jaki dany mi było kiedykolwiek zobaczyć.
Noworodek. Dziewczynka śpiąca na ręce swojej mamy. Jej drobne ciałko i paluszki u rąk, które wystają znad kocyka, to wszystko jest tak małe i kruche, że boję się, że mogłabym tą kruszynę w jakiś sposób skrzywdzić.
Pochylam się nad nią. Jej rodzice uśmiechają się, są w tym momencie najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
Wyczuwając moją obecność, dzieciątko otwiera swoje oczęta. Są niebieskie, ale obwódki ma brązowe. Marzenie Clary się spełniło - jej dziecko będzie miało oczy swojego ojca.
- Cześć, maleńka. - Maluszek ziewa, a mnie robi się ciepło na sercu.
- Chcesz wziąć ją na ręce? - Ciocia wyciąga ku mnie dziecko. Mimo niepewności, przejmuję je od niej.
Wreszcie mam kuzynkę.
Logan pojawia się u mojego boku i pochyla nad dzieckiem.
- Gratuluję. Macie śliczną córeczkę. Jak ją nazwaliście?
Młodzi rodzice patrzą po sobie.
- Jeszcze nie wypełniliśmy karty, bo nie umiemy się zdecydować. Nie znaleźliśmy jeszcze takiego połączenia, by imiona dobrze współgrały z nazwiskiem.
Przytulam maleństwo do siebie i doznaję olśnienia.
- Violet - szepczę. - Violet Abigail McLeen.
Malutka uśmiecha się, chyba jej się podoba.
- Idealnie. - W oczach Clary lśnią łzy. - Nasza córka, Violet Abigail McLeen.
- To ja pójdę do pokoju pielęgniarek, by uzupełnić kartę. Moja mała Violet. - Całuje córeczkę w czoło, później cmoka Clarę w usta i wychodzi z pokoju.
Oddaję dziecko cioci, pytam, kiedy wypuszczą je do domu. Obie muszą pozostać w szpitalu do pięciu dni, nie więcej. Violet otrzymała wszystkie możliwe punkty w skali Apgar.
Kątem oka dostrzegam, że Logan dość często zerka na zegarek. Zapomniałam o nim, pewnie ma jakieś plany na wieczór, a z grzeczności musi tutaj siedzieć.
- Mogę cię prosić na słówko? - zwracam się do niego, kiwa głową. Stajemy w rogu sali.
- Co jest?
- Przepraszam, że musisz być tu tak długo. - Zerkam na kobietę i dziecko. - Ale sam widzisz, jest tak urocza, aż nie chce się od niej odchodzić.
- Rose. - Brunet uśmiecha się do mnie. - Rozumiem to, ja także jestem zachwycony Violet. Po prostu musiałbym już jechać, jestem umówiony na kolację z Mią i mamą.
- Jedź do nich i przekaż nowinę. - Odwzajemniam uśmiech. - Ja tu jeszcze zostanę, niedługo przyjadą rodzice Clary, poza tym muszę zadzwonić do babci.
- Możesz później dać znać, odwiozę cię do domu.
- To miłe z twojej strony, ale chyba zapominasz, że mieszkam pół kilometra stąd i to idąc w dół ulicy.
- No tak. To ja już się będę zbierał.
Podchodzi do łóżka, za zgodą Clary robi zdjęcie Violet, życzy im obu zdrowia, cmoka w policzek kobietę i kieruje się do drzwi.
Wychodzę za nim na korytarz, kroczę za nim jak cień, licząc na to, że się zatrzyma.
- Rose? - Zamyślona, o mało co nie wpadam na niego. - Potrzebujesz czegoś jeszcze?
- Nie. - Oboje zatrzymujemy się, jesteśmy dwa metry od schodów. - Chciałam ci tylko podziękować.
- To nic takiego.
- Nie, to jest coś. - Patrzę mu prosto w oczy. - Gdyby nie ty, możliwe, że dopiero teraz bym tu dotarła. Dziękuję.
Nadal się uśmiecha.
- Do usług, Rosie.
Podchodzę bliżej, wspinam się na palce i przytulam do niego.
Jest zaskoczony moim gestem, ale oddaje uścisk. Trwa to tylko kilkanaście sekund, ale wystarczająco długo, bym wiedziała, że mój Logan jeszcze gdzieś tam jest.
- Do zobaczenia, Rose.
- Do zobaczenia, Logan.
Odchodzi, a ja wracam do pokoju, by cieszyć się z kolejnego członka rodziny.
*****
James sprawdza na nadgarstku temperaturę mleka, po czym odbiera ode mnie Violet. Jej oczęta są coraz bardziej brązowe. I śliczne.
Łapczywie pije ciepły napój, uspokaja się, a jej drobna twarzyczka nabiera błogiego wyrazu. Jestem zakochana w tym dziecku od pierwszej chwili.
- Idziesz spać? - pyta mnie blondyn.
- Nie. - Kręcę przecząco głową. - Już nie zasnę. Zrobię sobie kawę i czymś się zajmę. Mną się nie przejmuj.
- Jak chcesz. - Nieznacznie wzrusza ramionami, by nie przeszkodzić córce w piciu mleka. - Chodź, księżniczko, mama na nas czeka.
Wraca do pokoju, a ja włączam wodę i obserwuję sierpniowy wschód słońca na Manhattanie. Nie myślę o niczym, po prostu chłonę tą chwilę. Lekki wiatr wciąż napływa do pomieszczenia przez uchylone okno, przynosząc ze sobą zapach kwiatów i zapowiedź kolejnego upalnego dnia.
Wyłączam gwiżdżący czajnik, wrzątkiem zalewam dwie łyżeczki arabici. Potrzebuję się dobudzić, wciąż czuję sen na powiekach, jednocześnie wiem, że mój mózg jest na tyle pobudzony, że nie pozwoli mi jeszcze raz oddać się w ramiona Morfeusza.
Odczekuję kilka minut i biorę pierwszy łyk kawy. Kofeina powoli rozprzestrzenia się po organizmie, płynie żyłami i powołuje do życia każdą komórkę mojego ciała. Przymykam oczy i tkwię tak, starając się o niczym nie myśleć, a jedynie odczuwać. Zapach kawy, kwiatów, szczególnie rumianka, świeżego pieczywa dochodzący z pobliskiej piekarni - to wszystko rysuje się na jeden z najpiękniejszych poranków.
Dwie godziny później piję kolejną kawę i odpisuję na zaległe mejle. Oglądam zdjęcia Mary i Pabla z ich pierwszych wspólnych wakacji, które szczerze komentuję, po czym wysyłam odpowiedź jednemu z miejscowych laboratoriów, dziękując za rozpatrzenie zgłoszenia oraz informuję, że pojawię się na rozmowie kwalifikacyjnej w podanym terminie.
Rok temu byłam w hospicjum w Panamie, a teraz jestem w trakcie załatwiania sobie stażu w ramach praktyk na studia. Świetnie.
Obracam na nadgarstku bransoletkę - fuksjowy rzemyk ze srebrnymi dżetami, prezent od podopiecznych "Los Ninos del Enfermedad" i przypominam sobie czas tam spędzony.
Fioletowi towarzyszą srebrny metal i czerń - bransoletka z sową, którą dostałam od Jane przy pożegnaniu podczas ostatniego pobytu u niej. Te wszystkie puby będą moją zmorą.
Po ósmej decyduję się pójść do najbliższego supermarketu po małe spożywcze zakupy, mam ochotę ugotować nam dzisiaj pyszny obiad - zapiekankę warzywną, modyfikując odrobinę przepis Chrisa. Informuję o wyjściu wujka, schodząc do klatki, słyszę Clarę wołającą "Kup pampersy!".
Ot, uroki macierzyństwa.
Ubrana w luźną koszulkę w kwiatowy motyw, dżinsowe szorty i czarne sandałki z koralikami, z wielką torbą na ramieniu, dziarskim, acz spokojnym krokiem przemierzam kolejną ulicę. Włosy wirują wokół mojej twarzy, ale nie mam zamiaru ich związać. Patrzę na ten piękny świat zza przyciemnionych szkieł okularów przeciwsłonecznych i cieszę się nowym dniem.
Zakupy robię dość szybko, a to zasługa kartki z listą produktów, nie muszę się zastanawiać, co potrzebuję, po prostu zerkam na papier i biorę produkt z półki. W supermarkecie panuje przyjemny chłód, ale nie przebywam tam za długo, nie chcę przyzwyczaić organizmu do tej temperatury, nie uśmiecha mi się dostać szoku termicznego.
Po niecałej godzinie jestem z powrotem w mieszkaniu, chowam produkty do lodówki i sięgam po butelkę wody mineralnej, zastanawiając się, czy może nie wziąć po południu rolek i nie udać się do parku. Albo wezmę Violet na spacer, mała jest tak grzeczna, że podejrzewam, iż nie do końca jest malutkim człowiekiem.
Zakręcam butelkę i biorę ją ze sobą do pokoju, w którym otwieram na oścież okno. Jest mi tak lekko, że zaczynam śpiewać. W mojej głowie od ślubu wujostwa siedzi tylko jedna piosenka. I mam ochotę ją zagrać.
Zamykam pokój i kieruję się na dół do restauracji. Otwieramy za kilka godzin, więc mam pewność, że nikomu nie będę przeszkadzać, a może Violet, słysząc fortepian, zacznie się śmiać, jak w przypadku mojego śpiewu.
Ściągam z instrumentu ochronne płótno, głaszczę pomalowane na czarno drewno, otwieram klapę i naciskam klawisz c - moll. Fortepian nie jest zbytnio rozstrojony, to pewnie dlatego, że niedawno go używałam.
Zasiadam przed klawiaturą, rozgrzewam palce i zaczynam grać, a słowa piosenki same wypływają z moich ust. Pomimo prawie trzech dekad od premiery, ma ona w sobie magię i siłę, której tak szukam w muzyce.
Po trzykrotnym zagraniu całego utworu zamykam klapę i uśmiecham się. Czuję się szczęśliwa.
Dzwoni mój telefon, przez siłę wibracji o mało co nie spada z fortepianu. Na szczęście siatkówka wyćwiczyła u mnie refleks.
- Bennett, słucham.
- Cześć, tu Logan. Dostaliśmy informację o morderstwie w jednym z salonów masażu. Zechcesz nam pomóc?
Uśmiecham się.
- Jeszcze nie macie mnie dość? - Nie widziałam mężczyzn od narodzin Vami. - Przyjadę.
- Trzecia Aleja 57. Czekamy.
Rozłączam się bez pożegnania i idę po kluczyki.
****
- Cześć. Co mamy? - Zielonooki dźwiga żółtą taśmę, bym mogła pod nią przejść.
- Cześć, Rose. - Adam uśmiecha się sympatycznie. - Wydaje mi się, że trupa. - Prowadzi mnie do jednej z sal.
Wchodzimy do niej, w drzwiach mijam się z Veronicą Smith. Po nieumyślnym utrudnieniu nam śledztwa w maju została zdegradowana i ponownie pracuje w prosektorium jako stażystka. Chyba trochę ją to boli, ale nie potrafię jej w pełni współczuć, kobieta najwidoczniej nie potrafi skoncentrować się na swojej pracy w towarzystwie przystojnych mężczyzn.
Witam się z nią, ale jedynie kiwa mi głową, nie jest gotowa na konfrontację.
Logan uśmiecha się do mnie, ale nie rusza się z miejsca. Za to Diego podchodzi do mnie z zagadkowym wyrazem twarzy.
- Cześć, Rose. Świetnie wyglądasz. Macierzyństwo ci służy.
Nie ukrywam, patrzę na niego jak na idiotę, brunet z blondynem parskają śmiechem, ale szybko milkną, reflektując się. W końcu jesteśmy na miejscu zbrodni.
- Ciebie także miło widzieć, Diego. Vami ma się świetnie.
- Musisz ją tak nazywać? Ma dopiero kilka dni, a ty już wymyśliłaś jej przezwisko?
- Dlaczego się denerwujesz? Clarze i Jamesowi nie przeszkadza. Czyżby Chigi czuło się zagrożone?
Gomez odchodzi, udając obrażonego, a ja podchodzę do leżanki.
Ofiarą jest kobieta w średnim wieku. Leży na plecach, ma szeroko otwarte oczy i wyraz przerażenia na twarzy.
Obok na szafce widzę kamienie, pewnie służyły do masażu.
Kobieta ma rozległą ranę ciętą klatki piersiowej, narzędzie zbrodni musiało być bardzo ostre, skoro pokonało także gruby, frotowy ręcznik, którym przykryto podczas zabiegu górną część ciała denatki.
- Obstawiam, że przyczyną śmierci było wykrwawienie. - Podnoszę się znad ciała. - Jacyś świadkowie?
- Nie jesteśmy pewni.
- Słucham?
- Recepcjonistka nie zauważyła, by ktoś obcy kręcił się po salonie, same wcześniej umówione klientki, wszystkie były na zabiegach.
- Ale staramy się uzyskać dostęp do nagrań z kamery przed wejściem.
- Dobrze. - Logan przyjmuje profesjonalny ton. - Przesłuchajcie, oprócz klientek, wszystkich z obsługi, którzy byli w budynku w chwili zabójstwa. Tylko pilnujcie drzwi.
Koledzy kiwają głowami i wychodzą z pomieszczenia. Przyglądam się pracy techników zabezpieczających kolejne przedmioty i odciski. W tym czasie Logan rozmawia z doktorem Colemanem, a Veronica na noszach wynosi ciało, zahaczając nimi o futrynę drzwi, co słychać w całym pomieszczeniu. Kobieta pąsowieje i jak najszybciej opuszcza salę pod ostrzałem rozbawionych spojrzeń. Może i jest na tyle mądra, by być patologiem, ale do tego trzeba też mieć pewne zdolności manualne.
Brunet żegna się z koronerem i podchodzi do mnie.
- Mamy jakieś dane ofiary? - pytam.
- Tak, w jej torebce znaleźliśmy prawo jazdy. Tanya Ventura, lat czterdzieści dwa. Jak wynika z danych urzędu, jest rozwódką, ma nastoletnią córkę.
- Musimy ją poinformować. Straszne. Zginąć podczas chwili relaksu.
- Nie znasz dnia ani godziny. - Brunet świetnie to podsumowuje.
Pewna kwestia nie daje mi spokoju.
- Dlaczego obstawiamy wyjścia?
- Masażysta, który zajmował się denatką, zniknął, ale nie mamy pewności, że opuścił salon. To na ten moment nasz podejrzany numer jeden.
Zakupy robię dość szybko, a to zasługa kartki z listą produktów, nie muszę się zastanawiać, co potrzebuję, po prostu zerkam na papier i biorę produkt z półki. W supermarkecie panuje przyjemny chłód, ale nie przebywam tam za długo, nie chcę przyzwyczaić organizmu do tej temperatury, nie uśmiecha mi się dostać szoku termicznego.
Po niecałej godzinie jestem z powrotem w mieszkaniu, chowam produkty do lodówki i sięgam po butelkę wody mineralnej, zastanawiając się, czy może nie wziąć po południu rolek i nie udać się do parku. Albo wezmę Violet na spacer, mała jest tak grzeczna, że podejrzewam, iż nie do końca jest malutkim człowiekiem.
Zakręcam butelkę i biorę ją ze sobą do pokoju, w którym otwieram na oścież okno. Jest mi tak lekko, że zaczynam śpiewać. W mojej głowie od ślubu wujostwa siedzi tylko jedna piosenka. I mam ochotę ją zagrać.
Zamykam pokój i kieruję się na dół do restauracji. Otwieramy za kilka godzin, więc mam pewność, że nikomu nie będę przeszkadzać, a może Violet, słysząc fortepian, zacznie się śmiać, jak w przypadku mojego śpiewu.
Ściągam z instrumentu ochronne płótno, głaszczę pomalowane na czarno drewno, otwieram klapę i naciskam klawisz c - moll. Fortepian nie jest zbytnio rozstrojony, to pewnie dlatego, że niedawno go używałam.
Zasiadam przed klawiaturą, rozgrzewam palce i zaczynam grać, a słowa piosenki same wypływają z moich ust. Pomimo prawie trzech dekad od premiery, ma ona w sobie magię i siłę, której tak szukam w muzyce.
Po trzykrotnym zagraniu całego utworu zamykam klapę i uśmiecham się. Czuję się szczęśliwa.
Dzwoni mój telefon, przez siłę wibracji o mało co nie spada z fortepianu. Na szczęście siatkówka wyćwiczyła u mnie refleks.
- Bennett, słucham.
- Cześć, tu Logan. Dostaliśmy informację o morderstwie w jednym z salonów masażu. Zechcesz nam pomóc?
Uśmiecham się.
- Jeszcze nie macie mnie dość? - Nie widziałam mężczyzn od narodzin Vami. - Przyjadę.
- Trzecia Aleja 57. Czekamy.
Rozłączam się bez pożegnania i idę po kluczyki.
****
- Cześć. Co mamy? - Zielonooki dźwiga żółtą taśmę, bym mogła pod nią przejść.
- Cześć, Rose. - Adam uśmiecha się sympatycznie. - Wydaje mi się, że trupa. - Prowadzi mnie do jednej z sal.
Wchodzimy do niej, w drzwiach mijam się z Veronicą Smith. Po nieumyślnym utrudnieniu nam śledztwa w maju została zdegradowana i ponownie pracuje w prosektorium jako stażystka. Chyba trochę ją to boli, ale nie potrafię jej w pełni współczuć, kobieta najwidoczniej nie potrafi skoncentrować się na swojej pracy w towarzystwie przystojnych mężczyzn.
Witam się z nią, ale jedynie kiwa mi głową, nie jest gotowa na konfrontację.
Logan uśmiecha się do mnie, ale nie rusza się z miejsca. Za to Diego podchodzi do mnie z zagadkowym wyrazem twarzy.
- Cześć, Rose. Świetnie wyglądasz. Macierzyństwo ci służy.
Nie ukrywam, patrzę na niego jak na idiotę, brunet z blondynem parskają śmiechem, ale szybko milkną, reflektując się. W końcu jesteśmy na miejscu zbrodni.
- Ciebie także miło widzieć, Diego. Vami ma się świetnie.
- Musisz ją tak nazywać? Ma dopiero kilka dni, a ty już wymyśliłaś jej przezwisko?
- Dlaczego się denerwujesz? Clarze i Jamesowi nie przeszkadza. Czyżby Chigi czuło się zagrożone?
Gomez odchodzi, udając obrażonego, a ja podchodzę do leżanki.
Ofiarą jest kobieta w średnim wieku. Leży na plecach, ma szeroko otwarte oczy i wyraz przerażenia na twarzy.
Obok na szafce widzę kamienie, pewnie służyły do masażu.
Kobieta ma rozległą ranę ciętą klatki piersiowej, narzędzie zbrodni musiało być bardzo ostre, skoro pokonało także gruby, frotowy ręcznik, którym przykryto podczas zabiegu górną część ciała denatki.
- Obstawiam, że przyczyną śmierci było wykrwawienie. - Podnoszę się znad ciała. - Jacyś świadkowie?
- Nie jesteśmy pewni.
- Słucham?
- Recepcjonistka nie zauważyła, by ktoś obcy kręcił się po salonie, same wcześniej umówione klientki, wszystkie były na zabiegach.
- Ale staramy się uzyskać dostęp do nagrań z kamery przed wejściem.
- Dobrze. - Logan przyjmuje profesjonalny ton. - Przesłuchajcie, oprócz klientek, wszystkich z obsługi, którzy byli w budynku w chwili zabójstwa. Tylko pilnujcie drzwi.
Koledzy kiwają głowami i wychodzą z pomieszczenia. Przyglądam się pracy techników zabezpieczających kolejne przedmioty i odciski. W tym czasie Logan rozmawia z doktorem Colemanem, a Veronica na noszach wynosi ciało, zahaczając nimi o futrynę drzwi, co słychać w całym pomieszczeniu. Kobieta pąsowieje i jak najszybciej opuszcza salę pod ostrzałem rozbawionych spojrzeń. Może i jest na tyle mądra, by być patologiem, ale do tego trzeba też mieć pewne zdolności manualne.
Brunet żegna się z koronerem i podchodzi do mnie.
- Mamy jakieś dane ofiary? - pytam.
- Tak, w jej torebce znaleźliśmy prawo jazdy. Tanya Ventura, lat czterdzieści dwa. Jak wynika z danych urzędu, jest rozwódką, ma nastoletnią córkę.
- Musimy ją poinformować. Straszne. Zginąć podczas chwili relaksu.
- Nie znasz dnia ani godziny. - Brunet świetnie to podsumowuje.
Pewna kwestia nie daje mi spokoju.
- Dlaczego obstawiamy wyjścia?
- Masażysta, który zajmował się denatką, zniknął, ale nie mamy pewności, że opuścił salon. To na ten moment nasz podejrzany numer jeden.
Zakochana od premiery, wreszcie dojrzałam do tego,
by i u mnie pojawił się Smaug.
Ale piękny:-) Logan otrząśnij się! Niech Rose nabierze ciutkę rozumku, miałam nadzieje że zerwie z Ianem po tej akcji:'( tak czy siak rozdział fantastyczny i czekam na next
OdpowiedzUsuńCo Wy macie z tym zerwaniem?! Jeszcze 5 rozdziałów i Ian zniknie.
UsuńTaa, rozum by się przydał ;)
Cieszę się, że się podoba :)
Dziękuję za komentarz :*
Już miałam wypisywać literówki, ale zobaczyłam ten czerwony napis i się powstrzymałam. Chociaż nic nie mówiłaś o powtórzeniach, a w jednym miejscu rozdwojenie jaźni otrzymał wyraz podświadomość.
OdpowiedzUsuńDziwnie czytać, że u tak małego dziecka już stosują podgrzewane mleko. Przecież najlepsze jest to od matki, ale jak widać zastosowałaś inny manewr. Moja siostra karmiła moich siostrzeńców takim mlekiem dopiero po trzecim miesiącu, ale też "naturalnym", dołączonym do dziecka.
Zastanawiam się, kiedy ona powie Ianowi, że go zdradziła. Te sny w końcu ją wykończą. Widać, że zakorzeniło się to w jej głowie i nie chce odpuścić dalszego wbijania się.
I ten moment, gdy dla tamtego ważniejsza była praca. Widać jak jest zakochany. Aż kipi od niego miłością do Rose... Taa...
Logan naprawdę się zmienił. To on przejął tę część odpowiedzialną za czułość od Iana, bo ma jej aż nadto. Błagam, niech nie stanie się ciepłą kluchą, bo tego nie lubię!
Maleństwo ma na drugie imię Abigail. Wiem, że to nie ma ze mną nic wspólnego, ale uśmiechnęłam się, gdy to przeczytałam. Takie coś cieszy jak mało co. ^^
I to morderstwo z serii: nikt nie widział, nikt nie słyszał. Najgorsze, co może być. Ale w tym można było jeszcze wpleść oparzenia tymi kamieniami. Nie, żebym twierdziła, że czegoś temu brakuje, ale ja mam dziwne wymysły. Dobra, już się nie narzucam. xD
I see fire. <3 Męczyłam tę piosenkę całe ferie zimowe!
Pozdrawiam i życzę weny. :* <3
Zastosowałam ten zabieg z mlekiem, by mieć jakieś tło dla rozmowy. Violet pije ciepłe tylko rano ;) A to dlatego, że Clara ma małe problemy z laktacją.
UsuńTak się składa, że Ian dowie się o pocałunku Rogan już w następnym rozdziale ;)
Co do morderstwa - mam własną konsultantkę w tej sprawie, która uczy się na masażystę i od niej wiem, że masaż kamieniami to masaż zimnymi ;)
Wiedziałam, że się uśmiechniesz przy Abigail ^^
Kocham tą piosenkę, ale tyle razy pojawiała się na innych blogach, że się wstrzymałam i dopiero teraz dodałam pod rozdział.
Cieszę się, że się podoba :)
Dziękuję za komentarz :*
Dobrze, dobrze, już się poprawiam.
UsuńTwarz robi się zimnymi, a resztę ciała ciepłymi.
I właśnie to, że nie ma oparzeń po kamieniach powinno postawić Nathan (kto to? :P) w innym świetle.
Nathana *
UsuńNie ma za co :* Pomysł jest jak każdy inny, a wpadłam na niego, bo teraz tylko tym żyję :) Co do rozdziału to jest cudaśny jak zawsze :)
OdpowiedzUsuńMagdycja
Wiem, czym żyjesz i masaż nie jest jedyny :P
Usuń"Cześć".
Cieszę się, że się podoba :)
Dziękuję za komentarz :*
Już pierwsza scena mnie zauroczyła, oooch <3 bobaaaaseeek!
OdpowiedzUsuńSerio, Rose? Serio? Narzekasz, kurna? Że Logan stał się jakąś tam uprzejmą wersją siebie? To twoja wina! TWOJA! Cierp teraz! Jak najmocniej! Aż zmądrzejesz!
No, oczywiście o tym dalszym fragmencie z narodzinami już pisałam. Niech Ian przegra, kutafon jeden.
O, szybki poród. Każda by zazdrościła Clarze tak krótkich męczarni!
Abigail po cioci Abigail od złoczyńców XDD? To takie słodkie!
Taaa! Tul go, tul! Namieszaj mu jeszcze bardziej w głowie! *ma ochotę zadźgać Rose tępym nożem*
Taki piękny, pianinowy moment i... chodź, mamy nowego umarlaka. Smutaśne. Vami. Dziwne przezwisko. Chcąc nie chcąc, kojarzy mi się z vanishem! XD
Nie mam dzisiaj weny do komentarzy, nie mam weny na nic, smutam :c ale czekam na nowy rozdział!
Abigail nie jest od Abigail "MZ", pisałam, nie doszukujcie się inspiracji :P
UsuńImiona Vami powstały we wrześniu ubiegłego roku, wraz z pierwszymi pomysłami na opowiadanie.
Rose zmądrzeje już w tej sprawie ;) Za to Ian nadal będzie idiotą ^^
Nie lubisz Rae, oj, nie lubisz. I cieszy mnie to :D
Pożyczyć Ci nóż?
Vami od Violet Abigail McLeen "(f/m) Infatuación" (taa, co to znaczy :P).
Nowy rozdział już się pisze :)
Dziękuję za komentarz :**
P.S. Śniłaś mi się ostatnio :P
Jestem aktualnie na komórce, bo pojechałam do babci, ale jak wrócę to ci odpiszę XD! Jestem ciekawa co robiłam w tym śnie? ^^
UsuńWróciłam, tak więc... ehm, ehm.
UsuńAle pisałaś o jakiejś książce (jeśli chodzi o inspiracje)!
Cieszę się, że zmądrzeje, czekam na to niecierpliwie, ale póki co dalej ostrzę nóż. Biedny Logan :c. Mówię, jak Rose go nie chce, to niech go odda mi (mwahah).
No, właśnie, co to znaczy D: nie ogarniam standardowo pały. Ludzie mówią do mnie skomplikowane rzeczy, a ja tak bardzo prostolinijna dziewoja ze wsi!
Opowiadaj mi o tym śnie, bo mnie ciekawość zżera! XD
Ktoś mógłby się czepić, że zainspirowała mnie książka "Mroczna bohaterka" Abigail (drugie imię) Gibbs, w której główna bohaterka ma na imię Violet.
UsuńCo do Vami, słowo (f/m) "Infatuación" z hiszpańskiego znaczy "zakochanie". A przecież Rose wyznała, że kocha małą od pierwszej chwili ;)
A teraz sen: obejrzałam cztery Twoje filmy z naffowa (pytania, degustacja i skrzypiec), mój mózg zapamiętał Twoją twarz i Twój głos. Sen: na Twoim blogu pojawia się wizja na żywo, że jesteś w Krakowie koło Wawelu, informujesz, że idziesz na rynek, ja gnam jak głupia komunikacją miejską, nie znajduję Cię na rynku, zaczyna padać, a ja z grupą nieznanych mi ludzi (zarówno dziewcząt, jak i chłopaków) zaczynam w Sukiennicach (!) śpiewać i tańczyć to:
https://www.youtube.com/watch?v=cNSx1RdPl04
^^
Na szczęście książki nie znam, więc... XD mi się bardziej skojarzyło z naszą Abigail ze złoczyńców.
UsuńHmm. Dla mnie to trochę za bardzo ckliwe (bo to Rose, a jej teraz nie lubię XD).
Ło, matko. Jak przeżyłaś te filmy D:? Trochę mi po nich głupio XD. Szczególnie po nieudanej degustacji!
hahaha, leżę XDD! Matko, świetny sen. Czemu mi się takie rzeczy nie śnią?!
Właśnie sobie coś uświadomiłam. Zaczęłam powtarzać sobie w głowie "Rogan" i nagle przekręciłam ich imiona i wyszło mi "Lose". Ironia losu, po angielsku ten czasownik ma same negatywne znaczenia i do tego łączy się z aktualnym stanem Rogan. Chyba przestanę wierzyć w przypadki!
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podoba, pomijając już, że Ian to egoista i Rose powinna go rzucić, bo w ogóle się nią nie przejmuje, ale dobra - w kolejnym rozdziale to Ian będzie tym biednym, więc obrobię mu tyłek w następnym komentarzu :)
Mnie także zdziwiło, że Violet nie pije mleka prosto od matki, ale przeczytałam Twoją odpowiedź do Abigail, więc nie ma po co się przyczepiać ;)
Zapowiada się ciekawa sprawa!
Czekam na nn^^
Trzymaj się ciepło!
Taa, Ian może i będzie tym biednym, ale też i tym głupim naiwnym.
UsuńDlatego właśnie nie ma parringu "Lose". Nazwa nieadekwatna ;)
Cieszę się, że rozdział się podoba :)
Dziękuję za komentarz :*
Kocham to kocham to kocham! :D
OdpowiedzUsuńI znowu się schrzaniło, ale za to Rose ma kuzyneczkę ^^
Nowa sprawa, nareszcie. Jakaś ciekawa akcja szykuje się :) Czekam na nn :D
Dzisiaj dodaje nowy rozdział ! Proszę o jakąś reklamę, cokolwiek na fb :)
Pozdrowienia wraz z deszczem,
Meg ;**
Reklamę zgłoś na FB, pojawi się ;)
UsuńCieszę się, że rozdział się podoba :)
Dziękuję za komentarz :*
Wreszcie Clarze i Jamesowi urodziła się córeczka <3 Tylko nie podoba mi się imię, jakie jej wybrała Rose :/ Ale skoro rzeczywiście do niej pasuje, to nie mam już innych zastrzeżeń ;) I urocze ( nie wiem czemu) wydaje mi się to, że pierwsze zdjęcie Violet zostało zrobione przez Logana :D
OdpowiedzUsuńTak w ogóle to podziwiam Hendersona, że po tym wszystkim co się stało, on zachowuje się całkiem przyzwoicie w stosunku do Rose :O
A Ian to dupek. I tyle...
Czekam na nn :*
W odpowiedzi: imiona Violet powstały już hoho temu, szukałam połączeń i to mi przypadło do gustu, choć nikomu nie musi ;)
UsuńNa pomysł zdjęcia wpadłam dopiero przy przepisywaniu rozdziału - skoro Logan wychodzi spotkać się z siostrą i mamą, to może im przekazać nowinę, przy okazji pokaże małą (Tak w ogóle, to Rose -co nie jest opisane - poprosiła o przesłanie tego zdjęcia i powysyłała rodzinie i przyjaciołom ;)).
Też stwierdzam, że Logan dość się trzyma, w porównaniu z weselem dobę po decyzji Rose.
Ian niedługo zniknie ;) Najpierw musi się dowiedzieć o pocałunku.
Cieszę się, że się podoba :)
Dziękuję za komentarz :*
I czekam na rozdział u Ciebie :)
Rozdział jak zwykle geniealny !
OdpowiedzUsuńPisz, pisz jak najwięcej. Nie mogę się doczekać co zrobi Ian gdy się dowie o pocałunku.
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
//Kate :*
Cieszę się, że się podoba :)
UsuńKolejny rozdział - zaczęłam trzecią stronę ;)
Dziękuję za komentarz :*
Kurde skończyłam już wszystkie rozdziały. Co ja mam teraz robić ze swoim życiem?! Pozostaje mi tylko się modlić o nowy długaśny rozdział ;3
OdpowiedzUsuńVami <3 Ciekawa jestem czy Rae i Loggi będą mieli takiego bobaska, bo ona nie może umrzeć!(prawda?)
Rosie no weź ty się ogarnij! Żeby takiego ciape brać, a nie Logana ;/
Ian się nią w ogóle nie przejmuje. Pewnie ją zdradza. A może się oświadczy, ale tak przy Loganie i ona powie takie piękne grube NIE? I wtedy Loggie się weźmie do roboty. Tak wiem że rok mu zajmie wzięcie się w garść, no ale jestem taaaaka niecierpliwa ;c
Dobra, nie przynudzam. Do nn <3
I też kocham Jisbon i Ed'a <333
UsuńCieszę się, że dałaś radę przeczytać wszystko :)
UsuńNie, Ian się nie oświadczy, to nie agent Pajk :P
Ooo, Jisbonowiec. Miło mi :d
Moje serduszko strasznie się raduje, że moja proza do kogoś trafia :*
Dziękuję za komentarz :**
Liczę na kolejne komentarze przy kolejnych rozdziałach (r.36 powoli się pisze) ;)
No ba że będę komentowała! Zyskałaś stałego czytelnika ;3
UsuńRozdział wspaniały. cieszę się, że to Logan odwiuzł Rose do szpitala. Detektyw ma racje, trochę za wcześnie wymyśliła dla małej przezwizko. Nie mogę się doczekać zniknięcia Iana
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podoba :)
UsuńDziękuję za komentarz :*