Życie nas nie rozpieszcza, dlatego ważne jest, by we wszystkim umieć ujrzeć piękno.
Drogi Rose i Logana rozdzielają się, ale przyjaciele nie pozwolą im urwać kontaktu. Bo oni widzą prawdę :)
Chciałabym umieć jak Rose oszczędzać, miałabym na książki, kino i kolejne bransoletki... ^^
Scena Rogan może przywieść na myśl pewną scenę z jednej mangi (taa, Naff, domyśl się ;)), ale idealnie mi pasowała.
Jestem zadowolona z tego rozdziału, bo jest strasznie romantyczny :)
Chciałabym umieć jak Rose oszczędzać, miałabym na książki, kino i kolejne bransoletki... ^^
Scena Rogan może przywieść na myśl pewną scenę z jednej mangi (taa, Naff, domyśl się ;)), ale idealnie mi pasowała.
Jestem zadowolona z tego rozdziału, bo jest strasznie romantyczny :)
_________________________________________________
If I could, then I would,
I'll go wherever you will go.
Way up high or down low
I'll go wherever you will go.
~The Calling, "Wherever you will go"
Firefly.
Dobrze znać kogoś,
kto chce tańczyć pierwszy weselny taniec
z mężem do tej samej piosenki,
co ja. :*
Jesień w Nowym Jorku zawsze była magiczna, ale to w moim rodzinnym mieście brąz, czerwień i pomarańcz urzekały mnie swoją soczystą barwą. Drzewa tworzyły aleje magii, delikatny wiatr brzmiał wśród liści jak najsłodszy szept. Od dawna nie mogłam tego doświadczyć. W końcu mogę do tego wrócić.
Wpatrzona w zawartość mojej dużej szafy próbuję stworzyć w głowie listę ubrań, które będą mi potrzebne przez najbliższe miesiące. Jedna z walizek leży przede mną otworem, gotowa przyjąć kolejne swetry i ciepłe skarpetki. Nie planuję brać ze sobą do Wisconsin wszystkich ubrań, niektóre nie będą mi potrzebne, poza tym mam trochę oszczędności, będę sobie mogła pozwolić na jakieś małe zakupy. Próbuję sięgnąć po jedną z ulubionych bluzek, gdy w lewym boku pojawia się nagły ból. Obite żebra dają o sobie znać. Nie dam sobie sama rady. Zagryzam dolną wargę.
- Daj, pomogę ci.
Ręka dziewczyny sięga po wskazany przeze mnie ciuch, który ponownie złożony trafia do walizki.
- Dziękuję.
Brunetka uśmiecha się do mnie i dotyka moją kosmetyczkę.
- Nie ma za co.
Kate siedzi u mnie już ponad dwie godziny i pomaga mi się spakować. Jest wczesne przedpołudnie, leki mi pomagają, mam nadzieję, że będą równie przydatne podczas podróży do Wisconsin. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to koło północy powinnam ściskać kochaną babcię. Cieszę się, że jadą ze mną Pablo i Mary, już dawno nie miałam przyjemności nigdzie się z nimi wybrać.
- A może weźmiesz jeszcze tę? - pyta mnie przyjaciółka, wskazując dłonią fioletową bluzkę.
Uśmiecham się. Na jej przodzie jest wizerunek Einsteina z cytatem o biurku. Dostałam ją od Jamesa na ostatnią Gwiazdkę, ale rzadko się w niej pokazywałam, uważając, że jest za fajna, by ją nosić.
- Nie wiem, Kate, ona jest... Jest okazem muzealnym w mojej szafie - tłumaczę. - Mam ją, ale jej nie noszę, za bardzo cenię sobie jej nadruk.
Brunetka śmieje się przez chwilę.
- Nie wiedziałam, że z ciebie taka materialistka.
Rzucam w stronę pani psycholog jedną z poduszek, obrywa w głowę.
- Hej!
Teraz ja się śmieję, mój rzut zniszczył jej fryzurę, część włosów uniosła się do góry.
- Przepraszam! Chciałam zobaczyć, jaką będziesz miała minę. - Pokazuje mi język, chyba nie przyjmuje moich przeprosin. - A wracając do tematu bluzki, nie jestem materialistką, raczej skrajnym przypadkiem osoby sentymentalnej.
- Gdybyś naprawdę była tak sentymentalna, jak mówisz - odzywa się kobieta - to w tym momencie pakowałabyś również meble. I mnie do walizki.
- Nie wiem, czy byś się zmieściła, kocico.
Teraz to ja obrywam z poduszki. Obracam się bardziej ku przyjaciółce z szyderczym uśmiechem.
- To oznacza wojnę!
Gdyby ktoś wszedł w tym momencie do mojego pokoju, stwierdziłby, że trafił do lokum nastolatki, a nie dorosłej kobiety. Kate zastępuje jaśka moją duszą poduszką, sięga po najcięższą broń. I trafia mnie nią prosto w żebra. A do pokoju wchodzi James.
Zgięta w pół trzymam się za piekący bok, a pod powiekami zbierają mi się łzy. Zagryzam wargę i staram się oddychać spokojnie. Ale ból nie znika.
Cholera. Nie dzisiaj, proszę!
- Co się stało? - Wujek jest zmartwiony i zdezorientowany. - Kate, co się stało?
- Przepraszam, panie McLeen! Przez przypadek uderzyłam Rose poduszką w żebra. - Moja przyjaciółka także jest bliska płaczu.
Blondyn podchodzi do mnie, delikatnie otacza ramionami i prowadzi do łóżka.
- Połóż się.
Powoli, by nie pogorszyć swojego stanu, kładę się na miękkim posłaniu. Wciąż boli, ale jest lepiej.
- Kate, na biurku powinno leżeć opakowanie leków przeciwbólowych, podaj mi je i idź do kuchni po szklankę wody.
- Nie trzeba - protestuję. - To przejdzie.
- Przecież oberwałaś, musimy czymś złagodzić ból.
- Ale nie ibuprofenem ani paracetamolem. Nie można ich brać częściej niż co cztery godziny, a ja ostatnią dawkę przyjęłam niecałe dwie godziny temu. Dajcie mi trochę czasu, a wszystko wróci do względnej normy.
Oboje patrzą na mnie z troską, ale nie próbują za wszelką cenę wyrwać mnie z objęć bólu, sam musi stwierdzić, że jestem dla niego za silnym przeciwnikiem.
Dziesięć minut później jest już zdecydowanie lepiej, mogę nawet usiąść na łóżku. I pojawia się kolejny problem. Zerkam na brunetkę, później na wujka.
- Bandaż się obsunął.
James wzdycha i kieruje się do drzwi.
- Przyniosę nowy, Kate, zajmij się nią.
- Yes, sir.
Słyszymy kroki mężczyzny na schodach, dziewczyna siada koło mnie na łóżku.
- Myślisz, że puści mnie dzisiaj do Wisconsin? - pytam pełna mrocznych myśli.
- Możliwe, że ma teraz wątpliwości, czy puścić cię aż w taką podróż. Ale nawet jeśli będzie robił ci problemy, porozmawiam z nim i przekonam, by cię puścił. I jeszcze raz cię przepraszam, nie chciała uderzyć cię w te już obite żebra.
- Nie przepraszaj, lepiej znajdź maść!
- Ahoj, kapitanie.
Powoli odpinam guziki koszuli, to chwilowo najlepsze ubranie przy moim urazie. Z prawym rękawem nie mam problemów, ale przy ściąganiu lewego pojawia się lekkie rwanie w boku. Kate, jak przystało na moją osobistą pielęgniarkę, pomaga mi z tym, ściąga bandaż, smaruje obolałe miejsce i zakłada nowy, który James wrzuca do pokoju, nie zaglądając do niego, nie narusza mojej prywatności. Nie mam oporów przed pokazywaniem się kobiecie półnagą, nie takie rzeczy robiło się w liceum. Później pomaga mi założyć koszulę z powrotem.
- Gotowe.
- Dziękuję. - Uśmiecham się do kobiety. - Jak ja sobie poradzę bez ciebie w Middleton?
- Nie wiem. To dobry argument, bym jechała tam wraz z tobą.
Dobrze wiem, że Kate nie porzuci pracy, nie weźmie urlopu teraz, gdy nadchodzi czas największej liczby chętnych na terapię. Każda jesień, nawet najpiękniejsza, niesie ze sobą duże grono podatnych na depresję. Będzie miała ręce pełne roboty.
- Nie zmieścisz mi się do walizki.
- Poza tym Diego mnie nie puści. - Brunetka wzdycha. - Czasami podoba mi się jego troska, ale zdecydowanie częściej mam ochotę wysłać go na księżyc. Lub chociaż uderzyć.
- To dlaczego tego nie robisz? - pytam zainteresowana.
- Miłość każe mi odwlekać ten moment, dopóki nie przejdzie.
- Cieszę się, że jesteście ze sobą szczęśliwi.
Mój wzrok trafia na leżącą na nocnej szafce książkę z zagadnieniami genetycznymi. Chyba powinnam wysłać mejlem podziękowania zarządowi uczelni za tymczasowe wpisanie mnie na listę studentów korespondencyjnych. Nie darowałabym sobie, gdybym na ostatnim roku studiów wzięła urlop dziekański, na własną rękę szukałabym tego, który mnie postrzelił. Gnojek powinien tkwić w więzieniu.
- O czym myślisz?
Spoglądam na przyjaciółkę. Znamy się już ponad dziewięć lat, gdyby nie ta śliczna dziewczyna o długich, prostych, czarnych włosach i pięknym uśmiechu, moje życie w liceum byłoby zdecydowanie pozbawione barw i śmiechu.
- O tym, jak bardzo jestem wdzięczna władzom uczelni za ich wspaniałomyślność. Gdyby nie ich zgoda, już dziś musiałabym przepraszać Pabla za to, że nie będziemy razem oblewać dyplomów.
- A to by była ogromna strata.
Uderzam dziewczynę lekko poduszką.
- Możemy sobie zrobić krótką przerwę? - pytam. - Większość rzeczy mam już spakowane, a zjadłabym coś dobrego.
- Co rozumiesz przez "coś dobrego"?
Szczerzę się do pani psycholog.
- Lody bakaliowe. Z czekoladą.
Bez oporów zbiera się z łóżka i manewrując między walizkami, dociera do drzwi. Z ręką na klamce spogląda na mnie i ciepło się uśmiecha.
- Wezmę największe łyżki.
Dobrze wie, czego mi potrzeba. Będę za nią tęsknić podczas rekonwalescencji.
- Kocham cię! - krzyczę, zanim zamkną się za nią drzwi, po czym przenoszę wzrok za okno.
Nasze piękne drzewo straciło już większość liści, pozostałe przybrały ciepłą barwę pomarańczy i brązu. Pamiętam, że mając piętnaście lat, siedziałam pod tym drzewem na usłanej z opadłych liści kanapie, wiatr poruszał szalikiem chroniącym moją szyję, a ja cieszyłam się, że James jednak go nie ściął.
Jeśli kiedyś będę miała własną rodzinę, chciałabym mieć na podwórku kilka drzew, między którymi moje dzieci bawiłyby się w chowanego jak ja w sadzie dziadka. Chcę dać im szczęśliwe dzieciństwo.
Jedno z liści odrywa się i powoli opada na brunatną ziemię. Gdy coś się rodzi, coś musi umrzeć. Coś się kończy, coś innego się zaczyna.
Jak moje życie.
Postrzał pogrzebał moje wspomnienia, ale los dał mi nowe życie, bym mogła na nowo wrócić do Logana.
Tylko czy on tego chce?
Wpatrzona w zawartość mojej dużej szafy próbuję stworzyć w głowie listę ubrań, które będą mi potrzebne przez najbliższe miesiące. Jedna z walizek leży przede mną otworem, gotowa przyjąć kolejne swetry i ciepłe skarpetki. Nie planuję brać ze sobą do Wisconsin wszystkich ubrań, niektóre nie będą mi potrzebne, poza tym mam trochę oszczędności, będę sobie mogła pozwolić na jakieś małe zakupy. Próbuję sięgnąć po jedną z ulubionych bluzek, gdy w lewym boku pojawia się nagły ból. Obite żebra dają o sobie znać. Nie dam sobie sama rady. Zagryzam dolną wargę.
- Daj, pomogę ci.
Ręka dziewczyny sięga po wskazany przeze mnie ciuch, który ponownie złożony trafia do walizki.
- Dziękuję.
Brunetka uśmiecha się do mnie i dotyka moją kosmetyczkę.
- Nie ma za co.
Kate siedzi u mnie już ponad dwie godziny i pomaga mi się spakować. Jest wczesne przedpołudnie, leki mi pomagają, mam nadzieję, że będą równie przydatne podczas podróży do Wisconsin. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to koło północy powinnam ściskać kochaną babcię. Cieszę się, że jadą ze mną Pablo i Mary, już dawno nie miałam przyjemności nigdzie się z nimi wybrać.
- A może weźmiesz jeszcze tę? - pyta mnie przyjaciółka, wskazując dłonią fioletową bluzkę.
Uśmiecham się. Na jej przodzie jest wizerunek Einsteina z cytatem o biurku. Dostałam ją od Jamesa na ostatnią Gwiazdkę, ale rzadko się w niej pokazywałam, uważając, że jest za fajna, by ją nosić.
- Nie wiem, Kate, ona jest... Jest okazem muzealnym w mojej szafie - tłumaczę. - Mam ją, ale jej nie noszę, za bardzo cenię sobie jej nadruk.
Brunetka śmieje się przez chwilę.
- Nie wiedziałam, że z ciebie taka materialistka.
Rzucam w stronę pani psycholog jedną z poduszek, obrywa w głowę.
- Hej!
Teraz ja się śmieję, mój rzut zniszczył jej fryzurę, część włosów uniosła się do góry.
- Przepraszam! Chciałam zobaczyć, jaką będziesz miała minę. - Pokazuje mi język, chyba nie przyjmuje moich przeprosin. - A wracając do tematu bluzki, nie jestem materialistką, raczej skrajnym przypadkiem osoby sentymentalnej.
- Gdybyś naprawdę była tak sentymentalna, jak mówisz - odzywa się kobieta - to w tym momencie pakowałabyś również meble. I mnie do walizki.
- Nie wiem, czy byś się zmieściła, kocico.
Teraz to ja obrywam z poduszki. Obracam się bardziej ku przyjaciółce z szyderczym uśmiechem.
- To oznacza wojnę!
Gdyby ktoś wszedł w tym momencie do mojego pokoju, stwierdziłby, że trafił do lokum nastolatki, a nie dorosłej kobiety. Kate zastępuje jaśka moją duszą poduszką, sięga po najcięższą broń. I trafia mnie nią prosto w żebra. A do pokoju wchodzi James.
Zgięta w pół trzymam się za piekący bok, a pod powiekami zbierają mi się łzy. Zagryzam wargę i staram się oddychać spokojnie. Ale ból nie znika.
Cholera. Nie dzisiaj, proszę!
- Co się stało? - Wujek jest zmartwiony i zdezorientowany. - Kate, co się stało?
- Przepraszam, panie McLeen! Przez przypadek uderzyłam Rose poduszką w żebra. - Moja przyjaciółka także jest bliska płaczu.
Blondyn podchodzi do mnie, delikatnie otacza ramionami i prowadzi do łóżka.
- Połóż się.
Powoli, by nie pogorszyć swojego stanu, kładę się na miękkim posłaniu. Wciąż boli, ale jest lepiej.
- Kate, na biurku powinno leżeć opakowanie leków przeciwbólowych, podaj mi je i idź do kuchni po szklankę wody.
- Nie trzeba - protestuję. - To przejdzie.
- Przecież oberwałaś, musimy czymś złagodzić ból.
- Ale nie ibuprofenem ani paracetamolem. Nie można ich brać częściej niż co cztery godziny, a ja ostatnią dawkę przyjęłam niecałe dwie godziny temu. Dajcie mi trochę czasu, a wszystko wróci do względnej normy.
Oboje patrzą na mnie z troską, ale nie próbują za wszelką cenę wyrwać mnie z objęć bólu, sam musi stwierdzić, że jestem dla niego za silnym przeciwnikiem.
Dziesięć minut później jest już zdecydowanie lepiej, mogę nawet usiąść na łóżku. I pojawia się kolejny problem. Zerkam na brunetkę, później na wujka.
- Bandaż się obsunął.
James wzdycha i kieruje się do drzwi.
- Przyniosę nowy, Kate, zajmij się nią.
- Yes, sir.
Słyszymy kroki mężczyzny na schodach, dziewczyna siada koło mnie na łóżku.
- Myślisz, że puści mnie dzisiaj do Wisconsin? - pytam pełna mrocznych myśli.
- Możliwe, że ma teraz wątpliwości, czy puścić cię aż w taką podróż. Ale nawet jeśli będzie robił ci problemy, porozmawiam z nim i przekonam, by cię puścił. I jeszcze raz cię przepraszam, nie chciała uderzyć cię w te już obite żebra.
- Nie przepraszaj, lepiej znajdź maść!
- Ahoj, kapitanie.
Powoli odpinam guziki koszuli, to chwilowo najlepsze ubranie przy moim urazie. Z prawym rękawem nie mam problemów, ale przy ściąganiu lewego pojawia się lekkie rwanie w boku. Kate, jak przystało na moją osobistą pielęgniarkę, pomaga mi z tym, ściąga bandaż, smaruje obolałe miejsce i zakłada nowy, który James wrzuca do pokoju, nie zaglądając do niego, nie narusza mojej prywatności. Nie mam oporów przed pokazywaniem się kobiecie półnagą, nie takie rzeczy robiło się w liceum. Później pomaga mi założyć koszulę z powrotem.
- Gotowe.
- Dziękuję. - Uśmiecham się do kobiety. - Jak ja sobie poradzę bez ciebie w Middleton?
- Nie wiem. To dobry argument, bym jechała tam wraz z tobą.
Dobrze wiem, że Kate nie porzuci pracy, nie weźmie urlopu teraz, gdy nadchodzi czas największej liczby chętnych na terapię. Każda jesień, nawet najpiękniejsza, niesie ze sobą duże grono podatnych na depresję. Będzie miała ręce pełne roboty.
- Nie zmieścisz mi się do walizki.
- Poza tym Diego mnie nie puści. - Brunetka wzdycha. - Czasami podoba mi się jego troska, ale zdecydowanie częściej mam ochotę wysłać go na księżyc. Lub chociaż uderzyć.
- To dlaczego tego nie robisz? - pytam zainteresowana.
- Miłość każe mi odwlekać ten moment, dopóki nie przejdzie.
- Cieszę się, że jesteście ze sobą szczęśliwi.
Mój wzrok trafia na leżącą na nocnej szafce książkę z zagadnieniami genetycznymi. Chyba powinnam wysłać mejlem podziękowania zarządowi uczelni za tymczasowe wpisanie mnie na listę studentów korespondencyjnych. Nie darowałabym sobie, gdybym na ostatnim roku studiów wzięła urlop dziekański, na własną rękę szukałabym tego, który mnie postrzelił. Gnojek powinien tkwić w więzieniu.
- O czym myślisz?
Spoglądam na przyjaciółkę. Znamy się już ponad dziewięć lat, gdyby nie ta śliczna dziewczyna o długich, prostych, czarnych włosach i pięknym uśmiechu, moje życie w liceum byłoby zdecydowanie pozbawione barw i śmiechu.
- O tym, jak bardzo jestem wdzięczna władzom uczelni za ich wspaniałomyślność. Gdyby nie ich zgoda, już dziś musiałabym przepraszać Pabla za to, że nie będziemy razem oblewać dyplomów.
- A to by była ogromna strata.
Uderzam dziewczynę lekko poduszką.
- Możemy sobie zrobić krótką przerwę? - pytam. - Większość rzeczy mam już spakowane, a zjadłabym coś dobrego.
- Co rozumiesz przez "coś dobrego"?
Szczerzę się do pani psycholog.
- Lody bakaliowe. Z czekoladą.
Bez oporów zbiera się z łóżka i manewrując między walizkami, dociera do drzwi. Z ręką na klamce spogląda na mnie i ciepło się uśmiecha.
- Wezmę największe łyżki.
Dobrze wie, czego mi potrzeba. Będę za nią tęsknić podczas rekonwalescencji.
- Kocham cię! - krzyczę, zanim zamkną się za nią drzwi, po czym przenoszę wzrok za okno.
Nasze piękne drzewo straciło już większość liści, pozostałe przybrały ciepłą barwę pomarańczy i brązu. Pamiętam, że mając piętnaście lat, siedziałam pod tym drzewem na usłanej z opadłych liści kanapie, wiatr poruszał szalikiem chroniącym moją szyję, a ja cieszyłam się, że James jednak go nie ściął.
Jeśli kiedyś będę miała własną rodzinę, chciałabym mieć na podwórku kilka drzew, między którymi moje dzieci bawiłyby się w chowanego jak ja w sadzie dziadka. Chcę dać im szczęśliwe dzieciństwo.
Jedno z liści odrywa się i powoli opada na brunatną ziemię. Gdy coś się rodzi, coś musi umrzeć. Coś się kończy, coś innego się zaczyna.
Jak moje życie.
Postrzał pogrzebał moje wspomnienia, ale los dał mi nowe życie, bym mogła na nowo wrócić do Logana.
Tylko czy on tego chce?
****
Mogłam się domyśleć, że "mała pożegnalna kawa" w rozumowaniu Jamesa to tak naprawdę "wielkie pożegnanie z pompą" w moim rozumowaniu. Przyszli Kate, Pablo, Mary, Chris z Marlene (specjalnie zwolnili się z lekcji), a także Susan, Ben oraz Chigi, Grace i Mia, która uśmiecha się do mnie promiennie ze łzami w oczach, gdy siedzimy wszyscy przy połączonych stolikach i raczymy się mocną, włoską kawą i amorkami. Clara chciała upiec ciasto na to spotkanie, dobrze, że jej to wczoraj wyperswadowałam.
Siedzę wśród osób, które mnie kochają, którym na mnie zależy i dla których jestem ważna, ale brakuje tu jeszcze kogoś.
Kogoś o pięknych, niebieskich oczach.
Ben rozmawia o czymś z Jamesem lekko konspiracyjnym głosem, dziewczyny rozmawiają z Clarą i rozczulają się nad Violet śpiącą w wózku tuż przy krześle cioci. Mojej małej kuzynce nie przeszkadza wywołany przez dorosłych harmider, pewnie śni się jej coś miłego. Adam i Diego rozmawiają z Chrisem i Marlene o sprawie Charlotte, robią młodej Baronte ukryte przesłuchanie, raczej śledztwo nie posuwa się zbytnio do przodu. Nie chcę słuchać ich rozmowy, przypomina mi o postrzale, a o nim chciałabym zapomnieć. Wyglądam przez okno, karcąc się w duchu. Przecież nie przyjdzie. Więc na co ja wciąż liczę? Na latające świnie?
Koło mnie miejsce zajmuje Susan. Promienieje, od kiedy rozwiodła się z despotycznym mężem. I chyba kręci z kapitanem Jonesem, ponoć przyjechali do "Darcy's" jednym samochodem, a do restauracji weszli, nieudolnie ukrywając splecione dłonie. Przynajmniej tak twierdzi Diego. Czasami można mu wierzyć na słowo, ale nie jestem pewna, czy to właśnie ten moment.
Uśmiecham się do kobiety ciepło, odwzajemnia to, dłonią odgarnia mi kosmyk włosów znad czoła.
- Jak się czujesz? - pyta matczynym głosem.
- Dobrze, żebra już tak nie bolą, choć czasami dają mi się we znaki. - Zapisuję w pamięci, by wystrzegać się w Middleton wszelkich bitew na poduszki. - Jestem odrobinę przejęta wyjazdem. I już wiem, że będę za wami wszystkimi bardzo tęsknić.
- My za tobą też, różyczko. - Przytula mnie do siebie, opada na mnie odrobina jej waniliowej wody toaletowej. Wiele zapachów będzie mi się kojarzyło z Nowym Jorkiem.
Diego zauważa mnie wtuloną w panią patolog.
- Robimy zbiorowego misia! - krzyczy i rusza do naszego miejsca, za nim reszta kompanii.
Z uśmiechami i łzami w oczach robimy tulaśną kanapkę, a później każdy po kolei mnie ściska. To samo będą robić, zanim wsiądę do auta, ale misiów z przyjaciółmi nigdy za wiele. Gomez śmieje się, że to powinno być wpisane w tradycję każdego spotkania przynajmniej trzech członków tego grona. Mówi to odrobinę w żartach, jednak wszyscy na to przystajemy. To będzie takie nasze pożegnanie, byśmy nigdy nie rozstali się w gniewie, bo nie wiadomo, czy to nie będzie ostatnie spotkanie.
Coś się kończy.
Ale też coś się zaczyna.
Czas biegnie nieubłaganie. Gdy zegar wybija za kwadrans czternastą, wszyscy podnosimy się z krzeseł i przechodzimy na tył kamienicy, do naszego małego ogródka. Pablo i James przy pomocy detektywów pakują do bagażnika walizki z moimi rzeczami osobistymi. Znowu zostaję przez wszystkich wyściskana. Słońce gra między kolorowymi liśćmi, nad naszymi głowami przelatują ptaki, które nie zdecydowały się na podróż do Afryki, a na twarzach moich drogich przyjaciółek lśnią ścieżki łez.
Najmocniej i najdłużej tuli mnie Mia, głaszcze mnie po głowie i szepcze do ucha:
- Myślałam, że przyjdzie. Wybacz mi.
- Nie szkodzi - odpowiadam równie cicho. - Naprawdę nie szkodzi.
Na co czekałam? Dlaczego głupia myślałam, że bransoletka na moim nadgarstku go tu wezwie, że stawi się tu z różą i czule pożegna?
Głupia.
Odrywam się od dwudziestotrzylatki i posyłam jej blady uśmiech.
- Jeśli kogoś sobie znajdziesz podczas mojej nieobecności, daj mi jak najszybciej znać, bym mogła ocenić wasze szanse na szczęśliwy związek.
- Oczywiście, że dam znać! - Tuli mnie jeszcze raz. - Trzymaj się tam, Rosie. I wracaj do nas szybko.
- Jak najszybciej. Obiecuję.
Pożegnania niosą ze sobą smutek, w końcu porzucamy kogoś, nie będziemy go mogli widzieć twarzą w twarz (Skype się nie liczy), ale również nadzieję, że kolejne spotkanie będzie jeszcze lepsze.
Na kilka sekund wystawiam twarz do słońca, gdy z zaułka dochodzą mnie czyjeś kroki, ktoś tu biegnie. Patrzę w tamtą stronę.
- Rose!
Przyszedł.
Czuję na sercu lekki ciężar i jednocześnie ulgę. A także radość i zażenowanie. Wygląda bardzo dobrze. Ciemne dżinsy, biała koszula i kamizelka z garnituru.
Chwila.
Kiedyś widziałam go już w podobnym stroju. Nie umiem sobie przypomnieć, gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach, ale na pewno już go tak ubranego widziałam. Spojrzenie jego błękitnych oczu lekko rozgrzewa moją twarz, spuszczam wzrok.
Przyjaciele obserwują nas, aż James wreszcie przerywa tę niezbyt komfortową dla mnie i bruneta scenę.
- Czy ktoś chce jeszcze ciasteczka? Sporo zostało.
- Nie, dzięki. - Ben posyła restauratorowi uśmiech. - Będziemy się już zbierać.
Ostatnie całusy, życzenia szybkiego powrotu do zdrowia i NYC, po czym na placu zostaję tylko ja i Logan.
Czując się nieco nieswojo, podchodzę do drzewa i kładę dłoń na jego korze, jest lekko chropowata i znajoma. Będę tęsknić nawet za tym starym, wysokim patykiem.
Logan podchodzi bliżej mnie, dopiero teraz dostrzegam w jego ręce paczuszkę zawiniętą w ozdobny, kremowy papier, związaną złotą wstążką.
Podnoszę wzrok na detektywa.
- Dzień dobry - wita się miło, jego oddech delikatnie pieści moją skórę.
- Cześć. Cieszę się, że jednak przyszedłeś.
- Ja też. Bardzo. - Odwraca się w stronę samochodu. - Czyli dzisiaj wyjeżdżasz?
- Tak. Babcia już przygotowuje ramiona, by mnie przytulić.
- Pozdrów ją ode mnie. - Ona go pamięta, ja nie. To zasmucające. - Proszę, to dla ciebie.
Biorę od niego mały podarunek.
- Dziękuję.
Podchodzi jeszcze bliżej, rzuca długi cień, podnoszę głowę, spojrzeć mu w oczy.
- Rose, wiem, że mnie nie pamiętasz, ale chciałbym, byś pozwoliła mi coś zrobić. Na pożegnanie.
- Co takiego chcesz zrobić?
Odpowiada pytaniem na pytanie.
- Ufasz mi?
Uratował mi życie, nie pozwolił odejść z tego świata. Przez ostatni rok, jeśli wierzyć wujkowi, dawał mi poczucie bezpieczeństwa, był świetnym kompanem w ironicznych grach słownych, wniósł coś nowego do mojego życia. Dał mi z siebie wiele, nie oczekując nic w zamian. Jak mogłabym mieć wątpliwości?
- Ufam.
Chwyta moją twarz w obie dłonie, nieznacznie unosi moją głowę wyżej, przybliża swoje wargi do moich ust, instynktownie zamykam oczy.
Pocałunek jest pozbawiony żaru, którego się spodziewałam. Delikatny i czuły, a jednocześnie pewny i mocny. Jak w liceum, gdy chłopak po raz pierwszy całuje swoją dziewczynę. Usta Logana są miękkie. Może to sprawi, że moja tęsknota będzie większa, ale za takim pocałunkiem chcę tęsknić.
Odrywa swoje wargi, po czym otacza mnie ramionami i przytula do siebie. Jego serce bije rytmicznie, a twarz schowana jest w moich włosach. Obejmuję go w pasie.
- Wracaj do nas jak najszybciej.
- Postaram się. - Opieram głowę o jego klatkę piersiową. - Mam nadzieję, że zdołam sobie ciebie przypomnieć
Przyszedł.
Czuję na sercu lekki ciężar i jednocześnie ulgę. A także radość i zażenowanie. Wygląda bardzo dobrze. Ciemne dżinsy, biała koszula i kamizelka z garnituru.
Chwila.
Kiedyś widziałam go już w podobnym stroju. Nie umiem sobie przypomnieć, gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach, ale na pewno już go tak ubranego widziałam. Spojrzenie jego błękitnych oczu lekko rozgrzewa moją twarz, spuszczam wzrok.
Przyjaciele obserwują nas, aż James wreszcie przerywa tę niezbyt komfortową dla mnie i bruneta scenę.
- Czy ktoś chce jeszcze ciasteczka? Sporo zostało.
- Nie, dzięki. - Ben posyła restauratorowi uśmiech. - Będziemy się już zbierać.
Ostatnie całusy, życzenia szybkiego powrotu do zdrowia i NYC, po czym na placu zostaję tylko ja i Logan.
Czując się nieco nieswojo, podchodzę do drzewa i kładę dłoń na jego korze, jest lekko chropowata i znajoma. Będę tęsknić nawet za tym starym, wysokim patykiem.
Logan podchodzi bliżej mnie, dopiero teraz dostrzegam w jego ręce paczuszkę zawiniętą w ozdobny, kremowy papier, związaną złotą wstążką.
Podnoszę wzrok na detektywa.
- Dzień dobry - wita się miło, jego oddech delikatnie pieści moją skórę.
- Cześć. Cieszę się, że jednak przyszedłeś.
- Ja też. Bardzo. - Odwraca się w stronę samochodu. - Czyli dzisiaj wyjeżdżasz?
- Tak. Babcia już przygotowuje ramiona, by mnie przytulić.
- Pozdrów ją ode mnie. - Ona go pamięta, ja nie. To zasmucające. - Proszę, to dla ciebie.
Biorę od niego mały podarunek.
- Dziękuję.
Podchodzi jeszcze bliżej, rzuca długi cień, podnoszę głowę, spojrzeć mu w oczy.
- Rose, wiem, że mnie nie pamiętasz, ale chciałbym, byś pozwoliła mi coś zrobić. Na pożegnanie.
- Co takiego chcesz zrobić?
Odpowiada pytaniem na pytanie.
- Ufasz mi?
Uratował mi życie, nie pozwolił odejść z tego świata. Przez ostatni rok, jeśli wierzyć wujkowi, dawał mi poczucie bezpieczeństwa, był świetnym kompanem w ironicznych grach słownych, wniósł coś nowego do mojego życia. Dał mi z siebie wiele, nie oczekując nic w zamian. Jak mogłabym mieć wątpliwości?
- Ufam.
Chwyta moją twarz w obie dłonie, nieznacznie unosi moją głowę wyżej, przybliża swoje wargi do moich ust, instynktownie zamykam oczy.
Pocałunek jest pozbawiony żaru, którego się spodziewałam. Delikatny i czuły, a jednocześnie pewny i mocny. Jak w liceum, gdy chłopak po raz pierwszy całuje swoją dziewczynę. Usta Logana są miękkie. Może to sprawi, że moja tęsknota będzie większa, ale za takim pocałunkiem chcę tęsknić.
Odrywa swoje wargi, po czym otacza mnie ramionami i przytula do siebie. Jego serce bije rytmicznie, a twarz schowana jest w moich włosach. Obejmuję go w pasie.
- Wracaj do nas jak najszybciej.
- Postaram się. - Opieram głowę o jego klatkę piersiową. - Mam nadzieję, że zdołam sobie ciebie przypomnieć
- Nadzieja matką głupich.
- Ale każda matka kocha swoje dzieci.
Przytula mnie bardziej do siebie, chłonę zapach jego wody toaletowej i staram się go zapamiętać.
- I tego się trzymajmy.
Wypuszcza mnie z objęć i składa na moim czole drugi pożegnalny pocałunek.
Z budynku wyłania się James, za nim pod ręką wychodzą moi towarzysze podróże. Musieli nas obserwować przez okno, jak inaczej wyjaśnić, że pojawili się tutaj akurat w tym momencie?
- Pora wyruszać, Rose.
Żegnam się z wujkiem, jego żoną, Violet, które także wyszły na dwór, obiecuję im często pisać i dzwonić. Z tą trójką spotkam się za dwa miesiące, przyjadą do babci Maddy na święta. Ciekawe, jak bardzo mała McLeen przez ten czas urośnie.
Zasiadam na tylnym siedzeniu samochodu, Mary i Pablo będą się zmieniać za kierownicą. Spoglądam na rodzinę i Logana, Martinez zapuszcza silnik i rusza, macham do żegnających.
Wyjeżdżamy na ulicę, a ja już zaczynam tęsknić.
- Ale każda matka kocha swoje dzieci.
Przytula mnie bardziej do siebie, chłonę zapach jego wody toaletowej i staram się go zapamiętać.
- I tego się trzymajmy.
Wypuszcza mnie z objęć i składa na moim czole drugi pożegnalny pocałunek.
Z budynku wyłania się James, za nim pod ręką wychodzą moi towarzysze podróże. Musieli nas obserwować przez okno, jak inaczej wyjaśnić, że pojawili się tutaj akurat w tym momencie?
- Pora wyruszać, Rose.
Żegnam się z wujkiem, jego żoną, Violet, które także wyszły na dwór, obiecuję im często pisać i dzwonić. Z tą trójką spotkam się za dwa miesiące, przyjadą do babci Maddy na święta. Ciekawe, jak bardzo mała McLeen przez ten czas urośnie.
Zasiadam na tylnym siedzeniu samochodu, Mary i Pablo będą się zmieniać za kierownicą. Spoglądam na rodzinę i Logana, Martinez zapuszcza silnik i rusza, macham do żegnających.
Wyjeżdżamy na ulicę, a ja już zaczynam tęsknić.
****
Dopiero podczas postoju na stacji benzynowej gdzieś w Indianie decyduję się otworzyć prezent od niebieskookiego. Powoli, by nie zranić się cienkim papierem, rozpakowuję zawiniątko. Obok mnie na siedzeniu leży złota wstążka. Serce bije mi mocno, nie wiem, czego się spodziewać. Potrzebuję chwili, by opanować drżenie rąk, dopiero głęboki wdech uspokaja mnie na tyle, bym otworzyła błękitne pudełeczko.
Na białej poduszeczce leży jedna z najpiękniejszych bransoletek, jakie widziałam: srebrne serduszko z trzema kwiatuszkami w środku zawieszone na błękitnym sznurku ze srebrnymi zakończeniami.
Do tego cudeńka dołączona jest także karteczka. Czytam jej treść zapisaną niewątpliwie piórem, czarny atrament lśni na kremowym papierze. To jego pismo, które też już widziałam, wiem to, nie widzę wspomnienia, po prostu wiem.
Dwa wersy jednej z moich ulubionych piosenek sprawiają, że serce rośnie mi w piersi, a uśmiech, który niepostrzeżenie wkradł się na usta, nie chce z nich zniknąć.
Gdybym mógł, chciałbym,
Poszedłbym, gdziekolwiek Ty byś poszła.
Do tego krótkie życzenia powrotu do zdrowia. Dotykam opuszkami palca pięknie wykaligrafowany podpis.
Logan
Przywołał mnie z powrotem do życia, przywoła mnie z powrotem do Nowego Jorku.
Mary spogląda na mnie zaniepokojona we wstecznym lusterku. No tak, przecież dawno już nie uśmiechałam się sama do siebie uśmiechem psychopaty. Pewnie rozmyśla, czy czasem nie zawieźć mnie do psychiatryka.
Puszczam do niej oczko, co jeszcze bardziej ją dziwi.
- Rose, dobrze się czujesz?
Wyśmienicie.
- Tak, dobrze, tylko trochę jestem ogłupiała po lekach.
To wytłumaczenie chyba jej odpowiada. Ruszamy dalej przez kolejne stany naszego pięknego kraju. Zakładam bransoletkę na nadgarstek, wraz z drugą bransoletką od Logana tworzy przyjemną całość.
Wyglądam przez okno i świat wydaje mi się naprawdę piękny. Nie boję się ciężkich ćwiczeń, które przywrócą mi dawną sprawność. Właściwie nie boję się tego, co czeka mnie w Wisconsin.
Mam cel.
Chcę poznać i pokochać człowieka, który pokochał mnie.
Tylko czy moi przyjaciele zniosą tyle rozmów i wiadomości? ;)
* zdjęcie pochodzi z prywatnego archiwum autora tekstu, jego wykonawcą jest Magdycja.
Świetny rozdział :) Powiem szczerze, że wzruszyłam się przy nim, a najbardziej gdy Rose otwiera podarunek od Logana :) Cleo oby więcej takich rozdziałów co mnie aż tak bardzo poruszą ! :*
OdpowiedzUsuńMagdycja
Postaram się ;)
UsuńCieszę się, że Ci się podoba :)
Dziękuję za komentarz :**
Ooo *_* jaki awwny rozdział ♥ taki romantyczny i słodki ^^ Logan przyszedł się porządnie pożegnać ;) no a Rose chce go sobie koniecznie przypomnieć i w sumie nie dziwię się jej... świetny rozdział i czekam z niecierpliwością na nn ♥♡♥ :* :*
OdpowiedzUsuńJest słodki i o to mi w nim chodziło ;)
UsuńDziękuję za komentarz :*
*-*
OdpowiedzUsuńRozdział po prostu "och, ach, ech", taki romantyczny! Przyjemnie się czytało :)
Logan. Dobrze, że przyszedł, bo chyba nigdy bym mu tego nie wybaczyła ;)
Nie wiedziałam, że Cleo jest taka słodka, mmm :3
Czekam na nn :)
Sama po sobie nie spodziewałam się takiej słodkości, ale bardzo pasowała mi ona do tego rozdziału ;)
UsuńCieszę się, że się podoba :)
Dziękuję za komentarz :*
Babcia Maddy <3 Jak fajnie, że w końcu się pojawi *.* Ona zawsze jakoś umiała poradzić Rose i chyba najczęściej pojawia się jak w życiu Rose dzieje się coś związanego z Loganem... i miłością.
OdpowiedzUsuńSłodki pocałunek z twarzą w łapkach Logana ^.^
Przyjemny rozdział :) Delikatny i romantyczny.
Czekam na kolejny ;D
Cieszę się, że się podoba :)
UsuńDziękuję za komentarz :*
http://www.percy-j-story.blogspot.com/2014/09/liebster-blog-award.html
OdpowiedzUsuńNominacje :)
Oczywiście trzeci raz piszę komentarz, bo mój laptop mnie kocha! Teraz go sobie ładnie w wordzie zapisałam, więc jest dobrze C: po powrocie do cudownych internetów w końcu trafiłam na mega romantyczny rozdział Cleosia! Łiiiii! Jaram się! Czekałeś na mnie Logan, prawda?! *___*. W ogóle coś mi się wydaje, że to anime o którym wspomniałaś to Ao Haru Ride, ale jeszcze nie wiem, bo nie przeczytałam całości XDD!
OdpowiedzUsuńPoczątkowy opis jesieni taki piękny, magiczny. Lubię jesień, bo wtedy się urodziłam ohoho. Taka piękna pora roku! Taka chłodna!
Chciałabym być oszczędna jak Rose... a ja wszystko wydaję XD.
"- Gdybyś naprawdę była tak sentymentalna, jak mówisz - odzywa się kobieta - to w tym momencie pakowałabyś również meble. I mnie do walizki." - to było dobre ahahah XD. I Logana też do walizki i Logana też! ŁIIIII! A jak Logana, to i mnie! A jak mnie, to i Cleo! A jak Cleo to i Nathiela, ale... to byłby armagedon. Nasza czwórka w jednej walizce :o.
Ojej, Rose dostała w żeberka :c niedobra Kate. Ketanolem ją! Albo... morfiną, będzie odlot! Ohohh
To gratki, Rose. Ja nigdy nie lubiłam się przebierać przy nikim. Nawet kobietach :c. Moje wałki tłuszczu, nie oddam.
LODY BAKALIOWE! O MATKO! I jak tu chudnąć :c? Mam ochotę na lody bakaliowe... dlaczego mi to robisz, Cleo? WHY? Jutro mam wolne, więc pójdę do sklepu po lody :c
"Czy on tego chce?" - błagam cię, Rose, na 100%. To w końcu Logan. Po uszy w tobie zakochany Logan!
Chris z Marlene zwolnieni z lekcji? Jasne. Pewnie zwiali XD.
"Kogoś o pięknych, niebieskich oczach" - no, wiesz, Roooose? Wiedziałam, że na mnie czekasz <3.
Latające świnie XDDDD. Rose rozwaliła system. I mój mózg.
Zbiorowy miś Diega! JA TEŻ SIĘ CHCĘ DOŁĄCZYĆ! *rzuca się* Tuuuuliiiiiiiimy!
Skype się nie liczy. I od razu przypomina mi się rozmowa z rodzicami XD.
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! WIEDZIAŁAM, ŻE JĄ POCAŁUJEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE! JEEEEEE! *zaciesza gębę*
Rose ogłupiała po lekach? Chyba z miłości! Ohohhohoh! To taki piękny prezent <3 to takie kochane! Matko, rozpływam się! Tak dawno nie było tu romantyzmu! AAAAAAAA!
Ja chcę więcej :c ja chcę Logan... matko... Ja chcę Rogan! Niech wracają szybko! Niech nikt nie mąci! AAAAAA! Kocham Cię, Cleo!
Twój laptop chyba nie ogarnia wrocławskiego internetu :D
UsuńOczywiście, że Logan czeka, on zawsze na Ciebie czeka ;)
Tak, to Ao Haru Ride, tak jakoś mi ta scena z Kou i Yoshioką wryła się w pamięć, więc opisałam ją tutaj.
Ja, Ty, Logan i Nathiel w jednej walizce? Chybabyśmy się pozabijali :D My byśmy się kłóciły o nich, oni walczyliby, kto ma lepszą klatę... To ja chyba podziękuję :D
Też lubię jesień :) Ale zima jest dla mnie najbardziej magiczna i nie chodzi o święta ;)
Co ja robię? Naff, ja od maja nie jadłam lodów bakaliowych! Jestem na takim głodzie, że jutro się zaprę i już po zajęciach, ledwo porzucę zeszyty, pójdę do Tesco po kubełek bakaliowych Carte Dor.
Chris i Marlene zostali zwolnieni z lekcji, wagary im nie w głowie, w końcu to klasa maturalna jest :P
""Kogoś o pięknych, niebieskich oczach" - no, wiesz, Roooose? Wiedziałam, że na mnie czekasz <3." - Naffcio, jak Ty coś palniesz, to ja leżę :D
Romantyzm i to między Rogan będzie już w kolejnym rozdziale. Ale Tobey i Karen muszę się pojawić, by nasza główna para po raz kolejny upewniła się w swoim uczuciu. ;)
I jeszcze pojawi się Króliczek. I Abigail.
To może gdzieś Nathiela wcisnę? Eee, nie, lepiej nie. Żydzia szybciej.
Też Cię kocham!
Dziękuję za komentarz :**
O matkoo! *.*
OdpowiedzUsuńOstatnio nie mam w ogóle czasu. Technikum, prawko, dom. Masakra jakaś. A już nie wspomnę, że zaczyna się czas na seriale. Dopiero dzisiaj jakiś taki spokojniejszy dzień, tuz przed weekendem.
Kurde czytam, czytam i nagle tak mam wrażenie jakbym pominęła z rozdział. I przechodzę do poprzedniego i jednak poprzedniego nie przeczytałam. Przepraszam! Ale szybko nadrobiłam i już jest git majonez. To wytłumaczenie z ciążą! Damn! Rae dziewicą? Ostatnimi czasy naprawdę rzaaaadko spotykane zjawisko! Jeej Rose wyjeżdża na długi okres czasu! Ciekawe czy wrócą jej wspomnienia i czy będą się w tym czasie widywali? A może zrobisz przeskok o te kilka tygodni/miesięcy. Ouuu co za słodkie pożegnanie! Ah ci szpiedzy :>
Wiedziałam, że to twoja bransoletka! Red John, seryjny morderca! <3
Jestem zdegustowana, iż nie pojawiły się jeszcze napisy do najnowszego odcinka Castle! ;_;
Ja tam uwielbiam jesień! Książeczka/serial, jedzonko/zielona herbatka i kocyk *.* + moje urodziny ;3
Mam nadzieję, że się nie obrazisz ale gdzieś na bank upchnę tę piosenkę do mojego opowiadania, nie wiem kiedy i do jakiej sytuacji, ale po prostu muszę!
The Calling - Wherever you will go jeju jak ja lubię takie klimaty! <3
No mam nadzieję, że już będę na bieżąco z rozdziałami i żadnego nie pominę!
Postaram się, żeby u mnie w weekend też się pojawił rozdział, ale zobaczymy jak to będzie z czasem ;c
Życzę duużo weny. Pozdrawiam cieplutko <3
Firefly, to chyba Twój najdłuższy komentarz o.O
UsuńChciała napisać, że miałam tak samo, ale chodziłam do liceum, nie do technikum, prawka nie robiłam, więc dawałam sobie ze wszystkim radę. Teraz czasami nie wyrabiam przez swoje pisarskie zobowiązania, które sama sobie narzuciłam (artykuł do gazetki napisać!), ale podoba mi się to, że mam tyle rzeczy do zrobienia :)
Co do seriali - widziałam pierwszy odcinek 7 sezonu Castle'a. ^.^ I zrozumiałam po angielsku :D Mniej więcej. Ale obejrzę jeszcze raz z napisami. To jedyny serial z moich oglądanych, który ma premierę kolejnego sezonu w tym roku. Tak strasznie tęsknię za Mentalistą. Oczywiście, że bransoletka moja :D Robiona na zamówienie, od czerwca gości na moim nadgarstku, nie oddam jej nikomu.
The Calling - byłam zakochana w tej piosence w podstawówce, a jak po prawie dekadzie do niej wróciłam, okazało się, że miłość nie zniknęła ^^
Taa, słodkie pożegnanie jest świetne :) I kolejny rozdział również będzie taki lekki i przyjemny.
Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam! :*
Tak, wróciłem do czytania! :D
OdpowiedzUsuńRozdział świetny. Cały czas czekałem, aż Logan przyjdzie i wreszcie się pojawił. Nie wybaczyłbym mu, gdyby zawalił :P
Buziaki ;*