Koniec czarno-białego zeszytu [29.10.2014 - 10.08.2015 r., rozdziały 50-69; I will remember!].
Odrobina Castle'a.
Nie zacieszać z końcówki, to było do przewidzenia.
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Pozbawił mnie radości z pisania i dalszych chęci. Nie zdziwię się, jeśli sami poczujecie się odrobinę zawiedzeni.
A może trzeba było skończyć po 56.
______________________________________________
Nie zacieszać z końcówki, to było do przewidzenia.
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Pozbawił mnie radości z pisania i dalszych chęci. Nie zdziwię się, jeśli sami poczujecie się odrobinę zawiedzeni.
A może trzeba było skończyć po 56.
______________________________________________
Wina i wyrzuty sumienia nie mają
znaczenia. To uczucia, emocje,
nie idee.
~Wiedźma z Somorrostro, Gra Anioła
Loganowi Hendersonowi.
Wszystkiego najlepszego
w dniu urodzin, mi amor!
<3
Ponoć czas leczy rany. Ja jestem zdania, że jedynie pomaga się z nimi oswoić i dobrze obchodzić. Zabiera nam przyjaciół, zdrowie, okazje do pełniejszego życia, spotkań z niewidzianymi od lat znajomymi. Czas rządzi światem, nie pieniądze. One kiedyś znikają, czas będzie istniał zawsze i wszędzie.
Wieczność czasu to okazja do naprawienia krzywd, które się wyrządziło. Tę okazję może przerwać jedynie śmierć. Szkoda, że tak niewielu pragnie z niej skorzystać.
Zamykam za sobą drzwi i wzdycham cicho. Mimo bycia psychologiem dziecięcym nie najlepiej znoszę słuchanie o rodzinnych dramatach. Może to dlatego, że moje dzieciństwo nie należało do najpiękniejszych? Ponadto o podobnej sytuacji nie miałam okazji rozmawiać. Owszem, prowadziłam sesję dla małżeństwa, które miało problem ze swoim synem, ale on miał prawie trzydzieści lat, a mimo to wciąż mieszkał z rodzicami, był leniem i wciąż na ich utrzymaniu. Po wysłuchaniu ich doradziłam mocniejsze środki i wyrzucenie go z domu do opłaconego jedynie na miesiąc mieszkania. Początkowo ów młodzieniec nic sobie nie robił z tak drastycznej zmiany, żył jak wcześniej, ale gdy powoli kończyły się pieniądze - jego rodzice nie robili przelewów - wziął się w garść i poszedł do pracy. Z tego, co mi wiadomo, teraz jest wdzięczny rodzicom za taki krok.
Ale to zupełnie co innego. Kobieta wyrzuciła z domu syna swojego męża z pierwszego małżeństwa tylko dlatego, że chłopak na czas nie umył jej samochodu, co wzięła za brak szacunku i arogancję. Mój mózg próbuje znaleźć logikę w tym działaniu, ale nie daje rady. Tu jej po prostu nie ma.
Kieruję się do biura, muszę nanieść usłyszane informacje na naszą tablicę, Carl może być tropem dla naszego śledztwa. W pomieszczeniu jest tylko Adam, sprawdza coś na komputerze.
- Cześć, masz coś? - pytam, stając za nim i zerkając na ekran monitora.
- Dostałem nagrania z tej kafejki, Logan dzwonił, ponoć kogoś tu wiozą. Ustaliłem tylko, że podczas dodawania komentarzy jako Pan Śmierć, ten chłopak korzystał z komputera o tym IP.
Wyostrza jeden z kadrów i robi zbliżenie na twarz młodzieńca. Ma co najwyżej dwadzieścia lat, krótkie włosy i oczy o przejmującym spojrzeniu. Nie mogę uznać go za przystojnego, ale na pewno wzbudza zainteresowanie wśród koleżanek.
- Porównałeś z bazą danych? - pytam blondyna.
- Tak, jednak nie znalazłem dopasowania. Być może mamy do czynienia ze świeżakiem.
Nie podzielam teorii Chase'a. Ktoś, kto dopiero staje się częścią przestępczego świata, nie ma tak dużego obycia i silnej psychiki, by w ciągu kilkunastu tygodni popchnąć kogoś do samobójstwa. Nasz morderca to na pewno ktoś z kartoteką. Choć może Adam ma rację - muszę przyznać, że niektórzy ludzie przejawiają talent w asymilacji i wszelkie zbrodnicze zapędy ukrywają po mistrzowsku. Być może to jest taki przypadek.
- A ty? Dowiedziałaś się czegoś interesującego od państwa Russo?
Wzdycham cicho. Coś się dowiedziałam, ale czy to może mieć większe znaczenie dla przebiegu śledztwa? Wyjaśnia tylko, dlaczego denatka korzystała z usług psychologa i skąd wziął się pomysł na bloga. Przypominam sobie jedną z pierwszych notek - Pearl pisała w niej, że w wyniku nielogicznych zdarzeń straciła brata i dlatego zamknęła się we własnym świecie ciemności i autodestrukcyjnych myśli, ale nie spodziewałam się, że sprawa wygląda właśnie tak.
- Dowiedziałam się, dlaczego denatka popadła w depresję.
Streszczam detektywowi poznaną wiedzę, rozumiem jego reakcję - uniesioną brew i kpiący uśmieszek czający się w kącikach ust - dziwię się, że nie zapytał zdziwiony: "o co, kurna, biega?". To naprawdę dziwny powód.
Kręci głową i przenosi wzrok w stronę okna.
- Mam nadzieję, że George nigdy nie odwali mi podobnej niesubordynacji, miło się z nim mieszka.
Uśmiecham się. Ten malec wiele zmienił w życiu przyjaciela i Grace, ale widać, że rodzicielstwo im służy.
Do biura wchodzi Diego rzucający nam dość radosne cześć!, za nim wkracza Michelle, która obrzuca mnie spojrzeniem wyższości. Oboje zajmują swoje miejsca pracy, nie odzywając się do nas ani słowem. Wymieniam z Adamem spojrzenie. Dobrze wiemy, że nic nam nie powiedzą, dopóki nie uznają, że przyszedł na to czas. Taka nasza mała zagrywka, by mocno się poirytować. W tej chwili bardziej obchodzi mnie, gdzie jest Logan. I poza tym myślę o kawie. Zaniosłam ją państwu Russo, ale o sobie nie pomyślałam. To moment, by na chwilę stać się egoistką.
Wychodzę na korytarz i prawie zderzam się z Loganem.
- O, cześć. - Uśmiecham się do niego. - Chcesz kawę?
- Może później, teraz chciałbym przesłuchać tego chłopaka. Właśnie siedzi w pokoju przesłuchań i drży niczym osika. - Wzdycha i przeczesuje dłonią włosy. - Coś mi mówi, że długo zajmie nam wyciągnięcie z niego jakichkolwiek informacji.
- Myślisz, że możemy uznać go za podejrzanego?
Kręci przecząco głową.
- Sam nie wiem. Wydaje mi się być naprawdę przestraszony, poza tym nie wygląda na typa spod ciemnej gwiazdy.
- Nigdy nic nie wiadomo - zauważam.
- No tak. A ty się czegoś dowiedziałaś?
- Powiedzmy. Znam przyczynę depresji. Farah - nasza była modelka - wyrzuciła z domu brata Pearl, a swojego pasierba, z bardzo głupiego powodu.
Parska cicho śmiechem, gdy tłumaczę mu, o co naprawdę poszło.
- Przepraszam, nie wypada, ale to brzmi komicznie. Naprawdę od tamtej pory Russo nie ma kontaktu z synem?
- Naprawdę. Nawet nie jest pewien, czy chłopak wciąż mieszka w Nowym Jorku. Przykra sprawa.
- Myślisz, że to istotny dla śledztwa wątek?
- Nie wiem. Przekonamy się, gdy dowiem się czegoś więcej o synu.
Logan lekko się przeciąga, jego oczy lśnią tą samą energią, którą widzę zawsze, gdy pracuje nad nietypowym śledztwem. Wygląda wtedy przystojniej niż zazwyczaj.
- To ja się chyba biorę za przesłuchanie tego chłopaczka. Mogłabyś później przyprowadzić Claude'a? Wydaje mi się, że może on rozpoznać w nim znajomego córki.
- Jasne, nie ma sprawy.
Uśmiecha się i chce odejść, ale chwytam go za rękę. Odwraca się i chce coś powiedzieć, ale mu na to nie pozwalam, całuję go, zarzucając mu ramiona na szyję. Stęskniłam się za wszelkimi czułościami, te wczorajsze zostały nam dość nagle i brutalnie przerwane. Jest tak, jakby nagle świat nie chciał, byśmy spędzali ze sobą czas. A przecież jesteśmy parą, która przeszła niemało, by być razem.
Odrywam się od bruneta z uśmiechem, jego twarz jest rozanielona.
- Brakowało mi tego - mówi, całując mnie lekko. - Chyba mamy coś do nadrobienia.
- Możliwe. Ale to po zakończeniu śledztwa. Teraz idź podręczyć przerażonego chłopaka. A ja idę po kawę.
- Do zobaczenia później.
Jeszcze jeden całus i rozchodzimy się w swoje strony. Podoba mi się to, że umiemy być ze sobą choć przez chwilę nawet w pracy. I to zbytnio nie zakłóca przebiegu śledztwa.
Robię sobie kawę, wypijam ją jak najszybciej potrafię i wracam do pokoju pewna, że zastanę w nim pobojowisko albo resztkę piorunów po kłótni małżonków. Zastaję jednak przerażającą, ciążącą ciszę. Atmosfera jak na stypie. Claude siedzi na kanapie w tej samej pozycji, jaką pamiętam sprzed wyjścia. Farah wciąż stoi przy oknie i wygląda na ulicę. Jest tak, jakby w tym miejscu czas stanął w miejscu i czekał na odpowiedni czynnik, który pozwoli znowu biec w stronę nieskończoności.
Rzucam spojrzenie na kubki, oba są puste. Dobrze, że chociaż kawy nie zignorowali. Mam nadzieję, że ja i Logan nigdy nie trafimy na taki czas we wspólnym życiu, kiedy to staniemy się sobie obcy do tego stopnia, że nie będziemy umieli nawet porozmawiać.
- Przepraszam - mówię, chcąc nieco poprawić atmosferę i zniszczyć tę przygnębiającą ciszę. - Detektywi przywieźli podejrzanego, szef poprosił, bym pana przyprowadziła, panie Russo, do pokoju śledzącego, gdzie będzie pan mógł się mu przyjrzeć, być może go pan rozpozna. Oczywiście, żona może pójść z panem.
Małżonkowie wymieniają spojrzenie, Farah prycha pod nosem, ale kiwa potakująco głową. Claude podnosi się z kanapy, mojej uwadze nie uchodzą zaciśnięte w pięści dłonie mężczyzny.
- Chodźmy.
Uśmiecham się do niego kojąco, chcąc dodać mu otuchy. Kto wie, może to przesłuchanie da śledztwu kopa i odpowiedni dynamizm.
Prowadzę małżonków do odpowiedniego pomieszczenia, gdzie jest również Adam monitorujący rozmowę bruneta z zalęknionym chłopakiem.
- To jest detektyw Adam Chase - przedstawiam kolegę, rodzice denatki nie mieli okazji go poznać.
- Dzień dobry - wita się z nimi blondyn. - Przykro mi z powodu państwa straty.
Kiwają głowami i ustawiają się frontem do lustra weneckiego. Stojąc obok nich, obserwuję, jak Claude stopniowo blednie i otwiera usta, gdy w tym samym czasie Farah zaciska swoje. Coś jest ewidentnie nie tak.
- Coś się stało? - pytam zaniepokojona.
Żadne z nich mi nie odpowiada, Claude wymija i opuszcza śledzącego, słyszę, jak rozmawia z funkcjonariuszem przed drzwiami do pokoju przesłuchań, po chwili jest w nim i wpatruje się w chłopaka. Logan jest zaskoczony takim wtargnięciem mężczyzny, ale szybko przyjmuje na twarz zawodową obojętność, wie, że doczeka się wyjaśnień dotyczących zaistniałej sytuacji.
Przesłuchiwany wstaje z krzesła i patrzy zdziwiony na Russo, który robi krok w jego stronę.
- Carl? - Głos mężczyzny jest lekko zachrypnięty.
Młodzieniec uśmiecha się niepewnie.
- Cześć, tato.
Z szeroko otwartymi oczami patrzę przez lustro na pierwsze od trzech lat spotkanie ojca z synem. W silnym uścisku obaj dają upust łzom, na chwilę to śledztwo staje się dla nich chwilą szczęścia.
Wymieniam spojrzenie z Adamem. Cieszę się, że Russo dzięki nam spotkał syna, ale to śledztwu nie pomaga. Przeciwnie wręcz, właśnie straciliśmy jedynego podejrzanego. Coś mi mówi, że Carl zdołał odkryć autora bloga przed śmiercią. To oznacza, że właśnie doszliśmy ze sprawą do najgorszego miejsca.
Martwego punktu.
Wieczność czasu to okazja do naprawienia krzywd, które się wyrządziło. Tę okazję może przerwać jedynie śmierć. Szkoda, że tak niewielu pragnie z niej skorzystać.
Zamykam za sobą drzwi i wzdycham cicho. Mimo bycia psychologiem dziecięcym nie najlepiej znoszę słuchanie o rodzinnych dramatach. Może to dlatego, że moje dzieciństwo nie należało do najpiękniejszych? Ponadto o podobnej sytuacji nie miałam okazji rozmawiać. Owszem, prowadziłam sesję dla małżeństwa, które miało problem ze swoim synem, ale on miał prawie trzydzieści lat, a mimo to wciąż mieszkał z rodzicami, był leniem i wciąż na ich utrzymaniu. Po wysłuchaniu ich doradziłam mocniejsze środki i wyrzucenie go z domu do opłaconego jedynie na miesiąc mieszkania. Początkowo ów młodzieniec nic sobie nie robił z tak drastycznej zmiany, żył jak wcześniej, ale gdy powoli kończyły się pieniądze - jego rodzice nie robili przelewów - wziął się w garść i poszedł do pracy. Z tego, co mi wiadomo, teraz jest wdzięczny rodzicom za taki krok.
Ale to zupełnie co innego. Kobieta wyrzuciła z domu syna swojego męża z pierwszego małżeństwa tylko dlatego, że chłopak na czas nie umył jej samochodu, co wzięła za brak szacunku i arogancję. Mój mózg próbuje znaleźć logikę w tym działaniu, ale nie daje rady. Tu jej po prostu nie ma.
Kieruję się do biura, muszę nanieść usłyszane informacje na naszą tablicę, Carl może być tropem dla naszego śledztwa. W pomieszczeniu jest tylko Adam, sprawdza coś na komputerze.
- Cześć, masz coś? - pytam, stając za nim i zerkając na ekran monitora.
- Dostałem nagrania z tej kafejki, Logan dzwonił, ponoć kogoś tu wiozą. Ustaliłem tylko, że podczas dodawania komentarzy jako Pan Śmierć, ten chłopak korzystał z komputera o tym IP.
Wyostrza jeden z kadrów i robi zbliżenie na twarz młodzieńca. Ma co najwyżej dwadzieścia lat, krótkie włosy i oczy o przejmującym spojrzeniu. Nie mogę uznać go za przystojnego, ale na pewno wzbudza zainteresowanie wśród koleżanek.
- Porównałeś z bazą danych? - pytam blondyna.
- Tak, jednak nie znalazłem dopasowania. Być może mamy do czynienia ze świeżakiem.
Nie podzielam teorii Chase'a. Ktoś, kto dopiero staje się częścią przestępczego świata, nie ma tak dużego obycia i silnej psychiki, by w ciągu kilkunastu tygodni popchnąć kogoś do samobójstwa. Nasz morderca to na pewno ktoś z kartoteką. Choć może Adam ma rację - muszę przyznać, że niektórzy ludzie przejawiają talent w asymilacji i wszelkie zbrodnicze zapędy ukrywają po mistrzowsku. Być może to jest taki przypadek.
- A ty? Dowiedziałaś się czegoś interesującego od państwa Russo?
Wzdycham cicho. Coś się dowiedziałam, ale czy to może mieć większe znaczenie dla przebiegu śledztwa? Wyjaśnia tylko, dlaczego denatka korzystała z usług psychologa i skąd wziął się pomysł na bloga. Przypominam sobie jedną z pierwszych notek - Pearl pisała w niej, że w wyniku nielogicznych zdarzeń straciła brata i dlatego zamknęła się we własnym świecie ciemności i autodestrukcyjnych myśli, ale nie spodziewałam się, że sprawa wygląda właśnie tak.
- Dowiedziałam się, dlaczego denatka popadła w depresję.
Streszczam detektywowi poznaną wiedzę, rozumiem jego reakcję - uniesioną brew i kpiący uśmieszek czający się w kącikach ust - dziwię się, że nie zapytał zdziwiony: "o co, kurna, biega?". To naprawdę dziwny powód.
Kręci głową i przenosi wzrok w stronę okna.
- Mam nadzieję, że George nigdy nie odwali mi podobnej niesubordynacji, miło się z nim mieszka.
Uśmiecham się. Ten malec wiele zmienił w życiu przyjaciela i Grace, ale widać, że rodzicielstwo im służy.
Do biura wchodzi Diego rzucający nam dość radosne cześć!, za nim wkracza Michelle, która obrzuca mnie spojrzeniem wyższości. Oboje zajmują swoje miejsca pracy, nie odzywając się do nas ani słowem. Wymieniam z Adamem spojrzenie. Dobrze wiemy, że nic nam nie powiedzą, dopóki nie uznają, że przyszedł na to czas. Taka nasza mała zagrywka, by mocno się poirytować. W tej chwili bardziej obchodzi mnie, gdzie jest Logan. I poza tym myślę o kawie. Zaniosłam ją państwu Russo, ale o sobie nie pomyślałam. To moment, by na chwilę stać się egoistką.
Wychodzę na korytarz i prawie zderzam się z Loganem.
- O, cześć. - Uśmiecham się do niego. - Chcesz kawę?
- Może później, teraz chciałbym przesłuchać tego chłopaka. Właśnie siedzi w pokoju przesłuchań i drży niczym osika. - Wzdycha i przeczesuje dłonią włosy. - Coś mi mówi, że długo zajmie nam wyciągnięcie z niego jakichkolwiek informacji.
- Myślisz, że możemy uznać go za podejrzanego?
Kręci przecząco głową.
- Sam nie wiem. Wydaje mi się być naprawdę przestraszony, poza tym nie wygląda na typa spod ciemnej gwiazdy.
- Nigdy nic nie wiadomo - zauważam.
- No tak. A ty się czegoś dowiedziałaś?
- Powiedzmy. Znam przyczynę depresji. Farah - nasza była modelka - wyrzuciła z domu brata Pearl, a swojego pasierba, z bardzo głupiego powodu.
Parska cicho śmiechem, gdy tłumaczę mu, o co naprawdę poszło.
- Przepraszam, nie wypada, ale to brzmi komicznie. Naprawdę od tamtej pory Russo nie ma kontaktu z synem?
- Naprawdę. Nawet nie jest pewien, czy chłopak wciąż mieszka w Nowym Jorku. Przykra sprawa.
- Myślisz, że to istotny dla śledztwa wątek?
- Nie wiem. Przekonamy się, gdy dowiem się czegoś więcej o synu.
Logan lekko się przeciąga, jego oczy lśnią tą samą energią, którą widzę zawsze, gdy pracuje nad nietypowym śledztwem. Wygląda wtedy przystojniej niż zazwyczaj.
- To ja się chyba biorę za przesłuchanie tego chłopaczka. Mogłabyś później przyprowadzić Claude'a? Wydaje mi się, że może on rozpoznać w nim znajomego córki.
- Jasne, nie ma sprawy.
Uśmiecha się i chce odejść, ale chwytam go za rękę. Odwraca się i chce coś powiedzieć, ale mu na to nie pozwalam, całuję go, zarzucając mu ramiona na szyję. Stęskniłam się za wszelkimi czułościami, te wczorajsze zostały nam dość nagle i brutalnie przerwane. Jest tak, jakby nagle świat nie chciał, byśmy spędzali ze sobą czas. A przecież jesteśmy parą, która przeszła niemało, by być razem.
Odrywam się od bruneta z uśmiechem, jego twarz jest rozanielona.
- Brakowało mi tego - mówi, całując mnie lekko. - Chyba mamy coś do nadrobienia.
- Możliwe. Ale to po zakończeniu śledztwa. Teraz idź podręczyć przerażonego chłopaka. A ja idę po kawę.
- Do zobaczenia później.
Jeszcze jeden całus i rozchodzimy się w swoje strony. Podoba mi się to, że umiemy być ze sobą choć przez chwilę nawet w pracy. I to zbytnio nie zakłóca przebiegu śledztwa.
Robię sobie kawę, wypijam ją jak najszybciej potrafię i wracam do pokoju pewna, że zastanę w nim pobojowisko albo resztkę piorunów po kłótni małżonków. Zastaję jednak przerażającą, ciążącą ciszę. Atmosfera jak na stypie. Claude siedzi na kanapie w tej samej pozycji, jaką pamiętam sprzed wyjścia. Farah wciąż stoi przy oknie i wygląda na ulicę. Jest tak, jakby w tym miejscu czas stanął w miejscu i czekał na odpowiedni czynnik, który pozwoli znowu biec w stronę nieskończoności.
Rzucam spojrzenie na kubki, oba są puste. Dobrze, że chociaż kawy nie zignorowali. Mam nadzieję, że ja i Logan nigdy nie trafimy na taki czas we wspólnym życiu, kiedy to staniemy się sobie obcy do tego stopnia, że nie będziemy umieli nawet porozmawiać.
- Przepraszam - mówię, chcąc nieco poprawić atmosferę i zniszczyć tę przygnębiającą ciszę. - Detektywi przywieźli podejrzanego, szef poprosił, bym pana przyprowadziła, panie Russo, do pokoju śledzącego, gdzie będzie pan mógł się mu przyjrzeć, być może go pan rozpozna. Oczywiście, żona może pójść z panem.
Małżonkowie wymieniają spojrzenie, Farah prycha pod nosem, ale kiwa potakująco głową. Claude podnosi się z kanapy, mojej uwadze nie uchodzą zaciśnięte w pięści dłonie mężczyzny.
- Chodźmy.
Uśmiecham się do niego kojąco, chcąc dodać mu otuchy. Kto wie, może to przesłuchanie da śledztwu kopa i odpowiedni dynamizm.
Prowadzę małżonków do odpowiedniego pomieszczenia, gdzie jest również Adam monitorujący rozmowę bruneta z zalęknionym chłopakiem.
- To jest detektyw Adam Chase - przedstawiam kolegę, rodzice denatki nie mieli okazji go poznać.
- Dzień dobry - wita się z nimi blondyn. - Przykro mi z powodu państwa straty.
Kiwają głowami i ustawiają się frontem do lustra weneckiego. Stojąc obok nich, obserwuję, jak Claude stopniowo blednie i otwiera usta, gdy w tym samym czasie Farah zaciska swoje. Coś jest ewidentnie nie tak.
- Coś się stało? - pytam zaniepokojona.
Żadne z nich mi nie odpowiada, Claude wymija i opuszcza śledzącego, słyszę, jak rozmawia z funkcjonariuszem przed drzwiami do pokoju przesłuchań, po chwili jest w nim i wpatruje się w chłopaka. Logan jest zaskoczony takim wtargnięciem mężczyzny, ale szybko przyjmuje na twarz zawodową obojętność, wie, że doczeka się wyjaśnień dotyczących zaistniałej sytuacji.
Przesłuchiwany wstaje z krzesła i patrzy zdziwiony na Russo, który robi krok w jego stronę.
- Carl? - Głos mężczyzny jest lekko zachrypnięty.
Młodzieniec uśmiecha się niepewnie.
- Cześć, tato.
Z szeroko otwartymi oczami patrzę przez lustro na pierwsze od trzech lat spotkanie ojca z synem. W silnym uścisku obaj dają upust łzom, na chwilę to śledztwo staje się dla nich chwilą szczęścia.
Wymieniam spojrzenie z Adamem. Cieszę się, że Russo dzięki nam spotkał syna, ale to śledztwu nie pomaga. Przeciwnie wręcz, właśnie straciliśmy jedynego podejrzanego. Coś mi mówi, że Carl zdołał odkryć autora bloga przed śmiercią. To oznacza, że właśnie doszliśmy ze sprawą do najgorszego miejsca.
Martwego punktu.
****
Reszta przesłuchania przebiegła bez żadnych niespodzianek. Carl w towarzystwie Claude'a, któremu niebieskooki detektyw pozwolił zostać, opowiedział o tym, jak trafił na bloga młodszej siostry. Wspomniała ona o nim na swoim profilu na portalu społecznościowym, gdzie brat śledził ją z fikcyjnego konta. Chciał wiedzieć, czy u niej wszystko w porządku. Walczył ze sobą przez kilka ostatnich tygodni, by się z nią skontaktować, ostatnie notki bardzo go zaniepokoiły. Kiedy wreszcie się zdecydował, Pearl opublikowała post o swojej śmierci, był zaskoczony i przerażony.
Teraz siedzi i patrzy uparcie w blat stołu. Nie chce pokazywać łez, rozumiem to.
- Carl, powiedz nam, jak zareagowałeś na wieść, że twoja siostra rozważa popełnienie samobójstwa?
Chłopak dotyka dłonią czoła, wygląda jak uczeń podstawówki, nie jak dziewiętnastoletni student informatyki.
- Najpierw myślałem, że to jakiś dowcip albo eksperyment. Ale im bardziej zagłębiałem się w treść, tym to wrażenie znikało. Ona naprawdę poważnie myślała o tym, by się zabić. Chciałem odwieść ją od tego pomysłu, dlatego komentowałem jej notki.
- Jako Señor Muerte? - pytam. Siedzę obok Logana i współprowadzę rozmowę, Adam odprowadził Farah do pokoju socjalnego, gdzie ma jej towarzyszyć. Najwidoczniej nie była przygotowana na spotkanie z pasierbem, którego potraktowała jak śmieć. - Chciałeś ją powstrzymać, więc namawiałeś ją do tego? - Musimy się upewnić, że nie miał nic wspólnego z tą zbrodnią.
- Co? - Patrzy to na mnie, to na Logana. - Nie! Jaki Señor Muerte? Podpisywałem się po prostu jako C, myślałem, że może zorientuje się, że to ja.
Nie udało się. I ta świadomość będzie mu ciążyć do końca życia.
Zapisuję w notesie, by zweryfikować słowa Carla i sprawdzić te komentarze. Choć intuicja mówi mi, że słowa chłopaka są prawdą.
- Czy komukolwiek powiedziałeś o tym, co planuje Pearl? - zadaję kolejne ważne pytanie.
- Tak. - Carl kiwa potakująco głową. - Powiedziałem o tym mamie, ale nie jestem pewien, czy zrozumiała, jakie to poważne. Pracuje dzień w dzień w szpitalu, często ma dobowy dyżur, po którym przychodzi zmęczona, śpi kilka godzin i wraca do pracy. To jej całe życie.
To przykre. Nie mógł dłużej żyć w domu swojego ojca, bo macocha najwidoczniej go nie znosiła. Zamieszkał z matką, dla której nie jest tak ważny, jakby chciał. Jest już dorosły, ale każdy z nas do końca życia potrzebuje wsparcia rodziny, to pomaga odpowiednio egzystować w świecie.
- Czy coś ci doradziła? - pyta Logan, a pan Russo kładzie synowi dłoń na ramieniu. Uśmiecham się na ten widok. W chwili próby dadzą sobie radę jako rodzina.
- Wspomniała coś o psychologu, nie była zachwycona tym, że myślę nad skontaktowaniem się z tatą. Uważała, że ten problem nas nie dotyczy, że Claude i - tu przełyka ślinę, jakby imię macochy było słowem klątwy - Farah sami sobie z tym poradzą.
Łatwo wyczytać, że matka chłopaka nie przepada za drugą żoną dawnego małżonka. Poza tym w żaden sposób nie była spokrewniona z Pearl, nie musiała się o nią troszczyć.
Logan wzdycha cicho. Niewiele możemy stwierdzić po tej rozmowie poza tym, że zadziałał przypadek, w wyniku którego Carl dowiedział się o planach siostry i że jest niewinny. To nie ruszy śledztwa do przodu.
- Dziękujemy za twój czas, Carl. Możecie państwo opuścić posterunek, skupimy się teraz bardziej na szukaniu mordercy.
- Proszę zaczekać! - Student podrywa się z miejsca i patrzy na detektywa błagalnie. - Mama nie jest jedyną osobą, której powiedziałem o Pearl. Jest ktoś jeszcze. I teraz myślę, że mógł mieć z tym coś wspólnego.
Teraz siedzi i patrzy uparcie w blat stołu. Nie chce pokazywać łez, rozumiem to.
- Carl, powiedz nam, jak zareagowałeś na wieść, że twoja siostra rozważa popełnienie samobójstwa?
Chłopak dotyka dłonią czoła, wygląda jak uczeń podstawówki, nie jak dziewiętnastoletni student informatyki.
- Najpierw myślałem, że to jakiś dowcip albo eksperyment. Ale im bardziej zagłębiałem się w treść, tym to wrażenie znikało. Ona naprawdę poważnie myślała o tym, by się zabić. Chciałem odwieść ją od tego pomysłu, dlatego komentowałem jej notki.
- Jako Señor Muerte? - pytam. Siedzę obok Logana i współprowadzę rozmowę, Adam odprowadził Farah do pokoju socjalnego, gdzie ma jej towarzyszyć. Najwidoczniej nie była przygotowana na spotkanie z pasierbem, którego potraktowała jak śmieć. - Chciałeś ją powstrzymać, więc namawiałeś ją do tego? - Musimy się upewnić, że nie miał nic wspólnego z tą zbrodnią.
- Co? - Patrzy to na mnie, to na Logana. - Nie! Jaki Señor Muerte? Podpisywałem się po prostu jako C, myślałem, że może zorientuje się, że to ja.
Nie udało się. I ta świadomość będzie mu ciążyć do końca życia.
Zapisuję w notesie, by zweryfikować słowa Carla i sprawdzić te komentarze. Choć intuicja mówi mi, że słowa chłopaka są prawdą.
- Czy komukolwiek powiedziałeś o tym, co planuje Pearl? - zadaję kolejne ważne pytanie.
- Tak. - Carl kiwa potakująco głową. - Powiedziałem o tym mamie, ale nie jestem pewien, czy zrozumiała, jakie to poważne. Pracuje dzień w dzień w szpitalu, często ma dobowy dyżur, po którym przychodzi zmęczona, śpi kilka godzin i wraca do pracy. To jej całe życie.
To przykre. Nie mógł dłużej żyć w domu swojego ojca, bo macocha najwidoczniej go nie znosiła. Zamieszkał z matką, dla której nie jest tak ważny, jakby chciał. Jest już dorosły, ale każdy z nas do końca życia potrzebuje wsparcia rodziny, to pomaga odpowiednio egzystować w świecie.
- Czy coś ci doradziła? - pyta Logan, a pan Russo kładzie synowi dłoń na ramieniu. Uśmiecham się na ten widok. W chwili próby dadzą sobie radę jako rodzina.
- Wspomniała coś o psychologu, nie była zachwycona tym, że myślę nad skontaktowaniem się z tatą. Uważała, że ten problem nas nie dotyczy, że Claude i - tu przełyka ślinę, jakby imię macochy było słowem klątwy - Farah sami sobie z tym poradzą.
Łatwo wyczytać, że matka chłopaka nie przepada za drugą żoną dawnego małżonka. Poza tym w żaden sposób nie była spokrewniona z Pearl, nie musiała się o nią troszczyć.
Logan wzdycha cicho. Niewiele możemy stwierdzić po tej rozmowie poza tym, że zadziałał przypadek, w wyniku którego Carl dowiedział się o planach siostry i że jest niewinny. To nie ruszy śledztwa do przodu.
- Dziękujemy za twój czas, Carl. Możecie państwo opuścić posterunek, skupimy się teraz bardziej na szukaniu mordercy.
- Proszę zaczekać! - Student podrywa się z miejsca i patrzy na detektywa błagalnie. - Mama nie jest jedyną osobą, której powiedziałem o Pearl. Jest ktoś jeszcze. I teraz myślę, że mógł mieć z tym coś wspólnego.
****
Mam nadzieję, że Carl wie, jak bardzo nam pomógł swoim odpowiadaniem na pytania. Ruszył śledztwo do przodu, jesteśmy prawie na finiszu. Teraz dziewiętnastolatek powinien pozbyć się wyrzutów sumienia i dręczących myśli. Sprowadził cień skrzydła sprawiedliwości na tę sprawę. To dobry dzieciak. Życzę mu, by udało się na nowo nawiązać nić porozumienia z ojcem.
Zebranie dowodów i powiązanie podejrzanego ze sprawą Pearl zajęło nam sporo czasu, musieliśmy prosić o przysługę Phila, siedzieliśmy w biurze do późna, ale nasz trud się opłacił. Mamy wystarczająco dużo, by pogrążyć zabójcę. Wystarczy tylko zdobyć przyznanie się do winy i przestępca będzie się już szykować do wieczności za kratki.
Jest sobotni ranek. Wszelkie potrzebne dokumenty są już przygotowane. Piję w biurze kawę na pobudzenie i złośliwie przeciągam chwilę, kiedy to wejdę do pokoju przesłuchań. Mimo niewielu godzin snu czuję dobrze, pełen energii. Czekam, aż Diego zechce się ogarnąć i pójść ze mną. W przeciwieństwo do mnie ciemnowłosy wygląda jak zombie. Do jego żołądka wpada druga kawa, na burku trzyma też puszkę napoju energetycznego. Może teraz kofeina pomoże mu się skutecznie obudzić, ale później nie pozwoli zasnąć. Jego sprawa.
Rosie nie ma w pracy. Wczoraj udało jej się połączyć narzędzie zbrodni ze sprawcą, po czym stwierdziła, że miała być psychologiem w tej sprawie, a była także odrobinę detektywem. Podziękowałem jej za wkład, uśmiechnęła się, powiedziała, że się cieszy, bo szybko udało nam się rozwiązać tę sprawę, a następnie opuściła posterunek i zeszła na metro, nie chciała, bym ją odwiózł. Dawno nie jechała tym środkiem komunikacji, a poza tym miała spotkać się z Kate. Cieszę się, że mimo innych zasad zawsze nam się przydaje i pomaga w śledztwie, mimo że jest nas w zespole czwórka. Michelle nie jest zbytnio z tego zadowolona, ale chyba zaczęła rozumieć, że brakuje jej pewnej ilości pewności siebie, przez co wypada słabo na tle całego zespołu. Jeszcze trochę i wróci na swój poprzedni posterunek, a my wreszcie odetchniemy i będziemy mogli znowu być wyluzowani.
Diego podnosi się z krzesła, rozciąga i rusza ku wyjściu. Zbieram teczki i idę za nim. Idziemy korytarzem, obaj uśmiecham się złośliwie. To będzie ciekawe udowodnienie winy.
- Masz zamiar wspomnieć o przebiegu ostatniego dnia życia denatki? - zagaduje ciemnooki detektyw, gdy stajemy przed drzwiami do pomieszczenia, za którymi kryje się nie dość przebiegły morderca. - Czy z tego rezygnujemy?
Wzruszam ramionami.
- Nie wiem. Zobaczymy, jak potoczy się ta rozmowa. Jeśli będzie trzeba, wspomnimy o tym.
Meksykanin zamyka oczy, oddycha głęboko i mówi:
- No to do dzieła.
Po odprawieniu takiego małego rytuału naciska klamkę i popycha drzwi. Wchodzimy do środka i napotykamy spojrzenie pełne wyniosłości, na twarzy mężczyzny gości pełen bezczelności uśmiech. Gdybym był teraz w jego skórze, nie starałbym się być kimś ważnym. Mordercy to przecież najgorsi przestępcy. Nie powinni liczyć na jakiekolwiek względy społeczeństwa, jedynie na wzgardę i potępienie.
Zasiadamy z Gomezem naprzeciw mężczyzny, obaj przyjmujemy sztywne postawy i patrzymy na niego z największą obojętnością, na jaką nas w tym momencie stać. Jest to wyrobiony przez lata sposób na zbicie z tropu podejrzanego, wejście z nim w szranki bez użycia przemocy fizycznej czy też słownej. Zazwyczaj wychodzimy z takiego pojedynku zwycięsko. Jak to kiedyś zauważyła Rosie - mordercy nie są najczęściej tak silni, jak im się wydaje. Tworzą w głowie świat, którego są panami, ale w zderzeniu z rzeczywistością są prawie niczym. Ledwie dostrzegalnym bytem. Oczywiście, zdarzają się jednostki wybitne posiadające niezwykle dobrą zdolność manipulacji, ale to niewielki odsetek. A my potrafimy się z nimi zmierzyć.
Otwieram teczkę i udaję, że czytam kartotekę mężczyzny. Właściwie zapoznałem się z nią już dość dobrze, ale on nie musi o tym wiedzieć. Diego nie zmienia pozycji, podejrzany zaczyna się czuć zdezorientowany, poprawia się na krześle. Chyba pora pokazać, kto tu jest górą.
- Narkotyki - odzywam się. - Złapany za posiadanie w wieku piętnastu lat. Dozór kuratora. Zatrzymany za handel w wieku siedemnastu lat. Wyrok w zawieszeniu. Kilkukrotnie podejrzany o pranie pieniędzy. Wyrzucony ze studiów za włamanie do bazy uczelni i zawirusowanie oraz za manipulację nagraniami z akademików. A taka ładna przyszłość się prze tobą rysowała, gdybyś całkowicie porzucił narkotyki i ukończył studia. - Podnoszę głowę znad dokumentów i patrzę na mężczyznę, który lekko zbladł. Jakby nie znał własnych policyjnych akt i przewinień. - Chyba można było się spodziewać, że nadejdzie dzień, kiedy to poważnie kogoś skrzywdzisz, czyż nie?
Zaciska usta, ale nie reaguje na jawną zaczepkę z mojej strony. Chce pokazać, że nie da się tak łatwo. Chyba nie wie, że nie takich jak on daliśmy już radę złamać. Jeśli chce walczyć, proszę bardzo. Niedługo pozbawimy go jego tarczy. I to w momencie, gdy nie będzie się tego spodziewał.
- A nie - odzywa się Diego, opierając i zakładając przed sobą ramiona. Na twarzy detektywa pojawia się złośliwy uśmieszek. - Nie spodobał ci się nowy chłopak twojej eks, więc chciałeś udusić go kablem, gdy bez zapowiedzi wparowałeś do jej mieszkania z wizytą. Jakąś praktykę więc już miałeś, czyż nie?
Na razie prowokacja nie odnosi oczekiwanego skutku, ale tym się nie martwię. Mamy czas, w końcu irytacja weźmie nad mężczyzną górę i wtedy pokaże nam swoją mroczną twarz zbrodniarza.
- Nie wydaje ci się, że nasz kolega to jakiś małomówny dzisiaj? - pytam ciemnowłosego, patrząc wciąż na podejrzanego. - Wczoraj byłeś bardziej rozgadany. I niezwykle skory do pomocy, Callumie Stone.
Prycha i znowu poprawia się na krześle. Jego mur obronny powoli pada, uśmiecham się złośliwie.
- O blogu Pearl dowiedziałeś się od jej brata, gdy załamany któregoś wieczoru zwierzył ci się w kafejce, kiedy widząc go załamanego, zapytałeś, co się dzieje. Na twoim miejscu normalny człowiek by mu współczuł. Ale nie ty. Ty wyczułeś okazję, by spełnić swoje najmroczniejsze pragnienia.
- Udało ci się łatwo powiązać blog z prawdziwą osobą - zauważa Diego. - W końcu twój ojciec prowadził jej terapię i opowiadał ci o jej przebiegu ze wszystkimi szczegółami, nie zważając na tajemnicę zawodową. - Opiera się o blat. - Mogłeś ją śledzić, a swoimi komentarzami skutecznie nią manipulować. W subtelny, wyszukany sposób przedstawiłeś jej samobójstwo jako coś pięknego.
- I połknęła haczyk - kończę za przyjaciela. - Obserwowałeś ją, nabyłeś trochę dragów, wziąłeś jeden z kabli z magazynu kafejki, pisałeś do Pearl maile, gdy znalazłeś jej adres, umówiliście się w jednym przyjemnym lokalu w dniu, który wybrała na swoją śmierć, gdzie podałeś jej narkotyki i środki nasenne w napoju, po czym prawie nieprzytomną zaciągnąłeś na most. Zawiesiłeś na szyję pętlę i tabliczkę, po czym przerzuciłeś przez barierkę. Nie miałeś z tym większego problemu, bo nie ważyła za dużo. To ty ją zabiłeś.
Wzdycha ciężko, spojrzenie piwnych oczu jest zimne i przeszywające niczym ostry nóż.
- Czego ode mnie chcecie? - pyta, a jego głos nie przypomina tego uprzejmego tonu z wczoraj. Pokazuje swoje prawdziwe oblicze. - Mam wyrazić skruchę?
- Nie - odpowiadam ostro. - Masz się przyznać. Wtedy będziemy mogli przesłać sprawę dalej. Wątpię, by ławnicy dali ci inny wyrok niż dożywocie, ale być może będziesz mógł się ubiegać o zwolnienie warunkowe za dobre sprawowanie po jakiś,.. czterdziestu latach.
Chłopak pochyla się do przodu i uśmiecha szyderczo.
- Wiecie co? Pierdolcie się. Zabiłem ją. Dzięki mnie spełniła swoje wielkie marzenie - uciekła. Jej problemy zniknęły. Zawisła nad rzeką jak bombka na choince. I tyle. Dziwka znalazła dla siebie miejsce we wszechświecie.
Odchyla się z tym samym uśmiechem, a ja wymieniam spojrzenie z Diego. Mamy to, co chcieliśmy.
Sprawa zakończona, wystarczy zdać raport, oznaczyć dowody. A później do domu. Uśmiecham się. Takie szybkie śledztwa lubię.
Zebranie dowodów i powiązanie podejrzanego ze sprawą Pearl zajęło nam sporo czasu, musieliśmy prosić o przysługę Phila, siedzieliśmy w biurze do późna, ale nasz trud się opłacił. Mamy wystarczająco dużo, by pogrążyć zabójcę. Wystarczy tylko zdobyć przyznanie się do winy i przestępca będzie się już szykować do wieczności za kratki.
Jest sobotni ranek. Wszelkie potrzebne dokumenty są już przygotowane. Piję w biurze kawę na pobudzenie i złośliwie przeciągam chwilę, kiedy to wejdę do pokoju przesłuchań. Mimo niewielu godzin snu czuję dobrze, pełen energii. Czekam, aż Diego zechce się ogarnąć i pójść ze mną. W przeciwieństwo do mnie ciemnowłosy wygląda jak zombie. Do jego żołądka wpada druga kawa, na burku trzyma też puszkę napoju energetycznego. Może teraz kofeina pomoże mu się skutecznie obudzić, ale później nie pozwoli zasnąć. Jego sprawa.
Rosie nie ma w pracy. Wczoraj udało jej się połączyć narzędzie zbrodni ze sprawcą, po czym stwierdziła, że miała być psychologiem w tej sprawie, a była także odrobinę detektywem. Podziękowałem jej za wkład, uśmiechnęła się, powiedziała, że się cieszy, bo szybko udało nam się rozwiązać tę sprawę, a następnie opuściła posterunek i zeszła na metro, nie chciała, bym ją odwiózł. Dawno nie jechała tym środkiem komunikacji, a poza tym miała spotkać się z Kate. Cieszę się, że mimo innych zasad zawsze nam się przydaje i pomaga w śledztwie, mimo że jest nas w zespole czwórka. Michelle nie jest zbytnio z tego zadowolona, ale chyba zaczęła rozumieć, że brakuje jej pewnej ilości pewności siebie, przez co wypada słabo na tle całego zespołu. Jeszcze trochę i wróci na swój poprzedni posterunek, a my wreszcie odetchniemy i będziemy mogli znowu być wyluzowani.
Diego podnosi się z krzesła, rozciąga i rusza ku wyjściu. Zbieram teczki i idę za nim. Idziemy korytarzem, obaj uśmiecham się złośliwie. To będzie ciekawe udowodnienie winy.
- Masz zamiar wspomnieć o przebiegu ostatniego dnia życia denatki? - zagaduje ciemnooki detektyw, gdy stajemy przed drzwiami do pomieszczenia, za którymi kryje się nie dość przebiegły morderca. - Czy z tego rezygnujemy?
Wzruszam ramionami.
- Nie wiem. Zobaczymy, jak potoczy się ta rozmowa. Jeśli będzie trzeba, wspomnimy o tym.
Meksykanin zamyka oczy, oddycha głęboko i mówi:
- No to do dzieła.
Po odprawieniu takiego małego rytuału naciska klamkę i popycha drzwi. Wchodzimy do środka i napotykamy spojrzenie pełne wyniosłości, na twarzy mężczyzny gości pełen bezczelności uśmiech. Gdybym był teraz w jego skórze, nie starałbym się być kimś ważnym. Mordercy to przecież najgorsi przestępcy. Nie powinni liczyć na jakiekolwiek względy społeczeństwa, jedynie na wzgardę i potępienie.
Zasiadamy z Gomezem naprzeciw mężczyzny, obaj przyjmujemy sztywne postawy i patrzymy na niego z największą obojętnością, na jaką nas w tym momencie stać. Jest to wyrobiony przez lata sposób na zbicie z tropu podejrzanego, wejście z nim w szranki bez użycia przemocy fizycznej czy też słownej. Zazwyczaj wychodzimy z takiego pojedynku zwycięsko. Jak to kiedyś zauważyła Rosie - mordercy nie są najczęściej tak silni, jak im się wydaje. Tworzą w głowie świat, którego są panami, ale w zderzeniu z rzeczywistością są prawie niczym. Ledwie dostrzegalnym bytem. Oczywiście, zdarzają się jednostki wybitne posiadające niezwykle dobrą zdolność manipulacji, ale to niewielki odsetek. A my potrafimy się z nimi zmierzyć.
Otwieram teczkę i udaję, że czytam kartotekę mężczyzny. Właściwie zapoznałem się z nią już dość dobrze, ale on nie musi o tym wiedzieć. Diego nie zmienia pozycji, podejrzany zaczyna się czuć zdezorientowany, poprawia się na krześle. Chyba pora pokazać, kto tu jest górą.
- Narkotyki - odzywam się. - Złapany za posiadanie w wieku piętnastu lat. Dozór kuratora. Zatrzymany za handel w wieku siedemnastu lat. Wyrok w zawieszeniu. Kilkukrotnie podejrzany o pranie pieniędzy. Wyrzucony ze studiów za włamanie do bazy uczelni i zawirusowanie oraz za manipulację nagraniami z akademików. A taka ładna przyszłość się prze tobą rysowała, gdybyś całkowicie porzucił narkotyki i ukończył studia. - Podnoszę głowę znad dokumentów i patrzę na mężczyznę, który lekko zbladł. Jakby nie znał własnych policyjnych akt i przewinień. - Chyba można było się spodziewać, że nadejdzie dzień, kiedy to poważnie kogoś skrzywdzisz, czyż nie?
Zaciska usta, ale nie reaguje na jawną zaczepkę z mojej strony. Chce pokazać, że nie da się tak łatwo. Chyba nie wie, że nie takich jak on daliśmy już radę złamać. Jeśli chce walczyć, proszę bardzo. Niedługo pozbawimy go jego tarczy. I to w momencie, gdy nie będzie się tego spodziewał.
- A nie - odzywa się Diego, opierając i zakładając przed sobą ramiona. Na twarzy detektywa pojawia się złośliwy uśmieszek. - Nie spodobał ci się nowy chłopak twojej eks, więc chciałeś udusić go kablem, gdy bez zapowiedzi wparowałeś do jej mieszkania z wizytą. Jakąś praktykę więc już miałeś, czyż nie?
Na razie prowokacja nie odnosi oczekiwanego skutku, ale tym się nie martwię. Mamy czas, w końcu irytacja weźmie nad mężczyzną górę i wtedy pokaże nam swoją mroczną twarz zbrodniarza.
- Nie wydaje ci się, że nasz kolega to jakiś małomówny dzisiaj? - pytam ciemnowłosego, patrząc wciąż na podejrzanego. - Wczoraj byłeś bardziej rozgadany. I niezwykle skory do pomocy, Callumie Stone.
Prycha i znowu poprawia się na krześle. Jego mur obronny powoli pada, uśmiecham się złośliwie.
- O blogu Pearl dowiedziałeś się od jej brata, gdy załamany któregoś wieczoru zwierzył ci się w kafejce, kiedy widząc go załamanego, zapytałeś, co się dzieje. Na twoim miejscu normalny człowiek by mu współczuł. Ale nie ty. Ty wyczułeś okazję, by spełnić swoje najmroczniejsze pragnienia.
- Udało ci się łatwo powiązać blog z prawdziwą osobą - zauważa Diego. - W końcu twój ojciec prowadził jej terapię i opowiadał ci o jej przebiegu ze wszystkimi szczegółami, nie zważając na tajemnicę zawodową. - Opiera się o blat. - Mogłeś ją śledzić, a swoimi komentarzami skutecznie nią manipulować. W subtelny, wyszukany sposób przedstawiłeś jej samobójstwo jako coś pięknego.
- I połknęła haczyk - kończę za przyjaciela. - Obserwowałeś ją, nabyłeś trochę dragów, wziąłeś jeden z kabli z magazynu kafejki, pisałeś do Pearl maile, gdy znalazłeś jej adres, umówiliście się w jednym przyjemnym lokalu w dniu, który wybrała na swoją śmierć, gdzie podałeś jej narkotyki i środki nasenne w napoju, po czym prawie nieprzytomną zaciągnąłeś na most. Zawiesiłeś na szyję pętlę i tabliczkę, po czym przerzuciłeś przez barierkę. Nie miałeś z tym większego problemu, bo nie ważyła za dużo. To ty ją zabiłeś.
Wzdycha ciężko, spojrzenie piwnych oczu jest zimne i przeszywające niczym ostry nóż.
- Czego ode mnie chcecie? - pyta, a jego głos nie przypomina tego uprzejmego tonu z wczoraj. Pokazuje swoje prawdziwe oblicze. - Mam wyrazić skruchę?
- Nie - odpowiadam ostro. - Masz się przyznać. Wtedy będziemy mogli przesłać sprawę dalej. Wątpię, by ławnicy dali ci inny wyrok niż dożywocie, ale być może będziesz mógł się ubiegać o zwolnienie warunkowe za dobre sprawowanie po jakiś,.. czterdziestu latach.
Chłopak pochyla się do przodu i uśmiecha szyderczo.
- Wiecie co? Pierdolcie się. Zabiłem ją. Dzięki mnie spełniła swoje wielkie marzenie - uciekła. Jej problemy zniknęły. Zawisła nad rzeką jak bombka na choince. I tyle. Dziwka znalazła dla siebie miejsce we wszechświecie.
Odchyla się z tym samym uśmiechem, a ja wymieniam spojrzenie z Diego. Mamy to, co chcieliśmy.
Sprawa zakończona, wystarczy zdać raport, oznaczyć dowody. A później do domu. Uśmiecham się. Takie szybkie śledztwa lubię.
****
Docieram do mieszkania po pierwszej. Jestem pełen energii, zastanawiam się, co moglibyśmy porobić z Rose, skoro resztę dnia mam już wolną. Z wielką chęcią coś bym dla nas ugotował. Wchodzę na trzecie piętro, wkładam klucz do zamka, przekręcam i wchodzę do środka. Od progu czuję, że coś jest nie tak. Wyczuwam czyjąś obecność, Ściągam kurtkę, odkładam plecak i czujny wchodzę dalej, zastaję w kuchni kobietę, która uśmiecha się do mnie, słysząc moje kroki, i sięga po kubek, by napełnić go kawą.
- Cześć. - Włosy ma związane w kucyk, błękitny sweter sięga jej do połowy uda, czarne dżinsy podkreślają zgrabne nogi. - Mam nadzieję, że będzie ci smakować.
Podchodzę bliżej i odbieram od niej wypełnione płynem naczynie.
- Cześć, Rosie. - Całuję ją na powitanie w usta. - A co ty tutaj robisz?
Nie pytam o to, jak się tu dostała, dałem jej klucze już kilka tygodni temu. Spoglądam wgłąb mieszkania. Dopiero teraz dostrzegam ustawioną w salonie czarną walizką i plecak. Zdezorientowany patrzę na dziewczynę, lekko się rumieni.
- Co to ma znaczyć? Skąd ta walizka?
Wpatruje się w blat stołu, kuli, jakby chciała się stać niewidzialna. W tej chwili wygląda naprawdę uroczo i niezwykle dziewczęco. Uśmiecham się do niej i cierpliwie czekam na odpowiedź.
- Rozmyślałam nad twoją propozycją - odzywa się, spojrzenie szarych oczu przenosi na mnie, czuję dziwnie ciepło. - Pomyślałam, że to całkiem dobry pomysł. Jesteśmy parą już dość długo, by razem zamieszkać. No i u Jamesa zrobi się trochę mniejszy tłok.
Patrzę na nią, staram się zachować obojętny wyraz twarzy, choć przechodzi przeze mnie fala szczęścia. Zasypiać i budzić się u boku Rose codziennie - cóż więcej mógłbym chcieć?
- Jeśli tylko żartowałeś - podejmuje dalej - spokojnie mogę to zabrać i wrócić do wujka, choć będę się wtedy czuła jak największa kretynka.
Miałbym pozwolić jej zabrać bagaże i stąd odejść? Teraz, gdy spełnia kolejne z moich marzeń? Chyba śni.
Odkładam kubek z nieruszoną kawą na blat i patrzę na partnerkę.
- O wprowadzeniu się tutaj mówiłem poważnie. - Podchodzę do niej bliżej, dwa szare jeziora lśnią niczym skropione deszczem, dotykam policzka szatynki. - Zostajesz tutaj. Spakowałaś wszystkie rzeczy?
Kiwa potakująco głową.
- Tak.
- To dobrze. Pojedziemy do Jamesa, ale najpierw...
Nie kończę zdania, nie muszę, Rosie doskonale wie, co chcę zrobić. Kładzie mi dłonie na ramionach, przyciągam ją do siebie i całuję. Składam na jej ustach pocałunki pełne miłości i szczęścia. Zgodziła się ze mną zamieszkać. Trafiłem do raju.
Dwoma samochodami jedziemy pod Darcy's, wszystkie rzeczy Bennett spokojnie się do nich mieszczą, wystarczy więc tylko jeden kurs do mieszkania. Rosie żegna się z rodziną, Madison ostrzega mnie, bym miał się na baczności, bo ona wpadnie kiedyś do nas z niezapowiedzianą wizytą. Pewnie powinienem się bać, ale nie mam czego. Babcia mojej dziewczyny przepada za mną, nie skompromituje mnie w żaden sposób, inaczej się obrażę. Wracamy do mieszkania, gdzie po wniesieniu wszelkich toreb i kartonów Rose zaczyna się gościć. Chyba nigdy nie zapomnę jej uśmiechu, który pojawił się na twarzy dziewczyny, gdy zacząłem upychać jej ubrania do komody w moim pokoju. Może i mam dwa wolne, ale nie wyobrażam sobie, by szatynka miała spać gdzieś indziej niż przy mnie.
O pierwszej w nocy wreszcie możemy odpocząć. Zanim Rose na dobre opuściła mieszkanie wujka, Clara zmusiła nas, byśmy zjedli razem obiad. Przyjemnie było tak siedzieć, rozmawiać i spożywać pyszny posiłek. Jak rodzina. Choć zabrało to trochę czasu, było miło.
Teraz leżymy na sofie w salonie i raczymy się czarną cejlońską herbatą. Pomieszczenie rozświetla jedynie lampa zaświecona w kuchni, ta otwarta przestrzeń na coś się przydaje. Rosie ma przymknięte oczy, uśmiecha się i oddycha spokojnie. Odsuwam z jej twarzy kilka niesfornych brązowych kosmyków. Myśl, że nie muszę się z nią rozstawać na resztę nocy, napełnia mnie radością i niesamowitym spokojem. Patrzę na nią i myślę, że widocznie miałem już wystarczająco dużo czasu, by podjąć decyzję.
- Rosie - szepczę jej do ucha, otwiera oczy i patrzy na mnie uważnie. - Nie masz może ochoty na mały spacer?
Uśmiecha się szeroko.
- Spacer? Teraz? Nocą? Brzmi świetnie. Ubieraj się, detektywie.
Wstaje z kanapy, a ja kręcę głową. Ta dziewczyna jest gotowa na wszelkie moje szaleństwa. Cieszy mnie to. I przeraża.
Ubieramy się ciepło, opuszczamy mieszkanie, które zamykam na klucz, i wychodzimy razem prosto w paszczę okrytego ciemnością miasta. Spacerujemy znanymi ulicami Manhattanu, za towarzyszy mając ledwie widoczne gwiazdy, wiatr i przejeżdżające od czasu do czasu samochody. Jest cicho i spokojnie, jak w mojej duszy. Trzymając się za ręce, przechodzimy obok placu zabaw, oczy Rose momentalnie jaśnieją, ciągnie mnie w jego stronę.
- Chodźmy się pohuśtać!
Wybucham śmiechem. Dwudziestodwulatka chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że jeśli przyłapie nas policja, będziemy się musieli tłumaczyć. Idę jednak za nią, to czas szaleństw.
Rose dopada jedną z huśtawek, staję za nią i ją popycham. śmieje się radośnie niczym mała dziewczynka, to urocze, uśmiecham się pod nosem..
- Jestem taka szczęśliwa! - krzyczy, nie zważając na to, że ktoś może ją usłyszeć.
- A mnie do pełni szczęścia brakuje tylko jednego - mówię cicho.
Szatynka zatrzymuje huśtawkę i zerka na mnie przez ramię. Przechodzę do przodu, ustawiam się tak, by mieć kobietę przed sobą, po czym sięgam do wewnętrznej kieszeni kurtki, wyciągam z niej małe, granatowe pudełeczko i klękam przed szarooką. Unosi dłoń do ust, patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Nie spodziewała się tego.
A ja nie mam nic do stracenia.
Otwieram pudełeczko kryjące w sobie srebrny pierścionek z błękitnym oczkiem.
- Rose, kocham cię. Nie wyobrażam sobie, by los miał nas rozdzielić. Chcę być z tobą już na zawsze. Roseann Bennett, czy uczynisz mi ten zaszczyt i sprawisz, że będę najszczęśliwszy na świecie? Wyjdziesz za mnie?
Patrzy na mnie i milczy. Cisza powoli zaczyna mi ciążyć. To chyba oczywiste, że w takiej chwili oczekuję odpowiedzi.
- Nie.
Szukam na jej ślicznej twarzy oznak skrywanego śmiechu, ale żadnych nie widzę. Wzdycham ciężko.
- Rose, nie utrudniaj sprawy, mam przy sobie kajdanki, mogę cię zakuć i wtedy włożyć pierścionek na palec.
- Twierdzisz, że ci na to pozwolę?
Przewracam oczami, długo na kolanie nie wytrzymam przy takim zimnie, nie mam go z żelaza.
- Twierdzisz, że naprawdę nie chcesz wychodzisz za mnie za mąż? - pytam, widzę, jak jej policzki oblewają się rumieńcem. - Rosie, czy naprawdę chcesz tworzyć kolejne problemy między nami?
Oburza się lekko.
- Małżeństwo ze mną to dla ciebie problem?
- Mój Boże, Rosie, nie!
- To dlaczego jeszcze nie założyłeś mi tego pierścionka?
Parskam śmiechem i patrzę na psycholog z niedowierzaniem. Naprawdę musi urządzać taką szopkę z oświadczynami? Jeszcze chwila i zejdę na zawał.
- Czyli zostaniesz moją żoną?
Uśmiecha się złośliwie.
- W ilu językach chcesz usłyszeć odpowiedź?
- W jednym wystarczy.
Pochyla się ku mnie i mówi z mocą.
- Tak, panie Henderson. Z wielką radością zostanę twoją żoną.
Lekko oszołomiony chwytam jej dłoń i na serdeczny palec zakładam pierścionek. Pasuje idealnie. Nie puszczając ręki dziewczyny, podnoszę się z klęczek, a ona z huśtawki. Stoimy naprzeciw siebie, wpatrujemy się w swoje twarze, moje serce bije jak oszalałe.
- Czy teraz jesteś szczęśliwy? - pyta cicho, nie odrywając wzroku od moich ust.
- Jak nigdy w życiu.
Przyciągam ją do siebie, gwałtownie chwytam jej twarz w dłonie i całuję namiętnie. Szatynka zarzuca mi ręce na szyję, staje na palcach, by być jeszcze bliżej mojej twarzy. Zatapiamy się w tej chwili jedności, dopiero po kilku minutach odrywamy się od siebie, dysząc lekko. Po policzkach Rose płyną łzy. Ocieram je dłonią.
- Mam nadzieję, że to dobre łzy.
- Powinny być. W końcu spełni się moje marzenie.
Całuję ją delikatnie.
- Nie mówmy nikomu - mówi cicho. - Niech wiedzą tylko o wspólnym zamieszkaniu.
- Jak chcesz to utrzymać w tajemnicy?
- Zawieszę pierścionek na długim łańcuszku i schowam pod ubraniem. Do Święta Dziękczynienia wytrzymają*.
- Dobrze.
Obejmuję ją ramionami, przytulona do mnie uśmiecha się, wiatr się wzmaga, bawi jej włosami.
- Chodźmy do domu.
Chwytam ją za rękę i tak idziemy z powrotem. Obok siebie. W tym samym kierunku.
Mam nadzieję że tak będzie już zawsze.
_____________________________
* w roku 2011, kiedy dzieje się akcja, ŚD przypadło 24 listopada, oświadczyny 19.
- Cześć. - Włosy ma związane w kucyk, błękitny sweter sięga jej do połowy uda, czarne dżinsy podkreślają zgrabne nogi. - Mam nadzieję, że będzie ci smakować.
Podchodzę bliżej i odbieram od niej wypełnione płynem naczynie.
- Cześć, Rosie. - Całuję ją na powitanie w usta. - A co ty tutaj robisz?
Nie pytam o to, jak się tu dostała, dałem jej klucze już kilka tygodni temu. Spoglądam wgłąb mieszkania. Dopiero teraz dostrzegam ustawioną w salonie czarną walizką i plecak. Zdezorientowany patrzę na dziewczynę, lekko się rumieni.
- Co to ma znaczyć? Skąd ta walizka?
Wpatruje się w blat stołu, kuli, jakby chciała się stać niewidzialna. W tej chwili wygląda naprawdę uroczo i niezwykle dziewczęco. Uśmiecham się do niej i cierpliwie czekam na odpowiedź.
- Rozmyślałam nad twoją propozycją - odzywa się, spojrzenie szarych oczu przenosi na mnie, czuję dziwnie ciepło. - Pomyślałam, że to całkiem dobry pomysł. Jesteśmy parą już dość długo, by razem zamieszkać. No i u Jamesa zrobi się trochę mniejszy tłok.
Patrzę na nią, staram się zachować obojętny wyraz twarzy, choć przechodzi przeze mnie fala szczęścia. Zasypiać i budzić się u boku Rose codziennie - cóż więcej mógłbym chcieć?
- Jeśli tylko żartowałeś - podejmuje dalej - spokojnie mogę to zabrać i wrócić do wujka, choć będę się wtedy czuła jak największa kretynka.
Miałbym pozwolić jej zabrać bagaże i stąd odejść? Teraz, gdy spełnia kolejne z moich marzeń? Chyba śni.
Odkładam kubek z nieruszoną kawą na blat i patrzę na partnerkę.
- O wprowadzeniu się tutaj mówiłem poważnie. - Podchodzę do niej bliżej, dwa szare jeziora lśnią niczym skropione deszczem, dotykam policzka szatynki. - Zostajesz tutaj. Spakowałaś wszystkie rzeczy?
Kiwa potakująco głową.
- Tak.
- To dobrze. Pojedziemy do Jamesa, ale najpierw...
Nie kończę zdania, nie muszę, Rosie doskonale wie, co chcę zrobić. Kładzie mi dłonie na ramionach, przyciągam ją do siebie i całuję. Składam na jej ustach pocałunki pełne miłości i szczęścia. Zgodziła się ze mną zamieszkać. Trafiłem do raju.
Dwoma samochodami jedziemy pod Darcy's, wszystkie rzeczy Bennett spokojnie się do nich mieszczą, wystarczy więc tylko jeden kurs do mieszkania. Rosie żegna się z rodziną, Madison ostrzega mnie, bym miał się na baczności, bo ona wpadnie kiedyś do nas z niezapowiedzianą wizytą. Pewnie powinienem się bać, ale nie mam czego. Babcia mojej dziewczyny przepada za mną, nie skompromituje mnie w żaden sposób, inaczej się obrażę. Wracamy do mieszkania, gdzie po wniesieniu wszelkich toreb i kartonów Rose zaczyna się gościć. Chyba nigdy nie zapomnę jej uśmiechu, który pojawił się na twarzy dziewczyny, gdy zacząłem upychać jej ubrania do komody w moim pokoju. Może i mam dwa wolne, ale nie wyobrażam sobie, by szatynka miała spać gdzieś indziej niż przy mnie.
O pierwszej w nocy wreszcie możemy odpocząć. Zanim Rose na dobre opuściła mieszkanie wujka, Clara zmusiła nas, byśmy zjedli razem obiad. Przyjemnie było tak siedzieć, rozmawiać i spożywać pyszny posiłek. Jak rodzina. Choć zabrało to trochę czasu, było miło.
Teraz leżymy na sofie w salonie i raczymy się czarną cejlońską herbatą. Pomieszczenie rozświetla jedynie lampa zaświecona w kuchni, ta otwarta przestrzeń na coś się przydaje. Rosie ma przymknięte oczy, uśmiecha się i oddycha spokojnie. Odsuwam z jej twarzy kilka niesfornych brązowych kosmyków. Myśl, że nie muszę się z nią rozstawać na resztę nocy, napełnia mnie radością i niesamowitym spokojem. Patrzę na nią i myślę, że widocznie miałem już wystarczająco dużo czasu, by podjąć decyzję.
- Rosie - szepczę jej do ucha, otwiera oczy i patrzy na mnie uważnie. - Nie masz może ochoty na mały spacer?
Uśmiecha się szeroko.
- Spacer? Teraz? Nocą? Brzmi świetnie. Ubieraj się, detektywie.
Wstaje z kanapy, a ja kręcę głową. Ta dziewczyna jest gotowa na wszelkie moje szaleństwa. Cieszy mnie to. I przeraża.
Ubieramy się ciepło, opuszczamy mieszkanie, które zamykam na klucz, i wychodzimy razem prosto w paszczę okrytego ciemnością miasta. Spacerujemy znanymi ulicami Manhattanu, za towarzyszy mając ledwie widoczne gwiazdy, wiatr i przejeżdżające od czasu do czasu samochody. Jest cicho i spokojnie, jak w mojej duszy. Trzymając się za ręce, przechodzimy obok placu zabaw, oczy Rose momentalnie jaśnieją, ciągnie mnie w jego stronę.
- Chodźmy się pohuśtać!
Wybucham śmiechem. Dwudziestodwulatka chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że jeśli przyłapie nas policja, będziemy się musieli tłumaczyć. Idę jednak za nią, to czas szaleństw.
Rose dopada jedną z huśtawek, staję za nią i ją popycham. śmieje się radośnie niczym mała dziewczynka, to urocze, uśmiecham się pod nosem..
- Jestem taka szczęśliwa! - krzyczy, nie zważając na to, że ktoś może ją usłyszeć.
- A mnie do pełni szczęścia brakuje tylko jednego - mówię cicho.
Szatynka zatrzymuje huśtawkę i zerka na mnie przez ramię. Przechodzę do przodu, ustawiam się tak, by mieć kobietę przed sobą, po czym sięgam do wewnętrznej kieszeni kurtki, wyciągam z niej małe, granatowe pudełeczko i klękam przed szarooką. Unosi dłoń do ust, patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Nie spodziewała się tego.
A ja nie mam nic do stracenia.
Otwieram pudełeczko kryjące w sobie srebrny pierścionek z błękitnym oczkiem.
- Rose, kocham cię. Nie wyobrażam sobie, by los miał nas rozdzielić. Chcę być z tobą już na zawsze. Roseann Bennett, czy uczynisz mi ten zaszczyt i sprawisz, że będę najszczęśliwszy na świecie? Wyjdziesz za mnie?
Patrzy na mnie i milczy. Cisza powoli zaczyna mi ciążyć. To chyba oczywiste, że w takiej chwili oczekuję odpowiedzi.
- Nie.
Szukam na jej ślicznej twarzy oznak skrywanego śmiechu, ale żadnych nie widzę. Wzdycham ciężko.
- Rose, nie utrudniaj sprawy, mam przy sobie kajdanki, mogę cię zakuć i wtedy włożyć pierścionek na palec.
- Twierdzisz, że ci na to pozwolę?
Przewracam oczami, długo na kolanie nie wytrzymam przy takim zimnie, nie mam go z żelaza.
- Twierdzisz, że naprawdę nie chcesz wychodzisz za mnie za mąż? - pytam, widzę, jak jej policzki oblewają się rumieńcem. - Rosie, czy naprawdę chcesz tworzyć kolejne problemy między nami?
Oburza się lekko.
- Małżeństwo ze mną to dla ciebie problem?
- Mój Boże, Rosie, nie!
- To dlaczego jeszcze nie założyłeś mi tego pierścionka?
Parskam śmiechem i patrzę na psycholog z niedowierzaniem. Naprawdę musi urządzać taką szopkę z oświadczynami? Jeszcze chwila i zejdę na zawał.
- Czyli zostaniesz moją żoną?
Uśmiecha się złośliwie.
- W ilu językach chcesz usłyszeć odpowiedź?
- W jednym wystarczy.
Pochyla się ku mnie i mówi z mocą.
- Tak, panie Henderson. Z wielką radością zostanę twoją żoną.
Lekko oszołomiony chwytam jej dłoń i na serdeczny palec zakładam pierścionek. Pasuje idealnie. Nie puszczając ręki dziewczyny, podnoszę się z klęczek, a ona z huśtawki. Stoimy naprzeciw siebie, wpatrujemy się w swoje twarze, moje serce bije jak oszalałe.
- Czy teraz jesteś szczęśliwy? - pyta cicho, nie odrywając wzroku od moich ust.
- Jak nigdy w życiu.
Przyciągam ją do siebie, gwałtownie chwytam jej twarz w dłonie i całuję namiętnie. Szatynka zarzuca mi ręce na szyję, staje na palcach, by być jeszcze bliżej mojej twarzy. Zatapiamy się w tej chwili jedności, dopiero po kilku minutach odrywamy się od siebie, dysząc lekko. Po policzkach Rose płyną łzy. Ocieram je dłonią.
- Mam nadzieję, że to dobre łzy.
- Powinny być. W końcu spełni się moje marzenie.
Całuję ją delikatnie.
- Nie mówmy nikomu - mówi cicho. - Niech wiedzą tylko o wspólnym zamieszkaniu.
- Jak chcesz to utrzymać w tajemnicy?
- Zawieszę pierścionek na długim łańcuszku i schowam pod ubraniem. Do Święta Dziękczynienia wytrzymają*.
- Dobrze.
Obejmuję ją ramionami, przytulona do mnie uśmiecha się, wiatr się wzmaga, bawi jej włosami.
- Chodźmy do domu.
Chwytam ją za rękę i tak idziemy z powrotem. Obok siebie. W tym samym kierunku.
Mam nadzieję że tak będzie już zawsze.
_____________________________
* w roku 2011, kiedy dzieje się akcja, ŚD przypadło 24 listopada, oświadczyny 19.
Musiałam wcisnąć kochanego Mentalistę. To już pół roku!
Uwielbiam to pierwsze "roses" <3
Ciężko mi się zebrać ostatnio do komentarzy, dlatego nie ręczę za jakość tego i z góry przepraszam.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że dostałam od Ciebie ochrzan pod poprzednim rozdziałem. Tak, wiem, za dużo Castle'a, którego w końcu skończyłam. Powiem jednak, że podoba mi się ten rozdział i takie zakończenie sprawy. Lubię rozwiązywać zagadki (po to te wszystkie filmy kryminalne oglądam), więc w sumie jestem z siebie dumna. Co więcej dodałaś ładny akcent spotkania ojca z synem z niewielką nadzieją, że ich kontakt się już nie urwie. W kontraście do zabójcy pokazujesz, że nie wszystko jest takie szare. Oświadczyny też na plus.
Co do "zmęczenia" Rozważną. Chyba każdy autor tak ma, że w pewnym momencie zaczyna żałować, że nie zakończył wcześniej. Czasami historie wyciągają z nas wszystko, co mamy i czujemy się wypaleni. To w pełni normalne. Nie wiem, czy taka rada pomoże, ale najlepiej wtedy rzucić to na kilka dni, zająć się czymś innym, a potem pobawić się inną historią. Mnie to leczy.
No i wszystkiego najlepszego, Logan. Dobrze Ci tak z tymi oświadczynami.
Kolejne rozdziały przeczytam już po swoim powrocie do internetowego świata, ale i tak na nie czekam. Pozdrawiam
Laurie
Ważne, że w ogóle komentujesz ;)
UsuńLogan serdecznie dziękuje za życzenia, nawet nie wiesz, jak się cieszy z powodu zaręczyn (choć ma to już dawno za sobą).
Ta scena Claude i Carla wydała mi się czymś naturalnym, by wpleść to w całość. Też odnoszę wrażenie, że to taka mała miła odskocznia od Calluma.
Jak wiesz, za jakiś czas idę na urlop, więc powinnam nabrać dystansu do tego wszystkiego. Na razie, gdy według rozpiski wychodzę na mały plus, odrobina humoru wróciła.
Dziękuję za komentarz! :*
Ściskam!
Hej :)
OdpowiedzUsuńOficjalnie zapisuję ten rozdział do moich ulubionych ;)
Wiem, że wspominałas o tym na końcu poprzedniego rozdziału, ale wtedy zapomniałam zapytać : jak można wyrzucić syna (może i przybranego, ale nadal syna) z takiego powodu?! Chyba zacznę pokazywac ten fragment moim znajomym, jak tylko będą narzekać na swoich rodziców ;)
Scenka Rosie i Logana przed przesłuchaniem była bardzo słodka. To taka malutka odskocznia odsprawy, która świetnie pasuje w tym miejscu.
No i kolejna rzecz, której nie mogłabym się spodziewać, to scena spotkania syna...
I kiedy myślisz, że to martwy punkt, pojawia się rozwiązanie xd
Rosie trochę posłużyła jako detektyw, bo ma to we krwi ;)
Sprawa szybko zakończona mimo momentu, gdzie można by się chcieć poddać.
No i teraz najważniejsza sprawa, czyli końcówka ...
Boże, o tym właśnie mówiłam ci przy ostatnim rozdziale ;) Trafiłaś w sedno ;)
Przeprowadzka Rosie była bardzo odważnym krokiem i szczerze mówiąc zdziwiłabym się, gdyby Logan nagle zmienił co do niej zdanie.
Logana przeraża fakt, że Rosie jest podatna na jego szaleństwa, a mnie przerażają, a jednocześnie ciekawią jego kolejne pomysły, których ona także nie odrzuci.
Oświadczył się jej! ♡_♡
Nareszcie :)
Co jak co, ale wybrał idealny moment - chwilę, kiedy ona się tego nie spodziewała.
Rosie ma na prawdę wiele ukrytych talentów. Aktualnie do tej listy możemy dopisać aktorstwo. Biedny Logan dał się nabrać na jej grę...
Pomysł z chwaleniem się reszcie dopiero podczas święta jest według mnie na prawde dobry. Na razie to oni mogą się cieszyć swoim szczęściem. Poza tym muszą się emocjonalnie przygotować na pytania ze strony krewnych i przyjaciół, bo mam takie przeczucie, że bez nich sie nie obędzie.
Nie wpadłabym na taki pomysł ukrycia pierścionka... Jest na prawdę dobry.
Zgadzam się ze słowami, że oboje musieli dużo przejść, żeby być razem, ale ostatnio zaczęłam się zastanawiać, czy przewidujesz jeszcze jakieś trudności w ich związku. Logan oświadczył się Rosie, jest wszystko pięknie, słodko i tak dalej, ale wielu autorów wykorzystuje takie chwile nieuwagi, do zakłocenia tego porządku. Jestem więc ciekawa, jak to będzie w tym przypadku.
Cóż pozostaje mi tylko życzyć mnóstwa weny i czekać na next ;)
sciskam mocno :*
~Alex
Droga Alex, to chyba Twój najdłuższy komentarz! Aż się uśmiechnęłam, gdy go czytałam :)
UsuńNo cóż, ludzie bogaci mają poprzewracane w głowach, więc zachowanie Farah można nazwać jako zepsute i bezmyślne. Ale zrobiła to, wyrzuciła Carla z domu z głupiego powodu. Tyle.
O to mi chodziło - oświadczyny, kiedy nie ma przed tym wielkiej pompy. Rose się wprowadza, to ma być nowy krok dla Rogan, czytelnik myśli, że to tyle w rozdziale, a tu jeszcze taka mała nowość.
Nie wiem do końca, co przydarzy się tej dwójce. Wszystko jest możliwe ;)
Dziękuję za komentarz! :*
Ściskam mocno z całego serducha!
Od razu przepraszam za tak ubogi komentarz, ale aktualnie nie mam możliwości naskrobania czegoś dłuższego. Trzeba malować ściany:))
OdpowiedzUsuńRozdział ogólnie bardzo mi się podoba. I rozumiem, co czujesz. Każdy się kiedyś wypala. Czasem to przechodzi i mam nadzieję, że tak będzie w Twoim przypadku. Co to za blogger bez Rozważnej? Cleo, nie rób nam tego!
Awww <3 No tak, wiedziałam, że to się stanie, ale i tak jestem zaskoczona. Dobrze, że nie było zbyt wielkiej pompy, to według mnie niepotrzebne. Wystarczy dwójka ludzi, pierścionek i odpowiedni moment. Logan, plus dla Ciebie! <3
Dalej nie mogę wyjść z podziwu, że można wyrzucić z domu syna... a Callum to chory psychol. Tyle w temacie.
Pozdrawiam! :3
L x
Powinnaś być zaskoczona :D
UsuńJa też wciąż nie ogarniam, co kierowało Farah. Dziwaczka.
A Callum to olejny psychopata, jakiego stworzył mój mózg. Chyba mu się to podoba.
Dziękuję za komentarz!
Miłego malowania ścian!
Ściskam mocno! :*
To "przykro mi z powody państwa straty" zaczyna mnie irytować;D Ja wiem, że wypada im się odezwać w ten sposób i że nawet powinni okazać wsparcie rodzinie, ale ten tekst zaczyna mi działać na nerwy. Może dlatego, że pojawia się tu już n-ty raz, bo sporo było tych spraw. Ale to tylko takie moje dziwactwo, nie przejmuj się.
OdpowiedzUsuńTa sprawa była naprawdę ciekawie i trochę szkoda, że już się zakończyła. Troszkę za szybko jak dla mnie. Nie miałabym nic przeciwko jakbyś wplotła tu więcej intryg, więcej tajemnic i więcej różnych dowodów. Ale może dlatego, że marzy mi się przeczytać coś długiego. Jakieś śledztwo, które będzie się ciągnąć i ciągnąć. Do tej pory Logan i Rose rozwiązywali każdą sprawę, każda zajmowała mniej więcej 3 rozdziały (z tego co kojarzę). Nie myślałaś, żeby dodać coś dłuższego? Coś z czym będą mieli prawdziwy problem i nawet inteligencja i domyślność Rose średnio pomoże? Przemyśl to;D
Co do końcówki... nie jestem zawiedziona, ale nie odczuwam już tych samych emocji odnośnie ich związku, co kiedyś. Tak to już jest, niestety, że dopóki kotek goni myszkę to jest zabawa, jest adrenalina i są emocje, a gdy już ją złapie to wszystko troszkę cichnie. I to mi się przytrafiło tutaj. Nie oznacza to, że już mnie nie interesują, nie! Nadal uwielbiam o nich czytać, bo piszesz cudownie. Ale nie miałabym nic przeciwko jakby się pokłócili, rozstali na moment albo coś w tym stylu. Po prostu czasem odnoszę wrażenie, że są za słodcy, gdy są razem. Taka para idealna. A Logan to już w ogóle;D Uwielbiam ich, ale czekam na małe rozstanko:D Mam nadzieję, że zrozumiałaś o co mi chodzi, bo mam wrażenie, że pisałam trochę chaotycznie.
Miłego wyjazdu i obyś odpoczęła kochana! A potem wróciła do nas z nowym zapałem, nową weną i nowymi pomysłami. I nawet nie chcę słyszeć o końcu tej historii!
Pozdrawiam! ;*
Cześć :)
UsuńJestem pewna, że uda mi się napisać sprawę dłuższą niż te trzy rozdziały, po prostu kiedyś przyjęłam taką taktykę, by się w nich mieścić.
To morderstwo miało być ciekawe i intrygujące, ale przyznam, że pisałam o nim, w większości mając potworny humor, wręcz depresyjny, więc to się na jakość przełożyło.
Nie będę zdradzała, co się będzie działo z Rogan, bo później pomysły mogą nie wypalić. Wiem, że są aż za idealni, ale nie są jedyną parą w opowiadaniu.
Dziękuję bardzo za komentarz :)
Data ostatniego rozdziału to będzie 30.11.2016 r., więc się nie martw ;)
Ściskam! :*
Tak! Wiedziałam! Wiedziałam, że to nie mogło być takie proste! I w sumie już po kilku zdaniach tego rozdziału domyśliłam się, że to nie on będzie zabójcą. Mało tego, po kolejnych zdaniach domyślałam się, że to on może być tym bratem :3
OdpowiedzUsuńAle zastanawiam się jakim cudem nikt nie zwrócił uwagi na moście? Przecież to trwało sekundę, ktoś musiał to widzieć.
Ouuuuu nie dość, że razem zamieszkali to jeszcze jej się oświadczył <3
Moim zdaniem takie oświadczyny są najlepsze. Nie w jakiejś restauracji czy przy rodzinie. Tylko albo sam na sam, albo totalnie niespodziewanie :3
Ja mam wręcz idealny pomysł na oświadczyny jednego z moich bohaterów <3
Dobra może zaraz przeczytam ostatni rozdział, który mam do nadrobienia :>
Ja wspomniała Rose, Most Waszyngtona szczyci się dużym ruchem, a podczas jazdy wielopasmówką raczej nie zwraca się uwagi na barierki.
UsuńDziękuję za komentarze z ostatnich dwóch dni ;)