Wszystkim Czytelnikom życzę radosnych i spokojnych świąt Wielkiej Nocy!
W sercu pustyni czy wśród tłumu, co za różnica? Człowiek w swojej istocie jest wszędzie samotny.
Niektórzy ludzie potrafią tworzyć iluzję lepiej od swoich znajomych. Przywłaszczają sobie cudzą tożsamość i na tyle dobrze się z nią identyfikują, że scalają się w jedno. Tylko znający prawdziwą osobę kryjącą się za fatamorganą są w stanie pomóc w rozłączeniu. W naszym przypadku takimi osobami są Jolene i Gus Jacksonowie. Rodzice Kyle'a, który przyjął imię Brad Sherman. Skąd miał dokumenty tego jegomościa? Ukradł mu je chwilę po tym, jak go zamordował przed przekroczeniem granicy państw w Teksasie. Nie mógł się tylko spodziewać, że mężczyzna, którego zamordował rok temu, to kryminalista. Z deszczu pod rynnę. Możliwe, że któryś z kompanów prawdziwego Brada zarejestrował używanie jego dokumentów w Nowym Jorku, przyjechał tu i zabił Kyle'a oraz Jessicę Raven, która nie wiedziała, kim tak naprawdę jest ojciec jej dziecka.
Zerkam na Diego, który wzdycha. Właśnie zrelacjonował nam to, czego dowiedział się od Lacey. Stoi przy otwartym oknie, by pozbyć się zapachu alkoholu z ubrań. Wydaje mi się, że tylko dobre pranie będzie skuteczne w tym przypadku.
- To już wiemy, dlaczego nie pracował i budził w pani Carroll negatywne emocje. Ale mam pytanie za sto punktów: czy ta sprawa nie może być jeszcze bardziej popaprana?
Nikt z nas nie odpowiada, nawet kapitan lustrujący tablicę nie wypowiada słowa. Żadne się nie uśmiecha, bo nie mamy do tego humoru. Oczekujemy na agentów śledczych, z którymi mamy współpracować. Tym razem nie będzie to Matt - nie jego działka - ani ktoś z zespołu agentki Amandy Byron. Spotkamy się z nowojorskim oddziałem i przedstawicielem teksańskiego biura śledczego. Wiadomo, że będziemy pełnić mniejszą rolę w dalszym etapie dochodzenia, mimo to obawiam się, że nie przypadniemy sobie do gustu, a federalni będą się wywyższać posiadanym stopniem.
- Ustaliliście dokładnie, kiedy miała miejsce ta próba zabójstwa? - pyta Jones. - Jego brat nadal jest na posterunku, czeka na Jacksonów, będzie przy ich rozmowie z Loganem. Może wtedy pojmą powagę sytuacji. - Ktoś z ambasady z wami rozmawiał?
Jednym z wiadomych zadań było powiadomienie nie tylko FBI, ale także meksykańskiej ambasady. Wznowiliśmy śledztwo w sprawie próby zabójstwa jednej z najważniejszych osób w państwie. Wiedząc o tym, jaka sytuacja panuje w Meksyku, jak wiele gangów narkotykowych kontroluje każdy region, mogliśmy podejrzewać, że nasze informacje nie będą niczym szczególnym. Ale musieliśmy to zrobić.
- Tak. - Diego, nasz kochany Meksykanin w załodze, dość sprawnie przedstawił nowości, choć wcześniej musiał się sporo naczekać przy telefonie. - Zbieram teraz dokumenty, ambasador czeka, muszę je przesłać faksem. Pan Arturo Sarukhan Casamitjana nie był zbytnio zadowolony tym, co mu powiedziałem. Czasami nie lubię być przekazującym złe wieści.
Rozumiem go dobrze. Jesteśmy posłańcami i często obrywamy słownie. Zarzuca się nam kłamstwo w celu wyłudzenia pieniędzy. Nie zarabiamy źle, poza tym niemoralne jest żerowanie na nieszczęściu innych ludzi.
- Uporządkujmy to wszystko - proponuje Adam. - Od próby morderstwa wicepremiera po zabójstwo Kyle'a i Jessici.
- Dobrze. - Kapitan przystaje na ten pomysł. - Zróbmy to. Określmy rzeczywistość dla tej sprawy.
- Dobrze. - Kapitan przystaje na ten pomysł. - Zróbmy to. Określmy rzeczywistość dla tej sprawy.
- Mamy dwoje denatów. Kobietę - Jessicę Raven - oraz mężczyznę. Znalezione przy nim dokumenty świadczyły o tym, że nazywa się Brad Sherman. Poszukiwania w bazie wykazały, że był on kryminalistą, przeszedł resocjalizację i porzucił świat przestępczy. Jednak, jak dowiodła rozmowa Rose z rodzicami denata, których słownie przedstawił nam porucznik Frank Jones, Brad było przybranym imieniem - referuje poważnym głosem ciemnooki detektyw. - Naprawdę nazywał się Kyle Jackson. Piętnaście miesięcy temu zamordował prawdziwego Brada Shermana i przejął jego dowód osobisty. Dokonał tego po nieudanej próbie zabójstwa wiceprezydenta Meksyku. Podejrzewamy, że nigdy przy Jessice nie użył nazwiska swojego i rodziców, by kobieta nie nabrała podejrzeń.
Kapitan kiwa potakująco głową.
- Znakomicie. Tyle wiemy o denatach. Czy możemy na tym etapie mówić o jakiś podejrzanych?
- Na razie przeprowadzamy rozmowy z osobami, które mogą udzielić nam jakichkolwiek informacji na temat zamordowanej pary - odpowiada Logan.
- A jak nagrania z monitoringu? Mówią wam coś?
Tym razem odpowiedź bierze na siebie Adam, przed którym leżą zdjęcia z kamer.
- Mamy na nich postać w kapturze ubraną na czarno, dodatkowo porusza się ona w zaciemnionych miejscach przy motelu.
- Możemy więc wziąć pod uwagę, że nasz sprawca znał miejsce zbrodni - wtrącam się, Chase przytakuje.
- Zgadza się. Widać także pojazd podjeżdżający z lewej strony i znikający osiemdziesiąt sekund po opuszczeniu mieszkania, kiedy to Jessica Raven już prawdopodobnie nie żyła. Phil stara się znaleźć na tyle dobre ujęcie, by wychwycić część numeru, ale nie łudzi nas, by były na to duże szanse. Jego koledzy sprawdzają także kamery w najbliższym otoczeniu motelu, może im uda się coś znaleźć.
Bądźmy szczerzy - mamy ogrom pytań, na które odpowiedzi pochowały się, gdzie tylko mogły. Ciągłe zagadki tworzą codzienność detektywów, ale było by miło, gdyby się tak szybko nie mnożyły, bo sprawa stanie się naprawdę frustrująca.
Przyzwyczaiłam się do tego, że poza zagadkami bardzo często detektywi mają do czynienia z komplikacjami. Ktoś czegoś nie dopowie, bo w jego mniemaniu będzie to nieistotne, a w wyniku tego śledztwo się wydłuży. Nie jesteśmy jasnowidzami ani telepatami. Potrzebujemy jasnych słów, nie kręcenia i chodzenia ślepymi drogami z dala od centrum prawdy. Prędzej czy później i tak do niej dotrzemy, wyślemy sprawcę za kratki, ale będziemy zmęczeni przebytą walką. Gdyby każdy rozumiał, na czym polega współpraca w śledztwie, gdyby choć jednej osobie przy każdej sprawie zależało na tym, by jak najszybciej złapać mordercę, wszystko toczyłoby się sprawniej.
Przy tym śledztwie jest determinacja, ale motywacji odrobinę w niej brakuje. Cały pierwszy dzień poświęcony na szukanie tropów powinien być owocny. Ten jest, ale poza zbiorem są też niepotrzebne chwasty, które należy odrzucić. Ich weryfikacja zajęła nam trochę czasu, a teraz, gdy segregujemy zbiory, mnie coś nie daje spokoju. Próbuję złapać tę myśl, ale wyślizguje mi się ona z dłoni. Skupiam się bardziej, próbuję odszukać w sobie głos intuicji, który powie mi, co jest nie tak.
- Rose? - Brunet, jak zawsze czujny, rejestruje kątem oka moje zachowanie. - Coś się dzieje? Wyglądasz, jakbyś nad czymś myślała. O co chodzi?
W byciu częścią tego zespołu podoba mi się to, że nieważne jest, jak głupio brzmiącą teorię się wymyśli, i tak można powiedzieć o niej głośno. Może ona zostać wyśmiana, ale z pewnością zostanie ona przeanalizowana, a jej prawdopodobieństwo wyliczone. Każdy umysł jest tu równy.
- Kyle dokonał próby i zamordował Brada piętnaście miesięcy temu. Wiadomo, że nie było go w Nowym Jorku ponad miesiąc. Alisson urodziła się pół roku temu. Czy jest możliwe, że poczęła się podczas jego nieobecności?
Napotykam lekko zdezorientowane spojrzenie kapitana, skupione Hendersona, pytające Adama i rozbawione Meksykanina.
- A jak nagrania z monitoringu? Mówią wam coś?
Tym razem odpowiedź bierze na siebie Adam, przed którym leżą zdjęcia z kamer.
- Mamy na nich postać w kapturze ubraną na czarno, dodatkowo porusza się ona w zaciemnionych miejscach przy motelu.
- Możemy więc wziąć pod uwagę, że nasz sprawca znał miejsce zbrodni - wtrącam się, Chase przytakuje.
- Zgadza się. Widać także pojazd podjeżdżający z lewej strony i znikający osiemdziesiąt sekund po opuszczeniu mieszkania, kiedy to Jessica Raven już prawdopodobnie nie żyła. Phil stara się znaleźć na tyle dobre ujęcie, by wychwycić część numeru, ale nie łudzi nas, by były na to duże szanse. Jego koledzy sprawdzają także kamery w najbliższym otoczeniu motelu, może im uda się coś znaleźć.
Bądźmy szczerzy - mamy ogrom pytań, na które odpowiedzi pochowały się, gdzie tylko mogły. Ciągłe zagadki tworzą codzienność detektywów, ale było by miło, gdyby się tak szybko nie mnożyły, bo sprawa stanie się naprawdę frustrująca.
Przyzwyczaiłam się do tego, że poza zagadkami bardzo często detektywi mają do czynienia z komplikacjami. Ktoś czegoś nie dopowie, bo w jego mniemaniu będzie to nieistotne, a w wyniku tego śledztwo się wydłuży. Nie jesteśmy jasnowidzami ani telepatami. Potrzebujemy jasnych słów, nie kręcenia i chodzenia ślepymi drogami z dala od centrum prawdy. Prędzej czy później i tak do niej dotrzemy, wyślemy sprawcę za kratki, ale będziemy zmęczeni przebytą walką. Gdyby każdy rozumiał, na czym polega współpraca w śledztwie, gdyby choć jednej osobie przy każdej sprawie zależało na tym, by jak najszybciej złapać mordercę, wszystko toczyłoby się sprawniej.
Przy tym śledztwie jest determinacja, ale motywacji odrobinę w niej brakuje. Cały pierwszy dzień poświęcony na szukanie tropów powinien być owocny. Ten jest, ale poza zbiorem są też niepotrzebne chwasty, które należy odrzucić. Ich weryfikacja zajęła nam trochę czasu, a teraz, gdy segregujemy zbiory, mnie coś nie daje spokoju. Próbuję złapać tę myśl, ale wyślizguje mi się ona z dłoni. Skupiam się bardziej, próbuję odszukać w sobie głos intuicji, który powie mi, co jest nie tak.
- Rose? - Brunet, jak zawsze czujny, rejestruje kątem oka moje zachowanie. - Coś się dzieje? Wyglądasz, jakbyś nad czymś myślała. O co chodzi?
W byciu częścią tego zespołu podoba mi się to, że nieważne jest, jak głupio brzmiącą teorię się wymyśli, i tak można powiedzieć o niej głośno. Może ona zostać wyśmiana, ale z pewnością zostanie ona przeanalizowana, a jej prawdopodobieństwo wyliczone. Każdy umysł jest tu równy.
- Kyle dokonał próby i zamordował Brada piętnaście miesięcy temu. Wiadomo, że nie było go w Nowym Jorku ponad miesiąc. Alisson urodziła się pół roku temu. Czy jest możliwe, że poczęła się podczas jego nieobecności?
Napotykam lekko zdezorientowane spojrzenie kapitana, skupione Hendersona, pytające Adama i rozbawione Meksykanina.
- Że niby Duch Święty znowu zadziałał? - pyta ze śmiechem, blondyn trąca go mocno łokciem w żebra. - Ałć! O co ci chodzi?
- To nie jest śmieszne - cedzi Chase. - Rose może mieć przecież rację.
- Ej no! - protestuje ciemnooki. - Przecież nie sprawdzimy, kiedy to dziecko się poczęło! Ogarnijcie się!
Wymieniam spojrzenie z Loganem, który uśmiecha się do mnie kącikiem ust.
- O co wam chodzi? - Meksykanin rejestruje tę milczącą formę komunikacji, chmurzy się odrobinę. - Nie powiecie mi chyba, że któreś z was potrafi precyzyjnie określić moment poczęcia córki naszej denatki, prawda? Prawda?
Przez kilka sekund nie otrzymuje żadnej odpowiedzi, co denerwuje go jeszcze bardziej.
- No bez jaj, takimi geniuszami być nie możecie!
Uśmiecham się pod nosem. Ostatnimi czasy to on jest tym najbystrzejszym w zespole, dobrze jednak wiedzieć, że nadal jest w nim ten doprowadzający do łez śmiechu idiota, którego tak bardzo wszyscy kochamy.
- Nie, my nie jesteśmy w stanie. Ale dobry anatomopatolog albo antropolog sądowy jest w stanie dość precyzyjnie określić czas porodu, zaś ginekolog przeliczyć na czas poczęcia.
Diego patrzy na mnie z otwartą buzią.
- Ale przecież Susan jest anatomopatologiem. Więc mamy poprosić o pomoc jeszcze dwie osoby? Federalni nas zabiją!
Logan wzdycha cicho i mówi głośno to, o czym kilka chwil wcześniej oboje pomyśleliśmy.
- Nie, Diego. Nie będziemy wplątywać w to dwóch innych osób, bo to zbędne. Wystarczy nam tylko jedna.
Gomez patrzy po nas z dalszym nierozumieniem.
- Kto?
Teraz wzdycha Adam. Chyba ma dość tej gry, którą w jego mniemaniu prowadzimy z ciemnowłosym detektywem.
- Wyjaśnijcie mu, a nie róbcie z niego głupka, błagam!
- Ej no! - oburza się ciemnooki. - Kogo nazywasz głupkiem?
Omijanie odpowiedzi, schodzenie na inny temat, niepodejmowanie się tego, co jest w tej chwili narzucone w każdym w końcu budzi irytację. Nawet w spokojnym zazwyczaj kapitanie Benie Jonesie.
- Dość! - grzmi mężczyzna. a nasza czwórka prostuje się niczym w wojsku. - Mówić jasno, o co chodzi, albo was wygonię.
Narzucony dzień wolny w chwili, gdy federalni w drodze? Opuszczenie ciekawej sprawy? Mowy nie ma.
- Wystarczy skonsultować się z ginekologiem Jessici prowadzącym ciążę, to on przewidywał datę porodu. Potrzebujemy go tylko znaleźć - tłumaczę swojemu czasami wolno kojarzącemu koledze.
- To się da szybko załatwić - stwierdza Adam i siada do komputera. - W billingach coś musi być.
Przez kilka minut w pomieszczeniu słychać jedynie nasze oddechy i klawisze klawiatury. Poza Chasem wszyscy stoimy. Tak chyba lepiej czeka się na jakiekolwiek wieści.
- Mam. - Blondyn chwyta za długopis i notes. - A przynajmniej tak mi się wydaje. Ktoś to potwierdzi?
Spojrzenia mężczyzn kierują się na mnie. Każdy z nich jasno daje do zrozumienia, na czyje barki spadnie to zadanie. Wzdycham.
- Ale z was szowiniści - oburzam się. - Kiedyś mi za to zapłacicie.
Podchodzę do Adama i odbieram od niego kartkę z zapisanym numerem. Rozlega się pukanie, do biura wchodzi trzech mężczyzn w garniturach. Przełykam ślinę.
- Dzień dobry - odzywa się najwyższy z nich. - Agent specjalny Wesley Tedder, FBI. Proszę o wprowadzenie mnie oraz agentów Jacobsena i Clintona do śledztwa.
Zasłuchani agenci nie zwracają na nic uwagi. Chłoną każdą informację, rejestrują i zapamiętują wszystko to, co mówią im Logan i Adam. Panna psycholog tkwi w śledzącym, obserwuje rozmowę Diega z rodzicami denata. Mimo pierwotnej wersji, postanowili oni pofatygować się sami na posterunek. Najwidoczniej czekanie nie było ich dobrą stroną. Frank Jones także jest przy tym obecny. Próbuje wesprzeć Jolene i Gusa, którzy z trudem przyjmują do wiadomości wieść o śmierci syna. Są załamani i przejęci także stratą Jess - zdołali ją poznać, martwią się o ich córkę. Gomez informuje ich, że Alisson przebywa w domu opieki społecznej. Jeśli chcą, mogą starać się o stanowienie jej opiekunów prawnych, muszą jedynie wypełnić odpowiednie wnioski.
Jolene, pięćdziesięcioletnia kobieta o pulchnej twarzy i krótkich blond włosach, patrzy na porucznika, zbiera odwagę na zadanie mu jednego pytania.
- Frank - zaczyna - czy nie będziesz miał nic przeciwko temu?
Młodszy Jones powtarza to, co usłyszeli już detektywi - że nie będzie się o nic starał. Najwidoczniej nie chce mieć drugiej szansy na posiadanie rodziny. Doświadczenie mu na to nie pozwala. Albo wyrzuty sumienia.
- Dobrze. - Jolene oddycha głęboko, by nie dać się łzom. - To my spróbujemy. - Przenosi wzrok na Gomeza. - Czy wiecie, dlaczego ktoś zabił Kyle'a?
Diego zerka do notatek. Gra na zwłokę. Nigdy nie lubił prowadzić rozmów, ale musiał przez to przebrnąć przy większości spraw. Nie dało się tego uniknąć.
- Podejrzewamy, że to ktoś związany z przeszłością Kyle'a. Ktoś, kto piętnaście miesięcy temu pomógł mu przy próbie zabójstwa wiceprezydenta Meksyku.
- Słucham? - Pani Jackson nie wierzy w słowa detektywa. - Jaka próba zabójstwa? O czym pan, do diabła, mówi?
Jest roztrzęsiona, mąż otacza ją ramieniem, ale ona się odsuwa. Nie potrafi się połapać w usłyszanych słowach.
- Jolene - głos zabiera porucznik - musisz mnie wysłuchać.
Kobieta patrzy na niego, ale nie błagalnie, a z wyrzutem. Śmiał ukryć przed nią jakąś prawdę o jej synu? Przecież prawie byli rodziną, mają wspólną wnuczkę! Jej mąż siedzi w spokoju, taką ma naturę. Odrobinę sceptyczny oczekuje udowodnionych szczegółów.
A Frank Jones może ich dostarczyć.
Po wysłuchaniu porucznika Jolene zaczyna płakać. Nie rozumie, jak jej kochane dziecko mogło się dopuścić takich czynów. Przecież był taki dobry! Albo tylko wmawiał rodzicom, jaki to jest porządny. Jacksonowie nie wiedzieli, że Kyle nie zajmuje się córką ani nie pracuje. A do tego jest poszukiwanym mordercą! Znaczy się był. Dopóki nie dopadł go inny, sprytniejszy zabójca.
- Kto mógł być tak podły i tak się zemścić? - lamentuje kobieta. Nadal nie dociera do niej wina syna. - Mój biedny Kyle!
Diego i Frank wymieniają spojrzenia. Obaj wiedzą, że nie warto jeszcze raz tłumaczyć, jak zdemoralizowany był jej syn, jak oszukał ukochaną kobietę, przedstawiając się nazwiskiem zamordowanego przez siebie człowieka. Jolene pragnie zapamiętać go jako osobę, którą myślała, że dobrze zna. Nie można jej za to winić - chce, by jej wspomnienia były dobre.
- A co z Jessicą? - pyta Gus, po raz pierwszy zabiera głos, w tym czasie jego żona ociera twarz chusteczką. - Też zginęła z powodu tego wiceprezydenta?
- Nie wydaje się nam - odpowiada detektyw. - Jednak podejrzewamy, że nie była przypadkową ofiarą. Według naszej patolog zginęła ponad godzinę po Kyle'u. Morderca ewidentnie na nią czekał. Próbujemy ustalić dlaczego. Dodatkowo pracuje z nami trzech agentów federalnych.
- Po co? - pyta z oburzeniem Jolene. - Za mało macie rąk do pracy? To nie są Chiny!
Zdruzgotanie jest jedną z reakcji na burzący się porządek świata, ale złośliwa irytacja może nie być dobrym sposobem na obronienie się.
- Są tu, ponieważ nie jest to sprawa na szczeblu lokalnym - tłumaczy spokojnie Diego. Nie bierze do siebie uwag kobiety, wie, że przemawiają przez nią emocje, nie myśli w pełni racjonalnie. - To śledztwo międzynarodowe, musimy wrócić do materiałów sprzed ponad roku, a proszę mi wierzyć, odświeżanie spraw nie jest łatwe.
W dość delikatny sposób ustawia kobietę do pionu. Nie da sobie wejść na głowę. Jest detektywem od ponad dekady, nauczył się radzić sobie z każdym rodzajem ludzi.
Jolene przełyka ślinę. Nie ma już o co słownie walczyć. Jej syn jest martwy, a ona nie zna sposoby, by przywrócić mu życie. Nawet, gdyby umiała, powróciłby do świata, w którym miałby poważne problemy. Czasami śmierć jest prawdziwym wybawieniem.
- Czy to wszystko? - pyta Gus, zerkając na żonę. Dostrzega jej stan, chce ją zabrać na świeże powietrze.
Gomez wymienia spojrzenie z porucznikiem. Gdy pada to pytanie, detektywi wiedzą, że choćby chcieli prowadzić rozmowę dalej, należy sobie odpuścić. Rodzina i tak już przeżywa żałobę, nie wolno narażać jej na większy stres pytaniami, które jeszcze mocniej mogą zachwiać jej stan emocjonalno-psychiczny.
- Tylko jedno. Czy kiedy Kyle kontaktować się z państwem ostatnim razem, mówił, że ma jakieś problemy?
Teraz to rodzice denata wymieniają spojrzenie, w którym Diego wyczytuje odpowiedź przeczącą.
- Nie, nic nam nie wiadomo o jego życiu z ostatnich tygodni.
- Rozumiem. Dziękuję za poświęcony nam czas.
Diego patrzy na pożegnanie Jacksonów i Franka. Cała trójka dzieli ten sam ból, to smutny widok.
Po wyjściu małżeństwa detektyw wzdycha.
- Nic nie mamy - mówi zrezygnowany.
- Albo tylko tak się nam wydaje.
Frank chyba coś podejrzewa, ale nie dzieli się swoją teorią. Więcej osób powinno ją usłyszeć w tym samym czasie.
Nie wszystkie odpowiedzi ukażą się odpowiednim osobom. Należy przyjąć wtedy pomoc tych, którzy doprowadzą nas do celu, będą wsparciem podczas walki z przeszkodami. Także detektywi go potrzebują. Wiele spraw jest pogmatwanych, a jeśli chodzi o śledztwa takie jak to, agenci specjalni mogą być nie do zastąpienia.
W siódemkę siedzimy w biurze - przyniesione z korytarza krzesła nie są zbyt wygodne, ale federalni nie narzekają; pewnie się cieszą, że w ogóle dość ciepło ich przyjęliśmy - tworzymy wspólnie bazę do tego, co mamy. Nasz nowojorski zespół przyswaja wiedzę zdobytą kilkanaście miesięcy temu przez agenta Jacobsena, który zajmował się sprawą morderstwa prawdziwego Brada Shermana.
- Poza Jacksonem jeszcze jeden mieszkaniec Nowego Jorku zameldował się w tym czasie przy przejściu granicznym. Nie budził jednak podejrzeń. Został przepuszczony i po meksykańskiej stronie spędził dwa dni - tłumaczy czterdziestoletni agent o chorobliwie bladej cerze, wystających kościach policzkowych i matowych, brązowych oczach, zerkając do notatek. - Pojawił się kilka godzin przed Jacksonem i wrócił po nim. Podejrzewaliśmy, że to on przygotował wszystko do zamachu. Przemycił broń, znalazł idealnie miejsce strzeleckie i zadbał, by nikt Kyle'owi nie przeszkadzał.
- Czyli Jackson miał przeszkolenie snajperskie? - pyta Logan.
Patrzę na agenta. Jeśli potwierdzi, to będzie oznaczało, że rodzice denata albo nie wiedzieli nic o życiu syna, albo umiejętnie zataili przed nami prawdę.
- Tak, był w wojsku, ale przez niesubordynację i nagłe ataki agresji został wydalony ze służby.
Na jaw wychodzą kolejne szczegóły, które pomogą lub zaburzą naszą pracę. A nadal sprawa małej Alisson nie daje mi spokoju.
Przepraszam pozostałych i wychodzę do bufetu. Jako psycholog nie muszę być obecna przy każdej rozmowie, krzywe spojrzenia detektywa Teddera dały mi do zrozumienia, że moja obecność zbytnio mu nie pasuje. Robię sobie słabą kawę i rozmyślam nad tym, co mnie nurtuje w tej chwili. Rozmawiałam z ginekologiem Jessici, potwierdził nasze obawy co do tego, że Kyle może nie być biologicznym ojcem Alisson. Mogę więc wysnuć teorię, że prawdziwy dawca nasienia dowiedział się, kim tak naprawdę jest partner Jessici i zabił. Ale to dość naciągane. Musiałby mieć naprawdę dobry powód, by zamordować oboje.
Wypijam napój i kieruję się do gabinetu kapitana, jestem przekonana, że Frank zdoła odpowiedzieć na kilka kwestii chodzących mi po głowie. Pukam do drzwi i nieśmiało wchodzę do środka. Bracia siedzą po dwóch stronach biurka starszego z nich. Między nimi panuje cisza, ale nie jest ona niezręczna. Raczej przejmująco smutna.
- Przepraszam - odzywam się odrobinę za cicho, ale mężczyźni obracają się w moją stronę, co znaczy, że mnie usłyszeli. - Nie przeszkadzam?
Ben posyła w moją stronę blady uśmiech.
- Nie, Rosie, wchodź śmiało. Coś się stało?
Czynię kilka kroków do przodu, zamykam za sobą.
- Nic takiego, kapitanie, tylko... chciałam porozmawiać z porucznikiem.
Frank patrzy na mnie podejrzliwie, kapitan docieka, dlaczego tu przyszłam.
- Agenci cię wygonili? Mówiłem im, że jesteś członkiem zespołu i masz prawo wiedzieć o wszystkim tak samo jak inni.
Przystaję w pewnej odległości od krzesła zajmowanego przez porucznika.
- Nie, nic z tych rzeczy. Nie chciałam im towarzyszyć, a agent Tedder chyba nie bardzo chciał mnie widzieć.
Benjamin wzdycha.
- Niektórzy agenci nie lubią idei posiadania konsultantów. - Spogląda na brata, później przenosi wzrok na mnie. - Mam was zostawić samych?
To jego gabinet, poza tym dobrze będzie mieć świadka przy słuchaniu odpowiedzi na pytanie.
- Nie, proszę zostać - mówię.
- W takim razie usiądź, Rose, i rób swoje.
Zajmuję miejsce w drugim fotelu i czuję wątpliwości. Czy dobrze zrobię, przesłuchując ponownie porucznika bez wiedzy Logana? Jest tu kapitan, więc nikt niepowołany nie dowie się czegoś, czego nie powinien, ale brunet i tak może mieć pretensje, znając go.
- Nie wahaj się - wspiera mnie Ben. - Twojego narzeczonego biorę na siebie.
Lekko pokrzepiona jego słowami biorę wdech i zadaję pytanie.
- Panie Jones, proszę mi powiedzieć... Kto jest ojcem Alisson, pana wnuczki?
Porucznik patrzy na mnie zaskoczony.
- Przecież wie pani, że Brad - próbuje zamydlić mi oczy, jakby nie wiedział, że ja znam prawdę.
Nie odrywam spojrzenia od jego twarzy, na której dostrzegam ból, smutek i udrękę. Okrucieństwem z mojej strony jest maglowanie go, gdy zginęło jego jedyne dziecko, ale nie widzę innego wyjścia - chcę dowiedzieć się, o co tu tak naprawdę chodzi.
- Oboje wiemy, że to nie mógł być Brad. Ja to wiem, bo prawdziwy Brad Sherman został zamordowany ponad rok temu. Pan to wie, bo sprawdzał partnera córki. A mimo to nie starał się zniszczyć ten związek czy też nasłać na Kyle'a policję, która by się z nim rozliczyła za jego przewinienia. On i Jessica nie byli ze sobą zbyt długo, prawda?
Frank kryje twarz w dłoniach.
- Nie, nie byli. Tylko rok. Ale Jess powiedziała mu, że jest w ciąży, gdy się poznali. Nie przeszkadzało mu to, chciał wychować to dziecko. A ona nie chciała być już dłużej samotna. Jej związki nie były trwałe, choć bardzo starała się tworzyć podwaliny pod założenie prawdziwej rodziny. Nie chciała tego, co miałem ja i jej matka.
Rozumiem to. Nie chcemy popełniać błędów naszych rodziców, znając ich konsekwencję. Jednak i tak je popełniamy, bo utarty szlak jest bezpieczniejszy od tworzenia nowego. Błędne koło, z którego ciężko się wyrwać.
- Nadal nie odpowiedział pan na moje pierwsze pytanie - zauważam. - Panie Jones, jeśli pan wie, niech pan powie. Podejrzewamy, że ktoś mógł się dowiedzieć, że Alisson nie jest córką Kyle'a, a on nie jest tym, za kogo się podaje, i dlatego dopuścił się tej zbrodni.
Chcę dodać jeszcze: Nie chce pan wiedzieć, kto zamordował Jessicę?, ale w porę gryzę się w język. To byłaby sugestia, a obiecałam sobie jak najrzadziej wpływać przez nią na swoich rozmówców, jeśli nie są oni podejrzanymi.
Młodszy z braci wzdycha, zerkam na kapitana, wydaje się być przygnębiony. Stracił bratanicę i teraz musi być oparciem, na co nie był przygotowany. Nie zawsze jesteśmy i nie zawsze możemy. Człowiek nie pozna swojego przeznaczenia, dopóki się ono nie wydarzy.
- To jej kolega z poprzedniej pracy. Była ze znajomymi na mocno zakrapianej domówce i wtedy to się wydarzyło. - Kręci głową z niedowierzaniem. - Zbliżały się jej dwudzieste szóste urodziny, a ona zachowała się jak nastolatka. Z trudem przyjąłem jej nieodpowiedzialność, ale obiecałem jej pomagać. Lacey też, w chwilach, gdy będzie trzeźwa. Mogła na nas liczyć. A ona przyjęła pod swój dach mężczyznę, którego ledwie co znała.
Trudno jest zrozumieć postępowanie bliskich, kiedy widzimy dla nich inne, lepsze w naszym mniemaniu drogi. Ale postawmy się na chwilę w ich miejscu, spójrzmy na świat ich oczami. Czy na pewno mamy rację?
W oczach mężczyzny ponownie tego dnia pojawiają się łzy. Chcę skrócić jego cierpienie, ale nie mamy na razie nikogo, kogo moglibyśmy uznać za podejrzanego. Nie posiadamy jednego tropu, na którym powinnyśmy się w pełni skupić.
Ben odchrząkuje.
- Rose, czy coś ci chodzi po głowie?
Zaprzeczam jednym ruchem.
- Niestety nie. Pewnie federalni mają jakieś nazwiska kogoś, kogo powinniśmy sprowadzić, ale ja twierdzę, że wszystko, co potrzebne jest nam do odkrycia prawdy, ukryte jest tutaj, w Nowym Jorku.
Na chwilę w gabinecie zapada cisza. Mrok rysuje się za oknami. Pierwszy dzień śledztwa nie przynosi rezultatu, ale tak zazwyczaj jest. Na wszelkie wyniki zawsze należy poczekać, nie przychodzą one same w przeciągu kilku godzin, choć bardzo byśmy chcieli.
- To nie jest śmieszne - cedzi Chase. - Rose może mieć przecież rację.
- Ej no! - protestuje ciemnooki. - Przecież nie sprawdzimy, kiedy to dziecko się poczęło! Ogarnijcie się!
Wymieniam spojrzenie z Loganem, który uśmiecha się do mnie kącikiem ust.
- O co wam chodzi? - Meksykanin rejestruje tę milczącą formę komunikacji, chmurzy się odrobinę. - Nie powiecie mi chyba, że któreś z was potrafi precyzyjnie określić moment poczęcia córki naszej denatki, prawda? Prawda?
Przez kilka sekund nie otrzymuje żadnej odpowiedzi, co denerwuje go jeszcze bardziej.
- No bez jaj, takimi geniuszami być nie możecie!
Uśmiecham się pod nosem. Ostatnimi czasy to on jest tym najbystrzejszym w zespole, dobrze jednak wiedzieć, że nadal jest w nim ten doprowadzający do łez śmiechu idiota, którego tak bardzo wszyscy kochamy.
- Nie, my nie jesteśmy w stanie. Ale dobry anatomopatolog albo antropolog sądowy jest w stanie dość precyzyjnie określić czas porodu, zaś ginekolog przeliczyć na czas poczęcia.
Diego patrzy na mnie z otwartą buzią.
- Ale przecież Susan jest anatomopatologiem. Więc mamy poprosić o pomoc jeszcze dwie osoby? Federalni nas zabiją!
Logan wzdycha cicho i mówi głośno to, o czym kilka chwil wcześniej oboje pomyśleliśmy.
- Nie, Diego. Nie będziemy wplątywać w to dwóch innych osób, bo to zbędne. Wystarczy nam tylko jedna.
Gomez patrzy po nas z dalszym nierozumieniem.
- Kto?
Teraz wzdycha Adam. Chyba ma dość tej gry, którą w jego mniemaniu prowadzimy z ciemnowłosym detektywem.
- Wyjaśnijcie mu, a nie róbcie z niego głupka, błagam!
- Ej no! - oburza się ciemnooki. - Kogo nazywasz głupkiem?
Omijanie odpowiedzi, schodzenie na inny temat, niepodejmowanie się tego, co jest w tej chwili narzucone w każdym w końcu budzi irytację. Nawet w spokojnym zazwyczaj kapitanie Benie Jonesie.
- Dość! - grzmi mężczyzna. a nasza czwórka prostuje się niczym w wojsku. - Mówić jasno, o co chodzi, albo was wygonię.
Narzucony dzień wolny w chwili, gdy federalni w drodze? Opuszczenie ciekawej sprawy? Mowy nie ma.
- Wystarczy skonsultować się z ginekologiem Jessici prowadzącym ciążę, to on przewidywał datę porodu. Potrzebujemy go tylko znaleźć - tłumaczę swojemu czasami wolno kojarzącemu koledze.
- To się da szybko załatwić - stwierdza Adam i siada do komputera. - W billingach coś musi być.
Przez kilka minut w pomieszczeniu słychać jedynie nasze oddechy i klawisze klawiatury. Poza Chasem wszyscy stoimy. Tak chyba lepiej czeka się na jakiekolwiek wieści.
- Mam. - Blondyn chwyta za długopis i notes. - A przynajmniej tak mi się wydaje. Ktoś to potwierdzi?
Spojrzenia mężczyzn kierują się na mnie. Każdy z nich jasno daje do zrozumienia, na czyje barki spadnie to zadanie. Wzdycham.
- Ale z was szowiniści - oburzam się. - Kiedyś mi za to zapłacicie.
Podchodzę do Adama i odbieram od niego kartkę z zapisanym numerem. Rozlega się pukanie, do biura wchodzi trzech mężczyzn w garniturach. Przełykam ślinę.
- Dzień dobry - odzywa się najwyższy z nich. - Agent specjalny Wesley Tedder, FBI. Proszę o wprowadzenie mnie oraz agentów Jacobsena i Clintona do śledztwa.
****
Zasłuchani agenci nie zwracają na nic uwagi. Chłoną każdą informację, rejestrują i zapamiętują wszystko to, co mówią im Logan i Adam. Panna psycholog tkwi w śledzącym, obserwuje rozmowę Diega z rodzicami denata. Mimo pierwotnej wersji, postanowili oni pofatygować się sami na posterunek. Najwidoczniej czekanie nie było ich dobrą stroną. Frank Jones także jest przy tym obecny. Próbuje wesprzeć Jolene i Gusa, którzy z trudem przyjmują do wiadomości wieść o śmierci syna. Są załamani i przejęci także stratą Jess - zdołali ją poznać, martwią się o ich córkę. Gomez informuje ich, że Alisson przebywa w domu opieki społecznej. Jeśli chcą, mogą starać się o stanowienie jej opiekunów prawnych, muszą jedynie wypełnić odpowiednie wnioski.
Jolene, pięćdziesięcioletnia kobieta o pulchnej twarzy i krótkich blond włosach, patrzy na porucznika, zbiera odwagę na zadanie mu jednego pytania.
- Frank - zaczyna - czy nie będziesz miał nic przeciwko temu?
Młodszy Jones powtarza to, co usłyszeli już detektywi - że nie będzie się o nic starał. Najwidoczniej nie chce mieć drugiej szansy na posiadanie rodziny. Doświadczenie mu na to nie pozwala. Albo wyrzuty sumienia.
- Dobrze. - Jolene oddycha głęboko, by nie dać się łzom. - To my spróbujemy. - Przenosi wzrok na Gomeza. - Czy wiecie, dlaczego ktoś zabił Kyle'a?
Diego zerka do notatek. Gra na zwłokę. Nigdy nie lubił prowadzić rozmów, ale musiał przez to przebrnąć przy większości spraw. Nie dało się tego uniknąć.
- Podejrzewamy, że to ktoś związany z przeszłością Kyle'a. Ktoś, kto piętnaście miesięcy temu pomógł mu przy próbie zabójstwa wiceprezydenta Meksyku.
- Słucham? - Pani Jackson nie wierzy w słowa detektywa. - Jaka próba zabójstwa? O czym pan, do diabła, mówi?
Jest roztrzęsiona, mąż otacza ją ramieniem, ale ona się odsuwa. Nie potrafi się połapać w usłyszanych słowach.
- Jolene - głos zabiera porucznik - musisz mnie wysłuchać.
Kobieta patrzy na niego, ale nie błagalnie, a z wyrzutem. Śmiał ukryć przed nią jakąś prawdę o jej synu? Przecież prawie byli rodziną, mają wspólną wnuczkę! Jej mąż siedzi w spokoju, taką ma naturę. Odrobinę sceptyczny oczekuje udowodnionych szczegółów.
A Frank Jones może ich dostarczyć.
Po wysłuchaniu porucznika Jolene zaczyna płakać. Nie rozumie, jak jej kochane dziecko mogło się dopuścić takich czynów. Przecież był taki dobry! Albo tylko wmawiał rodzicom, jaki to jest porządny. Jacksonowie nie wiedzieli, że Kyle nie zajmuje się córką ani nie pracuje. A do tego jest poszukiwanym mordercą! Znaczy się był. Dopóki nie dopadł go inny, sprytniejszy zabójca.
- Kto mógł być tak podły i tak się zemścić? - lamentuje kobieta. Nadal nie dociera do niej wina syna. - Mój biedny Kyle!
Diego i Frank wymieniają spojrzenia. Obaj wiedzą, że nie warto jeszcze raz tłumaczyć, jak zdemoralizowany był jej syn, jak oszukał ukochaną kobietę, przedstawiając się nazwiskiem zamordowanego przez siebie człowieka. Jolene pragnie zapamiętać go jako osobę, którą myślała, że dobrze zna. Nie można jej za to winić - chce, by jej wspomnienia były dobre.
- A co z Jessicą? - pyta Gus, po raz pierwszy zabiera głos, w tym czasie jego żona ociera twarz chusteczką. - Też zginęła z powodu tego wiceprezydenta?
- Nie wydaje się nam - odpowiada detektyw. - Jednak podejrzewamy, że nie była przypadkową ofiarą. Według naszej patolog zginęła ponad godzinę po Kyle'u. Morderca ewidentnie na nią czekał. Próbujemy ustalić dlaczego. Dodatkowo pracuje z nami trzech agentów federalnych.
- Po co? - pyta z oburzeniem Jolene. - Za mało macie rąk do pracy? To nie są Chiny!
Zdruzgotanie jest jedną z reakcji na burzący się porządek świata, ale złośliwa irytacja może nie być dobrym sposobem na obronienie się.
- Są tu, ponieważ nie jest to sprawa na szczeblu lokalnym - tłumaczy spokojnie Diego. Nie bierze do siebie uwag kobiety, wie, że przemawiają przez nią emocje, nie myśli w pełni racjonalnie. - To śledztwo międzynarodowe, musimy wrócić do materiałów sprzed ponad roku, a proszę mi wierzyć, odświeżanie spraw nie jest łatwe.
W dość delikatny sposób ustawia kobietę do pionu. Nie da sobie wejść na głowę. Jest detektywem od ponad dekady, nauczył się radzić sobie z każdym rodzajem ludzi.
Jolene przełyka ślinę. Nie ma już o co słownie walczyć. Jej syn jest martwy, a ona nie zna sposoby, by przywrócić mu życie. Nawet, gdyby umiała, powróciłby do świata, w którym miałby poważne problemy. Czasami śmierć jest prawdziwym wybawieniem.
- Czy to wszystko? - pyta Gus, zerkając na żonę. Dostrzega jej stan, chce ją zabrać na świeże powietrze.
Gomez wymienia spojrzenie z porucznikiem. Gdy pada to pytanie, detektywi wiedzą, że choćby chcieli prowadzić rozmowę dalej, należy sobie odpuścić. Rodzina i tak już przeżywa żałobę, nie wolno narażać jej na większy stres pytaniami, które jeszcze mocniej mogą zachwiać jej stan emocjonalno-psychiczny.
- Tylko jedno. Czy kiedy Kyle kontaktować się z państwem ostatnim razem, mówił, że ma jakieś problemy?
Teraz to rodzice denata wymieniają spojrzenie, w którym Diego wyczytuje odpowiedź przeczącą.
- Nie, nic nam nie wiadomo o jego życiu z ostatnich tygodni.
- Rozumiem. Dziękuję za poświęcony nam czas.
Diego patrzy na pożegnanie Jacksonów i Franka. Cała trójka dzieli ten sam ból, to smutny widok.
Po wyjściu małżeństwa detektyw wzdycha.
- Nic nie mamy - mówi zrezygnowany.
- Albo tylko tak się nam wydaje.
Frank chyba coś podejrzewa, ale nie dzieli się swoją teorią. Więcej osób powinno ją usłyszeć w tym samym czasie.
****
Nie wszystkie odpowiedzi ukażą się odpowiednim osobom. Należy przyjąć wtedy pomoc tych, którzy doprowadzą nas do celu, będą wsparciem podczas walki z przeszkodami. Także detektywi go potrzebują. Wiele spraw jest pogmatwanych, a jeśli chodzi o śledztwa takie jak to, agenci specjalni mogą być nie do zastąpienia.
W siódemkę siedzimy w biurze - przyniesione z korytarza krzesła nie są zbyt wygodne, ale federalni nie narzekają; pewnie się cieszą, że w ogóle dość ciepło ich przyjęliśmy - tworzymy wspólnie bazę do tego, co mamy. Nasz nowojorski zespół przyswaja wiedzę zdobytą kilkanaście miesięcy temu przez agenta Jacobsena, który zajmował się sprawą morderstwa prawdziwego Brada Shermana.
- Poza Jacksonem jeszcze jeden mieszkaniec Nowego Jorku zameldował się w tym czasie przy przejściu granicznym. Nie budził jednak podejrzeń. Został przepuszczony i po meksykańskiej stronie spędził dwa dni - tłumaczy czterdziestoletni agent o chorobliwie bladej cerze, wystających kościach policzkowych i matowych, brązowych oczach, zerkając do notatek. - Pojawił się kilka godzin przed Jacksonem i wrócił po nim. Podejrzewaliśmy, że to on przygotował wszystko do zamachu. Przemycił broń, znalazł idealnie miejsce strzeleckie i zadbał, by nikt Kyle'owi nie przeszkadzał.
- Czyli Jackson miał przeszkolenie snajperskie? - pyta Logan.
Patrzę na agenta. Jeśli potwierdzi, to będzie oznaczało, że rodzice denata albo nie wiedzieli nic o życiu syna, albo umiejętnie zataili przed nami prawdę.
- Tak, był w wojsku, ale przez niesubordynację i nagłe ataki agresji został wydalony ze służby.
Na jaw wychodzą kolejne szczegóły, które pomogą lub zaburzą naszą pracę. A nadal sprawa małej Alisson nie daje mi spokoju.
Przepraszam pozostałych i wychodzę do bufetu. Jako psycholog nie muszę być obecna przy każdej rozmowie, krzywe spojrzenia detektywa Teddera dały mi do zrozumienia, że moja obecność zbytnio mu nie pasuje. Robię sobie słabą kawę i rozmyślam nad tym, co mnie nurtuje w tej chwili. Rozmawiałam z ginekologiem Jessici, potwierdził nasze obawy co do tego, że Kyle może nie być biologicznym ojcem Alisson. Mogę więc wysnuć teorię, że prawdziwy dawca nasienia dowiedział się, kim tak naprawdę jest partner Jessici i zabił. Ale to dość naciągane. Musiałby mieć naprawdę dobry powód, by zamordować oboje.
Wypijam napój i kieruję się do gabinetu kapitana, jestem przekonana, że Frank zdoła odpowiedzieć na kilka kwestii chodzących mi po głowie. Pukam do drzwi i nieśmiało wchodzę do środka. Bracia siedzą po dwóch stronach biurka starszego z nich. Między nimi panuje cisza, ale nie jest ona niezręczna. Raczej przejmująco smutna.
- Przepraszam - odzywam się odrobinę za cicho, ale mężczyźni obracają się w moją stronę, co znaczy, że mnie usłyszeli. - Nie przeszkadzam?
Ben posyła w moją stronę blady uśmiech.
- Nie, Rosie, wchodź śmiało. Coś się stało?
Czynię kilka kroków do przodu, zamykam za sobą.
- Nic takiego, kapitanie, tylko... chciałam porozmawiać z porucznikiem.
Frank patrzy na mnie podejrzliwie, kapitan docieka, dlaczego tu przyszłam.
- Agenci cię wygonili? Mówiłem im, że jesteś członkiem zespołu i masz prawo wiedzieć o wszystkim tak samo jak inni.
Przystaję w pewnej odległości od krzesła zajmowanego przez porucznika.
- Nie, nic z tych rzeczy. Nie chciałam im towarzyszyć, a agent Tedder chyba nie bardzo chciał mnie widzieć.
Benjamin wzdycha.
- Niektórzy agenci nie lubią idei posiadania konsultantów. - Spogląda na brata, później przenosi wzrok na mnie. - Mam was zostawić samych?
To jego gabinet, poza tym dobrze będzie mieć świadka przy słuchaniu odpowiedzi na pytanie.
- Nie, proszę zostać - mówię.
- W takim razie usiądź, Rose, i rób swoje.
Zajmuję miejsce w drugim fotelu i czuję wątpliwości. Czy dobrze zrobię, przesłuchując ponownie porucznika bez wiedzy Logana? Jest tu kapitan, więc nikt niepowołany nie dowie się czegoś, czego nie powinien, ale brunet i tak może mieć pretensje, znając go.
- Nie wahaj się - wspiera mnie Ben. - Twojego narzeczonego biorę na siebie.
Lekko pokrzepiona jego słowami biorę wdech i zadaję pytanie.
- Panie Jones, proszę mi powiedzieć... Kto jest ojcem Alisson, pana wnuczki?
Porucznik patrzy na mnie zaskoczony.
- Przecież wie pani, że Brad - próbuje zamydlić mi oczy, jakby nie wiedział, że ja znam prawdę.
Nie odrywam spojrzenia od jego twarzy, na której dostrzegam ból, smutek i udrękę. Okrucieństwem z mojej strony jest maglowanie go, gdy zginęło jego jedyne dziecko, ale nie widzę innego wyjścia - chcę dowiedzieć się, o co tu tak naprawdę chodzi.
- Oboje wiemy, że to nie mógł być Brad. Ja to wiem, bo prawdziwy Brad Sherman został zamordowany ponad rok temu. Pan to wie, bo sprawdzał partnera córki. A mimo to nie starał się zniszczyć ten związek czy też nasłać na Kyle'a policję, która by się z nim rozliczyła za jego przewinienia. On i Jessica nie byli ze sobą zbyt długo, prawda?
Frank kryje twarz w dłoniach.
- Nie, nie byli. Tylko rok. Ale Jess powiedziała mu, że jest w ciąży, gdy się poznali. Nie przeszkadzało mu to, chciał wychować to dziecko. A ona nie chciała być już dłużej samotna. Jej związki nie były trwałe, choć bardzo starała się tworzyć podwaliny pod założenie prawdziwej rodziny. Nie chciała tego, co miałem ja i jej matka.
Rozumiem to. Nie chcemy popełniać błędów naszych rodziców, znając ich konsekwencję. Jednak i tak je popełniamy, bo utarty szlak jest bezpieczniejszy od tworzenia nowego. Błędne koło, z którego ciężko się wyrwać.
- Nadal nie odpowiedział pan na moje pierwsze pytanie - zauważam. - Panie Jones, jeśli pan wie, niech pan powie. Podejrzewamy, że ktoś mógł się dowiedzieć, że Alisson nie jest córką Kyle'a, a on nie jest tym, za kogo się podaje, i dlatego dopuścił się tej zbrodni.
Chcę dodać jeszcze: Nie chce pan wiedzieć, kto zamordował Jessicę?, ale w porę gryzę się w język. To byłaby sugestia, a obiecałam sobie jak najrzadziej wpływać przez nią na swoich rozmówców, jeśli nie są oni podejrzanymi.
Młodszy z braci wzdycha, zerkam na kapitana, wydaje się być przygnębiony. Stracił bratanicę i teraz musi być oparciem, na co nie był przygotowany. Nie zawsze jesteśmy i nie zawsze możemy. Człowiek nie pozna swojego przeznaczenia, dopóki się ono nie wydarzy.
- To jej kolega z poprzedniej pracy. Była ze znajomymi na mocno zakrapianej domówce i wtedy to się wydarzyło. - Kręci głową z niedowierzaniem. - Zbliżały się jej dwudzieste szóste urodziny, a ona zachowała się jak nastolatka. Z trudem przyjąłem jej nieodpowiedzialność, ale obiecałem jej pomagać. Lacey też, w chwilach, gdy będzie trzeźwa. Mogła na nas liczyć. A ona przyjęła pod swój dach mężczyznę, którego ledwie co znała.
Trudno jest zrozumieć postępowanie bliskich, kiedy widzimy dla nich inne, lepsze w naszym mniemaniu drogi. Ale postawmy się na chwilę w ich miejscu, spójrzmy na świat ich oczami. Czy na pewno mamy rację?
W oczach mężczyzny ponownie tego dnia pojawiają się łzy. Chcę skrócić jego cierpienie, ale nie mamy na razie nikogo, kogo moglibyśmy uznać za podejrzanego. Nie posiadamy jednego tropu, na którym powinnyśmy się w pełni skupić.
Ben odchrząkuje.
- Rose, czy coś ci chodzi po głowie?
Zaprzeczam jednym ruchem.
- Niestety nie. Pewnie federalni mają jakieś nazwiska kogoś, kogo powinniśmy sprowadzić, ale ja twierdzę, że wszystko, co potrzebne jest nam do odkrycia prawdy, ukryte jest tutaj, w Nowym Jorku.
Na chwilę w gabinecie zapada cisza. Mrok rysuje się za oknami. Pierwszy dzień śledztwa nie przynosi rezultatu, ale tak zazwyczaj jest. Na wszelkie wyniki zawsze należy poczekać, nie przychodzą one same w przeciągu kilku godzin, choć bardzo byśmy chcieli.
Rozlega się pukanie do drzwi, wymieniam spojrzenie z kapitanem.
- Proszę.
Do gabinetu wchodzi Phil, w ręce dzierży teczkę.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale... - Jego wzrok natrafia na mój. - Rose, chyba mam waszego mordercę.
Rob, wielbię cię za tę nutę! <3
_________________________________
Cytat: Agatha Christie* ambasada Meksyku na terenie Stanów mieści się w Waszyngtonie (Dystrykt Columbia); dane osobowe wymienionego ambasadora są prawdziwe i zgodnie z sytuacją w 2011 roku
Podejrzewam, że Rose znowu ma rację, choć pewna będę pewnie dopiero po następnym rozdziale. Dużo gadania i wstępu tym razem, widzę, ale też sprawa trochę pogmatwana. Ciekawe, bardzo ciekawe. I jak zwykle urwane w decydującym momencie. Ech, Cleo.
OdpowiedzUsuńTeż lubię tę piosenkę.
Literówki jak zajączki skaczą po tekście.
Wesołych Świąt.
Ogrom literówek jest przepisywaniem rozdziału przez trzy dni po pracy, żeby tylko przed "wyjściem z internetu na czas Triduum" mieć go w całości na bloggerze. Ale przeszedł korektę, teraz powinno być okay.
UsuńW takich momentach powinno się urywać, czyż nie? ;) A zagmatwane sprawy są fajne :3
Dziękuję za komentarz! :*
Standardowo zacznę od tego, co mi zazgrzytało. Albo inaczej - od tego, czego nie zrozumiałam.
OdpowiedzUsuńNapisałaś, że rodzice Brada-Kayla poznali Jessicę, a potem, że Brad-Kayle oszukiwał ją i przedstawił się innym nazwiskiem. No i tego nie rozumiem;D No bo co, podczas tego spotkania Jess i jego rodziców, ona zwracała się do niego Brad, a rodzice Kayle? Mogłabyś mi to jakoś rozjaśnić?;D
Natomiast jeśli chodzi o resztę, to ja nadal nie mam bladego pojęcia, kto mógłby ich zabić. Teoria, że prawdziwy ojciec dziecka jest rzeczywiście trochę banalna. No chyba, że miał jakiś poważny powód. Nie mogło chodzić o dziecko, skoro je zostawił. Bardziej prawdopodobna wydaje mi się opcja, że ktoś z wrogów Brada-Kayle, ale dlaczego w takim razie morderca czekał też na Jess? Dziwna jest ta sprawa, ale szalenie ciekawa. Dużo tu tajemnic, nie bardzo potrafię na razie dopasować szczegóły do siebie, a oni proszę - już mają sprawcę! :D Niecierpliwie czekam na wyjaśnienie;) Chociaż co by się nie działo i tak pewnie będę zaskoczona xD
Jeszcze bym chciała dodać, że ten rozdział jakoś tak wyjątkowo mi się podobał. Twoje rozważania, sposób przedstawiania emocji i taka hm... melancholia, która się tu wkradła. Nie umiem tego opisać, więc stańmy na tym, że po prostu mi się podobało! :D
Czekam na kolejny! ;*
Ta kwestia jest wyjaśniona w kolejnym rozdziale. Albo można się będzie jej spodziewać po pewnych wyjaśnianych faktach.
UsuńFajnie jest, kiedy czytelnicy nie mają pojęcia, kto zabił :D Tak mnie jakoś naszło na sprawę, gdzie zabójca nie będzie oczywisty, bo to może zaskoczyć przy rozwiązaniu.
Podczas przepisywania miałam mieszane uczucia względem niego. W ogóle ostatnio mam wrażenie, że z Rozważną mi nie idzie, a choć mam kilka rozdziałów w przód, czuję lekkie niezadowolenie. Więc cieszę się, że Tobie się spodobał <3
Dziękuję za komentarz! :*