poniedziałek, 27 czerwca 2016

87 Everything looks different now when we know



Największej radości doświadczasz tam, gdzie się jej najmniej spodziewasz.

     Człowiek może starać się ukryć swoje występki, ale nie bardzo mu to wychodzi. Jeden raz może i mu się powiedzie, ale kiedyś powinie mu się noga. Czymś się zdradzi i ściągnie na siebie sprawiedliwość. 
     Nie rozumiem więc, dlaczego niektórzy tak bardzo pogrywają sobie, mając do czynienia z pracownikami wydziału zabójstw. Naiwnie wierzą, że nie wpadniemy na ich trop, że technologia, którą dysponujemy, zawiedzie nas, a im da wystarczająco dużo czasu na obmyślenie planu ucieczki lub wiarygodnego alibi. Niedoczekanie ich.
     Zawieszam odpowiednie zdjęcie pod napisem podejrzany i robię krok w tył. Adam miał rację, nie domyśliliśmy się, kto mógł to zrobić. Jestem wdzięczny Susan za perfekcyjnie wykonaną pracę. Pora, byśmy teraz my wykonali swoją do końca.
      - Będziesz chciał rozmawiać z Grantem? - pyta mnie Diego, wgryzając się w olbrzymiego bajgla. Nie wiem, gdzie odkrył nową piekarnię, musiałbym się tego dowiedzieć i poprosić właścicieli, by już na wstępie dali Meksykaninowi kartę stałego klienta. Kiedy spodoba mu się jakiś sklep bądź lokal, staje się jego wiernym fanem i jedynie siła wyższa zdoła zmusić go do zmiany przyzwyczajeń.
     - Może. - Wzruszam ramionami. - Mamy trochę czasu przed tym, jak zadzwonimy do sam-wiesz-kogo...
     - Do Voldemorta? - pyta Adam, na co wybuchamy śmiechem. 
     Nie, do Rooka - odpowiadam. - Skoro wyniki są jednoznaczne, możemy spokojnie zebrać na niego dowody i podważyć alibi. Wy zaczniecie od ponownego prześledzenia nagrań, ja wezmę na siebie Harry'ego Granta. - Zerkam na mężczyznę zajmującego krzesło obok mojego biurka, patrzy na mnie beznamiętnie. Chyba powinienem go przeprosić, chyba za bardzo się uniosłem. - Panie Vaughn, czy chce pan brać udział w tej rozmowie?
     Szatyn uśmiecha się jednym kącikiem ust.
     - Jeśli to panu nie przeszkadza, to chętnie. Nowe doświadczenie jest ważne. Kapitan Jones nie będzie miał nic przeciwko?
     Pewnie spojrzy na mnie z uniesioną brwią i będzie dopytywał, skąd taki pomysł, ale jestem na siłach, by się z tym zmierzyć.
     Odwzajemniam uśmiech.
     - Raczej nie. Załatwię to, a później zadzwonię do redakcji. Myśli pan, że lepiej będzie spotkać się na neutralnym gruncie?
     Biznesmen zastanawia się przez chwilę. Zerkam na kolegów, którzy zajmują się pracą.  Brakuje mi tu Rose, jetem pewien, że już miałaby gotową teorię, co do motywu, która sprawdziłaby się w prawie stu procentach.
     - Chyba na neutralnym, nie będzie to podejrzane. Można powiedzieć, że chce pan porozmawiać na temat tego artykułu. Przecież i tak by pan rozmawiał, czyż nie?
     Vaughn próbuje pokazać, że jest w stanie przewidzieć moje posunięcia. To nie jest gra w szachy, nie musi nikomu udowadniać, że zna mnie w jakikolwiek sposób.
     - Tak. Proszę poczekać, jak tylko wszystko załatwię, ruszymy. Czy nic się nie stanie, jeśli nie pojawi się pan dzisiaj w firmie?
     Tym razem na twarzy mężczyzny wykwita złośliwy uśmieszek kogoś przekonanego o swojej wielkości.
     - Nie powinna się zawalić. Jako prezes mogę brać wolne, kiedy tylko chcę.
     Zabrzmiało to odrobinę jak aluzja do mojego zawodu. Nie przeszkadza mi to, że mam przełożonego, to nawet dobrze, bo nie ciąży na mnie odpowiedzialność za wszystko, co dzieje się na moim podwórku.
     Kiwam głową.
     - Dobrze. W takim razie proszę być przygotowanym w każdej chwili.
     Wychodzę z biura i idę do gabinetu Jonesa. Jak przewidziałem, nie jest zbytnio zachwycony moim pomysłem, ale przyjmuje argumenty i wyraża zgodę. Przynajmniej on nie jest przeciwko mnie tego dnia.
     Umawiam się z dziennikarzem na rozmowę w jednej z kawiarni w pobliżu redakcji. Mam nadzieję, że czegoś się dowiemy, nie zniosę kolejnych godzin błądzenia po omacku.

****

     Nie czuję się najlepiej. Nie chodzi tu tylko o ciążę. Mentalnie nie jest ze mną dobrze. Brakuje mi toru, który mógłby objąć moje myśli, roztrząsanie tego, co powiedział mi Logan, przyprawia mnie jedynie o ból głowy. Praca nie wymaga ode mnie zbyt dużego skupienia, odnoszę więc wrażenie, że zaczynam wariować. Staram się zrozumieć stanowisko objęte przez narzeczonego, ale zbytnio mi to nie wychodzi. Przecież pozostawione po rozwodzie nazwisko nie będzie stanowiło dla mnie bolesnej pamiątki, czy detektyw tego nie dostrzega? Chcę nazywać się Henderson, chcę należeć do jego rodziny. Zdania nie zmienię.
      Podczas przerwy na lunch nie zjadam swoich kanapek, choć zazwyczaj do mojego żołądka trafia obiad, który zaspokoiłby głód prawdziwego anorektyka. Kończący się pierwszy trymestr nie daje mi spokoju, którego pragnę. Zaczynają się pierwsze bóle kręgosłupa, choć jeszcze jeszcze zbytnio nie przytyłam, a płód nie jest zbyt duży. To zastanawiająca kwestia.
     Kilka godzin później, kiedy to moje myśli mogą zacząć hasać swobodnie, a praca dobiega końca, zastanawiam się, jak daleko ze śledztwem jest Logan i jego zespół. Próbuję też zrozumieć, dlaczego Eric Vaughn przysłał mi kwiaty. Co chciał tym osiągnąć poza znalezieniem swojego bukietu w koszu na szesnastym posterunku?
     Wracam również do rozważań na temat wczorajszego zachowania bruneta. Wyszedł, bo chciał się przewietrzyć. Nie zasnęłam, dopóki nie wrócił i nie miałam pewności, że jest bezpieczny. Moją głowę przez cały wieczór nawiedzały najgorsze scenariusze. Bałam się, że coś poważnego mu się stanie. Nie można zbytnio ufać nieznajomym ludziom, zwłaszcza gdy wokół panuje ciemność.
    Niewiele spałam, nie potrafiłam przełamać się i przejść do jego sypialni, by otoczył mnie silnym ramieniem. Rano nie potrafiłam czekać, musiałam uciec od tej niezdrowej atmosfery, która rozgościła się w mieszkaniu. Teraz chciałam chwycić za telefon, zadzwonić do narzeczonego i przeprosić za swoje działania. Powinnam podejść dojrzale do tego, co mi przekazał, szczególnie że był wówczas poważny.
     Kiedy wychodzę z laboratorium, wydaje mi się, że rozpoznaję blondynkę stojącą po drugiej stronie ulicy. Próbuję dojrzeć jej twarz, ale dzieląca nas odległość odrobinę mi to uniemożliwia, tak samo jak słońce, które zechciało pokazać, że jest jest jeszcze obecne tej jesieni. Kolejne samochody przejeżdżają przede mną, nie wiem, kiedy kobieta znika. W moim sercu obecny jest niepokój, który nawiedza mnie od kilku miesięcy i nie wróży nic dobrego. Poprawiam torebkę na ramieniu i ruszam w swoją stronę. Jutro czeka mnie badanie USG. Odrobinę boję się tego, co może pokazać mi maszyna. Nie rozmyślałam wiele na temat płci dziecka, najważniejsze jest dla mnie, by urodziło się zdrowe.
      Oby tylko Logan pojechał ze mną, a zniosę wszystko. Niech tylko będzie obok.

*****

     Kawiarnia położona przy jednej z bardziej ruchliwych ulic miasta. Późne popołudnie. Tłum. Niezbyt dobre warunki na przesłuchanie w terenie, ale przynajmniej nie wzbudziliśmy podejrzeń w Grancie. Siedzimy w trójkę przy stoliku obok okna, jako jedyny nie mam przed sobą filiżanki z kawą. Patrzę na dziennikarza z uniesioną brwią, ciężko przyjąć do wiadomości, że informator sam się do niego zgłosił.
     - Ale naprawdę tak było!- upiera się przy swoim mężczyzna. Młodość i wigor emanuje z jego twarzy, nie potrafi ukryć ekscytacji tym, że sama nowojorska policja zainteresowała się jego artykułem. - Zadzwonił do mnie po dziesiątej wieczorem, powiedział, że ma ciekawy materiał, rozłączył się, a przed czwartą rano zadzwonił ponownie i opowiedział o miejscu zbrodni. Nie przedstawił się, a ja zaskoczony nie zapytałem o nazwisko.
     Brzmi naciąganie, ale nie nieprawdopodobnie. To by znaczyło, że morderca Rachel pragnął rozgłosu, więc wykorzystał Harry'ego, a ten - pazerny na porządny tekst - dał się podejść jak dziecko. Może teraz mógł być dumny z siebie, ale przecież ludzie przestaną o tym mówić, gdy wydarzy się inny skandal. Gwiazda zgaśnie, pięć minut przeminie.
     Notes przede mną nie doczekał się żadnego nowego słowa, bo nie usłyszałem tego, co mogłoby mnie zainteresować. Nic, co dałoby jakąś odpowiedź; kolejne tropy prowadzące donikąd jedynie budzą moją irytację.
     Harry Grant wypija swój napój do końca, z brzękiem odkłada naczynie na spodek. Wygląda jak naburmuszone dziecko, wydyma usta. To chyba nie przystoi dziennikarzowi mającemu szansę jakoś zaistnieć w medialnym świecie.
     - Nie wierzycie mi, panowie - burczy, a ja wymieniam spojrzenie z Ericiem. Nie ukrywamy swoich emocji, bo to tutaj raczej i tak nic nie da. - A ja mówię, jak było.
     Wzdycham cicho.
     - Czy pozwoli mi pan to zweryfikować? - pytam uprzejmym tonem, by udobruchać mężczyznę. - Moi koledzy mogą to sprawdzić i ocenić, kto i skąd do pana dzwonił.
     Głowa Granta przypomina mi w tej chwili łapkę figurki chińskiego kota szczęścia, która porusza się nieustannie w przód i w tył. Dziecinne, wystarczyło odpowiedzieć krótkie tak.
     
- Niech pan tak zrobi! - Nagły entuzjazm wywołuje u mnie uniesienie brwi. Należy inaczej podchodzić do pewnych spraw, dziennikarz chyba tego nie dostrzega.
     - Przepraszam więc na moment - mówię i odchodzę od stolika z zamiarem zadzwonienia do Chase'a. Chciałbym usłyszeć coś, co mnie uraduje.
     Detektyw odbiera po trzech sygnałach, w jego głosie wyczuwam napięcie.
     - Hej, co tam?
     - Cześć, Adama. Sprawdzisz coś dla mnie? - Chwila ciszy. - Coś się stało?
     - Nie, nic, tylko zeznanie świadka stawia sprawę podejrzanego w innym świetle - oznajmia sucho.
     - Jak to?
     Myślałem, że wszystko się ze sobą łączy, wszelkie wersje wydarzeń się pokrywają. Nie lubię podobnych niespodzianek, czasami przez nie musimy zaczynać od nowa pełni frustracji, która nie sprzyja efektywności.
     - Okazało się, że Xavier Rook zostawił swoje odciski, bo chciał zdjąć Rachel ze ściany.
     Szlag. A tak dobrze szło.
     - Okay, rozumiem. W takim razie... Możesz sprawdzić billingi Harry'ego Granta? Być może w nich ukrył się nasz morderca.
     - Jasne. Odezwę się, jak będę coś miał.
     - Dzięki.
     Rozłączam się i wracam do środka kawiarni. Ile bym dał, by być teraz obok Rose i móc się do niej przytulić. To ona przegania wszystkie złe myśli i emocje, które mnie nawiedzają. Ona jest moim lekiem, którego nie da się przedawkować. Jak tylko wrócę do mieszkania, przeproszę ją i wyściskam, nawet gdyby miała mnie przy tym obrażać.
     Dołączam do mężczyzn, Harry wydaje się być czymś zażenowany, natomiast Eric zniesmaczony. Coś się musiało wydarzyć podczas mojej nieobecności. Zbytnio nie chcę w to wnikać.
     - Panie Grant, w artykule jest wzmianka, że posiada pan zdjęcia z miejsca zbrodni. Czy to prawda? Skąd pan je ma?
     Dziennikarz bierze głębszy wdech.
     - Od tej samej osoby, która dzwoniła. Wczoraj o siódmej rano dostałem maila z kilkoma fotografiami. Nie chciałem ich jednak publikować przez wgląd na pamięć zmarłej.
     Okazanie szacunku przez niepublikowanie zdjęć - cóż za wspaniałomyślność. Ironia ironią, ale dobrze, że Harry się wstrzymał; już sam opis w artykule był dość plastyczny i drastyczny, by go sobie wyobrazić i by po plecach przeszedł człowieka dreszcz.
     To także mogliśmy sprawdzić. Jestem pewien, że Chase sprawdzając billingi, zajrzy także do maili. Bo pracę wykonuje rzetelnie, to w blondynie lubię.
     - Czy pana naczelny nie widział nic złego w tym, że napisał pan tekst o dość brutalnej zbrodni? Przecież nie jest pan dziennikarzem śledczym, o ile mi wiadomo - zauważam.
     Harry unosi filiżankę i chce zaczerpnąć łyk. Jakby zapomniał, że wypił już całą jej zawartość. Porcelana stuka lekko.
     - Nie, nawet mnie pochwalił i powiedział, że powinienem gonić za sensacją, bo to ważne w tej profesji.
     Piękna iluzja obrana w odpowiednie słowa, Grant dał się przekonać. Nie zamierzam informować go, że podobny tekst może przynieść mu sprawę w sądzie za wykorzystanie czyjeś krzywdy do płytkich celów, sam zdobędzie to doświadczenie w swoim czasie.
     Ciszę między nami przerywa dźwięk przychodzącej wiadomości.
     - Przepraszam - mówię, wyciągam telefon i odczytuję esemesa, czuję, że blednę. Zerkam na dziennikarza, przypatruje się grupce młodzieży przy sąsiednim stoliku. - Proszę nam wybaczyć, panie Grant, ale musimy już iść, mamy przełom w śledztwie.
     Wstaję z miejsca, towarzysze idą w moje ślady, ściskam dłoń dziennikarzowi.
     - Dziękuję, że zechciał się pan spotkać i za pomoc. Chyba pański artykuł był tym, czego potrzebowaliśmy.
     Mężczyzna uśmiecha się niepewnie.
     Eric żegnana go skinieniem głowy, zostawia na stoliku banknoty za swoją kawę. Wychodzimy z lokalu, zerkam na biznesmena, ma nieciekawą minę.
     - Coś się stało - zauważam. - Czyżby Grant nie podbił pana swoją inteligencją?
    Vaughn przystaje przy moim aucie i patrzy na mnie, mruży oczy.
    - Nie o inteligencję chodzi, detektywie. Ten nieszczęsny dziennikarzyna próbował się ze mną umówić. Najwidoczniej medialnie uchodzi za homofoba, bo w skrytości wrażliwego serca jest gejem. Co za absurd.
     Wybucham śmiechem. To stąd to dziwnie chłodne zachowanie pod koniec spotkania. Wszystko jasne.
     - To nie jest śmieszne - warczy Vaughn, kręcę głową.
     Zajmujemy miejsca w wygodnych fotelach, zapuszczam silnik.
     - Nie cieszy pana to powodzenie?
     Dostrzegam, że się krzywi.
     - Wolałbym, by podobne podchody pochodziły od kogoś innego. - Dostrzega moją uniesioną brew. - Pamięta pan Mindy?
     - Oczywiście, to pańska sekretarka i asystentka. - Przypominam sobie, że ostatnio to nie z nią rozmawiałem, szukając kontaktu z biznesmenem. - Przynajmniej nią była.
     Eric wygląda przez okno na mijane budynki i ulice Manhattanu.
     - Właśnie. Obecnie przebywa na urlopie, by opiekować się chorą matką, a ja użeram się z nieogarniętą, całkowicie zieloną w tej materii, głupiutką kobietą.
     Wyczuwam gorycz w jego słowach i wiem, że za emocjami mężczyzny kryje się coś jeszcze.
     - Nie tylko to pana gryzie, prawda?
     Prezes wzdycha cicho, zerkam na niego.
     - Mindy odeszła niecały miesiąc temu, a ja potwornie za nią tęsknię. Zrozumiałem, że się w niej zakochałem. Nie wiem, co robić. Chciałbym mieć to, co masz ty i Rose, ale chyba nie da rady.
     Uśmiecham się pod nosem.
     - Niech pan posłucha rady, której udzielił mi dwa lata temu: niech pan jej powie, co czuje, nie czeka na odpowiedni moment, bo ten może nie nadejść. Ja swój przegapiłem i jedynie ciężka walka doprowadziła do tego, że w przyszły piątek się żenię. Miłość nie boli. Proszę dać jej szansę.

****

     Odwiozłem Erica pod firmę, chyba dotarło do niego, jakie działania musi podjąć, by cieszyć się szczęściem z ukochaną kobietą. Wydaje się być zdeterminowany. Trzymam za niego kciuki, to w końcu dość porządny facet.
     Teraz siedzę w pokoju przesłuchań twarzą w twarz z mordercą Rachel Collins i pluję sobie w brodę, że dałem się podejść jak małe dziecko i nie zauważyłem gry w jego zachowaniu, kiedy pojawił się na miejscu zbrodni.
     - Może zaczniesz mówić? - pyta Diego, pochylając się lekko do przodu i miażdżąc rozmówcę wzrokiem. - Wiemy dobrze, co cię dalej czeka. Pozwól nam zakończyć te twoje chwile zwycięstwa. Dlaczego, do diaska, jej to zrobiłeś?
     Mężczyzna krzywi się odrobinę, jego jasne włosy tym razem związane są w kucyk. Mam ochotę odprowadzić go do aresztu już teraz, bez słuchania jego wyjaśnień. Z zimną krwią zamordował uzdolnioną, młodą kobietę, a z jej zwłok urządził sobie własny makabryczny performance. Dlaczego?
     - Bo była największym kłamcą, jakiego kiedykolwiek znałem! - wyrzuca z siebie słowa pełne jadu. - Udawała skromną studentkę, a właściwie była na tyle dobra, by zainteresować sobą kilka galerii i muzeów w całym kraju. - Uderza pięścią w stół. - Zrobiła łaskę Adelante, decydując się wystawić u nas.
     - Dlatego ją zabiłeś? - Diego prycha. - To dość słaby powód na takie morderstwo.
     Scott Jarvis zmienia pozycję, teraz także pochyla się do przodu.
     - Za moimi plecami szykowała wystawę w Atlancie. A podpisała umowę na wyłączność. Była małą, podstępną żmiją, która myślała, że wszystko się jej należy, bo jest zdolna i potrafi uwiecznić swoje emocje za pomocą pędzli i farb. Myślała, że zdobędzie świat, nie miała skrupułów, by wymyślić kolejne wersje siebie. - Śmieje się gorzko. - A nie wiedziała nawet, kim tak naprawdę jest. Lesbijka hetero, kto by pomyślał.
     Wymieniam spojrzenie z Diego. Najwidoczniej mamy tu do czynienia ze złamanym sercem. A Jarvis zapewniał mnie, że nic poza kontaktami zawodowymi ich nie łączy. Sam jest wielkim kłamcą.
     - Oszukała mnie. Dostała za swoje. - Dyrektor galerii prostuje się, jego plecy dotykają oparcia. - A teraz żądam adwokata.
     Jego życzenie jest dla nas rozkazem. Pozostawiamy go w pokoju przesłuchań, przechodzimy do biura, gdzie wykonuję telefon do pewnego urzędu, po czym staram się dowiedzieć, jak Adam dotarł do informacji, kto jest naszym faktycznym mordercą.
     Blondyn ściąga materiały z tablicy, mruczy coś do siebie pod nosem. Patrzę na niego, nie dostrzega mnie.
     - Hej - odzywam się. - Wyjaśnisz mi coś?
     Detektyw uśmiecha się lekko.
     - Cześć, jasne.
     - Jak odkryłeś Jarvia? Raczej się ukrył, czyż nie?
     Chase odkłada zdjęcie do kartonu i opiera się o blat biurka. Do pomieszczenia wchodzi Diego, który wyjątkowo nie wyskakuje z żadnym głupim tekstem, wyczuwając odpowiednio atmosferę. Przystaje przy swoim miejscy pracy i obserwuje kolegę, który odpowiada na moje pytanie.
     - Sprawdziłem billingi. Doszedłem do tego, że ktoś dzwonił do Granta z budki lub telefonu na kartę, a mail wysłał z komputera z niedającym się namierzyć numerem IP. Zastanowiło mnie to, że Rachel spokojnie przebywała w galerii, choć wernisaż się zakończył. Zerknąłem do zeznań ochroniarza i Rooka uzupełnionych z jego próbą ratowania Collins i tak jakoś wyszło.
     Uśmiecha się odrobinę zawstydzony. Zazwyczaj przy rozwiązywaniu morderstw miał swój udział niczym asystujący przy zdobyciu gola piłkarz. Tym razem to on i jego dociekania doprowadziły do sprawcy tej tragedii. Jestem pod wrażeniem.
     - Świetna robota - chwalę go. - Jak skończycie pakować, możecie iść, raport biorę na siebie.
     - Dzięki, szefie. - Diego szczerzy się do mnie, po czym podchodzi do przyjaciela i klepie go po plecach. - Witamy w klubie Sherlocków, Adamie Chase.
    Śmieję się i biorę za papierkową robotę. Zajmuje mi to trochę i do mieszkania wracam późno, kiedy Rose już śpi w pokoju obok sypialni. Przynajmniej mam pewność, że jeśli nikt jutro nikogo nie zabije, będę mógł towarzyszyć przyszłej żonie podczas badania USG, bardzo chcę zobaczyć cud, który wspólnie stworzyliśmy.

     ****

     Bennett wyznała mi kiedyś, że jedną z jej zasad, którą kieruje się w życiu, jest spodziewaj się niespodziewanego. Śmiałem się z tego, nie podzielałem jej uczuć co do wszelkiego rodzaju niespodzianek.
     A chyba powinienem. Wówczas nie siedziałbym otępiały w gabinecie ginekologa i nie wpatrywał się w ukochaną z nietęgą miną.
     Rose siedzi spokojna i słucha swojej lekarki, do mnie nie dociera żadne słowo. 
     - Poród przewiduję na koniec marca. Około dwudziestego dziewiątego.
      Bennett kiwa głową.
     - Oczywiście do akcji porodowej może dojść szybciej - dopowiada psycholog.
     Lekarka przytakuje, uśmiechając się uprzejmie.
     - Zgadza się. Ale proszę się nie martwić, będziemy widywać się na tyle często, by przewidzieć wcześniejsze rozwiązanie. Czy chce pani wykonać badania genetyczne?
      Szatynka zerka na mnie.
     - Nie trzeba, zdążyłam je już wykonać po godzinach w pracy, nic takiego nie powinno się wydarzyć.
     Uśmiech pani doktor się rozszerza.
     - W takim razie pozostaje mi jedynie państwu jeszcze raz pogratulować. Proszę pamiętać o diecie. Do zobaczenia za trzy tygodnie. 
     Bennett uśmiecha się i wstaje, idę w jej ślady. 
     - Dziękujemy, do widzenia.
     Opuszczamy gabinet i przychodnię. Nie zwracam uwagi na mijanych ludzi, na parking docieram niczym w transie. Zasiadam za kierownicą, zerkam na Rose, milczy. ie potrafię znaleźć słów, by powiedzieć, co czuję. Zdjęcie w jej rękach jasno mówi, jaka rzeczywistość nas czeka.
     - Dasz radę prowadzić? - pyta mnie psycholog, kręcę głową.
     - Jasne, już ruszam.
     Zapuszczam silnik i wiozę nas do mieszkania. Wszystko robię automatycznie. To cud, że nie doprowadzam do żadnej kolizji, jestem cholernie rozkojarzony.
     Przepuszczam Rose w drzwiach do budynku, radośnie wbiega na schody, a ja wlokę się za nią niczym pokonany przez życie człowiek.
     Wspinam się na wyższe piętro i natykam na sąsiadkę, panią Lewitt, która uśmiecha się do mnie przyjaźnie.
     - Dzień dobry - witam się jak na kulturalnego człowieka przystało. - Jak się pani miewa?
     - Dzień dobry. A wyśmienicie. - Jasnofioletowe włosy ma obcięte po męsku. - Widziałam pana narzeczoną, ślicznie wygląda.
     Patrzę w ślad za Bennett.
     - Tak, jest piękna.
     Kobieta uśmiecha się i kieruje na dół.
     - Dużo szczęścia wam życzę, należy się wam.
     - Dziękuję.
     Idę dalej, aż docieram do mieszkania, starannie zamykam za sobą drzwi, odwieszam kurtkę na wieszak szafki, przechodzę do kuchni, gdzie Rosie nastawia wodę na herbatę. Zbliżam się do niej powoli, otulam ją ramionami od tyłu i przyciągam do siebie. Wzdycha cicho.
     - Co jest, Logan? - pyta. - Dziwnie się zachowujesz.
     Dotykam ustami jej policzka.
     - Nic takiego, pani Henderson. Tylko będziemy rodzicami bliźniaków, to dla mnie mała nowość.
     Zastyga w miejscu, przez kilkanaście sekund wsłuchuję się w dźwięk gotującej się wody. Kobieta próbuje się ode mnie odsunąć.
     - Wybacz, że nie powiedziałam ci o tym, że w mojej rodzinie co kilka pokoleń dochodzi do ciąży mnogiej. - Wciąż trzymam ją przy sobie. - Pozwól mi zalać nasze napoje, proszę.
     Nie puszczam jej, tylko przesuwam się wraz z nią, obserwuję, jak wlewa wrzątek do dwóch kubków. Milczy, a ja czuję coraz większe wzruszenie chwytające mnie za serce.
     Psycholog upija łyk ze swojego naczynia, moje ręce nadal ją obejmują. Chyba ma już tego dość, bo wzdycha. Tym razem przeciągle.
     - Błagam, powiedz coś.. Nie odezwałeś się słowem przez całą drogę, teraz też nie jesteś zbyt rozmowny. Proszę, powiedz coś.
     Wypuszczam ją i sięgam po kubek.
     - Już powiedziałem. Będziemy rodzicami bliźniaków, a ty będziesz się nazywać Henderson. To tyle.
     Odwraca się w moją stronę, bada moją twarz, a po jej policzkach płyną łzy. Pochylam się i całuję ją lekko, to zaledwie muśnięcie warg. Patrzymy sobie w oczy, po czym całuję ją znowu. Długo i czule. Powoli. Chcę przekazać jej całą swoją wdzięczność za wszystko, co wnosi w moje życie. Podziękować za to, co dla mnie zrobiła przez te trzy lara i co nadal robi.
     Boże, tak bardzo ją kocham.
     Przechodzimy do salonu, gdzie zasiadamy na kanapie. Obejmuję narzeczoną, moja druga dłoń spoczywa na jej brzuchu, głaszczę go. Zaczynam wyobrażać sobie, jak to będzie, kiedy nasza rodzina się powiększy. Gdy z dwójki będzie czwórka. To coś niesamowitego.
     Rosie zerka na mnie, odwzajemniam to.
     - Wydajesz się szczęśliwy. A ja się boję.
     - Czego?
     Bystre oczy są poważne.
     - Że teraz uciekniesz w pracę. Ze zostanę z tym sama.
     Śmieję się cicho pod nosem. 
     - Chyba żartujesz. Rose, niedługo będziesz moją żoną. Nosisz pod sercem dwójkę moich dzieci.  Ciałka z mojego ciała, krew z mojej krwi. Jak miałbym cię opuścić? Kocham cię i kocham te maleństwa. Zawsze będę was kochał, zawsze przy was będę. Rodzina jest dla mnie najważniejsza.
     Bennett uśmiecha się.
     - Trzymam cię za słowo. Masz o nas dbać.
     - Będę. Zawsze.
     Całuję ją, a świat ma dla mnie kolor różu. Szkoda, że nie wiem, iż niedługo diabli wezmą całe to szczęście.
_________________________
     Cytat: Antoine de Saint-Exupery


Jarvis przypomina mi w tym rozdziale odrobinę Fobosa z kreskówki "W.I.T.C.H. Czarodziejki" Czyżby złe wspomnienie sprzed dekady?
 W mojej rodzinie bliźnięta rodzą się co drugie pokolenie. Będę babcią/ babką cioteczną bliźniaków. Miła perspektywa. Ciekawe, ile z niej wyjdzie.

3 komentarze:

  1. Dobra, większości rozwiązań tego rozdziału się nie spodziewałam. Nie spodziewałam się, że to dyrektor galerii jest mordercą, nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy z Ericem - to znaczy, że kwiaty nie mogą być od niego. Chyba. Podrywany Eric przez dziennikarza - chciałabym to zobaczyć. Z pewnością było megazabawne. I tak go nigdy nie lubiłam:P
    Bliźniaki mnie nie zaskoczyły. Moment, w którym Rose wspomina, że boli ją kręgosłup, choć to nieco za wcześnie, był wskazówką. I znowu mam skojarzenie z Elio, choć na to wszystko trzeba będzie poczekać jeszcze trochę. Nie, bliźniaków nie będzie. Zresztą mniejsza na razie z tym, bo będziesz mnie męczyć.
    Cieszę się, że Logan poszedł po rozum do głowy i przestał robić problem z nazwiskiem. I tylko ta końcówka niepokoi. Pewnie płonne me nadzieje, że ślub odbędzie się bez problemów. Ech...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, to ja się cieszę, że mogłam czymkolwiek zaskoczyć :D
      Ja też chciałabym widzieć tę próbę podrywu.
      Jak Elio będą mieli dzieciaka, to ja się chyba popłaczę.
      Powinna niepokoić.
      Dziękuję za komentarz! :*

      Usuń
  2. „ Nie, do Rooka – odpowiadam” - myślnika Ci brakło ;D
    „jetem pewien, że już miałaby gotową teorię” – jestem
    „Przecież pozostawione po rozwodzie nazwisko nie będzie stanowiło dla mnie bolesnej pamiątki, czy detektyw tego nie dostrzega?” – Czegoś tu nie rozumiem… jakim rozwodzie?
    „choć jeszcze jeszcze zbytnio nie przytyłam” – dwa razy słowo ‘jeszcze’
    „słońce, które zechciało pokazać, że jest jest jeszcze obecne” – jest jest
    „ Proszę nam wybaczyć, panie Grant, ale musimy już iść, mamy przełom w śledztwie” – w sumie to nie wiem, po co o Logan powiedział, że mają przełom w śledztwie. Nie musi się przecież zwierzać z takich rzeczy. Tym bardziej jakiemuś tam dziennikarzowi. Było by chyba lepiej, jakby zachował takie nowinki dla siebie.

    Mega zaskoczyłaś mnie tą rozmową Erica i Logana. Oni zawsze darli ze sobą koty, rywalizowali, nie dogadywali się, a tu nagle Eric zaczyna się zwierzać ze swoich uczuć do sekretarki. Naprawdę się tego nie spodziewałam, ale bardzo mi się to podobało! Miło, że nawet oni potrafią czasem schować niechęć i uprzedzenia w kieszeń i normalnie ze sobą porozmawiać. Jak ludzie.

    „. ie potrafię znaleźć słów, by powiedzieć, co czuję” – Zjadłaś N
    „ - Że teraz uciekniesz w pracę. Ze zostanę z tym sama.” – Że zostanę

    A więc to dyrektor galerii… No cóż, najwidoczniej nawet w osobach tak wysoko postawionych drzemią jakieś mroczne zapędy. Nie wiem czemu zdecydował się na AŻ tak makabryczną zbrodnię, ale pewnie już nam tego nie wyjaśnisz.
    Nie będę ukrywać, że najbardziej jestem ciekawa (i zmartwiona!) tego wątku Rose, Logana i tajemniczego kogoś, kto czyha na ich szczęście. Na razie jest cukierkowo, nawet mimo tej kłótni, ale to chyba nie będzie trwało wiecznie. Utwierdziłam się po przeczytaniu ostatniego zdania. Najbardziej się boję tego, że zamierzasz kogoś uśmiercić. Może Rose? Może w dniu ślubu? Chyba właśnie dlatego nie mogę się już doczekać tego punktu kulminacyjnego. Chociaż bardzo się go boję! :D

    Pozdrawiam i ściskam! ;*

    OdpowiedzUsuń

Komentarze mile widziane :)