Przyszłości się nie pragnie: zasługuje się na nią.
7 października 2011
Święto. Coś jest w powietrzu w takie dni. Trudno powiedzieć, skąd to się bierze, ale w powietrzu wisi magiczny spokój, którego nikt z nieprzymuszonej woli nie chce burzyć. Świat zwalnia, by oddać w pewien sposób cześć. Ludzie jakby podświadomie czują, że dzień jest wyjątkowo wzniosły i dlatego należy odrobinę się zachowywać. Znośniej. Tak jest i w ten piątek. Niby zwyczajny dzień, zapowiadający kolejny weekend, czyli czas odpoczynki i imprez do rana, ale mający w sobie również coś uroczystego.
Trudno jednak jest dostrzec, skąd to uczucie. Dopiero ten, kto ma zaproszenie i zmierza do kościoła świętego Piotra, wie, co takiego się dzisiaj wydarzy. Kilka minut i wszystko się rozpocznie. Coś się skończy, coś innego rozpocznie. Cykl życia pójdzie dalej.
W jednej nawie z przodu siedzi James McLeen z małżonką i córką oraz matką. Trójka dorosłych czuje wzruszenie, mała Violet nie bardzo pojmuje, co takiego ma miejsce, ale zachowuje się grzecznie, bo taka jej natura. Od czasu do czasu odwraca się tylko do tyłu i patrzy na siedzącego kilka ławek od niej chłopca w zbliżonym wieku. Uroczy blondynek uśmiecha się i macha w jej stronę. Violet odwzajemnia to, po czym przenosi wzrok na ołtarz. Jej dziecięcy umysł nie rozumie, dlaczego grono znanych jej dużych ludzi tam stoi i to w takich dziwnych ubraniach. Tak naprawdę po raz pierwszy w swoim bardzo krótkim życiu ma okazję widzieć tylu mężczyzn w garniturach. Pewnie nie zdoła tego zapamiętać, aczkolwiek jej rodzice zadbają o to, by zdziwienie zostało uwiecznione na zdjęciach.
Po chwili panna McLeen wraca do przyglądania się falbankom na swojej sukience. To jakże interesujące zajęcie przerywa Clara, która pochyla się nad córką.
- Już czas.
Chwyta Violet za rączką i wyprowadza z ławki. Na dziewczynkę czeka bardzo ważne zadanie - będzie sypała kwiatki przed kroczącą w bieli kuzynką. Violet nie czuje strachu, przecież w razie czego mama będzie tuż obok.
Przechodzą do zakrystii, mijają kapitana Bena Jonesa, który siedzi obok doktor Parish i jej córki. Obie wyglądają pięknie w swoich sukniach - Sue w przyjemnej dla oka zieleni, Ginny w pastelowym różu. Dziewczynka dopiero wchodzi w wiek nastoletni, jednak już można żywić podejrzenie, że będzie łamać chłopcom serca. Sam kapitan prezentuje się nadzwyczaj elegancko, wręcz dostojnie. Dobrze skrojony, ciemny garnitur leży idealnie. Trzeba przyznać, iż podjęcie się diety i ćwiczeń przez dość płytki powód było bardzo dobrą decyzją. Nie dziwi więc uśmiech mężczyzny - na ślubie swojego najlepszego detektywa czuje się wyśmienicie, tę dobrą energię będzie się starał przekazać panu młodemu, jeśli ten będzie czuł się niepewnie.
Organista jest już gotowy do zagrania marszu weselnego Mendelsona. Pewnie jak zwykle wyjdzie mu to flegmatycznie, ale czy na ślubach zawsze wszystko musi wyjść idealnie?
Nie zostało wiele czasu do rozpoczęcia ceremonii. Drużba zajęła już swoje miejsce. Mia, Jane, Kate i Mary mają na sobie brzoskwiniowe sukienki przed kolana, cienkie ramiączka są prawie niewidoczne na ich doprawionych słońcem skórach. Każda z nich przy dekolcie przypiętą ma herbacianą różę. Włosy kobiet zostały lekko pofalowane. Patrząc na tę trójkę, można z czystym sumieniem powiedzieć, że są siostrami. Jak dobrze, że na wesele mają inne kreacje, bycie klonem przyjaciółek za długo nie przystaje. Przynajmniej jeśli nie jest się Szturmowcem.
Drużbowie nie są ubrani identycznie, cechą wspólną są krawaty w kolorze letniego nieba. Nie bardzo pasuje to Adamowi, ale w tej chwili ważne jest wzruszenie, które czuje. Jeden z jego przyjaciół się żeni, nareszcie będzie szczęśliwy u boku kochającej go żony. Zasłużył na to. Cholera, po tylu latach zmagań z losem zasłużył na to jak nikt inny. On i Rose powinni być razem już do końca świata. On, Adam, będzie się o to gorąco modlił.
Przy ambonie pojawia się ksiądz. Jest to duszpasterz katolicki, bo to w tym odłamie chrześcijaństwa wychowani zostali oboje państwo młodzi, choć przez długi czas Logan nie brał udziału w życiu Kościoła, wolał wątpić. Aż dostąpił jasności.
Skoro wszyscy są obecni, można zaczynać. Rozbrzmiewają pierwsze takty, a na końcu nawy pojawia się postać i kieruje w stronę ołtarza. Stawia kolejne kroki, a każdemu, kto na nią patrzy, zapiera dech w piersi. Dawno nie widziano tak pięknej panny młodej. Kroczy w prostej sukni z koronką przy dekolcie, strój uwydatnia delikatnie jej ciążowy brzuszek. Jej twarz promienie, gdy zbliża się do celu. Nic dziwnego, że w oczach Logana pojawiają się łzy. Oto dzieje się magia.
~*~
Boję się. Pewnie nie powinnam, bo to przecież jeden z najpiękniejszych dni w życiu kobiety, ale tak jest. Nawet podziw w oczach gości nie sprawia, że mój uśmiech przestaje być sztuczny. Tylko chęć skończenia tego przedstawienia pcha mnie do przodu. To dziwne - byłam przekonana, iż w dniu ślubu będę podekscytowana, prawie w podskokach podejdę do ołtarza, w ogóle będę zachowywać się nazbyt ekspresywnie, a nie stanę się chodzącym kłębkiem nerwów. Rozmowa z babcią i ciocią w małej salce umiejscowionej obok zakrystii niewiele mi dała. Powtarzanie, że wszystko będzie dobrze, nie sprawia, że od razu jest. U mnie wywołało to zgoła odmienny skutek - zaczęłam wmawiać sobie, że będzie źle, że coś się nie uda, że znowu ktoś nam zagrozi, właśnie dziś.
Dopiero wtedy odzyskuję wewnętrzny spokój, kiedy przy lekkim szeleście sukni napotykam wzrok Logana, gdy widzę wymalowany w oczach podziw, łzy i szczęście. Odpowiadają na jego uśmiech, jestem w pełni sobą, niczego już nie udaję. Przy nim nie muszę.
Wchodzę po jednym stopniu i po chwili staję twarzą w twarz z narzeczonym, który niedługo przestanie nim być. Stanie się byłym chłopakiem. Tylko w takich okolicznościach zerwanie z taką terminologią nie będzie bolesne.
- Cześć - wita się Logan, uśmiechając się. Niewiarygodne, jak bardzo jego oczy są niebieskie w tym momencie. Jeśli istnieje kamień szlachetny o takiego barwie, to ja chętnie przygarnę. Cena nie gra roli, chcę mieć co umieścić na swoim nagrobku, by każdy wiedział, co za życia było nam niebem.
- Hej - odpowiadam na to powitanie, a strach odchodzi w zapomnienie, mój umysł macha mu ze smutną miną. Cóż, mając Logana obok siebie, nie muszę się niczego lękać.
Ksiądz odchrząkuje, patrzy na na mnie, na bruneta i zaczyna.
- Zgromadziliśmy się tutaj, by być świadkami połączenia Roseann Bennett i Logana Hendersona świętym węzłem małżeńskim...
Jestem mimo wszystko podekscytowana do tego stopnia, że swoją przysięgę składam odrobinę piskliwym - w moim mniemaniu - głosem.
- ... Gdy fale zła nadciągną, ja będę przy tobie. W zdrowiu i chorobie, na dobre i na złe. Gdy śnieg i słońce, zawsze będę cię kochać.
Mogę przysiąc, że mężczyzna chce mnie porwać na ręce już teraz. Trochę za wcześnie, ale kto zabroni być szczęśliwym, kiedy ukochana osoba ślubuje miłość i wierność? Chyba tylko diabeł i to porządnie naćpany.
- Choć może być ciężko, choć mogę krzyczeć, choć możemy się nie zgadzać, możesz być pewna, że zawsze będę przy tobie. Zawsze.
Czuję napływające do oczu łzy, wzruszenie chwyta mnie za gardło. Postanowiliśmy stworzyć krótkie przysięgi, by własnymi słowami dać upust uczuciom. Nic dziwnego, że teraz bliska jestem rozklejenia się i rozmazania makijażu - usłyszałam piękną obietnicę. Wiem, że Logan jej dotrzyma.
Czuję napływające do oczu łzy, wzruszenie chwyta mnie za gardło. Postanowiliśmy stworzyć krótkie przysięgi, by własnymi słowami dać upust uczuciom. Nic dziwnego, że teraz bliska jestem rozklejenia się i rozmazania makijażu - usłyszałam piękną obietnicę. Wiem, że Logan jej dotrzyma.
- Mocą nadaną mi przez Boga, z ogromną radością w sercu ogłaszam was mężem i żoną. - Ksiądz puszcza oczko Loganowi. - Możesz pocałować pannę młodą.
Myślałam, że brunet z radością gwałtownie przyciągnie mnie do siebie i pocałuje. Tak się jednak nie dzieje. Ujmuje w dłonie moją twarz odkrytą z welonu, powoli się pochyla. Patrzy mi w oczy, dotyka moich ust swoimi, a w kościele rozbrzmiewają oklaski i wiwaty. Stało się, oto państwo Henderson przed wami.
Logan odrywa się ode mnie, teraz to ja muskam jego wargi. Oto nowa rzeczywistość. Zaczyna się tu i teraz.
Myślałam, że brunet z radością gwałtownie przyciągnie mnie do siebie i pocałuje. Tak się jednak nie dzieje. Ujmuje w dłonie moją twarz odkrytą z welonu, powoli się pochyla. Patrzy mi w oczy, dotyka moich ust swoimi, a w kościele rozbrzmiewają oklaski i wiwaty. Stało się, oto państwo Henderson przed wami.
Logan odrywa się ode mnie, teraz to ja muskam jego wargi. Oto nowa rzeczywistość. Zaczyna się tu i teraz.
Nareszcie.
~*~
- Dzięki, stary. Będziemy się mieli dobrze, przyrzekam.
Kiedy setka otacza cię z każdej możliwej strony, możesz poczuć lekki atak klaustrofobii. Wtedy ściskasz silną dłoń przeznaczonej ci osoby i uśmiechasz się radośnie, bo wiesz, że nic ci nie grozi. Zupełnie nic.
Dość długo zajęło składanie życzeń, znajomi ze studiów i pracy byli bardzo wylewni w swoich słowach, przez chwilę myślałam, że pochłonie mnie ich powódź. Tak się nie stało, więc teraz przyszła pora na pierwszy taniec młodej pary. Logan powinien się spodziewać, że przynajmniej raz go nadepnę. Nie jestem dobrą tancerką, gracja na nic się zda, kiedy partner będzie się krzywił z bólu. Muszę uważać na to, co robię, bo choć z założenia ma to być prosty i wizualnie ładny taniec, może się źle skończyć dla czyiś palców.
- Hej. - Ustawiamy się przodem do siebie, Logan uśmiecha się do mnie. - Nie masz się czym martwić, będzie dobrze. Po tym tańcu zaproszą nas do tego show z gwiazdami, zobaczysz!
Odwzajemniam uśmiech. Przy takim dowcipnisiu trudno jest być ponurym, choć może kiedy mi się to uda.
Nikogo z obecnych na sali nie powinno dziwić, co takiego właśnie rozbrzmiewa z głośników. Mamy z Loganem swoją ulubioną piosenkę i raczej nic tego nie zmieni.
Take me hand, I'll teach you to dance...
Powoli zaczynamy wirować, nie mogę oderwać wzroku od męża. To niesamowite, że już zawsze mogę się kryć w tych ramionach, kiedy tylko będę chciała. Nic nie zabierze mi tego, co mam, ani tego, co będziemy niedługo mieć. Pełną rodzinę.
- Wiesz - odzywa się Logan - chyba zdołaliśmy wprawić w zachwyt naszych gości. Co ty na to?
- Wiesz - odzywa się Logan - chyba zdołaliśmy wprawić w zachwyt naszych gości. Co ty na to?
Spoglądam po gościach i uśmiecham się, bez wątpienia stanowimy teraz część pięknego dla oka przedstawienia. Cel osiągnięty, już nic mnie tego dnia nie może powstrzymać od świętowania. Dobry humor raczej mnie nie opuści. Jest tak, jak powinno być.
- A ja na to: lubię to! - odpowiadam, na co brunet się śmieje i przyciąga do siebie.
Patrząc na niego, utwierdzam się w przekonaniu, że ten kamień szlachetny to nie będzie głupi pomysł. Ale dopiero za kilkadziesiąt lat; teraz mam przed sobą dwa zaklęte jeziora, nie chcę innego widoku.
Logan dotyka mojego czoła swoim i ostatni refren piosenki śpiewa razem z wykonawcą. Nie mogę się powstrzymać - nawet nie muszę - unoszę głowę i całuję mężczyznę, a ostatni takt pozostawia po sobie echo na sali. Rozbrzmiewają oklaski i wiwaty.
Brunet nie pozwala mi przerwać pocałunku, dotyka mojego policzka i przejmuje dowodzenie Prawie zapominam o oddychaniu, kiedy nasze języki rozpoczynają swój własny taniec. Chyba za każdym razem, gdy Logan - mój mąż - całuje mnie w taki sposób, nie wierzę, że chce tak całować właśnie mnie. A tak jest. I już będzie. Zawsze.
- Kocham cię, pani Henderson.
Łzy szczęścia są wskazane tego dnia, dlatego pozwalam im swobodnie płynąć po moich policzkach. Nie powstrzymuję także ogromnego uśmiechu, który wykwitł na mojej twarzy. To bez wątpienia najbardziej magiczne chwile w moim życiu.
- A ja kocham ciebie, panie Henderson. Zawsze będę.
Uśmiecha się.
- Okay, kończmy to show i chodźmy odpocząć, dzieci pewnie mają już dość tych wygibasów.
Przewracam oczami. Oczywiście, że martwi się o bliźnięta, w końcu są już przecież prawie częścią naszej rodziny, musimy zwracać uwagę na ich potrzeby.
- Dobrze, niech ci będzie. Skoro tatuś tak dba o swoje potomstwo.
Zgodnie z planem taniec kończymy ukłonem rodem z Tańca z gwiazdami, dostając za niego kolejne oklaski, przy których zmierzamy na nasze miejsca, trzymając się za ręce. Kiedy widzę obrączkę na moim palcu, uśmiecham się. Tak wygląda teraz moje życie.
Opadam na krzesło, Logan bez słowa nalewa mi do szklanki sok pomarańczowy, siada obok i całuje w czoło. Patrzę na niego, na przystojną, rozpromienioną twarz. Chyba nigdy nie widziałam go tak spokojnego, jakby ciężar, który nosił na swoich barkach, zniknął bezpowrotnie.
- Czy mi się wydaje, czy jesteś szczęśliwy?
Odwzajemnia spojrzenie, także się uśmiecha, jego dłoń wyrywa się w moją stronę, znowu głaszcze mój policzek.
- A tak, jestem. Przeszkadza ci to?
- Nie, sama jestem teraz najszczęśliwsza na świecie.
Jego oczy lśnią. Dotykam jego dłoni swoją. Choć jesteśmy otoczeni najbliższymi krewnymi i przyjaciółmi, tworzymy własny świat, własną przestrzeń tylko dla nas. Kącik Rogan, jak zapewne nazwałby to Diego. Mój mąż otacza mnie ramieniem.
- Cieszę się, że oboje jesteśmy szczęśliwi. Razem.
Całuję go delikatnie, a na parkiecie kilkanaście metrów od nas na parkiecie pojawiają się kolejne pary. Mniej oficjalna część wydarzenia właśnie się zaczyna.
Patrząc na niego, utwierdzam się w przekonaniu, że ten kamień szlachetny to nie będzie głupi pomysł. Ale dopiero za kilkadziesiąt lat; teraz mam przed sobą dwa zaklęte jeziora, nie chcę innego widoku.
Logan dotyka mojego czoła swoim i ostatni refren piosenki śpiewa razem z wykonawcą. Nie mogę się powstrzymać - nawet nie muszę - unoszę głowę i całuję mężczyznę, a ostatni takt pozostawia po sobie echo na sali. Rozbrzmiewają oklaski i wiwaty.
Brunet nie pozwala mi przerwać pocałunku, dotyka mojego policzka i przejmuje dowodzenie Prawie zapominam o oddychaniu, kiedy nasze języki rozpoczynają swój własny taniec. Chyba za każdym razem, gdy Logan - mój mąż - całuje mnie w taki sposób, nie wierzę, że chce tak całować właśnie mnie. A tak jest. I już będzie. Zawsze.
- Kocham cię, pani Henderson.
Łzy szczęścia są wskazane tego dnia, dlatego pozwalam im swobodnie płynąć po moich policzkach. Nie powstrzymuję także ogromnego uśmiechu, który wykwitł na mojej twarzy. To bez wątpienia najbardziej magiczne chwile w moim życiu.
- A ja kocham ciebie, panie Henderson. Zawsze będę.
Uśmiecha się.
- Okay, kończmy to show i chodźmy odpocząć, dzieci pewnie mają już dość tych wygibasów.
Przewracam oczami. Oczywiście, że martwi się o bliźnięta, w końcu są już przecież prawie częścią naszej rodziny, musimy zwracać uwagę na ich potrzeby.
- Dobrze, niech ci będzie. Skoro tatuś tak dba o swoje potomstwo.
Zgodnie z planem taniec kończymy ukłonem rodem z Tańca z gwiazdami, dostając za niego kolejne oklaski, przy których zmierzamy na nasze miejsca, trzymając się za ręce. Kiedy widzę obrączkę na moim palcu, uśmiecham się. Tak wygląda teraz moje życie.
Opadam na krzesło, Logan bez słowa nalewa mi do szklanki sok pomarańczowy, siada obok i całuje w czoło. Patrzę na niego, na przystojną, rozpromienioną twarz. Chyba nigdy nie widziałam go tak spokojnego, jakby ciężar, który nosił na swoich barkach, zniknął bezpowrotnie.
- Czy mi się wydaje, czy jesteś szczęśliwy?
Odwzajemnia spojrzenie, także się uśmiecha, jego dłoń wyrywa się w moją stronę, znowu głaszcze mój policzek.
- A tak, jestem. Przeszkadza ci to?
- Nie, sama jestem teraz najszczęśliwsza na świecie.
Jego oczy lśnią. Dotykam jego dłoni swoją. Choć jesteśmy otoczeni najbliższymi krewnymi i przyjaciółmi, tworzymy własny świat, własną przestrzeń tylko dla nas. Kącik Rogan, jak zapewne nazwałby to Diego. Mój mąż otacza mnie ramieniem.
- Cieszę się, że oboje jesteśmy szczęśliwi. Razem.
Całuję go delikatnie, a na parkiecie kilkanaście metrów od nas na parkiecie pojawiają się kolejne pary. Mniej oficjalna część wydarzenia właśnie się zaczyna.
~*~
Obserwuję tańczących i powoli sączę niskoprocentowy drink, cały czas mając na oku moją piękną żonę. Po naszym tańcu i chwili odpoczynku przebrała się w wygodniejszą, kremową sukienkę przed kolana, szpilki zaś zastąpiła balerinkami w pasującym kolorze. Jako dodatek dobrała bransoletkę - tę niebieską ze srebrnym sercem, którą podarowałem jej przed wyjazdem na rekonwalescencję. Z tego powodu to moje serce rośnie mi w piersi. Cała ta magia wokół mnie jest jakaś dziwna, nie do wyobrażenia. Czuję się tak, jakbym był w bardzo realistycznym śnie, z którego ani myślę się budzić. To jest to, czego tak bardzo pragnąłem. Z Rose. Teraz mam już wszystko.
Wypijam kolejny łyk, kiedy u mojego boku pojawia się Matt ze swoim drinkiem. Zaraz po kościelnych uroczystościach ściągnął krawat i rozpiął górne guziki koszuli, pewnie, by zwrócić na siebie uwagę wśród żeńskiej części gości, co raczej mu się udało, patrząc na to, z iloma paniami do tej pory tańczył. W gronie tym była już Jane, kuzynka mojej żony, której agent federalny wpadł wyraźnie w oko. Może kiedyś z coś z nich będzie, jeśli utrzymają kontakt. Będę trzymał kciuki, kiedy okaże się to możliwe.
- Co tam? - pyta Matt, dołączając do klubu obserwujących. - Muszę ci przyznać, że to niezłe wesele.
- Bo moje - odpowiadam z uśmiechem.
- Skromny jak zwykle. - Zerka na Rose, która rozmawia właśnie z Mią i Annabelle. Mój ojciec wdał się w dyskusję z Jamesem. Miło widzieć, że dwie rodziny zdołały się polubić, ich akceptacja jest dla nas bardzo ważna. - Jak widzę, żadnych przypałów raczej nie będzie. Kurczę, a tak bardzo na jakiś liczyłem.
- Przypał będzie, jak razem z Diego się upijecie i zaczniecie tańczyć na którymś ze stołów - odgryzam się.
- Ej no! Nie wiesz, jak się zachowujemy, gdy obaj popijemy, bo jeszcze się to nie zdarzyło - oburza się Matt. No tak, podczas mojego kawalerskiego starali się nie przesadzić. Chyba wizja oburzonej Rose rzucającej się na nich z wałkiem tak ich przeraziła.
Kącik moich ust unosi się do góry. Pewnie w tym momencie nie wyglądam jak pan młody, a psychopata knujący coś niedobrego. Co mi tam.
- Ale znam was obu i wiem, co się może wydarzyć.
Przewraca oczami.
- Przesadzasz odrobinę. Przyrzekam, że będę dzisiaj grzeczny. Albo się postaram. - Upija łyk. - Powiedz mi, jak się miewasz po tym wszystkim? Nie czujesz, że coś się zmieniło w twoim postrzeganiu rzeczywistości?
Gdyby tak się stało, gdyby plan Stokera się powiódł, raczej teraz nie stalibyśmy tutaj i nie konwersowali. Nie ożeniłbym się, a jedynie stał tym, kogo zazwyczaj łapię. Świat wywróciłby się do góry nogami.
Kręcę szklanką, kostki lodu odbijają się o ścianki. Muzyka rozbrzmiewa z ustawionych przy parkiecie głośników. Nie jest za głośna, przyjemna dla ucha i wprawiająca w ruch najbardziej spróchniałe kończyny. Wyglądając za okno, można podziwiać jeszcze miejscami zielony, skąpany w pomarańczy i brązie, rozświetlony promieniami park. Cieszę się, że zdecydowaliśmy się na tę salę, to miejsce pasuje nie tylko do uroczystości, ale i charakteru mojej żony.
- Jest dobrze - odpowiadam na pytania kuzyna. - Nie czuję się inaczej, choć te siniaki popsują mi moje ślubne zdjęcia.
- Bardzo zabawne. - Matt klepie mnie po plecach. - Na pewno nic ci nie jest
Po uwolnieniu mnie, aresztowaniu Michelle i dotarciu posiłków nie byłem zbytnio w stanie powiedzieć, co się działo przez te dwa dni bycia porwany. Adrenalina krążyła w moich żyłach, głosy wokół mnie mieszały się ze sobą. Mogłem jedynie trzymać dłoń Rose w swojej i cieszyć się, że do mnie przyszła.
Po medycznych oględzinach, wysmarowaniu maścią i naklejeniu plastrów, kiedy to było potrzebne, przyszła pora na oględziny pod względem psychiki. Rise odmówiła przeprowadzenia testów, stwierdziła, że nie będzie obiektywna. Wezwano więc innego psychologa z szesnastego posterunku. Według jego konkluzji moja psychika jest bardzo silna - chwała za to mojej ukochanej - a tortury, którym mnie poddano, zbytnio mi nie zaszkodziły, mogę mieć jedynie problem z obcowaniem z wodą. To lepsze niż brak śledziony.
- Nie, nie jest. - Uśmiecham się do niego. - Jest w porządku. Bardzo w porządku.
- No ok. - Ponownie klepie nie po plecach. - To ja ruszam w tany. A, prawie zapomniałem. Sprawa jest już u prokuratora. Niedługo dostaniesz powiadomienie.
Kiwam głową. Przychodzi kryska na matyska i Michelle Filion dosięgnie kara, na jaką zasłużyła za wszystkie swoje niecne uczynki.
- Dzięki. A teraz idź się bawić.
Szczerzy się do nie, po czym rusza na parkiet. Już lekko podrygując, wzbudza uwagę kobietę. Zawsze wiedział, jak się zakręcić wokół płci przeciwnej, by była na skinienie palca. Teraz przydaje mu się to w pracy, przez co jest tak dobrym agentem. Oby tylko nie przyszła pora na jego potknięcie, bo zakochanie się może dla niego zakończyć się źle.
Matt krzyczy coś o pociągu, a ja podchodzę do żony, uśmiecha się na mój widok, co odwzajemniam, mając miękkie kolana. Od dawna tak nie zareagowałem, byłem pewien, że widok Rose już nigdy mnie nie zauroczy. Myliłem się. Wiem, że mam głupią minę, kiedy tak na nią patrzę, ale nie umiem inaczej. Jest piękna.
W jej oczach pojawiają się złośliwe ogniki zwiastujące chwilę nabijania się ze mnie. Jestem na nią gotowy.
- Wyglądasz jak uczniak, który pierwszy raz widzi dziewczynę w samej bieliźnie.
Wzruszam ramionami.
- Być może. Ale to dlatego, że wyglądasz przepięknie. - Całuję ją w skroń. - Jak się bawisz?
Opiera się o mój bok i unosi na mnie wzrok.
- Jak nigdy. Jest idealnie.
- Miło mi to słyszeć.
Całuję ją, prawa dłoń trafia na jej brzuch. Czwarty miesiąc się zaczyna, ponoć najgorsze za nami. Za dwa tygodnie powinniśmy iść na kolejne USG. Na pewno będę towarzyszył żonie. Innej opcji nie widzę.
- Myślisz, że nasza niespodzianka się spodoba? - pytam, wskazując głową w stronę naszych rodzin.
Rose uśmiecha się delikatnie.
- Z pewnością. Może nawet oszaleją jak ty.
To prawda, oszalałem. Przez cały wieczór nie chciałem wypuścić jej z objęć. Ustaliliśmy sprawę nazwiska i zaczęliśmy planować nasze życie w czwórkę. Wspomnienie tego dnia nie pozwoliło mi poddać się woli Stokera. Mając tyle miłości w sobie, nie zdołałem poczuć nienawiści. Pozostałem sobą, bo moje serce na dobre schronienie. Jestem pewien, że dziadkowie, prababcia i wujostwo będą rozpieszczać tę dwójkę, która niedługo wyjdzie poznać ten świat.
- A niech szaleją. W końcu ktoś musi stać się niewolnikiem małych Hendersonów.
Rose śmieje się i unosi głowę. Całuję ją czule, głaszcząc po policzku. To najpiękniejszy dzień w moim życiu. Przynajmniej na razie.
- Nie uważasz, że powinniśmy z kimś zatańczyć? Dziwnie tak podpierać ściany na własnym weselu.
- Słuszna uwaga, pani Henderson. To co, ja się zakręcę wokół Clary, a ty bierzesz Jamesa?
- Brzmi nieźle.
Teraz to ona mnie całuje, stając lekko na palcach. Obejmuję ją w talii i oddaję się chwili, nie dbając o czającego się gdzieś fotografa. Mogę całować szatynkę, kiedy chcę, ona może całować mnie, kiedy chce. Nikt nie zabroni nam miłości.
- Do zobaczenia później. - Uśmiecha się i odchodzi, a ja z zachwytem podziwiam jej oddalającej się postać. Wciąż nie zamierzam jej nikomu oddać. Należymy do siebie. Razem na zawsze.
Otrząsam się i ruszam na poszukiwanie ciotki Clary. Nie tak dawno bawiliśmy się na jej weselu, a jednak czas pędzi do przodu niewzruszony, nic go nie zatrzyma.
Już nawet nie będę próbował. Znalazłem w nim miejsce dla siebie. Nigdzie się już nie wybieram.
- Bo moje - odpowiadam z uśmiechem.
- Skromny jak zwykle. - Zerka na Rose, która rozmawia właśnie z Mią i Annabelle. Mój ojciec wdał się w dyskusję z Jamesem. Miło widzieć, że dwie rodziny zdołały się polubić, ich akceptacja jest dla nas bardzo ważna. - Jak widzę, żadnych przypałów raczej nie będzie. Kurczę, a tak bardzo na jakiś liczyłem.
- Przypał będzie, jak razem z Diego się upijecie i zaczniecie tańczyć na którymś ze stołów - odgryzam się.
- Ej no! Nie wiesz, jak się zachowujemy, gdy obaj popijemy, bo jeszcze się to nie zdarzyło - oburza się Matt. No tak, podczas mojego kawalerskiego starali się nie przesadzić. Chyba wizja oburzonej Rose rzucającej się na nich z wałkiem tak ich przeraziła.
Kącik moich ust unosi się do góry. Pewnie w tym momencie nie wyglądam jak pan młody, a psychopata knujący coś niedobrego. Co mi tam.
- Ale znam was obu i wiem, co się może wydarzyć.
Przewraca oczami.
- Przesadzasz odrobinę. Przyrzekam, że będę dzisiaj grzeczny. Albo się postaram. - Upija łyk. - Powiedz mi, jak się miewasz po tym wszystkim? Nie czujesz, że coś się zmieniło w twoim postrzeganiu rzeczywistości?
Gdyby tak się stało, gdyby plan Stokera się powiódł, raczej teraz nie stalibyśmy tutaj i nie konwersowali. Nie ożeniłbym się, a jedynie stał tym, kogo zazwyczaj łapię. Świat wywróciłby się do góry nogami.
Kręcę szklanką, kostki lodu odbijają się o ścianki. Muzyka rozbrzmiewa z ustawionych przy parkiecie głośników. Nie jest za głośna, przyjemna dla ucha i wprawiająca w ruch najbardziej spróchniałe kończyny. Wyglądając za okno, można podziwiać jeszcze miejscami zielony, skąpany w pomarańczy i brązie, rozświetlony promieniami park. Cieszę się, że zdecydowaliśmy się na tę salę, to miejsce pasuje nie tylko do uroczystości, ale i charakteru mojej żony.
- Jest dobrze - odpowiadam na pytania kuzyna. - Nie czuję się inaczej, choć te siniaki popsują mi moje ślubne zdjęcia.
- Bardzo zabawne. - Matt klepie mnie po plecach. - Na pewno nic ci nie jest
Po uwolnieniu mnie, aresztowaniu Michelle i dotarciu posiłków nie byłem zbytnio w stanie powiedzieć, co się działo przez te dwa dni bycia porwany. Adrenalina krążyła w moich żyłach, głosy wokół mnie mieszały się ze sobą. Mogłem jedynie trzymać dłoń Rose w swojej i cieszyć się, że do mnie przyszła.
Po medycznych oględzinach, wysmarowaniu maścią i naklejeniu plastrów, kiedy to było potrzebne, przyszła pora na oględziny pod względem psychiki. Rise odmówiła przeprowadzenia testów, stwierdziła, że nie będzie obiektywna. Wezwano więc innego psychologa z szesnastego posterunku. Według jego konkluzji moja psychika jest bardzo silna - chwała za to mojej ukochanej - a tortury, którym mnie poddano, zbytnio mi nie zaszkodziły, mogę mieć jedynie problem z obcowaniem z wodą. To lepsze niż brak śledziony.
- Nie, nie jest. - Uśmiecham się do niego. - Jest w porządku. Bardzo w porządku.
- No ok. - Ponownie klepie nie po plecach. - To ja ruszam w tany. A, prawie zapomniałem. Sprawa jest już u prokuratora. Niedługo dostaniesz powiadomienie.
Kiwam głową. Przychodzi kryska na matyska i Michelle Filion dosięgnie kara, na jaką zasłużyła za wszystkie swoje niecne uczynki.
- Dzięki. A teraz idź się bawić.
Szczerzy się do nie, po czym rusza na parkiet. Już lekko podrygując, wzbudza uwagę kobietę. Zawsze wiedział, jak się zakręcić wokół płci przeciwnej, by była na skinienie palca. Teraz przydaje mu się to w pracy, przez co jest tak dobrym agentem. Oby tylko nie przyszła pora na jego potknięcie, bo zakochanie się może dla niego zakończyć się źle.
Matt krzyczy coś o pociągu, a ja podchodzę do żony, uśmiecha się na mój widok, co odwzajemniam, mając miękkie kolana. Od dawna tak nie zareagowałem, byłem pewien, że widok Rose już nigdy mnie nie zauroczy. Myliłem się. Wiem, że mam głupią minę, kiedy tak na nią patrzę, ale nie umiem inaczej. Jest piękna.
W jej oczach pojawiają się złośliwe ogniki zwiastujące chwilę nabijania się ze mnie. Jestem na nią gotowy.
- Wyglądasz jak uczniak, który pierwszy raz widzi dziewczynę w samej bieliźnie.
Wzruszam ramionami.
- Być może. Ale to dlatego, że wyglądasz przepięknie. - Całuję ją w skroń. - Jak się bawisz?
Opiera się o mój bok i unosi na mnie wzrok.
- Jak nigdy. Jest idealnie.
- Miło mi to słyszeć.
Całuję ją, prawa dłoń trafia na jej brzuch. Czwarty miesiąc się zaczyna, ponoć najgorsze za nami. Za dwa tygodnie powinniśmy iść na kolejne USG. Na pewno będę towarzyszył żonie. Innej opcji nie widzę.
- Myślisz, że nasza niespodzianka się spodoba? - pytam, wskazując głową w stronę naszych rodzin.
Rose uśmiecha się delikatnie.
- Z pewnością. Może nawet oszaleją jak ty.
To prawda, oszalałem. Przez cały wieczór nie chciałem wypuścić jej z objęć. Ustaliliśmy sprawę nazwiska i zaczęliśmy planować nasze życie w czwórkę. Wspomnienie tego dnia nie pozwoliło mi poddać się woli Stokera. Mając tyle miłości w sobie, nie zdołałem poczuć nienawiści. Pozostałem sobą, bo moje serce na dobre schronienie. Jestem pewien, że dziadkowie, prababcia i wujostwo będą rozpieszczać tę dwójkę, która niedługo wyjdzie poznać ten świat.
- A niech szaleją. W końcu ktoś musi stać się niewolnikiem małych Hendersonów.
Rose śmieje się i unosi głowę. Całuję ją czule, głaszcząc po policzku. To najpiękniejszy dzień w moim życiu. Przynajmniej na razie.
- Nie uważasz, że powinniśmy z kimś zatańczyć? Dziwnie tak podpierać ściany na własnym weselu.
- Słuszna uwaga, pani Henderson. To co, ja się zakręcę wokół Clary, a ty bierzesz Jamesa?
- Brzmi nieźle.
Teraz to ona mnie całuje, stając lekko na palcach. Obejmuję ją w talii i oddaję się chwili, nie dbając o czającego się gdzieś fotografa. Mogę całować szatynkę, kiedy chcę, ona może całować mnie, kiedy chce. Nikt nie zabroni nam miłości.
- Do zobaczenia później. - Uśmiecha się i odchodzi, a ja z zachwytem podziwiam jej oddalającej się postać. Wciąż nie zamierzam jej nikomu oddać. Należymy do siebie. Razem na zawsze.
Otrząsam się i ruszam na poszukiwanie ciotki Clary. Nie tak dawno bawiliśmy się na jej weselu, a jednak czas pędzi do przodu niewzruszony, nic go nie zatrzyma.
Już nawet nie będę próbował. Znalazłem w nim miejsce dla siebie. Nigdzie się już nie wybieram.
~*~
Muszę przyznać, że zatrudniony na tę okoliczność zespół, który zaczął swoją grę godzinę po pierwszym tańcu, radzi sobie wyśmienicie, wybierając odpowiednie piosenki do wolnych kawałków. Dzięki prostemu beatowi wujek nie musi myśleć zbytnio nad krokami i nie depcze moich stóp. Jestem za to wdzięczna.
- Może Mia powinna zająć się organizacją wesel, tak na poważnie? - insynuuje James. - Zobacz, co wam urządziła, także przy moim ślubie jej rady były nieocenione. Niech o tym pomyśli.
- Przekażę jej twoje uwagi - odzywam się, nie starając ukryć złośliwego uśmiechu na twarzy. Nie umyka on przed wzrokiem byłego detektywa, za co mi się obrywa.
- Ej, czy ty się ze mnie czasem nie nabijasz?
- Skąd, jakże bym śmiała.
Szturcha mnie biodrem, przez co na chwilę wypadamy z rytmu, ale szybko się reflektujemy. Poza nami na parkiecie jest kilkanaście innych par, część z nich - jak my - pogrążona jest w rozmowie. Cieszę się, że Kate i Diego zamienili ze sobą kilka słów. Nie łudzę się, że do siebie wrócą, ale pragnę, by nadal się ze sobą dogadywali. Chcę mieć całą paczkę razem.
Niedaleko nas tańczą Mary i Pablo. Cicho dyskutują o czymś, mam nadzieję, że przezwyciężą kolejny kryzys w swoim związku i nareszcie ruszą do przodu. Z chęcią zostałabym druhną na ich ślubie.
- Wiesz - zaczynam - chcę ci podziękować za poprowadzenie mnie do ołtarza. - Uśmiecham się do wujka. - To wiele dla mnie znaczyło.
- Och, przestań. To ja się cieszę, że spotkał mnie ten zaszczyt. - Mężczyzna przybliża się i całuje mnie w czoło. - Twoi rodzice byliby z ciebie dumni. Ja jestem.
Czuję łzy napływające do oczu. Przytulam Jamesa z całej siły, pełna wdzięczności za wszystko, co dla mnie zrobił przez ostatnie trzynaście lat. Najbardziej za miłość i stworzenie dla mnie rodziny. Chciałabym mu się kiedyś jakoś odwdzięczyć.
Po tym tańcu wszyscy świętujący zasiadają przy stołach. Tort mamy już za sobą, teraz pora na zimną płytę i szampana. Oraz na mowę weselną Matta.
Odrobinę zażenowana siadam obok Logana, który chwyta mnie za dłoń. Oboje nie wiemy, co takiego przygotował dla nas jego kuzyn. Wiem tylko, co my chcemy później przekazać zebranym.
Oczywiście, nie może obejść się bez stukania łyżeczką w kieliszek, patos musi być zapewniony.
- Witajcie - odzywa się Matt pewnym głosem, wszystkie głowy, poza tymi należącymi do Violet i George'a, zwracają się w jego stronę. Dzieci zajęte są konsumpcją czekoladowego ciasta. - Jestem Matt, jestem kuzynem pana młodego. Kilka osób macha mu, na co ten błyska śnieżnobiałym uśmiechem. - Miałem przygotować mowę, ale zostawiłem kartki w innej marynarce, proszę o wybaczenie. Będę improwizował.
Część gości się śmieje, ja spodziewałam się podobnego zagrania, więc jedynie gryzę się w policzek, by nie zaciskać warg z nagłego zdenerwowania. Robben wychodzi zza stołu, mikrofon odcina się wyraźnie na tle białej koszuli. Do moich uszu dochodzi ciche westchnienie z prawej strony, to któraś z moich koleżanek z drużyny tak reaguje na widok przystojnego agenta, który do tej pory nie mógł uwolnić się od kobiet. Oto działa magia Matta Robbena, strzeżcie się.
- Wszyscy dobrze wiemy, ile czasu zajęło tej dwójce dotarcie do siebie. A jeśli nie wiecie, to uwierzcie mi - maraton przy ich historii związku to pestka. Ale w końcu odnaleźli siebie. Nie mam zamiaru mówić o tym, jaką wspaniałą parę tworzą, jacy są silni, kiedy są razem, bo to po prostu widać. - Zwraca się twarzą do mnie i mojego męża. - Pragnę tylko powiedzieć, że jesteście dla mnie przykładem. Pokazujecie, że jeżeli naprawdę się kocha, to trzeba walczyć. Bo można wygrać.
Nie daję radę utrzymać łez w ryzach, nawet nie chcę. Przy swojej huśtawce nastrojów wywołanej przez wariacje hormonów mogę sobie pozwolić na wzruszenie, nikt go źle nie odbierze.
- Rose, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię poznałem. Jesteś świetną przyjaciółką, kobietą z wartościami. Nie wiesz, ile światła wniosłaś w życie Logana. Dziękuję ci za to.
Totalnie rozklejona posyłam całusa w stronę agenta, który udaje, że go łapie, przykłada dłoń do piersi i kiwa mi głową. Następnie zwraca się do tego, który nadal trzyma mnie za rękę.
- Logan, kuzynie. Mój bracie. Udało ci się złapać Boga za nogi, nie puszczaj więc. Cieszę się, że znalazłeś tę, przy której jesteś sobą. Tak trzymaj.
Henderson kiwa mu głową, Matt unosi kieliszek.
- Życzę wam, by wasza miłość była silna jak teraz, o ile nie silniejsza. Wszystkiego dobrego. Należy się wam. Za Rose i Logana!
- Za Rose i Logana!
- Za Rose i Logana!
Upijam łyk soku pomarańczowego, po czym wstaję od stołu i podchodzę do Robbena, by go uściskać.
- Dziękuję - mówię mu do ucha, całuje mnie w policzek.
Po mnie w swoich ramionach zamyka go Logan. Agent jest mu bliski, nic dziwnego, że na jego wsparcie tak bardzo dzisiaj liczy.
Po mnie w swoich ramionach zamyka go Logan. Agent jest mu bliski, nic dziwnego, że na jego wsparcie tak bardzo dzisiaj liczy.
- No, ja myślę, w końcu ten szkrab - Matt wskazuje na mój brzuch - ma mieć dobrych rodziców. Pamiętajcie, rozpuszczenie go pozostawicie w mojej kwestii.
Wymieniam spojrzenie z Loganem, uśmiecham się, co mąż trafnie odczytuje.
Co z tego, że mikrofon jest wciąż włączony? Prawda powinna się objawić.
- Ale to nie jest dziecko, Matt - mówi głośno przyszły ojciec. - To są dzieci. Bliźnięta.
Przywykłam do ciszy, która zapada, gdy podobne nowiny zostają wypowiedziane, ale reakcje wciąż mnie zadziwiają. Okrzyki, brawa, niedowierzanie, dopytywanie. Giniemy w objęciach rodzin, a na jednej ze ścian sali wykwita zdjęcie USG. Jeden z kelnerów według wskazówek operuje wypożyczonym projektorem, teraz każdy może zobaczyć cud, który stworzyliśmy.
Jest siódmy października, do północy zostało pół godziny. Setka ludzi śpiewa Sto lat, ja całuję męża, a cały świat stoi przede mną otworem. Mam to, o czym marzyłam. Nie chcę niczego więcej.
_____________
Cytat: Fermin Romero de Torres
<3
Od początku rozdziału szczerzyłam się jak głupia, a teraz mam łzy w oczach. Czy potrzebujesz dodatkowego komentarza? Pięknie, cudownie i oby było tak już na zawsze. Wszystkiego najlepszego, Rogan <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zabrakło mi słów więc napiszę tylko że WSPANIAŁY ROZDZIAŁ :'))
OdpowiedzUsuńRogan <3
Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :)
Zawsze podobało mi się gdy państwo młodzi mieli po kilka drużb, którzy są ubrani w takie same stroje. Świetnie to wygląda! Niestety w Polsce nie widziałam tego nigdy. Tylko w jakichś filmach amerykańskich. Piję do tego, że bardzo podobał mi się ten motyw u Ciebie;) Świetne było też to, gdy Rose zachwycała się niebieskością oczu Logana. Ten fragment "Niewiarygodne, jak bardzo jego oczy są niebieskie w tym momencie. Jeśli istnieje kamień szlachetny o takiego barwie, to ja chętnie przygarnę. Cena nie gra roli, chcę mieć co umieścić na swoim nagrobku, by każdy wiedział, co za życia było nam niebem" nieziemsko mi się spodobał. W ogóle uważam, że w tych romantycznych scenach i opisach uczuć jesteś naprawdę świetna;)
OdpowiedzUsuń"źle skończyć dla czyiś palców" - czyichś
"Rise odmówiła przeprowadzenia testów" - a nie Rose?
" Szczerzy się do nie" - mnie
Nie wiem, co napisać o tym rozdziale, bo na usta (a może lepiej - na palce) nasuwa mi się tylko jedno słowo - cudownie. Ten ślub był właśnie taki, jak sobie go wyobrażałam. Rose i Logan są tak idealną i świetną parą, że ich slub też musiał być idealny, innej opcji nie widzę. I był. Chociaż powiem Ci, że miałam małego stracha, gdy Rose zaczęła się wahać. Początkowo nie wiedziałam, czy to tylko strach przed ożenkiem, czy hormony, czy nagle się chce rozmyślić. To ostatnie było mało prawdopodobne, patrząc na ich poprzednie przygody i siłę tego uczucia, ale to tylko opowiadanie, więc mogłaś zrobić wszystko. Moje obawy szybko odeszły i chwała Ci za to :D Chyba wystarczy im już wrażeń.
Lubię szczęśliwe zakończenia. Co prawda wiem, że to jeszcze nie koniec, ale cieszę się, że do tego ślubu doszło. Rose i Logan to postacie, które zasługują na szczęście i chyba nikt nie mógłby powiedzieć inaczej. Ślub opisałaś cudownie. Tak samo jak ich czułości, rozmowy i zauroczenie sobą. Chyba nie mam żadnego 'ale' :D Może tylko takie, że bardzo mi żal, że to opowiadanie chyli się ku końcowi :< Zżyłam się z nimi.
Także do następnego! ;* I dzięki za ten ;)